Trudno byłoby normalnej istocie żyć w takim miejscu. Zewsząd na upadłego anioła spoglądały oczy - pływające w szklanych słojach gałki, które akurat mężczyzna miał okazję zebrać przy paru swoich nieudanych eksperymentach. Co chwilę młodzieniec o skromnym imieniu Dish przynosił mu martwe lub na wpół zjedzone zwierzęta. Chłopiec chciał się uczyć medycyny, żeby móc kiedyś uleczyć swojego ciężko chorego ojca, a Taegan nie miał serca mu odmówić. Jednocześnie anioł próbował sam wynaleźć lekarstwo na dziwne schorzenie starego melepety, albowiem jego skórze towarzyszył ropień, którego piekielny nigdy w życiu nie widział. Zero gorączki, zero stanów zapalnych - po prostu paskudne plamy na twarzy, okropna wysypka i brzydkie ropienie. Taegan, mimo że w swoim długim życiu widział wiele, nigdy nie spotkał się z taką odmianą choroby. 
        - Czy da się wyleczyć tatę magią? - pytał młody Dish co jakiś czas, mając nadzieję, że w końcu Taegan się przełamie. 
        - Nie - odpowiedział anioł. Poniekąd nie kłamał, albowiem taka magia życia mogłaby jedynie uśmierzyć ból, cofnąć chorobę na kilka minut lub nie daj Prasmoku całkowicie odmienić starego. - To choroba typowo genetyczna, więc musielibyśmy zmienić coś w konstrukcji genów twojego taty. Robienie tego magią jest zbyt niebezpieczne, ponieważ byle błąd może doprowadzić do poważnych konsekwencji. A wiemy już, że to nie jest zaraźliwe, więc spokojnie. - Tu Taegan  spojrzał na młodego, pewien swoich słów. Dish kończył w tym roku jedenaście lat i nie zapowiadało się, żeby miał to samo, co jego ojciec. Anioł kończył właśnie mieszać jedną z probówek i spojrzał na nią pod słabe światło. Zazwyczaj pochodnie w jego laboratorium połyskiwały dość zielonkawym światłem, za to niesamowicie mocnym. Piekielny uśmiechnął się pod nosem. 
        - Masz, młody. - Podał probówkę Dishowi. - Przelej to do kubka przy stolnicy i zanieś swojemu ojcu. Na pewno nieco pomoże na ropnie. 
        Chłopiec nie krył radości, mimo że nie wiedział doskonale, co znajdowało się w mieszance. Bezgranicznie ufał Taeganowi i nie podejrzewał, że anioł mógłby dodać jakikolwiek składnik, który wywoła nagłą lykantropię u ojca młodzieńca. Zabawa genami tego starego pryka może w końcu usunąć jego tajemniczą chorobę, prawda? 
Dish pobiegł zatem do drzwi, a anioł jeszcze długo nasłuchiwał jego donośnych kroków po kamiennych schodach. 
        - Jak on się nie boi po nich biegać… - szepnął do siebie mężczyzna, by następnie przysiąść przy jednym ze stolików i zacząć pisać kolejne wnioski. To już jego… który dzień? Rok? Od kiedy w ogóle nie miał żadnego kontaktu z rodziną? Ach, jakże intrygowało go, jak się ma Meliel… Ona przecież w ogóle nie miała okazji go zapamiętać. Ciekawe, co rodzice jej o nim opowiadali. “O tym marnym chuderlawcu”, powtórzył w myślach Taegan i zacisnął zęby. Nie zauważył nawet, kiedy duży kleks zalał mu większość papieru. Upadły anioł westchnął i wstał, aby podejść po nową kartkę, gdy w tym momencie usłyszał kolejne kroki. Plusem jego cudownych, kamiennych schodów było to, że dźwięk w korytarzu roznosił się od nich niesamowicie szybko i donośnie. Mężczyzna zmarszczył brwi, a następnie podszedł do drzwi. 
        - Dish? Czy to ty? - zapytał, ale nie otworzył drzwi. Tylko Dish by wparował tutaj bez pukania. 
Przecież Taegan nigdy nie zamyka drzwi na klucz.
			
