W Lesie Driad praktycznie nie było feerii, prócz jednej, małej i pozostawionej sobie. Ugnieciona trawa i ślady w wilgotnej po deszczu ziemi świadczyły, że jeszcze przed chwilą ktoś z nią był. Jej płacz szybko przyciągnął przejeżdżającego tędy starego handlarza, który akurat zmierzał do Sharii. Mężczyzna od razu spostrzegł dzieciątko i bez wahania zatrzymał wóz. Jako że sam miał kiedyś dzieci, zlitował się nad dziewczynką, wziął ją na ręce i ruszył w dalszą drogę. Dopiero teraz zaczął rozważać co z nią zrobić. Nie był w stanie jej przygarnąć i wychować, w końcu miał już swoje lata. Ostatecznie postanowił podrzucić ją do najbliższego sierocińca. Droga była spokojna, w międzyczasie maleństwo zasnęło ukołysane monotonnymi ruchami powozu. Mężczyzna przyglądał jej się zaciekawiony, rozmyślał, kto mógł ją porzucić i nagle spostrzegł włożony w fałdy kocyka świstek papieru z jakimś napisem. Handlarz od razu zrozumiał, że to jej imię, co tym bardziej go zaciekawiło. Jeśli ktoś chciałby się pozbyć dziecka, nie zostawiałby takiej informacji. Trochę żałował, że nie jest już na tyle silny i młody, by zgłębić tę zagadkę, malutka na pewno na to zasługiwała, ale on nie mógł jej pomóc. Z trudem przekazał ją w ręce kobiety, która zarządzała sierocińcem, ze szczegółami i przejęciem opowiedział o wszystkim, po czym z bólem serca ruszył do miasta. Miał nadzieję, że dziewczynce będzie tam dobrze.
Helen przyjęła ją z otwartymi ramionami. Z wielkim zapałem i miłością szykowała łóżeczko dla nowej lokatorki, a nawet wygrzebała jakieś szmaciane laleczki. Jednak gdy zaczęła szykować małą do kąpieli i rozwinęła kocyk, w który dziewczynka została zawinięta, doznała szoku. Jej oczom ukazała się para motylich skrzydeł. Od razu uznała ją za wróżkę, o feeriach wszak nigdy nie słyszała. Zaczęła rozważać podrzucenie jej z powrotem do lasu, ale gdy wyjrzała za okno, pogoda była paskudna, burza z ostrą ulewą nie zachęcała do wyjścia. Kobieta przerażona myślą, jak wiele niebezpieczeństw mogło czyhać na takie maleństwo, podjęła decyzję o pozostawieniu jej w sierocińcu.
Indiana szybko stała się jej oczkiem w głowie traktowała ją jak własną córkę, co nieszczególnie przypadło do gustu tej prawdziwej – Hildzie. Dziewczyna była chorobliwie zazdrosna, choć ukrywała to po mistrzowsku. Na dodatek jej matka poświęcała bardzo dużo czasu Indianie, szczególnie gdy w miarę swoich ludzkich możliwości pomagała jej w nauce latania. W miarę upływu lat było coraz gorzej, szczególnie gdy Helen podarowała małej naturiance króliczka. Kobieta miała dobre intencje, widziała, że młoda nie dogaduje się zbytnio z innymi dzieciakami i chciała jej sprawić, choć tego jednego przyjaciela. Od tego momentu Hilda patrzyła na skrzydlatą jeszcze bardziej zawistnie, nawet jeśli to właśnie ona sama podjudzała innych mieszkańców sierocińca przeciwko Indi. Ciemnoskóra bała się starszych kolegów i koleżanek, nic więc nie zgłaszała Helen, w milczeniu znosiła wszelkie drwiny, docinki, a nawet pobicia. Kilka lat później, gdy naturianka powoli wkraczała w wiek nastoletni, właścicielka sierocińca ciężko zachorowała i dosłownie w ciągu tygodnia zmarła, zdążyła jeszcze tylko przekazać ten przybytek pod opiekę swojej córki. Wtedy Hilda straciła wszelkie zahamowania, ogromne poczucie straty i nienawiść do feerie popchała ją do okropnego czynu. Zabiła jej ukochanego króliczka, a następnie podała jego mięso na kolacje Indianie, gdy ta zjadła kilka kęsów, dziewczyna z radością obwieściła jej, co właśnie spożywa.
