Katara oraz Zuko - Mahinka oraz Alaranin. Dwójka osób, która poczuła ogromne powołanie, spotkała się i prędko wzięła ślub. Następstwem tegoż małżeństwa byłam ja - Ukiyo - moja młodsza siostra Zakuro oraz nasz malutki domek nieopodal Thenderionu. Nasza rodzina uchodziła za szczęśliwą - w niczym nie byliśmy wyjątkowi. Z racji na pobyt wśród gór druidów, nasz ojciec znalazł powołanie, aby głosić dobro. To właśnie połączyło go z Katarą - niemożliwa do zrozumienia potrzeba naprawy tego świata poprzez dzielenie się dobrocią z innymi. Prędko dorobiliśmy się większych ziem, aby hodować owoce, warzywa i zwierzęta, a następnie gotować z tego wszelkiego rodzaju zupy dla potrzebujących. Nie braliśmy za to żadnych pieniędzy - wystarczyła nam dobroć ludzka.
Przecież byliśmy tylko ludźmi.
Nie mam wiele do powiedzenia z okresu dzieciństwa. Kiedy miałam 5 lat, a Zakuro 4, często bawiłyśmy się z biedniejszymi dzieciakami, które przychodziły po obiad do naszych rodziców. Ludzie ustawiali się w kolejkach, inni przynosili różne dobrocie, które zdobyli podczas swoich podróży. Czy to złote wisiorki, czy lalki z patyków - Zuko przyjmował wszystko. Życie było wtedy takie proste.
Do pewnego czasu. Pozwolę sobie prędko przejść do swych nastoletnich dni, gdy miałam zaledwie czternaście lat. Już w tym wieku potrafiłam sama oprawić skórę, zająć się zwierzętami i ugotować podstawowe posiłki. Gdy Zuko pomagał innym ludziom w mieście, ja i mama zajmowałyśmy się gospodarstwem. Zakuro często pomagała nam, lecz ciągnęło ją do wielkiego świata. Starałam się dać jej tyle czasu, ile tylko może starsza siostra - pływałyśmy w strumyku lub wspinałyśmy się po drzewach. Bawiłyśmy się, moim zdaniem, naprawdę dobrze, do czasu, gdy w naszym domu padły dwie nowe kwestie.
Pierwsza, Zakuro chciała się kształcić i być uczoną.
Druga, mama ponownie zaszła w ciążę.
Pierwsza kwestia niestety zaważyła o losie całej rodziny.
***
Gdy miałam piętnaście lat, do Thenderionu zawitali Emisariusze. Głosili oni nowe praktyki religijne, które nie do końca zgadzały się z przyzwyczajeniami mojego ojca - nie akceptował on poświęcania zwierząt czy ludzi w ofierze, więc często wdawał się z nimi w kłótnie. Zakuro jednak dostrzegła w przybyszach okazję - biegała ciągle za jednym z wiekowo jej zbliżonych chłopców, którzy wkręcili ją w swoją świętą misję i zgodzili się odprowadzić do mędrców, którzy pomogli im w rozpoczęciu misji. Zuko oczywiście był przeciwny jej podróży, Katara nie miała nic do powiedzenia, natomiast ja... chciałam dla siostry jak najlepiej. Widząc jej błagalne spojrzenie, nie opierałam się długo i pomogłam jej uciec razem z Emisariuszami. Myślałam również trochę samolubnie, że dzięki temu w naszym skromnym domu będzie więcej miejsca dla mnie i naszego nowego braciszka.
Dopiero dwa lata później pożałowałam tej decyzji, lecz po kolei.
W zimową noc ci sami ludzie, którzy podawali się za Emisariuszy, zaatakowali nas. Wparowali do domu, godząc Zuko mieczem w pierś i Katarę w brzuch. Gdy zalewając się łzami czekałam na swoją kolej, starszy z mężczyzn podszedł do mnie i zapytał:
- To ty pomogłaś Zakuro uciec?
Niezdolna do wydobycia głosu tylko pokiwałam głową. Mężczyzna uśmiechnął się w odpowiedzi, po czym schował miecz.
- To dobrze, że chociaż wy nie jesteście takimi heretykami jak rodzice - skomentował. - Dla takich nie ma miejsca na drodze odkupienia.
I zostawił mnie. Ze zwłokami rodziców, z płaczącym nieopodal nowonarodzonym bratem, który zapewne wyczuł brak matki. Minął tydzień, nim zebrałam się na pochówek oraz uspokoiłam z żalem.
