Pomiędzy Rododendronią a Rapsodią leżała jedna z większych wiosek. Od wielu lat na tamtejszym targowisku odbywały się nielegalne targi niewolników i wszelkich dziwactw wyjętych spod prawa. Była to dość zamknięta alariańska społeczność gdzie wszystko, co odmienne, dziwne lub magiczne było niebywałym rarytasem. Większość mieszkańców to tak naprawdę bogacze pochodzący z okolicznych miast, którzy mieli tu swoje letniskowe chatki, aby odpocząć od zgiełku większej metropolii. Miejscowi natomiast to byli w głównej mierze handlarze, którzy nie mogliby sobie pozwolić na tego typu handel pod okiem straży miejskiej.
Na porządku dziennym sprzedawano to całe rodziny jako niewolników. Nie były to jedynie istoty magiczne, ale również zwykli ludzi, o egzotycznym wyglądzie w tych stronach, jak chociażby machińczycy. Najemnicy dostarczali ów istoty handlarzom, a oni sprzedawali je z zyskiem. Interes się rozwijał. Bogaci szlachcice i arystokraci przychodzili tu również w celach rozrywkowych, aby zobaczyć te wszystkie abominacje, nawet jeśli nie zamierzali ich kupować.
Wszyscy ci nieszczęśnicy byli trzymani w klatkach niczym zwierzęta. Jedną z takich osób była kobieta, przedstawicielka machińczyków. Złapali ją, ponieważ będąc w zaawansowanej ciąży, nie zdołała uciec przed łowcami. Przybyła do Środkowej Alaranii szukając nowych perspektyw na życie, jednakże znalazła jedynie ból i cierpienie. Każdy dzień był niepewny. Wiedziała, że niebawem odejdzie, pragnęła jedynie, aby dziecko, które nosi pod sercem, przetrwało i trafiło w dobre ręce. Kobieta już się nawet nie łudziła, wygłodzona i coraz bardziej chora miała nikłe szanse na przetrwanie porodu.
Los nie był łaskawy dla kobiety, jednakże pozwolił jej przetrwać jeszcze tę parę chwil, by mogła zobaczyć swoją córeczkę. Padał wtedy deszcz, słońce już dawno zaszło, a ona siedziała w ciasnej klatce. Wzięła maleństwo na ręce i przytuliła do siebie, oddając swoje ciepło. Dźwięk płaczu sprawił, że odetchnęła. Ktoś ją usłyszy i tutaj przyjdzie. Kobieta poczuła ulgę i oddała się w objęcia śmierci.
***
Dziewczynka przyszła na świat jako niedźwiedziołaczka. Miała ludzkich rodziców, jednakże jej dusza połączyła się z duszą niedźwiedzia. Ucieszyło to handlarzy, którzy już oczami wyobraźni widzieli w niej całe skrzynie ruenów. Najpierw jednak musieli maleństwo trochę odchować. Żaden szlachcic przecież nie kupiłby niemowlaka. Nieludzie musieli wykonywać dane im obowiązki. Takie dziecko na nic by się zdało.
Mężczyźni zatrudnili jakąś żebraczkę, byle zadbała o absolutne minimum dobrobytu dla zmiennokształtnej. Nikt nie chciał wydać na nią więcej, niż to było konieczne, ale ktoś musiał ją karmić, nauczyć mówić i chodzić. Nie dbali nawet o imię młodej. To ta biedna kobieta nazwała ją Gesine. Szybko zżyła się z dziewczynką i pokochała jak własną córkę. Mężczyźni, widząc to, byli zaniepokojeni, iż kobieta może zabrać im ich gwarancje łatwego zysku.
Dlatego, gdy tylko zmiennokształtna osiągnęła cztery lata, bezduszni handlarze zwyczajnie zabili kobietę pewnej nocy. Gesi kolejne dni od tego zdarzenia stale dopytywała o swoją opiekunkę, czym coraz bardziej drażniła mężczyzn. W końcu zdecydowali się oni na przemoc fizyczną. Pobita Gesine przestała dopytywać i nauczyła się uważać na słowa. Dla własnego dobra musiała zapomnieć o kobiecie, która była dla niej niemalże jak matka.
