Odkąd pamiętam, zawsze siedziałam w cieniu. Nie lubiłam wychodzić za dnia, a tym bardziej gdy słońce świeciło konkretnie. Jako dziecko nie bałam się ciemności, wręcz przeciwnie - otulałam się nią niczym kocem na długie, samotne wieczory. Aczkolwiek nim zaczęła się moja własna historia, został zawarty pewien układ. Powstała intryga. Czym zatem lepiej zacząć historię niźli właśnie nią?
~To nie jest moje dziecko~
Prawie sto dwadzieścia lat temu między mężczyzną o imieniu Avenal i nemorianką Elmaris doszło do, jak mogłoby się wydawać, cudownej historii romantycznej rodem z książek dla dam. Zakochali się w sobie, lecz on należał do dumnego plemienia leśnych elfów i był prostym mieszczaninem, ona zaś - należała do wysoko postawionego rodu nemoriańskiego i miała niedługo wyjść za Kralla - księcia cieni. Nie było im pisane być razem, lecz mimo to próbowali; potajemnie spotykali się i spędzali upojne noce, które osiem lat później zaowocowały w największy błąd ich życia.
Elmaris była w ciąży, a do ślubu z Krallem został rok.
***
Była piękna, gwieździsta noc. Światło srebrnego księżyca prasmoka oświetlało cały dziedziniec tak bardzo, że nawet pod murami było jasno. Avenal obawiał się, że zostanie wkrótce zauważony, także coraz bardziej denerwował się, gdy jego ukochanej nie było w zasięgu wzroku. Jedynie Hina, służka Elmaris, wiernie poinformowała go listem, że odebrała w swoich komnatach poród jego córki. Elf przybył na drugi dzień, gdyż zaniepokoił się o kobietę; Elmaris przeto miała być przeznaczona dla samego księcia cieni. Czy on wie o ciąży? Czy ktokolwiek wie, poza Hiną?
- Księżyc jest dzisiaj wyjątkowo piękny, czyż nie? - usłyszał niespodziewanie. Odwrócił się napięcie, a gdy ujrzał ukochaną, serce ledwo nie wyskoczyło mu z piersi. Obok Elmaris stała jej służka, trzymając maleńki zlepek kocyków. Avenal spojrzał nań z czułością, o której nie wiedział, że w ogóle posiadał. Coś tknęło jego serce, a to coś było tak malutkie, że spokojnie mógłby to trzymać na jednym ramieniu.
- To Gillian - oznajmiła Elmaris. - Nasza córka. - Dziewczynka wyglądała jak demon. Gdy lekko uchylała oczy, ich zielonkawy odcień mienił się w blasku nocy, a delikatne brązowe drobinki były niemalże jeno śladem Avenala. Mężczyzna uśmiechnął się.
- El, skarbie… - zaczął. Chciał zaproponować jej ucieczkę, aby mogli wychowywać małą Gillian razem. Lecz wtedy jego serce zostało roztrzaskane na miliony małych kawałków.
- To nie moje dziecko - rzekła Elmaris. - Muszę się go wyrzec, Avenalu. Tak jak i muszę opuścić ciebie. - Nawet drobna łza na policzku nemorianki nie przekonała mężczyzny. Wszystko wydawało się tak dobrze zaplanowane, każde słowo Elmaris przemyślane, a ciężar dziecka na jego rękach tak prawdziwy. Nemorianka nie powiedziała nic więcej, tylko odwróciła się i tak jak rzekła - odeszła.
- Panie elfie, to dziecko będzie wyjątkowe - powiedziała szybko Hina. - Bo widzi pan, to dziecko zostało…
- Hina - ostre słowa Elmaris przecięły cichy szept służki - idziemy stąd. Zamilcz.
Avenal został sam. Z małą Gillian w rękach, gotowy jej bronić za wszelką cenę. Nigdy jednak nie było dane mu poznać, co dokładnie miała na myśli Hina.
