Dzień 1, miesiąc sowy, Nastria.<br><br>Zdobyłam dziennik i postanowiłam zapisywać tu moje życie. Ale by to zrobić, muszę najpierw opowiedzieć, co działo się wcześniej.<br>Przyszłam na świat na dalekiej i zimnej Północy w wiosce... a raczej małym kranoludzkim miasteczku. Moi rodzice byli ludźmi, mieszkali w wiosce krasnoludów, mieli z nim dobre kontakty. Nie są to jednak moi prawdziwi rodzice, matka znalazła mnie pod drzwiami domu, jakiś czas wcześniej poroniła, więc stałam się jakby zastępstwem tamtego dziecka. Ojca nie było w domu, akurat wyjechał na trochę więc był nieco zaskoczony widząc dziecko z kocim ogonem i uszami, uroki bycia panterołaczką. Matka zmyśliła, iż to się czasem zdarza i jestem jego najprawdziwszą córeczką ale nie zaakceptował mnie...<br>Jedynie w matce tak naprawdę miałam oparcie…ojciec zaś nie potrafił tego zrozumieć, zaczął pić. Nie miał głowy tak mocnej, jak nordowie. Dlatego, gdy wracał do domu, nieraz bił mamę, obwiniając ją za to, czym jestem. Potem przychodziła pora na mnie… bił, wyrzucał na dwór niczym dzikie, brudne zwierzę, nieraz nawet przywiązywał do ogrodzenia niczym psa, gdyby nie starsza siostra, która wpuszczała mnie do domu gdy ojca zmagał sen, pewnie już dawno bym zamarzła prędzej czy później.<br><br>Ah, właśnie! Nie wspomniałam o mojej siostrze. Ona też była inna, albinoska, oczy czerwone jak u wampira, ale to nikomu aż tak nie przeszkadzało. Dogadywałyśmy się, czasem było kłótnie, wiadomo. Jak to w rodzeństwie…<br>Pewnego dnia bawiłam się z Aurorą w piwnicy, gdy usłyszałyśmy trzask drzwi. Pijany ojciec wrócił, nic nadzwyczajnego… to już była norma. Jednakże tym razem krzyczał… Groził matce, chyba ją wtedy przewrócił. Usłyszałyśmy rąbnięcie, pełne obaw musiałyśmy to sprawdzić, ale Diana kazała mi zostać, poszła sama.<br><br>Znów hałas, krzyki, piski, uderzenie, cisza… Bałam się, czekałam licząc na cud. Wtem na moje ramie coś kapnęło, czerwone… krew. Byłam mała, chciałam krzyczeć, ale zrozumiałam, iż moją szansą jest ucieczka w ciszy. Po raz pierwszy tego dnia cieszyłam się z bycia po części panterą, choć jeszcze nie umiałam przybrać w pełni zwierzęcej formy, to udało mi się zwinnie i cicho niczym kot wyjść z domu niezauważenie.<br>Pamiętam jak moje serce biło, jakby miało za chwilę wyskoczyć. Udało mi się, dałam radę. Cieszyłam się, dopóki nie zauważyłam leżących na śniegu zmasakrowanych ciał, odcięte głowy. Moja matka i siostra… Po policzkach spłynęła mi łza, chciałam zostać, ale nie mogłam, uciekłam, los dał mi szansę na życie więc postanowiłam jej nie zmarnować.<br><br>Trafiłam do jakiegoś miasta, nie wiem już jak się nazywało, nie obchodziło mnie to, bardziej martwiłam się pustym brzuchem. Właśnie wtedy musiałam po raz pierwszy zejść na złą ścieżkę, by przetrwać. Kradłam. Pieniądze, jedzenie… co się dało. Miałam szczęście, że umiałam już czytać i pisać. Pozwoliło mi to na próbę uczciwego zarobku. Zaczęłam pisać opowieści… Różne, straszne, romantyczne, zabawne, realistyczne… co tylko mi przyszło do głowy. Dobrze się sprzedawały. Jednakże przez moje wcześniejsze występki, musiałam stale zmieniać miejsce pobytu by mnie nie złapano. No cóż, chwilowo wychodziłam na prostą aczkolwiek tamte pierwsze dni od ucieczki długo dawały o sobie znać w przyszłych zdarzeniach.