Północ- początki mojego istnienia <br><br>Otóż moja opowieść zaczyna się bardzo daleko, dokładniej rzecz ujmując na zimnej Północy. Tam też przyszedłem na świat. W ogromnym białym zamczysku otoczonym przez zaśnieżone góry. Moja rodzina zawsze stroniła od wielkich miast czy zbiorowisk. Było tak przede wszystkim dlatego iż ceniliśmy sobie spokój. Nigdy nie przepadałem za tymi wszystkimi wygodami związanymi z byciem bogatym. Wszystko starałem się robić sam. <br>Panowała tu wieczna zima, nie znałem wiosny, lata ani jesieni. Nie narzekałem na to, błyszczące płatki śniegu, biel, to było najpiękniejsze, mimo wszystko. Miałem spokojne dzieciństwo, pełne nauki, zabaw i rzeczy, których powinienem żałować, ale nigdy nie będę.Gdy nieco podrosłem wyruszałem na dalekie wyprawy. Mróz nigdy nie był mi przeszkodą, właściwie w ciepłym miejscu czułem się gorzej. Moja matka pochodziła z ciepłych krain Alarani, ojciec także. Nie bardzo podobało, im się to, że tak bardzo uzależniam się od zimnego klimatu. Słyszałem kiedyś jak mówili, że chcą wrócić do jakiegoś miasta. Mauria? Chyba tak się nazywało. Zawsze, gdy o to spytałem milczeli, musieli ukrywać coś czego nie powinienem wiedzieć. Rozumiałem to, ale ciekawość była naprawdę męcząca. <br>Pewnego dnia zbudziły mnie krzyki z jadalni. Rodzice się kłócili. Powoli i cicho zszedłem tam. Co chwile przewijały się słowa jak „pościg”, „ucieczka”, „Mauria”. Gdy mnie spostrzegli znieruchomieli i zbledli. Byłem zdziwiony, nie bałem się, tylko nie wiedziałem co się dzieje. Nagle kazali mi uciekać jak najdalej.Tak się też stało. Wziąłem tylko plecak z tym co zawsze zabierałem na wyprawy i wybiegłem z zamku. Niespodziewanie poczułem nieprzyjemny, ciepły podmuch. Odwróciłem się więc. Mój dom płoną, nie dowierzałem. Ogień? W tym miejscu? To musiała być silna magia. Co prawda czułem smutek, gniew, żal. Jednak łzy nie uroniłem, nigdy nie płakałem. To, by była oznaka słabości. Zastanowiłem się chwilę. Nie miałem za dużych zapasów krwi, zapowiadała się długa i ciężka podróż. <br><br>Podróż do ciepłych krain <br><br>Póki otaczał mnie chłodny, puszysty śnieg i wysokie szczyty gór było dobrze. Koszmar zaczął się gdy temperatura rosła i robiło się coraz cieplej. Początkowo to znosiłem. Dobrze że był tu jakiś tunel, ochłodziłem się tam. Ale gdy z niego wyszedłem, ujrzałem coś niesamowitego. Cała paleta barw, zielone doliny, kolorowe kwiaty, wysokie drzewa, błękitne rzeki. I złociste rażące słońce. Wycofałem się do cienia. To ciepło i światło było nie do zniesienia. Postanowiłem poczekać do nocy. <br>Przypadkiem zasnąłem, zbudził mnie jasny księżyc w pełni. Nadal było gorąco, ale nie tak jak w dzień. Trzeba było iść dalej, ale gdzie, konkretnego celu nie miałem. Nie miałem też już rodziny i domu. Wędrowałem nocami, unikając snu, by nie tracić chłodniejszej nocy. Brakowało mi wszechobecnej wręcz przytłaczającej bieli. Mimo to nie okazywałem emocji, właściwie to zawsze starałem się tak robić. Mijając różnych ludzi, czy też inne istoty wpatrywali się oni we mnie ciekawsko, ale też jakby ze strachem. Słyszałem jak szeptali rozważając nad tym, czym jestem i skąd pochodzę. Nie zbyt mnie interesowało co myślą. Bardziej intrygujący byli ci zabójcy mojej rodziny. Postanowiłem ich odnaleźć i zabić. Lecz na początek musiałem być bardziej zorientowany w tej kolorowej ciepłej krainie. <br>Podróżując