~Nie jestem stąd~
Jestem Gillian z klanu Iarrieth. Lubię przesiadywać w cieniu i nie przepadam za słońcem. Kocham czytać dzienniki z przygód różnych bohaterów, ponieważ tylko w taki sposób mogę sobie wyobrazić świat. Zamieszkuję małą chatkę z ojcem, który wychował mnie na bajkach o pięknych królewnach, smokach i królewiczach na białych rumakach. Moja dziecięca wyobraźnia rozwijała się jak najlepiej, lecz nie tylko to zawdzięczam ojcu. Avenal nauczył mnie bardzo wiele - gdy miałam zaledwie siedem lat, pokazywał mi różne techniki samoobrony, lecz jak pozostali członkowie elfiego klanu stronił od przemocy. Wtedy działo się naprawdę wiele rzeczy w naszej małej wiosce, dlatego też ojciec postanowił pokazać mi także, jak przetrwać samej w tym okropnym świecie - podstawy przetrwania znałam zatem od małego, jednakże im starsza byłam, tym bardziej czułam się bezużyteczna. Klan Iarrieth coraz bardziej wydawał mi się być szarą egzystencją - rodzimy się, żyjemy, jemy, śpimy. Czułam się tutaj monotonnie, ale bezpiecznie. Do czasu…
- Pamiętaj, jakbyś nie daj Prasmoku została w młodym wieku sama… - zawahał się mój ojciec. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co mogłoby się dziać poza wioską czy w jej obrębie.
No właśnie. Nie wiedziałam, do czego zdolny był mój ojciec, żeby mnie chronić.
Do moich ósmych urodzin niewiele zostało. Jako młoda dziewczyna miałam potrzebę znaleźć przyjaciół w podobnym wieku - a znałam zaledwie dwie, może trzy osoby ze zbliżonego rocznika.
- Ojcze, czy mogę wyjść do córki Avaeny? - zapytałam. Tylko raz zdarzyło mi się zamienić słowo z tą dziewczynką, lecz nie poznałam wtem jej imienia. Avenal wydawał się znać dobrze jednak jej matkę, stąd traktowałam ją jako “córkę Avaeny”. Mój ojciec jednak zbladł, jakby zobaczył zjawę. W życiu nie widziałam go tak zmieszanego.
- Ach, Shyilia… - oznajmił. Po raz pierwszy wtedy usłyszałam imię swojej jedynej potencjalnej przyjaciółki, więc szybko zanotowałam je w głowie. - Nie możesz się więcej z nią widywać, Gill.
- Dlaczego? - Nie ukrywałam oburzenia, ale nie dostałam również odpowiedzi. Zazwyczaj mężczyzna radował się moimi chęciami uspołeczniania, a teraz trącił hipokryzją na kilometr. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co się naprawdę stało w wiosce; jak dwunastoletnie dziecko zostało poświęcone, żebyśmy my, tchórzliwe plemię głupców, mogli egzystować dalej. Jak bardzo byliśmy bezbronni, że musieliśmy posiłkować się ofiarą z niewinnego dziecka.
Gdy jednak poznałam prawdę, coś zakuło mnie w piersi. Czułam się tutaj bezpieczna, lecz jak mogę żyć z wiedzą, że klan Iarrieth - w tym głównie mój ojciec - oddali grabieżcom kogoś zaledwie pięć lat starszego ode mnie? Wzrok Avaeny nigdy nie przestanie mnie prześladować. Starszyzna, do której należał mój ojciec, wydała jedno dziecko wzamian za życie wszystkich mieszkańców Iarrieth.
Wtedy jeszcze byłam słaba i bezbronna. Nie mogłam zdziałać wiele. Ale patrząc na wydarzenia, które dopiero będą miały miejsce, mogę się już teraz pochwalić;
To dzięki mnie klan Iarrieth wymrze. Wszystko przez to, że tak naprawdę nigdy nie powinnam się tutaj pojawić. Nie jestem stąd.
~Ta wioska jest przeklęta~
Lata mijały. Nie czułam się bezpiecznie we własnym domu, mimo że ojciec znajdował się na dość wysokiej pozycji i nic raczej mi nie groziło - lecz i Shyilia mogła myśleć niemalże to samo. Więc wbrew zakazom Avenala uciekałam w las, gdzie trenowałam “wojaczkę” - a przynajmniej tak sądziłam, bijąc zaciekle kijem jeden z grubszych dębów. W wieku dziesięciu lat po raz pierwszy spotkałam Jego. Mojego wybawcę i, jak się później okaże, swój największy koszmar. Ciemnowłosy mężczyzna o urodzie tak nemoriańskiej, że jego oczy niemal dorównywały zieleni traw o świcie, ujrzał moje starania i zdziwiony, że uczę się sama w lesie, podszedł do mnie. Próbowałam wyglądać groźnie, ale jak groźnie może wyglądać głupie dziecko z patykiem w dłoni?
