Valladon[Plac handlowy] Ekspansja

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Andre
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

[Plac handlowy] Ekspansja

Post autor: Andre »

- Valladon, stolica kontynentu... nareszcie.
Mruknął pod nosem mężczyzna w szarawym płaszczu, przeciskając się przez tłumy ludzi zachęconych na plac handlowy zapachami przypraw, potrzebą zakupów i tanimi cenami. Maszerując po bruku wyłożonym kocimi łbami, Andre przyglądał się dokładnie wszystkiemu, co go otaczało. To pierwszy raz, kiedy dotarł do tego miasta. Od dłuższego czasu wiązał z nim swoje nadzieje. Minęło już ponad sześć tygodni, od kiedy opuścił dotychczasowe szlaki, oddając pieczę nad nimi swojemu najbardziej zaufanemu asystentowi. Na szczęście wynajął też specjalistę od bycia czujnym, by doniósł mu o jakimkolwiek braku lojalności. Był z siebie dumny, nigdy nie zapominał o byciu przezornym. Arkebuz na plecach zaczął mu przeszkadzać, poluzował nieco przytwierdzony do niego pasek, a broń opadła odrobinę niżej. Niecodzienna broń mogła przyciągać wzrok plebsu i zwykle tak było. Jednak w większych miastach i przede wszystkim w Valladonie, oczy mieszkańców natrafiały codziennie na co najmniej kilkanaście takich ewenementów, stając się na nie szybko odpornymi. Andre uniósł głowę w górę, poszukując zgubionego przed momentem szyldu. Znalazł - drewniana tabliczka z prostymi, wypalonymi nań literami, głosiła: "Grean Drouvei. Zarządca Handlowy dzielnicy Treadsil". Westchnął. Urzędnicy niechętnie pozwalają na handel bronią na podległych im stanowiskach. Obawiają się nadciągającego podejrzanego elementu, w zasadzie słusznie. Naturalnie, jak głoszą odwieczne prawdy, każdy ma swoją cenę. Tego jednego obawiał się Andre owego dnia. Stoisko w takim mieście musi kosztować fortunę. Gdyby dodać do tego dobrowolny datek na osobę szlachetnego zarządcy, zostanie spłukany. Mimo wszystko, towar jest już w drodze z północy. Całe cztery wozy. Świat zdobywają najodważniejsi z tych odważnych, nawet gdy czasami trzeba postawić wszystko na jedną kartę. Przymrużając lekko oczy, które drażniło słońce siedzące na zenicie, zrobił krok, szurając nieprzyjemnie butem o kamienny bruk...
Awatar użytkownika
Camelie
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Camelie »

        Dziewczyna przystanęła w jednej z licznych uliczek miasta. Przeciągnęła się nieznacznie, spoglądając przy tym w błękitne niebo. Pogoda była tego dnia naprawdę ładna. Słońce górowało wysoko, nadając ulicom miasta złocistego blasku. Zresztą, Valladon i tak miało swój urok. Westchnęła cicho. Chociaż to nawet nie chodziło o urok tego miejsca. Miasto wydawało się być wszystkim tym, czego brakowało jej w rodzinnej wiosce. Tętniło życiem, a na każdym kroku można było oczekiwać niespodziewanego. Ludzie tutaj wydawali się być... wolni. Dziewczyna westchnęła ponownie, spoglądając na Shretsa - niskiego kupca, którego spotkała na szlaku w okolicach miasta Ekradon. Valladon nie był też pierwszym miastem, jakie przyszło jej odwiedzić. Ponadto nie spędziła tu nawet kilku godzin, a już wiedziała, że to miejsce ma w sobie coś wyjątkowego, a to z kolei czyniło je pięknym.
        - Panienka pozwoli, że nasze drogi rozejdą się tutaj - powiedział niskim, acz uprzejmym tonem kupiec.
        - Taa~ - szepnęła pod nosem, wbijając wzrok w kostkę brukową, którą wyłożona była ulica.
        Ciągle jeszcze czuła się dość dziwnie, ilekroć rozmawiała z ludźmi "wyższego stanu". Nie chodziło o to, że była od nich gorsza, bo wcale za taką się nie uważała. Nie potrafiła dokładnie określić, czym było to uczucie.
        - Miło było cię poznać - odpowiedziała już głośniej, unosząc przy tym wzrok, by ponownie spojrzeć na kupca.
        Przynajmniej tego w jakimś stopniu nauczyła się od matki, że wyrazem szacunku było utrzymywanie kontaktu wzrokowego czy jakoś tak. Właściwie nigdy nie przywiązywała większej wagi do tych wszystkich dziwnych zasad, jakie próbowała wpoić jej rodzicielka. A szkoda, bo może wtedy nieokreślone uczucie skrępowania w obecności obcych byłoby mniejsze.
        - Mnie było równie miło z panienką podróżować. A teraz jeśli panienka pozwoli... - Krępy mężczyzna skinął głową w jej stronę i odjechał wraz ze swoim dobytkiem w kierunku placu handlowego.
        Cóż, los chciał, że oboje zmierzali do miasta Valladon, a żadne z nich nie miało nic przeciwko dodatkowemu towarzystwu. Dziewczyna uśmiechnęła się serdecznie do odjeżdżającego kupca, po czym nabrała ochoczo powietrza w płuca. Sprawdziła pobieżnie czy nie zgubiła czegokolwiek, a stwierdziwszy, że wszystko jest na swoim miejscu, ruszyła przed siebie. W końcu plac targowy musiał być gdzieś w pobliżu, a głupotą byłoby nieuzupełnienie zapasów. Ponadto chwilowo brunetka miała dość ciszy, a targujący się handlarze i gaworzący mieszkańcy byli idealnym źródłem hałasu. Nie namyślając się długo, skierowała swe kroki w kierunku, w którym udał się kupiec. Nie musiała długo iść, by dostrzec panujący na placu tłok. Westchnąwszy bezgłośnie, wmieszała się pomiędzy ludzi...
Wszyscy popełniają błędy, ale tylko nieliczni potrafią się przyznać do swoich.
Andre
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Andre »

