Życie Shahi i Rakhe nigdy nie było usłane różami. Ich rody były uznawane za nieczyste, a nietypowe dla pustynnych elfów cechy tylko to potwierdzały. Zarówno w jednej, jak i drugiej rodzinie pojawiali się machińczycy, co dość mocno wpłynęło na wygląd potomków.
Rasizm, wygnania ze społeczności były dla nich chlebem powszednim. Dlatego, gdy po raz pierwszy się spotkali i zrozumieli, jak dużo mają ze sobą wspólnego, od razu zaiskrzyło. Związek nie trwał jeszcze zbyt długo, ale oboje byli pewni swej miłości i czym prędzej wzięli ślub. Shahi przejęła nazwisko Yangu po mężu i jedyne czego pragnęła to spokojnego życia u boku ukochanego oraz dziecka.
Niestety wciąż wytykano ich palcami, a plotki niosły się przez całą pustynię. Shahi uparcie ignorowała wszelkie niekończące się komentarze i zaczepki. Podobnie robił Rakhe, który wierzył, że pewnego dnia ich ród odzyska czystość, a jego potomkowie będą szanowani w społeczności pustynnych elfów.
Niestety pierworodna córka Uadżet zupełnie nie spełniła jego oczekiwań, miała urodę po swoich ludzkich dziadkach, a elfie uszy ledwo można było nazwać elfimi.
Pierwsze cztery lata były niezwykle trudne. Dziecko stawiało swoje pierwsze kroki, a już musiało się zmierzyć z byciem największym rozczarowaniem swojego ojca. Z nad wyraz częstymi kłótniami rodziców i samotnością z powodu uprzedzeń.
Niektóre głosy sugerowały, iż Shahi zdradziła swojego męża. Niestety im częściej to kłamstwo było powtarzane, tym Rakhe bardziej w to wierzył. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że jego pierworodna córka wciąż ma ludzkie geny.
Kobieta nie wytrzymała tej presji i pod wpływem pewnej upojnej nocy faktycznie zdradziła swojego męża z przypadkowym Eravallianinem. Następnego dnia zupełnie o tym zapomniała.
Jednakże już parę miesięcy później pojawiły się pierwsze obawy, że owa noc nie pozostanie bez konsekwencji. Zaszła w ciążę.
***
Narodziny kolejnego dziecka były niezwykle wyczekiwane przez Rakhe, liczył, że może ona bardziej będzie przypominała pustynnego elfa. Jednakże zawiódł się po raz kolejny. Na jej widok westchnął ciężko i w momencie, gdy miał odejść do swoich spraw zupełnie zrezygnowany i ponownie zawiedziony dotarła do niego woń świeżo formującej się aury półelfki.
Właśnie wtedy zaczęło się piekło. Ogromna awantura, codziennie krzyki i wrzaski. Kobieta płakała każdego dnia i myślała jak udobruchać ukochanego. Patrzyła na swoje córki i wiedziała, że bardzo je kocha, ale to Uadżet była pierworodna, to ona powstała z miłości. Natomiast ta druga przywoływała tylko złe wspomnienia. To był bękart, który miał wszystko zniszczyć.
Dlatego już następnej nocy przygotowała młodsze dziecko, wzięła potrzebne rzeczy, ubranka i wyszła z domu tak, aby nikt jej nie usłyszał. Półelfka na szczęście mocno spała. Kobieta nie miała konkretnego planu, musiała się jej pozbyć, ale nie chciała porzucić maleństwa na śmierć.
Wybawieniem okazał się wóz drzemiącego handlarza. Shahi delikatnie włożyła nań swoją córkę i ucałowała ją po raz ostatni. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Kobieta szybko ją otarła i ruszyła do domu. Chciała o tym wszystkim jak najszybciej zapomnieć.
***
Z początku Shahi próbowała wmówić Rakhe, że ktoś dziewczynkę porwał. Niestety wyrzuty sumienia nie pozwoliły jej zachować tego zbyt długo w sekrecie. Wyznała więc prawdę. Jej mąż wpadł w szał. Nie mógł uwierzyć w to, co zrobiła jego ukochana. Dziewczynki były dla niego rozczarowaniem, ale nawet jeśli jedna z nich nie była jego, nie byłby w stanie wyrzucić bezbronnego dziecka. Rozpętała się kolejna ogromna awantura. Jednakże tym razem było gorzej niż zwykle. Rakhe był wściekły i przeszedł do rękoczynów. Widział teraz swoją żonę jako potwora. Nienawidził jej i w amoku złapał ją za szyję i zaciskał tak długo, aż kobieta straciła przytomność.
-… Shahi? – spytał elf, widząc, jak ciało jego żony opada bez życia na ziemie.
Przerażony próbował ją obudzić, był wściekły, ale nie chciał jej przecież zabić. Niestety teraz było już za późno, jego gniew zabrał mu wszystko.
