~~~~
Około kilkanaście wieków temu…
~~~~
Mury twierdzy drżały, płacząc gruzem z każdym kolejnym uderzeniem z zewnątrz. Ci, którzy jeszcze żyli, nie mieli pojęcia, czemu potwory wciąż atakują obronę miejsca, do którego wejść można było przez dziury oraz szczeliny w murach, czy też nawet przez bramę, po której została tylko sterta drzazg i nieco żelastwa. Niemal wszyscy dawni mieszkańcy miasta byli martwi. Pozostali chowali się bądź uciekli, nim zagrożenie narosło do obecnych rozmiarów. Przez Mroczne Doliny płynęła rzeka krwi, a jej szum był krzykiem zabitych.
Tylko ci, którym powierzono obronę tego miejsca, wciąż walczyli. O ile przeżyli ostatnie dni oblężenia, które były wyjątkowo krwawe. Na chwilę obecną została jedynie garstka. Między ocalałymi byli strażnicy, którzy wcześniej chronili nieistniejący już oddział dostarczający zaopatrzenie na dawno przesuniętą linie frontu. Nie byli oni jednak w pełni sił, a i uzbrojenie zaczynało mieć dość.
Z tego powodu ostatnią, prawdziwą przeszkodą stojącą między monstrami z północy a smokiem-władcą, który panuje nad tymi ziemiami, był oddział istot, które z ludzi zostały odrodzone poprzez moc pradawnego w pierwsze smokołaki. Najlepsi z najlepszych stali dumnie przed wejściem do pałacu, który był ostatnim niezdobytym budynkiem, odpierając niekończący się potok wrogów. Każdy walczył za setkę, a powalał tysiące. Heroizm i oddanie władcy sprawiało, iż zwycięstwo stawało się coraz bliższe z każdym pokonanym potworem, a przynajmniej tak myślała większość.
Potwory zbierały siły przed pałacem, dając chwilę wypoczynku obrońcom. W tym też czasie ostatni żywy człowiek leżał na posadzce pałacu, otoczony przez setki smokołaków, które w tej chwili oddawały mu cześć. Dla tych, co zyskali niezwykłą moc, ten jeden strażnik już teraz legendą. Bez daru władcy, który z sobie wiadomych przyczyn odrzucił, był w stanie walczyć od samego początku. Mordował całe hordy, jakby jutro nigdy nie miało nadejść, nawet gdy miecz stępił się do tego stopnia, iż przypominał metalową pałkę. Walczył nawet wtedy, gdy urwało mu prawą rękę, którą dzierżył miecz, a gdy pogruchotano mu obie nogi, zdołał przegryźć odsłoniętą szyję jednego z potworów, który stał się jego ostatnią ofiarą.
Umarł w ciszy, która była pokłonem wobec najwaleczniejszego z wojowników. Wśród tej ciszy jednak rozbrzmiewał szyderczy śmiech strachu, który zaciskał serca i gardła garstce smokołaków. Trzy pary, które poznały się i wzmocniły wzajemne więzy przyjaźni podczas walki, jako jedyne uznały to za omen, który oznacza ich krwawą klęskę. Ich niepokój szybko został odkryty i potępiony przez pozostałych. Sam smok-władca, choć patrzył na nich nieprzychylnie, okazał swą łaskawość. Rzekł, iż jeśli chcą, mogą odlecieć i porzucić zarówno swój honor, jak i przeszłość, co będzie jednoznaczne z wiecznym napiętnowaniem. I chociaż dosyć zagadkowe słowa władcy ich zmartwiły, to jednak ich wola walki zgasła bezpowrotnie. Gdy tylko warunki na to pozwoliły, odlecieli, za sobą zostawiając swoich towarzyszy i swego króla, których czekała klęska.
Ledwie wylądowali w bezpiecznym miejscu, a klątwa, która została rzucona wraz ze słowami smoka-władcy, zebrała zapłatę za ich czyn. Skrzydła każdego smokołaka w grupie w mgnieniu oka obróciły się w pył na wietrze, za każdym razem pozostawiając po sobie dwie potężne blizny, o których szybko okazało się, że gdy zakryte celowo przez nosiciela, przypominały o sobie poprzez ból, którego nikt nie jest w stanie znieść.