Bała się swoich opiekunów i z entuzjazmem czekała na moment, gdy pierwszy raz wezmą ją na targ. To była dla niej szansa na nowe, lepsze życie. Słuchała więc handlarzy i posłusznie wykonywała wszelkie polecenia. Sprzątała, nawet próbowała przygotowywać proste posiłki, aby pokazać, jak wiele potrafi i jak użyteczna może być, byle ktoś zapragnął wybrać właśnie ją, gdy nadejdzie ten właściwy czas.
***
W końcu, gdy Gesine skończyła sześć lat, zabrano ją na targi. Dziewczynka uśmiechała się, jak najładniej umiała, wszystkim machała i wyczekiwała na osobę, która weźmie ją do siebie. Może będzie mieć nową mamę albo tatę. To nie było ważne, niedźwiedziołaczka była pełna nadziei. Dodatkowo podbudowywał ją fakt, iż wiele osób przyglądało się jej niezwykłej urodzie. Jej ciemna skóra w połączeniu z niedźwiedziołactwem i spokojne usposobienie przyciągało coraz więcej chętnych. Tego typu zmiennokształtni uchodzili za agresywnych i trudnych do utrzymania w niewoli, ale Gesine nie znała wolności, więc nie próbowała z tym walczyć.
W pewnym momencie ludzie zaczęli przekrzykiwać się między sobą, podbijając cenę dziewczyny coraz to wyżej i wyżej ku uciecze handlarzy. Trwało to do momentu, gdy elegancki jegomość w ciszy i tajemniczym uśmiechem zaoferował trzykrotną kwotę w stosunku do najwyżej zaoferowanej. Wszyscy natychmiast odpuścili i zamilkli zaskoczeni.
- Jestem Ivan von Aluz. Pójdziesz ze mną, dobrze? – mężczyzna powiedział z uśmiechem, wyciągając dłoń do ciemnoskórej.
Uradowana zmiennokształtna skinęła głową i opuściła jej dotychczasowy dom wraz z tym obcym przybyszem. Kątem oka widziała, jak rzuca on worek pełen ruenów pod nogi chciwego handlarza. Gesine próbowała powiedzieć choćby drobne do widzenia, ale tamten był zbyt zajęty liczeniem ogromnej kwoty. Dziewczynka westchnęła i postanowiła skupić się na swoim nowym, lepszym życiu.
Gdy dotarła do wielkiego domu, miała wrażenie, że coś jest nie tak. Było tu bardzo dużo dzieci w jej wieku. Na dodatek miała spać między nimi w wielkim pokoju wypełnionym łóżkami. Mimo nieprzyjemnego przeczucia postanowiła nie zakładać najgorszego.
- Tu będziesz spać – Ivan wskazał jej łóżko, a ona potulnie skinęła głową – Posłuchaj dziecko – zaczął mężczyzna, przyklękając obok niej, aby być na poziomie jej wzroku – Pomagam dzieciom takim jak ty znaleźć rodzinę. Oczywiście nie za darmo.
- Nie mam pieniędzy… - Ges zaczęła nieśmiało, ale mężczyzna jej przerwał.
- Ale je zarobisz. Widzisz, każdy tutaj ma jakiś talent. Umiesz malować? Maluj obrazy i je sprzedawaj. Grasz na instrumencie? Wyjdź na ulicę i zbieraj pieniądze. Rozumiesz? Zapewniam wam dach nad głową i pożywienie, ale wszystko kosztuje skarbie. Rozumiesz, prawda?
- A co jeśli… nie mam talentu? – ciemnoskóra spytała zmartwiona.
- Każdy ma. Musisz go tylko znaleźć – powiedział z uśmiechem, ale odchodząc, dodał nieco poważniej – Tylko zrób to dość szybko.
***
Gesine odkąd przybyła do wielkiego domu pana Aluz robiła wszystko, aby odnaleźć swój talent. W międzyczasie nawiązała liczne przyjaźnie. Leśna elfka imieniem Areria nauczyła ją nawet pisać i czytać. Była prawdopodobnie kilka lat starsza. Dziewczyny trzymały się razem. Jako że nie mogły odnaleźć żadnego użytecznego talentu zmuszone były sprzątać całą, ogromną posiadłość.
- PAJĄK! – krzyknęła spiczastoucha pewnego dnia na widok ogromnego, włochatego pająka, który chował się pod miotłą.
- Przecież on jest malutki – Gesine zachichotała i pozwoliła stawonogowi wejść na swoją dłoń. Od dziecka miała do czynienia z tego typu stworzonkami, kryjących się w zakurzonych kątach więc nie czuła do nich obrzydzenia.
