Valladon[Plac handlowy] Ekspansja

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Awatar użytkownika
Vincent
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vincent »

Pozostawił całe zgrupowanie ludzi za sobą. W alejce znajdowały się jedynie stare skrzynie oraz kałuże nieokreślonych substancji. Musiał jak najprędzej dobiec na jej koniec, aby oflankować złodzieja zanim ten zdąży uciec. Nie było czasu na podziwianie odpadającego tynku i rynsztoków. Nie sądził, że Camelie sama pochwyci kieszonkowca, więc musiał się pośpieszyć. Złapał się kapelusza i jeszcze bardziej zwiększył tempo.
Z uliczki wypadł w brawurowym ślizgu. Nie był to byle popis, tylko sposób na wytracenie prędkości, aby swobodnie wejść w zakręt. Nie minęła nawet chwila, gdy ponownie poderwał się do biegu. Budynki w Valladonie były budowane w taki sposób, żeby między nimi pozostawały niewielkie odstępy. Miało to ograniczyć zagrożenie pożarowe albo usprawnić transport. Nie miało to znaczenia, ale dzięki temu Vincent miał szansę wyskoczyć naprzeciw małemu bandycie i był gotów ją wykorzystać. Takiego smarkacza trzeba oddać w ręce straży miejskiej, już oni go oduczą kradzieży. Nie można jednak liczyć piskląt zanim się wyklują - wpierw trzeba dopaść tego małego płaza.
Wpadł do zaułka niczym myśliwy gotów przechwycić zwierzynę. Jego oczom ukazała się zadziwiająca scena - jakaś postać błyskawicznie wyprzedziła Camelie, rzuciła się na leżącego na bruku młodzieniaszka, wprawnie go przeszukała i z łatwością odrzuciła na bok. Chłopaczek szybko zebrał się z ziemi i czmychnął tuż obok mężczyzny. Nie było sensu go zatrzymywać, ponieważ nieznajomy trzymał w ręku aż trzy sakiewki. W tym tę, która należała do Vincenta.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś mógł oddać mnie i tej panience nasze pieniądze - odpowiedział szybko, łapiąc oddech. Oddychając głęboko przypatrzył się temu, który trzymał w ręku skradzione monety. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to typowo elfia twarz. Zaraz podpiął to pod pokrewieństwo z tą rasą. To by też wyjaśniało niezwykłą kondycję fizyczną, jaką ów osobnik wykazał się wcześniej.
Awatar użytkownika
Nymia
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Żebrak

Post autor: Nymia »

W tym samym czasie Nymia postanowiła działać. Obserwowała całą sytuację z otwartego okna, które usadowione było na parterze jednej ze ścian budynku. To ona zleciła dzieciakowi kradzież owych mieszków i czekała na niego w umówionym miejscu. Była przygotowana na fakt ewentualnego pościgu za nim, lecz zdziwiła się nieco, gdy oczom ukazał jej się nieznajomy, który błyskawicznie przechwycił młodzieńca, odbierając mu cenną zdobycz. Zauważyła, iż doznał on uszczerbku na zdrowiu. Z krwawiącym nosem czmychnął on przed siebie, uciekając od nieznajomego.

Jako iż nie została zauważona przez owego mężczyznę, który teraz zajmował się podnoszeniem sakiewek, postanowiła jeszcze chwilę odczekać. Powoli i cicho, wyciągnęła wakizaschi i tanto, czekając na okazję w której mogłaby zaatakować. Po chwili usłyszała kolejne kroki. Najwyraźniej ktoś jeszcze się zjawił, lecz nie widziała nowo przybyłych osób. Miała tylko widok na postać, która w tym momencie wyprostowała się nagle, nadal trzymając łup w ręku. W następnym momencie usłyszała słowa, prawdopodobnie wypowiedziane przez człowieka:
- Byłbym wdzięczny, gdybyś mógł oddać mnie i tej panience nasze pieniądze.
Stwierdziła, iż jest to najlepsza okazja do ataku. Trzymająca mieszki osoba była skoncentrowana na rozmówcy...