<br><br>Podróże, kradzieże i pisanie książek. Cudowny nowy etap w życiu. Na domiar złego byłam już nastolatką i podróżowałam samotnie, więc raz wpadł na mnie jakiś zboczeniec… Zostałam… zgwałcona. Czułam się fatalnie i jeszcze mnie okradł… okradziony złodziej… jedna z tych najbardziej żałosnych rzeczy. Nie chciało mi się żyć, myślałam nawet czy się nie zabić. Samotność i strach…złość. Wtedy po raz pierwszy się przemieniłam w mą całkowicie zwierzęcą formę. Byłam białą panterą, przez ten cały gniew rzuciłam się na tego mężczyznę i go rozszarpałam. Dopiero po tym wróciłam do swojej bardziej ludzkiej postaci. Zabiłam człowieka własnymi rękami... a właściwie łapami. Podupadłam na duchu, sercem staczałam się coraz bardziej w czeluście piekielne, a przynajmniej tak się czułam.<br><br>Ku mojemu przerażeniu gdy siedziałam na drodze i myślałam co zrobić, by ze sobą skończyć pojawił się kolejny mężczyzna. Krzyczałam, piszczałam i błagałam, by odszedł, bałam się o siebie i o niego, nie chciałam po raz kolejny zabić. Nie zważył na me wrzaski. Pomógł mi. Był nieco starszy ode mnie. Mimo mojego sprzeciwu i wyrywania się zmusił, bym z nim poszła. Myślałam, że skończę jak wcześniej, a on jak poprzednik.<br>Nie stało się tak. W jego niezwykle bogatym domu, zapewne był szlachcicem, opatrzył moje rany i zadrapania, wreszcie zjadłam ciepły posiłek, mogłam się umyć. On był jak książę, niezwykle bogaty i taki dobry. Zakochałam się w nim. Nawet mimo tego, że trochę nieufnie podchodziłam do niektórych spraw po tym, co mi zrobiono, to on był ze mną, odwzajemniał moje uczucia. Mój Erney.<br><br>Po pewnym czasie urodziłam, efekt… tamtego zdarzenia, wina tamtego złego mężczyzny. Trojaczki. Trójka pięknych dziewczynek. Wraz z moim ukochanym postanowiliśmy je wychowywać niczym swoje. Każda miała włosy białe jak śnieg. Z czasem wyszło też, iż mimo to, że są trojaczkami mają zupełnie inne zainteresowania.<br><br>Pierwsza z nich kochała sztukę, muzyka, pisanie(to po mamie oczywiście!), śpiew, urodzona artystka, dostała na imię Róża. Druga bez wątpienia wdała się w ojca, jej karnacja nie była aż tak trupio blada i interesowała się bronią oraz walką, wojownicza Olivia. <br>przy niej udało mi się podszkolić też swoje umiejętności w strzelaniu z łuku, co kiedyś tak bardzo uwielbiałam robić gdy ojca nie było w domu a ja z Aurorą wychodziłyśmy sobie postrzelać. Natomiast ta ostatnia, Maggi… swoje powołanie odkryła praktycznie wraz ze mną. Magia. Władała magią i wychodziło jej to naprawdę świetnie. Przy okazji ja również odkryłam, iż potrafię co nieco z tego całego czary-mary. Obie rozwijałyśmy te zdolności ucząc się od siebie, to było niezwykłe.<br><br>Żyło się cudownie, do czasu… Wyszłam wtedy na targowisko… Tylko na chwilę, by coś kupić. Dzieci zostały z Erneyem… Gdy wróciłam, zastałam go… martwego. Choć już byłam dorosła rozpłakałam się jak dziecko… Wszyscy, na których mi zależało umierali w tak okrutny sposób. A dzieci… no właśnie, nie było nigdzie dzieci! Może uciekły, oby. W trójkę dałyby radę, czułam, że żyją. Nie umiem wyjaśnić, ale po prostu wiedziałam to.