***Urodziłam się jako trzecia córka Turangi Młodej, córki Astry Pani Źródła, córki Theramentium z Fiołkowego Jeziora, córki Aydendril Łaskawej z Lasów Gór Druidów. Było nas wiele, po mnie na świat przyszło jeszcze kilka sióstr. Nasza matka, choć nazywana młodą, w rzeczywistości nosiła na karku setki lat. Wychowałam się w rodzinie pełnej ciepła i miłości. Nasza matka, choć bywała sroga bardzo nas kochała...***
Zaiste tak właśnie było Sauria wychowała się w prawdziwej rodzinie. Ona, jej siostry i inne driady z Klanu Błękitnej Polany. Było ich wiele, ale wszystkie się znały. Opiekowały się ogromem roślin i zwierząt. Czuwały nad tą częścią lasu, którą im powierzono. Turanga była dobrą matką, choć bywała surowa i miała pewne zasady, których należało się trzymać. Jak choćby to, że żadnej z córek nie wolno się było zbliżać do miasta. Turanga bowiem wychodziła z założenia, że miejsce driady jest w lesie, wśród drzew i krzewów, wśród ptaków i saren. Nie lubiła miasta i uważała, że wszelkie zło pochodzi od cywilizacji, gdzie ulice wybrukowane były kłamstwem i oszustwem. Dlatego Sauria bardzo długo nie miała pojęcia, jak naprawdę wyglądają miasta.
Z czasem, kiedy już podrosła wolno jej było zbliżać się do małych wsi i tam pomagać, czy też przyjaźnić się z ich mieszkańcami. Dziewczyna często korzystała z tej możliwości, by zdobywać nowych przyjaciół i znajomych. Nie ciągnęło jej do wielkich miast, zwłaszcza, że matka opowiadała im, że wśród wielkich domów szerzą się choroby, a kobiety sprzedają swoje ciała za pieniądze. W głowie dziewczyny miasto było siedliskiem burdeli i pijaństwa, a wszystko to pływało w jednym, wielkim rynsztoku.
I tak Sauria wychowywała się pod czujnym okiem matki i u boku sióstr. Wiodła spokojne życie, lecz do czasu...
Gdy miała zaledwie dwadzieścia pięć lat zakochała się. Zakochała się bez pamięci. Był zwykłym chłopem, kowalem w pobliskiej wiosce. Właściwie to pomocnikiem kowala. Miał na oko jakieś dwadzieścia jeden, może dwa lata. Był niezwykle przystojny, o długich blond włosach, zawsze związanych w koński ogon leżący swobodnie na plecach. Robota u kowala dała mu niezwykłe mięśnie, był rosły o potężnej klatce piersiowej i szerokich ramiona. Z łatwością dźwigał kowalskie kowadło. Sauria była nim zauroczona i choć ostrzegano ją, że Tarald jest kobieciarzem za nic sobie miała przestrogi. Była tak szaleńczo zakochana, że świata nie widziała poza nim. I choć była driadą marzyła o pięknych zaślubinach, o dzieciach kwilących w kołysce i domu we wsi. Wyobrażała sobie, że będzie jak wiejskie kobiety, a nie jak jej matka. I choć wiedziała kim jest i gdzie jest jej miejsce, to miłość zaślepiła tak bardzo, że zupełnie zmieniła swoje poglądy.
Tarald spotykał się z nią jakiś czas. Za każdym razem Sauria czuła się wniebowzięta. Był dla niej jak afrodyzjak, jak słodki owoc, którego pragną wszyscy, ale tylko jeden może go mieć. Świata poza nim nie widziała, ale co najważniejsze nie powiedziała nic matce. Owszem chodziła lekko rozkojarzona i często znikała, lecz nie przyznała się Turandze gdzie i z kim przebywa. Do czasu...