Błyskawicznie wyskoczyła z okna, po czym wylądowała koło niego. Szybko rzuciła do wszystkich:
- Nie tym razem! - I wymierzyła celnego kopa w klatkę piersiową Saitavera. Zauważyła, że kopnięty nieznajomy upuścił jeden z mieszków.
Aby nie tracić cennego czasu, zamachnęła się w jego stronę obiema broniami...
Awatar użytkownika
Camelie
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Camelie »

        Nie można powiedzieć, że ściganie „nieznośnych chłopaków” to dla niej coś nowego. Od zawsze była dość impulsywna, co z kolei wykorzystywały dzieciaki w jej wiosce. Jak same twierdziły: „irytowanie Camelii wiązało się z całą masą dobrej zabawy”. Niejednokrotnie, dziewczyna sprowokowana przez złośliwych kolegów, przeganiała ich z krzykiem na drugi skraj wioski. Zazwyczaj jednak na tym się kończyło. Choć czasem brunetka wpadała w furię, a wtedy jedynymi, którzy potrafili ją poskromić byli jej ojciec i brat. Wprawdzie nie zdarzało się to często, ale jednak. Kiedy tylko któreś z miejscowych dzieci szydziło z jej matki bądź młodszej siostry i ich „magicznych dyrdymałów”, nie potrafiła siedzieć spokojnie. Między innymi właśnie dlatego brat Camelii preferował tradycyjny miecz od nadprzyrodzonych zdolności, jakie posiadał.
        Dziewczyna nie zamierzała zwalniać, kiedy złodziejaszek przewrócił się, upuszczając jedną ze skradzionych sakiewek. Prawdę mówiąc, ten incydent mógł zaważyć na tym, jak zakończy się cała gonitwa. Miała także nadzieję, że Vincent sprawnie zagrodzi drogę ucieczki smarkaczowi, dzięki czemu odzyskają swoją własność. Co prawda ona ciągle była zbyt daleko, by skutecznie zatrzymać złodzieja, ale jak to mawiają: „Nadzieja matką głupich”. Wtedy też stało się coś, czego dziewczyna się nie spodziewała. Właściwie znikąd pojawił się jakiś mężczyzna. Przynajmniej posturą przypominał dość postawnego, acz szczupłego osobnika płci męskiej. I tyle Camelie mogła powiedzieć o „przybyszu z nieba” w pierwszej chwili. Widząc jego sylwetkę „spadającą znikąd”, zawahała się. A może to był strach? Sama nie była w stanie tego określić. Pewnym jednak jest, iż wprawiło ją to w małe oszołomienie. Na moment nawet zapomniała, jak się oddycha. Jakby tego było mało, dziewczyna nie tylko prawie stanęła, ale, wykonując gwałtowny ruch – niczym szarpnięcie do tyłu – nieuważnie postawiła stopę na bruku, co spowodowało, iż przeszył ją ból. Zaklęła pod nosem, spoglądając na moment w ziemię. To dawny uraz dał o sobie znać. Uniosła wzrok, by zobaczyć tylko jak nowo przybyły osobnik popycha złodziejaszka na ziemię. Ani odrobinę jej to nie ucieszyło, w końcu dalej nie wiedziała, co stało się z jej sakiewką.
        – Niech mnie coś... – mruknęła, dysząc ciężko i zaciskając dłonie w pięści.
        Prawda była taka, że Camelie wcale nie planowała zanadto uszkadzać złodziejaszka. Chciała mu się jedynie dobrze przyjrzeć i może dać wykład o tym, jak to bardzo kradzież jest zła, bez względu na okoliczności. A potem? Potem pewnie puściłaby go wolno, podrzucając mu przy tym kilka ruenów, by kupił sobie coś do jedzenia. Odetchnęła cicho i ruszyła spokojnym truchtem. Dotychczasowy bieg, co prawda był męczący, ale nie morderczy. Zaś z każdym kolejnym krokiem ból w stopie stawał się coraz mniej uciążliwy, toteż dziewczyna stwierdziła, że tym razem obejdzie się bez wizyty u najbliższego medyka. Kiedy już dobiegła do nieznajomego, spojrzała na niego z poważną miną. W ręku trzymał trzy sakiewki. Dostrzegła tam także swoją, przewiązaną błękitną wstążeczką. Wtedy zjawił się też Vincent, który bez zastanowienia zagadnął nieznajomego.
        – Byłbym wdzięczny, gdybyś mógł oddać mnie i tej panience nasze pieniądze. – Na słowa o sobie uśmiechnęła się lekko.
        Wykorzystała wolną chwilę na uważniejsze przyjrzenie się nieznajomemu. Jego twarz była pociągła i raczej wąska niczym u elfa. Camelie spotkała już wcześniej przedstawicieli tej rasy, toteż mniej więcej wiedziała, czym się charakteryzują i czym różnią od zwykłych ludzi. Jednak na tym wiedza się kończyła. Mężczyzna miał ciemne, długie włosy, a kiedy zwrócił wzrok w jej stronę, poczuła się jakby coś ją sparaliżowało. Jego oczy miały nienaturalny, srebrzysty kolor. Odruchowo spojrzała gdzieś w dal, by uniknąć kontaktu wzrokowego. Na krótką chwilę zapanowała cisza. Brunetka z jakiegoś powodu westchnęła ciężko i już miała podejść i sięgnąć po swoją sakiewkę, ot tak, bez słowa, kiedy usłyszała jakby coś ciężkiego spadało z góry. Odruchowo zwróciła głowę w stronę źródła dźwięku. Wtem przed oczyma błysnęła jej jasna czupryna, a na brukowanej alejce, tuż obok nieznajomego, znajdowała się kolejna osoba. Brunetka nerwowo pociągnęła powietrze nosem, zamierając w bezruchu. Białowłosa postać uniosła głowę.
        – Nie tym razem! – warknęła krótko, po czym kopnęła mężczyznę, który trzymał sakiewki, prosto w klatkę piersiową.
Ciemnowłosy, najwyraźniej także zaskoczony nagłym pojawieniem się kolejnej osoby, nie zdołał w pełni uniknąć ciosu. Postąpił kilka kroków w tył, by złapać równowagę. Niestety wypuścił z dłoni jedną z sakw.
        – Co jest... – jęknęła zdezorientowana Camelie, czym prędzej próbując odnaleźć się w nowej sytuacji.
        Cofnęła się, bowiem to wydawało jej się najrozsądniejsze w pierwszej chwili. Wtedy dostrzegła też nietypową broń, jaką posługiwała się jasnowłosa postać. Z pewnością była też kobietą, na co wskazywała zarówno jej postura jak i głos. Pozostałe szczegóły jednak umknęły brunetce, nie były istotnie, jeśli ta kobieta była tym za kogo zaczynała uważać ją Camelie. Dziewczyna nie miała jednak pewności, co ma do końca zrobić. Rzuciła pospiesznie spojrzeniem wokoło. Skawa leżąca na drodze nie należała do niej. To znaczyło, że nieznajomy ciągle miał ją przy sobie. Wtedy jasnowłosa zamachnęła się na niego.
        – Nie – szepnęła do siebie.
        Może wydać się to nieco dziwne, ale Camelie nie była bezwzględną zwolenniczką siłowych rozwiązań. Uciekała się do przemocy tylko w ostateczności, gdy inne argumenty nie zdawały egzaminu. To jednak nie mogło się dobrze skończyć.
Ostatnio edytowane przez Camelie 13 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Wszyscy popełniają błędy, ale tylko nieliczni potrafią się przyznać do swoich.
Awatar użytkownika
Saitaver
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Saitaver »

