- Las za Szczytami Fellarionu, ta odleglejsza część jak mówią zapiski, jest do końca nie zbadana, ponieważ mało kto zapuszcza się w te tereny. Pomyśl tylko, a jeśli odkryjemy jakąś rasę? Może nawet spotkamy fellarianina, w końcu to szczyty Fellarionu! W każdym razie, jeśli odkryjemy coś ciekawego, na zawsze okryje nas chwała i sława! - krzyknął zafascynowany i rozmarzony mężczyzna, któremu z oczu wręcz emanował zapał do podróży i przeżywania przygód.<br><br>Obok stała szczupła kobieta w błękitnej, nie za długiej sukience. Na głowie znajdowały się złote loczki a na policzkach nadzwyczaj czerwone rumieńce, których przyczyną pojawienia się, było najprawdopodobniej zmęczenie i upał. Spojrzenie jej piwnych oczu wręcz błagało o powrót do domu albo co najmniej chłodną kąpiel. Westchnęła na myśl o niej.<br><br>- Kochanie, tu mogą być niebezpieczne zwierzęta albo inne potwory... - powiedziała, starając się zniechęcić ukochanego do tejże wyprawy.<br>- Oczywiście Anastazjo! - zakrzyknął mężczyzna jakby to było coś, czym nie trzeba się przejmować — Przecież o to chodzi w przygodach, musi być element grozy — roześmiał się, jeszcze bardziej niepokojąc kobietę, która w swej bezradności jedynie westchnęła.<br><br>Mimo jej dosłownych nalegań, a nawet błagań o powrót do domu, uparty mąż postanowił bez zwłoki ruszyć w gęsty, nieprzebyty las. Tutejsza roślinność była nadzwyczajna, kto by pomyślał, że to tak niezwykłe miejsce. Teze przedzierał się z pomocą swojego sztyletu ucinając napotkane na drodze gałęzie. Natomiast kobieta, widząc ogromne pająki, omal nie krzyknęła ze strachu. Całkowicie pobladła, a po rumieńcach ślad zaginął. Cały czas trzymała ręce przy sobie, co by jakiś wstrętny owad nie śmiał jej dotknąć albo co gorsze, wejść na nią. W duchu tylko błagała, by czas płynął szybciej, by ta męczarnia wreszcie się skończyła. W pewnym momencie oboje usłyszeli syk. Na ich drodze z większego konaru zwisał spory, zielony wąż.<br><br>- AAAAAAAHHH! RATUNKU! POMOCY! - zaczęła wołać Anastazja, mając złudną nadzieję, że ktoś ich usłyszy.<br>- Nie bój się, ma luba! Ja nas obronię! - zakrzyknął mężczyzna i ostrożnie zbliżył się do gada na tyle, ile tylko mógł. Wystarczył jedynie precyzyjny ruch ręką i głowa potwora upadła na ziemie. - Ha! Nie mówiłem?<br>- Yhm...- wydusiła kobieta bliska omdlenia.<br><br>Dla mężczyzny była to świetna zabawa, zwłaszcza, że nieco później również natrafili na niebezpiecznego węża, który podzielił los swego poprzednika. Anastazja omal nie umarła ze strachu po raz drugi, teraz nie puszczała dłoni ukochanego nawet na chwilę, ponieważ przyszło jej do głowy, że mogłaby się tu zgubić, a wtedy nie przeżyłaby długo. Co chwilę spoglądała na niebo, robiło się ciemno, a noc w takim miejscu należała do ostatnich rzeczy, jakie by chciała w życiu z robić. Do tego spanie na ziemi, było dla niej wprost poniżające. Jednakże wiedziała, że Teze jej nie posłucha, nie wrócą do swojej przytulnej chatki, on zawsze chciał przeżyć takiego typu przygodę. Anastazja poważnie myślała czy nie wrócić samej, ale bez ukochanego czułaby się niezbyt bezpiecznie. Tu przynajmniej mógł ją obronić, przynajmniej starała się w to wierzyć.<br>Tok rozmyślań przerwały jej objęcia snu, w które wpadła bardzo łatwo, ponieważ dziś naprawdę się wymęczyła. Teze miał stać na straży, ale i jego zmorzył sen.