			
									
						
										
						Równina Drivii ⇒ [Wieża Taegana] Pokaż kotku, co masz w środku
- Taegan
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 3
- Rejestracja: 2 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje: Uzdrowiciel , Badacz
- Kontakt:
- Uadżet
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 4
- Rejestracja: 2 lat temu
- Rasa: Pustynny Elf
- Profesje: Chłop
- Kontakt:
Jak każdego poranka Uadżet wstała wraz ze wschodem słońca, uprzedzając nawet pianie jej ulubionego koguta. Elfka ubrała się wyjątkowo szybko z nadzwyczajnym wręcz entuzjazmem. Lubiła doglądać zwierząt, jednakże nie to było odpowiedzialne za jej dobry humor. Wczoraj znalazła pod drzwiami liścik od Nikandera, który chciał się z nią zobaczyć następnego dnia w ich ulubionym miejscu, pod starym dębem. Elfa uznała, iż jest to dobry znak. Być może uda im się odbudować przyjaźń, którą zachwiał magiczny incydent sprzed paru miesięcy. Nie mogła przegapić szansy na odzyskanie przyjaciela. Szybko nakarmiła i napoiła zwierzęta, wypuściła kury z kurnika i poszła po Mniszkę. Wyprowadziła ją z zagrody, po czym natychmiast dosiadła i ruszyła w umówione miejsce. Po drodze minęła jednego ze wciąż mocno zaspanych braci, który ledwo co zarejestrował jej obecność, gdy przemknęła obok niego.
- NIK! – krzyczała już z oddali, widząc sylwetkę pod drzewem. Była wciąż dość daleko, ale gdy ów postać jej odmachała była już pewna z kim ma do czynienia.
Mniszka wyszkolona niczym prawdziwy wierzchowiec grzecznie się zatrzymała tuż obok chłopca. Elfka zeskoczyła z jej grzbietu i pobiegła go uściskać. Na co on zareagował tym samym, ku radości Dżetti. Była już niemal pewna, że jej wybaczył, a może zaakceptował to, co się stało.
- Nik, tak się cieszę, że cię widzę, przepraszam, że ostatnio… - Uadżet zaczęła tłumaczyć, ale chłopak szybko jej przerwał.
- Potrzebuje pomocy – stwierdził z nietęgą miną - … Magicznej – dodał, wbijając wzrok w ziemię.
- Co się stało? – spytała elfka, nieco zawiedziona, że chłopak, do którego żywiła uczucia, przyszedł tu najwyraźniej tylko w interesach.
- Zrobiłaś coś z moją ręką – powiedział oskarżycielsko i odsłonił lewą dłoń, całą zabandażowaną. Następnie usunął opatrunek i pokazał dawnej przyjaciółce, jak jego kończynę trawi jakaś groźna infekcja. Były tu liczne czarne, martwicze plamy i rany, które nie chciały się zasklepić.
- Nikander, nie wiem, co się stało, ale to na pewno nie moja wina…
- Po prostu to wylecz.
- Nie potrafię.
- Użyj tej swojej magii!
- Nie potrafię nią leczyć – cierpliwie tłumaczyła spiczastoucha, przerażona stanem chłopaka -… Ale ostatnio słyszałam coś, o uzdrowicielu mieszkającym w twierdzy całkiem niedaleko. Może cię tam zabiorę? – zaproponowała, rozpaczliwie chcąc pomóc.
Podświadomie wiedziała, że nie mogła go skrzywdzić swoją magią, ale przy każdym jego spojrzeniu narastało w niej poczucie winy. Co, jeśli się myli i faktycznie w jakiś sposób go skrzywdziła? W końcu władała czarną magią…
- Dobrze. Byle to wyleczył. Rodzice już mają mnie za lenia i darmozjada, bo nie jestem w stanie pomagać przy gospodarstwie.
- Nie powiedziałeś im?
- Tylko przez wzgląd na ciebie.
Uadżet i Nikander dosiedli Mniszki i ruszyli w kierunku twierdzy. Panowała między nimi niekomfortowa cisza. Było tak wiele rzeczy, które elfka chciała powiedzieć swojemu przyjacielowi, ale jednocześnie nie chciała pogarszać ich relacji. On natomiast wciąż był dość mocno obrażony i nieszczególnie miał ochotę na rozmowę.
Niecałą godzinę później dotarli na miejsce. Tutejsza twierdza była przerażająca i przywoływała na myśl najgorsze obrazy. Zarówno elfka, jak i jej przyjaciel szli dość blisko siebie, rozglądając się wokół, jakby coś miało ich zaatakować.
- Ponoć przebywa w tej wieży, jeśli dobrze pamiętam… - stwierdziła elfka.
- Lepiej, żebyś dobrze pamiętała – prychnął Nik.
Elfka westchnęła i zapukała, ale drzwi były uchylone. Niepewnie więc weszła do środka i zaczęła iść po schodach ku górze. Chłopak był bardzo osłabiony. Co parę stopni przystawał i chwytał elfkę za ramię, aby nie upaść. Nie pomagała również tutejsza atmosfera grozy. Oboje nie wiedzieli czego się spodziewać, ale Uadżet liczyła, że znajdzie tu upragnioną pomoc.
			