Saitaver, gdy już miał oddawać sakiewki właścicielowi, usłyszał świst szybko zbliżającego się przedmiotu. Nie zdążył. Cofnął się pod siłą uderzenia. Obrócił się do atakującego. Przed nim gotowała się do ataku elfka, pewnie mroczna, sądząc po kolorze skóry, jakkolwiek smokołak nie spotkał nigdy takiego tworu. Zaatakowała. Mężczyzna zrobił szybki unik, rzucając przy okazji pozostałe mieszki łowcy "potworów". Odwrócony do napastniczki, szybkim ruchem wypiął miecze z osłonek na plecach. Oboje byli gotowi do walki. Co z tego wyniknie? Nie wiedział, ale wątpił, aby było to coś dobrego.
Ktoś by powiedział, że trzeba walczyć. Ja jednak wiem. Walka nic nie da. Gdyż każdy może to zdobyć bez walki. Nie posiada więc ceny, za którą mógłbym umrzeć
Awatar użytkownika
Nymia
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Żebrak

Post autor: Nymia »

Pierwsze cięcia wyprowadzone przez elfkę nie trafiły do celu, ponieważ mężczyzna zrobił unik. Kobieta zaklęła w myśli, jednocześnie odskakując od ewentualnego kontrataku, który jednak nie nastąpił. Usłyszała natomiast charakterystyczny dźwięk sakiewek uderzających o podłoże. Odwróciła się jeszcze szybko za siebie, aby wycenić odległość w jakiej znajdują się pozostałe postacie. Nie przyjrzała im się dokładniej, ponieważ jej wzrok z powrotem wrócił do mężczyzny, który teraz wyjął swoją broń, przygotowując się do obrony. Przyjęła bojową postawę, po czym ułożyła sobie w głowie następny ruch, jaki chciała wykonać.