Kiedy zorientowała się, że jest w ciąży nie posiadała się z radości. To było dla niej tak cudowne, że aż zapierało dech w piersiach. Pierwsze co zrobiła to szaleńczy bieg do wioski, do warsztatu kowalskiego, by powiedzieć o tym ukochanemu. Niestety to co ją spotkało wywarło piętno na całym jej przyszłym życiu. Tarald usłyszawszy o dziecku wykrzyczał jej prosto w twarz, że nigdy jej nie kochał, że zawsze chodziło mu tylko o jej ciało, nic więcej. Powiedział jej wtedy, że jej dziecko jest bachorem, do którego nigdy się nie przyzna. Sauria wybuchła płaczem, miała wrażenie, że ktoś rozcina jej klatkę piersiową i wyszarpuje jej serce, Nigdy w życiu się tak nie czuła, to było najgorsze uczucie z jakim miała do czynienia. Uciekając z wioski kilka razy się przewróciła, poturbowała się do tego stopnia, że poraniła sobie całe nogi i przedramiona. Wróciła do lasu, wprost w objęcia swojej matki. Przepłakała kilka dni, pocieszana przez siostry i Turangę. Po kilku tygodnia powoli zaczęła wracać do życia. Wkrótce potem młodej Saurii zaczął rosnąć ciążowy brzuszek. Nigdy już nie poszła do wioski, chciała być z dala od drania, który ją zdradził i zranił. Inne driady z jej klanu były dla niej bardzo wyrozumiałe i opiekuńcze. Z resztą nie tylko wśród tego plemienia, ale w ogóle wśród driady szczególną ochroną i opieką były otaczane kobiety w błogosławionym stanie. W końcu każde dziecko przedłużało ich, bądź co bądź prastary ród.
Nim przyszedł czas rozwiązania Sauria zdążyła dojść do siebie. Przynajmniej na tyle by móc spokojnie urodzić i zająć się dzieckiem. Pewnego pogodnego poranka na świat przyszła śliczna, mała istota, której nadano imię Suri. Dziewczynka miała piękne, niestety jasne włosy, które przypominały jej ojca. Mimo tego Sauria pokochała dziewczynkę całym sercem i obiecała sobie, że jej ojciec nigdy nie dowie się o jej istnieniu. I tak też się stało, kobieta nigdy nie powiedziała Suri kim był i gdzie mieszkał jej ojciec. Dla Saurii Tarald umarł, zniknął, tak jakby nigdy nie było go w jej życiu. Zajęła się opieką nad córką i po jakimś czasie wszystko wróciło do normy.
W klanie nastąpiły czasy spokoju. Jej siostry również zaszły w ciążę i teraz wśród nich zaroiło się od malutkich dziewczynek. Sauri wiodła bardzo powolne i ciche życie lekko na uboczu. Nie stroniła od innych driad, po prostu po sprawie z Taraldem zmieniła się. Stała się bardziej zamknięta, stonowana. Córkę jednak wychowywała w miłości, bo na to właśnie zasłużyła. I tak minęło prawie trzydzieści lat. Sauri była dorosła i postanowiła odejść z klanu. Kobieta nie mogła uwierzyć w to co słyszy. Nie była na to gotowa, nie chciała by jej córka odchodziła, lecz taka była kolej rzeczy. Nie mogła jej zatrzymywać. Z bólem serca, ale pozwoliła jej odejść.
By nie czuć pustki w sercu Sauria postanowiła zapełnić ją nauką. I tak trafiła pod skrzydła najstarszej z klanu. Urie, bo tak miała na imię wiekowa driada, była niezwykle piękna, choć za nią było już kilka setek lat. Lecz przede wszystkim przewyższała mądrością wszystkie driady z klanu. Znała się na botanice, zielarstwie, nawet alchemii. Potrafiła odczyniać rytuały, znała anatomię i wiedziała jak opatrywać rany. Jej więź z naturą była niezwykła. W jej żyła płynęła nie tylko krew, ale też magia, która połączyła ją na zawsze nie tylko z jej drzewem, ale z całym lasem. To Urie nauczyła Saurię wszystkiego. Poza tym, że dziewczyna chłonęła wiedzę jak gąbka, postanowiła też wyszkolić się w bardziej przydatnych rzeczach, jak łucznictwo.
