Ideał, mówili. Z tak idealnej pary powstanie idealne dziecko, opowiadali; i poniekąd mieli rację, albowiem w tej dobrze prosperującej rodzinie magów prędko urodził się trzeci syn, którego ochrzczono Deamore. Jego starsi bracia, Heathore oraz Armoniusz, nie radowali się z kolejnego męskiego potomka w rodzinie. Ich ojciec wierzył bowiem, że to przyniesie im rywalizację o pozycję wśród magów. O dziwo jednak, po paru latach, bracia zrozumieli, że będą prędzej najlepszymi przyjaciółmi niźli wrogami.
Do czasu, aż każdy z nich się nie zakochał.
***
Gdy Deamore miał sześć lat, matka uczyła go wszelkich sztuk zielarskich, Heathore szkolił się magii wojennej, natomiast Armoniusz pokochał poezję. Bracia często nawzajem opowiadali sobie o wspólnych zainteresowaniach, przez co Armoniusz również zapałał miłością do wojaczki, a Deamore - do sztuki. Wiele razy pożyczał od starszego brata tomiki poezji, raz również wybrał się z nim na uliczne przedstawienie.
- Kiedyś, Deamorze, pójdziemy do prawdziwego teatru. Dobrze? - zagadał Armoniusz, uśmiechając się do czarnowłosego. Deamore odwzajemnił ów gest i przytaknął, równie szczęśliwy.
Bracia szkolili się w dziedzinach magii od maleńkości. W szkole magicznej wspomagali się, gdy któryś z nich nie dawał rady, aż w końcu znaleźli swe powołania. Deamore jednak był bardzo rozchwiany - wykorzystywał do rzucania zaklęć wszelkiego rodzaju źródła, bowiem nie szło mu to intuicyjnie, tak jak Armoniuszowi bądź Heathore’owi. Wbrew pozorom najmłodszy brat nie odstawał od obojga - wręcz przeciwnie, szybko się uczył i dzięki temu prędko z braćmi osiągnął sukces.
W wieku 28 lat Heathore został nadwornym magiem, służącym wojsku. Dwa lata później już był kapitanem. Armoniusz, zaledwie rok młodszy od najstarszego brata, jako jedyny nie potrafił określić i znaleźć swego powołania, a dwudziestopięcioletni wtedy Deamore postanowił oddać się w pełni zielarstwu. Długo uczył się również sztuki alchemii i kreomagowania, aby sprzedawać w sklepie matki coraz to rozmaitsze mikstury. W wolnych chwilach próbował przypomnieć sobie rzeczy, których nauczył się na zajęciach; szkolił się w dziedzinie ducha i chaosu, a także kilku teoretycznych kwestii. Raz zdarzyło się, że matka nakryła go na nauce, gdy mężczyzna dodatkowo w skupieniu bawił się nożem.
- Pokaleczysz się - ostrzegła go.
- Spokojnie, matko - odparł Deamore. - Ostrza mi niestraszne.
Sielankowe życie Deamore’a powoli dobiegało końca, bowiem pojawiły się w nim kobiety. Pierwsza ukochana czarodzieja, Elizz, dziewczyna nadobna i niezwykle inteligentna. Starsi bracia jednak od początku nie akceptowali wybranki najmłodszego członka rodziny - opowiadali mu, iż kobieta ta złamie jego serce. Deamore, zaślepiony pięknem i charyzmą swej ukochanej, nie baczył na ostrzeżenia innych. Mężczyźnie marzyło się, aby w Maurii mówiono o nich tak, jak onegdaj wspominano o jego rodzicach - ideał. Idealni partnerzy, idealne dzieci. A że Deamore jako najprzystojniejszy z braci miał się czym poszczycić, bowiem pozycja również robiła swoje, więc mógł liczyć na równie idealne życie. Czarodziej jednak prędko potknął się na tej drodze, a konsekwencje uderzyły jeszcze mocniej.
