Początek tej historii leży w Lesie Eriantur, to właśnie z niego zrodziła się pewna satyrka. Wychowywała się wśród zwierząt, nie mając pojęcia o ludziach i innych istotach zamieszkujących Alranię, nie wiedziała, czym do końca jest, ale nie przeszkadzało jej to. Uczyła się wiele przydatnych do przetrwania rzeczy głównie przez obserwację swych leśnych przyjaciół. Wiedziała co jeść, czego nie, co robić w różnych niebezpiecznych sytuacjach. Nawet nauczyła się włazić na niższe drzewa, mimo że kopyta wcale tego nie ułatwiały, ale jak to dziecko, musi wszystkiego spróbować. Nieraz zawędrowała aż do tęczowych jezior, w których chętnie chłodziła się w upalne dni. Nawet nauczyła się pływać, choć przypominało to bardziej próby nieutonięcia.<br>W takie dni zwykle chodziła też podlewać rośliny, nosząc wodę w tym, co akurat miała pod ręką lub znalazła. Pomagała rannym zwierzętom jak umiała, a jeśli nie potrafiła, to była z nim do ostatniej chwili dodając otuchy. Mijały lata, naturianka wciąż robiła to, co wcześniej, nie wiedziała dlaczego, po prostu odczuwała, że tak czynić należy.<br>Pewnego dnia zbliżyła się nieco do Iruvii. Wciąż była na tyle daleko by nie widzieć cywilizowanej części świata, jednakże właśnie z niego do lasu zaszła pewna elfka. Jej skóra była strasznie blada, satyrka musiała aż spojrzeć na swoją i porównać, włosy rude, kojarzyły się z ogniem no i w dodatku miała coś dziwnego, na czym chodziła, stopy. Całkowicie bosa i zagubiona, bliska płaczu. Ciemnoskóra nie miała bladego pojęcia, czym jest to coś z postawy podobne do niej, ale wiedziała jedno, potrzebuje pomocy.<br>Wyszła ostrożnie z krzaków i stanęła naprzeciw młodej elfki. Uśmiechnęła się pokrzepiająco, licząc, że to wystarczy, aby pokazać brak złych zamiarów.<br>- Ai! Czym jesteś? – krzyknęła wystraszona, rudowłosa, zauważając kopyta. Nie otrzymała jednak odpowiedzi, bo satyrka nie potrafiła zrozumieć ani nic powiedzieć we wspólnej mowie. Przekrzywiła lekko głowę i na chwilkę zniknęła w zaroślach.<br>Przyniosła spiczastouchej garść jagód, jeśli nie słowami, to dogadają się poprzez czyny, a przecież to oczywiste, że skoro podzieli się jedzeniem, to nie ma powodu do obaw.<br>- Dzięki… mam nadzieję, że nie są zatrute! – powiedziała, nadymając policzki zagubiona dziewczynka, ale z głodu zjadła kilka i były naprawdę pyszne – Mmmm! Dzięki! – zachwyciła się smakiem – Zgubiłam się… Wiesz jak trafić do miasta? – niestety znów odpowiedziała jej głucha cisza – Ehh, MIASTO – powiedziała głośno i wyraźnie.<br>- Miasto – powtórzyła, nie rozumiejąc ani trochę.<br>- Ehh… - dopiero teraz uwagę dziewczyny przykuła całkowita nagość naturianki i szybko się odwróciła speszona – Czy musiałam trafić na jakiegoś leśnego dzikusa? – przeklinała w myślach swoją sytuację.<br>Siedziały więc tak obok siebie i jadły jagody, czekając na jakiś cud, a przynajmniej jedna z nich na to czekała, druga była zafascynowana towarzystwem nieznajomej.<br>- Łucja! – rozległo się nagle, a dziewczynka wstała pełna nadziei – Tutaj mamo! Tuu! – krzyczała.<br>Nie minęło wiele czasu, gdy z zarośli wyłonili się rodzice spiczastouchej. Matka jednak nie miała takich uszu, ojciec tez nie, co wzbudziło zaciekawienie satyrki, o ile kobieta miała równie płomienne włosy co córka, to ten ojciec na ojca nie pasował wcale.<br>- Nic ci nie jest kochanie? – spytał mężczyzna.<br>- Po coś ty polazłaś w te okropne chaszcze? Tyle tu robactwa, fee! Nie masz nic we włosach? – matka szybko ją sprawdziła – AH! – krzyknęła, widząc siedzącą na trawie naga naturiankę – Co, co to jest?!<br>Satyrzyca sama się wystraszyła tego krzyku i cofnęła kawałek. Ci wyżsi przybysze patrzyli na nią taki wzrokiem, jakby właśnie zjedli coś niesmacznego. Zmartwiło to naturiankę troszeczkę, bo przecież nie podejrzewała, że może chodzić o nią samą.<br>- Nie wiem, ale dała mi jagody, myślałam, że tu z głodu padnę… Ej, możemy ją wziąć? Proooooooszę! – zrobiła najsłodsze oczka, jakie umiała – Będę się nią opiekować, obiecuję!<br>- Ale ona chyba jest zupełnie dzika, mówić umie? – spytała mama.<br>- No chyba nie…<br>- Byśmy musieli zatrudnić dodatkowego nauczyciela… -westchnął ojciec – I jakichś wychowawców…<br>- Chyba treserów – prychnęła matka – To ma kopyta i rogi i… czy to jest ogon?<br>- No mamo… Proszę, bym miała z kim się bawić…<br>- No dobrze, przecież nas stać Druzjanie.<br>- Niech wam będzie… Chodźmy, tylko trzeba czymś to okryć – ściągnął płaszcz i z niesmakiem założył satyrce, która uśmiechała się ufnie kompletnie zaciekawiona – Pójdzie to za nami samo?<br>- Pójdzie, chyba nawet chce – rzekła Łucja.<br>Tak się też stało, satyrzyca po raz pierwszy ruszyła do miasta nieświadoma, że nie spotkała ludzi wcale tak dobrych, za jakich ich miała.<br><br><center>***</center><br><br>Naturianka szła, co chwilę robiąc piruety, bo nie mogła się zdecydować, w którą stronę patrzeć tyle ludzi z dziwnymi nogami zakończonymi jakoś tak dziwnie, bez kopyt! Wielu miało spiczaste uszy, ale niektórzy mieli takie zwykłe okrągłe. I było tu tyle kamiennych budowli i tyle dwunogów i barw i gwar.