W jej klanie był ród, który specjalizował się w obronie. Sauria do niego nie należała, lecz gdy poprosiła o szkolenie nie odmówiono jej. Przez lata trenowała strzelanie z łuku i była w tym co raz lepsza. Nauczyła się też walki kijem, który był tak jakby podstawową formą obrony. Bo w końcu gałąź w lesie była idealną i najbardziej dostępną bronią. Były też sztylety, nie potrafiła użyć ich w zwarciu, ale całkiem dobrze szło jej rzucanie. Od Urie zdobywała wiedzę, a od rodu Walczących nauczyła się władania bronią i kiedy uznała, że jest gotowa postanowiła, że opuści klan.
Jej matka była bardzo zawiedziona, lecz nie zatrzymała jej, zwłaszcza, że Sauria wyjaśniła, iż nie odchodzi na zawsze. Przepełniała ją wiedza, radość i chęć zmierzenia się ze światem, który przez lata był uznawany za najgorsze zło. Chciała pójść do miasta...
Dlaczego? Sama dokładnie nie wiedziała. Mimo opowieści matki chciała przekonać się na własne oczy, jak wygląda inny świat. I wyruszyła na pierwszą w swoim życiu wyprawę. Miast okazało się by dla niej czymś pięknym i ohydnym zarazem. Było w nim tylu ludzi, panował zgiełk i chaos. Rynsztoki pełne były pijaków, a w karczmach roiło się od cycatych panienek do towarzystwa. Były jednak rzeczy piękne, jak cudowny, zadbany park, w którym kwitły białe róże. Jak fontanna stojąca na uboczu, która otaczały kwitnące peonie. Były budynki z pięknymi, rzeźbionymi balkonami. Budowle z kamienia i drewna o niesamowitych kształtach. Widziała też z daleka pałac. Cudowny, lśniący o smukłych wieżach na których czubkach powiewały wielkie, kolorowe proporce. Nie zabawiła tam długo, zbyt wiele było tam dla niej gwaru i smrodu. Jednak zdobyła doświadczenie, którego nikt nie mógł go odebrać. Wróciwszy do klanu postanowiła, że jeśli nie musi, nie będzie zbliżać się do miasta. Postanowiła jednak, wyrwać się nieco spod opieki klanu i zaczęła odwiedzać chutor znajdujący się kilkanaście kilometrów od jej drzewa.
Poznała tam dwie miłe elfki, które znajdowały się w podobnym wieku co ona i zaprzyjaźniły się. Niestety na jej drodze stanął jeszcze ktoś. Elf o pięknym i przystojnym obliczu. Smalił do niej cholewki, ale Sauria nie miała ochoty w ogóle go poznawać. Raz ją zraniono i to jej wystarczyło na całe życie. Nie miała zamiaru drugi raz się w to pakować. Zwłaszcza, że elf miał opinię identyczną jak jej pierwsza miłość. Kobieciarz, babiarz, jak zwał tak zwał. Ważne, że puszczał się na prawo i lewo z każdą napotkaną niewiastą. Oj nie, co to to nie. Ona nie zamierzała się z nim wiązać.
Nie przestała jednak przychodzić do chutoru. Bardzo lubiła towarzystwo Diany i Aury, sióstr, które tam mieszkały i nie zamierzała odrzucać ich przyjaźni tylko ze względu na Arhunę, bo tak miał na imię ów elf. Czas mijał, a mężczyzna nie przestawał się o nią starać. Za wszelką cenę próbować zdobyć jej serce. Ale ona długo pozostawała niewzruszona, ciągle mając w pamięci straszną przeszłość. Minęło kilka miesięcy, a Widugast ciągle chodził wokół niej i próbował się do niej zalecać. W tedy w chutorze pojawiła się pewna kobieta, z którą Sauria wiedziała, że Arhuna miał romans. Była przekonana, że elf nie przepuści takiego zbiegu okoliczności i przy pierwszej lepszej okazji zaciągnie ją do stodoły. Jednak tak się nie stało i chyba dzięki temu Sauria spojrzała na Arhunę bardziej przychylnym okiem.
Zaczęli się spotykać i czy chciała czy nie, zaczęła się w nim zakochiwać. Gdyby nie jego przeszłość uznałaby go niemal za ideał. Był przystojny, mądry, opiekuńczy i dobry. Jego towarzystwo z czasem okazało się jej nie zbędę do życia. Pokochała go całym sercem i zaufała mu w pełni. Mimo, że gdzieś z tyłu głowy ciągle tkwiła jej historia Taralda. Tym razem też była pewna, że wszystko się ułoży, że będą razem szczęśliwi. Nie była to miłość dziewczęca, tak jak jej pierwsza. Nie biegała w skowronkach, nie tańczyła z radości. Emocje jakie przeżywała trzymała w środku, w swojej duszy. Ale były one równie silne co za pierwszym razem.
