Azajasz urodził się w rodzinie wojowników. Miał czterech braci, a z całej zgrai to on był najmłodszy. Izajasz był najstarszy, nieco młodszy Ananiasz, potem David i Micheasz, a na samym końcu nasz bohater. Matka Azajasza - Rachela była wojowniczką, wyszkolono ją do walki z piekielnymi, była twardą kobietą, mocno stąpającą po ziemi. Kochała synów, ale im nie folgowała. Ojcem Thorna był dużo starszy od swojej żony Rafael. Również wojownik i to z dziada pradziada. Tak jak żona, kochał swoje dzieci, ale był wychowany w rodzinie, gdzie niewiele było czułości. Azajaszowi i jego braciom nigdy niczego nie brakowało. Mieli duży dom w Planach Niebiańskich, chłopcy mieszkali w osobnych izbach. Zawsze byli najedzeni, czyści i mieli ciepło w komnatach. Naprawdę niczego im nie brakował, prócz prawdziwej, rodzicielskiej miłości. Od małego chłopcy trenowali, najpierw rzecz jasna z drewnianymi mieczami. Poza tym byli posyłani na nauki do innych mistrzów, tak by dobrze znali realia w których żyją. Niebianologia, piekielnologia, demonologia, historia, geografia, czy fizyka. Chłopcy musieli być dobrze wykształceni, jednak największy nacisk i tak kładziono na treningi. Biegi z workami kamieni przytoczonymi do rąk, podciąganie, skoki, czy stanie na kołku dopóki nie zabrakło sił. Walka wręcz, walka kijem, łuk, buzdygan, z czasem prawdziwy miecz. Noszenie ciężkiej zbroi, to wszyto było codziennością Azajasza odkąd tylko pamiętał. Jedyną odskocznią od tego całego szaleństwa był dziadek chłopca. On w odróżnieniu od rodziców Azajasza nie był wojownikiem, był uzdrowicielem. Bywały dni, w które chłopiec był tak poobijany i zmęczony, że nie dawał rady trenować, zdarzało się też tak, że rodzice mu odpuszczali, wtedy mały Azajasz chodził do dziadka. A dziadek, imieniem Uriasz, uczył chłopca magii. Te treningi były dla Azajasza samą przyjemnością. Nie czuł się wyobcowany, nie czuł się niekochany, czuł, że wreszcie jest na swoim miejscu. Wtedy jeszcze wierzył, że istnieje dla niego inna droga, niż droga wojownika. Ale lata mijały, a on przyzwyczaił się do ciężkich treningów siłowych. A może nawet trochę je polubił. Było ciężko, ale wysiłek i to, że potrafił pokonać w boju swoich starszych braci sprawiało, że zaczynał wierzyć w siebie i być z siebie dumnym. Nim wysłano go na pierwszą misję w jego życiu dużo się wydarzyło. Miał siedemnaście lat i jeszcze wtedy nie był zgorzkniałym, starym gburem. Wierzył w wiele rzeczy, miał wiele ideałów. I jak na nieszczęście się zakochał. <br><br>Anivia była piękną, młodziutką anielicą. Miała śliczne, kręcone blond włosy i wielkie, turkusowe oczy, które okalały niebotycznie długie, ciemne rzęsy. Jej spojrzenie było zniewalające. Pod potencjalnymi kandydatami ubiegającymi się o jej względy uginały się nogi. Azajasz nie był wyjątkiem. Zakochał się w Anivii bez pamięci. I na jego szczęście (oj bo musiał mieć wieeelkie szczęście), z wzajemnością. Ivia polubiła Azajasza od pierwszej chwili, był skromny, spokojny, nie chełpił się ani swoją pozycją, ani tym, że świetnie walczy, był po prostu sobą. Niczym się nie chwalił, po prostu rozmawiał z Anivią o tym o czym marzy i kim chce być. Ivia była równolatką Azajasza. Spotykali się dwa lata, a mając lat dziewiętnaście się pobrali. Ich ślub był wspaniały, rodzina Ivii byłą przeciwieństwem rodziny Thornów. Sami uzdrowiciele, magowie, zielarze, wszyscy pełni miłości i współczucia. Azajasz odnalazł się w ich towarzystwie, ale jego rodzina niezbyt polubiła rodzinę żony syna. Tak czy inaczej ślub się dobył, a dziewięć miesięcy później na świat przyszła piękna, jasnowłosa dziewczynka. Nadano jej imię Staria i była oczkiem w głowie swojego nader młodego ojca. Do czasu jego dwudziestych pierwszych urodzin rodzina żyła razem w Planach. Mieli swój dom i dobrze im się żyło. Mimo tego, że byli bardzo, bardzo młodzi radzili sobie świetnie. A małą Staria rosła jak na drożdżach. Kiedy Azajasz skończył dwadzieścia jeden lat wysłano go na pierwszą misję na ziemi. Musiał zostawić rodzinę i wykonać powierzone mu zadanie. Wraz ze swoim bratem Izajaszem mieli ochraniać pewnego księcia, na którego ponoć polowała zgraja