Idąc przyspieszonym krokiem, skupiając się na drewnianym szyldzie, nie zauważył drobnej brunetki, bezceremonialnie się z nią zderzając. Natychmiast się odchylił i wykonał krok w tył. Całą czynność podparł grzecznym uśmiechem i kilkoma zdaniami przeprosin.
- Proszę wybaczyć. Chaos tutaj okropny, nie problem o zdarzenie podobne do tego przed chwilą. Myślę, iż wszystko w porządku? Nie mylę się, prawda?
Obyty w konwenansach i grzecznościach mężczyzna wykonał wszystko niemalże automatycznie. Jest w Valladonie pierwszy dzień, a zamiary dotyczące miasta posiada ogromne. Nierozważnym byłoby nastawianie tubylców przeciw sobie. Lecz po chwili zdał sobie sprawę, że młoda dziewczyna, która tak niefortunnie się napatoczyła, nie była częścią miejscowej społeczności. Zmrużył lekko oczy i przeszukiwał ją wzrokiem. Stwierdzenie o atrakcyjności delikatnego, kobiecego ciała postanowił sobie darować, prawdopodobnie na szczęście. Większą uwagę zwrócił więc ku jej wyposażeniu. Z pewnością była podróżną. Mimo iż swym wizerunkiem nie przypominał stereotypowego akademickiego mądrali, ani nawet pospolitego uczniaka, był całkiem bystry... jak na szeroko pojęte standardy. Szybko zsumował kilka rzeczy, które zauważył i postanowił, choć sam nie miał jednoznacznego wyjaśnienia dlaczego, pociągnąć rozmowę dalej.
- Od dawna pani wędruje? Przepraszam, jeśli takie pytanie może panią obrazić. Jestem tutaj po raz pierwszy i niejako poszukuję bratniej duszy, kogoś, kto również nie należy do tego... ulu. Jeśli oczywiście wie pani, co mam na myśli.
Wypowiedź skwitował kolejnym uśmiechem. Na moment zapomniał o swoich sprawach i interesach. Widocznie możliwość rozmowy, której od dawna nie posiadał oraz piękne południe rozbudziło w nim chęć do przebywania w towarzystwie innych ludzi. Poza tym... nawiązywanie znajomości jest dobre. Pomaga w interesach. Przynajmniej tak lubił to sobie tłumaczyć...
Awatar użytkownika
Camelie
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Camelie »

        Może i było ciasno. Może i hałas chwilami stawał się uciążliwy. Jednak mimo to, w dużych miastach czuła, że nawet jeśli ludzie rzucają w jej stronę zdziwione spojrzenia, to najwyżej skończy się to dość szybkim odwróceniem wzroku przez gapiów. Ewentualnością mogły być także przyciszone pomruki dezaprobaty odnośnie jej osoby. Zazwyczaj jednak ludzie po prostu ją ignorowali. Samo zaś przebywanie w zaludnionym miejscu, gdzie ciągle coś się działo, przyprawiało brunetkę o jakiś dziwny, wewnętrzny spokój.
        Wychodziła właśnie z jednego ze sklepów, chowając przy tym zakupione owoce do niewielkiej skórzanej torby przewieszonej przez ramię. Jak to Camelie, rzadko zwracała uwagę na to, co działo się wokół niej, kiedy była czymś pochłonięta, a próba odpowiedniego ułożenia owoców pomiędzy innymi podręcznymi przedmiotami była wystarczająco absorbująca. Dziewczyna, nie patrząc przed siebie, ruszyła między ludzi i, kiedy już prawie udało jej się osiągnąć upragniony porządek w torbie, ktoś na nią wpadł. A może to ona wpadła na kogoś? Odruchowo zrobiła krok w tył, by złapać równowagę. Nieco zdezorientowana uniosła też wzrok, odrywając go tym samym od skórzanego przedmiotu.
        - Proszę wybaczyć. Chaos tutaj okropny, nie problem o zdarzenie podobne do tego przed chwilą. Myślę, iż wszystko w porządku? Nie mylę się, prawda? - Usłyszała.
        W pierwszej chwili nie zrozumiała nawet połowy tego, co powiedział mężczyzna. Pytał czy wszystko w porządku i chyba ją przepraszał, ale za co? Dziewczyna popatrzyła zdumiona. Ach, najprawdopodobniej stwierdził, że to on na nią wpadł. Uśmiechnęła się lekko.
        - Nie, to znaczy, tak. Wszystko dobrze - mruknęła w stronę mężczyzny. - Nic się nie stało - dodała nieco pewniej, po czym znów zwróciła wzrok ku swojej skórzanej torbie, chcąc sprawdzić czy oby żadne z owoców nie ucierpiało w zderzeniu.
        Już miała skierować się dalej w huczny tłum, gdy ponownie usłyszała głos mężczyzny. Cóż, spojrzała na niego przelotnie i spróbowała przyswoić sobie, co też on do niej znowu powiedział. Wszystko wskazywało na to, że... szuka towarzystwa do rozmowy? Uśmiechnęła się przelotnie. Był nieco wyższy i starszy od niej - a przynajmniej na takiego wyglądał.
        - Oczywiście, rozumiem - odpowiedziała dość odruchowo.
        Postanowiła, że część wypowiedzi, której nie udało jej się zrozumieć, pominie, a odpowie zaledwie na ostatnie zdania. Cóż, jeśli wyjdzie przy tym na tępaka, to najwyżej zaszyje się w jakimś ciemnym kącie w karczmie, zaciągnie kaptur i zaleje łzami przy kuflu piwa.
        - Ja także jestem tu pierwszy raz. - Uśmiechnęła się przyjaźnie.
        Nie miała nic przeciwko przelotnym znajomościom, choć chciała jeszcze obejrzeć inne towary, jakie oferowało to miasto. Przecież nie ma nic złego w oglądaniu.
Ostatnio edytowane przez Camelie 13 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Wszyscy popełniają błędy, ale tylko nieliczni potrafią się przyznać do swoich.
Awatar użytkownika
Vincent
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vincent »

