Gdzieś wśród ruin Opuszczonego Królestwa para smoków oczekiwała na wyklucie się ich potomka. Oboje mieli już dość miast i ludzi, chcieli wychować dziecko jak smoka, nie człowieka. Pragnęli spokoju, dlatego przenieśli się na te tereny. Wszystko było idealnie, jajko zaczęło się ruszać, a skorupka pękać. Po chwili już mogli zobaczyć łapki ich córeczki. Okazało się, że jest albinosem, ale poza tym rozwijała się dobrze i nie było z nią żadnych problemów. Młoda rosła powoli, ale uczyła się bardzo szybko. W międzyczasie kochała zwiedzać pustostany i pozostałości dawnej chwały tego miejsca. Zachwycały ją te ślady przeszłości i wciąż śniła o tym, jak pięknie musiało tu być przed wiekami. Wyobrażała sobie zamki, pałace; każdy inny i jeden piękniejszy od drugiego.
Z czasem młoda nauczyła się zmieniać postać na ludzką. Była tym zachwycona: wszystko było takie inne w tej postaci, nawet mówiło się jakoś śmiesznie inaczej i rzeczy wokół były większe, co dawało jej tyle możliwości zwiedzania ruin, do których są jedynie niewielkie wejścia. Rodzice nie byli zbyt zadowoleni. Liczyli, że pozostanie w swej naturalnej formie, a ona jak na złość była bardziej zafascynowana swoją słabszą stroną.
Poza tym, dzieciństwo mijało pradawnej bardzo spokojnie i szczęśliwie, choć brakowało jej nieco towarzystwa. Często się przez to nudziła i chciała ruszyć w podróż, jednakże rodzice nie chcieli jej puścić, uważając, że jest jeszcze za młoda i nie da sobie rady. Była ich oczkiem w głowie, co wcale jej nie cieszyło. Często kłóciła się z nimi o brak swobody i ciągłą kontrolę. Mimo wszystko bardzo ich kochała, a gdy zabraniali jej wchodzić w miejsca, gdzie dach mógł zwalić się na głowę, zwyczajnie wymykała się nocą. Czasami nawet ją przyłapywali, ale ona, mimo zapewnień poprawy, nadal robiła swoje. Coś ją ciągnęło w takie miejsca, uważała, że mają w sobie coś magicznego. Często przynosiła jakieś drobiazgi i kolekcjonowała je, skrywając w lepiej zachowanym zamku wśród ruin Nemerii.
Trwało to tak, aż do dwudziestego roku życia, ona uważała, że jest już duża, ale rodzice nadal nie chcieli pozwolić jej poznawać świata. Nie pasowało jej to, ale szanowała ich zdanie. Pewnego dnia jak zwykle wymknęła się pozwiedzać, ale gdy wróciła, spostrzegła jakiegoś człowieka. Szybko zmieniła formę na ludzką. I zaczęła ostrożnie podchodzić. Nikt wcześniej ich tutaj nie znalazł; była zafascynowana i nie chciała, by rodzice jej to zepsuli, więc ruszyła w stronę nieznajomego po cichutku.
- Nic ci nie jest dziewczynko? – podbiegł do niej szczerze zmartwiony. Młoda stała przed nim nago; ubrania niszczyły się przy przemianach, dlatego ich nie nosiła. Myślała, że nikogo tu nigdy nie spotka, a poza tym nie wstydziła się; wiedziała, że należy je nosić, ale publicznie - tu miała swobodę, aż dotąd.
- Nie… Nie, ale… - Shirkhana nie bardzo wiedziała, o co chodzi, czy ludzie tak zawsze robią?
- Spokojnie, te smoki już ci nie zrobią krzywdy – zdjął płaszcz i okrył nim dziewczynę.
- C… Co? – spytała ze strachem. To nie brzmiało zbyt pozytywnie. Dopiero po chwili uderzył ją prawdziwy sens tych słów.
- Spokojnie, one już się nie obudzą.
