„Nie musisz mówić językiem zwierząt, by je zrozumieć. Są żywą częścią Matki Natury, nasi bracia i siostry. Bądź więc wyrozumiałym rodzeństwem dla nich wszystkich. Daj im czas, uwagę i bądź dla nich, gdy cię potrzebują.” - wspomnienie z dzieciństwa Ka’zah’stane
~~~
Wprowadzenie – Końskie zaloty
Czasy przed narodzinami Ka’zah’stane
~~~
Początkiem miłości, dzięki której narodził się Ka’zah’stane, była upartość.
Jego matką była, Ka’sah’sina, Nordyjka, narodzona w skromnym plemieniu, które już wieki temu postanowiło odstąpić od cywilizacji i oddać się w objęcia Matki Natury. Domem jej były lodowe szczyty Thargornu, plemię jej bowiem było nomadyczne z natury i żyło od pokoleń u boku stada mustangów, które to były dla niej tak samo rodziną jak humanoidalna część plemienia. Zarówno ona, jak i jej bracia i siostry byli dzicy i wolni, bez względu na to czy mieli nogi, czy też kopyta. Każdy w plemieniu był swoją własną istotą, ludzką czy też nie, i robił w plemieniu to, co umiał robić najlepiej. Ka’sah’sine od zawsze czuła mocną więź ze swoimi parzystokopytnymi bliskimi, dlatego też już od młodu czuwała nad nimi, ofiarując im swoją pomoc czy to w chorobie, w głodzie czy przeszywającym chłodzie ich górskiego domu.
Ojciec, Abastane, zaś był mieszańcem, zrodzony z przelotnego romansu erravalki z mrocznym elfem. Wychowany w Valladonie przez samotną matkę reprezentującą najbiedniejszą klasę społeczną, jego dzieciństwo nie było pełne bogactwa, ale bez wątpienia nie brakowało w nim matczynej miłości. Jego najważniejszym momentem w dzieciństwie było, gdy wkradł się na teren turnieju rycerskiego i po raz pierwsze zobaczył Valladońskie konie rycerskie. Te majestatyczne stworzenia oczarowały go swoją siłą i wytrwałością, nic więc dziwnego, że jeszcze zanim stał się młodzieńcem, zaczął pomagać w stajniach, choćby za pół darmo, co by tylko mieć więcej okazji na ujrzenie koni wszelakich. Gdy był dorosłym, praca się opłaciła, zdołał bowiem zarówno swoim doświadczeniem, wiedzą jak i pieniądzem zaoszczędzonym wkupić się w łaski właściciela jednej z królewskich stadnin, gdzie hodowało się Valladońskie konie rycerskie. Spędził wiele lat, pracując tam, zarobkiem utrzymując swoją matkę i spełniając swoje marzenia. Jednak gdy matka umarła znienacka ze względu na chorobę, która musiała bezobjawowo trawić ją od lat, Abastane postanowił opuścić Valladon. Konie dalej były jego pasją, ale miasto stało się miejscem żałoby nad jedyną rodziną, dlatego też wyruszył w świat, marząc o tym, by zacząć hodować konie, które mogłyby konkurować, a nawet przerosnąć te hodowane w Valladonie.
Pół elf z początku błądził po świecie, szukając zarówno koni dorównujących jego ambicjom, jak i również miejsca, gdzie mógłby te hodować. Z pomocą plotek i opłaconych informacji znajdywał jedno lub drugie, lecz nigdy warunki nie były odpowiednie, a nawet gdy były, to ów konie lub ziemia, którą zamieszkiwały była w cudzym posiadaniu, a cena była albo zbyt wysoka, albo wprost odmawiano wszelkiej sprzedaży. W końcu, po kilku latach takiej tułaczki, plotki zaprowadziły go do gór Thargornu, gdzie mówiono o odciętej od cywilizacji grupie nordyjczyków, którzy to podróżowali po mroźnych szczytach w towarzystwie koni, które były w stanie galopować nawet w najcięższej burzy i najgrubszym śniegu. Zapuścił się więc tam i nieomal nie przypłacił życiem, nie był bowiem przygotowany na srogie warunki czekające go w górach. Abastane by pewnie został jednym z wielu zamrożonych trupów, gdyby nie właśnie plemie, które to poszukiwał, a które to znalazło go i pomogło mu powrócić do zdrowia.
