I
Dawno dawno temu, w pewnym zamku, daleko od większych ludzkich królestw, mieszkał sobie wampir i czarodziej. Nikt nie wiedział co połączyło ich ścieżki, jednak wielu mówiło, że byli dla siebie jak bracia i wspólnie, w odbudowanej twierdzy, oddawali się studiowaniu nauk i sztuk magicznych. Z początku sądzono, że nie utrzymają się długo w Opuszczonym Królestwie - nie byli najstraszniejszymi przedstawicielami swoich ras. Połączyli jednakże swoje siły i dzieląc się wiedzą nie tylko dawali sobie radę z napadami dzikich stworzeń czy grup najemników, ale wkrótce odnaleźli drogę dla siebie…
Z formujących się obozowisk i osad na pobliskich polach od czasu do czasu ktoś znikał. I od czasu do czasu z małych okien zamku wydobywały się podejrzane błyski. Od czasu do czasu słuch ginął po klanach naturian i brakowało zwierząt. I od czasu do czasu głuchy pisk i ryk dobiegał zza murów.
Wiele się wydarzyło. Wiedza została zdobyta, magia opanowana. Ludzie zapomnieli o zamku. Lecz gdyby ktoś podszedł do niego wiedziałby, że nie jest to już zwykła odrestaurowana ruinka. Ofortyfikowany, zgarnął dla siebie okoliczne pagórki, zamieniając się w twierdzę na tle dzikich traw. W dodatku więcej niż dwie osoby rezydowały teraz w jego komnatach. Elfy, czarodzieje - wszyscy z poważaniem odnoszący się do Pradawnego i Wampira. Nie oni jednak powinni przykuwać uwagę - murów, stoków i rzek strzegły bowiem liczne pary oczu i uszu - kłów i pazurów. Nie była to armia, nie - ta nieliczna garstka zmiennokształtnych strażników wystarczyła, by żaden intruz nie dostał się do wewnątrz.
II
Dwaj magowie mieli na swoich usługach i moce i rozumne stworzenia. Ich sława rozniosła się po świecie i wielu uczonych i możnych odwiedzało ich skromniutkie progi. Oglądali ich dzieła i rozprawiali o wyższości jednych ras nad drugimi. Czasami bawili się:
- Dzisiaj Gren't Abel będzie walczył z Backi!
Czasami podziwiali własne eksperymenty:
- Whint wciśnie się wszędzie, jeżeli da się jej trochę czasu. Ta kocia zwinność jest godna podziwu.
A niekiedy dogadzali sobie inaczej:
- Reddy to niezwykła tancerka!
- A jak skąpo odziana.
- Pasuje jej do oczu! Haha!
Poza wyjątkami eksperymenty nie były już zbyt drastyczne - wykorzystywano jedynie część zmiennokształtnych ras do poszerzenia wiedzy. Łatwo spychani do kategorii ,,zwierząt” nie budzili aż tyle litości co chociażby elfy i niewielu sprzeciwiało się dalszym badaniom - dwaj ‘bracia’ spisali także jedne z najlepiej opracowanych ksiąg o zmiennokształtnych i przyczynili się do ogólnego zachwytu nad ich możliwościami. Jedyne czego nie propagowali to ich równość i godność.
Nie - to była zupełnie inna klasa stworzeń.
Choć patrzyli na swoich podopiecznych niejako z góry, to dbali o nich i nie dawali im odczuć niedostatku. Nikt nie myślał o rebelii czy buncie. Na każde wezwanie stawiali się, przeważnie z zadowoleniem, gotowi wypełniać rozkazy.
- Whint - Kotołaki szkolone były w sprawności, zwinności i zapamiętywaniu. Część nauczono walczyć, inne z pola walki znikać. Żeńskie uwodziły swym urokiem, a ze względu na brak fizycznego starzenia cieszyły się ogólną sympatią.
- Gren't - Niedźwiedziołaki chodziły wolno po rozległych terenach polując i broniąc. Chociaż nieźli też z nich byli kucharze.
- Blento - Wilkołaki przechodziły różne rodzaje szkoleń. Patrzono jak społeczne i jak nieokiełznane potrafią się stać. Część z nich sprzedawano jako zwierzątka domowe. Były łatwe w hodowli.
- Backi - Panterołaki jako z kolei trudne do tresury wykorzystywano najczęściej do badań, a następnie ograniczono ten rodzaj działalności.
- Reddy - Osławione jako nowa, magiczna rasa Lisołaki także cieszyły się zainteresowaniem, choć potrzeba było wiele wysiłku do stworzenia każdego z nich. Ostatecznie powstała tancerka, skrytobójca i monstrum, które nie umiało przybrać ludzkiej formy.