przez wielki las napotkałem jakiegoś starego czarodzieja. Nie miałem zamiaru poświęcać mu uwagi. Bo po co? Chciałem go tylko minąć i iść dalej, ale on mi nie pozwolił. Uśmiechnął się do mnie szczerze. Patrzyłem na niego czekając aż coś powie i zejdzie mi z drogi. Wtem zaczął rozmowę. <br>-Wampir z północy… - stwierdził przyglądając mi się uważnie. <br>-Czego chcesz? - odrzekłem sucho. <br>-Pomóc ci. <br>-Nie potrzebuje tego. <br>- Tu zima nie zawsze przychodzi na czas... <br>-Co to ma do rzeczy? <br>-Dobrze wiesz Antarze, ciepło ci nie służy. Mógłbym ci pomóc. <br>-Skąd znasz moje imię?! I niby jak pomóc? <br>-Wiem więcej niż ci się wydaje. Pytasz jak? Otóż nauczyłbym cię parę magicznych sztuczek. <br>Musiałem poważnie się zastanowić. Ciężko mi było komukolwiek zaufać. Ale on wiedział coś o tym co się wydarzyło. Ale mówił z sensem, te upały kompletnie mi nie służyły. Kto wie jak długo bym tak pociągnął. Ostatecznie przystałem na propozycję. <br><br>Szepczący las-czyli nauka czarów: <br><br>Na początku była teoria, słuchałem o magii z kręgu żywiołów. Jednak, gdy tylko chciałem się zapytać o coś związanego z spaleniem mojego domu, Astar, bo tak miał na imię czarodziej, od razu zmieniał temat. Jakoś to znosiłem, potrafiłem być opanowany. Cóż, pozostało uczyć się pilnie. Na początek miałem zapoznać się z dziedziną wody. To było logiczne, śnieg i lód to przecież zamarznięta woda. Potem z magią powietrza, jednak największe zaskoczenie przeżyłem jak usłyszałem o magii ognia. Okropnie gorący i niebezpieczny, a miałem się uczyć też tej dziedziny. Astar mówił, że to jest niezbędne, więc niezbyt chętnie, ale zgodziłem się też na to. Początkowo teoria i robienie notatek. Niecierpliwiłem się nieco, czas mijał a ja nadal trwałem w niewiedzy. Gdy przybyłem w to miejsce miałem 17 lat. Czarodziej nie był już młody, to było widać, na dodatek zaczął mnie traktować jak syna. Nie rozumiałem tego, ale nie przeszkadzało mi to. Gdy nastały bardziej upalne dni dostałem od maga wyjątkowy miecz. Był magiczny, sprawiał że wysoka temperatura nie dokuczała mi tak bardzo. Jego ostrze miała błękitny połysk, kojarzył mi się z zimną Północą, moim domem. Byłem bardzo wdzięczny. <br>Po jakimś czasie władałem już całkiem nieźle każdą z tych trzech dziedzin. Zdaje się, że miałem wtedy już 107 lat? Tak, nawet nie zauważałem jak czas płynie. Dnie mijały mi na nauce czarów, ćwiczeniach fizycznych i śnie, który jednak niekiedy musiał mnie zmorzyć. Podczas ostatnich lat pobytu u mojego nauczyciela opowiedział mi o tym że przyjaźnił się z moim ojcem. Pomagał im uciec z Maurii, mimo iż nie wiedział co takiego właściwie zrobili. Dowiedziałem się również, że ci mordercy, zrobili to bo prawdopodobnie ktoś ich wynajął. <br>W dzień moich 110 urodzin, Astar powiedział, że jestem gotowy na spotkanie z wrogami. Skierował mnie nad Ocean Jadeitów. Pożegnałem się, podziękowałem za wszystko i wyruszyłem. <br><br>Piracki żywot: <br><br>Wszystko szło dobrze, tylko, gdy dotarłem na wybrzeże musiałem się poważnie zastanowić skąd wziąć statek. Miałem wprawdzie trochę pieniędzy, ale za mało na to wszystko. Potrzebny był mi dobry plan. Cały dzień kryjąc się w cieniu obserwowałem działanie tutejszego portu. Nadeszła noc, to był czas dla mnie. Przemykałem w ciszy jak cień nie dając się zauważyć nikomu. Wkradłem się na losowy statek. Przeczekałem pod pokładem do rana. Chciałem pozbyć się kapitana i przejąć załogę. Jednakże obserwując i nasłuchując co się dzieje na górze zrozumiałem że byli to porządni ludzie. Nie było zbyt mądrym pomysłem pozbawiać tak dobrą i zgraną załogę kapitana. No nic, środek oceanu jedyne co mogłem zrobić to spróbować się dostać na inny statek. Sprawę komplikował nasilający się głód. Nie wiedziałem ile tak pociągnę. <br>Miałem szczęście, powoli zasypiałem, gdy nagle całkiem rozbudziły mnie krzyki, z tego co słyszałem zbliżali się piraci. Idealne dla mnie zrządzenie losu. Wyszedłem na pokład, w tym całym zamieszaniu nikt nawet na mnie nie zwrócił uwagi. Wskoczyłem do wody i podpłynąłem do już nie tak dalekiego, pirackiego okrętu. Wspiąłem się i po kilku chwilach stałem na pokładzie wroga. Korsarze spojrzeli na mnie zdziwieni, ale po chwili wyciągnęli swoje szable. Podchodzili powoli paskudnie się uśmiechając. Rzuciłem im drwiące spojrzenie i użyłem połączonej magii ognia i wody, by zamrozić pokład. To było wprost komiczne jak się poprzewracali, niemal się zaśmiałem. Ze swej kajuty wyszedł kapitan. To na niego czekałem. Wyglądał na bardzo silnego i doświadczonego pirata. Chwyciłem mój miecz, to było oczywistym wyzwaniem. Walczyliśmy niezbyt długo, ja miałem w zanadrzu magiczną moc, a on nie. <br>Skończyło się na tym, że zamroziłem mu nogi, unieruchamiając go tym samym, po czym zbliżyłem się i wbiłem miecz prosto w serce byłego kapitana. Gdy tylko poczułem zapach krwi, przypomniałem sobie o głodzie, więc natychmiast rzuciłem się na umierającego już przywódcę piratów. Załoga składała się całkowicie z ludzi. Nic więc dziwnego iż przysięgali mi służyć na tym statku, byleby ich oszczędzić. Zostałem nowym kapitanem okrętu, któremu nadałem nazwę Aquilonem. Nieraz napadaliśmy na inne statki, załoga chciała skarbów a ja krwi oraz dorwania morderców moich rodziców. <br>Mijały lata, musiałem rekrutować nowych, ludzie szybko się starzeli. Dowiadywałem się ciekawych rzeczy, Aquilonem był już powszechnie znany w Alarani. Szczególnie jego krwiożerczy kapitan, jak to określił jeden z młodszych piratów służących na moim statku. <br><br>Ona…: <br><br>Napady, rabunki, rozboje tego było co raz więcej, całe noce schodziły nam na to. W dzień musiałem unikać światła i ciepła więc po prostu odpoczywaliśmy wtedy. Stawaliśmy się bogatsi i sławniejsi. Ale nie na tym mi zależało nie pragnąłem tego. Chciałem zemsty. <br>Była spokojna chłodna noc. Spoglądałem na ocean i białą tarcze księżyca w pełni. Wydawało mi się że byłem sam w środku niczego. Gdy niespodziewanie na horyzoncie ukazał się zarys statku. Natychmiast postawiłem załogę na nogi. Kazałem ściągnąć banderę z symbolem białej czaszki na czarnym tle. Chciałem, by podpłynęli bliżej nieświadomi niebezpieczeństwa. Wszystko szło zgodnie z planem. W pewnym momencie mogłem przyjrzeć się nazwie tego okrętu, Ogień, miałem dziwne przeczucie że jestem blisko swojego celu. W przekonaniu utwierdziły mnie rozmowy dwójki ubranych na czarno mężczyzn. Wspominali wyprawę na północ. Mówili też o płonącym zamku, nabijali się. Miałem dość, wydałem rozkaz, by zatopić statek. Cisze i spokój w jednej chwili zniszczyły wystrzały z armat. Nasze okręty były coraz bliżej, mogłem już się tam dostać. Trzymałem miecz w gotowości do walki.<br>-No proszę, kogo my tu mamy? – powiedział jeden z mężczyzn. <br>-Czyżby to był wampir, który przeżył? –zapytał drwiąco drugi. <br>W geście wściekłości ukazałem im swoje kły i rzuciłem się do ataku. Walczyliśmy dość długo i zawzięcie, używając siły fizycznej i magicznej. Niespodziewanie wszystko stanęło w miejscu, nie mogłem zrozumieć nikt prócz mnie się nie ruszał. Ja to zrobiłem? Ale przecież nie dysponowałem taką mocą. Z kajuty wyszła dziewczyna. Była niesamowicie piękna, jej długie proste włosy delikatnie smagał wiatr. Miała na sobie błękitną sukienkę. Powoli, choć nieśmiało podchodziła do mnie. <br>-Chcesz ich zabić? - spytała zatroskana. <br>-Tak, zniszczyli mi dom i pozbawili rodziny – odpowiedziałem stanowczo, nie wyrażając żadnych emocji. <br>-Może spróbujesz zobaczyć coś czego nie widać? <br>-Nie rozumiem – zaskoczyły mnie jej słowa. <br>- Nie znasz całej prawdy Antarze. <br>-Więc mnie oświeć. <br>- Twoi rodzice byli naprawdę okrutni w stosunku do nas ludzi. Nie zabijali tylko by zaspokoić swój głód, ale też dla przyjemności. Ktoś musiał temu zapobiec. Ale oni zniknęli. Mimo to nie zakończyły się straszne zdarzenia. Oni posyłali swoich ludzi. Jak myślisz skąd mieliście tyle zapasów krwi na odległej Północy? <br>Słuchałem jej słów, byłem zdziwiony tym co mówiła i tym, że jej głos był tak piękny. Moje myśli szły w złą stronę, nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Nigdy nie pozwalałem dochodzić emocjom do głosu, a teraz? Nie mogłem się uspokoić, nie potrafiłem być skupiony. <br>- Wiem, nie wiedziałeś. Czy teraz… oszczędzisz moich…braci? –spytała nieśmiało. <br>-Nie rzucam słów na wiatr – odpowiedziałem chłodno z obawą, że zobaczy moje zakłopotanie. <br>-Dlaczego jesteś taki… - zamyśliła się chwile szukając słowa. <br>-Jaki? <br>-ZIMNY! – W jej turkusowych oczach były łzy, nie wiedzieć czemu zasmuciło mnie to. <br>Dziewczyna pstryknęła palcami i czas znów ruszył, musiałem walczyć. Wreszcie nadarzyła się okazja na celny cios. Jeden z braci padł na pokład martwy. Został jeszcze drugi. Jego również zamierzałem przebić mieczem. Niestety gdy tylko zamachnąłem się by to zrobić, obroniła go ta dziewczyna. Otworzyłem szeroko oczy. Pierwszy raz widziałem takie poświęcenie. Oddała za niego życie. <br>-ERIKA! –krzyknął jej brat, po czym przyklęknął przy niej. Przytulił ją, po czym rzucił mi gniewne spojrzenie – Jak mogłeś ?! <br>Milczałem, targały mną najróżniejsze uczucia. Po raz pierwszy coś takiego przeżyłem. Widziałem jak ten mężczyzna delikatnie kładzie martwe ciało Eriki z powrotem na pokład. Wyjął mały nożyk z kieszeni i podciął sobie gardło. Patrzyłem na martwe rodzeństwo. I właśnie wtedy do mnie dotarło jak ogromny błąd popełniłem. Oni nie zasługiwali na śmierć. Szczególnie nie ona. Nie mogłem sobie tego wybaczyć. Po mieczu podarowanym od Astara spływała krew. Należała do dziewczyny, która potrafiła wywołać w mojej głowie niezwykły zamęt jednym słowem. Erika, już nigdy nie zapomnę jej imienia. <br>Wróciłem na statek, byłem jak zwykle, zimny. Myślałem o tej dziewczynie. Władała nad czasem, a może potrafiła tworzyć mylące iluzje? Ta trójka była czarodziejami, jestem pewien, dlaczego więc mówiła o sobie jak o człowieku? Niestety, nigdy się nie dowiedziałem. Ile to już lat nie stąpałem po stałym lądzie? Chyba ze 100 lat. Czas to zmienić. Wraz z załogą wyruszyliśmy w stronę brzegu. Nadszedł czas odpocząć od złych wspomnień.