~*~
Kim jest Sendia? 603 lat temu.
Sendia urodziła się w rodzinie jako ta szczęśliwa córka. Była “Płomykiem” tatusia. Iskierki zawsze tańczyły w jej oczach, zwłaszcza kiedy zainteresowała się magią ognia. Od najmłodszych lat rodzice uczyli ją wszelkich zaklęć, choć po jakimś czasie czarodziejka została zdana na siebie. Już w wieku 7 lat potrafiła czytać i pisać, a to tylko pomagało jej szkolić się w różnych dziedzinach magii. Bardzo pragnęła szybko stać się tak zdolną czarodziejką, jaką była jej matka - Nuri. Kobieta potrafiła dotykiem uszczęśliwić drzewo i sprawić, żeby obrosło w przepiękne owoce, a kiedy ktoś ją rozbawiał, przytrafiało się mu szczęście ponad wszelkie dziwy! Sendia zatem uczyła się naraz kilku kręgów magii, choć była bardzo mała i nie mogła liczyć, że opanuje je zbyt szybko.
- Chcę być najlepszą czarodziejką na świecie! - mówiła.
~*~
Płomyku, naucz się kochać w bólu, czyli co się działo 601 lat temu.
Pewnego dnia do ich domu wparował ojciec Sendii. Nokturn był wstrząśnięty. Nawet dotyk jego ukochanej nie pomagał, jak miał w zwyczaju; Nuri posiadała bowiem moc, którą odziedziczyła po niej mała Sendia. Mężczyzna nie wyjaśniał zbyt wiele - Nuri i ich córka miały tylko kilka minut, aby zabrać najpotrzebniejsze rzeczy.
- Musimy uciekać - powtarzał Nokturn, głównie biegając w kółko niźli zajmując się czymś pożytecznym. Chmury powoli zbierały się na niebie, zwiastując tym nadejście burzy. Dla Sendii pierwszy grzmot zagłuszył słowa wypowiadane przez matkę. Czarodziej zdawał się usłyszeć, co powiedziała. Stał w szoku, nie mogąc uwierzyć, że jego koszmar zaczyna się spełniać.
Uciekali rok. Dla Sendii, która niedawno skończyła dziesięć lat, taka długa podróż była jak przygoda. Brzuch jej matki rósł z każdym miesiącem, aż w końcu rodzice oznajmili młodej blondynce, że będzie miała rodzeństwo.
Szczęście Sendii trwało tak długo, jak podróż kropli deszczu z chmury do ziemi. I z równym impetem się zakończyło, gdy czarodziejka ujrzała zakrwawioną matkę w jaskini, która trzymała swoją nowo narodzoną córkę.
- Mamo. - Sendia rzuciła wszystko, podbiegając do rodzicielki. Gdyby nie ta podróż, zapewne nic by się nie stało, powtarzała sobie. Wiedziała jednak, że to dopiero początek nowych wydarzeń.
- Pło...mykhu… - wyszeptała Nuri, niemalże krztusząc się krwią. - Za...opiekuj się nią… Obiecaj…
Umarłych nie wolno okłamywać. Tak od zawsze powtarzali jej rodzice. Ostatnia prośba jest tak ważna jak całe życie.
- Przysięgam - rzekła Sendia, zalewając się łzami, kiedy Nuri umierała z uśmiechem na ustach.
Nikt nie wiedział, co zaszło dokładnie tamtej nocy w jaskini. Czy ktoś zaatakował Nuri, czy to powikłania ciążowe, coś na pewno ją zabiło. Możliwe, że nie zniosła wysiłku, jakim była podróż podczas tak zaawansowanej ciąży.
Wiele się zmieniło. Nokturn nie pocieszał Sendii tak, jak robił to dawniej. Nie nazywał jej również Płomykiem, jak zwykł wcześniej. Teraz liczyła się tylko Luna, jej ukochana siostrzyczka.
- Dlaczego nie chcesz się opiekować siostrą? - zapytał pewnego dnia Nokturn, tworząc kolejną iluzję, mającą na celu ukryć ich przed czymś.
- Nienawidzę jej. Zabrała mi mamę - odparła Sendia, próbując z całej siły powstrzymać się od płaczu. Jej ojciec zareagował natychmiast; podszedł do córki, objął jej małą twarzyczkę w dłonie i powiedział:
- Nie możesz tak mówić. Mama dała nam bardzo cenny skarb, zanim odeszła. To też nasz mały skarb.