III
Reddy Dean była kolejnym projektem. Nie potrzebowano już artysty czy skrytobójcy - spróbowali powołać do życia wojownika, nie będącego potworem. Silnego lisa mogącego mierzyć się z wilkołakami, zwinnego niemal jak kotołaki i z talentem do magii jakiej one nie posiadały. Nic z tego jednak nie wychodziło. Lisołaki miały być zwinne i szybkie, lekkiej budowy - trudno było pozbyć się wad i przydać im sztucznych zalet. Do pomocy zatrudnili w końcu elfa - mistrza magii życia. Nie był on taki jak oni - zgodził się jednak na wiele nieudanych prób i za każdym razem powtarzał, że to ostatnia. Porażka zawsze odbierała co najmniej dwa istnienia.
Niemowlęta inne niż ludzkie nie nadawały się do przemiany - nawet pół ludzie nie mogli zostać lisołakami. Szukano jednak wrodzonej krzepy i po wielu miesiącach znaleziono dziecko z nordyckimi przodkami, lecz ludzkimi rodzicami. Także wtedy narodziły się kolejne młode największego dostępnego magom podgatunku lisa. Postanowiono wykorzystać okazję, mimo iż niemowlęciem była dziewczynka, co nieco kolidowało z założeniami magów. Trudno było jednak znaleźć coś lepszego.
Zabrali małą nie słuchając nawet jakie było jej prawdziwe imię. Co więcej to elf musiał najbardziej ubrudzić sobie ręce. Może to właśnie dlatego czuł się do Dean dziwnie przywiązany - kiedy już udało mu się pozbawić ją człowieczeństwa.
Eksperyment się udał - prawie. Reddy Dean, połączenie lisa i człowieka istniała. Natura magii dopominała się jednak o lisołacze cechy. Wytrzymałe z natury dziecko musiało być jak na ironię stale trzymane pod tarczą zaklęć - i nie było wiadomo czy kiedyś stanie się samodzielne. Magowie włożyli w nią jednak tyle wysiłku, że postanowili poczekać. Nawet kilka lat.
I być może nierozsądnie pozostawiali ją głównie pod opieką elfiego towarzysza.
Młoda nie spotykała się zbyt często z rówieśnikami, choć dbano o jej rozwój - mogła bawić się w swojej komnatce, a niekiedy widywała innych zmiennokształtnych przy ich obowiązkach. Elf przekazywał jej wiedzę według ułożonego już planu - tak by wyrosła na dobrą sługę znającą swoje miejsce, lecz także na istotę gotową do walki. Ciężko było osądzić czy ma ku temu predyspozycje - chowana w sztucznych warunkach przyswajała wpajane jej zasady i mądrości, ale sama nie miała okazji zbytnio się wykazać. Dopiero po ukończeniu piątego roku życia stała się na tyle sprawna, że można było wypuścić ją i zacząć właściwe treningi…
IV
Red szkolono na wojowniczkę - zarzucono inne nauki, z wyjątkiem tego co mogło pomóc jej przetrwać i wypełnić powierzone zadania. Poza podstawami nie pokazano jej jak czytać i pisać. Nie mówiono wiele o świecie zewnętrznym, a już na pewno z perspektywy innych ras. By przypadkiem nie zaczęła się zastanawiać. Miała jednak dobry przykład zmiennokształtnych kolegów. Dobrze wytresowani nauczyli ją swego dialektu i posłuszeństwa. Dzielili się doświadczeniem, czasem może zaczepiali. To oni edukowali ją w kwestii tropienia, polowania, wykorzystywania zmysłów. Czarodziej i Wampir uchylili przed nią rąbka wiedzy tajemnej, a gdy zaczęła władać dziedziną ziemi pomogli jej opanować rozkazy.
Była dobrym uczniem, choć nieco hardym. Lubiła robić rzeczy po swojemu i wymyślać nowe sposoby rozwiązywania problemów, lecz słuchała starszych i mądrzejszych bez większych oporów. Okazała się wyjątkowo społeczna i łagodna w usposobieniu, a jednocześnie niezwykle waleczna z zamiłowaniem do wysiłku i dyscypliny. Mogłaby być dobrym ,,rycerzem”.
Mieli już takich - wyjątkowo godne zaufania, sprawne pół-zwierzęta, ceniące sobie honor i trzymające się zasad. Dean, poza formą bestii, gdy stawała się nieco nieobliczalna, spełniała wszelkie warunki. Poza tym kontrolowała siebie i swoje przemiany - dlatego uznano ją za odpowiednią kandydatkę.
V
Tak więc spędzała większość czasu najpierw na treningach i szkoleniach, później na misjach. Nie zbliżała się jednak do wolnych humanoidów - odbywała raczej pokazowe pojedynki z wilkołakami lub innymi pupilkami zaproszonych przez Magów gości. Wiele razy przegrała i wiele wygrała - ale początkowa duma i tak ustępowała miejsca niepewności. Zwłaszcza gdy walczyła ze znajomymi. Czemu oni się tutaj ranili, a smukłe istoty w długich szatach czerpały z tego przyjemność?