***
Deamore zajmował się tym, co zwykle. Spokojnie studiował księgi do późna, gdy niespodziewanie drzwi do jego komnaty zaskrzypiały poruszone. Czarodziej spodziewał się dostrzec Heathore’a, matkę z kolejnym upomnieniem, Elizz, ale… Ale to nie był nikt z wyżej wymienionych. W drzwiach stała Reisha, narzeczona Armoniusza. Deamore zmarszczył brwi, jawnie zdziwiony.
- Co tutaj robisz? Jest już późno. Powinnaś… - Nie skończył. Kobieta z miną zatroskanego zwierzęcia rzuciła się na czarodzieja, aby następnie jej usta zaatakowały jego. Deamore zszokowany nie wiedział, jak ma zareagować. Reisha jednak wykorzystywała okazję, gdy mężczyzna nie odpowiadał i wcisnęła w jego dłoń zawinięty liścik. Następnie, niby spłoszona, szybko wybiegła z pokoju. Na odchodne rzuciła tylko zdanie, które niczym sztylet przeszyło serce Deamore’a.
- Zawsze patrzyłam tylko na ciebie.
Następne lata były dla Deamore’a koszmarem. Co tylko spoglądał na Reishę, niezwykle szczęśliwą z Armoniuszem, wspominał tę noc, gdy kobieta przybyła do jego komnaty. W liście, który mu wręczyła, znajdowało się całe jej wyznanie miłosne. Ból w sercu czarodzieja wzmógł się, bowiem było mu po prostu żal. Reisha wspomniała o swoim marzeniu - tak podobnym do jego marzeń! - o idealnym życiu, w idealnej rodzinie. Deamore jednak nie mógł zrobić tego; nie mógł jej pokochać. Nie zdradziłby brata. Milczał zatem i ignorował narzeczoną Armoniusza, co okazało się pierwszym błędem z jego strony.
- Jak mogłeś! - Krzyk Armoniusza zapanował w całej posiadłości. Deamore upadł pod wpływem ciosu, jaki wymierzył w niego starszy brat, a Reisha oglądała to wszystko niewzruszona.
- Armoniuszu… - odezwał się czarodziej. Mężczyzna chciał wiedzieć, co się dzieje, dlaczego jest obiektem gniewu swego drogiego brata, ale…
Kobieta stojąca obok nich uśmiechnęła się, gdy usłyszała następne słowa narzeczonego.
- Reisha powiedziała mi wszystko. Jak śmiałeś się do niej przystawiać?
- Armoniuszu, to kłamstwo. Ja nigdy nie… - Deamore próbował wyjaśnić. Chciał pokazać bratu list, lecz ten nie przyjmował innych wyjaśnień. Reisha dobrze rozdała karty, bowiem nie tylko Armoniusz jej wierzył - cała rodzina stała po jej stronie, uznając najmłodszego za typowego babiarza, który nie może się oprzeć pięknym buziom.
I tak oto Deamore opuścił dom, nie mogąc znieść spojrzeń, którymi obdarowali go rodzice, Heathore oraz Armoniusz.
Reisha odwróciła wzrok.
Jedynie Elizz uwierzyła w historię Deamore’a, znając charakter Reishy. Kobieta jednak, gdy ukochany poprosił ją o schronienie, wyrzuciła go za drzwi. Po raz kolejny serce czarodzieja pękło, gdy usłyszał słowa Elizz;
- Bez statusu została ci już tylko śliczna buźka. Żegnaj. - I zatrzasnęła za nim drzwi.
***
Deamore oddał się podróży. Znajomość ziół sprawiła, że mężczyzna mógł sprzedawać swoje drobne wyroby, lecz bez specjalistycznego sprzętu trudno było zrobić cokolwiek więcej. Czarodziej był słaby - nie tyle nieprzyzwyczajony do takich warunków życiowych, co wcześniejsze wydarzenia bardzo zadziałały na jego psychikę. Romantyczna natura Deamore’a bardziej niż kiedykolwiek pragnęła akceptacji, lecz mężczyzna nie wiedział, czy kiedykolwiek ponownie tak zaufa jakiejkolwiek kobiecie o ślicznym licu.