W czasie, gdy szaman pomagał mu odzyskać siły i odzyskać czucie w kończynach, pół elf zapoznał zarówno samo plemię, jak i jego zwyczaje, Nordyjczycy bowiem nie ukrywali ani siebie, ani swoich zwyczajów, byli oni bowiem pokojowo nastawieni wobec kogoś, kto nie okazał im ani wrogości, ani agresji. Rzecz jasna to, co przykuło jego uwagę najbardziej, to towarzyszące plemieniu Mustangi. Konie te, choć nieufne wobec niego, zdawały się traktować członków plemienia jak swoje własne stado. Nic więc dziwnego, iż gdy tylko był na tyle silny, by ustać na własnych nogach, zaczął nachodzić Ka’sah’sine, w nadziei, iż jeżeli wejdzie w jej łaski, zdołałby wynegocjować kupno jednego z mustangów, które jak dotąd zdawały się idealne do jego przyszłej hodowli. Niestety, nordyjka jako jedyna z plemienia zdawała się oburzona jego obecnością, do tego stopnia, iż traktowała go jak potencjalnego złodzieja i blokowała wszelkie jego próby interakcji z mustangami. Jego początkowo pokojowe próby, po spotkaniu z upartością Ka’sah’siny, przerodziły się w dosyć intensywne dyskusje o wszelkich tematach związanych z opieką nad końmi. Jej plemienna wiedza i instynktowne spojrzenie na świat toczyło brutalne potyczki z jego zaawansowaną edukacją i głęboką znajomością końskiej anatomii i chorób. Ich bitwy słowne były na tyle intensywne, a obydwie strony na tyle zawzięte, iż nawet gdy pół elf wyzdrowiał, to Ka’sah’sina zażądała, iż ten pozostał w plemieniu, co by mogli sobie nawzajem w końcu udowodnić, kto ma racje. Szaman plemienia, po czasie namysłu, zgodził się na to, dzięki czemu Abastane zaczął żyć z plemieniem.
Przez kilka miesięcy pomagał on Ka’sah’sine przy mustangach, powoli przyzwyczajając je do swojej obecności w plemieniu. Oczywiście nordyjka wiecznie krytykowała jego wiedze i czyny, jednak z czasem słowa jej straciły na ostrości, bardziej przypominając niepoważne zaczepki. On sam także z czasem zdołał spojrzeć poza własną ignorancję i ujrzeć w niej osobę, która mimo braku zaawansowanej wiedzy potrafiła zaopiekować się mustangami czy to w zdrowiu czy w chorobie. Szacunek ten sprawił iż z czasem stali się swoimi najlepszymi przyjaciółmi, a to zaś po kilku latach wspólnie spędzonych w plemieniu przerodziło się w uczucie zwane miłością. Z błogosławieństwem szamana i Matki natury która przez niego przemawiała, stali się parą. A jakiś czas po tym, po wielu dyskusjach między sobą i z resztą plemienia postanowili oni wspólnymi siłami urzeczywistnić marzenie Abastane’a, nawet jeżeli w innej formie, niż to sobie kiedyś wyobrażał.
Z pomocą pozostawionego po matce Abastane majątku, on i Ka’sah’sine zbudowali własny dom głęboko między Szczytami Thargornu, nieopodal którym szlaku regularnie przemieszczało się nomadyczne plemie oraz towarzyszące im mustangi. Zbudowali wszystko, co było im i koniom potrzebne, lecz nie zmusili mustangów do pozostania tutaj, zamiast tego oferując i im i reszcie plemienia to miejsce jako miejsce, gdzie zawsze czekać na nich będzie ciepłe jedzenie, wygodne łoże oraz wszystko, czego mustangi mogłyby potrzebować, szczególnie w chorobie i gdy przyszedł czas na kolejne pokolenie źrebiąt. A skoro o młodych mowa, to w okolicznościach tych Abastane i Ka’sah’sine zaczeli spodziewać się swojego własnego dziecka, które zgodnie z tradycjami plemienia matki zostało nazwane Ka’zah’stane
~~~
Rozdział Pierwszy – Końskie zdrowie
Czasy od narodzin Ka’zah’stane do trzydziestego roku życia
~~~
Ka’zah’stane był dobrym dzieckiem w dobrej rodzinie. Abastane i Ka’sah’sine nie byli bez wad jako rodzice, ale starali się i to koniec końców okazało się najważniejsze. Jego matka, wspierana przez pozostałe kobiety plemienia zarówno w wiedzy jak i czynach, bardzo szybko zdołała zbudować swoje życie dookoła swojego potomka w sposób, by wciąż mieć czas by spędzać czas z wszystkimi członkami plemienia, parzystokopytnymi czy też nie. Wypełniła dzieciństwo Ka’zah’stane plemiennymi pieśniami i legendami, a gdy plemię ich odwiedzało, to pozwalała mu spędzić czas z mustangami, które bardzo szybko zaakceptowały go jako członka stada. Ledwie nauczył się chodzić, a już biegał za źrebakami, a gdy była na to okazja, dosiadał jednego z mustangów w towarzystwie swojej matki lub kogoś z plemienia. A skoro o plemieniu mowa, to nordycka jego część nie stroniła od młodego chłopca mimo jego mieszanej rasy. Dorośli spędzali z nim czas, aby dać rodzicom odpocząć, a młodsze pokolenie chętnie bawiło się z nowym członkiem ich wielkiej rodziny.