W ten oto sposób każdy z nich został napiętnowany, tak, by aż do śmierci pamiętali o tym, że uciekli z pola bitwy, pozostawiając towarzyszy i własnego władcę. Poczucie winy targało nimi, i odczuwać będą je aż do śmierci, jednak czuli zarazem ulgę. Są bezpieczni i mogą zacząć żyć od nowa w innym miejscu. Mają szansę założyć rodzinę, mieć dzieci, a zarazem nie martwić się, że za dzień lub dwa ktoś znów zaatakuje mury twierdzy.
~~~~
Bliżej nieokreślony okres czasu...
~~~
Nie osiedlili się zbyt daleko, gdyż po ucieczce z twierdzy, nie mieli nic poza sobą i uzbrojeniem, którym walczyli. Wszelka dalsza podróż bez jakichkolwiek zapasów, czy choćby udogodnienia pod postacią lotu była z góry skazana na klęskę, dlatego też, gdy znaleźli własny skrawek raju wewnątrz gęstego lasu, nie czekali długo z budową domostw. Oręża używali jak siekier, ścinając drzewa jedno za drugim. Pazury, które posiadali, były zaś idealne do wymagających większej precyzji zadań.
Gdy zaczęli potrzebować czegoś konkretniejszego, wyruszyli całą grupą do najbliższego znanego im miasta, gdzie swoje drogocenne zbroje sprzedali, a pozyskany majątek wykorzystali do wykupienia wszystkiego, czego im brakowało do wybudowania domów, które wytrzymają co najmniej kilkanaście lat. Udało im się także wynająć kilku rzemieślników, co by zrekompensować ich niezbyt wielkie umiejętności, przy których można co najwyżej wznieść ognisko, a nie budynek.
Po kilku latach domy stały ukończone i nie wyglądały, jakby miały się zawalić. Miasto, które zwane było Maurią, a dzięki któremu ich trzy domy mogły postać, było kilka dni drogi od ich siedliska, jednak dzięki częstym wyprawom, przez las prowadziła już wydeptana ścieżka, przez którą mógł bez trudu i koń z wagonem towarów przejechać. Nie mieli problemów ze zdobyciem jedzenia, wody czy innych rzeczy niezbędnych do życia.
Wszystko to było możliwe dzięki temu, iż ich umiejętności walki pozwoliły im na szukanie zleceń w mieście, od eskorty kupieckiego karawanu, po chronienie posiadłości szlachcica. Był popyt na ich usługi, gdyż byli jednymi z pierwszych, jeśli nie pierwszymi, smokołakami, które ukazały się światu, przez co ludzie niechętnie stawali im na drodze, głównie ze strachu przed nieznanym. Na dodatek, ich nadludzka siła sprawiała, iż byli idealni do przenoszenia ciężkich przedmiotów, co sprawiało, iż wielu rzemieślników oraz kupców także korzystało z ich usług.
W ten oto sposób życie się toczyło. Po czasie każda z par prędzej czy później spłodziła co najmniej jednego potomka. Nie zdziwili się, gdy piętno braku skrzydeł okazało się dziedziczne, a i wiedzieli, że skrzydła, choć pomocne, nie są niezbędne, a i blizny, które owe skrzydła zastępowały, nie robiły problemu tak długo, jak nie były zakryte, więc tym także nie zawracali sobie głowy.
W każdym razie nie byli najzamożniejsi, a i ich zyski spadły odkąd na kobiety, teraz matki, spadły dodatkowe obowiązki, ale żyli i mieli co jeść każdego dnia, a to im wystarczało. Choć były to, jakby nie patrzeć, trzy rodziny mieszkające w tym samym miejscu, smokołaki uważały się za jedną, wielką rodzinę, głównie dlatego, iż od momentu ucieczki z twierdzy dzielili się tym, co mieli, a i pomagali sobie nawzajem. Z tego też powodu zaczęto mówić o nich jak o jednym rodzie, który ni z tego, ni z owego zaczęto nazywać rodem Nighfimare. Nikt nie wnikał, kto zapoczątkował tą nazwę, którą przyjęto i która od tego czasu towarzyszy wszystkim smokołakom z zakątka nieopodal Maurii.