- Skąd ta zaciekłość w tak małej osóbce? - zapytał. Wbrew mrocznemu wyglądowi wydawał się kimś niezwykle ciepłym, troskliwym. Więc postanowiłam się przed nim odsłonić.
- Muszę nauczyć się bronić. Inaczej umrę jak… - wstrzymałam się. Chciałam się co prawda komuś zwierzyć, ale nie mógł to być nowopoznany człowiek w lesie. Jego propozycja i miecz, zwrócony rękojeścią w moją stronę, zaskoczyły mnie.
- Pomogę ci zatem. Szkoda, aby tak uzdolnione dziewczę miało zginąć. - Uśmiechnął się blado. Myślałam, że się ucieszę, że zareaguję jak typowe dziecko - z piskiem przyjmę ofertę, ale o dziwo zachowałam spokój.
- Dziękuję, mistrzu…? - Uniosłam brew. Imię, które usłyszałam, na zawsze pozostanie przekleństwem w moim życiu.
- Krall. Po prostu Krall.
***
Walka mieczem przychodziła mi coraz prościej, próbowałam również nauczyć się podstaw łucznictwa, ale to bronie krótkodystansowe sprawiały mi więcej radości, jeżeli można to tak ująć. W wieku siedemnastu lat opanowałam niemal do perfekcji miecz, na podstawach mając również włócznię, halabardę, kosę oraz sztylet. Później zaś, gdy myśleliśmy, że wampiry już nie wrócą, na wioskę spadła kolejna plaga.
Ja. Ja byłam tym przekleństwem. Wampiry, które wcześniej pojawiły się w wiosce, sprzedały nas niezwykle dobrze usytuowanym demonom - sam książę cieni, zainteresował się tym miejscem. Pojawili się znienacka późnym wieczorem, a mój ojciec, który raczył wtedy stawić im czoło, nie odrywał wzroku od kobiety towarzyszącej księciu. Ja zaś wpatrywałam się w swego mistrza, który teraz dumnie stał odziany w czarny płaszcz i koronę.
- Jest tu dziecię nocy. Dziecko mojej żony - powiedział Przez Jego oczy niemal zapomniałam, że zbliża się noc.
- Oddaliśmy je wampirom - skłamał Avenal. Przynajmniej próbował, bowiem Krall znał już prawdę. Przez tyle lat zdążył się do mnie zbliżyć, porównać wygląd, zrozumieć…
On wiedział już wtedy, że nie jestem elfem z klanu Iarrieth.
- Gillian, chodź do matki - rzekła Elmaris, gdy tępo spojrzałam na swojego ojca. Członka rady klanu. Mężczyznę, który zawsze był gotów mnie chronić. Czy ja naprawdę byłam jego córką? Dlaczego zatem znalazłam się tutaj, a nie przy boku ludzi, których krew płynęła we mnie? Tego dnia, gdy księżyc zasłaniały chmury na niebie, czułam się jak uderzona obuchem. Mało co pamiętam - jakaś kobieta, demonica, dopomina się o prawo do mnie. Nazywa siebie moją matką. Mój ojciec krzyczy, broni mnie. Sam książę cieni rości sobie prawo do bycia mym panem, a ja stoję. Atakować? Uciekać? Powiedzieć… cokolwiek? Ale co?
- Moja droga - ciszę przerwał głos Kralla - wiesz doskonale, że ja cię nie skrzywdzę. Wręcz przeciwnie, obronię cię prędzej niż ci głupcy, którzy oddali bezbronne dziecko za ochronę. Zaprzeczysz temu, Avenalu? - Spojrzał na elfa. Wiedziałam, że to szpila wbita wprost w mojego ojca, lecz to ja poczułam ukłucie. Mój ojciec oddał czyjeś dziecko dla mojego bezpieczeństwa. Rada zachowywała się jak wieczni pacyfiści, stroniąc od przemocy jakiegokolwiek oprawcy. cały klan bał się wziąć broń do ręki, żeby nie zostać uznanym za “agresywny”, bowiem jeśli wyjdziemy na pokojowych, nikt nas nie zaatakuje.