<br>- Musisz ją jakoś nazwać – stwierdził Druzjan.<br>- Już o tym myślałam tatusiu, Imelda, co sądzicie?<br>- Brzmi bardzo ładnie kochanie.<br>Po dłuższej podróży, gdy większość osób bezczelnie spoglądała na satyrke, dotarli do pięknego wielkiego domu przypominającego mały pałacyk. Miał aż dwa piętra i strych, a z tyłu własne jeziorko i potężne balkony oraz wieżyczka niczym zamkowa.<br>- Łaaa… - wydała z siebie dźwięk zachwytu rogata naturianka.<br>- To twój nowy dom Imeldo – powiedziała Łucja, choć wiedziała, że i tak nie zostanie zrozumiana.<br>Gdy przekroczyli prób i drzwi zostały zatrzaśnięte, Imelda poczuła się trochę źle, niczym w pułapce. Chciała wyjść, więc stanęła pod drzwiami i patrzyła na dziewczynkę, ta jednak gestem ręki wskazała, by poszła za nią, a że młoda kopytna była jeszcze strasznie naiwna, poszła za nią. Poszły do wieży, był tam pokój z różnymi zabawkami, którego były tak bardzo nowe i dziwne dla mieszkanki lasu.<br>- Posłuchaj – zaczęła Łucja, zwracając na siebie uwagę – Imelda – wskazała na satyrkę – Łucja – teraz na siebie.<br>Rogata była bystra, szybko załapała, nawet jak coś chciała, nawoływała dziewczynkę po imieniu, a gdy spotykała kogoś nowego, wskazywała na siebie i wypowiadała swoje nowe, a także pierwsze imię. W końcu rodzice zatrudnili najlepszego nauczyciela, który bardzo skutecznie nauczał ciemnoskórą, by ich córeczka miała jak się z nią bawić oczywiście, sama Imelda w ogóle ich nie interesowała, była traktowana trochę jak zwierzątko do zabawy, ale wtedy jeszcze rogata nie dostrzegała w tym nic złego. Uczyli ją mówić, liczyć, nawet pisać i czytać! Miała koleżankę, mogła wychodzić na podwórze, wchodzić do jeziorka.<br>Później zaś rodzinie przytrafiły się sporę kłopoty finansowe i oczywiście zaczęli szukać powodu tego nagłego i niespodziewanego wydarzenia, bo wcześniej nic nie zapowiadało nadchodzącego szybkim krokiem bankructwa. Wtedy Druzjana i Adelę olśniło, rogi, ogon i kopyta w dodatku ta ciemna skóra. Uznali Imeldę za diablicę i powód ich nieszczęścia. Wtedy zaczęło się piekło.<br>Naturiankę zamknięto w pokoju na strychu, jedzenia dawali mało co, nie pozwalali wychodzić. W dodatku dotkliwie ją bili. Jednakże to jeszcze nic, Łucja kompletnie rozwścieczona, że nie będzie dostawać teraz tyle nowych zabawek, postanowiła zrobić swej dawnej koleżance większą krzywdę. Ze schowka, w którym rodzice przechowywali różne substancje, niektóre zakupione od pewnej rudowłosej wiedźmy, wzięła tą niemożliwie żrącą, wręcz wypalająca skórę. Wszystkie fiolki były rzekomo do samoobrony, ale wiadomo, jak to bywa, skoro jest, to czemu nie wypróbować?<br>Łucja szła powoli z maniakalnym uśmiechem na twarzy. Otworzyła strych i odszukała wzrokiem Imeldę, biedna zwijała się z bólu po ostatnim pobiciu, wszędzie miała siniaki.<br>- Pomóż mi, proszę… - wyszeptała, biedaczka była skuta łańcuchami i nie miała jak uciec.<br>- Ty diablico, zniszczyłaś nam życie – chwyciła ją za ogon, cały był pokryty miłą w dotyku białą sierścią, szczególnie końcówka, dziewczyna jednak miała to trwale zniszczyć, oblała go calutkiego, od góry do dołu, natychmiast pojawiły się okropne bąble od oparzeń, Imelda krzyczała wniebogłosy, a spiczastoucha śmiała się jeszcze głośniej.<br>Gdy w końcu wyszła, Imelda odetchnęła nieco, choć wciąż dyszała przerażona i wykończona potężnym bólem. Ledwo żywa wyciągnęła zza stojącej tu pustej skrzyni wiadro z wodą, przynajmniej pić jej dawali, tylko musiała to chować, bo inaczej rozlałoby się podczas tych tortur, na które została skazana. Zaczęła ostrożnie oblewać ogon chłodną wodą, zaciskała zęby, to tak strasznie bolało. Wystarczyło, by spadła jedna kropelka i już wywoływała ból.<br>W nocy, gdy miała spokój, płakała, nieraz nie zmrużyła nawet oka ze strachu przed kolejnym dniem, miała wrażenie, że kiedyś doprowadzą ją do śmierci. Stale wyczekiwała gości, bo gdy oni przychodzili, cala ta sadystyczna rodzinka była zajęta, a rany miał czas się podgoić.<br>Najgorsza w tym wszystkim okazała się Łucja, pomysły miała tak sadystyczne, że to właśnie jej Imelda obawiała się najbardziej. Pewnego dnia przyszła z nożem, przewróciła ją na brzuch, rozebrała i zaczęła rysować, jak to ujęła. Wyryła na plecach rogatej ogromny pentagram, a krzyki bólu sprawiały, że robiła to wolniej, przedłużając męczarnie. Imelda nie rozumiała, dlaczego to robią, i to tyle razy, przecież ona muchy nie skrzywdziła!<br>Później zrozumiała, okrutny los sprawił, że gdy zaczęli ją tak katować, sytuacja finansowa się poprawiła i uznali, że tak właśnie trzeba by było im dobrze. Nie potrafiła tego pojąć, musiała uciec. Choć nie było pozornie żadnych szans, ona była bystra i spostrzegawcza powoli w jej głowie układał się pewien plan.<br><br><center>***</center><br><br>Satyrka dobrze wiedziała, że ojciec Łucji stale nosi ze sobą wszystkie klucze, bo bardzo boi się jego zgubić, a przynajmniej na to by wskazywało, że wciąż ich kształty przebijały przez kieszeń w jego spodniach. Zaczekała więc, aż przyjdzie, by przynieść jej coś do zjedzenia i pewnie spuścić srogie lanie bez powodu jak zwykle. Cofnęła się w kąt, jak najbardziej mogła. Ułożyła się odpowiednio i gdy tylko wszedł udała, że chowa coś w kącie za sobą.<br>- Co tam chowasz?!<br>- Nic! – jęknęła wystraszona, bo w istocie była, choć częściowo udawała.<br>Druzjan podszedł gniewnie i zaczął sprawdzać, rozjuszony, że nic nie znalazł, już miał skrzyczeć Imelde, gdy ta go z całej siły kopnęła w kolano swym ciężkim kopytem. Od razu upadł, szybko oberwał kolejny kop w głowę i stracił przytomność. Dziewczyna miała chwilkę. Odszukała klucze i trzęsącymi się dłońmi rozkuła swoje dłonie i nogi oraz ogon, co było okropnie bolesne, rany na nim nie chciały się goić, a ciężki łańcuch wszystko pogarszał.<br>Po cichutku wstała, idąc najciszej jak to możliwe. Zaczęła schodzić na dół. Matka Łucji wraz z córką siedziały w salonie i głośno rozmawiały, służba kręciła się tu i ówdzie. Los się nad nią zlitował, miała szczęście i nikt jej nie zauważył, może usłyszeli trzask drzwi, ale nawet jeśli poszli sprawdzić, co się stało, nie mogliby już dogonić naturianki, która, choć dotkliwie pobita, znalazła w sobie na tyle silną wolę życia, by biec co sił w kopytach do swego dawnego domu, do lasu. Gdy do niego dotarła, wszystko wyglądało jakoś tak inaczej, zwierzęta inne, nie znały jej, ale cóż się dziwić, minęło kilka lat.<br>W każdym razie w końcu mogła się uśmiechnąć, znów poczuła wiatr, świeże powietrze, już nie była więźniem, odzyskała wolność, ale straciła zaufanie do ludzi. Cała naiwność z niej wyparowała, nigdy by nikogo nie przypuszczała o cos takiego, czynić takie rzeczy niewinnej osobie. Tak bardzo ich nienawidziła, a jednocześnie po policzku popłynęła łza, nie bólu, ani złości, tęsknoty. Jak bardzo źli nie byli, tak kiedyś było inaczej, kiedyś naprawdę się z Łucją lubiły i to właśnie ten fakt podłamał ją na duchu.<br>Nie mogła jednak płakać, musiała wziąć się w garść, zacząć żyć od nowa. Postanowiła ruszyć w świat i pomagać podobnym jej, innym. Tym, którzy cierpieli niesłusznie. Tak zaczęła się wielka podróż.<br>Najpierw dotarła do Tęczowych Jezior, tam poznała nimfy i driady, dowiedziała się wiele o tym, kim są, oraz kim są ludzie i elfy. Ponadto dowiedziała się, że wcale nie jest diablicą, jest satyrką, strażnikiem lasu. To był dla niej kompletny szok. Dziewczynom było szkoda białowłosej, więc postanowiły zaprowadzić ją do miejscowego uzdrowiciela, znał się on nieźle na magii leczniczej. Zamieszkiwał on niedaleko w Et Iris. Na widok Imeldy złapał się za głowę.<br>- Na brodę Merlina! Kto ci to zrobił? – spytał zatroskany.<br>- Ludzie… źli – dodała po chwili namysłu, poczuła lekki wstyd, oni byli poniekąd jej rodziną i dopuścili się takich czynów.<br>- Nie bój się wyleczymy cię jakoś, ogonek widzę w stanie najgorszym, mogę?- delikatnie ujął go w dłonie, a Im zacisnęła zęby z bólu – Ajaj…<br>Poszedł do półki z masą fiolek i jedną, w której była całkiem czarna substancja, oblał poraniony ogon. Imelda poczuła niemiłosierny ból, ale nie krzyczała, tylko łza jej przypadkiem poleciała na policzek, nie potrafiła jej powstrzymać, ciało same buntowało się przeciw kolejnym dawkom bólu. Po chwili jednak poczuła olbrzymią ulgę. Rany się zasklepiły, choć jej ogon wyglądał inaczej, był znacznie grubszy i twardszy i nie miał ani jednego białego włoska.<br>- Dzielna jesteś – poklepał ją po plecach, co również zabolało, ale nie dała tego po sobie poznać – Niestety, nie potrafię odtworzyć sierści, te rany nie były zwykłymi oparzeniami, dobrze, że miałem ten wyciąg z kaktusa polarnego, inaczej no cóż, byłby do odcięcia – stwierdził z przykrością.<br>- Dziękuję – uśmiechnęła się, on chyba był człowiekiem, ale był dobry, jej zszargane zaufanie nie miało zamiaru się odbudować nagle przez ten dobry uczynek, aczkolwiek cieszyło ją, że nie wszyscy ludzie są źli.<br>Niebieskoskóra i zielonoskóra były obok podczas opatrywania mniejszych ran i wtedy właśnie zaproponowały otworzenie portalu, który przeniósłby ją z dala od tego miejsca. Imelda oczywiście potrzebowała wyjaśnień, bo kompletnie nie wiedziała, o czym mówią, ale gdy wszystko się rozjaśniło, uznała, że to cudowny pomysł.<br>Nim jednak pożegnała swoje nowe koleżanki, posiedziały trochę razem i opowiadały białowłosej o świecie, ciemnoskóra zaś z przyjemnością słuchała chłonąć najdrobniejsze szczegóły.<br>Po przejściu wylądowała w całkiem obcym miejscu. W Lesie Driad tym skrawku tuż przy Rubidii. Tam przechadzając się po mieście, szukając sobie nowego ubrania, pieniądze dostała od uzdrowiciela, naprawdę miły mężczyzna. Gdy coś sobie znalazła, poszła posiedzieć nad wodą, na plaży. Nigdy dotąd nie widziała oceanu, a ten zapierał jej dech w piersiach. Musiała popatrzeć.<br>Jej ucho przypadkiem wyłapało cudzą rozmowę, po chwili tez znalazła osoby za nią odpowiedzialne, dwóch mężczyzn ubranych w ciemne ubrania, usiane różną bronią.<br>- Cholerny Błękitny Księżyc…<br>- Nadal próbujesz ich znaleźć?<br>- Oczywiście, przecież to jakiś absurd na falach. Załoga złożona z najróżniejszych dziwolągów, jakim cudem oni tworzą jakąkolwiek wspólnotę!?<br>- Pewnie kapitan trzyma ich twardą ręką.<br>- Pani kapitan, wyobrażasz sobie? Przecież kobiety na pokładzie sprowadzają nieszczęście! A ta ma cztery ręce. Kiedyś ich dorwę i powybijam co do jednego.<br>- Przyjacielu mój, mówisz to, co roku…<br>- Pewnego roku nie będę musiał, Roselilowie się nie poddają.<br>Naturianka była zaniepokojona tą rozmową i szybko wycofała się do lasu, w końcu też była dziwadłem, no niby satyrem, ale skoro już raz uznali ją za istotę z Piekła… Wolała nie ryzykować.<br>- To straszne, że ludzie tak nienawidzą innych – myślała przygnębiona, siedząc na trawie oparta o drzewo – Gdybyśmy mieli jakąś ostoję, taką, jaką zrobiła tamta pani kapitan, taką, w której każdy mógłby mieć piękne dzieciństwo… - nagle ją olśniło – … Sama mogę ją stworzyć! – krzyknęła do siebie zafascynowana tym pomysłem, choć wiedziała, że wymagał ogromu pracy, mimo to wzięła to sobie za cel i nie zamierzała się poddać.<br><br><center>***</center><br><br>Pomysł był, motywacja i determinacja, brakowało tylko… wszystkiego innego. Po pierwsze musiała znaleźć kogoś, kto by pomógł jej zdobyć większą wiedzę, bo przecież oprócz zabawy te dzieci trzeba by było czegoś uczyć. Potem znaleźć miejsce, naprawdę sporę miejsce albo opuszczone, albo kupić, co z kolei wiązało się z ceną, a to z pieniędzmi i ciężką pracą. Następnie zatrudnienie i znalezienie dzieci ów nieludzi. To było naprawdę wiele, niekiedy naturianka myślała, czy aby nie za wiele.<br>Mimo wszystko wyruszyła na poszukiwania nauczyciela. Miała ogromne pokłady nadziei w sercu, że jej wizja niebawem się spełni. Wyszła z lasu i wędrowała wzdłuż Rzeki Motyli po Równinie Andurii. Los jakby chcąc jej wynagrodzić przeszłość, postanowił sprzyjać. Spotkała pewną białą mintaurzycę, przedstawiła się jako Krasula.<br>Obie szybko nawiązały nić porozumienia, a na zapytanie, czy zna jakichś dobrych nauczycieli, zaproponowała… siebie.<br>I tak oto Imelda została uczennicą wszechwiedzącej, w jej oczach, Urzaklabiny. Szybko wyszło na jaw, że satyrka jest naprawdę pilnym uczniem i sprawnym intelektualnie w stopniu ponadprzeciętnym. Przedmioty ścisłe, szczególnie matematyka, były jej ukochanymi. Nie mogła się doczekać kolejnych lekcji.<br>Krasula pomogła jej ponadto wykrzesać z siebie magię. Czary, to było fascynujące, mogła leczyć, wykonując konkretny gest. Szło jej dobrze, choć naturianka wpajała jej głównie teorie, to wystarczało. Imelda była zdolną uczennicą. Wkrótce nawet nie była jej obca telekineza, próbowała także lewitacji, choć wciąż wychodziło jej to średnio, ale na niewielką wysokość i krótkie przeloty wystarczało.<br>Gdy nadszedł kres jej nauki, Imeldzie było trochę ciężko rozstać się z Krasulą, bardzo ją lubiła. Nie uroniła jednak łzy, przyjęła to hardo, wiedziała, że nie może poddawać się emocjom, musi realizować swój cel.<br>Teraz była znacznie starsza, lata leciały nieubłaganie, musiała się śpieszyć i szybko znaleźć odpowiednie miejsce. Idąc przed siebie zaszła do Smoczej Przełęczy, usłyszała tam drobne głosiki błagające o pomoc. Szybko zauważyła niewielką klatkę z szóstką małych wróżek oraz mężczyznę, który wyglądał dziwnie znajomo. Towarzyszył mu jeszcze jeden, wyglądający niemal identycznie.<br>- Wróżki, tylko by psociły, trzeba to tępić jak komary.<br>- Tylko pamiętaj, jak odetniemy im najpierw skrzydełka, możemy nieźle zarobić, niektóre wiedźmy dobrze sobie je cenią.<br>- Wiedźmy powinno się palić na stosie, naprawdę chcesz z jakąś handlować?!<br>- Oczywiście, dobrze mieć zawsze kontakt z jedną, to może się opłacić.<br>- Eh dobra, wiesz jak odciąć im te skrzydełka?<br>- Mam nawet sprzęt, tylko jest gdzieś na wozie, chodź, pomóż mi znaleźć. Wróżki raczej nie odlecą – dodał, podśmiewając się pod nosem ze swego prawdopodobnie brata bliźniaka.<br>Imelda właśnie zorientowała się, skąd go kojarzy, przecież wtedy na plaży… To on ją przeraził i zainspirował do stworzenia domu dla nie-ludzkich dzieci. Teraz na dodatek chciał wróżkom odciąć skrzydełka, cos okropnego!<br>Gdy tylko odeszli podkradła się bliżej, chwyciła klatkę i uciekła kawałek. Nie miała do niej kluczy, a wracanie tam wiązało się z wielkim ryzykiem. Postanowiła użyć całej swojej siły, by odgiąć choć trochę pręty, poszło całkiem łatwo, najwyraźniej przy małych zdobyczach nie przykładali aż takiej wagi do wytrzymałości krat, w końcu one i tak by tego nie wygięły.<br>- Jesteście wolne – uśmiechnęła się do nich satyrka.<br>- Jestem Pelargonia, a to moje siostry, Niezapominajka i Fiołek oraz Stokrotka, Malwa i Słonecznik. Uratowałaś nam życie, za co będziemy ci dozgonnie wdzięczne. Powiedz, jak masz na imię wybawicielko?<br>- Imelda, nie ma sprawy.<br>- Imeldo, pozwól nam towarzyszyć ci w twej wędrówce, gdziekolwiek zmierzasz – ta prośba zaskoczyła naturiankę – Proszę, nasza wioska, oni ją…<br>- Zamordowali! – pisnęła Malwa, szykując się do wybuchu płaczu.<br>- Nie mamy dokąd pójść – wtrąciła Słonecznik.<br>- Będziemy grzeczne – zawołały równocześnie Niezapominajka i Fiołek.<br>- No dobrze, możecie, miło będzie – zgodziła się satyrka i od tej pory miała całą miniaturową kompanię, która chętnie jej pomagała.