~Bękart cienia
Na Kitnu - wyspie spowitej wiecznymi mgłami, otoczonej klifami ostrymi jak zęby - przyszła na świat Onrashee. Jej narodziny nie były błogosławieństwem, lecz hańbą. Córka człowieka i wampira, owoc grzechu, który matka próbowała ukryć pod warstwą milczenia i wstydu. W wiosce, gdzie czysta krew była święta, a wszystko, co od niej odbiega - przeklęte, Onrashee od pierwszego oddechu została nazwana bękartem. Ludzie odwracali wzrok, gdy przechodziła, szeptali między sobą, że jej oczy widzą więcej niż powinny, że w nocy słyszy szepty zmarłych.
Matka, Aveline, kochała ją na swój sposób - miłością cichą, niepewną, pełną lęku. Ale gdy pojawił się on, mężczyzna o mocnych dłoniach i spokojnym spojrzeniu, wszystko się zmieniło. Zakochała się w nim bez pamięci, jakby chciała pogrzebać przeszłość wraz z dzieckiem, które o niej przypominało. I tak w życiu Onrashee pojawił się jej ojczym; człowiek, który patrzył na nią jak na zło konieczne, cień błędu, którego nie potrafił wybaczyć kobiecie, którą kochał. Gdy urodziła się Demille, młodsza siostra dhampirki, świat Onrashee ostatecznie się zakończył. Miała wtedy około jedenaście lat. Tylko dla wampira, aż dla człowieka.
***
Demille była wszystkim, czym Onrashee nie mogła być. Czysta, piękna, idealna. Miała złote włosy, ciepły uśmiech i serce, które otwierało ludzkie serca. Rodzice widzieli w niej cud, dar od losu, który miał zmazać grzech przeszłości. Onrashee zaś stawała się coraz bardziej przezroczysta. Nikt jej nie zauważał, chyba że trzeba było kogoś obarczyć winą, coś zrzucić, coś skryć. Często jadła resztki, które zostawały po kolacji, spała w kącie izby lub na zewnątrz, przy stajni. A jednak mimo wszystko kochała Demille. Była jej cichym obrońcą, jedyną, która rozumiała, że świat potrafi być okrutny nawet wobec niewinnych. Obie siostry uwielbiały pływać łódką Aveline dookoła wyspy, rozmawiając na tematy, które nigdy nie powinny zostać usłyszane przez ludzi z wyspy.
A niedługo później jej zaledwie kilkuletnia siostra miała się przekonać, co to znaczy, gdy świat kogoś nienawidzi.
~Nienawidzę Kitnu.
Co jakiś czas potrzebna była ofiara. Ojczym Onrashee należał do starszyzny i zachwalał każdy zwyczaj, który obowiązywał na wyspie. To dzięki temu Kitnu tak się powodziło - nie bez powodu szerzyły się plotki o skarbach, które skrywała wyspa, o niesamowitym rozwoju, przebijającym cały kontynent Alaranii…
Kiedy starszyzna Kitnu ogłosiła, że bogowie domagają się kolejnej ofiary, wieś pogrążyła się w trwaniu. Od miesięcy wulkan, święta góra wyspy, drżał, jakby coś w jego wnętrzu budziło się ze snu. Ziemia pękała, dym snuł się wśród drzew. Kapłani orzekli, że aby przebłagać duchy, trzeba złożyć w ofierze dziecko czyste, nieskalane. I wtedy księżyc rzekomo wybrał Demille.
***
Ta wieść rozdarła rodzinę. Aveline płakała, błagała o zmianę, ale starszyzna była nieugięta. Ojczym milczał - tylko patrzył na Onrashee tym samym wzrokiem, jakim patrzy się na narzędzie. Wiedział, że dziewczyna rozumie, co oznacza ta decyzja. Wiedział też, że jej serce bije dla siostry. Tego dnia jego spojrzenie było spokojne, niemal łagodne - jakby po raz pierwszy dostrzegł w niej coś ludzkiego. Ale to nie było współczucie. To była nadzieja. Nadzieja, że zrobi to, czego on nie potrafił.
Onrashee walczyła ze sobą całą noc. Wpatrywała się w śpiącą Demille, w jej spokojną twarz, w drobne dłonie, które obejmowały stary kocyk. Myśli targały nią jak sztorm. Czuła gniew, rozpacz i obrzydzenie do samej siebie. A jednak, gdy świt zapalił się na horyzoncie, wiedziała, co musi zrobić.
Wtedy znienawidziła Kitnu. Całkowicie. Mogli traktować ją jak nic niewartego bękarta, ignorować, ale nie powinni tego robić Demille. Ona niczym sobie nie zasłużyła, była nieskazitelnie idealna. Gdy nastał dzień sądu, Demille została zabrana do celi, żeby tam wyczekiwać swojego losu - wtedy zaś Onrashee poszła do swego ojczyma.
- Ja się zgłaszam - powiedziała, po raz pierwszy tak twardo, że aż wulkan zamilkł. - Wiem, że jesteś w stanie wpłynąć na starszyznę. Niech księżyc ponowi wybór.