Nie umiała jednak obudzić w sobie większych wątpliwości. Znała swoje miejsce i póki nie musiała krzywdzić swoich bliskich, póty nie widziała powodów do sprzeciwu. Choć i tak pyskowała nieźle swojemu wychowawcy. Całej trójce. Na pojedynkach to ona w końcu się znała i zawsze mówiła, gdy miała jakieś zażalenia, prośby lub też pomysły.
Słuchali jej. Bo i dlaczego nie? Traktowali jej opinię jak cenną, bo ona sama była przydatnym sługą. Łatwiej było pokiwać głową i jej przytaknąć, by naiwnie zadowolona odeszła do obowiązków, niż zniewalać i tak już posłuszną istotę.
Tylko Elf miał ją za coś więcej. I nie tylko ją…
Niekiedy Dean musiała eliminować na polecenie Obcych - wrogów. Kiedy już Magowie przekonali się, że mimo uporu, lisołaczka nie zerwie im się ze smyczy i nie wpadnie na nic głupiego kiedy pozna osoby żyjące na innych zasadach. Pozwalano jej na kontakt z agresorami, a każda taka potyczka utwierdzała obie strony - i ludzkich wojów i zmienokształtnych obrońców - w przekonaniu, że ci drudzy to bestie i nie warto próbować do nich przemawiać.
Jednak poza murami spotkać można było i innych ludzi - nie mężczyzn z mieczami, a kobiety z dziećmi. Kiedy na takie coś Red’Dean się natknęła nie miała pojęcia co zrobić. Zaatakować? Wyminąć? Kim to to jest i jakie ma zamiary?
Kilka takich przypadkowych spotkań i w światopoglądzie Dean narodziła się możliwość innego niż dotąd myślenia. Nie miało to jednak większego wpływu na jej działania. Tyle może, że nigdy później nie atakowała nieuzbrojonych kobiet, młodych chłopców, a niekiedy i mężczyzn, którzy nie byli wobec niej nieprzyjaźni.
Nikomu to nie przeszkadzało, bo jej zadania polegały na obronie przed napastnikami, a nie eliminowaniu każdego Obcego.
Gorzej gdy poznała wolnych zmiennokształtnych - do tej pory nie sądziła, że mogą żyć na własną rękę, z dala od swoich panów… Ciekawe…
Jej oddania i ufności nie zmyło jednak i to. Nawet jeżeli nie wszyscy ludzie byli źli, a zmiennokształtni mogli poza murami robić wszystko po swojemu, ona nie czuła potrzeby zmian. Może jedynie zrozumiała różnicę między poddanymi, a trójką Magów - nie mówili im całej prawdy i traktowali jak ograniczonych… ale widocznie tak miało być. Czemu by nie?
VI
O takich rozterkach Dean potrafiła zapomnieć, gdy chwalono ją za jej osiągnięcia - gdy widziała milszą stronę swoich wychowawców. Choć niekiedy ktoś z jej zwierzęcej rodziny zniknął, lub zaczął zachowywać się inaczej, nie podejrzewała swoich panów o złe zamiary. Pewnie coś się stało i nie chcieli ich martwić. W końcu o nich dbali.
Tak, nikt tam nie czuł się wykorzystywany - mieli swój cel, zadania i miejsce.
Do czasu.
* * *
Red’Dean była sukcesem. Razem z Blento Dean (Blue), młodym jak ona wilkołakiem, stanowili całkiem zgraną drużynę i najlepszych kompanów. Jednak o ile towarzysze doceniali jej umiejętności, to z Magów pierwszy zachwyt zdołał nieco opaść.
Lisołaczka była silna i wytrzymała, lecz nie tak jak niektóre wilki. Przez rozmiary nie potrafiła wcisnąć się tam gdzie koty. Nie była zła, ale ostatecznie jej wyczyny przestały być czymś niezwykłym. Może gdyby była mężczyzną… wtedy mogłaby być nieco sprawniejszym wojownikiem.
Przestano wzywać ją na arenę, nikt nie chciał oglądać już w kółko tego samego, średnio-potężnego rudzielca.
Trochę było to smutne. Ale życie przy murach w roli strażnika i posiadanie u boku przyjaciół szybko spodobało się Dean. Myślała, że może pewnego dnia wykaże się w boju - pokona jakiegoś potwora, pokaże na ile ją stać - i opiekunowie znów będą z niej dumni. Karmiąc się tą ambicją dawała z siebie wszystko, by znów uznali ją za przydatną i niezastąpioną.
* * *
Kiedyś została wezwana w postaci bestii przed oblicze Czarodzieja - miała wtedy okazję z bliska poznać jego córkę. Średniego wzrostu dziewczyna o aparycji księżniczki z zachwytem oglądała zwierzęcy pysk Dean, obchodziła ją i wyrażała aprobatę dla jej wyglądu. Lisiaca nie za bardzo wiedziała jak reagować, ale Czarodziej wydawał się zadowolony. Czyżby szukał kompanki dla potomkinii?
Uradowana wyszła do swoich. A zza filarów, zachłanne oczy wilkołaka z tasakiem i zatroskany wzrok Elfa śledziły każdy jej ruch.
