Byliśmy niewolnikami.
Trijou ma bogatą historię swoich mieszkańców. Ja, jeszcze jako młoda dziewczynka, słuchałam legend i opowieści o moich przodkach. Na samym początku Trijou nie istniało jako miasto - był to okres, w którym moi przodkowie pracowali dla szlachty, kopiąc i wydobywając cenne surowce. Oczywiście nie mieliśmy godnego życia. Byliśmy szczuci psami za próbę ucieczki, bici za posiadanie niewydzielonego nam jedzenia i zabijani za co najmniej dwie próby każdego z powyższych. Były to czasy okrutne, gdzie ludzie ranili innych dla pieniędzy.
Historia jednak opowiada, że ludzie się nie zmieniają.
Zaraz po wprowadzeniu ruena jako obowiązującej waluty, niewolnicy z gór wszczęli bunt. Najpierw zaś, przez około 10 lat, kopali nocami długie tunele, których schemat był znany tylko jego twórcom. Aby jednak nikt nas nie podsłuchiwał, stworzyliśmy swój język, który rozwijał się przez wieki. W nocy, po tak długim czasie niecierpliwego wyczekiwania, postanowiliśmy zawalczyć o wolność. Szlachetnie urodzeni ludzie, którzy od zawsze nas bili, katowali, nie spodziewali się ataku. Dlatego wygraliśmy. Przemęczeni, głodni, rzuciliśmy się na nich jak wygłodniałe psy na mięso. Pilnujący nas strażnicy przegrali z naszą liczebnością. Wypędziliśmy wrogów z gór i zajęliśmy je na stałe.
Wygraliśmy.
Państwo, które stworzyliśmy, nazwaliśmy Trijou; co dosłownie oznaczało trzy góry. Zbudowaliśmy domy, zasiedliliśmy tunele i zrobiliśmy ścieżki. Nauczyliśmy się walczyć o swoje i odbiliśmy dwie próby opanowania gór przez wroga. Wyszkoliliśmy dzielnych wojowników, którzy nie bali się śmierci.
Przecież śmierć była dla nas codziennością.
~*~
Matka opowiadała mi tę historię, kiedy skończyłam pięć lat. Nasz zamek mieścił się na najwyższym punkcie Trijou. Razem z rodzicami i siostrą byłam tutaj bezpieczna. Rodzina Rosues rządziła Trijou od czasów uwolnienia niewolników. Pierwszymi kwiatami, jakie udało się nam wyhodować w tych okrutnych warunkach, były róże - stąd też pierwszy władca ochrzcił się Rosues. Róża w języku Trijou.
– Siofra? – zaczęła moja matka. Od razu zwróciłam na nią uwagę. Gdyby było inaczej, dostałabym okropną burę. – Idź spać. Jest już późno.
Posłusznie poszłam do swojego pokoju, ale nie miałam zamiaru spać. Nie, kiedy noc jest taka młoda…
Andraste jak zawsze o północy przyszła do mojej komnaty. A tak się składało, że właśnie w tej chwili skończyłam dziesięć lat.
– Najlepszego, Siofra Dearbháil! - szepnęła moja siostra, uśmiechając się i podając mi ukradzioną wcześniej z kuchni babeczkę.
– Gdybyśmy żyły w czasach niewolnictwa Trijou, już by ci ucięli ręce czy coś – odparłam, zabierając się za pochłanianie łakocia. Uwielbiam czekoladowe babeczki.
– Bajki. Jak mogło być tak źle, a potem magicznie to my wygraliśmy? Nie wierzę, że tak naprawdę było - zaapelowała Andraste. Nie słuchałam jej za bardzo, byłam za bardzo pochłonięta zakazaną wcześniej słodyczą.
Ślepo wierzyłam w opowieści o naszych przodkach. Byłam przekonana, że naprawdę powstaliśmy pełni sił i zapału, aby odzyskać wolność.
Byłam.
~*~
Moje lata beztroski skończyły się, kiedy miałam szesnaście lat. W Trijou pojawili się szpiedzy, którzy zaczęli swój atak od serca państwa – od rodziny królewskiej. Na zaślubinach i koronacji mojej drogiej siostry, tłum wpatrywał się w poprzednią królową z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Krew sączyła się z rany nieprzerwanym strumieniem. Ten sam karmazyn, jaki zabarwił błękitną suknię mojej matki, nosił narzeczony Andraste. Czerwony stał się dla mnie od tej pory symbolem śmierci.