Dziewczyna wyrwała się z uścisku i zaczęła uciekać, mając łzy w oczach. Biegła co sił w ludzkich nogach, bała się teraz zmienić; skoro ten człowiek zdołał skrzywdzić smoki, to póki nie wiedział, kim jest ona, była względnie bezpieczna. Nie mogła jednak zostać przy tym mordercy. Dopiero gdy straciła go z oczu, zmieniła się i odleciała jak najdalej.
Dotarła do jakiegoś zniszczonego budynku, który mimo wszystko miał dach w dość dobrym stanie, więc mogła się tam schronić. Weszła do środka i położyła się na starym, zakurzonym łóżku, licząc, że ten człowiek jej tu nie znajdzie. Nie wiedziała jakim cudem mógł zabić jej rodziców, będących przecież bardzo silnymi smokami, ale we śnie byli w sumie bardziej bezbronni. Pradawna tak się wystraszyła, że całą noc nie spała i przysnęła dopiero nad ranem, ale nie na długo. Miała koszmary, w których widziała różne wersje tego wydarzenia: trucizna, magiczna broń, czary… Nie chciała znów tego widzieć, więc wstała i niepewnie wyszła z chaty. Wokół była pustka, jedynie ona sama i wiatr przemierzali te ziemie.
Zapłakana przybrała smoczą formę i zaczęła lecieć w losowym kierunku, byle jak najdalej. Leciała długo, w międzyczasie musiała sama polować na zwierzęta, by nie umrzeć z głodu. Dobrze jej to wychodziło, nauka rodziców nie poszła w las, ale zwierzyna była drobna i nie nasycała zbytnio smoczycy, więc ta stale musiała jej szukać.
W końcu, po dłuższym czasie, nieco wychudzona i zmęczona dotarła do wielkiej willi na obrzeżach Nowej Aerii. Oczywiście nie ryzykowała pokazania się tam w formie smoka, więc wylądowała kawałek drogi przed nią i przybrała ludzką postać. Ruszyła na piechotę, westchnęła, to byłoby kilka machnięć skrzydłami, a tak zajęło jej to trochę czasu i wysiłku.
Na szczęście w końcu stanęła pod drzwiami i zdołała zapukać. Po chwili otworzyła jej niezbyt sympatyczna kobieta wyglądająca na służącą i to już niemłodą. Shirkhana trochę się jej wystraszyła i cofnęła. Jeszcze nie widziała starych ludzi. Nie miała jednak sił uciekać, była zmęczona i głodna; zemdlała z wycieńczenia.
***
Obudziła się dopiero w niebywale wygodnym i wielkim łóżku w niesamowicie wystrojonej sypialni. Wszystko tutaj tak cudownie ze sobą współgrało, tworząc niepowtarzalny bogaty styl, który jednak wcale się ze swym bogactwem nie narzucał. Dopiero po chwili spostrzegła, że nie jest sama. Obok niej na łóżku siedziała kobieta w pięknej, chabrowej sukni, a przy drzwiach stał elegancki mężczyzna. Jak się później okazało, byli parą elfów i należeli do tutejszej szlachty. Bogactwo jednak nie uderzyło im do głowy jak innym i nie byli obojętni na czyjeś nieszczęścia, jak nieraz wśród bogaczy się zdarzało. Właśnie dlatego postanowili pomóc Shirkhanie; w końcu była jeszcze dzieckiem, mimo że smoczym, wcale nie wyglądała na te dwadzieścia lat. O jej przynależności rasowej małżeństwo dowiedziało się z aury, choć nic nie powiedzieli. Uznali, że sama powie, gdy będzie gotowa. Sami nie mieli dzieci; wprawdzie nie planowali tak szybko zostawać rodzicami, ale co innego maluszek wymagający niemal całodobowej opieki i płaczący w nocy, a taka młoda dziewczyna, z którą już da się normalnie porozmawiać.