Nymia rozpędziła się w stronę ciemnowłosej osoby. Całą siłą swoich nóg podskoczyła, podnosząc rękę trzymającą wakizaschi. Nie miała zamiaru wyprowadzać nim ciosu - chciała wpuścić w pole przeciwnika, aby pomyślał, iż zaatakuje od góry, lecz jej plan był inny.
Błyskawicznie przyciągnęła do siebie rękę, po czym lądując zrobiła wślizg, celując w jego nogi. Pęd, jaki uzyskała w momencie krótkiego rozbiegu nie był obiecujący, lecz wystarczył. Mężczyzna pod wpływem ciosu, zmuszony był cofnąć się od Nymii, która od razu z wprawą podniosła się do pionu...

Nie zwlekała dłużej. Osiągnęła to, co zamierzała. Odwróciła się gwałtownie od mężczyzny, chowając byle jak tanto za pasem. Rzuciła się biegiem w stronę okna z którego wyskoczyła, w międzyczasie porywając leżący na ziemi jedyny mieszek, jaki udało jej się wywalczyć...
Awatar użytkownika
Vincent
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vincent »

Kiedy łowca zdążył już nabrać oddechu i był gotów odebrać sakwy od nieoczekiwanego wybawcy, nagle pojawiła się kolejna postać. Miała jeszcze bardziej zaskakujące wejście niż nieznajomy. Wyskoczyła praktycznie znikąd i bezceremonialnie zaatakowała ciemnowłosego, niemalże wywracając go na podłogę.
Vincent od razu w tym wszystkim wyczuł kłopoty. Nie miał zielonego pojęcia, czego nieznana mu elfka chciała od mężczyzny. Może to jakieś prywatne porachunki. Prawdopodobnie nie powinien wdawać się w obcy konflikt. Mimo wszystko, sakiewki jego i Camelie wciąż pozostawały w rękach jegomościa o elfiej twarzy. Ledwo jednak zdążył skończyć tę myśl, a w jego stronę poleciały skórzane mieszki. Upuścił swój worek i zrobił krok naprzód. Niemalże stracił równowagę, łapiąc oba naraz, ale udało się – monety przyjemnie zabrzęczały, uderzając o jego dłonie. W lewej trzymał sakwę przewiązaną błękitną wstążeczką.
- "Ta z pewnością nie jest moja" - pomyślał sobie. Za to ta w prawej wręcz przeciwnie – stara, odrapana i przewiązana niewielkim rzemieniem. Wypisz, wymaluj - jego.
Wrócił wzrokiem na walczące postacie. Elfka właśnie kończyła wykonywanie karkołomnego ataku, którego Vincent z pewnością nie zdołałby powtórzyć. Zaraz po nim schowała swoją dziwaczną broń za pas, chwyciła z bruku ostatni mieszek i prędko wskoczyła do okna, z którego wcześniej wyskoczyła na mężczyznę. Sprawna z niej była bestia, ale w obecnej chwili nie to było ważne. Odzyskał skradzione rueny. Nie interesowało go jaki był cel tego krótkiego starcia. Całe to zajście przypomniało mu jedynie, dlaczego tak rzadko tutaj przyjeżdżał. Jednocześnie spotęgowało to ochotę jak najszybszego opuszczenia Valladonu.
Umieścił swoją sakiewkę na jej prawowitym miejscu, podniósł swój tobół, poprawił miecz przy pasie i ruszył na przeciwległy koniec alejki.
- Dzięki za pomoc – rzekł, mijając nieznajomego. Był mu wdzięczny i nic więcej nie miał mu do powiedzenia. Cokolwiek zaszło między nim a łotrzycą było tylko i wyłącznie jego własną sprawą.
- To pewnie twoje? – podał Camelie sakiewkę związaną niebieską wstążką. - Nie wiem jak ty, ale ja już sobie odpuszczę odpoczynek w karczmie. W razie czego możesz do mnie dołączyć. Do zobaczenia. - Tymi słowami pożegnał się z dziewczyną, uchylając nieznacznie kapelusza. Skierował swoje kroki na wyjście z tej uliczki, a potem do wschodniej bramy miasta. W gruncie rzeczy byłby zadowolony gdyby się do niego przyłączyła. Na trakcie zawsze warto mieć towarzysza czy to do czuwania nocą, czy to chociaż do rozmowy.
Awatar użytkownika
Camelie
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Camelie »

