Nie chciałam być pokusą, ale kto by chciał. Robota upierdliwa jak mało która. Ciągle jest się kimś innym, ciągle trzeba odpowiadać czyimś wymaganiom. Jest się wszystkim i niczym. A życie? Życie boli. Tak naprawdę nie wiem, kim jestem. Skoro ciągle się zmieniam, skoro ciągle jestem kimś dla kogoś, to czym jestem dla siebie? Człowiek, pokusa, demon, nieważne. Jeśli ciągle trzeba udawać, to w końcu zatraca się siebie.
Urodziłam się w Meot. Byłam córką dziwki. Moja matka urodziła się na ulicy i przez ulicę została wychowana. Ja również. Matka urodziła mnie w zamtuzie. Opiekowały się mną dziwki i na dziwkę wyrosłam. Kiedy byłam dzieckiem, nauczyłam się kraść, bo dzieciak w burdelu nie ma zbyt dobrze. Byłam niewielka, drobna, o niewinnej urodzie. Ludzie mi ufali. Mogłam żebrać i żebrałam – mieszkańcy litowali się nad biedną dziewczynką. A poza tym przekradałam się w tłumie i kradłam sakiewki. Na targu też kradłam, musiałam się wyżywić, bo w burdelu nie ma nic za darmo, więc albo coś dla siebie ukradłam, albo musiałam na to zapracować. I pracowałam, ale dostawałam za to najgorsze jedzenie, jakie można było sobie wyobrazić. Czy matka się mną interesowała? Poniekąd, ale dbanie o mnie nie należało do jej szacownych obowiązków. Kiedy byłam całkiem malutka ona i jej koleżanki kombinowały dla mnie jedzenie, przewijały, śpiewały, ale potem urosłam i trzeba było zadbać o własny tyłek. Nie pamiętam ile miałam lat, kiedy zaczęłam na siebie „zarabiać”. No więc jak mówiłam, sprzątałam w zamtuzie, żebrałam i kradłam. Może życie nie było kolorowe, chociaż na pewno nie było nudne. Ale czy dobre, czy szczęśliwe? Cóż... poddałabym to w wątpliwość. Do trzynastego roku życia zaznałam głodu, chłodu, pobicia. Klienci w takich miejscach jak to, w którym mieszkałam, nie są zbyt mili. Po twarzy dostałam tyle razy, że nie pamiętam, ile to było. Za co? Za podsłuchiwanie, za ładną buzię, za gapienie się, za to, że istniałam, za to, że krzątałam się po korytarzu, można by tak wymieniać i wymieniać. Czasami samo to, że się żyje, może komuś przeszkadzać.
Miałam trzynaście lat, kiedy postanowiono, że powinnam zacząć zarabiać tak jak inne dziewczyny. Urósł mi biust, biodra się zaokrągliły, dostałam pierwszy raz okres, więc uznano, że jestem już kobietą i mogę dawać siebie za pieniądze. Mimo, że wychowałam się w takim miejscu nie chciałam, by mój pierwszy raz odbył się w burdelu, za pieniądze, z jakimś pijanym oprychem. Postanowiłam, że nie oddam swojego dziewictwa klientowi. Podobał mi się chłopak z sąsiedztwa. Miał siedemnaście lat i był nieziemsko przystojny. Z tymi swoimi blond lokami i zniewalającym uśmiechem mógł mieć każdą. A ja? Ja wiedziałam, że mogę mieć jego, wystarczyło trochę poczarować. Wiedział, że mieszkam w przybytku, który miał złą sławę. A on był z dobrego domu i zapewne nie zadałby się ze zwykłą dziwką. Opowiedziałam mu historię, jak bardzo jest mi źle, jak ciężko mi się żyje, że pracuje ponad siły. Oczywiście nie wspomniałam o kradzieżach, a jedynie o ciężkiej robocie, praniu, sprzątaniu i takich tam. Nie kłamałam, życie było ciężkie, ale ja wcale nie byłam bezbronną istotką, byłam silna. Pogodziłam się z losem, nie użalałam się nad sobą, po prostu żyłam. Nie musiałam się za bardzo starać, by uwieść chłopaka, poszło jak z płatka. Nim się spostrzegł, leżeliśmy w stodole na sianie. Było miło. Chłopak był delikatny i czuły, nie mogłam sobie tego lepiej wyobrazić. Jak na kogoś, kim miałam się stać, było idealnie.
