Berga-Argentum, piękne państwo, piękna rodzina królewska - Selkit oraz jej cudowny mąż, Amadesz. Przeznaczone sobie osoby z dwóch różnych zakątków państwa, aczkolwiek oboje z rodzin arystokratycznych - aczkolwiek to Selkit należała w tym wypadku do rodziny królewskiej i to jej krew była najważniejsza.
Dlatego, po siedemnastu latach od narodzin jej dwóch córek, to one będą musiały stawić czoła największemu piekłu na ziemi.
Ale w tym wypadku… od początku.
Selkit nie dała rady pokochać Amadesza, który został dla niej wybrany na partnera życiowego. Jego rodzina zaoferowała naprawdę dużo w całym królestwie, zatem to było bardziej niż oczywiste, że to on zostanie nowym wybrankiem przyszłej królowej. Czy sama władczyni, której jeszcze nie przekazano korony, miała jakiś wybór? Oczywiście, że nie. Dlatego też Selkit, wychowana na zasadach że miłości nie można wybrać, postanowiła uczynić, to, co podpowiadało jej serce.
Zatrzymać oboje. Miłość oraz władzę.
Albowiem jej serce już należało do kogoś innego.
***
Po ślubie Selkit pozwoliła sobie na więcej swobody. Podczas starania się z mężem o pierwszego następcę tronu, w tajemnicy również spotykała się nadal ze swoim ukochanym - Errą. Człowiekiem, w którego krwi płynęła krew zarówno dotkniętego, jak i krasnoluda, dlatego też ten związek nie mógł za żadne skarby wyjść na jaw. Bycie dotkniętym nie stanowiło dla lodowych elfów nic szczególnego, aczkolwiek krasnoludzka krew była weń okropnie kontrowersyjna, z racji na trwającą z przedstawicielami tego gatunku wojnę. Erra jednak okazał Selkit wiele dobra, pokazał jej świat, o którym mogła ona tylko pomarzyć.
Jakże ogromny był jej strach, gdy urodziła pierwszą córkę. Dziewczynkę, której imię wymyślił Amadesz, aby brzmiało jak najbardziej “szlachetnie”.
Dziewczynkę, której ojcem ewidentnie był Erra. Dziewczynkę, która miała piękne, błękitne włosy.
***
- Nazywa się Enyanqantonce Cayudshia LeStrange - opowiadała Errze, oczywiście jednocześnie wspominając o niezwykłym wyglądzie córki. Mężczyzna wydawał się oszołomiony, słysząc tak wiele liter w imieniu dziewczynki, aż w końcu z uśmiechem odparł:
- Enya. Ładnie. - Jego uśmiech jednak był dość blady, niepewny. Oboje wiedzieli, że prędzej czy później jego powiązanie może zostać odkryte. Jednakże skoro Amadesz oraz rodzina królewska się nie domyśliła, a zrzuciła wszystko na niepewne geny władcy (któż mógł wiedzieć, czy nie ma on w swojej rodzinie kogoś dotkniętego?), tak samo młodzi kochankowie się tym nie przejęli.
Aż dwa lata później nie pojawiła się kolejna niebieskowłosa dziewczynka, która również zaintrygowała rodzinę. Na tyle bardzo, że Amadesz nie chciał już starać się o kolejne dzieci.
***
Minęły trzy lata od urodzenia młodszej córki. Amadesz obserwował dziewczynki i z desperacją szukał w nich podobieństwa do siebie. Wciąż jednak nic nie mógł znaleźć. Wkrótce liczne wątpliwości przytłoczyło go na tyle, iż zdecydował się znaleźć odpowiedzi na swoje pytania. Bardzo pragnął wiedzieć, czy to z nim jest coś nie tak - czy w jego rodzinie wcześniej przejawiały się oznaki nieczystości… Aż w końcu znalazł odpowiedź, która zaskoczyła go nie w taki sposób, w jaki mógłby się w ogóle spodziewać.
Był bezpłodny.
***
Następne wydarzenia były tak szybkie, że trudno tutaj wychwycić z perspektywy kogokolwiek sensowny przebieg. Nie dość, że Amadesz był bezpłodny, to dowiedział się, że ojciec jego córek to po części krasnolud… To przelało czarę goryczy na tyle, że odnalazł on Errę - kochanka swej żony - i zabił go na jej oczach. Selkit stała na balkonie swego pałacu z sercem roztrzaskanym na milion kawałeczków. Natomiast tam na dole, na dziedzińcu dokonano publicznej egzekucji. Morderca, para krasnoludzkich szpiegów i jej ukochany Erra. Tuż obok stryczka stał Amadesz, którzy rzucał jej nienawistne spojrzenie, pełne chorej satysfakcji.