I wtedy spotkał ją. Alajellę. Wpierw nim ją ujrzał, usłyszał jej cudowny głos; pełen pasji, zakochany w sztuce po uszy. Podążył tam, a gdy znalazł się w teatrze, wspomnienia dotknęły jego duszę. Recytacja, to miejsce, obietnica Armoniusza, którą dawniej sobie złożyli… To tutaj Deamore czuł, że odnajdzie swe miejsce na ziemi. Dlatego gdy kobieta skończyła swe małe przedstawienie, zaklaskał zachwycony.
Nie chciał jej speszyć, aczkolwiek Alajelli zdecydowanie brakowało pewności siebie, którą emanowała wcześniej na scenie. Cicho zaśmiał się pod nosem, gdy kobieta schowała się przed nim. Deamore nie dbał o to, jak wyglądała - bowiem pokochał ją, zanim w ogóle zdążył ją zobaczyć.
- Chciałem tylko poprosić o pomoc w odnalezieniu najtańszej gospody w mieście - rzekł, podchodząc do niej. Cały czas się uśmiechał. Chciał obejrzeć przedstawienie, w którym ponownie ujrzy tę pewną siebie niewiastę.
Dlatego wieczorem wrócił z nadzieją, że ponownie ją zobaczy. Ale jej nie było. Wracał tak parę razy, aż spotkał ją ponownie następnego dnia, gdy zamiatała. Deamore tego dnia pokochał teatr bardziej niźli w przeszłości,
I chciał ujrzeć, jak Alajella błyszczy.
***
Deamore pozostał w Rapsodii dłużej, niż wcześniej zamierzał. Codziennie odwiedzał teatr, w którym przebywała Alajella. Starał się dla niej jak mógł; żeby poczuła się swobodniej przy nim, ale również aby sama nabrała odwagi. Nie była jak pozostałe kobiety, które czarodziej obdarzył uczuciem; mówiąc prosto z mostu, była po prostu brzydka. Ale to właśnie dla Deamore’a było w niej wyjątkowe - ona miała to coś, co człowiek chciał oglądać. Tę zachwycającą nutę, talent. Czarodziej pragnął, aby kiedyś i ona to dostrzegła.
Stres, który odczuwał, gdy piękna siostra Alajelli próbowała go uwieść, przypominał mu o Reishy oraz Armoniuszu. Drugi raz nie popełni tego błędu; jawnie odrzucał zaloty Athelisii, mówiąc też o wszystkim damie swego serca. Widział jednak, że kobieta się męczy; jako cień swej nadobnej siostry musiała wcześniej doświadczyć okropnych sytuacji. Deamore musiał działać, więc gdy ponownie przybył do niej do teatru, nie wahał się ani sekundę.
- Kocham cię.
Tej nocy liczyła się Alajella. Oni oboje, a Deamore był pewien, że tak już będzie.
Aż jego ukochana, po tejże pamiętnej nocy, zniknęła na trzy dni.
***
Wpierw myślał, że ją spłoszył. Że zrobił coś nie tak, że się pospieszył. Athelisia próbowała go pocieszyć, aczkolwiek Deamore - cały w nerwach - w końcu głośno wypowiedział to dziurawiące serce zdanie, które ongiś zraniło jego samego.
- Bez tej swojej ślicznej twarzy jesteś nikim! Nie dorównujesz Alajelli!
I wtedy pojawiła się ona. Deamore nie chciał wierzyć swym oczom, więc wpierw zaprzeczał, jakoby to była jego ukochana. Nie poznał jej, mimo że czuł, że to ona.
Alajella bowiem wróciła odmieniona. Piękna. Zupełnie inna osoba; to nie była jego Alajella. Oddała duszę diabłu za urodę. W sercu Deamore’a ponownie coś pękło. Poczuł się zdradzony. Ukochana może i była teraz piękna, lecz w jego oczach zbrzydła niesamowicie.
Jego Alajella umarła dla niego już w tamtej chwili.