W nocy niespokojna plotka rozniosła się po forcie.
* * *
- Blent' Jack! - Złapała owego wilkołaka pewnego wieczora. - Słyszałam, że rozpowiadasz jakieś paskudztwa na temat naszych panów. Zazdrość cię bierze?
- Mnie? - Wilk uśmiechnął się paskudnie, a jednak z politowaniem - Mówię to wszystko, bo nawet cię lubię, Re’dean. Naprawdę nawet lubię…
Był znanym dziwakiem i wielu się go obawiało. Uważany był za niepoczytalnego, choć najczęściej ze wszystkich wilków przebywał w zamku i zdaje się był wysoko za coś ceniony. Dean jednak była pewna, że wobec niej czuje zawiść, jako że sam nie walczył i nigdy nie powierzano mu tak ważnych, jak jej, zadań. Zaczął więc mówić, że wysyłają ją na ostatnią misję, kiedy się dowiedział jaki zaszczyt jej przypadnie. I tyle.
- Dlaczego twierdzisz, że się mnie pozbędą? Możliwe, że dostanę misję towarzyszenia pannie Afrille. Wiem, że to niebezpieczne, ale robią to dlatego, że mi ufają!
Popatrzył na nią niemal z rozbawieniem. I smutkiem.
- Moja droga, mała Re’dean - pogładził ją po policzku swoją podręczną brzytwą. - Ojć, źle by było, gdybym cię uszkodził… HAHAHA!
- Co?…
- Uciekaj Red. - Syknął - Bo cię lubię, powiedziałem ci; ale więcej nie mogę zrobić. Jeżeli nie chcesz podzielić losu Blent' Abel… Wiesz gdzie jest wyjście.
* * *
Wyjście było, choć strzeżone magiczną barierą informującą wszystkich Magów o tym kto przez nią przechodzi - a Red nie dostała zadania do wykonania na zewnątrz. Rada wilka więc nie na wiele się zdała - pozornie. Rozbudziła w bowiem w lisołaczce ciekawość i zmusiła do działania.
Tłumacząc to złością na Blent' Jack’a, postanowiła wbrew swoim zwyczajom zakraść się do magów, gdy będą wieczorem omawiać swoje przedsięwzięcia. Uświadomiona, że mogą wyczuwać aury, zaczaiła się w miarę daleko, pod postacią bestii wytężając słuch. Spędziła tak wiele minut, gdy oni popijali krew i herbatę ziołową. I nagle padło jej imię.
Słuchała długo, nie rozumiejąc o czym w ogóle mówią.
,,Do niczego się już nie przydaje”
,,Tak, następny musi być ciekawszy…”
,,Ale to był niezły pomysł. Ostatecznie zebraliśmy dużo danych”
I dalej:
,, - Byłaby niezłym rycerzem, gdyby Arfille się nie spodobała.
-Yhmm…
- Potrzebujesz jej?
- …Nie.
- A więc w porządku. Niedługo Arill dostanie swoje wymarzone futro. Rozmiar jak na nią stworzony!
Pradawny zaśmiał się, lecz wampir się nie przyłączył.
- Cóż, nie mam zamiaru wtrącać się do ciebie i Arfille.
- Dobrze.
Długa cisza. Stukanie kieliszków i spodków.
- Blento Jack będzie miał niezłe wyzwanie. Mam nadzieję, że niczego nie zadraśnie…”
W tym momecie Dean zerwała się z miejsca. Umysł szybciej niż serce zrozumiało, gdzie kończyli niepotrzebni zmiennokształtni i czym zajmował się Jack. Jak traktują ich Opiekunowie. I co zrobią z nią jeżeli nie ucie…
* * *
Nie spodziewała się, że w tym momencie wpadnie na Elfa. Spanikowana, była przez chwilę gotowa bezmyślnie się na niego rzucić, jednocześnie pragnąc kontynuować bieg. Choć nie brał udziału w rozmowie był jednym z Magów - czy został wysłany aby ją zatrzymać?
Jednak wzrok elfa ani jego postawa nie świadczyły o wrogości - wręcz o pokorze. Dała mu chwilę. Wyraźnie nie wiedział co powiedzieć, od czego zacząć. Na twarzy malował mu się smutek i poczucie winy, lecz także i cień desperacji. Chciał zrobić coś czego nie powinien.
- Biegnij. - Wyszeptał w końcu, gestem wskazując, że zdejmie barierę z bramy.
Stała.
- Zanim zorientują się, że cię wypuściłem… zdążysz już…
Brakowało mu słów.
Instynkty mówiły, że może mu ufać. Może opuścić zamek. Ale rozum… ludzka część Dean dopominała się o swoje. Nawet jeśli na nią polowali, nie mogła od tak zniknąć. Co z innymi? Przecież o niczym nie wiedzą! Nie miała wiele czasu, ale musiała im powiedzieć. Tylko jak? Komu? Sama była przecież do tej pory lojalna i wyśmiała Jack’a gdy ją ostrzegł. On z kolei, choć o wszystkim wiedział, nigdzie się nie wybierał - nie wszyscy byli zagrożeni. A jednak Elf był gotowy zdradzić swoich.