        Nietypowa broń jasnowłosej ze świstem przecięła powietrze, chybiając celu. A może ona wcale nie chybiła? Może to ten nieznajomy sprawnie uniknął ataku? Brunetka sama do końca nie wiedziała, czego była świadkiem. Niby nic nadzwyczajnego. Normalny napad rabunkowy – można by rzec.
        Zaatakowany mężczyzna cofnął się kilka kroków, rzucając trzymane sakiewki w stronę Vincenta. Ten z kolei, próbując je złapać, prawie stracił równowagę. Dziewczyna zaś stała niczym marionetka, przyglądając się całemu wydarzeniu. Wydawało jej się, że wszystko dzieje się zbyt szybko. A może to przez zbyt wysoką temperaturę jej się pogorszyło i nie była w stanie nadążyć za tym, czego była świadkiem? Pewne było jednak, iż Camelie nie zareagowała w żaden sposób. Ba, ona nawet nie wiedziała, jak ma się zachować.
        Jasnowłosa kobieta podskoczyła, wykonując sprawny zwód. Następnie szybko zaatakowała z dołu, zmuszając tym samym nieznajomego by znów cofnął się o kilka kroków. Kobieta nie potrzebowała więcej. Czym prędzej podniosła się i, odwracając się od swojej „ofiary”, schowała broń za pasem. Jak szybko i niespodziewanie się zjawiła, tak też uciekła. Zabrała jeszcze tylko upuszczoną na alejkę sakwę i wskoczywszy do budynku przez okno zniknęła w cieniu.
        Dziewczyna trwała przez chwilę w bezruchu. Nie wiedziała, co ma myśleć o całym zdarzeniu. Była jednak pewna, że wcale jej się to nie podobało. Z tego wszystkiego nawet straciła ochotę na dalsze zwiedzanie Valladonu. Ze stanu zamyślenia wyrwał ją głos łowcy.
        – To pewnie twoje? - Dziewczyna spojrzała w zdziwieniu na Vincenta, który podał jej sakiewkę przewiązaną wstążką. Z lekkim wahaniem wyciągnęła rękę, sięgając po przedmiot.
        – Tak – szepnęła ledwo słyszalnie.
        Myślała, że na tym się skończy. Że wszyscy się teraz rozejdą i zajmą własnymi sprawami. Dlatego też nieco zdziwiły ją kolejne słowa mężczyzny w bladoczerwonym płaszczu.
        – Nie wiem jak ty, ale ja już sobie odpuszczę odpoczynek w karczmie. W razie czego możesz do mnie dołączyć. Do zobaczenia – pożegnał się nieznacznie uchylając kapelusza.
        Karczma! Zupełnie zapomniała!
        – Em. Dziękuję, przemyślę to – wyjąkała ciągle lekko zaskoczona.
        Dopiero teraz mężczyzna oddalił się. W uliczce – nie licząc przypadkowych przechodniów gdzieś dalej – pozostali już tylko Camelie i nieznajomy, który najwyraźniej nieco zdziwiony nagłym odwrotem jasnowłosej elfki trwał w milczeniu. Brunetka zrobiła krok w jego kierunku.
        – Wszystko dobrze? – szepnęła, choć na tyle głośno by mężczyzna ją usłyszał. Uśmiechnęła się nieznacznie, gdy na nią spojrzał. Chociaż nie znała go, chciała mu podziękować. Do tego sumienie nie dałoby jej spokoju, gdyby nie spytała „czy wszystko oby jest w porządku”.
Ostatnio edytowane przez Camelie 13 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Wszyscy popełniają błędy, ale tylko nieliczni potrafią się przyznać do swoich.
Awatar użytkownika
Saitaver
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Saitaver »

Saitaver już miał zacząć gonić przeciwniczkę, lecz powstrzymała go reakcja łowcy. Ten podał dziewczynie jedną sakiewkę i, proponując jej wspólną podróż, spokojnie odszedł. Nie było już potrzeby gonić elfki, cel smokołaka właśnie spokojnie odchodził, a jedyna szansa na wykonanie zlecenia stała tuż obok niego. Ciemnowłosa dodatkowo sama zadała pytanie, więc należy to wykorzystać.
– Wszystko w porządku - odpowiedział srebnooki, odwracając się do rozmówczyni i przy okazji chowając miecze. - Nic się pani nie stało? - Sam zadał pytanie, a nawet nie czekając na odpowiedź: - Gdzie się podziało moje wychowanie, jestem Saitaver Altalon - przedstawił się, lekko muskając wargami dłoń dziewczyny.
Ktoś by powiedział, że trzeba walczyć. Ja jednak wiem. Walka nic nie da. Gdyż każdy może to zdobyć bez walki. Nie posiada więc ceny, za którą mógłbym umrzeć
Awatar użytkownika
Camelie
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Camelie »