Nim przyszedł do mnie pierwszy, klient minęło trochę czasu. Korzystając z tego, że jeszcze nie sypiałam z facetami z burdelu, spotykałam się z Adamem, bo tak miał na imię blond chłopak. Nabyłam przynajmniej trochę doświadczenia. Czy się zakochałam? Nie... Może... Sama nie wiem. Ciężko jest zrozumieć uczucia, kiedy człowiek w środku czuje się martwy. Może byłam zakochana, ale na swój pokręcony sposób. Czy ktoś, kto nie zaznał prawdziwej miłości, może ją rozpoznać? Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że nie trzęsły mi się nogi na widok Adama, serce nie biło mi mocniej, ale noce spędzone w stodole zapamiętywałam w każdym, najdrobniejszym szczególe. I wtedy tak, miękły mi kolana.
No ale w końcu znalazł się klient, który chciał mieć młodą dziwkę i cóż... przypadłam mu ja. Wtedy zerwałam z Adamem. Nie chciałam mieć romansu i jednocześnie pracy. Nie chciałam, żeby to wszystko było tak poplątane. Zostałam dziwką, takie moje upierdliwe przeznaczenie. Żeby nie zajść w ciąże, dostałam zaklęty amulet. Konkretnie kolczyk, ale bynajmniej nie taki, który nosi się w uchu... Nie miałam wielkiego wyboru. Przebicie pępka bolało jak diabli, ale przeżyłam, choć rana paprała się długi czas. Ale nie umarłam, to najważniejsze. Chyba... Tak, czy inaczej w pępku miałam miedziany kolczyk, na który nałożono zaklęcie zapobiegające ciąży i złapaniu syfa. Wszystkie takie miałyśmy. Wiecie, co było najdziwniejsze? Że razem z matką uprawiałam ten sam zawód. Nie byłyśmy do siebie podobne, oj zdecydowanie nie. Ona była gadatliwa, lubiła paplać i choć mieszkała w burdelu, choć w nim pracowała, wydawała się w miarę szczęśliwa. Ja nie. Zdecydowanie nie byłam szczęśliwa. Byłam przyzwyczajona, tak to dobre słowo. Przyzwyczaiłam się do takiego życia, a poza tym nie wiedziałam, co zrobić, by zacząć żyć inaczej. Nie byłam nie miła, po prostu mało mówiłam. Nie zwierzałam się z wewnętrznych rozterek. Inne dziewczyny przyjaźniły się ze sobą, rozmawiały, a ja? Ja byłam raczej na uboczu. Robiłam swoje i tyle. Dla klientów byłam tym, kim chcieli, rozgadaną trzpiotką, seksowną pięknością, niewinną dziewczynką. Jako aktorka nie miałam sobie równych. Miałam naturalny talent i umiałam go wykorzystać. A moja matka? Miała mniej klientów niż ja i była o mnie zazdrosna. Może nie na początku, bo byłam jeszcze dzieckiem, ale kiedy miałam osiemnaście lat, byłam zniewalająco piękna. Miałam długie, kręcone blond włosy, buźkę jak u elfki i ciało, o jakim marzyły wszystkie dziewczyny. Okrągłe biodra, obfite piersi, wąskie ramiona, piękne dłonie, hipnotyzujące, niebieskie oczy i pełne, delikatne usta. Byłam rozchwytywana. Wybierałam sobie klientów. Miałam najlepszy pokój, bo burdel zarabiał na mnie krocie. Postanowiłam, że wyrwę się z tego piekła, że uzbieram wystarczająco dużo pieniędzy i ucieknę. Ale im więcej zarabiałam, ty więcej nasza burdelmama brała. Mimo to bardzo powoli odkładałam pieniądze. Problem polegał na tym, że nie bardzo wiedziałam, co zrobię, kiedy już ucieknę. Jedyne co umiałam to uwodzić mężczyzn i oddawać swoje ciało za pieniądze. Co miałabym więc robić, kiedy już ucieknę? Nie miałam bladego pojęcia. Umiałam czytać i pisać, dziewczyny mnie nauczyły, podłapałam trochę geografii i matematyki. Umiałam sprzątać, gotować, prać, haftować i szyć, bo wiadomo, stroje trzeba było łatać samemu. Ale nie czułam się w niczym dobra. Bałam się, że nigdzie nie będę pasować. Poza tym w mieście wszyscy wiedzieli, że jestem prostytutką, kto chciałby zatrudnić taką jak ja? Musiałabym wyjechać do innego miasta. W sumie nic mnie tu nie trzymało. A już na pewno nie matka...