Mętlik w głowie nie pozwalał jej się skupić. Kto był po czyjej stronie? Musiała przemienić się w człowieka i coś wymyślić. W jej obowiązku leżało ostrzec pozostałych. Ale jak ich przekonać? Nie miała takiego autorytetu jak Magowie. Chyba, że elf…
Popatrzyła na niego wymownie, ludzkimi już oczyma. Ale cofnął się tylko. Pokręcił głową.
Nie mógł zrobić więcej.
Zupełnie jak Jack.
Nie wiedziała, czy bardziej jest wściekła na niego, czy wdzięczna za jego gest. Nie był dobrą osobą - kto wie ile z jej braci potraktował jak zwykły produkt. Ale miał uczucia i teraz ryzykował - dla tej, którą wychował. Coś kazało jej myśleć, że miał swoje powody do współpracy z pozostałą dwójką. A teraz żałował. Lecz nie był skruszony na tyle, by się im przeciwstawić. A może?…
- Czy tylko mnie uwolniłeś? - W jej głosie brzmiała nadzieja. Jeżeli nie mógł jawnie się zbuntować, to może pomagał po cichu?
- … Reddy…
Nie. Nie pomagał.
Zacisnęła pięści.
- Czy uwolnisz innych? - Spytała twardo, tonem jakiego nigdy wcześniej wobec niego nie użyła. To był rozkaz.
Lecz on nie mógł słuchać jej poleceń.
- Zwierzołaki nie mają TU złego życia… rodzicie się pozbawieni wolności i pragnienia jej. Dajemy wam to co potrzebne…
- Jesteśmy tylko zwierzętami, tak?
- …
- Czy nie jesteś elfem? Nie umiesz nas szanować?
Westchnął.
- Inne elfy na pewno zrozumieją cię lepiej niż ja… jestem już bardziej magiem niż czymkolwiek innym. Wszystko przez… - uciął - Red, kiedy już będziesz na zewnątrz unikaj czarodziejów i fanatycznych wyznawców Matki Natury. Szukaj innych zmiennokształtnych.
- Ale… dlaczego wyznawców?
- Dla niektórych… lisołaki są wbrew naturze. Nie powinniście istnieć.
- …
- Reddy…
- Idę po resztę. Nie pozwolę im skończyć jak… jak Blent' Abel! - Krzyknęła popełniając pierwszy taktyczny błąd.
* * *
Nie zapytała ile Elf zamierza na nią czekać. Czy wypuści kogokolwiek poza nią. Czy się nie rozmyśli.
Jednym zdaniem zdradziła co zamierza, a także, że ktoś powiedział jej wcześniej o losie Blent' Abel. Na jej szczęście Elf nie miał interesu w szukaniu zdrajców. Nie miał interesu… dobre określenie. Chciał pomóc jej, i tylko jej, by zmyć z siebie winę. Ale inni go nie obchodzili. Ani Czarodziej, ani Wampir, ani zmiennokształtni. Był tutaj… sam.
Ona w tej chwili też.
Bo kto mógł jej zaufać? Kto zaryzykowałby ucieczkę? Jeżeli znajdą się poza murami będą zapewne ścigani, nie mówiąc o tym, że wszystko co do tej pory robili straci jakiekolwiek znaczenie. Jak odnajdą się w świecie, którego nie znali? I czy to będzie dla nich lepsze? Jack, będąc póki co niezastąpionym, nie musiał uciekać - i tak jak jego, wielu innych też się nie pozbędą. Gdyby wiedziała więcej!
Zdezorientowana mogła jedynie odnaleźć Blento Dean’a i wszystko mu opowiedzieć. Jeżeli ktoś mógł powierzyć jej swoją przyszłość to właśnie on. I faktycznie - choć nie wiele z tego mógł pojąć, nie brał pod uwagę innej opcji jak tylko pomoc swojej przyjaciółce. Tajemnicy jaką mu przekazała nie usłyszał jednak wyłącznie on - para ciekawskich uszu także znalazła się w pobliżu. Do rana prawdy Red'Dean dogoniły plotkę Jack’a i wywołały wzburzenie większe niż gotowa była przypuścić.
* * *
Jak się okazało nie tylko Jack o wszystkim wiedział. Zmiennokształtna rodzina była podzielona bardziej niż młodszym się wydawało. Pokolenie Dean było niedouczone i chronione przed zbędnymi informacjami. Starsi, chociażby pokolenie Abel, miało jednak świadomość jak ciężko było tu przetrwać. Silniejsi z nich, znając swoją wartość dla Magów, lecz obawiając się ich gniewu, stanęli po ich stronie. Ale i między Panami doszło do sprzeczki. Elf w końcu się złamał - zdjął barierę i potwierdził przy kilku zmiennokształtnych prawdomówność lisołaczki przyznając się do winy i narażając na gniew tak poddanych jak swoich kompanów. Czarodziej i Nieumarły nakazali zwierzęcym sługom złapać wszystkich, którzy zechcą uciec, sami zaś zajęli się zdrajcą.