Abastane tymczasem był oknem na resztę świata dla swojego dziecka, jak i również filarem, na którym polegała zarówno jego rodzina, jak i obydwie strony plemienia. Z jego wiedzą o anatomii koni i związanej z nimi medycynie, od lat ani jeden mustang nie umarł za młodu, dzięki czemu stado było na tyle wielkie, iż nikt nie stawiał oporu, gdy jednego z młodszych, bardziej spokojnych mustangów sprzedano to za niemałą sumę. Pieniądze tak zdobyte zapewniły zapasy dla wszystkich, a na dodatek pozwoliły mu na zakupienie swojemu synowi zarówno książek, z którymi uczył się czytać, jak i przyborów do pisania. Z początku próbował kupować zabawki, lecz żadna nie przyciągała uwagi jego syna mocniej niż plemienne konie, z którymi to spędzał czas kiedy tylko mógł. Ojciec Ka’zah’stane starał się także zapewnić swojemu synowi wiedzę o tym, jak toczy się życie poza górami Thargorn. Z początku były to ledwie kołysanki i bajki, które mu czytał na dobranoc, a z czasem też historie z jego własnego życia i opowieści o miejscach, które widział lub o których słyszał. Rozwijał on także wiedzę plemienną zapewnioną przez Ka’sah’sine o to, co sam wiedział i rozumiał o świecie, zasiewając ziarno nauki i cywilizacji w mity i legendy, które tak fascynowały jego syna.
Sam Ka’zah’stane bardzo wcześnie okazał się niezwykle żywym dzieckiem, choć prezentował to czynami aniżeli słowami. Uczył się mówić równie szybko co każde inne dziecko, ale nawet gdy umiał już mówić pojedyncze słowa, częściej korzystał on z gestów czy czynów, by pokazać, co chce lub czego jest ciekawy. W ten sam sposób okazywał też uczucia, nikt bowiem nie był bezpieczny od jego przytulasów, szczególnie źrebaki, do koni bowiem lepił się jak niedźwiedź do miodu. Mówiąc wprost, był pełen energii i okazywał to gdy tylko była do tego okazja. Gdy podrósł i stał się młodzieńcem, Ka’zah’stane stał się nieco mniej żywiołowy, aczkolwiek wciąż był wszędzie, gdzie akurat było coś do zrobienia. Widać było, iż szaman plemienia był dla niego wzorem do naśladowania, starał się bowiem być poważny podobnie jak on, a wierzenia plemienia brał w głębie serca. Nie zamykał się jednak na resztę świata, wciąż bowiem uwielbiał spędzać czas ze swoim ojciem, dzięki któremu miał wgląd na to, czego plemię nie mogło mu zaoferować. Kilka razy został nawet zabrany poza góry gdy Abastane potrzebował osobiście zakupić coś w jednym z okolicznych miast, by móc doświadczyć tego jak życie toczy się poza jego plemieniem. Uczył się także od swojego ojca wszystkiego, co on sam wiedział, rozumiał bowiem że w przyszłości będzie musiał przejąć obowiązki na nim spoczywające.