To był moment, gdy coś w naturiance pękło. Miała dość, mogli ją upokarzać, bić, szarpać za skrzydła, ale żeby zabić niewinne zwierzę? Po raz pierwszy wściekła się, chwyciła nóż wciąż leżący na talerzu i dźgnęła Hildę prosto w krtań. Po pierwszym razie na chwilę zamarła, ale zaraz po tym zadała kolejne ciosy. Cała obryzgana krwią nie poprzestała na tym, gniew duszony przez lata zmusił ją do odebrania życia reszcie swoich prześladowców.
Tej pamiętnej nocy Indiana opuściła sierociniec, jako jedyna żywa. Wtedy jeszcze nie wiedziała, co zrobi, dokąd pójdzie, po prostu poleciała przed siebie, aż dotarła do najbliższego stawu. Tam obmyła siebie i swoje ubranie i ruszyła do Shari.
Nie mając żadnych pieniędzy ani schronienia kradła i sypiała w otwartych piwnicach lub strychach. Wciąż była bardzo młoda, a przyzwyczajona do ludzkich standardów nawet nie wpadła na pomysł pomieszkiwania w lesie, choć wielokrotnie tam przebywała, tam miała największy spokój. Przez pierwsze lata poza sierocińcem ciągle uczyła się jak przetrwać, żyjąc samodzielnie. Nie była w stanie nikomu zaufać, nawet gdy te kilka razy ktoś wyciągał ku niej dłoń. Jedynie zwierzętom ufała i często z nimi rozmawiała, zwierzając się ze swoich problemów.
Pewnego razu, gdy czatowała w krzakach na przejeżdżających handlarzy, spostrzegła większy niż zwykle wóz pełen ciasnych klatek z upchanymi do niego zwierzętami. Większość była egzotyczna lub po prostu nietypowa. Żadne ze zwierząt nie miało ani wody, ani jedzenia. Feerie już kilka razy napadała na wozy z tego typu towarem. Pierwszy raz jednak widziała tak egzotyczne okazy i pierwszy raz jej atak ubiegli jacyś ludzie. Napadli na niego i zmusili do oddania kosztowności. Indi, choć trochę zaskoczona, skorzystała z okazji i zakradając się na tył wozu, uwolniła zwierzaki. Wszystkie spłoszone wyleciały i wybiegły z klatek, robiąc niemałe zamieszanie, wydając najróżniejsze odgłosy. W tym momencie oczy bandytów skierowały się na naturiankę, a biedny handlarz zalał się łzami, bo właśnie stracił okazje na jakikolwiek zarobek, a na dodatek został okradziony. Skrzydlata nie umiała się bić, więc szybko odleciała, unikając kłopotów.
Coraz częściej jednak widywała tę grupę rozbójników. Często z bezpiecznej odległości obserwowała ich działania z pewną fascynacją. Mimo to starała się nie wchodzić im drogę. Jednakże wkrótce miało się to zmienić, przebywając w mieście, wielokrotnie widywała pewnego szlachcica, co lubował się polowaniu na króliki, miał do tego cztery groźne psiska, a gryzonie często sprowadzał najciekawsze o najbardziej nietypowej maści. Indiana była zbyt słaba, żeby mu się postawić. Wiedziała jednak, gdzie trzyma swoje kosztowności. Dzięki temu wpadła na pomysł.
Dogadała się z hersztem bandytów, mieli jej pomóc w zabiciu szlachcica, a w zamian ona miała doprowadzić ich do jego skarbów. Większość patrzyła sceptycznie na tę umowę i nie do końca ufali Indianie, ona jednak naciskała, a Decymusz był na tyle chciwy, że się zgodził.