***
Zostawił Alajellę. Opuścił Rapsodię, miasto, które tak sobie ukochał. Nie mógł patrzeć na to piękne miejsce, nie mógł znieść widoku swego odbicia w lustrze.
“Bez statusu została ci tylko śliczna buzia. Bez tej pięknej twarzy jesteś nikim”. Piękno tak bardzo zbrzydło Deamore’owi, że mężczyzna przez wiele lat obwiniał się o wszystko; o gniew Armoniusza, o poświęcenie Alajelli, o swój stan…
Wiedział, jakie zioła wywołują największe otępienie. Tak bardzo oddał się swej nowej pasji, jaką były niebezpieczne rośliny, aż nie zauważył, gdy stuknęła mu pierwsza setka. Można pokusić się nawet o stwierdzenie, że nie pamiętał w ogóle tych 50 lat, które przeżył. Deamore przez wcześniejsze zainteresowanie nożami zrozumiał, że w maksymalnym otępieniu organizmu, krojenie i sekcja wszelkiego rodzaju jaszczurek jest intrygująca. Czarodziej uwielbiał patrzeć na krew, która powoli tryskała z ciał tych niewinnych stworzeń; dla nich nie liczył się wygląd. Jeśli oprawca jest 30 razy większy, jest silniejszy. Deamore zaintrygowany swymi nowymi myślami powoli trzeźwiał na umyśle, aż w końcu zrozumiał, co ma największą wartość w jego życiu. Liczyły się tylko dwie rzeczy; otępienie i ból.
Dopiero później doszła doń zemsta.
***
Deamore wrócił do Maurii. Rodzice przyjęli go z otwartymi rękoma, bracia zaś podzielili; Heathore wyruszył w świat, aby spełniać się zawodowo, a Armoniusz z Reishą zamieszkali w posiadłości rodziny Donalbein. Deamore nie chciał konfrontacji z bratem - urządził sobie drobną sypialnię na poddaszu sklepu zielarskiego, który przejął po matce, a na zapleczu zaś później powstała jego mała pracownia. To tam oddał się swej pasji. Pragnął, aby ludzie widzieli wnętrze; takowe zaś jest lepiej dostrzegalne, jeżeli zewnętrzna powłoka nie przyciąga całej uwagi. To tutaj mężczyzna zaintrygował się czytaniem aur i doskonalił wszystkie dziedziny magii, które poznał dawniej; dodając do tego nową arkanę, demoniczną.
Przez pewien czas sklep o dumnej nazwie Czarny Księżyc był sławny tylko u okolicznych mieszkańców; tylko oni kupowali lekarstwa, maści, lecz Deamore rozsławił przybytek rodziny. W ciemnym półświatku czarodziej był sławnym upajaczem, dzięki któremu można było oddać się w zapomnienie niczym za sprawą alkoholu, ale szybciej. Lepiej. Taniej.
Swoje drobne dzieło Deamore nazwał tikotum. Ten przysmak, palony wśród świec bądź zaparzany jako herbata, miał mu pomóc zapomnieć o ukochanej, a tym samym stać się jego przepustką do nowego świata. Mężczyzna bowiem eksperymentował - był w tym niezwykle początkujący, aczkolwiek starał się bardzo. Klienci często widzieli go z ostrzem w dłoni rano, ubrudzonego krwią, a wieczorami - żywego, lecz niepewnego. Deamore chciał tworzyć więcej substancji. Obrzydzających, wywołujących halucynacje czy też po prostu ukazujących ludziom ich czarne strony. Chciał być więcej niż magiem, chciał być ponad wszystkimi - żeby ludzie dostrzegali jego wnętrze, a nie piękną buźkę.
Przez kolejne lata to zajęcie bardzo spodobało się czarodziejowi. Nie zważał, że jego krew mieszała się z krwią badanych przez niego gadów, czy że akurat kilka z nich go ukąsiło. Mogło minąć pięćdziesiąt, a nawet kolejne dwieście lat.
A on nigdy nie zapomni o Alajelli.