        Odpowiedź i zachowanie ciemnowłosego nieco ją speszyły. Nie tego się spodziewała. Właściwie to poczuła się głupio, zupełnie jak wcześniej, gdy rozmawiała z tamtym kupcem. Spojrzała na ciemnowłosego zmieszana i pospiesznie cofnęła dłoń do siebie.
        - Jaka tam pani... - zaśmiała się nerwowo - wystarczy Camelie. Cieszę się, że wszystko dobrze.
        Uśmiechnęła się, ale zaraz potem wbiła spojrzenie w ziemię, milknąc na moment. Ciągle nie miała pewności, jak powinna zareagować. Westchnęła bezgłośnie, unosząc wzrok.
        - Chciałam.. - zawahała się - podziękować. Tak, chcę podziękować - skończyła pewniejszym tonem, przechylając przy tym delikatnie głowę i unosząc sakiewkę, którą ciągle trzymała w ręce.
        Dzisiejszy dzień z pewnością nie należał do najspokojniejszych. A każdy kolejny element niezwykłości wzmagał w dziewczynie ochotę jak najszybszego opuszczenia Valladonu. Nie żeby to było coś złego, ale z pewnością dzień pełen wrażeń nie był czymś, co z rana, nim wkroczyła do miasta, wymarzyła sobie Camelie. Westchnęła ponownie, zamyślając się na moment. Wtedy dotarło do niej, iż Vincent zaproponował, by się do niego przyłączyła. Co prawda, dziewczyna dużo chętniej wybrałaby się teraz do najbliższej gospody, wynajęła pokój i, rzuciwszy się na łóżko, spała do rana, nie bacząc na to, że słońce ledwo opuściło najwyższy punkt na niebie. Była dziwnie zmęczona. Z drugiej jednak strony, po całym tym zajściu z kradzieżą sakiewek, Valladon stracił w jej oczach wszelki urok, jaki przypisywała temu miejscu przed owym incydentem.
        - Em... Tak. To ja już pójdę - uśmiechnęła się przyjaźnie - i jeszcze raz dziękuję za pomoc.
        Z każdą kolejną chwilą czuła, że czym prędzej chce opuścić to miasto. Odwróciła się od nowo poznanego mężczyzny i ruszyła w kierunku, w którym oddalił się łowca. W prawdzie mężczyzna wywoływał w niej mieszane odczucia, ale skoro sam zaproponował wspólną podróż, to czemu miałaby odmówić? Wrzuciła sakwę do torby, by nie tracić teraz czasu na jej odpowiednie przywiązanie do pasa. Miała nadzieję, że jeszcze zdąży dogonić Vincenta.
Wszyscy popełniają błędy, ale tylko nieliczni potrafią się przyznać do swoich.
Awatar użytkownika
Saitaver
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Saitaver »

Saitaver nie musiał długo czekać na reakcję dziewczyny. Ta z lekka się zarumieniła i odpowiedziała, odkrywając swe imię. Smokołak przeszukał pamięć czy przypadkiem nie ma jakiegoś zlecenia na ciemnowłosą. Z ulgą doszedł do wniosku, że nie musi jej nic robić. Już miał zacząć coś mówić, lecz przerwała mu podziękowaniami. Jakkolwiek na to by nie patrzeć musiał udawać, że mu nie zależy i to był błąd. Nie zdążył nic powiedzieć, ponieważ ta bursztynooka odeszła. Zachowała się, mierząc na standardy ludzkie, lepiej niż łowca "potworów". Zapowiadając swoje odejście.
Srebnooki zapatrzył się na odchodzącą dziewczynę. Gdy tylko znikła w tumie, ocknął się. Jego jedyna szansa na wykonanie misji odchodzi bezpowrotnie. Musiał ją dogonić. Ruszył więc tanecznym krokiem, lawirując miedzy ludźmi, podbiegł do niej. Jej przyjemny zapach bardzo szybko ginął wśród niezbyt miło pachnących mieszczan. Nie mógł polegać na swym węchu. Na szczęście ujrzał z daleka kołyszącą się rękojeść. Dogonił ją i wyrównując krok zapytał.
-Camelie, czy pozwoli pani towarzyszyć w swojej podróży. Bezpieczniej wędrować w grupie. Oczywiście jeżeli wybierasz się poza miasto w ciągu najbliższych dni. W tym mieście nikt nie potrzebuje moich usług - powiedział, zwracając uwagę dziewczyny na siebie. Przy czym próbując nie być natrętnym.
Ktoś by powiedział, że trzeba walczyć. Ja jednak wiem. Walka nic nie da. Gdyż każdy może to zdobyć bez walki. Nie posiada więc ceny, za którą mógłbym umrzeć
Awatar użytkownika
Camelie
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Camelie »