Selkit poczuła się zraniona na tyle, że wiedziała, że to jej koniec i była gotowa się z tym pogodzić. Ale nie może pozwolić mu tknąć dziewczynek.
Zabrała je wówczas daleko pod osłoną cichego triumfu Amadesza. Zabrała je do chatki, w której zostały stworzone w tajemnicy przed całym światem. Do chatki, w której mogła żyć razem z Errą.
I mimo że Selkit próbowała, nie wytrzymała długo.
***
W chatce panował półmrok, rozświetlany jedynie przez migotliwe światło świecy stojącej na zniszczonym drewnianym stole. Siedmioletnia Enya i jej pięcioletnia siostra Rienzi siedziały na starych, skrzypiących krzesłach. Deski podłogi trzeszczały przy każdym kroku, a wiatr świstał przez dziury w dachu, niosąc ze sobą zapach wilgoci i gnijącego drewna.
Przed dziewczynkami stała ich matka, Selkit, nachylona nad stołem. Jej rozczochrane włosy opadały na wychudzoną twarz, w której błyszczały oczy pełne niepokoju i szaleństwa. Ręce drżały, gdy stawiała przed córkami dwie gliniane miski pełne parującej zupy. Jej głos był cichy, niemal kołysankowy, ale drżał, jakby każdy wypowiedziany wyraz miał się rozpaść w powietrzu.
- Jedzcie, moje maleństwa – powiedziała, uśmiechając się szeroko, ale ten uśmiech był dziwny, zbyt napięty, jakby skrywał coś mrocznego. - Chcę, żebyście były zdrowe... żebyście wreszcie przestały cierpieć.
Enya zmarszczyła brwi, wbijając spojrzenie w miski. Ciepły zapach zupy wydawał się dziwnie nieprzyjemny, z nutą czegoś gorzkiego i obcego. Nie ufała matce – nie po tych dniach, gdy ich jedzenie było coraz bardziej skąpe, a Selkit coraz bardziej niespokojna.
Rienzi, niczego nieświadoma, sięgnęła po miskę, ale Enya szybko złapała ją za rękę.
- Poczekaj – powiedziała cicho, próbując ukryć drżenie w swoim głosie.
Selkit spojrzała na starszą córkę, a jej uśmiech powoli zaczął niknąć.
- Enya, kochanie... Nie każ mi czekać. Jedzcie, proszę. To dla waszego dobra.
Enya wpatrywała się w matkę, czując, jak coś w niej pęka. Miała wrażenie, że rozumie coraz mniej z tego, co dzieje się z jej światem. Jej matka, która kiedyś była ciepła i opiekuńcza, teraz wyglądała jak cień człowieka, którym była. Jednak intuicja – coś dzikiego i ostrego, co narodziło się w niej przez te trudne miesiące – szeptała, że coś jest nie tak.
W tym momencie Selkit, widząc, że dziewczynki nie jedzą, wybuchła:
- JEDZCIE! Proszę... proszę, jedzcie, bo inaczej nie mogę... nie mogę was uratować! - Jej dłonie zacisnęły się na krawędzi stołu, a jej głos złamał się w szloch, który odbił się echem od pustych ścian.
Enya spojrzała na Rienzi, a potem na miskę przed sobą. Właśnie w tej chwili, jakby w odpowiedzi na napięcie unoszące się w powietrzu, jedna z misek osunęła się na krawędź stołu. Czas jakby zwolnił – obie dziewczynki patrzyły, jak miska powoli przechyla się i z hukiem rozbija o podłogę, rozlewając zupę po spróchniałych deskach.
Selkit zamarła, a jej twarz przeobraziła się w maskę przerażenia.
- Nie... nie, nie, nie! – zaczęła szeptać, chwytając się za głowę.