Valladon. Jeden ze skarbów zachodu ceniony przez wielu kupców z uwagi na to, że przebiegają nim przynajmniej trzy najważniejsze szlaki handlowe w całej Alaranii. Tutejsi zwykli mawiać, że jeżeli czegoś nie znajdziesz na tutejszym rynku, to nigdzie tego nie znajdziesz. Vincent mógł z marszu im wymienić jedną taką rzecz, chociaż to raczej nie była odpowiedź której by się spodziewali - chodzi o urok górskich miast. Oczywiście doceniał równiny otaczające miasto i okolice, już nie pierwszy raz odwiedzał miasto, ale przyzwyczajony był do stromych szczytów Gór Dasso. Jednak nie wypada chronić ludzi jedynie w jednym miejscu - wszakże przeróżne monstra występują na całym świecie.
Nie mógł się nie zgodzić, że w Valladonie nie znajdzie wszystkiego co mu potrzebne - nigdzie tak dobrze nie uzupełnia mu się zapasów na dalszą podróż, jak u miejscowych kupców. Właśnie od jednego wychodził z niewielkim tobołkiem napełnionym prowiantem. W Ekradonie za taką cenę dostałby pewnie niewiele ponad połowę tego co tutaj. Zważając na swoje niewielkie fundusze, wprawiło go to w przyjemny humor.
Zdążył zrobić parę kroków na tłocznej ulicy, gdy tuż obok doszło do zderzenia dwóch przechodniów. Jednym z nich był mężczyzna starszy od niego, a drugim młoda dziewczyna. Mężczyzna chyba jest kupcem, gdyż z miejsca zaczął zagadywać nieznajomą. Nie słyszał szczegółów rozmowy, ale domyślał się że lada moment zacznie ją przekonywać do kupna swojego towaru.
- Ja nie jestem tutaj po raz pierwszy. Mogę posłużyć radą najlepiej jak umiem - wtrącił się w ich rozmowę. Nie było jeszcze nawet południa, równie dobrze może stracić z nimi trochę czasu. I dobrego humoru, jeżeli fortuna mu nie dopisze.
Andre
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Andre »

Do rozmowy dołączył się jeszcze jeden mężczyzna. Także wędrowiec, tak przynajmniej wynikało z tego, co mówił. Andre zapragnął dowiedzieć się, czy w mieście zwykle więcej jest mieszkańców, czy też istot będących tutaj "przejazdem". Rzucił okiem na drugiego mężczyznę w towarzystwie. Był jakieś dziesięć lat od niego starszy, lecz stwarzał pozory spokoju i ogłady niepodobnej dla tego wieku. W pewien sposób przypominał mu charakterystycznych dla osób z północy, inkwizytorów. Oczywiście każda wiara miała swoich inkwizytorów, którzy tak chętnie nawracali wiernych. Religie takie były jednymi z jego najlepszych klientów. Ukłonił się osobnikowi w kapeluszu, witając go. Chwilę później odpowiedział szybko kobiecie, która najwyraźniej nie miała ochoty na pogaduszki. Interesowały ją zapewne bardziej konkretne sprawy. Każdy ma przecież jakieś.
- Jeszcze raz więc przepraszam i nie chcę zabierać czasu. Zapewne szanowna pani gdzieś się spieszy.
Odchrząknął, zasłaniając usta zaciśniętą pięścią i zainteresowany osobliwym strojem drugiego osobnika, postanowił dowiedzieć się czegoś ciekawego. Zgodnie z wieloma sentencjami, człowiek uczy się całe życie.
- Drogi panie. Na północy ludzie odziani podobnie są przedstawicielami dość... surowych sekt. Nie mam ochoty nikogo obrażać, zapewniam. Jednak ta ciekawość nie da mi spokoju... czy tutaj też istnieją takie odłamy religijne?
Asekurując się przed karcącym spojrzeniem mężczyzny w kapeluszu, spojrzał jeszcze raz na brunetkę, z którą przed chwilą skrzyżował drogi... bardzo bezpośrednio.
Awatar użytkownika
Camelie
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Camelie »