piekielnych. Pierwsza prawdziwa walka Thorna była niezwykle krwawa. Pięciu diabłów, na dwóch aniołów. To, że ich pokonali było cudem. Niestety i Azajasz i jego brat ponieśli wiele ran. Ciemnowłosy anioł miał pocięty bok, pogruchotane żebra i złamaną nogę. Jego brat nie był w lepszym stanie. Na szczęście oboje posiadali regenerację, lecz nim zdążyli się wyleczyć zabrano ich do Planów. Azajasz dochodził do siebie kilka dni, złamana noga zrosła się po tygodniu bez większego wspomagania się magią żony, czy innych niebian. Ale psychicznie, psychicznie Azajasz bardzo to przeżył. Trernował, umiał zabijać, ale nigdy wcześniej tego nie robił. Tymczasem musiał zarżnąć bezlitośnie zgraję piekielnych. Trzech zabił brat, ale pozostałęj dwójce to Azajasz przebił pierś mieczem. Byli źli, gwałcili, mordowali, kradli, sprowadzali na złą drogę, ale ciągle byli stworzeniami, nie boskimi, nie ludzkim, ale żyli, a on im to życie odebrał. Przez pewien czas nie wysyłano Azajasza na misję, co niestety spotkało się z dezaprobatą jego ojca i braci. Nie podobało się im, że Azajasz jest taki, że ma wyrzuty sumienia po zabiciu piekielnych. Ojciec ciemnowłosego anioła zabrał go do siebie na kilka dni i dosłownie zrobił mu pranie mózgu. Po tej wizycie Azajasz zupełnie zmienił podejście do zabijania diabłów, pokus i innych istot piekielnych. Sam poprosił o nowy przydział i zostawiając rodzinę ruszył na ziemię. <br><br>Nie było go pół roku, w tym czasie wyrżnął zgraję piekielnych, a z każdym kolejnym zabitym jego wyrzuty sumienia malały. Kiedy wrócił do planów nie był już taki sam. Kochał żonę, kochał córkę, ale nie potrafił im już tak bardzo okazywać miłości. Kiedy Anivia oświadczyła, że jest w kolejnej ciąży, Azajasz bardzo się ucieszył, lecz ta radość była tylko w jego wnętrzu. Ucałował żonę, ale mimo jej błogosławionego stanu znów wyruszył na misję. Tym razem na krótszą, wrócił nim Ivia urodziła. Kiedy nadszedł dzień porodu Azajasz był w domu. I tego właśnie dnia na świat przyszło nie jedno, a dwoje niebian. Bliźnięta Neza i Viriel, dwóch ciemnowłosych chłopców. Tego dnia do Azajasz dotarło, że nie może być jak ojciec, że nie może traktować swojej rodziny tak oschle jak to robił. Postanowił, że mimo nacisków swojej rodziny nie będzie taki jak oni, że będzie kochał żonę i dzieci i będzie im to okazywał. <br><br>Anivia była młodą matką, ale radziła sobie nadspodziewanie dobrze. Nie wysłano jej na żadną misję, jej zadaniem było wychowanie dzieci, ale Azajaszwoi nie odpuszczono. Ktoś przecież musiał zwalczać piekielnych na ziemi. Początkowo anioł zawsze wysyłany był razem ze swoim bratem, lecz wkrótce zaczęto wyznaczać mu zadania samodzielne. Zawsze wracał do planów, przynajmniej na kilka dni, po wykonanym zadaniu. Ale nie przebywał ze swoją rodziną ciągle. Dzieci rosły jak na drożdżach, a on nie mógł widzieć tego codziennie. To było przykre, ale Azajasz nie płakał, nigdy. Nawet nie wiedział, czy potrafi. Z każdą kolejną misją wracał co raz bardziej zmęczony psychicznie. Mimo iż bardzo się starał to nie potrafił być do końca obecny w życiu swojej rodziny. Znów, choć bardzo powoli, zamykał się w sobie. Zabijanie piekielnych przychodziło mu co raz łatwiej, bo co raz mniej czuł. <br><br>Minęło kilka lat. Dzieci Azajasza były już duże, a Anivia nie musiała już spędzać z nim całego czasu. Postanowiono, że rodzina przeniesie się na stałe do Alaranii. Anivia miała być uzdrowicielką, a Azajasz nadal miał być wysyłany w różne miejsca by pozbywać się wrogów. I tak też się stało. Dostali dom niedaleko miasta, tak by anielica mogła pomagać najbiedniejszym, a Azajasz dostał pierwszą, spokojniejszą misję. Miał po prostu być obecny w życiu miasta, pilnować, szukać, sprawdzać, ochraniać. Pierwszy raz nie musiał po prostu zabijać. Pomyślał wtedy, że wszystko może się zmienić. Był z rodziną, widział jak jego dzieci się rozwijają, mógł być szczęśliwy, ale nie potrafił. Sprawy zmieniły się nieco, kiedy Anivia oświadczyła, że znów będą mieli dziecko. Azajasz stał się jakoś bardziej czuły, a mniej zamknięty w sobie. Miesiące mijały, a Anivi rósł ciążowy brzuszek. Jej widok przy nadziei rozczulał Thorna. Czuł się naprawdę szczęśliwy, jakby zapomniał ile w swoim życiu widział śmierci. <br><br>Pewnego dnia wysłano go na zwiad do sąsiedniego miasta. Miał go nie być kilka dni. Zgodził się bez problemu. Poleciał gdzie mu kazano, zrobił co do niego należało i wrócił. To co zastał zmieniło go na zawsze. To co zobaczył miało już na zawsze pozostać w jego pamięci...<br><br>Zabił w swoim życiu setki piekielnych, setki... W końcu to musiało się na nim zemścić - tak myślał. Nadszedł czas zemsty ze strony Piekła. Nie spodziewał się tego, nie sądził, że to w ogóle jest możliwe... Wszedł do domu pewnie, z uśmiechem na ustach, lecz to co zastał przekraczało jakiekolwiek pojęcie. Jego ciężarna żona leżała na podłodze w kałuży krwi, z poderżniętym gardłem i rozciętym brzuchem. Na mokrych od szkarłatu deskach leżało wyrwane z jej łona dziecko. Staria, jego piękna córka, jego oczko w głowie... Leżała niedaleko, a jej ciało było pobite, pocięte i zgwałcone. Nie żyła. Bał się wejść w głąb domu, ale wiedział, że to nie wszystko co miał tego dnia zobaczyć. Gdy wszedł do pokoju bliźniaków zobaczył ich leżących na podłodze, pobici tak jak siostra i z podciętymi gardłami, jak matka. Azajasz miał do końca życia pamiętać ten obraz. Wtedy po raz pierwszy i po raz ostatni w swoim życiu zapłakał. Upadł na ziemię i zapłakał. Klęcząc nad ciałami swojej rodziny spędził wiele czasu. Kiedy się ocknął była ranek następnego dnia. Nie wiedział, czy usnął, czy z rozpaczy stracił przytomność, po prostu przez kilka godzin jakby nie było go wśród żywych. Kiedy się ocknął był już zupełnie innym człowiekiem. Pochował swoją rodzinę w lesie, pod wielkim i pięknym dębem. Nie chciał zostać w tym miejscu, nie chciał już nigdy go oglądać, dlatego podpalił dom i wszystko co do niego należało, a potem wrócił do Planów. <br><br>Odwiedził rodzinę swojej żony, ktoś musiał im powiedzieć co się stało. Nie było to łatwe. Z resztą nigdy nie miało takie być. Nie opowiadał im jednak szczegółów, nie chciał by wyobrażali sobie to wszystko co on zobaczył. A potem, gdy już nic nie mógł zrobić wrócił na łono swojej rodziny. Tam nikt się nad nim nie rozczulał, choć matka wyraźnie mu współczuła. Ojciec jednak nie miał dla mężczyzny litości. Kazał mu wrócić na ziemię i znaleźć tych, którzy zabili jego rodzinę. Po raz pierwszy w życiu Azajasz zgadzał się z ojcem. Nie mógł odpuścić, nie mógł się załamać. Musiał znaleźć tych piekielnych, którzy mu to zrobili. A był pewien, że jest to ich zemsta, nie brał nawet pod uwagę, by mógł zrobić to ktoś inny. <br><br>Nie prosił o przydział, nikogo nie pytał. Wrócił na ziemię i zaczął poszukiwania. Chodził po karczmach, wypytywał ludzi, przesłuchiwał podejrzanych. Jeśli trzeba torturował, długo, bezlitośnie, kalecząc ciała i dusze. Za wszelką cenę chciał się dowiedzieć kto zabił jego rodzinę. Dotarł do wielu piekielnych, dotarł do wielu ludzi, wydobył wiele informacji, ale nic nie zbliżało go do tego, kto zniszczył mu życie. Zabił niezliczoną ilość diabłów i pokus, ale to nic nie dało. Jedni zdradzali drugich, ale nikt nie przyznał się do morderstwa rodziny Thornów. Mijały lata, a Azajasz nie rezygnował powoli popadając w obłęd. W końcu zmuszono go do powrotu do Niebios. Tam miał odzyskać spokój, ale tak się nie stało. Każdego dnia wstawał co raz bardziej wściekły. Trenował jak szalony z młodymi rekrutami. Nie miał dla nich żadnej litości. Był zabójczym mistrzem. W końcu postanowiono odsunąć go od szkoleń, ponieważ był zbyt ostry. <br><br>Wysłano go do uzdrowicieli i zaproponowano usunięcie wspomnień, lecz Azajasz się nie zgodził. Nie chciał zapomnieć, wręcz przeciwnie, chciał pamiętać. Minęły dekady nim wrócił do siebie na tyle by znów ruszyć na misję. Ale zmienił się nie do poznania. Zamknął się w sobie, stał się cichy i gburowaty. Wykonywał kolejne zadania, ale miał wrażenie, że nic nie czuje. Aż w końcu trafił do drużyny Malachiego i dopiero tu coś się zmieniło. Poznał Safirę, która okazała się być jego kolejną klątwą. Mimo tego co przeżył zaczął czuć coś do dobrodusznej anielicy. Przestał tak bardzo rozpamiętywać przeszłość i skupił się na teraźniejszości.