Tłum spanikował, strażnicy rozpoczęli ochronę przyszłej królowej i zabrali mnie z siostrą w bezpieczne miejsce. Youmin, narzeczony Andraste, wpatrywał się na nas nienawistnym spojrzeniem, kiedy wyciągał sztylet z brzucha mojej matki.
Strażnicy robili wszystko, żeby pomóc nam bezpiecznie uciec, jednak liczebność wroga tym razem nas przerosła. Atak z zaskoczenia, jeszcze ze strony "przyjaciela", poskutkował szybką przegraną Trijou. Wtedy po raz pierwszy zwątpiłam w wielkość i chwałę mojego domu.
Sir Trostan, najwierniejszy żołnierz armii Trijou, zabrał mnie i moją siostrę do Khalal Manera - Systemu Jaskiń. Stamtąd mieliśmy udać się do podnóża gór, a następnie…
– Jak to, daleko? Mamy opuścić Trijou, rodziców, MOJE państwo? – oburzała się Andraste. Krzyczała całą drogę, ale byłam w stanie ją zrozumieć. Właśnie ratowałyśmy własne życia kosztem naszego domu.
– Wasza Królewska Mość, państwo nie może istnieć bez władcy. W tej chwili, podczas zamachu, najważniejsze jest wasze życie, moja pani. - Trostan nie stracił opanowania ani na sekundę. Kiedyś podziwiałam jego anielską cierpliwość, jego przynależność do owej kasty zobowiązuje, ale teraz denerwowała mnie niemiłosiernie.
– A czym mam rządzić? Zgliszczami? Nie mam państwa, nad którym sprawuję pieczę, więc nie jestem królową! – Andraste nie zamierzała odpuścić.
– Masz rację, siostro – odezwałam się cicho. – Koronacja została przerwana. Nie jesteś królową.
Nigdy nie widziałam mojej siostry tak wściekłej. Przez całą drogę nie odezwała się już słowem. Doskonale wiedziałam, że jej największe marzenia właśnie runęły razem z zamkiem Rosues. Andraste od zawsze chciała zostać królową, wcześniej biorąc za mąż przystojnego księcia.
Jednakże jej drugie spojrzenie zostało spaczone wizją śmierci naszej matki. Mogłam się tylko domyślać, jak moja siostra się czuła.
– Zaprowadzę wasze wysokości do mojej rodzinnej wioski. Cała moja rodzina przyrzekła ochronę dla rodziny Rosues.
Jak się okazało później, niecała.
~*~
Brat Sir Trostana, Riko (nie jestem pewna, czy to jego prawdziwe imię, czy pseudonim), okazał się mieć okropne interesy w półświatku. Nie minął tydzień, kiedy otumanił mnie i siostrę, po czym sprzedał na aukcji niewolników.
Cóż za ironia losu, żeby dwie dumne królewny, zrodzone z ludu powstańczych niewolników, zatoczyły koło w tej historii i same zostały niewolnikami.
– Ta jest ładna. Zadbana. – Mężczyzna, który był zainteresowany naszym kupnem, oglądał Andraste z niemałym zainteresowaniem. Jego uśmiech przyprawiał mnie o ciarki.
– Jest jeszcze pokusa i elfka. Te dwie należą do gatunku ludzkiego, panie Rimond – rzekł jeden z podwładnych paskudnego kupca. Riko mocno związał mi dłonie, bolało.
– Jak masz na imię? – zapytał Rimond, ignorując wzmianki o pokusie. Czyżby ludzie bardziej się opłacali w jego interesie?
– Ríona. - Od momentu, kiedy skończyłam dziesięć lat, nie słyszałam drugiego imienia mojej siostry. Andraste kiwnęła do mnie głową, dając znać, żebym w razie Czego postąpiła jak ona. Nie rozumiałam wtedy powodu, dla którego my, szlachetnie urodzone, musimy się ukrywać.
– Dearbháil - rzekłam, kiedy kupiec powtórzył pytanie do mnie. Kiedy odwracał wzrok, starałam się wyswobodzić dłonie ze sznurów.
– Riko, daj mi no ten. Ten notatnik twojego brata - powiedział Rimond. Razem z Andraste spojrzałyśmy na siebie zdziwione. Moja panika sięgnęła zenitu, kiedy pomyślałam, że w całą tę akcję może być również zamieszany sir Trostan.
– To są dwie mieszkanki Trijou, mam rację?
– Panie Rimond, to księżniczki Rosues. - Kiedy Riko się odezwał, pot zaczął spływać mi po czole. Myślałam, że zemdleję, lecz wtedy spojrzałam na moją siostrę w poszukiwaniu wsparcia. Nie znalazłam go. Andraste wyglądała, jakby mogła zabić wzrokiem, jednocześnie uśmiechała się cicho.
– Siofra i Andraste Rosues? – zapytał kpiąco Rimond. – Te, które rzekomo zginęły razem z rodzicami? I te, które mają inne imiona niż te tutaj? Nie wpychaj mi bluźnierstw, Riko. Cena za obie nie ulegnie zmianie.
Andraste uśmiechnęła się szerzej. Dopiero teraz pojęłam istotę oszukania tych ludzi naszą tożsamością.
– Ríona znaczy czystość. Dear to prawda, a bháil pragnienie. Podobają mi się. – Rimond uśmiechnął się szeroko. – Szkoda by było zbeszcześcić czystość, ale cóż. Do zamtuzu z nimi.
Byłam niedoedukowaną królewną. Nie wiedziałam, gdzie nas zabierają. Andraste jednak zemdlała na chwilę przed wprowadzeniem nas do wozu. Ostatnie, co widziałam, to brzdękająca sakiewka złotych monet. Zostałam sprzedana. Zaczęłam przeraźliwie krzyczeć.
– Wypuśćcie mnie! Chcę do domu! – Mimo moich błagań, nikt nie przybiegł mi na pomoc. Krzyczałam jednak tak długo, dopóki nie straciłam głosu.
Wszystkiego najlepszego w dniu moich siedemnastych urodzin - gorszych nie mogłam sobie wymarzyć.
~*~
Liczyłam dni i lata. Długo nie potrafiłam zrozumieć, co się ze mną działo przez cały ten czas. Ciągle tylko słyszałam swoje imię, cenę, a potem…
Potem ból. I kolejny, i kolejny. Koło obracało się każdego dnia - imię, cena, ból. Nie pamiętam nawet, kiedy przestałam krzyczeć i walczyć. Nie wiem też, w którym momencie to ja zaczęłam zadawać ból. Spodobała mi się moja nowa maska - nie byłam już tylko śliczną księżniczką. Byłam pożądana. Ważna. Robiłam coś innego niż siedzenie na tyłku i uśmiechanie się do publiczności.
~*~
- Andraste? - zapytałam cicho, widząc cień w drzwiach mojej celi. Nie, tego nie mogłam już nazwać celą: komnata pasowała. Ciemna, wilgotna, ale moja własna komnata.
- Nie. Riona - sprostowała moja siostra. Pan Rimond pozwalał nam spotykać się tylko dwa razy w roku. To był już trzeci.
- Co tutaj robisz? Strażnicy cię przyprowadzili?
- Za pracę i brak oporu. Pozwolili mi dzisiaj przyjść. Famille dała mi z kuchni to. - Andraste uśmiechała się przepięknie. Nie mogłam uwierzyć, że po całym tym czasie ona dalej zachowała radość, którą zawsze okazywała na dworze. Andraste podała mi zawinięty kawałek babeczki.
- Wszystkiego najlepszego z okazji dwudziestych urodzin, Dear.
~*~
Te chwile, które kojarzę z bólem, skończyły się tak samo szybko, jak zakończyło się moje jedyne szczęście. Z racji na stopień pokrewieństwa zostałam poinformowana, co się stało z moją siostrą.
- Nieposłuszeństwo jest karane, Dear - rzekł jeden z przydupasów Rimonda. Już nigdy nie zwrócę się do niego per Pan. - A to, że los sam postanowił rozliczyć się z twoją siostrą, nie jest moją winą.
Andraste zakochała się w jednym z klientów. Głupia i pchana nadzieją uciekła, pobiegła za nim. Ten natomiast w "romantycznym geście" za nachalność rzucił ją swoim psom na pożarcie. Przepłakałam tego dnia całą noc. I kilka kolejnych. Wszystko, co się wokół mnie działo, zdawało się dłużyć niemiłosiernie. Zauważałam każdy detal w okrutnym interesie Rimonda. Nowe twarze, stare twarze, te pogodzone ze swoim losem, te czerpiące radość z ocalenia ich z ulicy. I ja.
To nic im nie daje. Pracownice Rimonda zmieniają się szybko i równie szybko giną.
Ale ja nie odejdę ot tak.