<br>Znów musiałam wyruszyć w podróż. Musiałam je znaleźć. Szukałam strasznie długo… Ja… to ciągnęło się latami. Wróciłam na Północ. Nie działo się najlepiej tam gdzie mieszkałam. Od zawsze co jakiś czas pojawiała się tam duża grupa obcych krasnoludów... Teraz wybuchła wojna pomiędzy nimi a nordami z mego miasteczka. Przyłączyłam się do tych, co byli na terenie gdzie kiedyś mieszkałam, popełniłam okropny błąd. Piraci Północy, nie wiem co mnie podkusiło by stanąć po stronie tych rozbójników zabijających dla zabawy bez celu ku swym chorym i sadystycznym pobudkom...Pamiętam jak mama o nich opowiadała - piraci, których ocean jest biały, zimny i srogi, a statkiem ich własne nogi. Straszyła mnie wtedy że przyjdą jeśli nie pójdę spać. Ahh… wspomnienia. W każdym razie dokonałam zemsty na dawnych przyjaciołach z mego miasta, zemsty za to co zrobił ojciec... Byłam rozbita emocjonalnie stojąc gdzieś pomiędzy ścieżką właściwą i złą. Odeszłam. Dzięki kocim cechom pod osłoną nocy wymknęłam się i opuściłam miejsce mego dzieciństwa.<br><br>Co się stało później? Podróżowałam przez Alaranię, szukałam córek... Przesiadywałam w lasach nieraz całymi dniami myśląc nad wszystkim co do tej pory się zdarzyło. Pewnego dnia podszedł do mnie pewien mężczyzna. Wyglądał dość dziwnie, czarna szata ze sporym kapturem, a na szyi srebrny medalion z uskrzydloną czaszką. Powiedział mi wtedy tyle rzeczy, obserwowali mnie od miesięcy, śledzili i uznali ten dzień za właściwy. Cóż z początku patrzyłam na niego jak na wariata, nie rozumiałam nic z tego dziwnego gadania oraz wystraszyłam się, w końcu byłam śledzona... Nazywali się Aniołami Zemsty. Mówił że zajmują się wymierzaniem sprawiedliwości, mszczą się za zadane im bądź innym krzywdy, szukali nowych członków by zbudować armię. Zostałam zapewniona iż to pomoże mi złagodzić ten ból co czułam w odniesieniu do mego ojca, oraz do tego kto zabił Erneya... Byłam słaba, skuszona wizją wyrównania rachunków więc...jakkolwiek absurdalnie to brzmi, zgodziłam się do nich dołączyć. <br><br>Już od pierwszego dnia aż do dziś noszę pod prawą dłonią bliznę przedstawiająca ich herb – czaszkę, do złudzenia przypomina tą piracką, ale nie ma pod nią żadnych piszczeli, jedynie para skrzydeł. Zrobili mi to nożem, nigdy nie zapomnę tego bólu. I jeszcze odprawili jakieś czary, nie mogłam się ruszyć, ale czułam jak coś dzieje się z mą raną, piekło, chciałam krzyczeć, ale coś mnie blokowało. Później jeszcze ich symbol wytatuowali mi na trwałe na plecach w nieznany mi sposób, ważne, że nie bolało, mogłam odetchnąć.<br><br>Zabijałam brutalnie i bezlitośnie, bez skrupułów. Myśląc o odzyskaniu spokoju ducha nawet nie zauważyłam że coś tu nie gra. Moje ofiary coraz częściej były niewinne. Nie widziałam tego wtedy, czułam się coraz gorzej nie mogąc doczekać się poprawy, to jak jakaś hipnoza. Nasz przywódca codziennie napawał nas wiarą w swe słowa. Później choć nieco przejrzałam na oczy zdałam sobie sprawę z przerażającego uzależnienia. Chciałam zadawać cierpienie i skracać żywoty przypadkowych ludzi. Nie czułam się wprawdzie lepiej, ale bez tego czułam się jeszcze gorzej niż wcześniej. Nieco pokręcone, ale ostatecznie w jakiś sposób działało... W ten chory sposób.<br><br>Później było już tylko gorzej, nim się obejrzałam po prostu tępiliśmy ludzi bo byli istotami słabymi mogących dożyć ledwo setki lat. To już nie chodziło o zemstę, teraz przywódca nazywał nas Aniołami Śmierci, tylko to po sobie pozostawialiśmy. Następnie niebianie...sługusy, niezdolne do funkcjonowania zgodnie z własną wolą, element zbyteczny. Nie trafialiśmy zbyt często na nich. Jednak jeśli się to stało to zajmowali się nimi bliscy stopniem do przywódcy lub sam przywódca. Raz widziałam to, nie mogąc spać widziałam jego walkę z