        Z całą pewnością w miejscu, takim jak Valladon spodziewała się wiele, ale wtrącanie się osób trzecich do rozmowy - choćby i nawet prowadziły ją kompletnie obce sobie postacie - od zawsze ją drażniło. W jej rodzinnych stronach nikt nie miał prywatności na ulicach, nie było anonimowości i nikt nie mógł wpaść na kogoś innego bez echa i masy głupich insynuacji ze strony gapiów. Zresztą niejednokrotnie wystarczyło wspomnieć na jakiś temat zbyt głośno, by sąsiedzi włączyli się do rozmowy. Z całego serca nie lubiła tego i między innymi z tego też powodu pragnęła wyrwać się z tamtej wioski.
        Słysząc drugi głos dziewczyna prychnęła cicho, odwracając przy tym głowę od obojga mężczyzn i kręcąc nią delikatnie. Ów głos - wyraźnie męski - wspomniał, że już tu był. Chyba nawet chciał zaoferować pomoc. Przywołując na twarz pogodny uśmiech, zwróciła głowę ku mężczyznom.
        - Właściwie, to nawet się nie śpieszę - powiedziała, choć sama nie rozumiała dlaczego to mówi. - I naprawdę, nic wielkiego się nie stało. - Poklepała delikatnie skórzaną torbę, uśmiechając się serdecznie.
        Ciemnowłosy kupiec albo wędrowiec - sama nie była w stanie, do końca stwierdzić, w końcu przez ostatnie pół roku, niejednokrotnie już, widziała handlarzy wyglądających jak prości mieszczanie, a nawet podróżników noszących się niczym bogaci szlachcice - nie wykazywał jednak większej chęci kontynuacji rozmowy. Ponadto sprawiał wrażenie, jakby już znalazł sobie nowy obiekt zainteresowania.
        - Zaprawdę nic się nie stało - szepnęła, niby to do siebie i przelotnie rzuciła spojrzeniem na nowo przybyłego.
        Był całkiem schludnie ubrany, a dłonie miał czyste. Na ramionach jego spoczywał czerwonawy płaszcz, zaś twarz w dużym stopniu przesłaniał ogromny kapelusz. Mimo to, z jej perspektywy, mogła dostrzec jego kilkudniowy zarost i dość ostre rysy twarzy. Mężczyzna, bo zdecydowanie był to osobnik płci męskiej, wydał się jej nieco odpychający i choć nie umiała w pełni określić jego wieku, była pewna, że nawet w jej wiosce mieszkało kilku w podobnym do jego wieku, a i dużo przystojniejszych od niego. Na nieszczęście, było w nim też coś, co nie pozwoliło jej prędko oderwać wzroku od jego postaci... Coś, co wręcz krzyczało niebezpieczeństwem, przygodą. Z tego wszystkiego nawet nie zauważyła, że mężczyźni zaczęli ze sobą rozmawiać, a ona zamiast oddalić się i zapomnieć o zdarzeniu, jakie miało miejsce ledwie chwilę temu, dalej stała w miejscu, wpatrując się w mężczyznę w kapeluszu, z dość poważną miną...
Ostatnio edytowane przez Camelie 13 lat temu, edytowano łącznie 3 razy.
Wszyscy popełniają błędy, ale tylko nieliczni potrafią się przyznać do swoich.
Awatar użytkownika
Vincent
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vincent »

Zaraz po swojej wypowiedzi zaczął mierzyć wzrokiem rozmówców. Mężczyzna wyglądał na człowieka drogi. Długie włosy, zarost, wysokie buty i skóra spieczona słońcem. Biło od niego handlem, wymianą towarów i pościgiem za złotem. Od razu można było zauważyć, że on nie z tych, co spokojnie siedzą przy kominku, czekając na najnowszą dostawę dóbr na sprzedaż. Wręcz przeciwnie – to właśnie on jeździł po świecie w poszukiwaniu najlepszej oferty. Jego ubiór wskazywał na to, że bieda omija go szerokim łukiem. Gdy wspomniał o ludach północy, młodzieniec uśmiechnął się w duszy na to pośrednie potwierdzenie jego domysłów. Jednocześnie spojrzał się na swoje ubranie. Nie spodziewał się, że jego codzienne odzienie może przypominać strój członków jakiegoś wyznania.
- Nie wiem o czym pan mówi. Nigdy nie byłem zbyt daleko na północy, więc nawet nie wiem o jakiej pan mówi religii. Znając Valladon, może i by pan znalazł kilku jej przedstawicieli. - Wzruszył nieznacznie ramionami, przerzucając trzymany w ręku tobołek przez ramię. Wolał trzymać się skalnych szczytów Gór Dasso. Odchylił nieco swój kapelusz i mimowolnie spojrzał się na drugiego rozmówcę.
Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to rękojeść miecza wystająca zza szyi dziewczyny. Zanim zdążył pomyśleć, że nieznajomej nie pasuje taki atrybut, zauważył resztę jej ubioru. Podobnie jak kupiec wyglądała na podróżnika, jednak miała w sobie coś więcej ze swobodnego wędrowca - nic nie ograniczało jej kroków. Błysk w oku wyrażał chęć przygody i wyzwań. Młody łowca nie mógł oprzeć się wrażeniu, że brakuje jej doświadczenia... Szybko jednak posegregował swoje myśli i dostrzegł, że dziewczyna patrzy na niego bez słowa.
- Widzę, że szykuje się panienka do drogi – stwierdził, wskazując na jej skórzaną torbę. - Nie zmierzasz może na wschód? Zawsze lepiej podróżować z kimś niż samemu, a ja wyjątkowo nie pogardzę kompanią – zaproponował dziewczynie.
Ostatnio edytowane przez Vincent 13 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Andre
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Andre »

Rozmowa świeżo poznanych osób toczyła się gładko, a mężczyzna w kapeluszu już zaproponował nieznajomej wspólną podróż. W jego rodzinnych stronach to byłoby nie do pomyślenia. Słońce usadowiło się w najwyższym punkcie na nieboskłonie i nawet na moment nie przestawało prażyć. Andre czuł przyjemne ciepło rozchodzące się po jego twarzy. W międzyczasie po raz kolejny odrzucił od siebie myśl, by poprosić kobietę o demonstrację jej miecza. Skrzywienie zawodowe, oczywiście. Wiedział jednak, że coś takiego może zostać opacznie zrozumiane, tym bardziej, że nikt nie znał zawodu mężczyzny. Nim odpowiedział nieznajomemu, postanowił nieco wyprostować nić rozmowy.
- Być może zacznijmy od początku, najrozważniej. Przy narodzinach otrzymałem do przesady dostojne nazwisko, mianowicie, Andre Vioner de Astrouk. Jestem małym kupcem towarów... pierwszej potrzeby, powiedzmy.
Kończąc wypowiedź o wiele dłuższą niż przewidywał, ukłonił się widocznie. Kolejny bezsensowny konwenans, lecz po prostu warty zachowania. Mawia się, że ludzie na południe od wielkiego masywu są bardziej ukulturalnieni. Warto się dopasować. Przechodzień, który mijał Andre w odległości nie dalszej niż trzy kroki, splunął na bruk i równie soczyście zaklął. Handlarz uśmiechnął się w duchu, jak się okazuje, ludzie zawsze pozostaną dokładnie tacy sami.
- Tak myślałem, wygląda pan na rozsądnego człowieka. Nie ujmując niczego tym szaleńcom, naturalnie.
Nagle mężczyźnie zaczął przeszkadzać tłok i skwar południowego słońca. Rozmowa na przepełnionym ludźmi placu targowym, nie jest najlepszym sposobem na rozpoczynanie nowych znajomości. Nie oczekując na nic, zaproponował przeniesienie się na karczemną ławę, zastawianą butlami piwa schładzanego w strumieniu, czyli dokładnie na to, o czym w danej chwili marzył.
- Jeśli się nie spieszycie - nagle pozostawił wszelkie formy grzecznościowe - zapraszam do najbliższej gospody. Wszyscy jesteśmy podróżnymi w tym mieście. Chwila spędzona przy odrobinie wina i wymiana informacji z zakątków świata nie powinna nam zawadzić. Prawda?
Awatar użytkownika
Camelie
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Camelie »