Wprawdzie pradawna początkowo chciała odejść i nie zakłócać niczyjego spokoju, ale Irina wręcz nalegała, aby została. Od razu polubiła tę zagubioną duszyczkę, była ona swego rodzaju oderwaniem od rutyny. Bogactwo im samym już nie dawało tyle szczęścia co kiedyś, ale teraz mogli nim obdarowywać Shirkhane i wywoływać uśmiech na jej twarzy, co szczególnie kobietę bardzo radowało. W końcu po pewnym czacie pokochała młodą jak własną córkę i jej szczęście było dla niej najważniejsze. Varian miał podobne odczucia co jego żona, choć nie okazywał swoich uczuć aż tak otwarcie. Był poważnym mężczyzną, można by go nazwać naukowcem operującym magią. Miał do tego talent, jego ojciec bowiem był czarodziejem i przekazał synowi w spadku nieco magicznych zdolności. Badał on zjawisko mutacji i z pomocą dziedzin życia oraz istnienia zmieniał nieznacznie żywe istoty i wszystko zapisywał. Zazwyczaj nie przekraczały one rozmiarów zwykłego psa. Dla niektórych mogłoby to być kontrowersyjne, bo nie zawsze wszystko wychodziło jak trzeba i by nie męczyć obiektu badań, najbardziej humanitarnym rozwiązaniem było jego zabicie. Żaden ze służących nie mógł jednak wiedzieć tego, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami jego pracowni. Varian dezintegrował ciała z pomocą magii, był bardzo ostrożny w tej kwestii. Kiedyś nawet pozwolił Shirkhanie patrzeć, co było z jego strony wyrazem najwyższego zaufania i ojcowskiej miłości. Obiektem do testów był piękny, czarny wąż o średniej wielkości. Czarodziej uznał, że spróbuje sprawić, by wąż przypominał po części domowego kota i dało się go równie łatwo oswoić. Miał naprawdę bogatą wyobraźnię, jeśli chodziło o mutację. Gorzej mu szło zgrabne pisanie raportów ze swoich badań. Ostatnimi czasy ponosił same porażki, ale tego dnia, może to obecność przybranej córki sprawiła, że starał się jeszcze bardziej niż zwykle, bo nie chciał jej zawieść. Pysk węża stał się bardziej koci, choć wciąż wystawała z niego para groźnych kłów. Na głowie zaś widniała już para kocich uszu niżej zaś łapki, ale były tylko dwie, z tyłu nic się nie zmieniło. Dodatkowo nie wyrosła mu sierść, tam, gdzie można by się jej spodziewać; łyska skóra, bez włosów czy łusek. Smoczyca patrzyła na to zszokowana, a Varian odetchnął z ulgą. Zwierzę przeżyło, choć było skrajnie przerażone i trzeba było je natychmiast włożyć do klatki, by nie stanowiło zagrożenia.
Pradawna nie mogła przestać myśleć o tym wężu i wciąż chodziła mu się przyglądać. Z czasem zrobiło się jej go szkoda; wciąż siedział w klatce, a jej ojciec tylko zapisywał obserwacje. Nieraz zapominał przez to sam zjeść, a co dopiero nakarmić węża. Zajmowała się tym smoczyca targana współczuciem dla stworzonka. Z czasem coraz bardziej pozytywnie na nią reagował. Wiadomo, ten kto karmi, to ktoś dobry. Nie wystarczyło to jednak dziewczynie i pewnego dnia poprosiła ojca o zaprzestanie takich działań i wypuszczenie kociego węża. Po długich negocjacjach, kilku kłótniach i wstawianiu się matki za słowami Shiri, Varian w końcu po tygodniu się zgodził, nie mając już sił walczyć z kobietami. Zwierzak jednak nieustannie wracał do dziewczyny - tylko jej był w stanie zaufać. W ten sposób smoczyca w końcu przestała go przeganiać i zaakceptowała jako swojego nieodłącznego towarzysza.
Był obok, gdy spała, gdy się uczyła, gdy wychodziła. Służącym sprzedano bajeczkę o znalezieniu stworzenia przez dziewczynę gdzieś na dworze. Nie mając za wiele do gadania, służba przyjęła tę wersję. Anubis, bo takie dostał imię, pozostawał w pokoju Shiri jedynie podczas organizowania wystawnych uczt, by nie siać paniki.