- Shahi obudź się – mówił z narastającą paniką w głosie – Jakoś to przetrwamy… razem. Shahi – przytulił do siebie jej ciało, z którego już chwilę temu uleciało życie. Nie chciał w to uwierzyć, przecież ją kochał. Nie chciał tego – Shahi proszę, obudź się… - błagał cały zapłakany – Proszę, Dżetti cię potrzebuje… Shahi… Co ja zrobiłem? – spytał sam siebie zupełnie bezradny.
Spojrzał ku górze, szukając jakiegoś boskiego ratunku, jednakże ostatnie co zobaczył to anioł, który jednym, celnym machnięciem sztyletu poderżnął mu gardło.
Niebianin już od dłuższego czasu obserwował tę rodzinę. Niestety nie zdążył uratować Shahi. Wciąż była jednak Uadżet. Nie mogła tu zostać. Oaza powoli wysychała, a żadna z pustynnych elfich rodzin nie chciałaby takiego mieszańca. Zapewne zostawiliby ją tu na śmierć.
***
Tymczasem w ogóle nieświadoma dramatu dziewczynka spała jak zabita. Obudziły ją dopiero chłodne powiewy wiatru i szelest skrzydeł. Ktoś obcy trzymał ją na rękach. Dziewczyna spojrzała na anioła z rozdziawionymi ustami i od razu zaczęła pytać o rodziców.
- Zabieram cię w lepsze miejsce, z dala od rodziny, która by cię tylko skrzywdziła – odpowiedział mężczyzna.
Dziewczynka próbowała zadawać więcej pytań, zaczęła nawet błagać, aby zabrał ją do mamy, ale to wszystko było bezcelowe. Bardzo się bała, całą drogę cicho popłakiwała, nie wiedząc, co ją czeka.
Oboje wylądowali na Równinie Drivii niedaleko Seranaay. Byli na terenie jakiegoś domostwa na obrzeżach jednej ze wsi. Uadżet od razu zaczęła wołać rodziców, ile tylko sił miała w gardle. Jednakże uskrzydlony mężczyzna uciszył ją niespodziewanym uściskiem. Nic nie powiedział, ale spojrzał jej w oczy, a ona jemu. Po raz pierwszy po tej całej podróży mogła zobaczyć jego twarz. Trwało to naprawdę krótką chwilę, po czym odleciał, a zaalarmowani mieszkańcy domu obok wyszli zobaczyć co to za krzyki.
Gospodyni była w szoku, widząc pozostawioną samą sobie zagubioną dziewczynkę. Od razu wzięła ją pod swój dach. W domu mieszkał jeszcze gospodarz i trójka dziesięcioletnich chłopców. Byli trojaczkami. Uadżet po początkowym strachu i onieśmieleniu zaczęła odczuwać ciekawość i zachwyt, że wreszcie zna kogoś, kto wygląda jak ona. Wszystkie pustynne elfy miały białe, proste włosy. Tu było inaczej. Czuła się bardziej sobą. Nawet jeśli to był jej pierwszy kontakt ze zwykłymi ludźmi. Bawiły ją ich okrągłe uszy, oni również szybko zauważyli jej elfie pochodzenie.
Po pewnym czasie, pani domu Aithera zaczęła traktować Dżetti jak swoją własną córkę. Dziewczynka zyskała nową, wspaniałą rodzinę i szybko zaczęła tworzyć tu nowe wspomnienia, zostawiając swoje poprzednie życie gdzieś głęboko w podświadomości.
***
Uadżet szybko stała się oczkiem w głowie swojej trójki braci. Terencjusz, Hieronim i Perykles zawsze byli gotowi jej pomóc, bawić się z nią czy chronić przed innymi dzieciakami z wioski. Ojciec Ireneusz był sprawiedliwym, choć dość szorstkim człowiekiem. To właśnie on wpoił swojej przybranej córce pracowitość i miłość do zwierząt. To właśnie przez to ich skromna ziemia zmieniła się w prawdziwe gospodarstwo. Ireneusz kupował te wszystkie kozy, krówki i świnie tylko ze względu na jej prośby. Dziewczynka mimo młodego wieku miała rękę do zwierząt i była gotowa wstawać wcześnie rano, aby się nimi zająć. Matka żartowała, że to praktycznie jej farma. Ledwo od ziemi odrosła i już potrafiła całkiem nieźle wszystkim zarządzać. Tym razem nie była rozczarowaniem, a dumą dla swoich rodziców.
Dziewczynka dorastała w szczęśliwej swojskiej atmosferze. W międzyczasie odkrywała siebie i swoje zdolności. Po zakupie pierwszych krów okazało się, że doskonale rozumie ich język co tylko umocniło jej zamiłowanie do pracy na gospodarstwie.
W międzyczasie mimo swej solidności zdarzało jej się również robić głupoty typowe dla dzieciaków, w końcu mimo wszystko jeszcze nie dorosła. Czasami miała naprawdę szalone pomysły jak choćby to, że będzie jeździć na krowie jak na koniu. Zaskoczyła wtedy absolutnie wszystkich. Oczywiście bracia natychmiast spróbowali powtórzyć jej wyczyn, ale tylko Uadżet mogła rozmawiać z tym zwierzętami i wykorzystać tą zdolność w taki sposób.