        Głos mężczyzny odzianego w bladoczerwony płaszcz wyrwał ją z odrętwienia. Odruchowo zrobiła pół kroku do tyłu, spuszczając głowę na tyle nisko, by co poniektóre z oswobodzonych z luźnego warkocza włosy opadły na jej twarz. Poczuła się zwyczajnie głupio. Mężczyzna nie musiał nawet wspominać o tym, jak bezczelnie się na niego patrzyła. Wystarczyło przelotne, acz lekko karcące spojrzenie głównego zainteresowanego i jego głos, by brunetka się opamiętała. Przeklęła się w myślach i na ponów spojrzała na rozmówcę.
        - Dziękuję, ale dopiero przybyłam do Valladonu. A, że to moja pierwsza wizyta tutaj, to - zawahała się - chciałabym się nieco rozejrzeć po mieście - powiedziała z nieco zmieszanym wyrazem twarzy, ale jej głos mimo to, brzmiał uprzejmie... nawet nieco zachęcająco, za co dziewczyna znów skarciła się w myślach.
        Odmawianie zawsze przychodziło jej z trudem. Raz, miała zbyt słabą wolę, a dwa, bywała zbyt miła i naiwna. I, wprawdzie nie zawsze, to czasem udawało jej się grzecznie wykręcić z niechcianego towarzystwa. Tym razem też miała ku temu nadzieję, choć nikłą. Nie żeby nie chciała zawierać nowych znajomości, ale ci dwaj mężczyźni... cóż, w ich obecności czuła się nieswojo. W każdym było coś innego, ale jednocześnie niepokojącego. Mimo to, dziewczyna nie odwróciła się ani nie odeszła. Jej grzeczność, głupota i naiwność zaprowadzą ją w końcu do grobu, tego była pewna.
        Kupiec, najwyraźniej uznawszy, że rozmowa idzie gładko, znów zagadnął, tym razem jednak, zaczynając od przedstawienia się.
        - Być może, zacznijmy od początku, najrozważniej. Przy narodzinach otrzymałem, do przesady dostojne, nazwisko, mianowicie, Andre Vioner de Astrouk. Jestem małym kupcem towarów... pierwszej potrzeby, powiedzmy. - Słowa jego były wyraźne, a monolog skończył dość mocnym ukłonem w stronę towarzyszy.
        Dziewczyna znów poczuła się nieswojo. Westchnęła w duchu. Od kiedy opuściła rodzinne strony często spotykała ludzi rygorystycznie nastawionych do etykiety. Jeszcze trochę i zacznie jawnie wychwalać własną matkę, za jej, wprawdzie skromną, ale wystarczającą dla prostego podróżnika, wiedzę na temat godziwego zachowania. I, choć były to zaledwie podstawowe informacje o zasadach etykiety, wystarczyły, by wyjść "z twarzą" z niektórych sytuacji albo przynajmniej bez większych problemów wmieszać się w tłum.
        - Camelie Praveen - powiedziała dygnąwszy przy tym nieznacznie, choć efekt nieco psuł brak sukienki i długi płaszcz. Dziewczyna jednak nie przejęła się tym zanadto. Wyprostowała się i milczała przez chwilę. Wtedy kupiec zwrócił się do obojga - do niej oraz odzianego w czerwonawy płaszcz mężczyzny.
        - Jeśli się nie spieszycie, zapraszam do najbliższej gospody. Wszyscy jesteśmy podróżnymi w tym mieście. Chwila spędzona przy odrobinie wina i wymiana informacji z zakątków świata nie powinna nam zawadzić. Prawda? - zapytał spoglądając uważnie raz po raz, to na brunetkę, to na mężczyznę w kapeluszu.
        - Mnie się nie śpieszy. Nie mam żadnych planów - wyrwało jej się.
        Znów przeklęła się w duchu. Kiedyś oberwie jej się za te niepohamowane wypowiedzi. Największy problem polegał na tym, że dziewczyna nie była pewna, czy chce się pozbyć tego... niestosownego nawyku. Zamyśliła się, analizując naprędce wypowiedź kupca. Dziewczyna chciała... właściwie to sama nie wiedziała, czego chciała. Z jednej strony miała ochotę pobyć sama, zwiedzić miasto, a z drugiej... Wizyta w gospodzie i zawieranie nowych znajomości nie było taką złą alternatywą. Westchnęła, kręcąc delikatnie głową.
        - Właściwie to mogę się z panami zabrać w jakieś chłodniejsze miejsce - podsumowała, uśmiechając się pogodnie.
Ostatnio edytowane przez Camelie 13 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Wszyscy popełniają błędy, ale tylko nieliczni potrafią się przyznać do swoich.
Awatar użytkownika
Vincent
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vincent »