W którymś momencie plotki o smokołakach najemnikach i ich dosyć dobrej reputacji zaczęły docierać do różnych istot z wielu zakątków Alaranii. W czasie, gdy pierwszego pokolenia Nighfimare już od dawna było dojrzałe i gotowe powiększyć drzewo rodowe, zaczęły przychodzić do nich pierwsze smokołaki spoza rodu. To byli ci, którzy zostali w twierdzy do końca i przeżyli klęskę, zwieńczoną śmiercią smoka-władcy. Pojawiali się w różnym celu. Niektórzy wypominali ucieczkę z pola walki, inni chcieli na spokojnie porozmawiać z dawnymi towarzyszami walki, stając się przyjaciółmi rodu. Nieliczne smokołaki i smokołaczki z drugiej grupy nie skończyły na przyjaźni, odnajdując miłość w drugim pokoleniu rodu.
W ten oto sposób każde kolejne pokolenie rodu najemników miało przyjść na świat. Z każdym kolejnym zawartym związkiem małżeńskim osada powiększała się, bowiem tradycją stało się to, by smokołaki z zewnątrz przyjmowały nazwisko rodu oraz osiedlały się w miejscu, gdzie historia Nighfimarów się zaczęła. Nie była to najsłynniejsza osada smokołaków, których na pewno było o wiele więcej w innych częściach Alaranii, jednak jeśli już znana, to znana z tego, że każdy najemnik z rodu zajmował się tylko godnymi pracami. Czy też, ujmując to inaczej, wszystkie smokołaki z tego rodu unikały nieprawych zadań, które są potępiane w większej części tego świata. A przynajmniej tak było do czasu…
~~~~
Około pięćdziesiąt sześć lat temu…
~~~~
Kilkadziesiąt pokoleń smokołaków minęło, nim na świat przyszedł Fonos. Przyszło mu rozpocząć życie w czasie, gdy wielka willa Nighfimare została ukończona. Przypominający mały pałac budynek był w stanie pomieścić wszystkich żyjących i wiele przyszłych przedstawicieli rodu, dzięki czemu skutecznie zastępował drewniane domy, od których się wszystko zaczęło, a które powoli odczuwały oznaki użytkowania przez ziejące ogniem istoty. Wykonany z kamienia przez najlepszych rzemieślników, jakich Mauria mogła zaoferować. W środku znajdowały się setki pokoi, każdy z nich będący jak małe mieszkanie mogące pomieścić na stałe kilka smokołaków.
Znaczna część rodziny nadal parała się najemnictwem, choć ci, którzy odrzucili tą drogę życia, zazwyczaj pracowali w wilii, dzięki czemu zbędne było zatrudnianie służby wewnątrz. Jedni parali się rzemieślnictwem, inni dbali o to, by rezydencja była w dobrym stanie a mieszkańcy najedzeni. Znalazło się kilku takich smokołaków, co postanowili niedaleko domu rodowego stworzyć sad oraz ogródek, co by po świeże warzywa i owoce nie trzeba było iść do miasta. W wielkim skrócie, przez te setki lat ród rozrósł się i wzbogacił, nadal przy tym pozostając przy tradycji, którą zapoczątkowała nieżyjąca już szóstka uciekinierów.
Wracając do Fonosa, był on pierwszym dzieckiem obecnego pokolenia, dzięki czemu nie brakowało ani uwagi, ani środków finansowych, które można było na niego spożytkować. Tak jak wszyscy przed nim i po nim, odziedziczył klątwę rodu, blizny na plecach zastępujące skrzydła, lecz nigdy nie narzekał na to, bowiem nigdy nie było mu dane zasmakować posiadania skrzydeł, więc i nie miał za czym tęsknić.
Był niesfornym dzieckiem na każdym kroku, wywołując westchnienia pośród rodziców i krewnych. Leniwy jak nikt inny, mówiono o nim, że będzie mu się coś chciało, dopiero gdy świat zacznie się kończyć. Był zarazem przebiegłą gadziną, bowiem dosyć szybko nauczył się zatajać oraz przeinaczać pewne fakty, co mówiąc wprost, było kłamaniem w żywe oczy. Robił to jednak tylko wobec osób, które były spoza rodu, gdyż przy rodzinie był szczery niczym niewiniątko. Tak samo, o ile o rodzinę się troszczył, to los innych go już nie obchodził.