Gdy zorientowała się, że jest w ciąży przestraszyła się. Długo zastanawiała się co dalej, czy odejść od Arhuny i wychować dziecko samotnie, czy też powiedzieć mu wszystko i liczyć na to, że ucieszy się, a życie jakoś się ułoży. Bała się, bardzo się bała. Jednak ostanie wspomnienie z wiadomością o ciąży było dla niej traumatyczne. Przez jakiś czas nie mówiła nic ukochanemu, wiedziała, jednak, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw, nie mogła przecież ukryć rosnącego brzucha. I kiedy zdecydowała się, że mu powie stało się coś strasznego...
Zastała go nagiego z inną kobietą... Historia się powtórzyła. Jak mogła być tak naiwna i mu wierzyć. Jak mogła dać sobą tak manipulować. Powinna być silna, twarda i oprzeć się jego urokowi, ale nie... Znów się w to wpakowała. Znów było tak jak kiedyś. Lecz tym razem nie wybuchnęła płaczem, nie uciekła w ramiona matki. Tym razem ogarnęła ją wściekłość, furia, jakiej nigdy wcześniej nie czuła. Złość rozpierała jej pierś, miała wrażenie, że zaraz eksploduje. A szale i amoku cała jej energia magiczna zawrzała, a rozjuszona driada zrobiła pierwszą rzecz jaka przyszła jej do głowy. Przeklęła swojego ukochanego i za karę, za to jaką krzywdę jej wyrządził zamknęła o w pierwszym drzewie w zasięgu wzroku. Pień rozstąpił się i wessał Arhunę do środka, po czym, zamknął się hibernując ciało elfa, lecz pozostawiając mu świadomość. To miała być kara za to co zrobił jej i dziesiątką innych kobiet, które zwiódł.
Jednak nie był to koniec tej historii. Vitaria, kobieta, z którą zdradził ją Widugast wpadła w złość. Dopiero co udało jej się usidlić elfa, a już jej go odebrano. Nie potrafiła uwolnić go z drzewa, nie posiadała takich umiejętności jak Sauria, zrobiła więc coś innego. Rzuciła klątwę na driadę. Klątwę, która z pozoru niegroźna stała się zmorą jej życia. Klątwa ta sprawiała, że Sauria uzyskała niezwykła pamięć, pamięć dzięki której wszystkie przykre wspomnienia, wszystkie bolesne chwile miały wracać do niej każdego dnia i każdej nocy. Zwłaszcza w nocy. Od tamtej pory miała miewać koszmary związane ze starymi i przebrzmiałymi sytuacjami z przeszłości. Same wspomnienia może dałoby się znieść, jednak wraz z nimi wracał też fizyczny ból jakiego doznała. Najgorsze były wspomnienia dnia, w którym powiedziała Taraldowi o dziecku i z tego, w którym znalazła Arhunę w objęciach innej. Klątwa ta nie pozwalała jej zapomnieć bólu, jaki przeżyła.
Początkowo koszmary budziły ją każdej nocy. Przepłakała wiele godzin, wiele dni czuła się jak cień człowieka. W końcu pomogła jej Urie, która sporządziła eliksir osłabiający działanie klątwy, lecz nie był on wystarczający by zupełnie ją zdjąć. Sauria musiała się nauczyć żyć z tym brzemieniem. Pod jej sercem rosło dziecko, które i tak miało jej przez całe życie przypominać o niewiernym kochanku. Mimo wszystko jakoś się z tym uporała. Sny pojawiały się, lecz rankiem, kiedy się budziła chowała je głęboko do podświadomości by jej mała córeczka rosła zdrowa.