Shirkana była zadowolona, że ojciec zaprzestał swych badań i zajął się krzyżowaniem roślin; to był już bardziej dopuszczalne, a też to lubił, tylko ambicja wcześniej popchała go do używania żywych stworzeń. Jednakże widząc, jak Anubis coraz lepiej radzi sobie z kończynami i akceptuje swą nową postać, zaczęła się zastanawiać nad sobą i swoją smoczą naturą. Wprawdzie latanie było czymś, co kochała w tej postaci - i ta siła oraz moc, bycie nad wszystkimi. Z drugiej strony, teraz, w ludzkiej postaci było jej dobrze i czuła się paradoksalnie bezpieczniej.
Nie mogła dłużej dusić tego w sobie i wyznała rodzicom prawdę; oni też zdradzili, że od początku to wiedzieli. Byłam im wdzięczna, że mimo to traktowali ją normalnie, tak jak chciała. Teraz mogła spokojnie oddalić się w opuszczone tereny, polatać, poćwiczyć polowanie i oczywiście szukać skarbów. Zwykle miała na tyle szczęścia, że coś zawsze przyniosła, czasem jakąś starą monetę, innym razem starą i cenną biżuterię. Wraz z nią zawsze był Anubis. Jak była w swej naturalnej formie, zwykle zawijał się wokół jej łapy na tyle mocno, by nie spaść i było mu tam całkiem wygodnie. Służba oczywiście plotkowała o tajemniczych wyprawach dziewczyny, nikt jednak nie znał całej prawdy.
***
Kolejne kilka lat później, Shiri stała się już prawdziwą szlachcianką. Potrafiła się zachować z godnością, ubierała drogie suknie i ochoczo wydawała polecenia służbie. Jednakże mimo życia w dostatku nie zapomniała o wartościach, które przekazali jej prawdziwi rodzice i nigdy nikim nie pomiatała. Każdy przecież zasługiwał na godne traktowanie.
Tego pamiętnego dnia smoczyca przechadzała się po podwórku, gdy nagle dostrzegła w oddali sylwetkę mężczyzny. Ledwo szedł chwiejnym krokiem. W końcu upadł i mimo prób nie zdołał się podnieść. Pradawna, poważnie wystraszona, ruszyła biegiem w jego stronę. Czasem instynkt podpowiadał jej, by przybrać smoczą formę, jednak ona nie mogła go wystraszyć, musiała być ostrożna. Mógł to być wprawdzie zwykły pijaczek, ale im bliżej była, tym wyraźniej widziała wyrastające z jego pleców te piękne skrzydła, choć teraz całe we krwi. To był anioł. Otworzył na chwilę oczy, gdy była już obok i ich spojrzenia się spotkały, choć tylko na krótki moment, bo niebianin wkrótce zemdlał. Shiri obawiała się, że może zrobić mu krzywdę, jeśli sama zechce go przenieść, nie wątpiła w swoją siłę, jedynie w sposób jej użycia, na szczęście służba obecna w ogrodzie widziała szalony bieg szlachcianki i ruszyła za nią zaniepokojona. Dzięki temu dało się szybko i bezpiecznie przetransportować niebianina do willi. Tam otrzymał niezbędną pomoc i opiekę. Smoczyca nie odstępowała go na krok, siedziała przy jego łóżku, niezwykle poruszona tym, co się stało. Anioł odzyskał przytomność dopiero następnego dnia. Shiri drzemała przy jego łóżku, ale miała bardzo lekki sen i po chwili również otworzyła oczy. Po krótkich wyjaśnieniach i uspokojeniu zdezorientowanego mężczyzny wreszcie poznała jego imię, Zuriel.
Anioł nie miał jeszcze na tyle sił, by wyruszyć w dalszą drogę i kontynuować swoją misję. Właśnie dlatego postanowił, a precyzując, został zmuszony zostać u Munrinów nieco dłużej. Shirkhana zdecydowanie nie miała nic przeciwko; z każdą chwilą dogadywali się coraz lepiej, nawet bez słów. Dowiedziała się od niego naprawdę wiele o piekle i niebie, diabłach i aniołach. Nawet nauczył ją trochę swojego języka. Ponadto, po raz pierwszy się zakochała i to z wzajemnością.