Pół-ludzie mieli więc czas na zdeklarowanie się - kto postanowi im służyć i żyć w dobrobycie, a kogo będą ścigać i ostatecznie ukarzą.
Zaczęły się walki i paniczna ucieczka. Nikt nie wiedział kto z biegnących z nim ramię w ramię jest wrogiem, a kto sojusznikiem. Chociaż nie każdy się ukrywał. W przypływie furii niedźwiedzie i wilkołaki rzucały się na słabszych - w ciągu kilku chwil trzeba było postanowić kim się zostanie. Kompanem czy sługą? Uciekinierem czy niewolnikiem?
Przyjaciele zdradzali się nawzajem - Red'Dean też musiała walczyć z tymi, którzy byli jej drodzy. A kiedy nie umiała, bronił ją Blue. Razem biegli co tchu, ciągle nie mogąc uwierzyć w bestialstwo jakiego dookoła się dopuszczano. Ale lisica chciała zgarnąć po drodze jeszcze paru zmiennokształtnych, jeszcze…
W krytycznym momencie dołączyła do nich Whint Abel. Kot-rycerz, z doświadczeniem i zwinnością bijącym na głowę większość przeciwników. To ona uspokoiła ich nerwy i niemal siłą doprowadziła do bramy, czekającej tylko aż przez nią przejdą. Dean wciąż chciała zawrócić. Z pomocą Abel mogłaby…
- Ja się tym zajmę - Kotołaczka odparła spokojnie, zupełnie jakby nie otaczał ich krwiożerczy chaos, a ona sama siedziała w głowie lisicy. - Blue jest ranny, masz co robić. Odszukaj lepiej tych co już uciekli i udajcie się na zachód. Musicie uciekać. Dogonię was z pozostałymi. - Uśmiechnęła się chwacko - Liczę na was.
VII
Do dzisiaj Dean uważa, że ma u Abel dług jakiego nie spłaci. Gdyby nie jej doświadczenie i spokój, mądre decyzje i szybkość w działaniu, być może przekroczyłaby bramę; może nawet razem z Blue i tułaliby się samotnie przez następne lata. A tak ruszyli gromadą. Starsi, z pomocą walecznej kocicy, zatrzymali braci stojących po stronie Magów, dając młodszym czas na ucieczkę. I nią Red się zajęła.
Następne tygodnie były wyjątkowo trudne. Mimo iż wszyscy byli zbiegami tak naprawdę nikt nie wiedział komu można ufać. Zdarzały się zdrady i podstępy, mające ułatwić Panom osiągnięcie ich celu. Nie można było spokojnie mówić; odwracać się tyłem w ciągu dnia i zamykać oczu nocą - stałe poczucie zagrożenia powoli niszczyło psychikę zmiennokształtnych - w takich właśnie warunkach Dean uczyła się prawdziwego przywództwa.
Choć chciała przekazać pałeczkę Abel, ta stwierdziła, że nie ma do tego głowy - umiała działać głównie na własną łapę. Lisołaczka zaś miała silną wolę i wiele miłości dla swych pobratymców. Szczerze zależało jej na ich dobrobycie - i tym uporem zdobyła w końcu sprawdzoną drużynę. Tych, którzy podzielali jej zdanie, pragnęli wolności i wspólnego szczęścia. Zdrajcy się wykruszyli, przeszkody były pokonywane, więzi umacniane. Niektórzy sojusznicy osiedli w nowych miejscach i zajęli się różnymi zadaniami - a Banda Red’Dean ruszyła dalej.
Jej skład na przestrzeni lat nieco się zmieniał - niektórzy znajdowali domy dla siebie, odkrywając co chcieliby robić. Ale niekiedy po jakimś czasie wracali. Dochodzili nowi, których historia nie miała nic wspólnego z Opuszczonym Królestwem. Niektórzy zakładali rodziny. Ale rdzeń grupy pozostał stabilny. Ta garstka osób, która nie miała dla siebie miejsca innego niż nieskończona droga; i żadnego celu poza doskonalącą podróżą. Lisołaczka Dean, kocica Abel, wilkołak Blue… i wilkołak Jack. Tak, Rzeźnik także stał się jednym z nich. I choć najdłużej wzbudzał podejrzenia, do końca zaś nie wszyscy przebaczyli mu dawne czyny, stał się oparciem dla nagle zbuntowanych futrzaków dzieląc się swoim doświadczeniem i służąc praktycznymi umiejętnościami - a tych grupie wojowników brakowało najbardziej.
VIII
Przez pięć lat podróży Dean robiła w zasadzie cztery rzeczy - szlifowała swoje umiejętności, zdobywała kawałeczki wiedzy o świecie, dbała o zmiennokształtną rodzinę i z jej wsparciem pomagała napotkanym osobom.