Poza tymi wadami było to jednak całkiem grzeczne dziecko. Uczył się pilnie, a szczególnym zainteresowaniem parał do alchemii, którą potrafił się zajmować pomimo swojego przewlekłego lenistwa. Nie był najsilniejszy, a i jego wytrwałość pozostawiała wiele do życzenia, ale jednak nie można mu było odmówić niezwykłego umysłu. Zawsze znajdywał najlepszy, a zarazem najłatwiejszy, sposób na rozwiązanie problemu, jeśli mu dano wystarczająco dużo czasu oczywiście. Nigdy nie śpieszył się do czegokolwiek. Właśnie taka gadzina rosła z każdym dniem i z początku nic nie zapowiadało, iż zostanie on największą, a zarazem jedyną czarną łuską tego rodu…
~~~~
Około dwadzieścia pięć lat temu…
~~~~
Fonos od dłuższego czasu był uznawany za dorosłego, a i kilka smokołaczek spoza rodu, po namowie ze strony rodziny Nighfimare, próbowało zauroczyć i ostatecznie ożenić się ze zmiennokształtnym. Ten jednak nie tylko nie był zainteresowany, ale wręcz otwarcie odrzucał potencjalne żony, jednocześnie potępiał dążenia rodu do zeswatania go wbrew jego woli. Wolał już zarabiać na własną rękę, będąc najemnikiem znanym z tego, iż do pracy podchodzi głową, nie mięśniami. Za zdobyte pieniądze finansował swoją alchemiczną pasję, którą darzył niemalże miłością. Istniał jednak pewien problem - nie było jednak zbyt wielu chętnych, wszyscy bowiem wiedzieli, że lenistwo smokołaka sprawiało, iż jego usługi są przesadnie kosztowne.
Smokołak widział to jednak w innym świetle. Dla niego, to ludzie nie płacili wystarczająco dużo, a i prace, do których jest zatrudniany, zdawały się nieinteresujące dla kogoś takiego jak on. Z każdym dniem coraz bardziej odczuwał, że nie robi tego, co powinien robić, że gdzieś tam jest zadanie specjalnie dla niego, które tylko czeka, aż on je przyjmie. To przeczucie okazało się trafne, gdy pewnego dnia Fonos trafił na pracodawcę, który zdawał się idealny.
Wszystko to zaczęło się, gdy został zatrudniony przez jednego ze szlachciców z Maurii do przeliczenia wszystkich jego długów, które nazbierały się po latach kiepskiego zarządzania majątkiem. Fonos tłumaczył i tak już załamanemu człowiekowi, iż nawet gdyby ten sprzedał wszystko, co posiada, razem z każdym znanym mu członkiem swojej rodziny, to i tak byłby dłużny. Arystokrata, zdesperowany, myślał głośno nad tym, jak bardzo chciałby, by wszyscy, u których jest dłużny, umarli. Fonos poczuł dreszcz, gdy pytał, ile człowiek jest w stanie zapłacić za spełnienie swojego życzenia.
Pierwsze poważne zlecenie, które, choć stanowiło wyzwanie dla niedoświadczonego w tego typu rzeczach Fonosa, to jednak było wykonalne. Przez tygodnie analizował zachowania i zwyczaje tych, którzy mieli umrzeć. Dla każdego z nich, z pomocą alchemii, stworzył truciznę, która sprawi, iż każdy z nich umrze niczym za sprawą tragicznego zbiegu okoliczności. Czas, miejsce i okoliczności śmierci opracował całkiem dobrze jak na nowicjusza. Jeden zmarł po przedawkowaniu naszprycowanego wina, inny spadł z konia, zaś ostatnia ofiara zlecenia oszalała, tracąc życie w wyniku swej psychozy.
Arystokrata, nieświadomy tego, iż prędzej czy później ktoś domyśli się, co łączy wszystkie ofiary, zapłacił Fonosowi, który z uśmiechem na ustach przeliczał złote gryfy. Może to jego niechęć do tych, którzy nie byli z jego rodu, a może to zarobek, który przekraczał dziesięciokrotność tego, co dostawał za bardziej legalne prace. W każdym razie, wiedział, co będzie robił od tego momentu. Wpierw jednak musiał się ulotnić. Wykupił konia od pierwszego handlarza, który nie zadawał pytań, po czym wyruszył poza mury Maurii, co by jego głowa nie została ucięta przez tutejszą straż. Alarania była wielka i szeroka, z pewnością nie brakowało ani zleceń godnych jego osoby, ani konkurencji, którą trzeba było przewyższyć.