<br><br>Potężny ryk zbudził Tezea, wstał na równe nogi i przeszedł go dreszcz, gdy nie odnalazł wzrokiem swej lubej. Już miał wołać, jednak spostrzegł trop dość sporych kocich łap.<br><br>- Tygrys... - powiedział szeptem, a jego głos drżał z emocji, zresztą tak samo, jak i on cały — Spokojnie Teze, opanuj się, już dobrze. Znajdę ją, będzie dobrze — mówił na głos.<br><br>Rozejrzał się wokoło i zdziwiło go to, że nigdzie nie znajdowała się ani jedna plama krwi, czyżby ten przerośnięty kocur ją gdzieś przeniósł? To mogło oznaczać, iż jest szansa, że Anastazja jeszcze żyje. Jeszcze. Dlatego liczyła się każda sekunda. Gdy tylko przypomniał sobie o śladach, ruszył po nich, biegnąc, iść by nie dał rady, to za wolne. Serce biło za szybko, po twarzy spływały mu krople potu. Biegł. Dyszał ze zmachania, ale biegł, bo chodziło o życie jego kobiety. Miał jej bronić. Zasnął. Czuł ogromną winę, ale nie miał czasu na to, sekundy mijały szybko.<br>Był gotów zabić cokolwiek, co stanie mu na drodze. Robiło się widno.<br><br>- Dopadnę cię bestio... DOPADNĘ! - krzyknął.<br><br>W tym momencie ślad się urwał, zupełnie jakby przerośnięty kocur wlazł w ten kamień obrośnięty jakimś bluszczem. Mężczyzna westchnął ponuro. Niewiele myśląc oparł się o ów głaz i... wpadł do niewielkiej jaskini.<br><br>- Na Prasmoka! - krzyknął zdezorientowany.<br>Nim zdążył zbadać wzrokiem owo miejsce, coś ryknęło mu tuż nad głową. Przełknął ślinę i powoli, bardzo ostrożnie się odwrócił. To co spostrzegł, przekroczyło jego oczekiwania. Ponadprzeciętnie spora, czarna lwica o ślepiach żółto-zielonych, lśniących, świecących w ciemności.<br>- POTWÓR! - zawołał, widząc po raz pierwszy w życiu czarnego lwa. Zdecydowanym ruchem wbił bestii sztylet w szyję. Krew pokryła mężczyznę niemal od stóp do głów. W tym momencie dziękował Prasmokowi, iż został wyśniony w taki sposób, że zdołał się obronić.<br>Nastała chwila ciszy. Jego serce biło jak oszalałe, dlaczego jeszcze nie słyszał jej głosu? Jej krzyków? Czegokolwiek? Teze ruszył w głąb jaskini, która okazała się bardzo mała. Miał naprawdę złe przeczucia.<br><br>- Anastazjo...? - spytał, gdy nagle nadepnął na coś twardego.<br>Przykucnął i wyszukał dłońmi. Zdecydowanie kości, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Wciąż wierzył...wciąż, dopóki nie natrafił na aksamitny skrawek materiału, z którego była jej sukienka. Wybiegł na zewnątrz, kolor się zgadzał, w tym momencie padł na kolana i zapłakał. Winił się w myślach, krzyczał z żałości na cały las, płosząc ptaki. Przybył za późno, za późno...<br><br>Miał już dość, przyłożył swój sztylet do szyi, gdy nagle usłyszał płacz dziecka. Potrząsnął głową, myśląc, że to przesłyszenie, jednak to się powtórzyło. Przetarł oczy mokre od łez, wstał i zaciekawiony ruszył w stronę źródła dźwięku. Znów musiał wejść do tej jaskini. Było trochę ciemno, więc szedł ostrożnie. Niespodziewanie poczuł jak jakaś drobna rączka, łapie go za nogę. W pierwszej chwili obleciał go dreszcz, jednak zachował spokój. Jego wzrok przywykł do ciemności, więc zobaczył sylwetkę dzieciaka. Podniósł go i z nim wyszedł.<br>Zanim mógł mu się dobrze przyjrzeć, musiał odczekać, ponieważ słońce świeciło niesłychanie mocno, odbijając się od wszelkich roślin i rażąc Tezea w oczy. Na szczęście długo to nie trwało.