Większość umiejętności posiadała już opuszczając zamek - jednak w zewnętrznym świecie panowały zupełnie inne zasady. Polowanie, tropienie czy odnajdywanie kryjówek stało się podstawą przetrwania. Już nic nie musieli robić na pokaz. Także walki stały się inne - mniej szablonowe, gwałtowniejsze, bardziej wymagające. Teraz główną rolę odgrywała współpraca, taktyka i przewidywanie skąd może paść cios i od kogo. Magia ziemi, do tej pory służąca za dodatek dla widowni, w nowych warunkach okazywała się asem wyjętym z rękawa. Planowanie i wykorzystywanie atutów każdego członka drużyny stało się w końcu nawykiem Dean, choć gdy tylko mogła trenowała też walkę w pojedynkę.
Sporo nowych rzeczy nauczyła się o środowisku - poznawała wcześniej mijane rośliny, nowe gatunki zwierząt, ścieżki ludzi czy elfów, a nawet same rasy. Z początku bardzo nieufna i podejrzliwa w końcu zaczynała dostrzegać, że rasa nie definiuje jeszcze charakteru… choć oczywiście wychowanie w danym społeczeństwie wpływało na światopogląd. Mimo iż poznała wyjątki od reguły, pradawni i nieumarli zapisali się w jej pamięci jako niebezpieczeństwo, którego należy unikać. Pomimo zdrad i nieporozumień na zawsze została sprzymierzeńcem zmiennokształtnych i wielu naturian. Z rezerwą traktowała ludzi i elfy, ale zdobyła wśród nich przyjaciół.
IX - ZNAJOMI
Kito, podróżujący samotnie centaur oswoił ze sobą grupę w ciągu kilku zaledwie minut. Jako szaman miał swoje dziwactwa, ale jego przewodnictwo po nowych terenach okazało się niezwykle pomocne. Dzielił się swoją wiedzą, zarażał uduchowieniem, a Dean zaimponowało jego pokojowe podejście - tak pokojowe, że z odrazą zerkał na broń każdego z jej towarzyszy, a jednocześnie wszystkich darzył dziwnie naturalną miłością. To jemu przyznała się, że także pragnęłaby życia bez walki, ale nie jest to dla niej możliwe. Musi się bronić by przetrwać. A także…to chyba jedyne co umie; i wierzy, że dzięki temu zrobi więcej dobrego niż złego, pomagając stworzeniom w potrzebie.
Nigdy do końca nie doszli do porozumienia - lisica stwierdziła, że jej podejście jest bardziej praktyczne, natomiast centaur musiałby na raz zmienić cały świat. A to niemożliwe. Uśmiechnął się wtedy i w zasadzie przytaknął. Stwierdził też, że Dean dlatego jest tak dobrym przywódcą - może uszczęśliwić grupę ważnych dla siebie osób, bo potrafi poświęcić inne. Ale szanował ją i życzył jej powodzenia. Ona zaś jemu i sobie świata, w którym szkolenie od młodości do walki nie będzie konieczne.
Innym centaurem jakiego Dean miała okazję poznać był Nessus - (wojownik), który mimo swojego wyćwiczenia utknął w pułapce na niedźwiedzie, która skutecznie unieruchamiała jedną z jego nóg. W podzięce za pomoc w uwolnieniu go, cała banda otrzymała nieco jedzenia z centaurzej wioski, a lisołaczka i dwie zmiennokształtne zostały do niej nawet zaproszone. Dzięki temu wyrobili sobie dobre mniemanie o tej rasie - podziwiają ich kulturę, szanują waleczność i podziwiają nietypowe, a zdawałoby się takie podobne do ich - ciała.
Do czarodziejów z kolei nadal są wyraźnie uprzedzeni - ale Lotta, pewna młoda pradawna wprawiła ich w niezłą konfuzję pokazując jak empatyczni (i niemądrzy) potrafią oni być. Dziewczyna, w zasadzie nadal uważając się za przedstawicielkę tej rasy, przed laty związała swoje losy także z klanem niedźwiedziołaków i to tak silnie, że na dobrą sprawę stała się i jednym z nich. Dean i reszta pewni byli, że to jakiś podstęp - ale Lottana okazała się być prawdziwie niewinnym i uroczym stworzeniem. Mimo nieufności jaką ją obdarzali i wyraźną z początku wrogością przeprowadziła ich przez góry - pokazała swoją magię, opowiedziała o niedźwiedziej rodzinie i udowodniła, że w zasadzie czarodziej czy misiek… jej to nie robi różnicy. I chociaż nie nadawała się na wykładowcę to nauczyła ich wyjątkowo wiele - i lekcje od niej były jednymi z ważniejszych w ich długiej podróży.