***
Pewnego dnia Uadżet wraz z ojcem odbierała poród od jednej z krów. Cielak okazał się naprawdę śliczny. Jego umaszczenie było jasnobrązowe i wszędzie widać było białe łaty. Elfka naprawdę pokochała malucha i dała jej na imię Mniszka, ponieważ przyszła na świat na polanie pełnej mleczy. Mala krówka często chodziła krok w krok za Dżetti. Były praktycznie nierozłączne, a gdy trochę podrosła, stała się jej wiernym wierzchowcem. Wciąż szokowała tym pozostałych mieszkańców wioski, ale ludzie powoli zaczynali akceptować niektóre dziwactwa dziewczynki.
Przyszedł też czas, gdy dziewczyna odkryła w sobie również inny rodzaj magii. W wiosce pełnej ludzi nieumiejących rzucić choćby jednego zaklęcia ona potrafiła sprawić, by przedmioty ożywały i słuchały jej poleceń. To był niesamowite i ułatwiało jej pracę. Z początku jej bracia byli zafascynowani i cała czwórka miała z tym niezłą zabawę. Jednakże rodzice patrzyli na to z niepokojem. Uadżet nie robiła niż złego, ale rodzaj magii, z której korzystała, ich niepokoił. Podejrzewali arkane śmierci. Nic jednak nie mówili, bo nie mieli całkowitej pewności.
Jednakże z czasem, im bardziej Uadżet czarowała, tym więcej bladych plam pojawiało się na jej ciemnej cerze. Gdy rodzice to zauważyli, nadszedł czas na rozmowę.
- Dżetti skarbie. Musisz przestać używać czarów. Magia, której używasz, jest mroczna i już zaczęła obracać się przeciw tobie – mówił Ireneusz z powagą w głosie.
Elfka spojrzała wtedy na jasne plamy na jej ciele i przytaknęła skinieniem głowy. Naprawdę lubiła bawić się magią, ale przeraził ją fakt, że przez cały ten czas korzystała z „czarnej magii”.
***
Dziewczyna z bólem serca porzuciła czary. Skupiła się na prostym życiu bez ułatwień. Przez długi czas nie działo się nic wyjątkowego lub dziwnego. Spotykała się z przyjaciółmi, rozrabiała z braćmi, nawet zakochała się w jednym chłopaku. Chciała mu to powiedzieć, więc oboje poszli na klify. Rozpościerał się z nich cudowny widok na Morze Cienia, a chłodna bryza pomagała złagodzić rumieńce na policzkach. Na początku długo gadali, żartowali i podziwiali widoki. W pewnym momencie Uadżet wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić. Po raz pierwszy plątały jej się wszystkie słowa w gardle, a głos drżał jak szalony. Nim jednak przeszła do rzeczy Nikander potknął się na luźnym kamieniu i zaczął spadać z klifu prosto na kamienisty pas plaży. Uadżet krzyknęła w panice, wyciągając ku niemu dłoń, ale nie zdążyła go złapać. Pozostała tylko magia, użyła jej instynktownie. Martwe drzewo wciąż wiszące na skałach przesunęło się w jego stronę, gwarantując mu dość twarde lądowanie, ale z pewnością lepsze niż pewną śmierć. Dziewczyna odetchnęła i wyciągnęła ku niemu dłoń, ale on z jakiegoś powodu zamarł w bezruchu, wgapiając się w nią? Nie, on patrzył na jej rękę.
Dżetti zrobiła to samo i spostrzegła szkielet. Druga dłoń wyglądała normalnie, ale ta, którą ku niemu wyciągnęła, była pozbawiona wszelkich tkanek. Same kości. Mimo to wciąż mogła nią ruszać. Pustynna elfka poczuła nudności i prawie zemdlała. Musiała jednak jakoś pomóc Nikanderowi. Podała mu drugą dłoń, chowając tę trupią.
Chłopak zdołał wrócić na bezpieczny grunt i oboje mogli odetchnąć przez moment.
- Co z twoją ręką? Pokaż! – zawołał, widząc, iż elfka wciąż chowa ją za plecami.
- Nic – odburknęła w panice.
- Przecież widziałem!
Dżetti naprawdę się bała, ale przecież nie mogła udawać. Cała drżała, ale pokazała mu swoją dłoń.
Była już prawie normalna. Jedynie na końcówkach jej placów widać było gołe kości, po chwili jednak cały proces się odwrócił i znów miała normalną dłoń. Nik, widząc to, nic nie odpowiedział, uśmiechnął się do niej i czym prędzej uciekł do domu, zostawiając ją samą. To było za dużo wrażeń na dziś jak dla niego.
Od tej pory Nikander przestał utrzymywać z nią kontakt, a nawet zaczął jej unikać. Było to bolesne doświadczenie dla Uadżet, ale była mu wdzięczna, że nikomu nie wygadał, w przeciwnym razie cała wieś już dawno by wiedziała. Elfka nie chciała nikomu mówić o tym incydencie, nawet braciom. Postanowiła zachować to dla siebie i dalej ograniczać czary tak mocno, jak to tylko możliwe.