aniołem. Wtedy zobaczyłam wreszcie jego twarz, jego postać. Czarny płaszcz i kaptur opadły na ziemię. Niedaleko mnie stał mężczyzna o zniszczonych czarnych skrzydłach, o ciele pokrytym licznymi bliznami. Widziałam jego oczy, pełne bólu i cierpienia. Dopiero wtedy zaczęłam zadawać pytania, myśleć samodzielnie. Raz odważyłam się na śmiały krok, udało mi się podsłuchać rozmowę przywódcy z jednym z jego najbliższych ludzi. Nienawidził niebian, nie wszystkich, ci, na których trafialiśmy mieli z nim jakieś niedokończone sprawy, nie wiem dokładnie o co chodziło, pewnie miało związek z jego upadkiem. Musiałam to jednak ukrywać, widziałam raz...co robią z nieposłusznymi...<br><br>Każdego dnia, po wykonanej pracy według zasad naszego przywódcy schodziliśmy pod ziemię. Mieliśmy tam miasto... a raczej coś w rodzaju podziemnej, tajnej wioski. Nikt nie mógł nas tam znaleźć, to miejsce chroniły pewne zaklęcia. To właśnie tu słuchaliśmy o prawidłowym postępowaniu Aniołów Śmierci, kazał wyzbyć się emocji. Do dziś bywam chłodna i oschła co jest efektem tych wydarzeń. Robiliśmy coraz więcej rzeczy niezwiązanych z tym co na początku. Kiedyś jeszcze zdarzało się że w parach teraz jedynie w pojedynkę, z dala od siebie. Mieliśmy wydobywać jakieś informacje od różnych osób i istot. Przywódca miał w tym swój cel aczkolwiek zawsze milczał na ten temat prosząc jedynie o zaufanie. Siedziałam w tym coraz bardziej, a droga ucieczki zaczynała zanikać.<br><br>Pewnego dnia przyśniła mi się matka. Patrzyła na mnie wraz z Aurorą ze smutkiem i pytała z żalem i przeszywającym smutkiem „Co ty robisz dziecko? Co robisz?”. Budziłam się przerażona. To odkąd po raz pierwszy mi się wyśniło, powtarzało się każdej nocy. Zrozumiałam coś. Musiałam jak najszybciej odejść od Aniołów Śmierci. Teraz, albo nigdy.<br><br>Uciekłam z naszej kryjówki, szukali mnie. Nie wiedziałam jak się ukryć, blizna z ich symbolem piekła niemiłosiernie kiedy tylko w pobliżu był któryś z Aniołów Śmierci. Trafiłam przypadkiem na jakiegoś mężczyznę, byłam samotna i wystraszona. On wydawał się miły, wtedy nie wiedziałam że zwrócił na mnie uwagę tylko dlatego że jestem panterołaczką (w końcu kotowaci zabójcy są najbardziej efektywni... tak twierdzi), a nie z dobroci serca, w każdym razie... zaprosił mnie do karczmy, wypiłam trochę za dużo. Wygadywałam głupoty, twierdziłam że go kocham, przynajmniej tak mi to streścił w późniejszym czasie. Najgorsze jednak okazało się to, że pod wpływem owego trunku... wygadałam się kim jestem... kim byłam. Do dziś jestem wściekła na siebie za swą nieostrożność i głupotę. Znów chciałam uciec ale... Ten nieznajomy zaproponował mi wprawdzie pomoc… ukrywanie przed Aniołami Śmierci i specjalną miksturę, łagodzącą ból fizyczny, idealną na tę przeklętą bliznę. Może byłam głupia, że się zgodziłam, jednakże innej dobrej opcji nie widziałam. W zamian musiałam wykonywać jego polecenia, musiałam zabijać znowu… Tak właśnie zostałam skrytobójczynią, wprawdzie tu też zabijam ale szybko, by ofiary nie odczuwały bólu, lepsze to niż bezpodstawne tortury zupełnie niewinnych... Niestety nie mogę uciec przed swym zleceniodawcą bo przecież lepiej uciekać przed jednym niż dwoma, czyż nie?<br>Wciąż mam nadzieję odnaleźć córki, wciąż mam nadzieję na spokojne życie, ale z każdym dniem się ona zmniejsza.<br><br>Cóż, udało mi się spisać historię, czas więc brać się do roboty...