Niestety przewrotny los postanowił po raz kolejny odebrać jej kogoś bliskiego. Zuriel, gdy tylko odzyskał pełnię sił, musiał wrócić do swojego zadania - walki z piekielnymi - mimo tego, że naprawdę chciał zostać z białowłosą. Shiri płakała podczas pożegnania; wprawdzie obiecał, że jeszcze do niej wróci, ale to jak z wyruszenie na wojnę - nigdy nie wiadomo kto przeżyje. Patrzyła długo, jak niknie w niebiosach, musiała się powstrzymać, by nie polecieć za nim.
Lata mijały, smoczyca czekała. Nieraz wpatrywała się w okno, całymi dniami nie robiąc nic, co niegdyś sprawiało jej radość. Nie było żadnego listu, żadnego dowodu, że jej ukochany ma się dobrze. Nawet zaczęła się modlić do tego całego Pana, by pozwolił mu wrócić. Nic to nie dawało, a czas płynął nieubłaganie, zabierając resztki nadziei, aż zabrakło jej całkiem.
Wtedy już nie mogła wytrzymać. Postanowiła zapomnieć i zacząć znowu żyć. Zawsze kochała projektować wszelakie budowle, więc zdecydowała, że zostanie architektem, choć nie była to typowo dziewczęca profesja. Nie obchodziło jej to, po prostu chciała robić to, co lubi i sprawia jej radość. Na szczęście pieniędzy nie brakowało, a i znajomości jej przybranych rodziców też znacznie pomogły. Dzięki temu została wysłana do specjalnej szkoły, gdzie uczyła się pod okiem jednych z najlepszych architektów. Dzięki swej smoczej pamięci nie miała żadnych problemów, szło jej wręcz znakomicie. Była jedną z najlepszych uczennic. Poznała podstawy budownictwa, dużo szkicowała, nawet opracowywała własne sposoby użycia magii w celu przyśpieszenia realizacji projektów. Znowu się uśmiechała, nauka to był jej jedyny cel w tej chwili i całkowicie się jej oddawała, choć przez to była całkowicie wycofana z życia społecznego jej rówieśników. Niespecjalnie jej to przeszkadzało, po prostu realizowała swoje cele, nieważne za jaką cenę. Jak większość smoków była w końcu bardzo ambitna.
Wtedy jeszcze nie wiedziała, że w domu będzie czekać ją niezbyt miła niespodzianka. Okazało się, że inna elfia rodzina Sanrinów, zagroziła, że jeśli Shirkhana nie wyjdzie za ich syna, to zrobią wszystko by doprowadzić Munrinów do upadku. Początkowo Irina i Varian nie chcieli się na to zgodzić. Wierzyli w małżeństwa z miłości, a tym spiczastouchym zależało jedynie na ich majątku. Niestety Sanrinowie mieli różnych wpływowych znajomych, przez co w najlepszym wypadku rodzina Munrinów mogłaby zostać wygnana z miasta, a kariera ich córki zaprzepaszczona. Przerażony Varian i Irina zgodzili się, chcąc chronić Shirkhanę. Bali się, że Sanrinowie są zdolni do jeszcze gorszych rzeczy. Z bólem serca czekali, aż dziewczyna wróci do domu. Shiri była taka szczęśliwa, że wszystko się układało i z niecierpliwością oczekiwała, aż będzie mogła zacząć swe pierwsze zlecenie. Miała już dyplom w ręce, miało być dobrze, a po raz kolejny jej świat się zawalił. Nie chciała tego, ale rozumiała powagę sytuacji, potrzebowała jednak kilku dni do namysłu. Ostatecznie pogodziła się z tym i nie protestowała.
Wkrótce odbył się ślub. On miał na imię Deryl; poza imieniem kompletnie go nie znała. Miała nadzieję, że przynajmniej trochę zdoła polubić swojego męża. Choć jak na razie nie wróżyła im optymistycznej przyszłości.