W końcu nadszedł dzień, kiedy dziecko przyszło na świat. Malutka miała piękne zielone oczy i bujną, brązową czuprynę. Była wykapaną mamusią, co niezmiernie cieszyło Saurię. Pokochała Illane z całego serca. Była jej oczkiem w głowie. Od wielu lat nie widziała swojej pierwszej córki Surii, tym bardziej cieszyła się, że ma przy sobie skarb w postaci Illany. Mimo problemów ze snem i ciągle powtarzającym się bolesnym wspomnieniem Sauria jakoś sobie radziła. Chciała wychować córkę najlepiej jak umiała. Jednak przez wszystko co się stało trzymała siebie i dziewczynkę z dala od innych. Tak jak jej matka, tak i ona zaszczepiła w swojej córce niechęć do miast i wielkich cywilizacji. Pierwsze lata małej były spokojne i płynęły powoli, jednak gdy zaczęła dorastać, coś w jej charakterze się zmieniło. Matka przez całe życie przestrzegała ją przed jednym: przed mężczyznami. Mówiła jej, że to pomioty szatana, że to najgorsza z możliwych plaga. Kazała się jej trzymać od nich z daleka. Sprawiła, że Illana nienawidziła rodzaju męskiego jak niczego innego na świecie. Takie samo podejście miała jej matka. Po Widugaście już nigdy nie związała się z żadnym mężczyzną i nie chciała by jej córka popełniła ten sam błąd.
Lata mijały, a Illna stawała się co raz bardziej egoistyczna, odstawała od reszty driad z klanu, była krnąbrna, a jej charakter był co raz trudniejszy. Robiła co chciała, zachowywała się jak rozwydrzony bachor, a nie delikatna leśna istota. Owszem kochała las, drzewa, rośliny, zwierzęta, lecz nie znosiła innych istot, zwłaszcza ludzi. Sauria miała z nią wiele kłopotów, nie potrafiła jednak zmienić jej charakteru. W końcu Illana zrobiła to co Surii, odeszła z klanu i nigdy więcej się w nim nie pokazała. Sauria miała sobie za złe, że pozwoliła jej odejść. Czuła się winna temu, że jej ukochana córka tak bardzo odstawała od reszty, że odeszła. Nie mogła jednak już nic na to poradzić.
Pewnego razu Sauria w poszukiwaniu pewnego kwiatu, który miał właściwości leczące odeszła bardzo daleko od swojego klanu. Nie było jej kilka dni, lecz znała las jak własną kieszeń i nigdy nie bała się, że może się zagubić. Na swojej drodze spotkała pewną młodą lisołaczkę, która nie potrafiła znaleźć drogi do swojego domu. Sauria postanowiła jej pomóc. Okazało się, że lisołaczka jest bardzo miłą i otwarta osobą. Przez kilka dni drogi, do jaskini, w której mieszkała ruda kobiety zdążyły się ze sobą bardzo zżyć. Stało się jednak coś zupełnie niespodziewanego. Gdy już zbliżały się do celu ich podróży, zostały napadnięte przez bandę oprychów. Na nic zdała się magia obu dziewczyn. Jeden z drabów miał przy sobie specjalne magiczne obroże, które dezaktywowały magię, wystarczyło założyć się na szyję osobie, którą chciało się unieszkodliwić. Cała akcja była przeprowadzona tak sprawnie, że do Saurii szybko dotarło iż banda musiała je śledzić już od dawna. Nie potrafiła jednak zrozumieć, jakim cudem tego nie zauważyła. Tak czy inaczej zostały związane i rzucone na stary, drewniany wóz. Na głowę założono im juty, tak by nie widziały otoczenia i zaczęto je gdzieś transportować. Po trzech dniach drogi były brudne, zmęczone i głodne do tego stopnia, że żołądki krzyczały już o jakikolwiek pokarm.
Kiedy zdjęto im worki z głowy zobaczyły, że znajdują się na dziedzińcu jakiegoś starego, kamiennego dworu. Zdjęto je z wozu i zawleczono do środka. Dwóch oprychów zaniosło je do lochów, każdą do osobnej celi. Nie przykuto ich łańcuchami do ścian, lecz kraty zamknięto na klucz. Sauria nie wiedziała co się dzieje. Była wycieńczona, głodna i przerażona. Jej jedyną pociechę stanowiła Ivy, lisołaczka, z którą się zaprzyjaźniła i która porwano razem z nią. Kiedy nikogo nie było w pobliżu mogły wreszcie porozmawiać, choć nie widziały się wzajemnie. Jedna pocieszała drugą. Starały się wzajemnie podnieść na duchu.
