Wszystko zaczęło się na zachodzie Alranii. Tam też istniała całkiem rozległa wioska, odizolowana od reszty świata. Kiedyś były to pomniejsze wioseczki, jednak złączyły się w jedną dużą, skrytą gdzieś za Górami Druidów, ale będącą jeszcze przed Mrocznymi Dolinami. Mieszkańcami byli praktycznie sami ludzie. Jednakże któregoś dnia zawędrował do nich czarodziej wraz ze swoją pomagierką, wróżką Twilight, nikomu krzywdy nie czynili, więc zaakceptowali go i chętnie korzystali z jego umiejętności. Ponadto naturianka i pradawny przyjęli także tutejszy język i dlatego też stali się nieodłączną częścią skrytej społeczności. Jednakże nikt nie wiedział, nad czym tak naprawdę pracował Konstanty. No może poza jego skrzydlatą przyjaciółką. Chciał stworzyć lisołaczkę, mieć kogoś na tym świecie komu mógłby przekazywać wiedzę, kogoś zaufanego. Dlaczego akurat zmiennokształtna? Ponieważ uważał, że zwyczajne ludzkie dziecko byłoby zbyt słabe i bezbronne. Owszem była jeszcze Twilight, ale jedna osoba nie zdoła przyjąć tak wielkiej wiedzy, a tak obie mogłyby sobie pomagać i służyć pomocą innym, zanim on sam odejdzie. Trzeba przyznać, iż miał już ponad milenium na karku, dużo ponad.<br><br><center>***</center><br><br>Minęło parę lat, Konstantemu w końcu udało się stworzyć to, nad czym pracował tak długo. Jednak nie chciał zdradzić sposobu, jakim tego dokonał i mimo próśb i błagań pozostał nieugięty. Nie chciał za bardzo mówić, iż musiał porwać niemowlę i odprawić nad nim pewne czary, to akurat żaden powód do dumy. Przynajmniej nie należało ono do żadnej i żadnego z mieszkańców, magia ma sporo zalet, jak tworzenie portali. Mimo to gdy publicznie stwierdził, iż maleńką znalazł porzuconą w pobliskim lesie, jego sąsiedzi i sąsiedzi sąsiadów przez jakiś czas patrzyli na siebie podejrzliwie próbując odgadnąć kto mógł zrobić coś takiego. No ale miał teraz w swym domu malutką, rudą lisołaczkę i w dodatku chwalili go za taką postawę, iż przyjął dzieciątko pod swój dach. Nadał jej imię Yrin i był szczęśliwy jak nigdy. Chciał ją jako swą uczennicę, ale w praktyce była też jego córką i oczkiem w głowie. Niestety on nie miał już tyle czasu, wręcz czuł oddech nadchodzącej śmierci. Musiał nauczyć dziewczynkę jak najwięcej, przez co praktycznie pozbawił ją dzieciństwa. Wierzył jednak, że nie pożałuję, że będzie mu potem wdzięczna. Miał szczęście, bo zmiennokształtnej naprawdę dobrze szło, magia, alchemia, eliksiry. Zaskoczyła go nawet, wymyślając własną recepturę do tworzenia tatuaży, które zostają z właścicielem do końca życia. Tymczasowe zaś bardzo łatwo robiła za pomocą henny. Była to jej, zaraz po wszelkiego rodzaju magii, wielka pasja. Mieszkańcy wioski bardzo chętnie zgłaszali się nawet po te stałe tatuaże i każdemu się podobało. Natomiast pradawny pilnował, by zmiennokształtna zawsze kryła swą lisią naturę. Tutejsi nie uznawali zbytnio innych ras, cudem było, że jego i wróżkę jakoś przyswoili, ale kto wie, co by było z jego córką? Nie dość, że nie stworzona naturalnie to jeszcze pół zwierzę. Lepiej było nie ryzykować.<br>W międzyczasie czarodziej uznał, iż dobrze by było dla Yrin, by poznała wspólną mowę. Podejrzewał, iż kiedyś może nastać dzień, gdy wioska przestanie być jej domem, a z powodu bariery językowej trudno byłoby się dziewczynie dogadać.