I tak też się stało. Dziwna tradycja i odpowiednie wymówki sprawiły, że starszyzna wybrała nową ofiarę - Onrashee. Zaćmienie słońca tego dnia okazało się dla niej niezwykle pomocne.
- Dzięki bogom… Tak się cieszę… - lamentowała Aveline. Jej ukochana córka przeżyje, a przekleństwo samo zniknie.
Onrashee czuła, jakby umarła już dawno temu.
~Dzień zagłady
Onrashee przeszła niemalże haniebną drogę, obserwowana przez wielu. Wahała się i szła coraz wolniej, pospieszana przez starszyznę. Wulkan się niecierpliwił. Ale wtedy coś w niej pękło. Nie ze strachu - z niesprawiedliwości. Przez całe życie cierpiała za to, kim była. I nawet teraz, gdy oddawała życie, robiła to nie z miłości, a z ulgi. Miała umrzeć, bo była tą gorszą. Bo pasowała do śmierci bardziej niż siostra. W tamtym momencie jej ciało przeszył bunt - nie słowem, a siłą krwi, która nigdy nie była całkiem ludzka.
Kiedy kobieta otwierała usta, żeby w końcu zaprzeczyć, kapłani krzyknęli, a ziemia pod nimi zadrżała, jakby góra odpowiedziała na jej gniew. Pęknięcia rozeszły się od ołtarza, lawa zaczęła przeciekać przez szczeliny, dym wypełnił powietrze. Wulkan w końcu zaczął eksplodować, a krzyk ludzi zlał się z hukiem kamieni i ognia.
- Szybko, wskocz do ognia! - krzyczeli ludzie. W końcu dhampirka była ofiarą. Jeśli ona umrze, to oni wszyscy przeżyją.
Lecz jeśli ona przeżyje…
Onrashee nie zawahała się już. Jej nowe ja wygrało tę bitwę - zimne, nieobliczalne pragnienie życia kazało jej uciekać, co też poczyniła. Odwróciła się i zawróciła swoją ścieżką wstydu. A kobieta była pół wampirem - więc była zdecydowanie szybsza niż ci, którzy tak pragnęli jej śmierci. Zdołała uciec, zabierając jedną z ostatnich łodzi, które tak wiernie towarzyszyły jej przez te wszystkie lata. W oddali widziała obraz godny masakry, dumna, że to jej dzieło. Ogień lizał ziemię, a niebo spłynęło czerwienią. Zrozumiała, że Kitnu ginie - jej rodzina, jej siostra, wszystko, co znała. Onrashee nie uciekła od śmierci - uciekła od przeznaczenia. Nie bogowie uratowali ją tego dnia, lecz jej własny bunt, siła, która od lat w niej dojrzewała. Z Kitnu zabrała tylko blizny, wspomnienia i świadomość, że to, co boskie, potrafi być równie okrutne jak to, co ludzkie. Od tamtej pory jej życie stało się wędrówką - nie w poszukiwaniu zemsty, lecz odkupienia. Bo choć uciekła z piekła, wiedziała, że płomień, który tam się narodził, już nigdy w niej nie zgaśnie.
~Nie należę do Alaranii.
Noc, w której Kitnu spłonęło, Onrashee pamiętała zawsze. Wypalone w pamięci obrazy ognia, popiołu i głosów, które gasły w dymie stały się dla niej snem, od którego nigdy nie mogła się obudzić. Przez pierwsze dekady żyła jak cień. Wędrowała po portowych miastach, sypiała w ruinach i w kanałach, żywiąc się resztkami, czasem krwią tych, którzy chcieli zrobić jej krzywdę. Nie ufała nikomu, nie mówiła o sobie, nie zdradzała swojego pochodzenia. Uczyła się przetrwać, a przetrwanie oznaczało milczenie, obserwację i chłód. Nie wiedziała, czym jest miłość, ani czym jest dom. Jej serce, młode jeszcze, ale już obciążone bólem, twardniało z każdym rokiem. Wtedy po raz pierwszy zaczęła rozumieć swoją dhampirzą naturę - to, że jej ciało nie starzeje się jak ludzkie, jest szybsza i sprawniejsza, a światło słońca, choć bolesne, nie zabija. Była potworem między ludźmi, ale i człowiekiem między potworami. Wszędzie obca. Wszędzie niechciana.
~Dominium
Minęły lata, zanim los zetknął Onrashee z Klausem. Był wampirem - starym, potężnym i mądrym w sposób, który nie dawał się opisać słowami. Spotkała go w Trytonii, kiedy próbowała okraść jednego z jego ludzi. Zamiast zabić ją na miejscu, Klaus przyjrzał się jej i dostrzegł w niej coś, czego ona sama w sobie nie widziała: chłód zrodzony nie z okrucieństwa, lecz z bólu. Klaus był inny niż wszystko, co znała. Nie patrzył na nią z pogardą. Nie pytał o przeszłość. Dał jej coś, czego nigdy nie dostała - cierpliwość, naukę, zrozumienie. Uczył ją, jak używać cienia, jak walczyć nie tylko bronią, ale też umysłem. Mówił, że świat to plansza, a ludzie to pionki. Że jeśli chce przestać cierpieć, musi przestać być ofiarą.
