Jako anioł światła:
Soleilo zawsze lśnił jasno niczym słońce. Gdziekolwiek się nie pokazywał, niósł radość i szczęście. Swą charyzmą potrafił jednoczyć ludzi i dawać im nadzieję na nowy dzień. Właśnie na tym polegała jego misja wyznaczona przez Pana. Anioł nie był tym wojownika, jeśli przychodziło mu walczyć z piekielnymi, używał jedynie swojej magii, a dokładniej połączenia dwóch arkan pozwalających mu kontrolować światło co było nad wyraz efektywne. Miał wielu przyjaciół w Planach, a nawet znalazł tam miłość. Zawsze patrzył w przyszłość pełen optymizmu i nic nie mogło tego zmienić
Pewnego dnia, gdy przebywał w Meot, zaczepił go mężczyzna, a w jego oczach widniała desperacja. Kobieta, którą kochał, miała urodzić, ale coś było nie tak, ona umierała i potrzebował pilnej pomocy. Soleilo oczywiście ruszył z nim od razu we wskazane miejsce. Wprawdzie nie znał magii uzdrawiającej i po wstępnej analizie sytuacji planował wezwać swoją ukochaną Silentię. Anielica stale kogoś uzdrawiała, wiedział, że bez problemu pomogłaby konającej kobiecie. Nim jednak wcielił swój plan w życie, usłyszał w swej głowie głos Pana.
Ku jego zaskoczeniu zostało mu zabronione podjęcie działań w celu pomocy kobiecie. Wręcz przeciwnie. Leilo miał pozwolić jej umrzeć i jedynie wypowiedzieć zaklęcie, które nie pozwoli jej powrócić jako istota piekielna. Dla jej duszy nie było ratunku. Leilo pomógł jedynie dziecku przyjść na świat, a następnie wyszeptał przekazane zaklęcie. Niebianin zwykle tak pełny życia tego dnia po raz pierwszy zwątpił w rozkaz Pana. Mimo to pozostał lojalny i go wykonał. Po wszystkim szepnął jedynie ciche „przepraszam” do zszokowanego mężczyzny i czym prędzej odleciał. W tej chwili nie potrafił nikogo podnieść na duchu, nie gdy sam podupadł. Zwłaszcza że nie rozumiał sensu tego zadania, przecież nikt nigdy nie jest całkiem stracony. Zawsze wierzył, że druga szansa należy się każdemu.
Przez wiele kolejnych dni męczyło go sumienie i szereg wątpliwości. Przez dłuższy czas nie schodził nawet na ziemię, a jego ukochana próbowała pomóc mu zrozumieć wolę Pana. Jej samej również nie przypadł do gustu tego typu rozkaz. Skrycie uważała, że On chciał jedynie sprawdzić wierność Soleilo. Nie chciała jednak przybijać wybranka swego serca i z całych sił próbowała pomóc mu znów odnaleźć w sobie radość.
Tymczasem pełen żalu mężczyzna poprzysiągł krwawą zemstę na aniele. Posunął się nawet do zawarcia paktu z piekielnymi. Mieli zabić niebianina tak, aby, jak najbardziej cierpiał. Mimo że Soleilo przez dłuższy czas nie zawitał do Meot, mężczyzna był cierpliwy. Czekał.
W końcu anioł był gotów wrócić do służby. Postanowił zostawić przeszłość i chciał znów nieść pomoc potrzebującym. Minęło już wystarczająco wiele miesięcy. Nie oczekiwał jednak ataku piekielnych. Za pierwszym razem dał sobie z nimi radę przy pomocy swojej magii. Z każdym kolejnym jednak byli coraz sprytniejsi i coraz trudniej było stawić im czoła. Niebianin nie rozumiał, dlaczego stał się dla nich tak ważnym celem. Razem z Silentią snuli różne teorie na ten temat. Oboje podejrzewali, że może chodzić o tamtą sprawę.
Pewnego dnia, gdy przebywał w mieście, było dość spokojnie, żadnych ataków. Mógł w pełni oddać się swojej misji. Uśpiło to jego czujność i gdy zawołała go mała dziewczynka, prosząc o zdjęcie kotka, który utknął na drzewie, bez wahania poszedł z nią w stronę lasu.