<br>Być może przez natłok obowiązków i nauki lisołaczka stała się istną pracoholiczką. Bardzo dziwnie, a wręcz niekiedy źle się czuła, gdy nie miała nic do roboty.<br><br><center>***</center><br><br>Pewnego dnia nadszedł czas, gdy wraz z Twilight musiały pożegnać Konstantego. Był to bardzo smutny czas, dla wróżki, bo straciła najlepszego przyjaciela, z kolei dla lisicy, bo straciła swego ojca, wprawdzie niewiele jej już brakowało do dwudziestki na karku, ale w tamtym okresie rozpaczała niczym dziecko po jego stracie. Już nawet nie miała ochoty ani sił na pracę, na naukę. Choć silą przyzwyczajenia, nadal robiła to, co zwykle. Jednakże pewnego razu nastąpiła dość gwałtowna przemiana w całkowicie lisią formę podczas wybuchu gniewu. Jeden z jej klientów zaczął obrażać zmarłego już czarodzieja. Dziewczyna wcześniej nawet nie brała pod uwagę, że może się stać coś takiego. Nie spodobało się to jednak mieszkańcom, już to, że była ruda, ich raziło, a co dopiero coś tak nieludzkiego. Skrzydlatą, niską osóbkę i maga znieśli, ale nie zwierzołaka. Yrin nie miała za wiele czasu, z trudem wróciła do ludzkiej formy i uciekła do domku, by zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Jednakże nie chciała zostać z niczym, zabrała więc także cenne księgi i zapiski ojca. Nim się obejrzała, jej chata stanęła w ogniu. Wraz z wróżką ledwo wyszły, podduszone dymem, z poparzeniami... Miały jednak na tyle szczęścia, by zdołać uciec.<br>Sił starczyło na tyle, by wybiec poza wioskę i skryć się wśród drzew, by zregenerować siły.<br>Nie mogły jednak zostać tak blisko wioski, musiały wędrować jak najdalej i znaleźć nowy dom. Trudne zadanie dla nastoletniej dziewczyny i niewielkiej wróżki.<br><br><center>***</center><br><br>Wiele dni, a wręcz miesięcy zajęło im dotarcie na Równiny Andurii. Tam też na skraju Lasu Driad wypatrzyły opuszczony dom. Całkiem spory, ponury i emanujący grozą. Nie zważając na to, natychmiast go sobie przywłaszczyły, widać było po nim, iż od wieków chyba nikt się nim nie interesował. Po odpoczynku od razu zabrały się, by dostosować go do normalnych warunków mieszkalnych. To również zajęło im całkiem spory okres, ponieważ miały jedynie siebie. Dopiero później okoliczni mieszkańcy lasu zaczęli zaglądać, kim są ich nowi sąsiedzi. Chętnie pomagali im w różnych sprawach, ale nie chcieli pozostawać zbyt długo w domu, nikt nie mówił jednak dlaczego, ale przynajmniej w ogóle odwiedzali dziewczynę. W zamian Yrin oferowała odwdzięczyć się z pomocą tego, co umiała, magii, alchemii lub tatuowania. W ten sposób przyniosła sobie rozgłos. Przychodziło do niej coraz więcej klientów, a ona szybko zaczęła zarabiać całkiem ładne pieniądze. Kiedyś nawet jeden z uzdrowionych z ciężkiej choroby w ramach podziękowania nie tylko zapłacił, ale także podarował lisołaczce piękną, białołuską pseudosmoczyce. Bardzo nietypową rzeczą było w niej to, iż znała ona ludzką mowę. Zważywszy na to, iż nie była za wielka, służyła jako wierzchowiec jedynie Twilight. Lisica jednak także pragnęła mieć swego, więc dzięki uzbieranym funduszom zakupiła pięknego konia. Cena była jednak zniżona, a powód tego Yrin odkryła dopiero później. Ogier okazał się bardzo krnąbrny i nieufny. Trochę czasu jej zajęło, nim pozwolił się dosiąść i w pełni zaufał lisicy. Wróżki do tej pory nie akceptuje, dlatego też Twi nawet nie podchodzi do niego, by nie oberwać.