        Słońce ciągle było wysoko na niebie, gdy dziewczyna odchodziła od ciemnowłosego mężczyzny, by zgubić się w gąszczu uliczek i bocznych alejek. Fakt, iż była w Valladonie pierwszy raz wcale nie pomagał. Wyszła z jednej z węższych alejek i przystanęła na chwilę. Rozejrzała się na boki, by choć odrobinę zorientować się, gdzie mogła się obecnie znajdować. Ruch był tutaj znacznie większy, uznała więc, że musi to być jedna z głównych ulic. Jedyny problem polegał na tym, iż dziewczyna nie miała pojęcia, gdzie mógł udać się łowca. Westchnęła, zamyślając się. Próbowała przypomnieć sobie czy oby nie wspomniał, gdzie teraz się uda. Z rozczarowaniem stwierdziła, że jednak nie. Spojrzała w niebo mieniące się bielą i błękitem, po czym westchnęła ciężko. Dzień był naprawdę gorący. Sięgnęła do broszki, która spinała ciemny płaszcz. Z pewnością nie pogardziłaby teraz jakimś chłodnym kątem, gdzie mogłaby odpocząć, ale z drugiej strony miała dość tego miejsca. Ruszyła przed siebie, odpinając srebrną broszkę. Chciałaby teraz wskoczyć do jakiegoś stawu bądź rzeki, coby się nieco ochłodzić, ale chwilowo była gdzieś w środku miasta, a rzeka Motyli nie przepływała bezpośrednio przez tę lokację. Ściągnięty płaszcz przewiesiła niedbale przez torbę. Ledwo wmieszała się pomiędzy ludzi, a dogonił ją ciemnowłosy. W pierwszej chwili nie zauważyła go, jednak on odezwał się do niej, skupiając tym samym jej uwagę na swojej osobie.
        - Camelie - zaczął - czy pozwoli pani towarzyszyć w swojej podróży? Bezpieczniej wędrować w grupie. Oczywiście, jeżeli wybierasz się poza miasto w ciągu najbliższych dni. W tym mieście nikt nie potrzebuje moich usług.
        Słysząc swoje imię, zatrzymała się. Nie do końca miała pewność, o co chodzi, toteż nieco się zdziwiła, widząc nowo poznanego mężczyznę.
        - Och, to ty... Wybacz, nie zauważyłam, kiedy podszedłeś - wyznała szczerze - i naprawdę, wystarczy Camelie - dodała zmieszana, uśmiechając się lekko.
        W pierwszej chwili, pomimo jego uprzejmości, wydał się jej lekko natrętny. Nie żeby miała coś do naprzykrzania się, bo czasem jej samej zdarzało się być nachalną. Starała się jednak nie okazywać swojej namolności nowo poznanym osobom, przynajmniej nie tak od razu. Ponadto... co oni wszyscy tak nagle chcieli jej towarzyszyć? Stwierdziła jednak, że nie będzie narzekać i grzecznie odpowie. Albo chociaż na tyle grzecznie, na ile będzie potrafiła.
        - Cóż... Prawdę mówiąc to chcę opuścić Valladon, czym prędzej - wyraźnie podkreśliła ostatnie dwa słowa. - Nie pogardzę także towarzystwem, chociaż - zamyśliła się na moment, wbijając wzrok w ziemię - nie wiem... zresztą, nieważne. Szczerze dziękuję i nie wiesz może, w którą stronę do najbliższej bramy miasta? Albo nie... zapomnij, to nieistotne. Jeszcze raz dziękuję.
        Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie i, nie czekając na odpowiedź, ruszyła przed siebie. Sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. Przecież dodatkowe towarzystwo, to nic złego. Zawsze dużo przyjemniej podróżować w grupie niżeli samej. Pokręciła zrezygnowana głową. Chciała teraz pobyć chwilę sama, a jeśli nadarzy się kolejna okazja na towarzysza podróży, to z pewnością już nie odmówi.

Ciąg dalszy: Camelie
Ostatnio edytowane przez Camelie 13 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Wszyscy popełniają błędy, ale tylko nieliczni potrafią się przyznać do swoich.
Awatar użytkownika
Saitaver
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Saitaver »