***
Zwykle bywa tak, że życie zawodowe to koszmar, a rodzinne pomaga się odprężyć. U Shirkhany było jednak całkiem na odwrót. Zleceń było coraz więcej i płynęły z nich większe zyski. Jednak nie tylko to cieszyło smoczycę. Dzięki jej magii wszystko szło szybciej, ponadto przez to stale pojawiała się na budowie i sprawdzała czy każdy detal jest dokładnie jak na planie. Lubiła każdą część swojej pracy. Uśmiech schodził jej jednak z twarzy, gdy nadchodził czas powrotu do domu. Po ślubie, jako że Munrinowie mieli naprawdę potężną willę, jej małżonek wprowadził się właśnie do niej. Jej rodzice przesiadywali na wyższych piętrach nie chcąc wchodzić w drogę Derylowi, który zachowywał się niczym król, choć dom do niego nie należał. Shirkhana, nie mogąc na to patrzeć, przyjmowała zlecenia z coraz odleglejszych terenów Alaranii. Z drogą nie miała problemów; w smoczej formie nie potrzebowała specjalnego transportu, a przez dłuższy czas miała spokój od tego jej leniwego męża.
Jednakże, gdy pewnego wieczoru wróciła do domu całkiem zaskoczyło ją zachowanie Deryla, który o dziwo w końcu się zainteresował jej wyjazdami. Zdecydował wyruszyć wraz z nią. Smoczyca zdecydowanie tego nie chciała, ale on się uparł, co znacznie wydłużyło podróż, bo przecież nie mogła się przyznać, że jest smokiem. Musieli więc niczym ludzie wyruszyć powozem, aż na Równinę Rafgar. Służący, którzy zwykle nie musieli przygotowywać wozu dla dziewczyny, dostali przez to nowy materiał do plotek. Pradawna była bardzo zestresowana, jednak w miarę upływu czasu, młodzi małżonkowie zaczęli rozmawiać. Okazało się, że on także nie chciał tego ślubu, ale został zmuszony. To dlatego zachowywał się tak okropnie, ponadto jakiś czas temu jego prawdziwa miłość go porzuciła. Smoczycy zrobiło się żal elfa. Chcąc go pocieszyć, opowiedziała mu o Zurielu. Tematy były coraz różniejsze i coraz lepiej im się gadało, przełamali wreszcie tę wzajemną wrogość i można powiedzieć, że ich stosunki wkroczyły na grunt neutralny.
Po długiej podróży dotarli do Villadell. Tam też na Shiri oczekiwał zleceniodawca. Oczywiście od razu wzięła się do roboty i zaczęła tworzyć plany nowoczesnej willi. To zawsze trwało szybko i było w sumie dla smoczycy ulubioną częścią tej pracy. Później zaczynała się już brudna robota, do której nawet Deryl się garnął. Kolejny raz zaskoczył on pradawną. Naprawdę myślała, że jest zwykłym leniem i nierobem, a teraz robił wszystko, by się na coś przydać. Zaimponował tym dziewczynie, choć tak naprawdę po prostu koszmarnie się nudził i tylko to było powodem.
Cały projekt pochłonął naprawdę dużo czasu: wiele dni i miesięcy, które z czasem zamieniały się na lata. Jednakże nie było to tak dużo dla istot długowiecznych, jak oni. Deryl coraz bardziej podziwiał swoją żonę za to, co robi, a co wcale nie wyglądało na takie proste.
Po długoterminowej pracy projekt został ukończony i można było świętować. Elf postanowił wziąć Shirkhanę do przyjezdnego cyrku. Pomysł bardzo jej się spodobał, pozostało tylko czekać na wieczór, wtedy miał się odbyć pokaz.