Głupcy.
Widziałam w oczach mieszkańców, że patrzą na mnie jak na zwierzynę do przetargu. “Skoro chcą tylko Gillian, to chyba w porządku, prawda?”, słyszałam. “Przyszli tylko po bękarta, nam nic do tego”. Poczułam się tak, jak zawsze obawiałam się poczuć we własnym domu. Mam wrażenie, że w pewnej chwili byłam również starą przyjaciółką z dzieciństwa - przerażona, wystawiona na podium i łaskę ludzi, z którymi się wychowywała. Jakże ona musiała być wystraszona, myśląc, że ona zostanie poświęcona w ofierze - ja widocznie miałam wybór.
I wybrałam. Podeszłam do Kralla i Elmaris powoli, nasłuchując każdego oddechu ulgi elfów z klanu Iarrieth. Gdy byłam już na tyle blisko, że mogłam spojrzeć księciu ciemności w oczy, odezwałam się cicho - dokładnie tak, jak pierwszego dnia, gdy go ujrzałam, nieświadoma jego prawdziwej tożsamości.
- Czy ty jesteś moim prawdziwym ojcem? - Cisza pozwoliła również Avenalowi słuchać tej rozmowy. Wiem, że mój wybór go zabolał, aczkolwiek nie myślałam już o nim jako rodzicielu. Wychował mnie, nauczał…
Ale nauczył mnie tylko, jak egzystować. Nie potrafiłam przy nim żyć.
- Jeżeli mnie tylko zaakceptujesz, to tak - odparł Krall, delikatnie się uśmiechając. Książę cieni podobno nigdy nie kłamie, ale potrafi świetnie obracać prawdą. Zignorowałam to w tamtej chwili, gotowa uciec z tego plemienia w cholerę. - Na dowód, że będziesz szczęśliwsza wśród podobnych sobie nemorian, w zamku czeka prezent…
- Nie chcę go. Mam za to życzenie. Mogę? - Długo nie czekałam na popierające skinienie Kralla. - Klan Iarrieth jest bardzo wierzący, składają takich jak ja w ofierze dla lepszego dobra społeczności. To okrutne, czyż nie? Zasługują na karę.
Elmaris zbladła. Wiedziała, że nie ma nic do powiedzenia, aczkolwiek wizja śmierci jej ukochanego…
…miała się ziścić za mniej niż minutę, bowiem sekundę później cała wieś stanęła w ogniu.
~Prawdziwa rodzina~
Przez wiele następnych lat byłam zamknięta w rodzinnej posiadłości. Bądź też zamku, jak to wolałam określać. Ludzie tutaj mówili do mnie z ogromnym szacunkiem, będąc na usługach króla cieni. Miałam od młodzieńczych lat mistrzów, o których mogłam wcześniej tylko pomarzyć; uczyłam się etykiety, życia typowej księżniczki, krawiectwa, poezji, łucznictwa i… w sumie większości tego, co sama potrafię do dzisiaj. Tylko co drugi dzień widywałam się z Krallem; kontynuując nasz trening walk jeśli chodziło o bronie białe. Dość długo przykładałam uwagę do mieczy, więc i teraz nadal tak było. Mój rzekomo prawdziwy ojciec próbował przekonać mnie do rapierów, albowiem "są one bardziej stosowne dla młodej damy", ale skuteczność jego namawiania była naprawdę kiepska. Chciałam się bronić w tym świecie, mając w pamięci tchórzliwość klanu, w którym tak naprawdę się wychowałam. Mimo że więcej lat spędziłam w zamku, to nie były one tak kluczowe jak dzieciństwo w wiosce - czas, w którym kształtują się poglądy, charakter, zdolności. Teraz musiałam się tylko bardziej przykładać, ale... to i tak nie pomogło z obrzydzeniem, które odczuwałam wobec słabszych od siebie.
Bardzo długo żyłam w tej bańce. Wręcz za długo, jak teraz mi się wydaje. Nim się obudziłam, miałam sto lat i nadal żyłam w tym pięknym zamku. Matkę natomiast widywałam raz w roku, w dniu moich urodzin. Gdy wybiła mi faktyczna setka, usłyszałam od niej kluczowe w moim życiu zdanie.