Jeszcze tego samego dnia przyniesiono im jedzenie i to nie byle jakie. Pieczone mięso, sery, pieczywa, gotowane warzywa i słodkie owoce. Sauria nie pogardziła zwłaszcza tymi ostatnimi, bo co do mięsa... no cóż, nie jadła mięsa, w ogóle. Przez kilka następnych dni ktoś schodził do nich tylko by przynieść im jedzenie. Nie wiedziały gdzie są i po co. Na szczęście miały siebie. Długie rozmowy dawały im poczucie względnego bezpieczeństwa. Obiecywały sobie, że cokolwiek się nie stanie mają siebie. I tak też było. W końcu zabrali Ivy. Krzyczała, wiła się, płakała, wyrywała i gryzła, robiła wszystko by zostać w swojej celi ale to na niewiele się zdało. Płakała, a Sauria razem z nią, błagając by zostawili ją w spokoju...
Minęły trzy, długie dni... Dwóch mężczyzn przyniosło ją zemdloną, w podartym ubraniu, brudną pobitą. Miała kredowobiałą twarz i siniaki pod oczami. Na nadgarstkach i nogach miała krwawe ślady po pasach, które musiały ją przytrzymywać przez cały ten czas. Wrzucono ją do celi w której siedziała Sauria, lecz nie dane jej było zająć się przyjaciółką. Chwycili ją za nadgarstki i wygięli jej ręce do tyłu. Krzyczała się i wiła się i płakała, zupełnie jak Ivy, ale to nic nie dało. Ktoś uderzył ją w twarz i wtedy zemdlała.
Obudziła się w okrągłej komnacie. Leżała na drewnianym stole, przypięta mocno skórzanymi pasami. Miała je na kostkach, na nadgarstkach, na szyi i w pasie. Nie mogła się ruszyć. Nagle stanęła nad nią wysoka postać o zaskakująco pięknym obliczu. To była kobieta! Smukła, o bujnym biuście, gładkim licu i burzy rudych loków. Sauria nie mogła uwierzyć. Spodziewała się obrzydliwego starca, albo wielkiego, śmierdzącego woja, któremu zależało na jej ciele. Tymczasem stała nad nią postać zupełnie inna. Tym bardziej nie miała pojęcia co tutaj robi. Pytała, krzyczała i płakała, ale kobieta nie odezwała się do niej ani słowem. Dookoła stołu, na którym leżała przypięta driada stały biurka i stoliki wypełnione flakonami, słojami i butelkami. Rudowłosa wzięła fiolkę z fioletowym napojem i zmusiła diadę do jego wypicia. Krztusiła się i kaszlała, ale w końcu fioletowy płyn spłynął po jej gardle aż do żołądka. I wtedy poczuła jakby coś rozrywało ją od środka. Miała wrażenie, że ktoś rozcina jej brzuch na pół i wyjmuje z niej wszystkie wnętrzności. Ból był tak silny, że zemdlała.
Obudziła się już w lochu. Leżała z głową na kolanach Ivy. Kiedy się przebudziła sobaczył jej białe oblicze i mimowolnie się uśmiechnęła.
- Jesteś tu...
- Jestem i nigdzie się nie wybieram – rzekła lisiczka.
Od tamtej pory siedziały we wspólnej celi i opiekowały się sobą nawzajem. Od czasu do czasu ktoś schodził po jedną z nich i zabierał ze sobą do sali tortur, czy też jak kto woli eksperymentów. Bo tak to właśnie wyglądało. Rudowłosa czarodziejka przeprowadzała na nich jakiś eksperyment, lecz żadna z nich nie wiedziała jaki. Za każdym razem wracały co raz bardziej poturbowane. Z tego co zdążyła zauważyć Sauria, czarodziejka wstrzykiwała w nią ciągle czerwony płyn, który do złudzenia przypominał po prostu krew. Ivy natomiast opowiadała, że czarodziejka upuszcza z niej życie, czyli krew właśnie. Podejrzewały, że rudowłosa robi jakiś eliksir z krwi Ivy i wstrzykuje ją Saurii. Nie miały jednak pojęcia po co.