~*~
590 lat temu, czyli gonią nas Cienie!
Przez długi czas Sendia zajmowała się siostrą. Uczyła ją, opiekowała się nią, także zabawiała, kiedy ojciec coraz bardziej starał się przed czymś uciec. “I niech ucieka”, myślała czarodziejka. “Żeby tylko potem nie płakał, że nas nie zna”.
Nokturn poświęcał im tyle czasu co nic - głównie krzyczał, jak za daleko odbiegały albo mówił, że muszą zmienić kryjówkę. Sendia nie mogła go przez to znieść. Mała Luna tego nie dostrzegała, ale fanatyzm ojca powoli go wykańczał.
- Ale świetne! Sendia, jesteś niesamowita! - krzyczała niebieskowłosa, widząc popisy siostry w sztuczkach związanych z magią ognia. To na niej skupiła się młoda czarodziejka.
Tego dnia również ich życie zmieniło się na zawsze. Ojciec opowiedział im o Cieniach. I o klątwie, którą nosiła Luna. Sendia nie mogła znieść tych wieści, choć była równie zaskoczona co siostra. A wtedy Nokturn je zostawił.
Odszedł do swoich ukochanych Cieni. A niedługo potem i one upomniały się po Sendię i Lunę.
Mimo że tak się starała, mimo że zostały same - los nie uśmiechnął się do czarodziejek. Pewnego dnia Sendię wciągnęła nieznana siła w tajemniczy portal, na zawsze rozdzielając obie siostry.
~*~
588 lat temu, Cienie to nie są moi przyjaciele.
- Zabierzcie ode mnie swoje brudne łapska! - krzyczała Sendia, po raz kolejny próbując się wyrwać Cieniom. Codziennie. odkąd została porwana, starała się uciec. I codziennie była torturowana na oczach ojca, żeby wyjawić w końcu sekret.
- Klątwa musi się w końcu ujawnić. W jakiś sposób, ale musi - mówił jeden z jej oprawców. Sendia wówczas mordowała wzrokiem swojego rodziciela. Nie kiwnął nawet palcem, żeby jakoś pomóc jej uciec.
Dopiero po dwóch latach Sendia zmiękła. Zrozumiała, o co im chodzi. Gdy jednak Nokturn zobaczył ten okrutny błysk w jej oku, zaczął kiwać głową, błagając ją, aby siedziała cicho.
- Naprawdę, ojcze? - rzekła czarodziejka, zwracając tym samym na siebie uwagę Cieni. - Pozwoliłeś im mnie torturować przez tyle lat tylko dlatego, żeby nie dowiedzieli się, że to Luna jest nosicielką twojej klątwy!
Z jej słowami zapadła cisza. Cienie były w szoku. Ich ukochany więzień w końcu pękł, wyjawiając im tak bardzo skrywaną przez Nokturna tajemnicę. Mężczyzna załamał się. “Widać, kogo faworyzujesz, tatku”, myślała w złości Sendia. Cała się trzęsła z emocji. Aż w końcu i one gdzieś zniknęły przez jedno zdanie:
- Wymażcie jej pamięć. - Cienie posłusznie przechwyciły czarodziejkę.
~*~
Chwilę później, kiedy umarłam.
Sendia starała się wyszarpać za wszelką cenę. Sługusy zaciągnęły ją niedaleko lasu, w którym rozstała się z Luną; doskonale rozpoznawała jaskinię, w której niegdyś mieszkały. Młodszej siostry jednak czarodziejka nie dostrzegła.
Cienie szeptały coś między sobą. Decydowały o jej losie, aż w końcu dotarli do jednej z rzek. Tam jeden z jej oprawców ochlapał głowę Sendii wodą. Następnie skinął głową na swojego kompana, który przyłożył dłoń do czoła pradawnej. Czarodziejka potrzebowała kilku chwil, aby zareagować.
Magia ognia jest przydatna, płomyczku.
Rozbłysła mała kula ognia, która oślepiła jednego z oprawców. Kiedy zatem odsunął się z krzykiem, Sendia uderzyła tyłem głowy trzymającego ją Cienia, wyswobadzając się z jego uścisku. Wszystko to robiła z przyćmionym umysłem. Czuła się jak upita. Dlatego następne wydarzenia całej szamotaniny sprawiły, że niespodziewanie wpadła do rzeki i uderzyła głową o jeden z kamieni - a wtedy nastała już tylko ciemność, której Cienie tak bardzo jej wtedy życzyły.
~*~
Kiedy narodziłam się na nowo…
Otworzyła powoli oczy. Głowa bolała ją okropnie, a rażące promienie południowego słońca tylko potęgowały całość. Kobieta podniosła rękę do czoła i zdziwiła się, kiedy poczuła bandaż.
Gwałtownie wstała, czego zaraz potem pożałowała. Głowa pulsowała jej, nie pozwalając na klarowne myślenie.
- O, księżniczka wstała - rzekła tajemnicza staruszka. Jasnowłosa spojrzała na nią zdziwiona. Krótko po tym w namiocie, w którym obie się znajdowały, pojawiła się cała grupka barwnych postaci (a to jeszcze nie wszyscy, bo niektórzy wychylali głowy zza schronienia, a żeby zobaczyć, co się dzieje w środku). Najbardziej uwagę zwracał rosły mężczyzna o rudej brodzie i niebieskich oczach.
- Dobrze, że się nie utopiła. - Wielki mężczyzna musiał być przywódcą. Każdy, kto stał obok niego, spoglądał na niego jak na ogromną skarbnicę wiedzy, która zaraz im powie, co się dzieje za ogromnymi górami Dasso lub jak rozmnażają się fellarianie.
Rudzielec jednak zachował spokój i podszedł bliżej kobiety. Ta jednak przestraszona, odsunęła się gwałtownie. Zabolało.
- Spokojnie. Nie po to cię wyłowiłem, żeby zaraz robić ci krzywdę. - Zaśmiał się, a jego donośny rechot zapewne obudziłby umarłego. - Kim jesteś, dziewuszko?
Kobieta zesztywniała, kiedy zrozumiała coś bardzo istotnego. Mimo że tego nie wiedziała, Cienie dopięły swego.
- Ja… Nie wiem - skłamała. Pamiętała tylko imię, ale bała się go wymówić na głos.
~*~
Bandyta znaczy rodzina.
“Nazywam się Fejra”, powtarzała po raz kolejny szczęśliwa kobieta. Ludzie, którzy ją uratowali, byli rozbójnikami. Przyjęli ją do siebie i od tamtej pory należała do ich małej grupy. Szybko zaczęła traktować Ferseya (rudego mężczyznę) jak ojca, ponieważ to on nadał jej nowe imię. Młodego Finna, który zajmował się nią, kiedy była nieprzytomna, od razu pokochała jak brata. Babcię Eldę. Geneviewe. Wszystkich, których spotkała po raz pierwszy w namiocie. Coraz szczęśliwsza nie wiedziała nawet, że instynktownie sprowadzała na nich pomyślność.
Przecież zapomniała nawet, że jest czarodziejką.
Fersey wychowywał ją jak człowieka. Uczył ją polowania, pokazał, jak radzić sobie w lesie, a kiedy trochę podrosła - uczestniczyła w pierwszym napadzie. Wtedy mogła przejść do miasta, aby tam oszukiwać ludzi i zdobywać łupy.
Fejra dorastała wśród bandytów, którzy dla niej byli jak rodzina. Zazwyczaj jednak żywot takowego kończył się, zanim ten osiągnął wiek odpowiedni do ożenku. Młody Finn zginął, zaatakowany przez miejskich żołnierzy. Babcię Eldę zabili, kiedy zbierała zioła w lesie. A gdy Fersey znajdował się na łożu śmierci, jego jedyna córka wzięła ślub.
~*~
Czas ucieka; Śmierć goni...
Fejra kochała Javiera. Pamiętała, jak znaleźli go w chwili, kiedy biedak zamierzał się powiesić. Opowiadał o swoich nieszczęściach - o śmierci matki, którą zabił ojciec. O tym, jak dolał rodzicielowi truciznę do zupy. Jak uciekł przez zrozpaczoną siostrą, która łaknęła zemsty. Bandyci przygarnęli go, a dzięki nieświadomego działania mocy Fejry, mężczyzna już nigdy nie poczuł się smutny.
Kilka lat później pobrali się. Niedługo potem zmarł Fersey, którego córka opłakiwała bardzo długo. A w końcu i ona, jako wychowanka dzielnego Ferseya, jak i jej mąż zostali ogłoszeni pierwszą parą przywódców.
Wszyscy zatem musieli przyjąć nazwisko Morte. I od tamtej chwili, przez wiele, wiele lat, rodzina bandytów Morde żyła dostatnie i szczęśliwie, przygarniając coraz to nowszych członków.
~*~
Fejra weszła do namiotu z dwoma kubkami. Jeden z nich napełniony był zieloną substancją, która pachniała, nie oszukując, obrzydliwie. Javier podniósł na nią wzrok znad księgi, po czym uśmiechnął się. Krew przesiąkała bandaże na jego ramieniu.
- Pij. Pomoże ci. - Kobieta postawiła przed nim jeden z kubków. Dla pewności, że jej mąż wypije ziółka, ucałowała go czule w czoło. To zawsze na niego działało.
- Niech zgadnę. Kolejny dziwny specyfik babi Eldy? - zapytał, zamykając księgę. Wcześniej jednak Fejra dostrzegła rozdział o truciznach. Musiał dalej przeżywać, myślała.
- A jasne. Wypij po dobroci. Ty jej nie pamiętasz, ale uwierz mi, że babcia Elda potrafiła mnie całą noc gonić po obozie z klapkiem w dłoni zamiast na nodze, żebym tylko zażyła jej ziółka.
- A ty jesteś równie uparta jak babcia Elda. O ile nie gorzej.
Zaśmiali się. I takie chwile Fejra wspominała najlepiej; beztroskie życie, w którym mogli żyć dzięki bogactwu innych, bronić się nawzajem i chronić jak rodzina.
~*~
...a wieczność czeka.
Minęło 70 lat. Przybywali nowi ludzie, starzy umierali śmiercią naturalną lub podczas napadów. Mimo że Javier starzał się z dnia na dzień, wygląd Fejry nie zmieniał się. Ludzie w obozie powoli dziwili się (ci, którzy już nie pamiętali ślubu przywódców), że taka młoda kobieta jest żoną starego bandyty. Uważali ją po jakimś czasie za jego kochanką, a status małżeństwa uznawali za wymówkę biednej jasnowłosej.
Nadszedł też dzień, w którym Fejra musiała pożegnać ukochanego. Cały namiot wypełniło tyle osób, ile zdołało się pomieścić. Kobieta czuwała w milczeniu, spoglądając na twarz swojego męża.
Javier spojrzał na nią po raz ostatni i powiedział:
- Cieszę się. Wyglądasz tak, jak w chwili, w której cię pokochałem…
Żałoba Fejry trwała wiek. A później kolejny. Ostatecznie przerażona kobieta nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie potrafi odejść.
Pewnego dnia wygrzebała stare księgi, które tak uwielbiał studiować jej ukochany. Czytała tak długo, aż oczy nie lepiły jej się do powiek. Zagłębiała tajniki nekromancji, aby w ślepej nadziei dowiedzieć się, czy może przywrócić najdroższe osoby. W końcu Gail, młody chłopak, który uciekł z sierocińca, wynosił ją stamtąd siłą. Ludzie wciskali jej jedzenie, aby żyła. Ona jednak przez większość czasu zachowywała się jak warzywo - niezdolne do niczego innego poza egzystowaniem. Aż w końcu ktoś przerwał jej i powiedział coś, co ponownie zmieniło życie wiecznie młodej Fejry.
- A może to klątwa? - rzucił Gail. - Ktoś cię przeklął, że nie możesz umrzeć. I to przez to.
~*~
Dlaczego się nie rozumiem? Czyli wiele, wiele lat w skrócie.
Fejra opuściła swoją rodzinę. Wyrzekła się także nazwiska Morte. Za bardzo bolało ją przywiązywanie się do nowych członków ich bandy, żeby potem ich stracić. Przez wiele lat błąkała się bez celu po Alaranii, spotykając coraz to ciekawsze postaci. To jednak były bardzo krótkie znajomości. Gaia, kobieta o cudownym charakterze, aczkolwiek bardzo zamknięta na świat. Fejra doskonale ją rozumiała. Nie chciała się przywiązywać do nikogo i czuła, że właśnie to łączyło ją z tą kobietą.
Ale na skraju Doliny Umarłych wszyscy się czują samotni, nieprawdaż?
Fejrze nie zajęło długo, żeby podejść i zapoznać się z kobietą. Krótka wymiana zdań typu “co tu robisz?” albo “nie boisz się bandytów? W Dolinie podobno nawet trup może ci sięgnąć po sakiewkę” tylko zatwierdziła jasnowłosą w przekonaniu, że lubi Gaię.
- Ciąży na mnie klątwa, wiesz? - powiedziała jej. W każdym razie i tak za mniej niż pół godziny Fejry już tutaj nie będzie. Co jej szkodziło podzielić się z kimś swoimi myślami. - Każdy, kogo kocham, odchodzi przede mną. A ja mogę tylko patrzeć, jak umierają. Dławię się nieśmiertelnością.
~*~
Samotność kłóci się z samodzielnością.
W swojej podróży Fejra nie mogła nie znaleźć się w mieście. O ile na samym początku starała się unikać tłumów i tego okropnego szumu, tak nadal potrzebowała jedzenia. W tej tajemniczej nieśmiertelności nikt nie powiedział jej, że nie umrze z głodu. Odczuwała podstawowe potrzeby fizjologiczne.
Ale żeby zdobyć jedzenie, potrzebne są również pieniądze. Co zatem może począć bandytka w tak ogromnym mieście jak Demara?
Jeszcze wtedy Fejra była słabo doświadczonym złodziejem. Przyzwyczajona do grupowych akcji, teraz musiała działać w pojedynkę. Oczywiście nie zawsze wszystko wychodziło po jej myśli, zatem przy pierwszej próbie sięgnięcia do sakiewki jegomościa Fejra została złapana za ramię.
- Cholera - zaklęła cicho. Mężczyzna wyglądał na około trzydzieści lat, lecz to jako drugie rzuciło się kobiecie w oczy. Pierwsze to jego blada cera. Niespodziewanie zalała ją fala wspomnień. Tak trupio wyglądał Finn, którego pochowała.
Przez natłok myśli Fejra nie zachowała się racjonalnie. Nie myślała już o jedzeniu, o tym, jak je zdobyć. Upuściła mieszek pieniędzy, po czym wyszarpała się z uścisku bladego mężczyzny i puściła się biegiem do najbliższego ukrycia.
Jakież było jej zaskoczenie, kiedy ponownie trafiła na mężczyznę o wyglądzie trupa. Po milusiej wymianie uprzejmości (mniej więcej latających noży oraz dziwnych sztuczek magicznych) Fejra musiała przyznać przed sobą, że nawet go polubiła. Był jej całkowitym przeciwieństwem - spokojny, cierpliwy i opanowany. W odróżnieniu od samolubnej bandytki, która miała w zamyśle wyłącznie zdobyć pieniądze na jedzenie, on zachował się rozsądnie i odnalazł ją.
- Cain - powtórzyła, kiedy zaoferował jej swoje towarzystwo i pomoc w zdobyciu pożywienia. - Jestem Sendia - skłamała, podając swoje drugie imię. Oczywiście, jak przystało na Fejrę, przyjęła pomoc. Potem jednak zrobiła to, czego nauczył ją Fersey: uciekła, zostawiając Cainowi nieładną ranę na lewym ramieniu.
~*~
Alchemiczne opowieści.
Kiedy Fejra po raz kolejny próbowała okraść jakiegoś nieszczęśnika, natrafiła w lasach Eriantur na dziwną personę - Alice. Ten… coś, bo inaczej tego bandytka nazwać nie mogła, przyłapało ją na drobnej kradzieży jego asortymentu (Fejra klnie się na Prasmoka, że była przekonana, że to tylko jedzenie) i, o dziwo, nie zgłosiło tego nigdzie. Jasnowłosej spodobał się charakter leonido-podobnej postaci. Chciała z nią dłużej przebywać, a żeby dalej z uśmiechem słuchać różnych historii Alice’ya, dlatego bandytka zbierała dla niego zioła z okolic (może niektóre nie tyle zrywała, co zabierała innym), obserwując jego eksperymenty. A wystarczył jeden komplement dla niego i już uruchamiał się, opowiadając jej więcej i więcej.