***
Dni mijały mi chaotycznie. Musiałam pogodzić wszystko naraz sama - wychowanie brata oraz gospodarstwo, ciągle kultywując tradycję rodziców. Mieszkańcy nie rozumieli mojej sytuacji - nikt mi nie pomógł, a wręcz przeciwnie: wymagali coraz to więcej i więcej. Nie wyrabiałam, zwłaszcza że moje rodzeństwo ciągle płakało. Jedynym pocieszeniem raz na parę dni były listy od Zakuro, które czytał mi nasz sąsiad. Moja siostra przeżywała niezliczone przygody i uczyła się tak wielu rzeczy, że w pewnej chwili jej zazdrościłam. Gdy jeden z jej listów przypadkiem został zalany naparem z zielonej herbaty, ledwo zdołałam go odratować.
Dni powoli niknęły w akompaniamencie narzekań, płaczu i zmęczenia. Dotarłam już do takiego stanu. że nie zwracałam uwagi na płacz brata - nie potrafiłam go uspokoić.
- Zamknij się, hołoto. - Nie mogłam uwierzyć, że takie słowa padły prosto z moich ust.
***
Pierwsze zwierzęta zdychały. Następnie ziemia stała się zbyt sucha - nastał czas głodu, z którym ledwo radziłam sobie sama. Czasem przychodzili do mnie ludzie, lecz pomoc, jaką oferowali, odbiegała od rzeczywistych potrzeb - nadal dawali mi różne sprzęty kuchenne, tanie wisiorki czy patykowe lalki. W tym czasie czułam ogromną potrzebę przeczytania listu od Zakuro, więc udałam się do sąsiada, aby nauczył mnie je czytać - wtedy będę mogła i bez jego pomocy czytać o przygodach siostry. Kiedy jednak ujrzałam, że starzec ponownie próbuje przeczytać mi ten sam list - ubrudzony i pachnący zieloną herbatą - i wmawiał mi, że to nowy, obudził się we mnie dziwny lęk.
- Ej - zaczęłam - co tu jest naprawdę napisane?
Zapadła cisza, w której zdawałam się tonąć. Brakowało mi hałasu, który towarzyszył mi od niemalże trzech lat - trzech lat, odkąd odeszli moi rodzice. Po tej niemożliwej do zniesienia ciszy starzec przeczytał mi to jedno zdanie.
"Zakuro zginęła, zaatakowana przez bandytów, w drodze do Arturonu".
Nie pamiętam nawet, jak wybiegłam z powrotem do domu - prosto nad grób rodziców, gdzie przepłakałam niemal całą noc. Dopiero po paru godzinach, spędzonych na zimnie i w ciemności, zaczęłam łączyć wątki. Dotarła do mnie ich bezsensowna śmierć, fakt, że moja siostra nie żyje od trzech lat, a brat...
- ...Bracie! - wyparłam nagle, podnosząc się i biegnąc do domu. W środku zaczęłam zastanawiać się, dlaczego jego jestestwo nie ma sensu. Minęły trzy lata, a ja nadal słyszałam płacz niemowlęcia...
Minęły trzy lata...
W pokoju, który ongiś należał do mnie i Zakuro, widziałam kołyskę. Pustą drewnianą kołyskę. Przypomniałam sobie wszystkie drastyczne zdarzenia sprzed trzech lat: Emisariusze zabili mi ojca, dźgnęli matkę w brzuch. Kiedy mój brat się urodził...?
Odpowiedź niemal mnie zabiła. On się nie urodził nigdy. Umarł, co wypierałam tak mocno, jak tylko mogłam.
- No tak... - szepnęłam, klęcząc nieopodal kołyski. - Przecież ty nawet nie miałeś imienia...
Załamałam się. Mimo że to wszystko wydarzyło się trzy lata temu, uderzyło we mnie niczym grom z jasnego nieba. Wierzyłam, że Zakuro żyła, słyszałam płacz brata, który nie istniał, pomagałam mieszkańcom, dbałam o dom, a w zamian dostałam co? Śmierć, cierpienie i głód. Po raz pierwszy od trzech lat zaśmiałam się, rozbawiona własną niedolą i głupotą.
***
Dom i gospodarstwo spaliłam, aby nikt nie widział i nie wspominał mojej porażki. Ruszyłam następnie przed siebie, nie dbając o stosowniejsze do pory roku ubranie. Dziwne uczucie owładnęło mną po stracie rodziny. To jakby ciemna chmura zawisła nade mną, przygniatając moje serce i duszę swoim ciężarem. Nie ma słów, które mogłyby oddać to, co czuję – to po prostu pustka, która wypełnia każdy zakamarek mojego istnienia.Gdy dotarłam do centrum miasta, zrozumiałam, że muszę ją czymś zapełnić - czymkolwiek, byleby nie tym niewyobrażalnym bólem.
I tak oto weszłam do baru, wymieniając wszystkie wcześniej zdobyte od ludzi skarby na zapomnienie.