W gruncie rzeczy, co mu szkodziło odwlec podróż jeszcze parę chwil. I tak był gotów poświęcić swój czas na ewentualną pomoc dwóm osobom, których kompletnie nie znał. Równie dobrze może się z nimi zaznajomić. Przypomniało mu się, że w podobny sposób zaczęła się jego znajomość z pewnym handlarzem w Nowej Aerii. Warto nadmienić, że po dziś dzień pozostają w dobrych stosunkach między sobą. Dawno się z nim w sumie nie widział...
- Vincent Quinnzardo, łowca potworów – idąc za ciosem, przedstawił się zebranym, uchylając przy tym kapelusza. - Ja również nie pogardzę odwiedzinami w gospodzie. Jeżeli pozwolicie, zaprowadzę was do najbliższej – zaoferował się, mając w pamięci fakt, że oboje nie są jeszcze zaznajomieni z miastem. On sam też, co prawda nie znał każdej uliczki metropolii, ale miał w pamięci kilka ważniejszych miejsc. Poprawił swój tobołek i począł przeciskać się przez tłum.
Plac targowy w pełni ukazywał znaczenie Valladonu na mapach kupieckich. Krzyżowały się tutaj największe szlaki handlowe zachodu, a oprócz tego też wiele lokalnych, toteż miasto stale tętniło życiem za dnia, a czasem nawet i nocą. Trzeba się wykazać nie lada zręcznością, aby wyminąć każdą napotkaną na ulicy osobę.
Vincent jednak nie miał tego problemu – delikatnie przesuwał ludzi na boki, tym samym torując drogę dla swoich towarzyszy. Wiedział gdzie jest gospoda, jednak w pewnym momencie zdał sobie sprawę z tego, że nie wie dokładnie gdzie sam się znajduje. Przystanął na chwilę i rozejrzał się ponad tłumem w poszukiwaniu jakiegoś punktu orientacyjnego. Tak nagle jak stanął, tak ruszył ponownie.
Moment później cała trójka ujrzała szyld gospody pod wdzięczną nazwą „Srebrny kozioł”. Nie pozostało im nic innego, jak tylko wejść do środka i rozgościć się.
Awatar użytkownika
Camelie
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Camelie »

        Drugi z mężczyzn także się przedstawił i zaproponował pozostałym, że zaprowadzi ich do najbliższej gospody. Cóż, dziewczynie poniekąd to pasowało. Nie musiała ani myśleć, gdzie idzie, ani też martwić się czy w ogóle uda jej się znaleźć jakąś gospodę. Szczęście bowiem nie zawsze było po jej stronie.
        W milczeniu podążyli za Vincentem, który, idąc pierwszy, dość skutecznie torował drogę, umożliwiając tym samym pozostałej dwójce całkiem swobodne przejście. Szli niedługą chwilę. Dziewczyna nawet nie zauważyła, kiedy dotarli na miejsce, co prawie skończyło się "wejściem" Vincentowi w plecy. Zatrzymała się jednak w porę, po czym - najwyraźniej uznawszy, że stoi zbyt blisko - odsunęła się na bok. Spojrzała w górę na wdzięczny szyld. Skąpany w południowym słońcu budynek gospody prezentował się przyzwoicie i, można by rzec, zachęcająco. Camelie nabrała powietrza w płuca. Było coraz gorętsze, przez co oddychanie stawało się cięższe. Dopiero teraz zauważyła, że w miejscu, gdzie stali - przed gospodą - nie było takiego ścisku jaki panował w centralnej części placu targowego. Przelotnie spojrzała na towarzyszących jej mężczyzn i bez słowa ruszyła w stronę drzwi wejściowych do budynku. Uśmiechnęła się do samej siebie, wtedy ktoś się o nią otarł. Przystanęła na moment, choć nie bardzo przejęła się incydentem. Z drugiej strony, coś jednak jej nie pasowało. Zupełnie tak, jakby skórzany pas na biodrach stał się... lżejszy. W popłochu chwyciła się za lewy bok. Mężczyźni popatrzyli na nią w lekkim zdziwieniu. Dziewczyna jednak, nie zastanawiając się długo odgarnęła ciemny płaszcz i zerknęła w miejsce na pasie, gdzie zazwyczaj przywiązaną miała sakiewkę. Rzuciła spojrzeniem po ludziach tłoczących się na placu targowym. Zobaczyła go. Zaklęła pod nosem i bez namysłu rzuciła się w pogoń za owym kimś... osobą, która przechodziła obok i właśnie próbowała uciec z jej pieniędzmi, przepychając się pomiędzy ludźmi. Zaklęła ponownie. Była szybka, ale czy to wystarczy żeby odzyskać swój dobytek? Dziewczyna, nie pamiętając już o pierwotnym planie wbiegła między ludzi, modląc się w duchu by dogonić tego - kimkolwiek on był - który ukradł jej sakiewkę. Cóż, szczęście chyba ponownie chciało spłatać jej figla.
Wszyscy popełniają błędy, ale tylko nieliczni potrafią się przyznać do swoich.
Andre
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Andre »