<br>- Kogo my tu mamy...? - uśmiechnął się, spoglądając na ciemnoskórego chłopca, którego trzymał na rękach. Mina mu zrzedła, gdy wychwycił, iż jest coś niepasującego w tym maluchu, a mianowicie, lwi ogon. Poczuł zimny dreszcz, wyszukał w pamięci, czy kiedykolwiek słyszał o czymś takim. Okazało się, że kiedyś czytał o tego typu stworach, leonidzi. Był tego pewien. Dodatkowo zdał sobie sprawę, że mógł zabić jego matkę. Z jednej strony wina, z drugiej żal o zabójstwo jego ukochanej. Mimo wszystko rozumiał, że dzieciak jest niewinny i nie da rady zostawić go na pastwę losu.<br><br>Mężczyzna wraz z dzieckiem wyruszył do opuszczonej osady u podnóża gór, jaką wraz z jego ukochaną odwiedzali, jak wędrowali do tego miejsca. Chłopak jeszcze nie potrafił chodzić na dwóch nogach, więc musiał go nieść, co wydłużyło drogę, bo na tyle wytrzymały nie był. W międzyczasie nadał chłopcu imię Set. Krótkie i proste, to mu pasowało.<br>Gdy dotarli, wybrał chatę w najlepszym stanie i postanowił zamieszkać tu z małym naturianinem. Miał być grzecznym dzieckiem, a przynajmniej na to liczył Teze. Gdy tylko pojął jak mówić i chodzić, ku jego nieszczęściu było całkowicie na odwrót: Set okazał się krnąbrny, a w dodatku bardzo sprytny. Mężczyzna się nie poddawał, w miarę upływu lat zdołał go choć trochę nauczyć czytać i pisać, oraz liczyć, z czego to ostatnie był dla młodego najłatwiejsze. Leonid nie znosił słuchać o tym, co jest dobre, co złe, czego nie wolno a co wolno albo trzeba. Zazwyczaj czekał aż tatuś, bo właśnie za ojca uważał Tezea, bardzo się rozgada, a wtedy Set ucinał sobie drzemkę.<br>Teze jednak bardzo pokochał leonida, choć miał z nim dużo kłopotów, ale tak to już bywa z dzieciakami.<br><br>Żyło im się bardzo dobrze w maleńkiej osadzie i pewnie byłoby tak cały czas, gdyby nie to, do jakiej rasy należał Set. Jak jego matka mógł się przemieniać w czarnego lwa, nic o tym nie wiedział. Dlatego też pewnego razu, jak ogarnęła go złość, transformacja rozpoczęła się samoistnie. Chłopak nie rozumiał tego, bał się i czuł dezorientację, oraz strach, ale także gniew, który raptownie wzrósł. Stracił panowanie nad sobą. Zdawało się, jakby zawładnęła nim lwia natura, przez którą Teze stracił życie. Został rozszarpany i zjedzony, po kawałeczku. Po zaspokojeniu głodu Set wrócił do naturalnej postaci i zdał sobie sprawę, co zrobił. Wystraszony pobiegł jak najdalej od tej osady, nie chciał o tym pamiętać, nie chciał wiedzieć o tym, co zrobił.<br><br>Trafił do lasu, będącego jego miejscem narodzin. Czuł się tu jakoś swobodniej. Nie było ludzi, których by mógł skrzywdzić. Jedynie on sam i dzikie zwierzęta. Przez kilka lat zdołał opanować przemiany. Ciągle uważał się za potwora, jednak pewnego dnia doszedł do pewnego wniosku.<br>- Jeśli będę dobry jak mówił tato, mogę nie przeżyć w tym miejscu. To dlatego jestem tym...czymś, bestią. Bym mógł żyć — to stało się jego myślą przewodnią.<br><br>Z czasem nawet to zaakceptował, bo jak to mówią, czas leczy rany.<br>Lata mijały nieubłaganie, naturianin z chłopca, stał się mężczyzną. Wciąż coś pamiętał z nauk ojca, ale już niewiele. Nie miał kontaktu z cywilizacją ani innymi ludźmi, dlatego nie rozwijał się, choć jego umysł wykazywał sporą łatwość do nauki, to jednak po dłuższym czasie się to i owo zapomina. Setowi mocno zależało na tym, by nie zapomnieć, jak się mówi, dlatego czasem plecie jakieś bzdury, sam do siebie.<br>Dni zaś upływają mu beztrosko, bez obowiązków, robi, co chce i kiedy chce.