Gdy byli już z dala od ludzi dziecko po prostu zniknęło, a Leilo zrozumiał, że to zasadzka. Było jednak za późno. Diabły w towarzystwie łowców dusz miały zdecydowaną przewagę liczebną. Przeklęty oręż ranił go dotkliwie, a same czary nie wystarczały. Nie nadążał. Gdy zdecydowany ruch jednego z łowców pozbawił go lewej nogi, zrozumiał, że to koniec. Szok i buzująca w żyłach adrenalina sprawiły, że prawie nie poczuł bólu. Upadł na trawę i resztkami świadomości usłyszał jedynie głos Silentii w towarzystwie kilku innych aniołów. Pomoc nadeszła. Ale czy nie za późno?
Soleilo wrócił do żywych dopiero w Planach Niebiańskich, cały obolały. Przynajmniej oznaczało to, że wciąż żyje. Nie miał nogi, a rany nie goiły się najlepiej mimo anielskiej regeneracji. Mimo to uśmiechnął się szeroko na widok ukochanej i nawet zażartował, pytając, dlaczego tak późno przybyła odsiecz.
Anielicy jednak nie było do śmiechu. Prawie straciła miłość swojego życia. Przez nadchodzące dni pomagała Leilo jak mogła, nawet zrobiła mu prostą protezę nogi. Nie mogła jednak znieść myśli, że sytuacja może się powtórzyć. Podjęła więc bardzo trudną decyzję, ale nikt nie mógł o niej wiedzieć. Cierpiała, więc w milczeniu wiedząc, że to ostatnie dni z jej ukochanym.
Minęło kilka długich tygodni i Soleilo znów miał siły i chęci, aby zejść na ziemię. Silentia tego się obawiała, poprosiła go, aby najpierw poleciał z nią w okolice drobnej wioski niedaleko Meot.
- Co mi chciałaś pokazać? – zapytał, gdy wylądowali na miejscu.
Silentia nie była w stanie mu nic powiedzieć, z trudem wyszeptała zaklęcie, powstrzymując łzy. Wiedziała, że Leilo za chwilę straci przytomność, podtrzymała go delikatnie, aby upadek na trawę nie był bolesny. Zdezorientowany niebianin patrzył na ukochaną pytająco, nie miał już siły mówić.
- Nie mogę ci pozwolić na powrót. Kocham cię. Słońce ty moje – wyszeptała i pocałowała go po raz ostatni.
Jako fellarianin:
- Słońce ty moje – te słowa rozbrzmiewały w umyśle Soleilo z każdą chwilą.
Poza tym w jego głowie była pustka. Żadne inne wspomnienie się nie uchowało. Nie wiedział, kim jest, ani nawet jak ma na imię. Nie rozumiał, co się stało, miał tyle pytań, ale wokół nie było nikogo, komu mógłby je zadać. Wstał powoli i dotarło do niego, że jego lewa noga jest sztuczna. Miał jednak również parę pięknych skrzydeł i na szczęście nie zapomniał jak ich używać.
Poleciał przed siebie, szukając jakiejkolwiek osady i bardzo szybko trafił na niewielką wioskę. Postanowił tam przystanąć. Ludzie spoglądali na niego zaciekawieni i zdziwieni. Leilo podszedł do najbliższej osoby. Jak się okazało, był to miejscowy kowal. Masywnie zbudowany mężczyzna z konkretnym wąsem spojrzał na niego, mrużąc krzaczaste brwi.
- A ty to kto? – spytał nieufnie.
- … Słońce? – odpowiedział na myśl o ciepłym głosie, który go tak nazwał.
- Słońce? – mężczyzna spojrzał na niego z politowaniem.
- Ojeju, to przecież fellarianin! – zza pleców gospodarza wychyliła się kobieta, zapewne jego żona.
- Fellarianin?