<br><br><center>***</center><br><br>Pewnego letniego ranka, gdy lisołaczka jeszcze spała, Twi wraz ze Śnieżką poszła nazbierać zioła i inne składniki potrzebne do różnych eliksirów. Na swej drodze jednak znalazła krzak z pysznymi jagodami. Nie mogła kilku nie skubnąć. Wtedy też spostrzegła niewielką istotę leżącą na trawie splamionej krwią. Jakże wielkie było jej zaskoczenie, gdy okazało się, iż to wróżka tak jak ona. Tylko że mniejsza, młodsza i ranna. Twilight zabrała ją więc do domu, zbudziła zmiennokształtną i obie przystąpiły do leczenia malutkiej naturianki. Myślały, że po wyleczeniu skrzydlata wyruszy tam skąd przyszła, myliły się. Dziewczynka upodobała sobie je i stare domostwo i wszechobecne fiolki od eliksirów i pseudosmoczyce. Nie chciała nigdzie iść i mimo usilnych prób przekonania pozostała. Starsza naturianka do dziś przeklina dzień, w którym ją zabrała. Pomarańcza okazała się przerażająco ciekawska i psotna. Przez nią nieraz cały dom nie poszła z dymem, a to i tak byłaby jedna z mniejszych katastrof, do których omal nie doprowadziła.<br>Odejmując kłopoty, które sprawiała życie Yrin się ustabilizowało, zarabiała całkiem niezłe pieniądze jak na osobę o reputacji wiedźmy. No i tym razem nikt nie chciał jej spalić na stosie. Szybko przywykła do tego życia i już nawet tęsknota za ojcem jakby zniknęła. Myślała, że teraz będzie tak do końca, nie wiedziała, że na jej drodze pojawi się jeszcze jedna osoba i to nie byle jaka.<br><br><center>***</center><br><br>Wybrała się wtedy na spacer z Twi i Marani. Było bardzo spokojnie i miło, ptaszki śpiewały, a woda z pobliskiego strumyczka przyjemnie szumiała. Wtem ktoś jej mignął przed oczami, ktoś, albo coś białego. Rozejrzała się pośpiesznie zaniepokojona, gdy nagle jakaś kobieta rzuciła się na jej towarzyszki. Przerażona zmiennokształtna wyjęła ze swej skórzanej torby pierwszą lepszą rzecz i rzuciła jabłkiem w... No właśnie. Kogo? Białowłosa lisołaczka była obecnie nieprzytomna z guzem na głowie i krwawiącą raną powstałą od siły uderzenia twardym, zielonym jeszcze owocem. Yrin zrobiło się głupio, że tak wyszło i choć wcześniej atakowane wróżki tego nie popierały, dziewczyna zabrała nieprzytomną do domu, by naprawić swój błąd.<br>Gdy biała się ocknęła, wszystko sobie wyjaśniły, jednak ruda nie spodziewała się, że ta teraz pragnie w ramach pokuty za niepotrzebny atak na jej przyjaciółki stale być obok i je chronić. Było nawet gorzej niż z Pomarańczą, bo nie było nawet mowy o zmianie zdania. Przynajmniej ten stary, upiorny dom był na tyle duży, że bez problemu się mogli pomieścić.<br>Następnego ranka poszły wziąć kąpiel w rzece, lisia wiedźma nie miała się czego wstydzić, przecież Toffee, to też kobieta (tak myślała). Jakież było jej zaskoczenie, gdy obie zrzuciły ubrania coby ich nie zmoczyć... Ruda wyskoczyła z wody z niebywałą prędkością i w ułamku sekundy zasłoniła się swymi ubraniami, nie patrząc już nawet na to, że się wymoczą. Była zawstydzona, wściekła i zdradzona. Nie potrafiła zrozumieć, co on sobie wyobrażał. Wyganiała go z domu, to spał na dworze, wyganiała z podwórka, to kawałek dalej spał, chciała, aby dał jej święty spokój, ale uparte to jak osioł. W końcu więc zniosła to, co się wydarzyło i pozwoliła mu wrócić do domu. Przez ten incydent początkowo ich relacje były chłodne, dopiero później pojawiła się przyjaźń. Kto wie jednak, czy nie wykiełkuje z tego coś więcej?