			
									
						
										
						- NIK! – krzyczała już z oddali, widząc sylwetkę pod drzewem. Była wciąż dość daleko, ale gdy ów postać jej odmachała była już pewna z kim ma do czynienia.
Mniszka wyszkolona niczym prawdziwy wierzchowiec grzecznie się zatrzymała tuż obok chłopca. Elfka zeskoczyła z jej grzbietu i pobiegła go uściskać. Na co on zareagował tym samym, ku radości Dżetti. Była już niemal pewna, że jej wybaczył, a może zaakceptował to, co się stało.
- Nik, tak się cieszę, że cię widzę, przepraszam, że ostatnio… - Uadżet zaczęła tłumaczyć, ale chłopak szybko jej przerwał.
- Potrzebuje pomocy – stwierdził z nietęgą miną - … Magicznej – dodał, wbijając wzrok w ziemię.
- Co się stało? – spytała elfka, nieco zawiedziona, że chłopak, do którego żywiła uczucia, przyszedł tu najwyraźniej tylko w interesach.
- Zrobiłaś coś z moją ręką – powiedział oskarżycielsko i odsłonił lewą dłoń, całą zabandażowaną. Następnie usunął opatrunek i pokazał dawnej przyjaciółce, jak jego kończynę trawi jakaś groźna infekcja. Były tu liczne czarne, martwicze plamy i rany, które nie chciały się zasklepić.
- Nikander, nie wiem, co się stało, ale to na pewno nie moja wina…
- Po prostu to wylecz.
- Nie potrafię.
- Użyj tej swojej magii!
- Nie potrafię nią leczyć – cierpliwie tłumaczyła spiczastoucha, przerażona stanem chłopaka -… Ale ostatnio słyszałam coś, o uzdrowicielu mieszkającym w twierdzy całkiem niedaleko. Może cię tam zabiorę? – zaproponowała, rozpaczliwie chcąc pomóc.
Podświadomie wiedziała, że nie mogła go skrzywdzić swoją magią, ale przy każdym jego spojrzeniu narastało w niej poczucie winy. Co, jeśli się myli i faktycznie w jakiś sposób go skrzywdziła? W końcu władała czarną magią…
- Dobrze. Byle to wyleczył. Rodzice już mają mnie za lenia i darmozjada, bo nie jestem w stanie pomagać przy gospodarstwie.
- Nie powiedziałeś im?
- Tylko przez wzgląd na ciebie.
Uadżet i Nikander dosiedli Mniszki i ruszyli w kierunku twierdzy. Panowała między nimi niekomfortowa cisza. Było tak wiele rzeczy, które elfka chciała powiedzieć swojemu przyjacielowi, ale jednocześnie nie chciała pogarszać ich relacji. On natomiast wciąż był dość mocno obrażony i nieszczególnie miał ochotę na rozmowę.
Niecałą godzinę później dotarli na miejsce. Tutejsza twierdza była przerażająca i przywoływała na myśl najgorsze obrazy. Zarówno elfka, jak i jej przyjaciel szli dość blisko siebie, rozglądając się wokół, jakby coś miało ich zaatakować.
- Ponoć przebywa w tej wieży, jeśli dobrze pamiętam… - stwierdziła elfka.
- Lepiej, żebyś dobrze pamiętała – prychnął Nik.
Elfka westchnęła i zapukała, ale drzwi były uchylone. Niepewnie więc weszła do środka i zaczęła iść po schodach ku górze. Chłopak był bardzo osłabiony. Co parę stopni przystawał i chwytał elfkę za ramię, aby nie upaść. Nie pomagała również tutejsza atmosfera grozy. Oboje nie wiedzieli czego się spodziewać, ale Uadżet liczyła, że znajdzie tu upragnioną pomoc.