Chociaż byli i tacy, którzy zamiast usypiać ich czujność pogłębiali stare rany:
Elf i dhampir. Dwie młode dziewczynki na pierwszy rzut oka, później jak się okazało co najmniej jedna była chłopcem. Kiedy krwiopijca zauważył ich obecność (śledzili ich od jakiegoś czasu), w zasadzie bez powodu, ale z uśmiechem triumfu na ustach wyrecytował parę zaklęć i otworzył portal z którego wylazło coś… czego nigdy wcześniej nie widzieli. Kto wie czy to nawet było stworzenie? Poszczuwszy ich tym chyba dał sobie spokój, bo po szybkiej ucieczce nie zostali więcej zaatakowani. Potem toczyły się wśród nich dyskusje, czy elf (jak twierdzili niektórzy) próbował rudego dzieciaka powstrzymać czy może popierał jego czyny… tak czy inaczej elfy mają chyba wpisane w charakter służenie krwiopijcom.
Albo Krwawej Matce…
Ten elf (półelf) nazywał się Sevirion. W zasadzie nie przejęliby się nim, gdyby grupa zbójców czy innego obrzydlistwa nie toczyła z nim walki przy jakiejś dziwacznej kaplicy… z początku niepewnie, lecz w końcu z całą siłą pomogli mu się z nimi rozprawić, by ofiar było jak najmniej po jednej i drugiej stronie. Tak po prawdzie. Gość był zacięty w walce. I później jakoś się złożyło, że porozmawiali… usiedli razem spokojnie, jak to po starciu, a elf zapytany opowiedział im o miejscu, którego bronił i kulcie, z którym się wiązał. Nie do końca do nich dotarł sens tego wszystkiego, ale zderzenie się z czymś tak odmiennym od znanych im rzeczy pomogło im coraz lepiej rozumieć świat. Rozstali się z elfem w pokoju i ze świadomością jakie to kamienie zdarzało im się mijać… w razie spotkania innego członka nie byliby już zaskoczeni.
Co nie znaczy, że nic już nie miało ich zaskakiwać - kiedy pewnego poranka Dean poszła sprawdzić pułapki, które zastawiali na pewną upartą zwierzynę, zobaczyła, że zamiast jej, za nogę zwisa jakaś ruda niewiasta. Rzeczy z kieszeni jej się posypały i chyba szczerze mówiąc przejęła się tym bardziej, niż swoją obecną pozycją.
To był Rammi.
Że jest mężczyzną, elfem i w ogóle niezbyt groźnym przekonała się podczas dłuższej rozmowy. Krew spływała mu do głowy, ale i tak wypytywała go uparcie o to kim jest i czemu to rozwala jej pułapki. I musiała przyznać, że pogawdka była to całkiem miła… zabrała go więc do obozu, kiedy zaczął majaczyć.
Tam przetrzymali go trochę - by wykorzystać. Jego wiedzę. Tak, rudzielec zaskakująco dużo wiedział - o świecie, o kultura, o językach… oni też chcieli. A że on się z ochotą dawał to korzyści w zasadzie były obustronne. Sama Dean wyniosła z tego jednak wyjątkowo dużo, bo Rammi mocno podszlifował jej mówiony wspólny, a przez tygodnie nauki pokazał także podstawy czytania.
W końcu jednak trzeba go było wypuścić…
Ale i dobrze, bo mieli inną robotę - po zapoznaniu się z satyrką Imeldą, prowadzącą sierociniec dla ,,nie-ludzkich dzieci” szybko nawiązali z nią współpracę - podróżując często napotykali mieszane rodziny czy porzucone pociechy - teraz wiedzieli już co z nimi zrobić. Dean do dzisiaj podziwia naturiankę zarówno za pomysł jak i oddanie - w dużej mierze została też przez nią zainspirowana, by nie ustawać w swoim pragnieniu pomocy futrzastym, kopytnym czy ogoniastym rasom.
Podczas, gdy nie ustają w swojej podróżniczej misji trafiają się też chwile przerwy i rozrywki - taką przerwę miała chociażby jedna z kotołaczek, która samotnie wybrawszy się do karczmy upatrzyła sobie pewnego przystojniaka… Kelsier, bo tak miał na imię, pił w samotności - okazja idealna. Zagadała do niego, raz, drugi, a gdy namówiła go w końcu by został w karczmie i trochę z nią porozmawiał, następnego ranka opowiadała swojej bandzie niestworzone rzeczy. Mało kto wierzył jej jednak na słowo, a szkoda, bo dowiedziała się paru ciekawych rzeczy…
Były jednak historie, które słyszeli wszyscy - chociażby te od Yastre. Były cyrkowiec i zbójnik miał im do zaoferowania pomoc w pewnej sprawie, ale głównie opowieści i możliwość rozpieszczania go. Z samej ciekawości losów panterołaka Dean pozwoliła mu zostać, choć nie pałała do niego miłością - obściskiwany przez sporą część grupy, jej zdaniem nie zasługiwał na taki afekt - fajnie było jednak razem potrenować, dobry był w polowaniu i - choć zjadał większą część tego co złapał - okazywał się całkiem przydatny. Ostatecznie jednak nie poparła pomysłu, by wcielić go do drużyny - dyscyplina jednak za bardzo cierpiała na jego obecności.