Stała się apodyktyczna, wydawała rozkazy, rozdzielała nam klientów, uważała się za pierwsza, bo naszej burdel mamie. Była z nas najstarsza, reszta dziewczyn z jej pokolenia albo nie żyła, albo zniknęła z burdelu. A ona... cóż... czuła się lepsza od nas. Od tych młodszych dziewczyn, które w pewnym momencie ją zdeklasowały. Moja matka była piękną kobietą, ale moja uroda była zupełnie inna niż jej. Ona, z kruczoczarnym lokami, o śniadej cerze i intensywnie zielonych oczach wyglądała jak moje przeciwieństwo. Nikt by się nie domyślił, że jesteśmy rodziną. Jaki z tego wniosek? Że byłam podobna do ojca, którego nigdy nie poznałam i raczej nie poznam. Nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, byłam z tego powodu zadowolona, nie chciałam być podobna do matki. Jakoś... jakoś... wydawało mi się, że tak jest lepiej.
No ale co dalej z moją historią zapytacie. Trafił mi się bardzo zamożny klient o specyficznych upodobaniach, ale nie będę wam opowiadać, co lubił, a czego nie. Jeszcze przeczyta to jakaś małolata i się przerazi... Tak czy inaczej, to była moja pierwsza, prawdziwa miłość. Nie miałam pojęcia, dlaczego przychodził do zamtuza, skoro wszystkie panny mdlały na jego widok. Był wysoki, smukły, o czarnych, półdługich włosach spiętych na karku i pięknych, brązowych oczach. Miał niski, chrapliwy głos, który przyprawiał o dreszcze. Zawsze pachniał najlepszymi perfumami, nigdy nie przychodził pijany, nie bił, nie wrzeszczał, nie robił mi żadnej krzywdy. Ale był bardzo zaborczy. Zabronił mi spotykania się z innymi i zapłacił burdel mamie za to bym była na jego wyłączność. Stałam się dziwką luksusową, na własną zgubę.
Trwało to kilka miesięcy i było... cudowne. Miałam jednego, stałego kochanka, nie musiałam oddawać się każdemu, kto się nadarzył, poza tym uwielbiałam go. Był zabójczo przystojny, inteligenty i błyskotliwy. Stał się dla mnie jedyną osobą na świecie, do której zaczęłam mówić. A on mnie słuchał. Słuchał i rozmawiał ze mną na tematy, na które nikt inny by się nie odważył. Nie zawsze ze sobą spaliśmy. Czasem przychodził tylko porozmawiać albo pograć w szachy (tak, nauczył mnie tej gry i sam przyniósł nam pierwszą szachownicę). Płacił mi, to prawda, ale i tak czułam się wyjątkowa. Nie wiem, jak długo by to trwało i nigdy się nie dowiem. Pewnego dnia czekałam na niego w pokoju cała w skowronkach, ale on się nie zjawił. Zjawił się za to ktoś inny... Dwóch opryszków. Obaj barczyści i silni, śmierdzący wódką na kilometr, byli pijani w sztok. Wparowali do pokoju jak do siebie. Pytacie, czy można zgwałcić dziwkę? Otóż można i to więcej niż jeden raz. Potem mnie pobili, ale nie straciłam przytomności. Słyszałam ich rozmowę. Moja cudowna matka, rozgadana i najwyraźniej udające szczęście wynajęła tych diabolicznych, obleśnych ludzi, żeby mnie pobili. Twarz miałam tak potłuczoną, że ledwo widziałam. Czy płakałam? Nie. Nigdy. Dziwki nie płaczą. Oczy miała podbite, wargi rozcięte. Kopali mnie po brzuchu, złamali mi rękę i nogę. Nigdy przedtem nie doznałam takiego pobicia. Moja matka chyba nie chciała mnie zabić, ale cóż... pewności mieć nie mogę. Zakładam, że to był wypadek przy pracy. Mężczyźni wyszli z pokoju, a ja zostałam i poczułam, że jedyne czego pragnę to zasnąć i już się nie obudzić. Miałam dość. I zasnęłam...