~~~~
Około szesnaście lat temu…
~~~~
Fonos przez dziewięć lat podróżował po świecie. Z początku miał wielkie trudności zarówno ze znalezieniem zleceń, jak i z ich wykonywaniem, bowiem to, czego dokonał w maurii, okazało się drobnostką w stosunku do tego, czego oczekiwali bardziej wytrawni pracodawcy. Szybko jednak uczył się oraz zdobywał doświadczenie. Napotkał też wiele najemników, którzy byli tacy jak on, którzy chętnie brudzili sobie rączki. Znaczna większość była konkurencją i nieraz zdarzyło się, że ledwo uszedł z życiem. Jednak znalazło się kilku, których plugawe serca pozwoliły sobie na nieco empatii, pomagając Fonosowi poprzez przekazywanie niezwykle ważnej wiedzy bądź naukę przydatnych umiejętności, co jednak robili jedynie za odpowiednią opłatą.
Choć z początku Fonos planował odłączyć się od swojej rodziny, to jednak nie potrafił zapomnieć o tych, którzy kochali go z całych sił. Niepewny skutków tego, co planował, zaczął pisać listy. Z początku tylko dawał znać, że żyje, a swoje zniknięcie tłumaczył chęcią przygody. Jednak nawet taki kłamca, jak on, nie miał serca własnych rodziców oszukiwać przez tyle lat. Gdy przyznał się do sposobu, w jaki zarabia, przez rok nie dotarł do niego żaden list.
W końcu jednak odpowiedzieli. Nie byli zadowoleni ani z jego postępowania dumni, ale nie skreślili go ze swego życia. Jak sami napisali, tak jak smok-władca pozwolił pierwszemu pokoleniu rodu iść własną ścieżką, tak samo oni pozwolą Fonosowi czynić to, co czynić chce. Jednak tak, jak smok-smok władca zabrał skrzydła smokołakom, tak Fonos wyczytał, że ceną za jego postępowanie będzie to, iż gdy dotrze do niego list każący mu wrócić do domu rodowego, ma on niezwłocznie wrócić i zrobić wszystko, co będzie mu powiedziane, jeśli nadal chce być jednym z Nighfimare w oczach swoich krewnych.
Jakiś czas po tej konwersacji, ród Nighfimare nawiedziło spotkanie, które miało mieć wielki wpływ na przyszłość podróżującego członka rodziny. Jeden z członków rodu Nighfimare ocalił rodzinę dawnych łowców potworów, którzy wraz z córką zamieszkali w jednym z opuszczonych przez smokołaki domostw. Ludzie, zwani Roselilami, uciekli w te strony, by móc wieść spokojne życie. Było ich trzech, kobieta Angel, jej mąż oraz ich córka Anastasja. Pomimo niechęci do smokołaków, zgodzili się na umowę, którą Nighfimarowie zaproponowali. W zamian za to, iż ludzie nie będą przejawiać wrogości wobec zmiennokształtnych, których kiedyś próbowaliby wybić za sam fakt bycia nieludźmi, będą oni chronieni przez ród, a także zostanie im zaoferowana pomoc finansowa.
Szybko do trójki ludzi dołączył ojciec kobiety, a zarazem dziadek dziewczynki. Był to jeden z lepszych łowców rodziny Roselilów, jednak, jak sam się tłumaczył, był już stary, a i chciał spędzić resztę życia ze swoją rodziną. I chociaż to on pałał największą niechęcią do smokołaków, to zdołał nie zaatakować żadnego z nich, dzięki czemu między ludźmi a smokołakami panowała zgoda, a przynajmniej nie było otwartego konfliktu między rodami. Najmłodsze siostry Fonosa, jak i również reszta rodzeństwa smokołaka, dogadywały się z ludzką dziewczynką, która także zdawała się lubić swych czasami łuskowatych przyjaciół.
W którymś momencie ktoś powiedział, że ślub byłby pięknym zwieńczeniem umowy między rodami, a i przy okazji osłabiłby wszelkie możliwe spory, jakie mogłyby powstać między dawnymi łowcami a smokołakami. Obie strony, po krótkich rozmowach, uznały to za wspaniały pomysł. Pech chciał, że ze strony ludzi jedyną osobą, która mogła wziąć ślub była Anastasja, a jedynym męskim smokołakiem z najmłodszego pokolenia Nighfimare był… Fonos. Nikt nie zastanowił się, czy aby osoby, których ślub będzie dotyczył, będą chętne. Fonos musiał się zgodzić, to była w końcu jego kara za to, kim został, zaś Anastasja nie miała znaczącego prawa głosu w swej rodzinie. Przygotowania do wiekopomnego ślubu zostały rozpoczęte…
~~~~
Wydarzenia niedawne i obecne…
~~~~
Fonos westchnął tak mocno, że prawie wykaszlał płuca, gdy dotarł do niego list, nakazujący natychmiastowy powrót do domu. Nie, żeby chciał się sprzeciwić wobec decyzji swej rodziny, po prostu nie chciało mu się ruszać w podróż powrotną. Nie wiedząc, co czeka go na miejscu, wsiadł na konia, upewnił się, że osoba, która próbowała wyłudzić od niego zlecenie, wącha kwiatki od spodu, po czym ruszył w stronę Maurii.