Enya objęła Rienzi mocniej, jej serce waliło jak młot. Wiedziała, że to był moment, który zmieni ich życie na zawsze. W tej chwili stała się czymś więcej niż dzieckiem – stała się opiekunką, obrońcą, kimś, kto musi zrobić wszystko, by przetrwać, nawet jeśli oznacza to ucieczkę od własnej matki. I wtedy twarz Selkit, która próbowała nakarmić je swoją porcją, z impetem wylądowała w zupie. Kilka następnych sekund wydawało się, że cały świat zamarł wraz ze śmiercią Selkit, uduszonej własną trucizną w zupie. Chatka była cicha, aż nazbyt cicha.
Selkit podniosła głowę, ale coś w jej twarzy się zmieniło. Jej oczy, dotąd niespokojne i pełne bólu, wydawały się puste, jakby coś wyssało z nich całą ludzką iskrę. Jej ciało zaczęło drgać, najpierw delikatnie, potem coraz mocniej, aż w końcu upadła na bok z głuchym hukiem. Dziewczynki krzyknęły, a Enya zerwała się z krzesła, instynktownie zakrywając sobą Rienzi.
- Mamo?! – Rienzi pisnęła, patrząc na bezwładne ciało matki, ale Enya czuła, że to, co widziały, nie było końcem. Powietrze w pomieszczeniu zgęstniało, jakby coś niewidzialnego nagle zagnieździło się w jego ścianach.
Ciało Selkit zaczęło się poruszać, sztywno, nienaturalnie, jakby ktoś pociągał za jego kończyny jak za sznurki. Głowa jej opadła na bok, a potem wolno uniosła się z powrotem, odsłaniając twarz, na której pojawił się uśmiech – ale nie był to uśmiech ich matki. Był zbyt szeroki, zbyt nienaturalny, niemal groteskowy. Oczy Selkit zapłonęły nienaturalnym światłem, jakby jej ciało zostało opanowane przez coś obcego.
- Dziewczynki… – powiedział głos, który brzmiał jak Selkit, ale był głębszy, jakby ktoś inny mówił jej ustami. - Nie bójcie się. Mamusia się zmieniła... Mamusia ma teraz w sobie coś nowego.
Enya cofnęła się, serce waliło jej w piersi.
- Nie bój się, Enya – głos brzmiał teraz bardziej stanowczo, niemal melodyjnie. - Teraz będziecie słuchać nowej mamy... dobrze?
Ciało Selkit, poruszane przez zjawę, powoli wstało z podłogi. Było coś nienaturalnego w jej ruchach, coś przypominającego chód marionetki. Zjawa, która ją opętała, zdawała się walczyć z fizycznymi ograniczeniami ciała, ale nie poddawała się. Selkit spojrzała na dziewczynki z szerokim, przerażającym uśmiechem.
- Enya, ty będziesz moja najstarsza. Moja silna. Musisz być posłuszna.
Enya, choć cała drżała, odważyła się spojrzeć matce – a raczej temu, co ją opanowało – prosto w oczy. W głębi siebie czuła, że to, co stało się z Selkit, było nieodwracalne. Matka, którą znała, już nie istniała.
Zjawa, kontrolując ciało Selkit, obróciła się sztywno, jakby prowadziła je coś niewidzialnego. Powoli, krok za krokiem, wyszła z pomieszczenia, a jej ruchy zdawały się nieludzkie, łamane, jakby opętańcze.
Gdy drzwi zamknęły się za nią, chatka znowu wypełniła się ciszą. Enya zacisnęła szczękę, zmusiła swoje drżące ciało do ruchu i przytuliła siostrę mocno.
- Nie wróci – wyszeptała bardziej do siebie niż do Rienzi. Ale głęboko w sercu wiedziała, że to nie koniec. Coś mrocznego zostało z nimi tej nocy – coś, co ich już nigdy nie opuści.
***
Ale mama wróciła. I zaopiekowała się dziewczynkami. Może i już nie nosiła ciała Selkit, ale pozostała z nimi w niematerialnej formie - co trochę było pocieszne dla Enyi, albowiem trudno jej było spoglądać na zwłoki rodzicielki. Zastanawiała się czasem, jak Rienzi widziała tę sytuację, aczkolwiek nie poruszała z nią tego tematu.