Krwotok wewnętrzny, rozerwana śledziona, obite nerki. Wykrwawiłam się do wnętrza własnego ciała i umarłam. Po prostu. Nikt mnie nie uratował. Nie było rycerza na białym koniu. Mój kochanek zjawił się za późno. Znalazł mnie martwą i nic już się nie dało zrobić. Chyba coś do mnie czuł, bo mnie pochował. Na miejskim cmentarzu, na uboczu, pod wierzbą. Moja matka nie chciała zająć się pogrzebem. Mała mnie gdzieś. Łudziłam się, że jest inaczej, ale nie było. Chciałam zniknąć z powierzchni ziemi, po prostu zniknąć i już nic nie czuć. Ale stało się inaczej. Przemieniło mnie i to w kogo? Z ludzkiej dziwki stałam się dziwką piekielną. Ironia losu. Umarłam, ale nic się nie zmieniło. Miałam już zawsze oddawać swoje ciało. Byłam wściekła. Prawdziwie wściekła. Przecież to nie mogła być prawda. Nie mogła. Miałam umrzeć! Wtedy po raz pierwszy w życiu, oczywiście tym świadomym – zapłakałam. Po prostu zapłakałam z bezradności. Co miałam teraz robić? Przecież lepiej było już całkowicie nie żyć, ale nie miałam odwagi się zabić.
Znalazłam się w Piekle, w miejscu, gdzie chyba nikt nie chciałaby trafić. Ale przecież nie mogłam liczyć, że trafię do nieba. Ale może chociaż coś pomiędzy? Jakieś miejsce, by odkupić winy? Nie. Najwidoczniej byłam bardziej zepsuta, niż sądziłam. Moją opiekunkę wspominam bardzo dobrze. Pokusa imieniem Christina była dla mnie lepsza niż moja własna matka. Wyjaśniła mi co i jak. Kim jestem i kim mogę być. Do życia potrzebowałam kochanków, by czerpać z nich energię życiową. Innymi słowy, seks był mi potrzebny do życia jak woda, czy powietrze. Cóż, oprócz trafienia do Piekła, trafiła się też ta cholerna klątwa. Klątwa... właściwie to nie klątwa, a po prostu życie w tym ciele. Ale sama tak to nazywam. Mogłam dowolnie zmieniać postać, mogłam dosłownie być, kim chciałam, ale tak czy siak, dalej byłam dziwką, tylko w innym ciele. Postanowiłam, że muszę nadać mojemu życiu sens, że nie mogę po prostu wrócić do tego, co robiłam kiedyś. Postanowiłam stać się morderczym narzędziem bez skrupułów. Postanowiłam stać się morderczynią tych, którzy skazują kobiety na zły los. Mogłam zabijać, mogłam. Wystarczyło uwodzić tych, którzy bili, gwałcili, molestowali. Nie musiałam zbyt wiele się uczyć, poderżnięcie gardła było proste, ale co jeśli przeciwnik by się wyrwał? Cóż... postanowiłam nauczyć się bronić. Walczyć... to duże słowo. Pokusy raczej nie walczą, one uciekają, ale co jeśli nie ma innego wyjścia? Moja opiekunka wysłała mnie z powrotem do Alaranii, do innej siostry w niedoli, do Alexandy, ona umiała walczyć, bić się, posługiwać kijem, używać przedmiotów domowego użytku do obrony. Była wspaniała! Nauczyła mnie wszystkiego, co dziś umiem. A umiem wiele, umiem oszukiwać przeciwnika i uderzać w najsłabsze punkty. Po szkoleniu udałam się na pierwsze polowanie. Znalazłam oprycha, obleśnego do granic możliwości gwałciciela. Skąd wiedziałam, kim jest? Pod postacią wojowniczki zasięgnęłam języka tu i ówdzie. Wszyscy wiedzieli, że facet gwałci dziwki i nie płaci. Kilku alfonsów próbowało już go złapać, ale zawsze się wymykał. Postanowiłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Obiecałam jednemu z alfonsów, że zabiję gnoja za niewielką opłatą. Zgodził się. Uwiodłam go, nie musiał mnie gwałcić. Najpierw poszłam z nim do łóżka, wysysając energię, a potem poderżnęłam mu gardło. Chyba byłam urodzoną morderczynią, bo nie poczułam żalu. Wręcz przeciwnie. Ucieszyłam się, że na tym świecie jest jednego sukinsyna mniej. W dodatku dostałam za to pieniądze. Układ idealny. Postanowiłam robić interes na zabijaniu takich jak on. Jako, że mogłam zmieniać postać miejscy strażnicy nie mogli mnie znaleźć. Zawsze byłam kimś innym.
Ale z czasem... z czasem to wszystko przestało mieć dla mnie sens. Seks i morderstwa... czy powinno mi to sprawiać dalej radość? A może przestałam już zupełnie czuć. Żyłam, ale moje życie stało się całkowicie martwe. Musiałam uwodzić mężczyzn, żeby żyć i to robiłam, ale przestałam szukać ofiar wśród oprychów. Postanowiłam zwodzić na manowce pięknych, młodych i bogatych. Skoro mogłam przybrać dowolną postać, postanowiłam się wzbogacić na romansach. Żyłam tak wiele lat, przybierając różne postacie i romansując. To nie były tylko cielesne uniesienia, przynajmniej nie dla nich, uwodziłam płeć przeciwną, kusiłam, odmawiałam, by zaraz potem zachęcać. Rozkochiwałam w sobie mężczyzn i wyzyskiwałam ich, jak tylko się dało. Prezenty, biżuteria, ubrania, perfumy, mydła, luksusy. Robiłam wszystko by być uwielbiana. I byłam. Adoratorów wybierałam bardzo ostrożnie. Żadnych żonatych i dzieciatych, na cholerę mi byli tacy, skoro świat pełen jest przystojnych kawalerów. Moje romanse potrafiły trwać nawet kilka miesięcy, do roku, później zdobycz mi się nudziła i szukałam kolejnej. Zgromadziłam pokaźny majątek, naprawdę pokaźny. Uwodząc przez lata, można się nieźle dorobić. Ruenów miałam jak lodu na północy. Wybudowałam sobie za to dworek w przyjemnej okolicy. Nie duży, raczej kameralny, ale miałam w nim wszystko, czego dusza zapragnie, w tym służbę. Ot kucharkę i jedną dziewkę do pomocy, ale to nie ja sprzątałam, wreszcie to po mnie sprzątano, dla mnie gotowano, dla mnie szykowano kąpiele i za mnie ścielono łóżko. Byłam kimś, czułam się kimś.
Niestety życie w dworku było zwyczajnie nudne. Zaczęłam więc kłamać, że mam tytuł szlachecki i zapraszać do siebie sąsiadów na spotkania. Bal to wielkie słowo, urządzałam raczej przyjęcia, wieczerze. Korzystając z magii, uwodziłam i kobiety i mężczyzn, a kiedy dostatecznie mi zaufali... Och, to było coś. Zaczęłam urządzać orgie. No może początkowo to nie były orgie, a trójkąty i czworokąty, ale z czasem w sali kominkowej, gdzie spotykaliśmy się po kolacji, zaczęły odbywać się regularne, no i tu już spokojnie można użyć tego słowa – orgie. To była jakaś odmiana w moim nudnym życiu. Ale w końcu i to mi się znudziło. Dziwne, bo czy seks może znudzić się pokusie? Najwyraźniej tak. Próbowałam już dosłownie wszystkiego, już nic nie mogło mnie zadziwić, czy zaskoczyć. A co a tym idzie – zadowolić.
Czułam pustkę i niedosyt. Wyruszyłam w świat szukać czegoś, co mogłoby wypełnić tę pustkę. I tak znalazła się na balu w pewnym dworku. Stałam znudzona gdzieś z boku i wtedy ją zobaczyłam. Była piękna. Zniewalająco piękna. Jej czarne loki spływały na ramiona i plecy. Miała oczy w kolorze fiołków. Była średniego wzrostu, ale wyglądała olśniewająco. Twarz miała jak anioł. Wąskie usta w kolorze malin aż prosiły się o pocałunek. Zaparło mi dech w piersiach, a nogi się pode mną ugięły. Nigdy nie sądziłam, że coś takiego poczuję. Ale stało się. Nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia. Przecież widziałam już tabuny kobiet, ale ona... Mój świat dosłownie się wywrócił. Czułam motyle w żołądku. Szła wprost do mnie, wiedziałam to. Kiedy się przedstawiła uśmiechnęłam się. Miała głos tak melodyjny i delikatny. Idealnie pasował do jej wyglądu. Miała na imię Megan. Zaczęłyśmy rozmawiać. Była cudowna, a ja jakbym stała się kimś innym. Byłam miła, urocza i wcale nie udawałam. Spędziłam z nią całą noc na rozmowach. Postanowiłam też zatrzymać się w mieście, by mieć z nią kontakt. Rozmawiałyśmy codziennie, a jak z każdym dniem kochałam ją coraz bardziej. Przy niej stawałam się kimś lepszym. Nauczyła mnie tak wiele o ludziach i elfach. Sama była elfką. Kochałam jej szpiczaste uszy i to, w jaki sposób się wysławiała. Stała się całym moim życiem i wiecie co? Ona też pokochała mnie. Przyznałam jej się, kim jestem, że jestem piekielną. Byłam pewna, że mnie zostawi, bo kto chciałby kochać pokusę. Ale stało się inaczej. Zaakceptowała mnie w pełni. Powiedziała mi wtedy, że nie kocha mnie za to, jakiej jestem rasy, ale za to, co mam w środku. Wydawało mi się, że nie mam tam nic, ale ona widziała we mnie więcej niż ja sama. Może i nie miałam duszy, ale chyba miałam serce. Wyjechałyśmy z miasta do mojej posiadłości i tam żyłyśmy w spokoju. Wiele lat. Byłam szczęśliwa, a Megan... Nie znudziła mi się. Każdego dnia pokazywała mi swój świat, a ja uczyłam się od niej jak kochać każdy dzień. Ale szczęście nie może trwać wiecznie. Dopadła mnie przeszłość, odległa przeszłość. Nie wiem jak, nie wiem kiedy, nie wiem jakim cudem, ale odnaleźli mnie ludzie z jakiegoś gangu. Ktoś musiał widzieć mnie w pokusiej postaci, ktoś musiał mnie zdradzić. Przyszli do nas w nocy, nie zdołałam nic zrobić. Powiedzieli mi tylko tyle, że wymordowałam ich przyjaciół. Nie miałam pojęcia, o czym mówią, bo przecież to było wiele lat temu. Podejrzewałam nawet, że mnie z kimś mylą. Przecież nie zabijałam od dawna. Nie zabili mnie. Nie dosłownie. Zrobili coś gorszego. Na moich oczach poderżnęli gardło mojej ukochanej. Wtedy po raz pierwszy w życiu zapłakałam. Chciałam wrzeszczeć, chciałam ich zabić, ale byłam przywiązana do krzesła i zakneblowana. Takiego bólu nie przeżyłam nigdy. Czułam, jakby ktoś wyrywał mi serce z piersi. Umarłam w środku. Zabili mnie. Zabili moją ukochaną, co było równoznaczne z uśmierceniem mnie. Myślałam, że mnie też poderżną gardło, ale to byłaby z ich strony litość. Zostawili mnie samą, a ja miałam przed sobą leżącą na podłodze Megan.
Znalazła mnie służba. Tak, miałam ją. Byli w szoku, pytali, ale ja się nie odzywałam. Kazałam im wykopać w ogrodzie grób. Sama zaszyłam ranę na szyi mojej lubej. Umyłam ją i przebrałam, a potem na rękach zaniosłam na zewnątrz i złożyłam jej ciało w grobie. Ból i żałoba mieszały się we mnie ze złością i chęcią zemsty. Po pogrzebie kilka dni przesiedziałam sama w mojej komnacie. Myślałam. Aż w końcu po prostu wstałam, spakowałam się i ruszyłam odszukać tych, którzy zabili Megan. Musiałam się zemścić, tylko to mogło przynieść mi ulgę...