Soleilo dokładnie wytłumaczył swoją sytuację małżeństwu, ale oni nie mogli mu odpowiedzieć na nurtujące go pytania. Zaoferowali jednak dach nad głową, aby mógł ułożyć swoje życie na nowo. W zamian miał pomagać gospodarzowi w kuźni.
Od tej pory miał dość proste życie, Fryderyk i Malwina byli cudownymi ludźmi. Zawsze mógł na nich liczyć, a oni na niego. Również pozostali mieszkańcy wioski szybko zaakceptowali fellarianina w swojej społeczności i bardzo go polubili, zwłaszcza że Słońce zawsze chętnie służył innym pomocą i wprowadzał radosną atmosferę nawet w najsmutniejsze dni. Z czasem również zaczął odnajdywać pewne znamiona swojej przeszłości. Na nowo odkrył, iż ma pewne zdolności magiczne i postanowił je rozwinąć. Nie pamiętał, do czego mógł używać ich wcześniej, ale tym razem miał ciekawy plan. Przy pomocy magii światła i podstaw kreomagowania zaczął tworzyć sobie całkiem nową protezę nogi. Obecna była dość niepraktyczna i zdecydowanie za ciężka. Na dodatek wraz z upływem czasu bardzo szybko niszczała.
Pierwszy projekt niebianina nie był wprawdzie dużo lepszy, ale z pewnością zachwycał kunsztem wykonania. Słońce w magiczny sposób skupiał światło na poszczególnych elementach i tworzył w ten sposób fantazyjne wzory. Słońce pragnął połączyć sztuczną nogę z umysłem, aby umożliwić jej używanie niczym prawdziwej kończyny. Początkowe próby były porażką i odbiły się licznymi uszkodzeniami kuźni Fryderyka. Mimo to mężczyzna ciągle przymykał na to oko. Młody fellarianin, jak zakładał kowal, stał się dla niego niczym syn, którego nigdy nie miał. Poza tym Soleilo zawsze sprzątał bałagan, który zrobił, może nie od razu, ale ostatecznie doprowadzał wszystko do względnego porządku.
Po miesiącach trudów, prób i błędów oraz nocach spędzonych na nauce w końcu zrobił protezę, o jakiej marzył. Pierwsze co uczynił to przebieżka po całej wiosce. Był naprawdę szczęśliwy i dumny ze swojego dzieła. Cała wioska z podziwem i uznaniem oglądała dzieło Słońca. Plotki o jego zdolnościach szybko się rozchodziły i z czasem inni kalecy zaczęli przychodzić do uzdolnionego młodzieńca, prosząc o pomoc. Słońce nigdy im nie odmawiał, więc szybko zyskał sporą sławę nawet w samym Meot.
Anioł był spełniony w życiu, robił coś dobrego dla ludzi i miał wokół przyjaciół, ale wciąż dręczyła go niejasna przeszłość. Czasami miał wrażenie, jakby o niej śnił i w momencie przebudzenia wszystko znów zapominał.
Nie wiedział jednak, jak mógłby zacząć szukać i gdzie więc po prostu żył z dnia na dzień. Poza tym cały czas poświęcał pracy, bliskim lub nauce i wciąż odkładał swoje śledztwo na kolejny dzień, tydzień, miesiąc. Momentami nawet zapominał o tych planach.
Całkowicie zmienił to pewien poranny wypad do Meot. Jeszcze na leśnej ścieżce prowadzącej zaledwie na same obrzeża miasta usłyszał cichy szept. Ktoś, skryty za drzewem go wołał. Zakapturzony mężczyzna co chwilę nerwowo się rozglądał i gestem ręki z niecierpliwością wymalowaną w każdym ruchu raz jeszcze przywołał Słońce do siebie.
- Hm? – mruknął niebianin, podchodząc do nieznajomego i licząc, że to nie próba rabunku.
- Chcesz odpowiedzi? Znajdź Levia – szepnął.
Niebianin przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Może został z kimś pomylony? Gdy jednak zrozumiał, że może to mieć coś wspólnego z jego przeszłością, serce zabiło mu mocniej.
- Kim do licha jest Levi? – spytał, ale tamten mężczyzna zniknął, jakby zapadł się pod ziemię.