Ledwie był na miejscu, a został zaciągnięty przez swoje liczne siostry do jednego z pokojów willi, gdzie od razu rozpoczęto przygotowania. Gdy go oczyszczano wodą, zostało mu opowiedziane wszystko, co działo się podczas jego nieobecności. Gdy go osuszano, dotarły smokołaczki do momentu, gdy rodzina ludzi przybyła w te strony. Gdy na prędko mierzono jego wymiary, został uświadomiony, iż jutro bierze ślub. Wiedząc, że nie ma prawa się sprzeciwić, położył się spać, gdy tylko jego rodzeństwo zakończyło branie pomiarów na jego eleganckie odzienie i zostawiło go w spokoju.
Następnego dnia, od momentu, gdy pierwszy raz otworzył oczy, zgraja smokołaczych sióstr nie pozwoliła mu odetchnąć ani na chwilę. Natychmiast został ubrany w pseudo garnitur, który został uszyty przez noc, a który o dziwo prezentował się dosyć dobrze, nawet wtedy, gdy był w postaci hybrydy. Nastąpiła później szybka nauka tego, co, jak i gdzie ma robić podczas ślubu. Na nieszczęście dla Fonosa, wszystko to nie dość, że było wbrew jego woli, to i w dodatku niemożliwe nudne. Miał nadzieje, że wszystko to skończy się szybko, a i że jego narzeczona lubi smak rtęci.
Miejscem ceremonii było puste połacie trawy wewnątrz lasu, który otaczał dom rodu Nighfimare. Wszyscy się cieszyli, poza Anastasją i Fonosem, którzy stali obok siebie, czekając, aż spełni się ta katastrofa. Fonos wpatrywał się po raz pierwszy w kobietę, która z wyglądu przypominała świeżo wrzuconą w dorosłość dziewczynkę, przerażoną tym, co dzieje się teraz i co może dziać się później. On sam jedynie wykrzywiał twarz w przeróżne grymasy, dając znać, że nie chce tu być w takim samym, jeśli nie większym stopniu, jak kobieta, z którą miał się ożenić.
Wtedy też, wydarzył się niespodziewany zbieg akcji. Fonos, jak na lenia przystało, skojarzył, co się stało, dopiero po fakcie, ale gdy już udało mu się zrozumieć, co zaszło, to uśmiechał się tak szeroko, jak nigdy dotąd. Tygrysołak, prawdopodobnie wróg ludzkiej rodziny, który ucierpiał wskutek ich dawnej profesji, dokonał zemsty, atakując pannę młodą w sposób, który niemal gwarantował przekazanie zmiennokształtności.
Gdy ta się obudziła z szoku, przemiana była zakończona, a ona sama była pod postacią hybrydy. Wszyscy byli zbyt zszokowani, by podejść do panny młodej, poza Fonosem, który w duchu skakał z radości. Anastasja, przerażona i zrozpaczona, uciekła w las, a Fonos, wzruszając ramionami, udał się do swojego pokoju, gdzie pozbył się eleganckiego stroju, przywdziewając swoje odzienie najemnika.
Szybko jednak dobiegła do niego niemal cała rodzina, która jednogłośnie rozkazała mu ratować honor rodu i biec za ofiarą ataku. W końcu to ród Nighfimare miał chronić ludzi przed tego typu atakami, a że Fonos był najbliżej, to na niego spadła odpowiedzialność za przyjęcie skutków tego wydarzenia na siebie. Poza tym ceremonia ślubu została dokonana, więc jako mąż Anastasji, powinien tym bardziej ruszyć za nią natychmiast.
Nie chcąc kłócić się z trafnymi argumentami swojej rodziny, westchnął tak mocno, jak tylko mógł, po czym ruszył na ratunek, którego nie chciał udzielać osobie, która nie chciała ratunku od niego a wszystko to w imię miłości, która nie istniała!