<br>Gdy ciemnoskóra wyznała, czego szuka, Paprotka zaraz wyrwała się do odpowiedzi i stwierdziła, że wraz z siostrami znają pewne miejsce, stary pałac umiejscowiony przy Anielskich Wodospadach w Górach Starych. Tam też ruszyły, nikt nie był pewien czy pałac jest opuszczony, ale to było coś, wartego sprawdzenia.<br><br><center>***</center><br><br>Po długiej wędrówce i ciężkiej wspinaczce, jak się okazało, opuszczony pałacyk leżał tuż przy początku Anielskich Wodospadów na sporej półce skalnej. Właściwie to był jakby ich częścią, ponieważ rozbijał prawą część głównego strumienia na małe wodospadziki, umiejscowionego wokół jego wież i fundamentów specjalnie pod to przygotowanych. Zamek nie był specjalnie wielki, choć wrażenie jego wielkości powodowały drobne kapliczki, altanki i wieżyczki wybudowane wokół i umiejscowione dość chaotycznie, bo na skałach wystających z wody. Jego ściany były białe, choć porządnie obrośnięte mchem. Dachy natomiast niebieskie i brązowe. Do wejścia prowadził wysoki most ponad wodą, zaczynający się od zielonej polanki na półce ciągnącej się nawet poza wodospad. Była naprawdę duża i miejsce nie należało to łatwo dostępnych, aczkolwiek to oznaczało spore bezpieczeństwo dla dzieci, które miały tu przebywać.<br>Imelda była zachwycona. Jednakże miejsce było opuszczone od wielu lat, więc musiała się wziąć za jego odnowienie i wysprzątanie. Choć miała do pomocy szóstkę wróżek, to jednak wiedziała, że już musi znaleźć kogoś do pomocy. Zeszła więc na dół, zapamiętując, by jednak zrobić jakieś porządne schody lub coś w tym rodzaju, nie chciała tu przecież nikogo więzić.<br>Na swej drodze, niedaleko kanionu dusz spotkała Eligię, młodą dziewczynę będącą lichem. Była dość impulsywna i miała przy sobie broń, groziła nim satyrce. Imelda początkowo nie wiedziała co robić przy takiej istocie, chciała uciekać zgodnie z rozsądkiem, ale sumienie zabraniało, jakby czuła, że coś jest nie tak. Nieumarła była strasznie zagubiona, nie pamiętała kompletnie nic, tylko że obudziła się w środku dziwnego rytuału, a jej ciało gniło. Spanikowana nie wiedziała co zrobić, uciekała i groziła każdemu, kogo spotkała, niektórzy na tyle irytowali nieumarłą, że przypłacili to życiem. Teraz jednak, przy Imeldzie otworzyła się, wygadała swą historię, powierzyła swe troski i lęki. Nie wiedziała dlaczego, ale Imelda była inna, ona naprawdę słuchała, nie patrzyła z obrzydzeniem.<br>Ligia, takie imię wspólnie wybrały. Nieumarła, choć z obawami postanowiła mieć swój udział w wielkim przedsięwzięciu naturianki. Mogła uczyć magii, jak się okazało, była w tym naprawdę świetna. Sama nie wiedziała, skąd ma taką wiedzę, ale to już było nieważne, przeszłość zostawiła za sobą, tak samo, jak Imelda.<br>Dziewczyny świetni się dogadywały, choć wróżki zwykle unikały martwej dziewczyny, jak ją nazywały. Pałac zaczynał odzyskiwać dawny blask, jednakże brakowało książek i wszystkiego, schody na górę były za słabo wyciosane, śliskie i niebezpieczne. Trzeba było znaleźć kogoś jeszcze, więc tym razem satyrka wybrała się do Varily. Wpadła przypadkiem na dziewczynę w zielonym płaszczu, gdy zagapiła się na wysokie budynki.<br>- Przepraszam! – szybko wstała i podała dłoń poszkodowanej.<br>- Nic się nie stało, dziękuję… Wiesz może, gdzie tu jest biblioteka? Potrzeba mi nowych książek do nauki – uśmiechnęła się wesoło.<br>Szybko nawiązały rozmowę. Hathor, bo tak miała na imię, była czarodziejką. Miała już trzy wieki na karku, ale wciąż się kształciła, miała ponadto niebywałą pamięć. Imelda mając w rękach tak smaczny kąsek, nie mogła go wypuścić.<br>W ten sposób była ich już trójka, jeśli nie liczyć wróżek. Prace szły szybciej, pradawna co chwile znosiła tony książek. Kiedyś przechadzając się przy brzegu Szafranowego Jeziora, spotkały trytona. Hathor prawie go spłoszyła swoim zachwytem, że tyle czytała i w końcu może zobaczyć przedstawiciela tej rasy na własne oczy. Ostatecznie jednak naturianin wybuchł śmiechem i został złapany w tę samą sieć co wcześniej pradawna i nieumarła.<br>Nastał koniec szukania poprzez zdawanie się na los. Imelda potrzebowała norda, który by mógł uczyć i pomóc w ciężkich pracach fizycznych. Chodziła i pytała ludzi. Powiedziano jej, że niewielka wioska krasnoludów leży w tych górach i z ów informacji wynikało, że to całkiem niedaleko od pałacyku.<br>Niezwłocznie tam ruszyła w towarzystwie jedynie skrzydlatych. Została przyjęta całkiem ciepło, wtedy po raz pierwszy w życiu upiła się i obudziła rano z potężnym bólem głowy. Kompletnie nie wiedziała, co się wydarzyło wczoraj. Jednakże wszystko opowiedziała jej krasnoludzica Atena, która zgłosiła się do poszukiwanej przez naturianke roli.<br>Odkąd Atena zaczęła z nimi pracować, schody w górze zostały doprowadzone do porządku, wszelkie dziury i pęknięcia w ścianach załatane w odpowiedni sposób, nawet z pomocą magii Hathor, niska kobieta naprawiła przeciekający dach. Była istną złotą rączką, a do tego jaką kochaną! Jednym minusem było jej zamiłowanie do alkoholu, przez co Imelda częściej niż kiedyś bywała pijana, bo w przeciwieństwie do nordów, ona nie miała twardej głowy. Niedługo miały zacząć sprowadzać dzieci nie-ludzi, jak to było w wielkim planie Imeldy. Nie mogła uwierzyć, że lada chwila zostanie on zrealizowany.