Szedł jako ostatni. Ciągnął spokojnie za pozostałą dwójką towarzyszy, bacznie obserwując otoczenie. Valladon było miastem o natężeniu ruchu, jakiego nigdy wcześniej nie uświadczył. Mimo że liczba kręcących się po okolicy ludzi znacznie się zmniejszyła, ciągle można bez problemu wtopić się w tłum kolorowych ubrań, koszy i wozów. Miejski chaos zdecydowanie stał po stronie drobnych złodziejaszków, miała się o tym przekonać nowa znajoma Andre. Mężczyzna zobaczył chłystka, który bez skrępowania sięga po jej sakiewkę i szoruje bruk, uciekając w te pędy. W momencie kiedy dziewczyna rozpoczęła pościg, Andre już ściągnął swoją strzelbę z pleców i przystawił ją do ramienia. Bacznie przyglądał się uciekającemu złodziejowi. Czekał na moment czystego strzału, lecz uciekinier zgrabnie przewijał się wśród miejskiego tłumu. Szukał go, swobodnie przeczesując okolicę z pomocą swego arkebuzera. Odnalazł chwilę, w której mógł strzelić. Czysty strzał w plecy, tuż pod łopatkę. Zawahał się. Chłopak odwrócił głowę podczas ucieczki - nie miał więcej niż dwanaście lat. Młodzieniec szybko zniknął wśród tłumu. Andre syknął wściekle i zaczął znów przeszukiwać mieszkańców, którzy już zdążyli się zorientować w sytuacji, co tylko pogorszyło sytuację, przynosząc ogromny harmider. Zgubił go. Dzieciak przepadł, a strzał w tłum mógłby zranić niewinnych. Nie przejmował się losem podrzędnych obywateli, lecz taki incydent zdecydowanie nie wpłynąłby dobrze na jego interesy. Zaciągnął skórzany pas i przewiesił arkebuz na plecy, obserwując, jak pod palącym słońcem Camelie szukała młodzieńca wśród przechodniów. Powtórzył sobie po raz kolejny, iż noszenie większych sum przy sobie, i to w jednej sakwie, jest jak zaproszenie dla złodziei. Widząc wypchaną złotem skórę, złodziej rzuca się nań niczym wygłodniały tygrys na młodą antylopę.
Awatar użytkownika
Vincent
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vincent »

Ruszył do drzwi jedynie parę sekund później po swojej towarzyszce. Był dosłownie dwa kroki za nią. Kątem oka dostrzegł postać, idącą na kursie niemal kolizyjnym z ich pochodem. Młodzieniec, który okazał się ową postacią, z łatwością ich powymijał, nieco przeciskając się między nimi. Z początku nic sobie z tego nie zrobił, ludzie różne mieli sposoby na przemieszczanie się pośród tłumu. Po chwili jednak zauważył, że Camelie nerwowo obmacuje swoje biodra. Jakkolwiek mogło to wyglądać z jego perspektywy, z łatwością zrozumiał, że coś jest nie tak. Odruchowo sięgnął po sakwę przy pasku, po to tylko żeby odnaleźć pustą przestrzeń.
Wtedy go to trafiło. Dali się okraść.
Zanim zdążył cokolwiek zrobić, przed oczami śmignęła mu jedynie postać nowo poznanej dziewczyny.
- "Szybka jest" - pomyślał sobie Vincent i zaraz pędem pobiegł za nią.
W duchu podziękował jej, że wystartowała tak prędko. Prawdopodobnie gdyby nie ona, to już dawno straciłby z oczu złodzieja, a tak to może śledzić jej kroki w tłumie. Pierwszorzędnie lawirowała między ludźmi, ale złodziejaszek robił to jeszcze lepiej. Po chwili tego szaleńczego pościgu, Vincent zrównał się z dziewczyną. W tym właśnie momencie, złodziej odbił w boczną alejkę między budynkami mieszkalnymi. To była ich szansa.
- Biegnij za nim, złapię go z drugiej strony! - krzyknął do niej i skręcił w alejkę, którą właśnie mijali. O ile dobrze pamiętał, powinien wyjść idealnie naprzeciw kieszonkowcowi. Jeżeli się mylił, mogą bezpowrotnie stracić swoje złoto. Istny hazard, ale kto ryzykuje - zwycięża.
Awatar użytkownika
Camelie
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Camelie »