Mijały tygodnie, a Sauria i Ivy mając tylko siebie zakochały się w sobie. W tych trudnych warunkach, w tej strasznej otchłani, w obskurnym, zimnym lochu zakwitła piękna, czysta miłość. Sauria, która tak bardzo zraziła się do mężczyzn odnalazła spokój i ukojenie w ramionach kobiety. Postanowiły, że za wszelką cenę się uwolnią. Niestety nie było to takie proste, zwłaszcza, że były pozbawione swojej magicznej mocy. Obmyśliły plan, w którym zwabiają do celi strażnika, pod pretekstem uwiedzenia go. Jedna miała chcieć go pocałować, a druga ukradkiem wyjąć mu zza pasa klucze. Ostatecznie, uwodząca miała bestialsko odgryź mu wargę.
Niestety nie dane było im zrealizować tego planu. Jeden ze strażników jak zwykle zabrał Ivy na eksperymenty, lecz kiedy wróciła była w gorszym stanie niż zazwyczaj. Sauria ułożyła ją sobie na kolanach i gładziła jej blade oblicze. Miała czoło zroszone potem i była przerażająco zimna.
- Kocham cię – szepnęła.
- Nie... - wydusiła z siebie driada – nie rób mi tego. Nie żegnaj się ze mną – widząc, jak Ivy zamyka oczy po jej policzkach spłynęły łzy. Gasła.
- Błagam, nie odchodź – załkała
- Kocham cię. Proszę zostań ze mną – objęła ją mocno i przycisnęła twarz do jej policzka. Lisołaczki już z nią nie było. Krzyknęła z bólu i bezsilności. Dlaczego to musiało się stać. Gdyby mogła oddałaby życie za ukochaną. Gdyby tylko mogła już dawno by je stąd wydostała, a teraz było za późno. Za późno dla nich, za późno dla niej, za późno na ucieczkę... W przypływie bezradności, bólu i gniewu zawołała strażnika. Była noc, więc wartownik był tylko jeden. Zapłakana powiedziała mu, że lisica nie żyje. Położyła ją w najdalszym końcu celi, tak by strażnik musiał wejść w jej głąb. Gdy to zrobił, w przypływie odwagi wyrwała mu zza paska klucze i kopnęła pod kolanem, by się przewrócił. I tak się stało. Sauria pędem wybiegła z celi i zamknęła ja na klucz. Wrzeszczał, by obudzić pozostałych mieszkańców posiadłości, lecz jego głos zagłuszały mury lochów. Driada wybiegła z dworu tak szybko jak potrafiła. Była noc, więc miała szansę na ucieczkę. Ruszyła na przód, nie wiedziała, czy idzie na wschód, czy na zachód. Biegła byle dalej, byle szybciej. Jej gonitwa trwała kilka dni, w tym czasie żywiła się tylko ziołami i owocami zabranymi w lesie. Spała na konarach drzew, by nie można jej było znaleźć. Nie rozpalała ognisk, poruszała się bezszelestnie i nie zostawiała śladów. Była córką lasu, umiała radzić sobie pośród drzew.
Jak się później okazało biegła we właściwym kierunku, po tygodniu ucieczki znalazła się na polanie jej klanu. Wycieńczoną i głodną znalazła ją Urie, niedaleko jej matecznika. Jej siostry zaopiekowały się nią najlepiej jak potrafiły. Nakarmiły ją i napoiły. Pozwoliły by odpoczęła, a kiedy nabrała sił opowiedziała im co się stało.
Sauria długo nie mogła dojść do siebie po tym co się stało. Miała traumę po tym co przeżyła. Dodatkowo krwawiło jej serce po stracie ukochanej. Na szczęście miała wokół siebie siostry, które jej pomogły. Jedno co było w tym dobre, to to, że jej klątwa jakby zapomniała o dwóch zdradzonych miłościach i teraz skupiła się na tym co działo się podczas porwania. Sauri nadal miała koszmary, ale były one zupełnie inne niż wcześniej... Driada wróciła na łono rodziny i choć w głowie miała straszną przeszłość, po kilku miesiącach jej świat wrócił do jako takiej normy.