Po raz pierwszy ktoś patrzył na nią nie jak na przekleństwo, ale jak na dar. Klaus stał się dla niej wszystkim - mentorem, przewodnikiem, ojcem. W jego oczach znalazła coś, czego pragnęła całe życie: akceptację. Kiedy nazwał ją „moim dzieckiem”, coś w niej pękło. Złożyła mu przysięgę, że odda mu wszystko - lojalność, życie - w zamian za cel, który nada jej istnieniu sens.
***
Pod okiem Klausa Onrashee dorastała na nowo. Stała się częścią jego organizacji; struktury, która działała poza prawem, poza moralnością, poza ludzkim zrozumieniem. Grupa ta nazywała się Dominium - związek wampirów, dhampirów i ludzi gotowych sprzedać duszę w zamian za władzę i wpływy. Oficjalnie Dominium handlowało informacjami, surowcami, energią; w rzeczywistości manipulowało całymi królestwami, podburzało wojny, handlowało ludzkim życiem. Onrashee była w tym doskonała. Z natury cicha, wyważona i czujna, stała się ich najlepszą agentką. Skradała się do zamków, eliminowała świadków, uwodziła i zdradzała, jakby była cieniem, który przybiera dowolną formę. Uczyła się od najmłodszych lat sztuki magii pustki, którą przekazał jej Klaus, aby być jeszcze lepsza. Nie znała litości - bo nigdy jej nie doświadczyła.
A jednak - gdzieś głęboko, gdy patrzyła w oczy tych, którzy błagali o życie, czuła znajome ukłucie. Wyrzuty sumienia, które próbowała zdusić, jak zgaszony żar. Klaus mówił, że to ludzka część jej natury, słabość, którą musi ujarzmić. A ona, pragnąc jego uznania, nauczyła się tłumić emocje jeszcze mocniej. Z czasem zaczęła awansować. Stawała się coraz bardziej niezależna, coraz bardziej wpływowa. Ludzie, którzy kiedyś by splunęli jej pod nogi, teraz schylali głowy. Na jej rozkaz ginęli szlachcice, a bijatyki wybuchały z jej słów. Z każdym rokiem Kitnu wydawało się coraz bardziej odległe - jak sen, który już dawno przestał ją boleć. Ale w głębi duszy wiedziała, że to kłamstwo.
***
Z biegiem czasu Klaus zaczął się zmieniać. Wiek nawet dla wampira był ciężarem. Stawał się bardziej okrutny, bardziej chłodny, coraz mniej widział w Onrashee dziecko, a coraz bardziej narzędzie. Ona jednak nie potrafiła odwrócić się od niego. Zbyt wiele mu zawdzięczała, zbyt wiele straciła, by teraz kwestionować jego autorytet. Kiedy Dominium rozpoczęło projekt znany jako Korona - plan podporządkowania sobie całego kontynentu poprzez wojnę, szantaż i krwawą politykę - Onrashee stała się jego twarzą w cieniu. To ona wprowadzała emisariuszy, przekupywała generałów, rozbijała sojusze. Dla świata była nikim. Dla Klausa - kluczem do jego marzeń. Tak ambitny plan wymagał podjęcia wszelkich środków, a pierwszym krokiem było zdobycie wszystkich skarbów, które skrywały pradawne starszyzny.
W tym Kitnu. Artefakty z Kitnu.
Te pradawne artefakty zginęły wraz z wyspą wieki temu. Tylko konkretna grupa łowców mogła je odnaleźć, lecz dla Dominium byli wrogami, walczącymi od lat. A Onrashee miała przeniknąć w ich szeregi jako idealny szpieg, żeby móc zdobyć to, na czym zależało Klausowi - władzę. A jednak coś w niej zaczynało się kruszyć. Zaczęła widzieć, że ludzie, którymi manipulują, to nie tylko marionetki, ale ofiary - tak jak kiedyś ona. Każde ognisko przypominało jej Kitnu, każda ofiara - jej młodszą siostrę Demille. Klaus mówił, że przeszłość to łańcuch, który trzeba zerwać. Ale Onrashee wiedziała już, że niektórych łańcuchów nie da się rozerwać - można je tylko dźwigać.
Klaus zbliżył się do niej i położył dłoń na jej ramieniu.
- Chcę, żebyś tam poszła. Wniknij między nich. Zaufają ci, ponieważ tobie nie da się nie ufać. Znajdź artefakty. Znajdź najsilniejszego z nich wszystkich. A potem poprowadź nas ku wolności.
Onrashee skinęła głową, choć w środku coś w niej drgnęło - echo dawnego strachu, ciepła, które kiedyś nazywała domem. Ale jej twarz pozostała spokojna. To była misja, jakich odbyła dziesiątki. A jednak ta jedna miała w sobie coś… innego.