        Tłok na placu wydawał się być jeszcze większy niż chwilę temu, kiedy to spokojnie wraz z dwójką mężczyzn kierowała się w stronę gospody. Teraz jednak starała się jak najszybciej wyminąć zgromadzone tłumy ludzi. Owszem, możliwym było, że na placu pojawili się dodatkowi kupcy i przekupki, choć czy na pewno? Brunetka biegła, toteż ścisk panujący na targowisku z całą pewnością wydawał jej się dużo większy, niż był w rzeczywistości. Dziewczyna, nie przejąwszy się nowymi towarzyszami, manewrowała pomiędzy ludźmi, co poniekąd wymagało nieco większej zręczności ze względu na ciągle spoczywający na jej plecach długi miecz. Nie mogła spuścić tego parszywego złodziejaszka z oczu, a to nie było takie łatwe, biorąc pod uwagę wzrost dziewczyny. Wiedziała, że jeśli choć na chwilę straci go z pola widzenia, będzie mogła pożegnać się nie tylko z nim, ale także z większością swojego majątku. Przez chwilę jeszcze wymijała panoszących się po placu ludzi, jednakże uciekający chłopak był w tym o niebo lepszy. Wtedy dogonił ją Vincent. Dziewczyna, nie zatrzymując się ani na chwilę, kątem oka dostrzegła ledwo poznanego towarzysza tuż obok siebie. Wszystko wskazywało na to, że ciemnowłosy chciał jej pomóc, albo... sam również padł ofiarą kieszonkowca. Brunetka uśmiechnęła się przelotnie, jednak nie chcąc zbyt daleko dryfować myślami skupiła się na złodzieju. Był! Zdołała dojrzeć jak chłopak wybiega z tłumu i rusza uliczką na wprost. Czym prędzej popędziła za rabusiem. Nim jednak wraz z Vincentem zdążyli wybiec spomiędzy ludzi na placu, młody złodziej skręcił w boczną alejkę. Szansa na złapanie go wydawała się maleć z każdą chwilą. Cóż innego jednak pozostawało im zrobić, jak nie spróbować szczęścia? Wydostawszy się z tłumu ponownie ruszyli biegiem. Wtedy też usłyszała głos Vincenta.
        - Biegnij za nim, ja złapię go z drugiej strony!
        Dziewczyna prawie się przewróciła, próbując wyhamować na brukowanej drodze.
        - Co? - jęknęła, spoglądając na niknącą pomiędzy budynkami sylwetkę jej towarzysza.
        Współpraca nigdy nie była jej mocną stroną, a słowa mężczyzny w kapeluszu co najmniej ją zdziwiły. Potrząsnęła energicznie głową.
        - Niech go szlag! - syknęła, łapczywie nabierając powietrza w płuca.
        Odpędzając niepotrzebne myśli puściła się biegiem, skręcając w tę samą uliczkę, w której chwilę temu zniknął kieszonkowiec. Nie chciała zaprzątać sobie niepotrzebnie głowy, ale w duchu modliła się, by Vincent miał dobry i skuteczny plan. Naprawdę chciała złapać tego złodziejaszka. Choć sama nie wiedziała, dlaczego? Chodziło tylko o odzyskanie cennej sakiewki? A może o coś zupełnie innego? Sprawiedliwość? Dziewczyna wiedziała jedno, że nie puści tego płazem, bez względu na to, kto odważył się ukraść jej własność.
        Alejka zwęziła się. Teraz już ledwo mieściły się w niej dwie osoby idące w szeregu. Mimo to, dziewczyna starała się nie zwalniać ani na chwilę. Niestety, miecz wcale nie ułatwiał jej poruszania się. Pochyliła się do przodu, przyspieszając nieznacznie. Widziała go. Co chwila odwracał się, sprawdzając czy ciągle ktoś go ściga. Niestety, uliczka robiła się coraz bardziej kręta. Manewrowania w zakrętach wcale nie ułatwiali przypadkowi przechodnie. Dziewczyna zaklęła w myślach. Chłopak był zbyt daleko, by w najbliższej chwili go dogoniła. Jeśli Vincent widział jakąś szansę, to albo ona ją przegapiła, albo...
        Złodziejaszek zapatrzył się w ścigającą go postać i wpadł na jakiegoś przechodnia. Upadł, przewracając przy tym kobietę, która stanęła mu na drodze. Ta z kolei zaczęła krzyczeć, sam chłopak zaś, nie przejąwszy się wrzaskami mieszczanki, pospiesznie rozejrzał się po alejce w poszukiwaniu upuszczonej sakiewki. Camelie ciągle była zbyt daleko, by go teraz "dopaść", ale nie zwolniła kroku.
        Może jednak była jakaś szansa. Przynajmniej dziewczyna miała taką nadzieję...
Ostatnio edytowane przez Camelie 13 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Wszyscy popełniają błędy, ale tylko nieliczni potrafią się przyznać do swoich.
Awatar użytkownika
Saitaver
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Saitaver »

        Saitaver od zawsze nie cierpiał miast w dni handlowe, a tutaj były one codziennie. Smokołak nie zbliżałby się do stolicy handlu, gdyby nie ten łowca. Co prawda, to zlecenie pozwoliłoby mu żyć spokojnie przez najbliższe kilka lat, ale z zasady trzymał się z dala od wszelkich fanatyków. Mijał ludzi, idąc do karczmy zamówić nocleg, gdy w tłumie zobaczył poruszenie. Chłopak goniony przez dziewczynę, razem z o wiele, w stosunku do jej postury, za dużym mieczem na plecach. To niecodzienne zjawisko zostawiłby pewnie w spokoju, gdyby nie dostrzegł swojego celu, który pewnie także ruszył w pogoń. Saitaver nie mógł pozostawić takiej szansy zbliżenia.
        Brązowowłosy ruszył więc w pogoń. Mimo iż był bliżej złodzieja, który najwyraźniej nie zwracał na niego uwagi, nie ruszył biegiem. Przyspieszył tylko lekko kroku, aby niczym w walcu zorzy, dotrzeć do chłopaka pierwszy. Taneczne kroki, szybsze od przepychania się biegiem w tłumie, na pewno nie sprawdziłyby się na pustej przestrzeni. Smokołak ruszył sprintem. Wiedział, że nie zgubi złodzieja. Zostawiał on za sobą specyficzny zapach brudu, dziecięcego potu i kapusty.
        Z rozbiegu wskoczył po beczce na dach i puścił się pędem po stromiźnie. Mimo wszelkich utrudnień biegł szybciej, nie bacząc na łamane dachówki, od kluczącej między przechodniami pogoni na dole. Wszystko wskazywało, że nie skończy się ona szybko. Gdy mijał ciemnowłosą, uciekinier miał pecha. Wpadł na przechodnia. Jeszcze udałoby mu się może kontynuować ucieczkę, gdyby nie chciwość. Na bruku leżała pękata sakiewka. Smokołak niespostrzeżony dobiegł, dotarł do niego. Gdy młodzieniec wyciągał rękę po upuszczony przedmiot, Saitaver skoczył. Złapał i przeszukał oszołomionego nagłym pojawieniem się mężczyzny dzieciaka. Po odzyskaniu dodatkowo dwóch skórzanych woreczków z monetami i upewnieniu się, że nie ma ich więcej, srebrnooki, chwytając kieszonkowca za kark pchnął go na ziemię. Obdrapany, z kapiącą krwią z nosa dzieciak uciekł. Widząc podbiegającą dziewczynę oraz z drugiej strony łowcę, Saitaver otrzepał tylko płaszcz i, sprawdziwszy czy pierścień jest na swoim miejscu, wyprostował się.
Ktoś by powiedział, że trzeba walczyć. Ja jednak wiem. Walka nic nie da. Gdyż każdy może to zdobyć bez walki. Nie posiada więc ceny, za którą mógłbym umrzeć
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości