Ktokolwiek słyszał nazwisko Ishida, ten doskonale potrafi porównać i zawód, który kojarzy się z nim. Przeklęci egzorcyści, dobre diabły, pokolenie czartów. Moja historia jako członka tejże rodziny wydaje się zaledwie kroplą w morzu tego mrocznego szaleństwa. Sam Prasmok już zapewne nie pamięta, kto powołał pierwszego łowcę z czarną klątwą i jak to właściwie wyglądało - wiadomo jednak, że zostaliśmy w pewnym sensie wybrani do walki z siłami, które pozwalały sobie na zbyt wiele. Panoszyły się po świecie w poszukiwaniu zemsty, naiwniaków, celu.
Pochodzimy z gór, więc nasza rasa jest oczywista. Aby walczyć ze złem, trzeba być silnym, przebiegłym oraz nieustępliwym - inaczej to zło zapanuje nad tobą. Tak mi od zawsze mówił mój ojciec, Flynn. Podobno pierwszy Ishida zdobył nasze zdolności od wysoko postawionego nemorianina, stąd również nasza opinia jako skuteczni egzorcyści jest wątpliwa - ci niedowiarcy nie zdają sobie zaś sprawy, jak dobrzy jesteśmy.
Gdy tylko się urodziłem, było pewne, że nie mam przed sobą innej drogi. Jako Nordyjczyk byłem od dziecka uczony o demonach, rytuałach, odprawianiu odpowiednich obrzędów obronnych. Dlatego też dosłownie przez sen potrafię wyrecytować wszelkie zaklęcia oraz egzorcyzmy, o hierarchii piekła i nieba nie wspominając.
Pamiętam również pierwsze lekcje walki. Mój ojciec nie godził się na słabeuszy, zatem musiałem porządnie skupić się na budowie własnej siły i na walce. Gdy tylko dostałem do ręki miecz, wiedziałem, że czeka mnie potyczka - do tego bowiem wysyłani są tacy jak ja. Chłopcy między dziesiątym a osiemnastym rokiem życia, aby sprzątać po profesjonalistach. To właśnie w wieku dwunastu lat widziałem pierwszy poważny egzorcyzm - mój ojciec odprawiał go na młodej dziewczynie, na oko osiemnastoletniej, jednakże po kształcie jej uszu nie mogłem być tego taki pewien. Ciało kobiety wyginało się w najróżniejsze pozy, gdy zły duch opuszczał jej ciało i wyruszył w specjalnie przygotowaną kukłę - to właśnie w takie sztuczne przedmioty wysyłaliśmy demony, a gdy takowe zostały zniszczone, podobno zło wracało tam, gdzie ich miejsce - do podziemi.
Tak wierzyłem. Tak uczył mnie ojciec. Więc zamachnąłem się i bez zawahania odciąłem kukiełce wypełnionej złą energią głowę.
***
W sumie, dokładnie tak wyglądało moje życie aż do osiemnastych urodzin. Najważniejszych w rodzinie Ishida. Uczyłem się, studiowałem demonologię, walczyłem i ćwiczyłem - a gdy ta magiczna liczba dopadła i mnie, zostałem poddany rytuałowi Ishida.
***
Po mojej inicjacji wszystko się zmieniło. Nocami wędruję po opustoszałych ulicach i zapomnianych miejscach, gdzie demony kryją się w mroku. Towarzyszy mi poczucie obowiązku, które ciąży na moich barkach, ale jednocześnie daje mi siłę. Wiem, że to, co robię, jest słuszne – każde zniszczenie demona to jak akt duchowego oczyszczenia, przywracanie równowagi i chronienie niewinnych przed złem, które mogłoby ich spotkać.
Egzorcyzmowanie stało się dla mnie codziennością, ale nie jest to łatwa droga. Czuję, jak walczę z niewidzialnym przeciwnikiem – potężnym, przebiegłym, gotowym na wszystko, by tylko zachować swoją kontrolę nad ofiarą. Jednak gdy wymawiam odpowiednie formuły, coś we mnie rośnie, jakby moc, którą posiadam, była wspierana przez siły większe, niż mogę sobie wyobrazić. Każdy udany egzorcyzm, każda ocalona dusza, utwierdzają mnie w przekonaniu, że to, co robię, ma głęboki sens.
Mimo że nocami walczę z demonami, a czasem nawet z własnymi lękami, wewnątrz czuję spokój. Wiem, że krocząc tą ścieżką, realizuję swoje przeznaczenie. Czuję, że moje życie nabiera sensu, gdy trzymam w dłoniach narzędzia do walki z tymi, którzy zagrażają naszemu światu. Każda misja, każdy demon to kolejny krok w kierunku oczyszczenia świata z zła, a ja jestem gotów podjąć to wyzwanie, wiedząc, że robię to, co trzeba.
***
Zawsze wierzyłem, że moje powołanie jest słuszne, że oczyszczam świat z plugawych istot, przynosząc ludziom pokój i bezpieczeństwo. Byłem pewien, że jestem bohaterem, ale teraz wiem, że byłem w błędzie.
Moje ostatnie zadanie było proste – zabić demona, który nękał małą wioskę na skraju naszego terytorium. Mówiono, że demon ten był szczególnie okrutny, że pożerał dusze dzieci. Moje serce biło szybciej, kiedy wyruszałem w drogę. Wiedziałem, że czeka mnie chwała, a każdy mój krok przybliżał mnie do celu. Gdy dotarłem na miejsce, nie znalazłem potwora, jakiego się spodziewałem. Znalazłem młodą kobietę, nieszczęśnicę o imieniu Camelia.
Camelia, jak się później okazało, była ofiarą klątwy, przeklętą przez ciemne moce za grzechy innych. Nieszczęśnicą poddaną okrutnym eksperymentom. Nie była potworem z własnej woli, była przerażoną, zagubioną duszą, która desperacko próbowała zachować resztki człowieczeństwa. Wbrew wszystkiemu, co mnie uczono, wbrew rozkazom mojego klanu, nie mogłem jej zabić. Czułem, że to byłoby niewłaściwe, że powstrzymywanie się od przemocy było jedynym słusznym rozwiązaniem. Sprzeciwiłem się rodzinie i przyjaciołom, co było pierwszym aktem nieposłuszeństwa w moim życiu. I za to zostałem wygnany.
Odtąd byłem sam, wędrowałem po świecie jako upadły egzorcysta, poszukując własnej drogi. Miałem nadzieję, że mogę naprawić swoje błędy, ocalić tych, których inni by potępili. Ale świat nie jest tak prosty. Ludzie zaczęli przychodzić do mnie, prosząc o pomoc w wypędzeniu demonów, które rzekomo opętały ich bliskich. Byłem naiwny, zbyt ufny, zbyt zdesperowany, by znów poczuć, że robię coś dobrego. Z czasem jednak zrozumiałem, że nie wszystkie "demony", o które mnie proszono, były prawdziwymi demonami.
***
W końcu stało się to, czego się najbardziej obawiałem. Zabiłem niewinnego człowieka. Był to starzec, który według oskarżeń miał być opętany przez demona. Uwikłany w kłamstwa, oszukany przez tych, którym chciałem pomóc, zadałem śmiertelny cios. Kiedy zdałem sobie sprawę z tego, co uczyniłem, coś we mnie pękło. Mój świat się załamał, a ja zrozumiałem, że nie jestem bohaterem. Jestem mordercą.
Przysiągłem sobie, że nigdy więcej nie zabiję. Postanowiłem, że nie będę już więcej próbować ratować ludzi przed demonami, jeśli istnieje choćby cień ryzyka, że mogę skrzywdzić niewinnych. Wędrowałem, aż w końcu znalazłem miejsce, gdzie mogłem się ukryć przed światem i swoimi winami.
Znalazłem farmę, na której mieszkała staruszka, której imienia nawet nie poznałem. Była łagodna, życzliwa, przyjęła mnie bez pytań, jakbym był jej dawno zaginionym synem. W jej domu znalazłem spokój, jakiego nigdy wcześniej nie zaznałem. Zająłem się jej gospodarstwem, odwdzięczając się za gościnę. Pracowałem na roli, pielęgnowałem zwierzęta, a ona opiekowała się mną jak swoim dzieckiem.
Nie chcę już walczyć. Nie chcę już być egzorcystą. Chcę po prostu odpokutować za swoje grzechy i zakończyć życie w pokoju. Na farmie staruszki odnalazłem coś, co można nazwać domem, i tutaj zamierzam pozostać, aż nadejdzie mój koniec. Może wtedy, po śmierci, znajdę prawdziwe odkupienie.