~*~
Płakałam kolejną noc. Trzęsłam się niemiłosiernie. Wiedziałam, że wszystko, co zrobię tej nocy, zaważy na losach mnie. Obecnie jedynej spadkobierczyni tronu nieistniejącego już Trijou. Mój lub w mniejszości dał radę pokonać Panów i wyzwolić się z czasów niewolnictwa. Zawsze wątpiłam w te bajki, w końcu to wszystko było niemożliwe. Jednakże tej nocy, jako królewna Trijou, zechciałam być taka sama jak moi przodkowie, lecz nie miałam na to dosyć siły. Potrzebowałam wsparcia.
- Jeżeli zabije cię ktoś z ludzi Rimonda, wygramy - rzekła postać. Diabeł niespodziewanie pojawił się w mojej celi, moim pokoju, kiedy łkałam i prosiłam przodków o siłę. W odpowiedzi na moje błagania zaoferował mi pewien układ. Tej ofercie nie mogłam odmówić. W grę wchodziło odzyskanie mojego królestwa.
- Rozumiesz zasady naszej umowy, złotko? - zapytał czerwonoskóry. Krnąbrny uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- Tak. Odzyskam moje królestwo, w zamian zostanę podwładną ci piekielną i będę na każdy twój rozkaz - powtórzyłam. - Warunkiem dotarcia do piekła jednak jest śmierć z rąk ludzi Rimonda. Wiem. - Przerażała mnie myśl, że muszę umrzeć, żeby umowa w ogóle miała miejsce. Lecz według słów diabła, wtedy obudzę się na tronie jako odrodzona księżni... królowa Trijou.
Przypieczętowaliśmy układ. Teraz zostało mi tylko spełnić pierwszy warunek.
~*~
Nie byłam wróżbitą. Nie potrafiłam przewidzieć, co mnie spotka następnego dnia. Trafił mi się dość rozmowny klient, który na dźwięk mojego imienia, natychmiast zesztywniał.
- Siostra Riony. Mam rację? - zapytał zdziwiony, kiedy Rimond właśnie odbierał od niego pieniądze za mnie.
Kiwnęłam głową. Później usłyszałam tylko obrażający mnie i moją siostrę potok słów od tego mężczyzny, a następnie rękoczyny. To do niego uciekła Andraste. Poczułam, jak narastają we mnie uśpione od dawna emocje. Cała niemal gotowałam się ze złości. Chciałam zareagować jakkolwiek, choćby odpyskować oponentowi, jednak byłam zbyt słaba. Nawet nie zauważyłam, kiedy leżałam na podłodze z krwawiącą głową i przeklinałam wszystko w myślach. Ocknęłam się jeszcze na chwilę, kiedy mężczyzna próbował odzyskać pieniądze.
Nie mogłam tak. Plan by się nie ziścił.
- Dobij mnie! - Ostatkiem sił chwyciłam się płaszcza Rimonda. - Umieram! Przyspiesz moje męki! Panie Rim…!
To nie Rimond mnie zabił. Niedoszły kochanek Andraste kopnął mnie, po czym zabrał zszokowanemu właścicielowi Zamtuzu mieszek i wybiegł. Rimond, zamiast zająć się poszkodowaną niewolnicą, pobiegł targować się z mężczyzną o inną kurtyzanę i zostawił Dearbháil, żeby w spokoju wykrwawiła się na śmierć.
Jako Królewna Rosues przeklinałam w myślach wszystko. Plan upadł szybciej niż myślałam. Chciałam jeszcze pożyć kilka dni. Pogodzić się ze swoim losem. A tak to umrę jak niewolnica. Niezapamiętana i zniesławiona księżniczka Rosues.
~*~
Niespodzianka. Obudziłam się w piekle.
Nie dowierzałam własnym oczom. Nie powinnam wylądować w piekle, przecież nie zabił mnie Rimond.
- A gdzie myślałaś, że trafisz, głupia babo? - Jeden z diabłów odezwał się do mnie. Odwróciłam się drastycznie w jego stronę, żeby później zobaczyć całą ich hordę. Włącznie z tym, z którym zawarłam układ.
- Witaj w moich szeregach, złotko.
Minął tydzień. Zaadaptowałam się w nowym życiu; zostałam oficjalnie pokusą. Istotą piekielną, której jedynym celem było... to, co robiłam przez niecałe pięć lat. Nie podobał mi się taki przebieg wydarzeń. Postudiowałam chwilę księgi, aby znaleźć wyjście z tej sytuacji i zrozumiałam, że jest w tym jeden kruczek. Diabeł, Giordo konkretnie, który obiecał mi tron, nie wywiązywał się ze swojej części umowy, bo nie zginęłam z rąk ludzi Rimonda lub jego samego. Zatem ja też chwyciłam się tej wersji i nie wypełniłam części mojej umowy.
- Jak to, nie wykonasz zadania? - zapytał zdenerwowany Giordo. Piekielny miał manię kontroli, o czym dowiedziałam się podczas długiego pobytu w piekle. Księgi, które wykradłam z powierzchni, bardzo pomogły mi zrozumieć tutejszą hierarchię. A do tego ogarnęłam, jaką mam teraz władzę.
- Wylądowałam w piekle przez poprzednie życie. Nie przez umowę, bo, jak sam wspomniałeś, nie zabił mnie ani Rimond, ani żaden jego poddany. - Uśmiechnęłam się złowieszczo. Nie ma tronu, nie ma grzecznej i posłusznej pokusy, ot co! Nie dam się po raz kolejny zdominować.
Giordo zdenerwował się. Przez długi czas go nie widziałam. Nie żebym bardzo żałowała: to dało mi dużo czasu na dopracowanie mojego planu.
~*~
Przez ponad wiek uczyłam się dwóch rzeczy. Magii demonów oraz emocji. Pierwsza miała zapewnić jej kontakty w drugiej części mrocznego światka, druga zaś służyła do kontroli, której tak bardzo pożądałam.
Pewnego dnia niespodziewanie cały mój światopogląd uległ zmianie. Chociaż... Ciężko to dokładnie stwierdzić, skoro wątpliwości pojawiały się już w dzieciństwie. Spotkałam piekielnego, Łowcę Dusz konkretnie, który także pochodził z Trijou. I służył temu samemu władcy. I był pierwszym Rosues.
Z jego historii wynikał jasny wniosek. Pierwsi ludzie Trijou zrobili dokładnie to samo wiele lat temu, co ja - zawarli pakt z diabłem i dzięki temu byli w stanie wyzwolić się z czasów niewolnictwa. Czułam dziwny zawód wymieszany z satysfakcją, ponieważ od zawsze przeczuwałam, że niewolnicy ot tak pokonali panów. A z drugiej strony miałam nadzieję, że moje państwo narodziło się z tak potężnych i zmotywowanych ludzi.
Przez długi czas nie mogłam się pozbierać. Aż w końcu uknułam własny plan.
Odzyskam moje królestwo z pierwotną armią.
~*~
Kilka wieków zajęło mi skompletowanie armii, nie mówiąc już o kontaktach. Dziwnie się czułam, skoro miałam wprowadzić do Trijou piekielnych. Jednak każdego z nich poznałam osobiście i mimo że może nie zapamiętałam, wiedziałam, że mają oni swoje motywacje. Że przeżyli swoje i również chcą sprawiedliwości, którą ja, jako królowa, mogłam im dać. Kontakty z demonami pozwoliły mi na zdobycie ogromnego zakresu wiedzy, która pozwoli mi mądrze panować nad państwem. A to wszystko zajęło tyle lat, a wydawało się, że chwilę...
Nie wygłaszałam motywujących przemów. Kiedy już razem z moimi ludźmi zamierzaliśmy przypuścić atak, ruszyliśmy z głośnym krzykiem wojennym.
Gdzieś wśród ludzi słyszałam poparcie w mej osobie. Krzyczeli. "Dearbháil! Dearbháil!"
~*~
Pierwszy atak nie udał się. Za drugim razem wróciliśmy silniejsi. Ja nie mogłam uwierzyć, że się udało, dopóki nie stanęłam w sali tronowej. Dokładnie pamiętałam tę noc. Sztylet w brzuchu mojej matki, głowa mojego ojca na podłodze, śmiech narzeczonego Andraste, płacz mojej siostry...
Wszystkie te sceny odbijały się echem w mojej głowie, kiedy zakrwawiona szłam, aby zająć należne mi miejsce. Tron moich rodziców. Kiedy na nim usiadłam, całe hordy piekielnych zaczęły wyć i krzyczeć, tańczyć i skandować, chaos nie do opanowania. Ale ja wiedziałam, że to mój nowy lud. I że ja nad nim zapanuję dzięki mojemu własnemu chaosowi.
Zaśmiałam się. Cichy chichot przemienił się powoli w niekontrolowany atak śmiechu, który ciągnął się razem z moimi poddanymi kakofonią dźwięków.
- Mój! Moje królestwo! Wróciłam!