Tak samo jak i z poprzednimi jednak - była to krótka znajomość. Fejra postanowiła się nigdy nie przywiązywać do nikogo, zatem gdy tylko zrobiło się dla niej za wygodnie w towarzystwie Alice’ya, uciekła. Ponownie, do miasta.
~*~
Bandytka na morzu
Ucieczka przed konsekwencjami kradzieży była ulubionym zajęciem Fejry. Przez jej drobną nieuwagę musiała się ukrywać.
- Gdzie ona jest?
- Tędy uciekła…
- Trzeba ją czym prędzej złapać. Jeszcze się okaże, że ma jakieś powiązania z Morte.
“A żebyście wiedzieli”, pomyślała. Uśmiechnęła się cynicznie, schowana w jednej z dziur ogromnego budynku. Całość powinna już dawno się zawalić, lecz póki co stanowiła idealne schronienie dla kobiety.
Przynajmniej dla niektórych. Kiedy Fejra zrozumiała, że od dłuższego czasu ktoś się jej przygląda. Ciemnowłosa kobieta przez chwilę wyglądała dla Fej jak strażniczka, która zaraz da cynk swoim kolegom z fachu i tym samym skończy się zabawa młodej bandytki.
Nieznajoma jednak zaskoczyła Fejrę o tyle, że nie wydała jej. Wręcz przeciwnie - kiedy strażnicy zbliżali się nieustannie w stronę kryjówki jasnowłosej, ta chwyciła ją za ramię i wybiegła. Zaskoczona Fejra pozwoliła się poprowadzić, byleby tylko uniknąć natrętnych strażników.
Tak właśnie poznała Ijumarę. Dla bandytki wydawała się ona niczym odbicie lustrzane: buntownicza i energiczna, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Jasnowłosa szybko nawiązała z nią dobry kontakt. Kobieta przez dłuższy czas skojarzyła się Fejrze z piratką, jednak spotkanie z Gennaro - kapitanem - szybko wybiło jej tę myśl z głowy. Mimo że bandytka była im wdzięczna za pomoc i ukrycie jej, nie mogła z nimi zostać. Niezmiernie ucieszyła się, kiedy zrozumiała, że istnieją na świecie ludzie, którym nie zależy tylko na ochronie własnego tyłka.
Ale właśnie Fejra była takim człowiekiem. Jeszcze tego samego dnia uciekła pod osłoną nocy, nie dziękując nawet za schronienie.
~*~
Panie czarodzieju, czy pan oszalał?
W końcu jednak Fejra napotkała kogoś, kto odwrócił jej ponad 600 lat życia do góry nogami. Mężczyzna o dość kolorowej i przesadnie ozdobnej szacie leżał pod drzewem, ściskając długi, czarny kostur.
Fejra zareagowała natychmiast. Mężczyzna krwawił. Podbiegła do nieznajomego, po czym wyciągnęła zebrane wcześniej zioła. On jednak odepchnął jej dłoń, a zaskoczenie odmalowało się na jego twarzy.
- Co za szczęście, Prasmoku… - rzekł cicho. - Panienko, weź kostur. Proszę. Jest naprawdę cenny, a tylko tacy jak my mogą go poprawnie używać.
Fejra nie udawała, że jej to nie zdziwiło.
- Tacy jak my? - zapytała. Nie dostała jednak satysfakcjonującej odpowiedzi, bowiem starzec zaczął ją nagminnie prosić o przechowanie jego cennego kostura.
Fejra obiecała mu to, zanim ostatecznie zamknął oczy. Kiedy już miała odejść, zostawiając go na pożarcie wilkom, coś w jej głowie obudziło się.
A przecież zmarłym nie wolno odmówić spełnienia ostatniej woli…
Zabrała zatem wszystko. Kostur, torbę, pieniądze.
~*~
Obecnie, czyli kim jest Fejra?
Fejra nie mogła nadziwić się temu, co wyczytała z dzienników zmarłego starca. Zrozumiała, kim był. Nosił przy sobie wiele książek o magii, które Fejra uważnie przestudiowała. Głowa bolała ją od natłoku myśli i wrażeń. Miała dosyć, ale chciała czytać dalej. Co chwilę spoglądała na ściany, w przestrzeń, analizując to, czego się dowiedziała.
Kiedy w końcu postanowiła siłą woli zapalić świecę, a ta niekontrolowanie cała się roztopiła, blondynka powiedziała z odrazą:
- Jestem czarodziejką.