Cała akcja nie była najłatwiejsza ze względu na wałęsających się po willi strażników i służących nawet w nocnych porach. Tym jednak zajęli się rozbójnicy, a Indiana bez większych problemów dotarła do pokoju, gdzie gospodarz pogrążony był w głębokim śnie. Miała przy sobie zaledwie niewielki sztylet, ale to wystarczyło, by poderżnąć mu gardło, nim zdążył otworzyć oczy i zawołać o pomoc. Po zakończonej akcji i doprowadzeniu grupy mężczyzn do skarbu zamierzała od razu odlecieć. Herszt jednak na widok jak wiele złota i kosztowności udało im się zgarnąć tej nocy, zatrzymał skrzydlatą i zaproponował jej dołączenie do niego. Rozbójnicy początkowo kwestionowali decyzję szefa, ale szybko przystali, gdy zaczęła ona przynosić więcej zysków niż strat. Dla feerie też było to na rękę, nauczyli ją walczyć i posługiwać się bronią, nie musiała też martwić się o swój byt. Na dodatek dzięki swoim nowym towarzyszom łatwiej jej było realizować swoje własne cele.
Niestety, gdy minęło parę lat, zła sława Indiany zaczęła być problematyczna dla szajki bandytów. Ludzie coraz bardziej rozpoznawali skrzydlatą, ze względu na jej coraz śmielsze czyny. Sabotowanie rozbudowy miasta, które wiązało się z wycinką drzew, kradzież i wypuszczanie na wolność specyficznych towarzyszy klasy wyższej, robienie zamieszania na zwierzęcych targach, a nawet morderstwa, to wszystko sprawiło, że dziewczyna naraziła się naprawdę wielu osobom. W Sharii wywieszono za nią listy gończe, a później dopisano również nagrodę za jej złapanie. Herszt rozbójników nie chcąc większych kłopotów, zmusił ją do odejścia. Indiana zrobiła to z godnością, nie wypowiadając ani słowa do ludzi, którzy przez prawie dekadę byli jej niemal jak rodzina. Choć nigdy tego nie przyznała, czuła, że niebawem będzie musiała opuścić to miejsce.
Od opuszczenia Sharii, Indiana była w naprawdę wielu miejscach, odwiedziła miasta Jadeitowego wybrzeża, Równinę Magenar i Maurat. W każdym mieście, w którym się zatrzymywała, po jakimś czasie pozostawiała po sobie ślad w postaci listów gończych. Jej zbrodnie i występki stawały się coraz sławniejsze, a ona coraz częściej musiała uciekać. Doprowadziło ją to aż na Pustynię Nanher.
Początkowo tutejszy klimat był dla Indiany dość trudny i właśnie dlatego głównie przebywała w pobliżu oazy Sher-Arum. Z czasem przywykła i zapuszczała się w dalsze rejony, bardziej oddalone od cywilizacji. Robiła to głównie z fascynacji tutejszą fauną i florą, ale też nie mogła stale przebywać wśród ludzi. Listy gończe dotarły nawet tutaj, a ona skutecznie się ku temu przyczyniła, po raz kolejny zabijając kilka osób przez swoje wybuchy gniewu.
Pewnego razu, lecąc nad piaskami pustyni, natrafiła na malutką oazę, przy której stało kilka, niewielkich i dość niskich, kamiennych domostw. Zostały one wybudowane wokół sporej kamiennej płyty, na której stał równie duży namiot. Indi wylądowała na jednym z dachów i postanowiła się temu przyjrzeć. Słońce było coraz wyżej na niebie, więc lada chwila powinna zobaczyć tutejszych mieszkańców. Nie myliła się, dosłownie kilka minut później z jednego domostwa wyszedł ciemnoskóry mężczyzna niosący jakąś klatkę, wprawdzie była przysłonięta kocem, ale Indiana widziała cztery, czarne łapy. Westchnęła ciężko, znowu musiała użerać się z ludźmi. Miała już zejść na dół, ale w tym momencie cała reszta zaczęła wychodzić i wszyscy zebrali się przed namiotem, z którego wyszedł człowiek w złotej masce i bransoletach. Rozłożył ręce, po czym zaczął przemawiać w swoim języku. Najwyraźniej rozpoczynała się jakaś ceremonia.