<br><br><center>***</center><br><br><br>Sierociniec dla nie-ludzkich dzieci został otwarty, głównie dzięki Hathor, ona z wielką łatwością znajdywała porzucone dzieci, których ludzie nie chcieli zaakceptować. One chętnie z nią szły, miała niesamowity dar przekonywania i była strasznie pozytywną osobą. W pałacyku zrobiło się głośniej i tłoczniej, po korytarzach biegali w dużej mierze zmiennokształtni i naturianie, niekiedy też nieumarli. Od czasu do czasu pradawni oraz nordowie. Ostatnio nawet przygarnęli nemoriankę, wychowywaną z początku przez ludzi i brutalnie porzuconą.<br>Wciąż jednak brakowało im nie-ludzi do opieki i nauczania oraz innych prac. Imelda więc ruszyła na poszukiwania, najpierw do miasta. Była w Varili i Elddarze. Zawędrowała nawet na Równinę Arexar, by dotrzeć także do Nurii oraz Lasu Abbaddur. Wieści szybko się rozchodziły, ludzie plotkowali. Niektórzy podziwiali ów przedsięwzięcie, inni byli przerażeni, a jeszcze inni wręcz drwili. Jednakże ostatecznie sława sierocińca Imeldy zaczęła się rozchodzić na coraz dalsze części Alaranii. Chętni zaczęli sami przychodzić pod drzwi pałacu. W ten sposób dołączyła do nich Artemis, niedźwiedziołaczka i niezwykła kucharka z wielką ręką do roślin, dzięki czemu powstał ich prywatny ogród, mocno ograniczający wydatki, które szły głównie z kieszeni szczodrej i dość zamożnej Hathor. Jednakże czarodziejka bała się, że w końcu zabraknie im funduszy, więc zaproponowała satyrce pewien pomysł.<br>- Powinniśmy zacząć sprzedawać część produktów. Artemis jest na tyle dobrą ogrodniczką, że moglibyśmy zarobić całkiem sporo.<br>- To wciąż może być mało – zawahała się Imelda.<br>- Dlatego mam jeszcze jedno, genialne rozwiązanie – powiedziała z tajemniczym uśmiechem na twarzy.<br>- Co planujesz?<br>- Zwierzęta! Krowy, kury, owce i tak dalej! Będziemy o nie dbać, rozmnożą się i zaczną przynosić zyski! Czyż to nie cudowny plan?<br>- Ale najpierw by się przydało, chociaż po parce z każdego gatunku, to kosztuje, stać nas?<br>- Kochanie, ja wciąż mam spore oszczędności, a to dobra inwestycja, dzięki której zyskają wszyscy, nie martw się, wszystko będzie dobrze, tylko zostaw to mnie! – krzyknęła pradawna, pełna optymizmu.<br>- No dobrze – uśmiechnęła się Imelda i pozwoliła jej działać. Wróżki wielokrotnie później jej mówiły, że też są za tym pomysłem, albo po prostu cieszyło je, że będą mieć zwierzątka.<br>Następnego dnia o świcie, czarodziejka wyruszyła zrealizować swój cel. Nie było jej ponad tydzień, co pozostali mocno odczuli, ona najlepiej uspokajała niesforne dzieciaki, więc wszyscy byli kompletnie przemęczeni. Eligia wychodziła nocami częściej niż zwykle, bo potrzebowała więcej energii, by móc funkcjonować. Artemis raz prawie przemieniła się w niedźwiedzia zirytowana, że jedna z młodych centaurzyc nieco poniszczyła jej roślinki. Posejdon chodził nerwowy i jedynie Atena oraz Imelda jakoś wytrzymywały to wszystko, wciąż trzymając fason.<br>W końcu wróciła do nich czarodziejka, której tak wszystkim brakowało. Wraz z nią przyjechał ktoś jeszcze. Ares był kotołakiem i hodowcą, jechał wozem, na którym przebywały zwierzęta. Wraz z nimi jechała fellarianka Ember, będąca uzdrowicielką. Jakimś cudem oboje zostali przekonani do dołączenia do całego ich grona. Hathor miała prawdziwy dar przekonywania.<br>Zwierzęta zostały umieszczone przy jeziorze, ponieważ Imelda obawiała się, że mogłyby spaść z półki skalnej, a na dole miały łatwy dostęp do wody i było bezpiecznie. Atena więc podczas nieobecności pradawnej przygotowała tam zagrodę i zajęła się budową stajni. Wszystko było prawie gotowe. Ares wraz z krasnoludzicą zajął się przygotowywaniem miejsca dla reszty zwierząt i ich zwożeniem. Natomiast fellarianka zajęła się leczeniem niesfornych dzieciaków, które wciąż coś sobie robiły, a to jakieś rany, zadrapania, to inny złamał nogę czy rękę. W razie potrzeby uzdrawiała również zwierzęta.<br>Pewnego dnia przybył do nich centaur, przedstawił się jako Sugarro. Pragnął, by go przyjęto, bo chciał nauczać. Imelda przyjęła go oczywiście z otwartymi ramionami. Dzieciaki również polubiły go niemal od razu. Później jeszcze przybył do nich bezskrzydły smokołak, Sobek Nighfimare. Chciał nauczać alchemii, co oczywiście również spodobało się satyrce. Stwierdziła, że mają już wszystkich, dzieci mogły rozwijać się w różnych kierunkach, więc już nikogo więcej nie szukała.<br>Jednakże pewnego burzowego wieczoru rozległo się pukanie do drzwi. Imelda nie spodziewała się nikogo, a już kompletnie nie w taką pogodę. Gdy tylko spostrzegła, kto jest za drzwiami, nastąpił potężny grzmot, jakby chciał spotęgować szok i strach spowodowany niecodziennym przybyszem.<br>Była już dorosła, ale Imelda doskonale wiedziała, kto śmiał przed nią stanąć. Spiczaste uszy, rude włosy. Łucja. Krople wody ściekały po jej twarzy, a ona była kompletnie roztrzęsiona. Satyrka jednakże patrzyła na nią z pogardą.