- Taegan
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 3
- Rejestracja: 2 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje: Uzdrowiciel , Badacz
- Kontakt:
        Taegan nie miał za wiele do rozmów z okolicznymi wieśniakami czy mieszczanami. Ludzie i niektóre żyjące nieopodal istoty nadprzyrodzone raczej unikali go w mieście, odwracając wzrok i szepcząc okrutne plotki. “To ten z góry dziwak…” albo “Medyczyna od siedmiu boleści, co z nieba spadł…” przewijało się najczęściej. Ale jakoś do niego przychodzili po porady medyczne - po pomoc, po mikstury, z ufnością jaką nie śmieli obdarzyć go nigdy publicznie. To był wstyd dla nich tutaj przychodzić, lecz przychodzili. Jakże śmieszne są te istoty ludzkie, całkowicie nieuzależnione od Pana i jego władzy, a jednak tak bogobojne. 
Lecz gdyby Pan naprawdę dbał o Taegana, dałby mu drugą szansę na naprawienie swoich błędów, prawda?
Druga szansa właśnie zapukała do jego drzwi, co wytrąciło mężczyznę ze skupienia nad kolejną probówką. Gdy drzwi się uchyliły, stanął przed nimi, gotowy przyjąć kolejnego młodzieńca z wymyśloną chorobą - jak to bywało w przypadku około pięćdziesięciu wizyt dziennie… Aczkolwiek nie dane mu było nawet wydusić słowa. Przed nim pojawiła się Uadżet. Córka Shahi. Wszędzie poznałby tę nienaturalną skórę. I te oczy - te niewinne, dziecięce spojrzenie… które już nie było wcale takie dziecięce. Dziewczyna wydoroślała, co Taegan musiał przyznać. Mógł strzec jej dalej jako anioł stróż, gdyby nie upadek, i obserwować cały rozwój córki jego podopiecznej.
Ale stchórzył. Jak w większości przypadków.
- Ua… - zaczął, aczkolwiek nie był pewien, czy elfka go w ogóle pamięta. - Wow… Cóż to za zaszczyt, że odwiedza mnie nie jedna, a aż dwie osoby? - zapytał, sprytnie unikając wyjawienia na głos imienia kobiety. Odwrócił też wzrok, ledwo spoglądając na nieznajomego mężczyznę, który towarzyszył córce Shahi.
I które z nich było zagrożone, że aż przybyło do niego - medyka od siedmiu boleści? Anioł nabrał powietrza, żeby coś więcej powiedzieć, aczkolwiek w tej samej sekundzie poczuł paskudny zapach.
Zgnilizny.
- Chłopcze, zdejmij bandaż. Dusisz skórę i tym bardziej sobie szkodzisz - zaapelował chłodno, odwracając się plecami do gości i szukając czegoś przy stole. Postanowił na razie wparować w wir, który doskonale znał; praca, medycyna i czysta nauka. Dawne uczucia musiały na razie pozostać w przeszłości.
- Gdzieś ty tę rękę wpychał, co? - dodał, jakby poirytowany, że w ogóle ktoś był na tyle głupi, żeby dać się tak łatwo zakazić. - Siadaj pod ścianą, zaradzę coś lada moment. Z tobą wszystko w porządku, panienko? - Spojrzał ukradkiem na Uadżet. Przygarbiony naukowiec stał jednak przy stole, a jego dłonie zażarcie poszukiwały czegoś, jednocześnie gubiąc sens swojego istnienia. Czy ona go pozna? Czy może to było tak dawno, że młody anioł będzie zaledwie mgłą w jej wspomnieniach?
			
			
									
						
										
						Lecz gdyby Pan naprawdę dbał o Taegana, dałby mu drugą szansę na naprawienie swoich błędów, prawda?
Druga szansa właśnie zapukała do jego drzwi, co wytrąciło mężczyznę ze skupienia nad kolejną probówką. Gdy drzwi się uchyliły, stanął przed nimi, gotowy przyjąć kolejnego młodzieńca z wymyśloną chorobą - jak to bywało w przypadku około pięćdziesięciu wizyt dziennie… Aczkolwiek nie dane mu było nawet wydusić słowa. Przed nim pojawiła się Uadżet. Córka Shahi. Wszędzie poznałby tę nienaturalną skórę. I te oczy - te niewinne, dziecięce spojrzenie… które już nie było wcale takie dziecięce. Dziewczyna wydoroślała, co Taegan musiał przyznać. Mógł strzec jej dalej jako anioł stróż, gdyby nie upadek, i obserwować cały rozwój córki jego podopiecznej.
Ale stchórzył. Jak w większości przypadków.
- Ua… - zaczął, aczkolwiek nie był pewien, czy elfka go w ogóle pamięta. - Wow… Cóż to za zaszczyt, że odwiedza mnie nie jedna, a aż dwie osoby? - zapytał, sprytnie unikając wyjawienia na głos imienia kobiety. Odwrócił też wzrok, ledwo spoglądając na nieznajomego mężczyznę, który towarzyszył córce Shahi.
I które z nich było zagrożone, że aż przybyło do niego - medyka od siedmiu boleści? Anioł nabrał powietrza, żeby coś więcej powiedzieć, aczkolwiek w tej samej sekundzie poczuł paskudny zapach.
Zgnilizny.
- Chłopcze, zdejmij bandaż. Dusisz skórę i tym bardziej sobie szkodzisz - zaapelował chłodno, odwracając się plecami do gości i szukając czegoś przy stole. Postanowił na razie wparować w wir, który doskonale znał; praca, medycyna i czysta nauka. Dawne uczucia musiały na razie pozostać w przeszłości.
- Gdzieś ty tę rękę wpychał, co? - dodał, jakby poirytowany, że w ogóle ktoś był na tyle głupi, żeby dać się tak łatwo zakazić. - Siadaj pod ścianą, zaradzę coś lada moment. Z tobą wszystko w porządku, panienko? - Spojrzał ukradkiem na Uadżet. Przygarbiony naukowiec stał jednak przy stole, a jego dłonie zażarcie poszukiwały czegoś, jednocześnie gubiąc sens swojego istnienia. Czy ona go pozna? Czy może to było tak dawno, że młody anioł będzie zaledwie mgłą w jej wspomnieniach?
- Uadżet
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 4
- Rejestracja: 2 lat temu
- Rasa: Pustynny Elf
- Profesje: Chłop
- Kontakt:
Gdy Uadżet ujrzała upadłego po raz pierwszy, poczuła lekki niepokój. Miał w oczach to coś, co w jednym chwili sprawiło, iż przeszedł ją zimny dreszcz. Nie wiedziała, czy jest to strach, czy podekscytowanie związane ze spotkaniem kogoś tak tajemniczego, o którym plotki niosły się po okolicznych wsiach niczym wyjątkowo agresywna zaraza. Dopiero po chwili elfka zebrała się na odwagę, aby cokolwiek powiedzieć, zwłaszcza że Nikander był jeszcze bardziej zestresowany niż ona. Nic jednak dziwnego, zwłaszcza iż bidulek walczył z okropnym bólem trawiącym jego rękę.
- D-Dzień dobry. Jestem Uadżet, to mój przyjaciel Nikander. Coś… Coś mu się stało z ręką. Nik pokaż panu.
Chłopak zachęcony przez koleżankę, jak i samego lekarza zaczął ostrożnie ściągać bandaże. Zaciskał przy tym zęby, albowiem każde dotknięcie zainfekowanej kończyny sprawiało ogromną boleść. Dlatego trwało to zdecydowanie dłużej niż normalnie.
- To jej wina! – wybuchnął niemalże płaczem – I tych jej mrocznych, diabelskich mocy. Ona mi coś zrobiła z ręką – mówił z przejęciem. Przez wzgląd na stres i cierpienie nie myślał logicznie, chciał jedynie, żeby ktoś wyleczył ów infekcje jak najszybciej.
Elfka, słysząc to, spuściła głowę w dół. Na początku miała pewność, że to nie jej wina, ale z każdym oskarżającym wrzaskiem przyjaciela nachodziły ją coraz większe wątpliwości. Patrzyła w ciszy, jak Nikander wykonuje polecenia upadłego bez zawahania się, oboje liczyli, że jeszcze chwile i jakiś lek, może maść usunie wszelkie zmiany chorobowe i wszystko będzie dobrze.
- Ze mną w porządku – mruknęła Uadżet, spoglądając w skupieniu na swoje ręce i białe plamy na nich. W jej głowie rozgrywała się scena sprzed kilku dwóch tygodni. Przecież nie dotknął jej dłoni zaraz po tym, jak użyła magii, a może źle pamięta? Może to jakoś przeszło na niego? – rozważała zaniepokojona.
- Normalni ludzie nie mają kości na wierzchu – prychnął Nikander pod nosem, jego agonia objawiała się w coraz ostrzejszych docinkach w stronę elfki – Kiedy coś na to dostanę? Chce być już zdrowy, moi rodzice potrzebują mnie w polu – marudził chłopak, cierpliwość zdecydowanie nie była jego cnotą.
- Mogłeś przyjść szybciej, a nie czekać aż będzie już bardzo źle – prychnęła ciemnoskóra, która miała coraz bardziej dość całej tej sytuacji. Na dodatek Nik ot tak zdradził jej sekret, zakłądając, iż Taegan to usłyszał. Jednocześnie dziewczyna obawiała się, że mężczyzna zaraz ich wyrzuci za te kłótnie. Jakby mało mieli kłopotów.
Dlatego, gdy chłopak wreszcie się nieco uspokoił, efka podeszła do upadłego z lekką dozą nieśmiałości. Przez chwilę patrzyła na niego zaciekawiona, miała wrażenie, że kogoś jej przypomina, nie była jednak pewna kogo. Ostatecznie uznała, że to tylko złudzenie.
- Przepraszam za niego. On tak z bólu, normalnie taki nie jest, nie robi harmideru na całą wieś – wyjaśniła – Czy, mogłabym jakoś pomóc, może? W ramach podzięki za leczenie, niestety nie mam zbyt wielu ruenów, ale chętnie to odpracuje. Ciężkiej pracy się nie boję – zapewniła z lekkim uśmiechem.
			