Mimo to naturianka nie chciała czekać zbyt długo i zakradła się bliżej, dzięki temu mogła spostrzec co dzieje się w środku. W klatce trzymali szakala, o nietypowym, czarnym umaszczeniu. Biedak był związany w taki sposób, że nawet nie mógł się ruszyć, ani w żaden sposób bronić. Mężczyzna w masce zranił biedne zwierzę i upuścił trochę jego krwi do jakiegoś naczynia. Uniósł ją nad głowę przed wiernymi, po czym wypił. Indiana nie mogła uwierzyć w to, co widzi, kompletnie bezsensowne okrucieństwo w imię czegoś, co nie istnieje. Cała aż gotowała się ze złości. Nie mogła czekać ani chwili dłużej, po prostu ruszyła ze swoim chepeszem na kapłana, nim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać. Z wielką przyjemnością pozbawiła go głowy.
Wszyscy zamarli i dopiero podniósł się gwar, a ludzie po pierwszych sekundach szoku, zaczęli atakować naturiankę pełni gniewu. Dziewczyna zdołała jeszcze tylko otworzyć klatkę i wziąć szakala na ręce, po czym odleciała, niestety oberwała w prawy bok włócznią. Ból był okropny, ale musiała uciekać. Zatrzymała się, dopiero gdy dotarła do Nefari. Tam mogła obmyć rany swoje i swojego zwierzęcego towarzysza. Za opatrunek posłużyły jej części własnych ubrań, nie miała przy sobie nic innego. Ku jej zdziwieniu szakal, choć musiał przeżyć piekło, był względem niej całkiem przyjacielski. Po krótkim namyśle postanowiła go przygarnąć, wprawdzie nie był to króliczek, a ona po traumie z dzieciństwa nie chciała zbyt mocno przywiązywać się do zwierząt, ale nie mogła pozostawić go samemu sobie.
Minęło trochę czasu, jej nowy towarzysz Zefir czuł się lepiej, a rany ładnie się goiły. Indi zaczynała rozważać pozostanie na pustyni Nanher, mimo wszelkich nieprzyjemności właśnie tutaj czuła się jak w domu. Niestety podświadomie czuła, że nie może, miała wewnętrzne poczucie misji wobec Matki Natury, nie mogła tu zostać. Zdecydowała, że w drogę ruszy następnego dnia z samego rana. Jednakże nim to zrobi, pchana chciwością i chęcią zemsty chciała wybrać się raz jeszcze do tamtej dzikiej osady.
Pod osłoną nocy, zostawiając Zefira w bezpiecznej odległości, zakradła się do namiotu. W środku siedziało dwóch strażników, którzy chrapali w najlepsze. Na wyciętym odpowiednio kamieniu leżała cała biżuteria, którą nosił na sobie kapłan. Indiana niemal bezszelestnie zabrała wszystko i odleciała.
Gdy była już obok Zefira założyła wszystko, a na koniec złotą maskę. W tym momencie zrozumiała, że nie jest to zwykła biżuteria, w jej głowie pojawiły się myśli, które ewidentnie nie były jej, ale dzięki nim wiedziała jak używać tej biżuterii. Nieco wystraszona i przytłoczona odrzuciła maskę na ziemię. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w nią niepewnie, ale założyła ją jeszcze raz. Nie wierzyła do końca, że to możliwe, ale przyłożyła dłoń do swojej rany na boku, turkusowy kamień w masce zalśniły zielonkawym światłem, a po zabraniu dłoni pozostała jedynie blizna. Feerie zafascynowana nowymi zdolnościami nie zamierzała się ich odrzucać.
Od tej pory niemal nie ściągała ukradzionej biżuterii, praktycznie się od niej uzależniła. Wykorzystywała to wszystko w swojej służbie wobec Matki Natury, choć jej działania były dość agresywne, przez co nagrody na listach gończych co jakichś czas stale rosły.