<br>- Czego chcesz? – spytała gniewnie, jak ona w ogóle śmiała się tu pokazywać?!<br>- Imelda… - wykrztusiła bliska płaczu – Wybacz mi…<br>- Czego chcesz?! – powtórzyła uparcie, ani trochę nie wierząc w przeprosiny.<br>- Ugryzł mnie… wampir – mówiła przez łzy – Rodzice robili mi to, co tobie… Uciekłam, nie miałam dokąd pójść… Wtedy usłyszałam o twoim sierocińcu… I ja…<br>Naturianka kompletnie niewzruszona historią zamknęła jej drzwi przed nosem. Była roztrzęsiona, nie wiedziała co począć. Po tylu latach jej oprawca zjawia się przed jej domem i błaga o pomoc?! Co za tupet! Poszła do swojego pokoju i szykowała się do snu. Gdy zmieniała ubrania, spostrzegła w lustrze swą bliznę na plecach. Czy to była ta sama Łucja, która zrobiła jej coś takiego, a która teraz błagała o pomoc? Z jednej strony chciałaby jej wybaczyć, ale każde wspomnienie wzbudzało taką złość, że po prostu nie mogła.<br>Zwierzyła się z tego Ligii, idąc się przejść skoro świt, gdy otworzyły drzwi, rudowłosa wciąż tam była, leżała na ziemi, spała. Imelda nie mogła w to uwierzyć, ale zrobiło jej się nieco żal dziewczyny, obudziła ją, lekko trącając kopytem.<br>- Imelda… - obudziła się elfka, spoglądając na nią błagalnie, ale gdy zobaczyła Eligie, kompletnie spanikowała – AAAAAAAAAAAAAAA! POTWÓR! – skuliła się, drżąc ze strachu.<br>- Nie drzyj się, bo cię zjem – zagroziła lichka, na co ruda natychmiast zamilkła, co kompletnie rozbawiło nieumarłą.<br>- Z-z czego s-się ś-śmiejesz? – spytała zaniepokojona.<br>- Z ciebie bekso… - przewróciła oczami – Mam się jej pozbyć Im?<br>- Nie, wiesz co? Nie chce się zniżać do jej poziomu, dlatego postanawiam dać ci drugą szansę Łucjo – powiedziała poważnie – Możesz tu zostać… - spiczastoucha ucieszyła się już – jako sprzątaczka – dodała naturianka, a elfka się skrzywiła.<br>- Mam sprzątać? W tym wielkim zamku? Sama?!<br>- Zawsze możesz odejść i nie wracać – dodała nieumarła.<br>- N-nie… Dobrze, zrobię, jak zechcecie… - jęknęła.<br>Od tej pory nie było już żadnych nowych, chętnych do pracy, jedynie zwiększała się liczba dzieci, zwierząt, a rudowłosa elfka pracowała za jedzenie i schronienie. Wciąż jeszcze jej relacje z innymi, szczególnie z Imeldą nie były dobre i nie zapowiada się, by szybko miała nadejść poprawa. Aczkolwiek spiczastoucha bardzo się stara. Satyrka jednakże wciąż była zbytnio przez nią zraniona, by to doceniać. Bardziej była zajęta nową wielką przyjaźnią z Sugarro, pomagał jej wszystkim zarządzać no i był stworzeniem kopytnym, tak jak ona, mieli wiele wspólnych tematów i zawsze mogła na niego liczyć. Został więc jej zastępcą, wcześniej to stanowisko było proponowane Hathor, jednakże stwierdziła, że to nie dla niej.<br><br><hr /><br>Pracownicy sierocińca - opisy:<br><br>✰ Ligia — Jest lichem i pierwszą pracownicą sierocińca. Niestety kompletnie nie pamięta, jak została tym, czym jest, obudziła się pewnego dnia, samotnie z gnijącym ciałem. Nie potrafiła tego zaakceptować i na wszelkie zainteresowanie nią odpowiadała agresją, aż do spotkania Imeldy. Uczy nekromancji oraz arkan magii uważanych za tak zwana czarną magię. Niekiedy również zajmuję się nauką walki, głównie sztyletami. Nie ma zbyt wielu uczniów, bo większość się jej zwyczajnie boi, ale ci, co są, nigdy nie narzekają.<br>Nosi zwykle ciemnogranatową spódnicę, przytrzymywaną dzięki podwójnym skórzanym pasom. Do tego zakłada krótką, szaroniebieską koszulę i kamizelkę z kapturem w tym samym odcieniu co spódnica. Jej skóra ma odcień nieco zielonkawy, gdzieniegdzie widać już kości, szczególnie na prawym boku. W najlepszym stanie jest zdecydowanie twarz. Ma skośne, niebieskie oczy, oraz długie, czarne włosy, których kosmyki wciąż wyłażą spod kaptura. Postępujący rozkład widnieje najbardziej na jednym policzku oraz z boku na szyi.<br><br>✰ Hathor — Pełna życia czarodziejka, kochana i uwielbiana przez wszystkich, ostoja dobroci i miłości. Nigdy z nikim się nie kłóci, a z jej twarzy niemal nigdy nie schodzi uśmiech. Ponadto zawsze była wielkim finansowym wsparciem, dopóki nie wymyśliła, jak mogliby zarabiać. Stale towarzyszy jej nietoperz i czarny kot. Ona sama zaś wciąż nosi skromne, ale piękne sukienki oraz zielony płaszcz z kapturem. Posiada bladą skórę bardzo wrażliwą na słońce, które w tym rejonie dość często i mocno świeci. Poza tym wygląda dosyć zwyczajnie, brunetka o włosach sięgających ramion i dużych, niebieskich oczach pełnych dobroci. Naucza magii, teoretycznie i praktycznie. Dodatkowo szerzy wiedzę historyczną oraz efektywnie współpracuje z najmłodszymi, ucząc czytać i pisać.<br><br>✰ Posejdon — Tryton, elementalista i wesołek. Tak można by go określić w trzech słowach. W swej prawdziwej postaci posiada błękitnołuski, silny, rybi ogon, skrzela wyraźnie widoczne na szyi i błony między palcami oraz dodatkowe ciągnące się z boku ręki od nadgarstka do łokcia. Ma także długie, czarne włosy i piwne oczy. W pałacu zwykle przechadza się w ciemnych spodniach z dużą ilością kieszeni i w kamizelce, która tylko odrobinkę zakrywa jego umięśnioną klatkę piersiową. Przez to jest obiektem pierwszych zauroczeń młodych dziewczynek, jemu jednak podoba się najbardziej Łucja, choć ukrywa to, ponieważ wie o nieciekawych stosunkach elfki z szefową. Jak można było się domyślić, jego specjalnością jest krąg żywiołów, więc tego naucza oraz pływania, dla tych, którzy chcą i mogą.<br><br>✰ Atena - Krasnoludzica o wielkiej sile, sercu i niskim wzroście. Potrafi budować, majsterkować i dokonywać chyba wszelkich napraw. Posiada bardzo długie, rude włosy zaplecione w warkocz, sięgający aż do jej kostek, oczy oliwkowe i dość niezgrabny duży nos. Nosi zieloną sukienkę, a pod nią jeszcze przylegające spodnie z różnymi dziwnymi bibelotami, które według niej są przydatne na każdą okazję. Jest zaradna i spokojna, miła, ale także surowa i czasami nawet za bardzo uparta. Nie znosi prosić o pomoc, jest z niej tak Zosia-Samosia, a gdy musi, robi to tak, jakby właśnie traciła całą godność. Uczy wytwarzać przedmioty, naprawiać, budować, czyli wszystko, co w życiu może się przydać.<br><br>✰ Artemis - Blondwłosa piękność o błękitnych oczach, która nie boi się ubrudzić. Arti zajmuje się ogrodem, uprawiając zarówno warzywa, owoce, jak i kwiaty będące jedynie dla efektu wizualnego. Dodatkowo mając niewiele, potrafi upichcić wspaniały posiłek. Nosi bufiaste spodnie w niebieskie i ciemnoniebieskie, pionowe paski. Do nich zakłada gruby, skórzany pas z torbą, oraz drugi pas, na którym zaczepiony jest sierp, jej ulubione narzędzie, kiedyś również używane do samoobrony i walki. Do tego oczywiście wysokie buty, typowe dla ogrodniczki. U góry zaś nosi żółtą koszulę z niebieskimi krawędziami, odsłaniającą nieco brzuch. Na całym jej ciele widnieją błękitne malowidła, będące śladem po jej wojowniczej przeszłości i przynależności do pewnego plemienia. Naucza, jak się można domyślić, gotowania i uprawiania roślin, co jest zajęciem dla chętnych. Jest bardzo pracowita, nikomu nie przeszkadza, robi to, co do niej należy, aczkolwiek gdy przychodzą do niej dzieciaki, chętnie bawi się wraz z nimi, czasem nawet pokaże się im w swej zwierzęcej postaci dla atrakcji.<br><br>✰ Ares — Jest kotołakiem i hodowcą, zajmuje się wszystkim zwierzętami należącymi do sierocińca, nie uczy, aczkolwiek chętnie opowiada jak przy nich postępować, o ile ktoś do niego przyjdzie i zapyta. Więcej czasu spędza na dole przy stajni niż w towarzystwie reszty pracowników. Jest nieco wycofany, niewiele o sobie mówi, niektóre dzieciaki go podziwiają i podglądają, przy pracy licząc, że odkryją jakiś mroczny sekret. Wśród dzieciaków zaczęły się snuć różne mroczne historie z udziałem zmiennokształtnego, w większości całkiem zmyślone. Możliwe, że to przez to, iż zwykle z powodu upału nie ubiera żadnych koszuli i odsłania swoje ciało pokryte licznymi bliznami. Ponadto ma także dwukolorowe oczy (jedno niebieskie, drugie żółte), o czym także powstały różne wyimaginowane historyjki. Kotowate części ciała są pokryte brązową sierścią, podobną odcieniem do jego niedługich włosów i lekkiego zarostu.<br><br>✰ Ember - Fellarianka o skrzydłach o upierzeniu takim jak u jastrzębia. Jej włosy są białe, sięgające, oczy intensywnie zielone, a na brzuchu ma znamię w kształcie serca, przecięte poziomą blizną. Nosi wymyślne ubrania, które robi sama i przyozdabia je sporą ilością piór. W sierocińcu głównie uzdrawia i leczy dzieci oraz zwierzęta, ale także uczy magii leczniczej, a chętnym pokazuje jak robić ubrania, zaszywać dziury i tego rodzaju rzeczy. Niegdyś siedziała cały czas w swojej wiosce, gdy ruszyła świat, wszystko było dla niej nowe i nadal jest. Dlatego uchodzi jako wielka gaduła, potrafi rozmawiać dosłownie o wszystkim i w większości z niebywałą fascynacją.<br><br>✰ Sobek — Pochodzi z rodu Nighfimare, smokołaków srogo ukaranych niegdyś za niehonorowe opuszczenie pola walki. Ów karą była utrata skrzydeł. Zmiennokształtny narodził się już bez nich, więc nie odczuwa jakoś boleśnie ich braku. Jego łuski są żywo zielone, oczy złociste i stale przebywa w formie hybrydy. Nie wiadomo tak naprawdę czy w ogóle potrafi przyjąć ludzką postać. Nosi fioletowo-czerwoną szatę z kapturem, skórzaną torę, pas z różnymi eliksirami i sztylet do samoobrony. Dzieciaki go uwielbiają, bo jest dosyć niekonwencjonalnym nauczycielem i na jego zajęciach często coś wybucha albo dzieją się zabawne rzeczy.<br><br>✰ Łucja Sanrina — Jedyna osoba w sierocińcu, na której widok Imeldzie schodzi uśmiech z twarzy. Z zewnątrz dziewczyna jest piękna, szczupła, wysoka. Ma długie, rude włosy, ostre rysy twarzy usianej piegami oraz błękitne oczy i spiczaste uszy. Wewnątrz jednak nie jest tak kolorowo. Dopuściła się strasznych rzeczy, naprawdę żałuje tego, co zrobiła satyrce, choć wie, że tego nie da się ot, tak wybaczyć. Pracuje jako sprzątaczka, nie narzeka, nie rozmawia z dziećmi, chyba że o coś pytają. Wciąż ma mętlik w głowie, od niedawna jest wampirem, została opuszczona, a nawet gorzej przez własną rodzinę. Nie bardzo wie, jaka chce i jaka powinna być, tkwi w stanie neutralnym, choć naprawdę potrzebuje czyjejś pomocy, wyciągniętej ręki.