			
									
						
										
						- D-Dzień dobry. Jestem Uadżet, to mój przyjaciel Nikander. Coś… Coś mu się stało z ręką. Nik pokaż panu.
Chłopak zachęcony przez koleżankę, jak i samego lekarza zaczął ostrożnie ściągać bandaże. Zaciskał przy tym zęby, albowiem każde dotknięcie zainfekowanej kończyny sprawiało ogromną boleść. Dlatego trwało to zdecydowanie dłużej niż normalnie.
- To jej wina! – wybuchnął niemalże płaczem – I tych jej mrocznych, diabelskich mocy. Ona mi coś zrobiła z ręką – mówił z przejęciem. Przez wzgląd na stres i cierpienie nie myślał logicznie, chciał jedynie, żeby ktoś wyleczył ów infekcje jak najszybciej.
Elfka, słysząc to, spuściła głowę w dół. Na początku miała pewność, że to nie jej wina, ale z każdym oskarżającym wrzaskiem przyjaciela nachodziły ją coraz większe wątpliwości. Patrzyła w ciszy, jak Nikander wykonuje polecenia upadłego bez zawahania się, oboje liczyli, że jeszcze chwile i jakiś lek, może maść usunie wszelkie zmiany chorobowe i wszystko będzie dobrze.
- Ze mną w porządku – mruknęła Uadżet, spoglądając w skupieniu na swoje ręce i białe plamy na nich. W jej głowie rozgrywała się scena sprzed kilku dwóch tygodni. Przecież nie dotknął jej dłoni zaraz po tym, jak użyła magii, a może źle pamięta? Może to jakoś przeszło na niego? – rozważała zaniepokojona.
- Normalni ludzie nie mają kości na wierzchu – prychnął Nikander pod nosem, jego agonia objawiała się w coraz ostrzejszych docinkach w stronę elfki – Kiedy coś na to dostanę? Chce być już zdrowy, moi rodzice potrzebują mnie w polu – marudził chłopak, cierpliwość zdecydowanie nie była jego cnotą.
- Mogłeś przyjść szybciej, a nie czekać aż będzie już bardzo źle – prychnęła ciemnoskóra, która miała coraz bardziej dość całej tej sytuacji. Na dodatek Nik ot tak zdradził jej sekret, zakłądając, iż Taegan to usłyszał. Jednocześnie dziewczyna obawiała się, że mężczyzna zaraz ich wyrzuci za te kłótnie. Jakby mało mieli kłopotów.
Dlatego, gdy chłopak wreszcie się nieco uspokoił, efka podeszła do upadłego z lekką dozą nieśmiałości. Przez chwilę patrzyła na niego zaciekawiona, miała wrażenie, że kogoś jej przypomina, nie była jednak pewna kogo. Ostatecznie uznała, że to tylko złudzenie.
- Przepraszam za niego. On tak z bólu, normalnie taki nie jest, nie robi harmideru na całą wieś – wyjaśniła – Czy, mogłabym jakoś pomóc, może? W ramach podzięki za leczenie, niestety nie mam zbyt wielu ruenów, ale chętnie to odpracuje. Ciężkiej pracy się nie boję – zapewniła z lekkim uśmiechem.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość
 