-Fuj, jak możesz to dotykać? Bleh – skrzywiła się elfka.
Gesine widząc to, wypuściła nieproszonego gościa za okno. Nie chciała przecież straszyć swojej najdroższej koleżanki. Areria odetchnęła z ulgą.
- Jak nie znajdziemy jakiegoś talentu, będziemy tu sprzątać do końca życia – westchnęła Gesine – Nic mi nie wychodzi…
- A słyszałaś o magii? – elfka spytała z tajemniczym uśmiechem.
Od tego momentu obie dziewczyny usiłowały nauczyć się czarów. Areria tworzyła iluzję, coraz to piękniejsze, podczas gdy niedźwiedziołaczce nie wychodziło żadne zaklęcie. Na domiar złego wkrótce talent spiczastouchej został dostrzeżony przez wędrownych artystów poszukujących iluzjonisty do zespołu. Opłacili oni jej pozostały dług wobec pana Ivana i zabrali ze sobą. Gesine zotała.
Mijały lata, wszystkie pozostałe koleżanki prędzej czy później odkrywały swoje talenty. Po spłaceniu mniejszego lub większego długu pan Ivan pomagał im znaleźć rodziny. W pewnym momencie nie wiedzieć kiedy zmiennokształtna wkroczyła w wiek nastoletni i wciąż była tkwiła w tym domu. Teraz już jako najstarsza. Jej dług rósł coraz bardziej, sprzątała, gotowała, ale z każdym dniem wiedziała, że coraz trudniej będzie jej się spłacić. Przerażała ją wizja, iż pewnego dnia zostanie po prostu wyrzucona na ulicę, nie miała nic i nikogo. Nie miałaby dokąd pójść. Jedyne co pozwalało jej oderwać się od rzeczywistości były wszelkiego rodzaju owady i insekty. Podczas sprzątania znajdowała ich setki. Pozwalała im wchodzić na ręce i nawet próbowała głaskać. Dzieciaki z czasem to zauważyły, przez co uznały ją za dziwaczkę i zupełnie się od niej odizolowały.
***
- Gesine!
Pan domu wszedł do sypialni dzieci i wywołał niedźwiedziołaczkę tonem niecierpiącym sprzeciwu. Dziewczyna wstała z łóżka, już nie spała, ale planowała jeszcze chwilę poleżeć.
- Przyjdź do mojego gabinetu słońce – dodał, nie chcąc straszyć pozostałych, młodszych lokatorów.
Zmiennokształtna natychmiast doprowadziła się do porządku i ruszyła za panem Ivanem. Miała bardzo złe przeczucia. Wiedziała, że najpewniej chodzi o jej stale rosnący dług i miała rację.
- Jak zapewne wiesz, jesteś mi winna całkiem sporą sumkę…
- Proszę mnie nie wyrzucać, ja znajdę pracę, coś wymyślę… Błagam – mówiła Gesi z przejęciem.
- Ależ nie obrażaj mnie! Jakże mógłbym? Nie jestem potworem, o nie. Przyszedłem z pomocą. Mam dla ciebie pracę, dobrze płacą… - stwierdził mężczyzna. Następnie delikatnie chwycił ją za podbródek i uważnie przyjrzał się jej twarzy – Może i nie masz talentu, ale jesteś ładna. Piękno zawsze jest w cenie, nieważne czy to obraz, muzyka czy… ciało. Wszystko to się sprzedaje.
Zmiennokształtna poczuła, jak jej serce przyśpiesza, nie rozumiała, co ma na myśli pan Ivan, ale czuła, że coś jest nie tak. Uczucie dyskomfortu przeszyło ją na wskroś.
- Zawsze lubiłem te twoje piegi i te duże oczy… - dodał mężczyzna, głaskając ją po policzku. Niedźwiedziołaczka nie wiedziała co robić, chciała się cofnąć, ale sparaliżował ją strach – Pozwól, że zaprezentuję ci, co będziesz robić w nowej pracy, w zamian za to zmniejszę twój dług, dobrze skarbie?
Gesine krzyczała w myślach, że nie zgodzi się na coś takiego, oczami wyobraźni widziała, jak ucieka. Nie chciała tego, nawet jeśli wciąż nie wiedziała, co dokładnie ją czeka.
- NIE! – krzyczała w myślach.