Gdy w końcu nadszedł ten oczekiwany czas, było wspaniale: pierwsze pokazy przezabawne, aż smoczyca zdołała się popłakać ze śmiechu. Natomiast gdy na scenę wyszedł młody iring, aż rozdziawiła usta. To było najpiękniejsze stworzenie, jakie widziała. Dobrze, że Anubis nie mógł słyszeć jej myśli, zapewne poważnie by się obraził. Jednakże zachwyt szybko minął, gdy spostrzegła, jak bardzo młody kociak jest zestresowany. Każdą sztuczkę, skok przez obręcz i inne robił niezwykle powolnie. W przeciwieństwie do reszty zwierząt.
Po pokazie smoczyca opowiedziała o swoich odczuciach mężowi i postanowiła wykupić iringa. Deryl przez dłuższą chwilę nie wiedział co powiedzieć. W sumie i tak projekt był zakończony, więc można by to zrobić i wrócić do domu; mieliby jakąś pamiątkę z tego miejsca. Postanowił więc służyć jej wsparciem w negocjacjach.
Odczekali aż wszyscy się rozejdą i zaczęli szukać właściciela całego cyrku. Kilka pytań później na niego trafili, wyśmiał on jednak pomysł, że mógłby sprzedać swoją główną atrakcję. Gdy jednak smoczyca wspomniała, że ma spore możliwości finansowe, mężczyzna zaczął słuchać i zaczęli negocjować. Deryl miał pomagać, ale jakoś nieszczególnie wiedział co powiedzieć i wszystko spadło na Shiri, która wcale źle sobie nie radziła.
W końcu doszli do porozumienia i iring trafił na wóz smoczycy. Zostali jeszcze poinformowani jak się takim stworzeniem opiekować i przy okazji mężczyzna opowiedział jego historię. Młody urodził się w niewoli, w ich cyrku, ale jego matka zmarła niedługo potem. To właśnie przez to mały był taki zagubiony i zestresowany. Shirkhana całkowicie to rozumiała. Dla własnego spokoju nie chciała już dopytywać o sposób nauki tych wszystkich sztuczek - najważniejsze, że miała malucha pod swoim skrzydłem.
Anubis początkowo nie był zadowolony i prychał oraz syczał na młodego. Dopiero po wielu dniach podróży do domu zaakceptował nietypowego kotowatego, który dostał imię Thoti.
W domu zaczęło znowu być swojsko, rodzice przestali trzymać się górnych pięter, Shiri nie unikała już Deryla i na razie brała zlecenia bliżej domu. Młody iring natomiast rozpoczął powolny proces aklimatyzacji w nowym miejscu, które najwyraźniej dostarczało mu zdecydowanie więcej swobody niż cyrk. Tu mógł swobodnie biegać po podwórzu i, ku niezadowoleniu służby, tarzać się w kwiatach w ogrodzie.
Skirkhana, obserwując swoich zwierzęcych towarzyszy, zaczęła nawet rozważać przygarnięcie kolejnych zwierząt, a nawet założenie całej hodowli. Obecnie jednak miała zbyt wiele zleceń i dodatkowo właśnie rozpoczęła projekt swego własnego domu, który miał powstać znacznie dalej od Nowej Aerii, gdzieś na obrzeżach Valladonu, nad Rzeką Motyli. Pochłaniało to naprawdę wiele czasu i funduszy, z trudem znajdowała czas na przyjemności, ale wiedziała, że będzie warto. Ostatecznie dzieło z zewnątrz nie wyglądało zbyt nowocześnie i nietuzinkowo - ot zwykły, mały pałacyk otoczony dużym terenem, który wyznaczały kamienne mury. W środku jednak zaskakiwał mnóstwem nietypowych rozwiązań i tajnych przejść; w końcu Shiri zamierzała przechowywać tu swoje skarby, musiała więc się zabezpieczyć, choćby przed własnym mężem. Wprawdzie ich relacje znacznie się polepszyły, ale nadal nie w pełni mu ufała. Duży teren wokół też był tu nie od parady. Dziewczyna nadal rozważała zwiększenie ilości swych zwierzęcych towarzyszy. Jednakże na razie postanowiła się skupić na pracy i tych, których miała oraz załatwianiem ostatnich formalności z zatrudnieniem służby.