- Jesteśmy w końcu prawdziwą rodziną - powiedziała. - Tak, jak powinno być. Właśnie tak jest...
- Jak powinno? - zapytałam zdziwiona.
- Powinnaś znać prawdę, ale... Krall by jej nie zniósł.
Nie rozumiałam wtedy. Nie wiedziałam też, dlaczego moja matka z takim chłodem opowiada o swoim mężu. Dopiero rok później, kiedy Krall zakazał nam widywania się, zaczęłam dociekać. A to nie spodobało się królowi cieni.
~Skąd we mnie to przekleństwo tak nagle?~
Byłam głupia, ale nie wiedziałam już, z jakiego powodu. Po prostu byłam idiotką. Próbowałam uciec ze swojej bańki, aby żyć z daleka od Kralla, lecz za każdym razem zatrzymywały mnie straże. Zwróciłam uwagę na podobieństwo swoje oraz swego ojca - które było praktycznie zerowe. Elmaris miała piękne, czarne włosy, które odziedziczyłam. Tak samo było z zielenią naszych oczu. Aczkolwiek szpiczaste uszy - ten delikatny szpic nie należał ani do niej, ani do Kralla. Dowiedziałam się wtedy, że to moja matka zdradziła króla z elfem z klanu Iarrieth, a później mnie oddała, aby ukryć ten straszny skandal. Mój "ojciec nie pozwalał" mi odejść, jakby wyczuł zagrożenie w tym, że znam prawdę. Byłam dla niego jak trofeum. Zbyt cenny nabytek, żeby pozwolić takiemu odejść.
- Tu jesteś bezpieczna - powtarzał mi Krall. - Kiedyś to zrozumiesz.
I faktycznie, zrozumiałam. Przyszywany ojciec uczył mnie magii, uczył mnie przetrwania, pokazał wszystko - ale po co? Dlaczego skupił się na moich działaniach bojowych? Dlaczego miałam dosłownie przyspieszony kurs etykiety, dlaczego szkoliłam się w magii?
Pewnej nocy doznałam oświecenia podczas snu. Byłam córką Elmaris, potężnej demonicy, która została wręcz oddana księciu cieni. Nie mogła być zwykłą nemorianką. Tej nocy miałam sen, który otworzył mi oczy. Obudziłam się szybko, a gdy ujrzałam panującą za oknami rezydencji ciemność, poczułam z nią więź. Wiedziałam, że to, co w niej jest, jest moje. Po raz kolejny spróbowałam uciec. Tym razem byłam gotowa, albowiem wiedziałam, na co mnie stać. Podeszłam do zbroi rycerza, która dumnie znajdowała się w moim pokoju, po czym wyciągnęłam czarny miecz z cienia, który rzucała ozdoba.
To była cząstka Elmaris we mnie. To właśnie tego nie chciała moja matka - żeby ta zdolność trafiła w ręce kogoś niewłaściwego. Ale teraz posiadał ją Krall.
***
Nie udało mi się. Po raz kolejny zostałam złapana, lecz i tak uznaję tę próbę za sukces, ponieważ sam król musiał uczestniczyć w pogoni za mną. To on mnie złapał, radośnie sprowadzając z powrotem do komnaty.
- Nareszcie. Już myślałem, że nic z ciebie nie będzie, Gillian - oznajmił. - Teraz jedynie… pozostaje znaleźć tak silny ród, który będzie godny połączenia z twoją… zdolnością.
Wiedziałam, że nie mam szans. Ciążyła na mnie klątwa, o której dowiedziałam się dużo później. W dniu zaręczyn zaś ponownie dostrzegłam okazję, aby uwolnić się od Kralla.
Musiałam to tylko dobrze rozegrać. Mój ojciec zabronił straży dalszego szkolenia mnie, uznając, że jestem już gotowa. A ja niechętnie musiałam przyznać mu rację, albowiem przez ponad sto lat nauczyłam się jednej ważnej rzeczy - oszukiwania go. Teraz tylko musiałam to dobrze wykorzystać i gotowa byłam na największe kłamstwo w swoim życiu.