Saitaver już się cieszył w myślach, gdy dziewczyna nagle zrezygnowała z jego towarzystwa. Był zły, nie na nią, lecz na siebie, za bardzo nalegał, powinien być mniej nachalny. Dobrym pomysłem było spotkanie na trakcie, ale proponowanie wprost wspólnej podróż nie było zbyt dobrym pomysłem. Z zadumy wyrwało go pytanie
        - Nie wiesz może, w którą stronę do najbliższej bramy miasta? - Już miał odpowiedzieć lub zaproponować podprowadzenie, gdy dziewczyna, chyba pod napływem rozsądku szybko dodała - Albo nie... zapomnij, to nieistotne. Jeszcze raz dziękuję - I odeszła. Smokołak po raz wtóry zapatrzył się na odchodzącą dziewczynę. Nie ruszał się, nie oddychał dopóki nie znikła mu z oczu.
Wciągnął mocno powietrze. Jej nikły zapach, mimo tłumu, drażnił jego nozdrza, nigdzie jednak nie mógł wyczuć charakterystycznego zapachu czosnku.
        - Najbliższa brama... - powiedział srebnooki sam do siebie. Nie spodziewał się odpowiedzi, a której jakiś przechodzień mechanicznie udzielił.
        -Wschodnia, tą ulicą prosto, do szerokiej, z której od razu w prawo i przy murze w lewo. - Smokołak już się odwrócił, lecz nie zobaczył tego, kto mu pomógł.
        Saitaver pospieszył wskazaną drogą, miał nadzieję, że trafi tam pierwszy i, czatując, zauważy wychodzącego łowcę, lub tą dziewczynę. I stamtąd będzie ich śledził. Miał misję do wykonania. Wszystko układało się po jego myśli, do póki nie zauważył listu gończego. Na tablicy przy bramie wśród wielu twarzy widniała jego głowa. Co prawda nazwali go elfem, dorysowali spiczaste uszy, rysunek odbiegał sporo od rzeczywistości, jednak to był on. To samo imię i nazwisko, cena co prawda niewygórowana. Lecz taki list nigdy nie pomagał w zawieraniu znajomości. Przez głowę Saitavera przebiegła tylko myśl, aby takie listy nie wisiały w innych miastach i oby nie zauważył ich łowca. Jedno zdanie mogło mu niesamowicie utrudnić pracę: "Zarażony likantropią, zachować ostrożność" - wielkie czerwone litery połyskiwały pod jego nazwiskiem.

Ciąg dalszy: Saitaver
Ktoś by powiedział, że trzeba walczyć. Ja jednak wiem. Walka nic nie da. Gdyż każdy może to zdobyć bez walki. Nie posiada więc ceny, za którą mógłbym umrzeć
Awatar użytkownika
Silv
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 60
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Ludzie
Profesje:

Post autor: Silv »

Wraz z bratem niedawno przybyli do Valladonu. Obecnie rynek pracy nie wyglądał za ciekawie, nikt nie potrzebował jego usług. Wędrowali więc od miasta do miasta, poszukując pracy. A właściwie to on poszukiwał, podczas gdy Adearin w najlepsze zabawiał się w karczmach i przepijał pieniądze. Nie raz się o to kłócili, jednak Silv miał sentyment do brata i mimo wszystko wciąż mu na to pozwalał. Młody jest, musi się wyszaleć.
Tak było i teraz. Adearin został w karczmie, a on podróżował po uliczkach miast w poszukiwaniu zarobku. Widocznie Valladon był dobrym wyborem, bo praca sama wepchnęła się do rąk. Najpierw został potrącony przez biegnącego człowieka, potem przez dziewczynę. Gdy tak się za nimi rozglądał, kątem oka ujrzał trzecią postać mknącą po dachach, w tym samym kierunku. Silveren wyraźnie zainteresowany zdarzeniem, zaczął przepychać się między ludźmi. Nie chciał zwracać na siebie uwagi, jak pozostali, toteż po chwili stracił nadzieję, że nadąży za pozostałymi.
Uratował go fakt, że cała trójka zatrzymała się po tym, jak gość zeskoczył z dachu. Silv zatrzymał się pod ścianą jednego z domów. Dobrze zrobił, że swoje ostrza zostawił w wynajętym mieszkaniu, aby nie budzić podejrzeń. Zarzucił na siebie tylko pelerynę z kapturem, który teraz mocniej naciągnął, celem zakrycia twarzy. Obserwował stoczoną walkę między elfem i mroczną elfką, i wymianę zdań pomiędzy trójką ganiających się. Zainteresował go przede wszystkim elf, który sprawnie posługiwał się ostrzami. Podążył za nim w stronę wschodniej bramy, jak usłyszał od jednego z przechodniów, gdy ten tłumaczył drogę właśnie jego celowi.
Pod bramą zauważył, że elf przegląda plakaty i odchodzi. Czyniąc chwilę później to samo, natknął się na jeden, który go zaciekawił. Widniał na nim ów elf, Saitaver Altalon, zarażony likantropią. Nagroda powinna wystarczyć na kilka kolejnych tygodni przeżycia, a on znajdował się niedaleko od niego. Najlepszym wyjściem byłoby od razu zacząć go gonić, jednak nie mógł zostawić brata. Skierował się, więc do karczmy, w której ten się bawił.

Ciąg dalszy: Silveren
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości