Zawsze istnieje, a jednak nie zawsze każdy go ma. Czas. Zawsze mnie intrygował. Dlaczego niektórzy mają go tak mało na tym świecie, a inni tak dużo? Czy jest sprawiedliwy? Czy można go zmienić? Zajrzeć w przyszłość? Albo wrócić do przeszłości?
Jestem Wenus Zeit. Miałam to szczęście, aby urodzić się w zamożnym i szanowanym w Otchłani rodzie nemorian. Mój ród już od swoich początków badał idee przemijania, postępu histori, czy mówiąc wprost – czasu. Zawsze mnie to fascynowało, ponieważ w Alaranii jego działanie jest dość nieprzewidywalne od incydentu związanego z pewnym gronem magów.
Wiele osób korzystało z pomocy moich przodków. Ciężko bowiem być handlarzem i wyruszać w podróże, by następnie wrócić do rodziny, której nie ma już na tym świecie z powodu zwykłej różnicy w prędkości mijania czasu. Ludzie nie chcieli tracić cennych chwil z bliskimi, w swoim i tak niebywale krótkim życiu. Jakże niesamowite to istoty, nie dożywają nawet wieku, a tak wiele potrafią uczynić. Od zawsze mnie fascynowali.
Podobnie jak wszelkie nauki, jakie zapewniali mi moi rodzice. Byłam jedyną dziedziczką, nie przeszkadzało mi to. Miałam szczęśliwe dzieciństwo i uwielbiałam poznawać, jak działa świat. Dostawałam wszystko, co najlepsze. Ubrania sławnych projektantów, najlepsze jakościowo zabawki, rodzice zatrudnili dla mnie nawet osobistego pisarza, który pisał dla mnie powieści, o tym, o czym chciałam. Życie było cudowne.
***
Gdy podrosłam, zaczęłam dostrzegać wady mojego idealnego życia. Czasologia była dziedziną niesamowitą z ogromnym potencjałem. Natomiast mnie uczono głównie obliczać najkrótsze ścieżki dla handlarzy oraz stabilizacji czasu poprzez magie harmonii. W międzyczasie zaczęłam odkrywać w sobie dar, który pojawiał się w mojej rodzinie jedynie co parę pokoleń. Poprzez dotknięcie przedmiotu lub osoby byłam w stanie dojrzeć skrawki ich przeszłości. Z początku to były jedynie drobne rzeczy, emocja, zapach, echo bólu. Z czasem zaczęłam mieć wizję, dokładnie ukazujące fragmenty przeszłości związane z ów osobą lub przedmiotem. Moja motywacja do nauki ponownie odżyła, gdy prywatni nauczyciele pomagali mi z lepszą kontrolą mojej mocy. Dodatkowo nadszedł czas na okiełznanie innych rodzajów magii. W międzyczasie musiałam poznać również zasady etykiety oraz miałam lekcje jazdy konnej. Każdy mój dzień był zaplanowany od rana po wieczór. Rodzice byli dumni, ja tylko egzystowałam. Byłam zdolna, grzeczna i ułożona. Tak jak chcieli.
Nawet gdy przyprowadzono chłopca, który w przyszłości miał zostać moim mężem, przyjęłam to z uśmiechem. Nawet nie pomyślałam, że mogłabym się zbuntować. Posiadanie własnego zdania byłoby wszak zbędną fanaberią.
Jednakże pewnej nocy miałam sen tak realistyczny, jak nigdy wcześniej. Widziałam w nim dziewczynę, o oczach, których nie da się zapomnieć. Poczułam wtedy dziwne ukłucie w sercu i pragnienie jej poznania. Z pewnością z czasem zapomniałabym o tym. Ale każdej nocy ponownie widziałam ją we śnie. Za każdym razem w inny sposób. Raz trzymałam ją za rękę, pozwalając się gdzieś prowadzić, innym razem podczas bójki. Niezmiennie jednak była moim przeciwieństwem. Nieułożona, niewychowana, zła. Tak z pewnością określiliby ją moi rodzice, gdyby mogli ją zobaczyć. Ja jednak dostrzegłam w niej coś jeszcze — wolność.
***
Pewnego dnia rodzice zabrali mi na moją pierwszą w życiu wycieczkę do Alaranii. Byłam podekscytowana. W końcu mogłam zobaczyć i doświadczyć czegoś więcej. Jakież było moje zdziwienie, gdy miasto, w którym się zatrzymaliśmy, było praktycznie identyczne, jak to w moich snach o tajemniczej dziewczynie. Wtedy po raz pierwszy przez głowę przemknęła mi myśl.
Co, jeśli to nie były tylko sny? Co, jeśli ona istnieje?
Nie rozumiałam, dlaczego, ale napawało mnie to swojego rodzaju optymizmem. Tak bardzo chciałam ją odnaleźć. Wtedy były to niedoścignione marzenie, niemalże niegodne, by w ogóle je mieć. Byłam dziedziczką radu. Miałam swoje obowiązki i nie mogłam zawieść rodziny.
Niestety wizje nie ustawały. Z czasem coraz lepiej rozumiałam swoje moce, mogłam zajrzeć w przeszłość przez dotyk, ale również w przyszłość we śnie. Nie były to jednak wykute w kamieniu przepowiednie. Każdy sen był inny, bo z każdym dniem podejmowałam decyzję, mniejsze i większe, które wpływały na to, co mnie czeka. Jedynym niezmiennym elementem była ona. Jakby łączyła nas jakaś niewidzialna nić i ode mnie zależało, czy zdecyduje za nią pójść.
Tylko czy byłabym w stanie?
***
Mijały lata, senne wizje nie ustawały. Nie mówiłam o nich nikomu, nie chcąc martwić rodziny. Ponadto rozpoczęły się przygotowania do mojego wesela ze Styllidusem, mężczyzną, którego widziałam raz w życiu i niemalże nie zamieniłam z nim słowa. Pamiętam nasze drugie spotkanie. Był szarmancki, dobrze wychowany, ale skupiony głównie na korzyściach płynących z naszego przyszłego ślubu.
Czy będę w stanie go pokochać? Czy w wyższych sferach jest w ogóle miejsce na miłość?
Te pytania dręczyły mnie coraz bardziej, z zewnątrz byłam idealna, mimo wewnętrznego konfliktu. Potrafiłam zachować pozory. Przemilczeć kąśliwą uwagę, przetrzymać ból, byle pozostać w iluzji perfekcji.
Styllidus starał się nawiązać ze mną minimalną choćby więź. Takie przynajmniej miałam wtedy wrażenie. Z perspektywy czasu zrozumiałam, że była to próba przejęcia pełnej kontroli nade mną. Zawsze ktoś mi mówił co robić. Najpierw rodzice, teraz mąż. Nic nowego.
Dziewczynę ze snów widziałam teraz w innej scenerii. Jakby z daleka niczym pojedynczego przechodnia mijanego w deszczowy dzień.
Nigdy się nie poznałyśmy, ale tęskniłam za nią i nie mogłam znieść uczucia, że w moich snach staje się coraz bardziej nieuchwytna.
***
Kolejne lata minęły, Styllidus został moim mężem, a jednak był tak samo obcy, jak na początku. Mieszkaliśmy razem, jednak to wszystko nosiło znamiona pustki. Pogrążona w apatii znajdywałam ukojenie w snach i oczach wyśnionej nieznajomej. Czasami przesypiałam większość dnia byle ją zobaczyć. Z czasem w sekrecie przed wszystkimi zaczęłam skupować eliksiry nasenne. Wypijałam kilkakrotność zalecanej dawki. Miałam epizody, gdy nikt nie był w stanie dobudzić mnie przez parę dni. Rodzina zaniepokojona moim stanem wezwała najlepszych uzdrowicieli, którzy rozkładali bezradnie ręce. Żaden z nich nie odkrył prawdy stojącej za moimi ucieczkami do świata snów.
Pewnej nocy nie miałam snu. Żadnej wizji. Obudziłam się spanikowana i we łzach. Chciałam ją zobaczyć raz jeszcze. Choć ten ostatni raz.
Jednakże kolejne noce nie przyniosły żadnych obrazów. Zaczęłam się bać i zrozumiałam, że być może nadszedł czas by zaryzykować wszystko dla marzenia. Nierozważnie ruszyć w poszukiwanie nieznajomej.
Zdesperowana wzięłam najważniejsze dla mnie rzeczy i sporą ilość pieniędzy na dobry start. Nie wiedziałam, jak to się skończy. Nie znałam życia poza Otchłanią i strasznie się bałam. Jednakże myśl o jeszcze jednym spojrzeniu w oczy nieznajomej przyjaciółki dawała mi jakąś niezrozumiało siłę.
Pamiętam moment, gdy samotnie przekroczyłam portal i poczułam nocną bryzę. Niebo było rozgwieżdżone, a księżyc w pełni rozświetlał pusty obecnie rynek. Jedynie samotny bard, który być może cierpiał na bezsenność, wygrywał delikatną melodię. Przerwał na mój widok. W pierwszym odruchu zachęciłam go do kontynuacji.
Pamiętam mój pierwszy uśmiech w Alaranii, pierwszy szczery. Pod wpływem ciepłej melodii zaczęłam tańczyć, kochałam to. Pierwszy raz nie dbałam o to, co ktoś o mnie pomyśli, nie dbałam o pomylone kroki. Po policzkach leciały łzy, rozmywające delikatny makijaż. Natomiast mnie przepełniało szczęście.
Przerwała mi ulewa. Uciekłam pod dach, bard gdzieś zniknął, ale ja wciąż słyszałam w sercu jego pieśń. Byłam pewna, że lada dzień odnajdę dziewczynę ze snów i nieśmiało pomyślałam, że pewnej nocy zatańczę w ten sposób z nią.
***
Życie jednak nie było takie proste. Za pieniądze, które zabrałam z domu w Otchłani, znalazłam tymczasowe lokum w centrum. Byłam również świadoma, że z czasem się skończą. Udało mi się znaleźć pracę jako listonoszka. Liczyłam, że dzięki temu poznam miejscowych i być może wreszcie znajdę tę dziewczynę. Jednakże mijały dni, miesiące. Bez efektów. Wciąż jednak nie traciłam wiary. W międzyczasie coraz bardziej pozwalałam sobie robić rzeczy, które nigdy nie byłyby zaakceptowane przez moją rodzinę. Najpierw zrobiłam sobie tatuaż z gwiazdą wokół oka, na cześć momentu, gdy opuściłam Otchłań. Potem doszedł kolczyk w wardze i nie tylko.
Z czasem awansowałam i mogłam roznosić przesyłki do dalszych rejonów. Z tego powodu otrzymałam pięknego, czarnego ogiera. Żyłam sama, ale nie byłam samotna. W końcu mogłam się śmiać bez obaw o zbyt szeroko otwarte usta, o zbyt głośny chichot. Mogłam rozmawiać, z kimkolwiek chciałam, nie zważając na rasę czy klasę społeczną. Czułam, że ludzie mnie lubili. Nie ze względu na szlacheckie pochodzenie, ale ze względu na mnie samą. To było tak niesamowite i inne od tego, do czego przywykłam przez całe moje życie, że nie czułam nawet tęsknoty za domem i rodziną. Proste życie miało swoje wady, ale dawało mi wolność i swobodę, której nie miałam wcześniej, wtedy kiedy niby miałam wszystko.
Wciąż jednak pozostawało jedno pytanie.
- Gdzie jesteś dziewczyno z moich snów?