~~~
Rozdział Drugi –  Kopać się z koniem
Czasy od dwudziestego piątego roku życia do czasów obecnych
~~~
Gdy miał dwadzieścia pięć lat, został on oficjalnie dorosłym w oczach plemienia. Zgodnie z tradycją, został on wysłany na najwyższy szczyt góry, mając ze sobą jedynie ceremonialne ubrania i mustanga. Tam zebrał on garść śniegu we własne dłonie i powrócił do plemienia, nim śnieg stopniał w jego dłoniach. Jego sukces celebrowany był głośno i długo, a w międzyczasie szaman użył zdobyty śnieg i kilku specyficznych roślin, by sporządzić specjalne barwniki potrzebne do ostatniej części ceremonii. Gdy tylko świętowanie ustało, Ka’zah’stane został naznaczony jako dorosły. Jego włosy trwale przefarbowane na niebiesko, białka oczu zaś zyskały żółtawy odcień. Na jego twarzy zaś wytatuowany został jeden z mitycznych duchów plemienia w barwach, które naniesione zostały na jego oczy i włosy. Szaman wybrał jako jego ducha niebieskiego feniksa, aby skrzydła jego chroniły go gdy ten zawędruje poza góry, a ogień jego strzegł go podczas najsilniejszych ze śnieżnych burz.
Kolejne pięć lat Ka’zah’stane uczył się fachu swojego ojca, zarazem wspierając plemię jako pełnoprawny jego członek. Nauczył się handlu i targowania się, w tym samym czasie uczestnicząc w wychowywaniu kolejnych pokoleń plemienia. Rozwijał swoją wiedzę o hodowaniu koni w różnych zakątkach Alaranii, a zarazem pomagał matce w jej obowiązkach, opiekując się nad mustangami gdy te tego potrzebowały. Z czasem zaczął także pobierać nauki od szamana, choć wiedział, iż nigdy tego tytułu nie otrzyma. Wciąż jednak jego duchowość była silna i chciał ją rozwijać, co sam szaman doceniał i wspierał. Ostatni, piąty rok spędził nawet poza górami, praktykując w stadninach w Gaji i Gorli co by zdobyć wiedzę wykraczającą poza to, co jego ojciec posiadał, a zarazem by znaleźć potencjalnych kupców na mustangi, które były gotowe i chętne na opuszczenie plemienia.
Niestety, gdy powrócił, zastał pusty dom. A gdy odnalazł plemię w poszukiwaniu odpowiedzi, ujrzał on swoją matkę w żałobie. Okazało się że gdy go nie było, góry naszła burza, jakiej od pokoleń nie widziało. Cudem było, że plemię dotarło do jego rodzinnego domostwa nim śnieg i zimno zagrzebali ich żywcem, jednak nie obyło się bez ofiar. Abastane pomagał, tak jak reszta plemienia, w zaprowadzeniu mustangów w bezpieczeństwo, lecz niestety dla niego nie skończyło to się dobrze. Nie był nordyjczykiem, więc dla niego takie warunki były jeszcze gorsze, a następnego dnia już nie żył. Plemię, zgodnie ze swoimi tradycjami, spaliło go na jednym ze szczytów, co by duch jego mógł unieść się wysoko i odnaleźć swoje miejsce po drugiej stronie.
Ka’zah’stane był załamany tą stratą, i kolejne tygodnie spędził u boku plemienia, u boku matki, z dala od pustego domu. Z czasem jednak żałoba zanikła, a on sam postanowił kontynuować marzenie ojca. Postanowił sam powrócić do swojego domu rodzinnego, w czasie gdy Ka’sah’sine, niezdolna do powrotu tam bez swojego męża, pozostała z plemieniem. Nie było to kompletne rozstanie, gdy tylko bowiem Ka’zah’stane powrócił do domu, plemię wciąż go odwiedziło tak, jak czyniło to wcześniej. Jedyne, co pozostało, to kontynuować marzenie ojca. Z tego też powodu zaczął częściej opuszczać góry, jego ojciec nie chciał bowiem bez przerwy polegać na mustangach będących częścią plemienia. Zaczął więc kilka razy w roku przemierzać kontynent, w poszukiwaniu konii które mógłby skrzyrzować z mustangami, a dzięki którym to mógłby utrzymać przy życiu choćby marzenie jego ojca, nawet jeżeli on sam już opuścił ten świat.
~~~
Rozdział trzeci – Postawić na czarnego konia
Czasy obecne
~~~
…