- Dobrze – wykrztusiła wbrew sobie.
Ivan von Aluz uśmiechnął się złowrogo i zamknął drzwi na klucz.
***
Dom publiczny w Rododendronii stał się nowym domem dla Gesine. Spędzała tam większość czasu, a do pana Ivana przychodziła głównie z zarobionymi pieniędzmi, musiała oddawać wszystko w ramach powolnego spłacania swojego długu. Niedźwiedziołaczka czuła się paskudnie z tym, co pozwalała sobie robić, tym co robiła. Na dodatek niektórzy klienci byli brutalni, chętnie dawali upust swoim sadystycznym fantazjom. Dziewczyna wciąż była bardzo młoda, płakała po nocach, a jej jedynymi „przyjaciółmi” były insekty. Nie mogła liczyć na wsparcie pozostałych kobiet z tego przybytku. Większość była zazdrosna o niezwykłą urodę młodej niedźwiedziołaczki, inne natomiast były uprzedzone z powodu jej rasy.
Dziewczyna nie mając lepszego zajęcia, podczas spacerów z Rododendronii do domu pana Ivana wyszukiwała dziwne, wyjątkowe insekty, im większe, tym lepsze i zabierała ze sobą jako swoich towarzyszy. Z jakiegoś powodu te drobna żyjątka, które tak przygarnęła, w ogóle od niej nie uciekały.
Pewnego dnia do zamtuza zawitał mężczyzna, którego Gesine miała wcześniej (nie)przyjemność obsłużyć. Był to ten najbardziej agresywny. Niedźwiedziołaczka natychmiast pobiegła do kobiety, która przydzielała dziewczyny do gości.
- Proszę, tylko nie on…
- Powiedział, że chce ciebie, zapłaci podwójnie – stwierdziła kobieta bez przejęcia i odpaliła fajkę.
- Błagam…
- Do roboty młoda.
Gesine nie mogła powstrzymać łez. Nikt nie chciał jej pomóc. Zrezygnowana weszła do pokoju, gdzie mężczyzna już na nią czekał. Zadrżała na widok bicza i pary sztyletów leżących na łóżku. Dziewczyna nie zdążyła nawet się rozebrać, gdy poczuła uderzenie bata na swoich plecach. Zawyła z bólu, o mal się nie przewracając.
- Słyszałem, że byłaś niewolnicą. To dla ciebie norma, co? – powiedział mężczyzna, bezczelnie szczerząc zęby.
- Nie bili mnie tam – wykrztusiła ciemnoskóra.
Piekło dziewczyny trwało dobre kilka godzin. Wyczerpana i cała mokra w głównej mierze od krwi miała dość. Była gotowa zrobić wszystko, aby odepchnąć od siebie napastnika. Jej ciało odmawiało posłuszeństwa, myślała, że ten sadysta za chwilę zakończy jej żywot. Jednakże w pewnym momencie zaczął on wrzeszczeć z przerażenia i bólu. Gesine spojrzała na niego i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Setki pająków i innych insektów oblazło nagiego mężczyznę. Kąsały go, a niektóre wchodziły do ust, nosa, a nawet uszu. Niedźwiedziołaczka była w szoku, jej oprawca szamotał się w pokoju, próbując strzepnąć z siebie insekty. Zaraz jednak się otrząsnęła, chwyciła swoje ubrania i nie zważając na nagość czy liczne rany wybiegła z budynku. Biegła co sił w nogach, gdziekolwiek. Byle jak najdalej od tego psychopaty.
Biegła tak długo aż dotarła do krawędzi lasu za miastem. Dopiero tam odetchnęła, wciąż nie rozumiała całego zdarzenia. Kątem oka spostrzegła parę pięknych motyli w oddali.
- Gdybym tak mogła wziąć je na ręce – pomyślała, a owady tuż po chwili do niej przyleciały.
Wtedy wszystko stało się jasne. Najwyraźniej potrafiła je w pewien sposób kontrolować.
- Rychło w czas ten talent się objawił – westchnęła – Choć pewnie nie byłoby z tego żadnych pieniędzy – dodała, mówiąc sama do siebie i pozwalając motylom odlecieć.
Normalnie cieszyłaby się ze swojej nowej mocy, ale teraz bardziej przerażała ją wizja, jak wielkie będzie mieć kłopoty, jak wróci… albo jeśli wróci?