Las, w którym dziewczynki spędzały większość swoich dni, był mroczny i gęsty, ale dla Enyi i Rienzi stał się domem. Promienie słońca przebijały się przez gęste korony drzew, rzucając na ziemię plamy światła, które zdawały się tańczyć, gdy wiatr poruszał liście. Wśród tych cieni i świateł słychać było śmiech dziewczynek – dziecięcy, radosny, ale jakby przytłumiony przez otaczającą ich aurę czegoś nienaturalnego. Enya i Rienzi biegały między drzewami, zrywając kwiaty i układając je w wianki, które Rienzi zakładała na głowę, śmiejąc się z dumą. Starsza Enya była bardziej powściągliwa, jej oczy często zerkały w kierunku cienia, który poruszał się wokół nich. Cień był zjawą – ich nową "mamą". Była tam zawsze, unosząc się w powietrzu, niematerialna, jej kontury ledwo widoczne, jak smużki dymu tańczące w promieniach słońca.
Zjawa była cicha, ale zawsze obecna. Jej obecność wydawała się jednocześnie kojąca i niepokojąca – jak ciepły koc, który nagle staje się za ciężki, za gorący. Czasami dziewczynki widziały jej twarz, wyłaniającą się z cienia drzew lub odbijającą się w kałuży.
- Mamusiu! Zobacz, co zrobiłam! – krzyknęła Rienzi, pokazując wianek. Zjawa, unosząc się nad nią, zakręciła wokół dziecka jak ciepła mgła.
- Mamusia jest z ciebie dumna - odpowiedziała.
Enya przyglądała się temu z daleka, plecąc swój wianek z większą precyzją, niż zamierzała. Nie ufała zjawie, choć nie mogła zaprzeczyć, że czuła coś ciepłego, coś, co przypominało jej dawną matkę, gdy ta jeszcze była sobą.
Zjawa podeszła bliżej Enyi, niemal unosząc się za jej plecami.
- A ty, Enya? – zapytała łagodnie. - Dlaczego nie pokażesz mi swojego wianka?
Enya wzdrygnęła się lekko.
- Jeszcze nie skończyłam – odpowiedziała cicho, jej głos był chłodniejszy niż miała zamiar.
Zjawa nie zareagowała gniewem. Zamiast tego zniżyła się, jej niematerialna forma lekko otuliła Enyę, a powietrze wokół stało się chłodne, ale nie nieprzyjemne.
- Moja mała Enya – wyszeptała zjawa, a jej głos był dziwnie smutny. - Wiem, że jesteś ostrożna. Jesteś mądra i silna, jak przystało na najstarszą. Ale ja naprawdę chcę, żebyś mnie pokochała, tak jak ja kocham was.
Enya zamarła. Słowa zjawy były jednocześnie przerażające i łagodne. Spojrzała na Rienzi, która śmiała się, bawiąc się z cieniem, który zjawa rzucała na ziemię. Jej młodsza siostra nie miała wątpliwości – ona już pokochała nową "mamę".
Tamtego wieczoru, gdy dziewczynki wróciły do swojego nowego domu - chatki, w której przyszło im spędzić następne lata - zjawa unosiła się nad nimi, opowiadając różne historie. Jej głos był melodyjny, pełen magii. Rienzi zasnęła w ramionach Enyi, a starsza z dziewczynek, zamiast zamknąć oczy, patrzyła na zjawę.
- Dlaczego nas nie dotkniesz, mamo? – zapytała nagle, jej głos był bardziej stanowczy, niż się spodziewała.
Zjawa zawisła w powietrzu, a światło zdawało się blednąć, jakby las wstrzymał oddech. Jej oczy, jasne i niemal hipnotyzujące, spoczęły na Enyi.
- Gdybym was dotknęła, mogłabym was zranić. Ale moje serce... – jej głos stał się cichszy, niemal szept – moje serce jest tu dla was, zawsze.
***
Długi, długi czas wychowywały się w dziczy, albowiem minęło dobre dziesięć lat. W tym czasie zjawa dbała o ich wyżywienie, o dobrobyt, nawet przyniosła kiedyś dla Enyanquantonce farby do malowania, żeby znaleźć dziewczynie małe zajęcie w te trudne i mroczne dni. Elfki nauczyły się przetrwania, a także instynktownie zaczęły używać magii ich rodu, co uznały za rzecz normalną i naturalną.
Gdy Enya, po dobrych dziesięciu latach w końcu przyzwyczaiła się do zabaw z mamą, w drzwiach ich wyniszczonej chatki stanął strażnik z herbem Berga-Argentum i rzekł:
- W końcu was znaleźliśmy... Ostatnie potomkinie królewskiego rodu.