Rumianek… jak można było nazwać tak dziewczynkę. Ale cóż, stało się. Przyszła na świat w małej wiosce, naprawdę małej wiosce niedaleko lasu. Jej ojciec był drwalem, mama – tkaczką. Rok po niej na świat przyszedł jej brat – Edgar. W ich bądź co bądź, dość dużej chatce, mieszkała jeszcze babcia, mama ojca – Lawenda. Tak, babcia naszej bohaterki, też miał niezbyt trafione imię. Kiedy na świat przyszła mała Rumi – no bo ja tu mówić na dziewczynkę Rumianek – to właśnie babcia najbardziej oponowała, przed nadaniem jej takiego imienia, ale nic to nie dało.<br><br>Ojciec Rumi pił odkąd tylko pamiętała, właściwie to słowo „pił” było raczej zbyt łagodne. Chlał, dawał w kocioł – jak mówili wieśniacy – to zdecydowanie bardziej pasowało do tego człowieka. W dzień był normalnym drwalem, wieczorami furiatem. Każdego dnia mniej więcej o wschodzie i zachodzie słońca Rumi i jej brata budziły, lub nie dawały spać krzyki. Ojciec, który rano był jeszcze nie do końca trzeźwy, a wieczorem całkiem pijany, robił awanturę matce. Bo śniadanie które mu zrobiła było zbyt zimne, a może zbyt ciepłe. Chleb przypalony, albo źle wypieczony. Jego ulubiony drewniany kubek stał zbyt na prawo, albo zbyt na lewo, a koszula miała nie ten kolor. Buty były nie wyczyszczone. Dzieci jeszcze nie wstały, a może już wstały, a może już spały, czy jeszcze nie spały. Łoże było niepościelone, pościel źle wykrochmalona, poduszka leżała krzywo, a pierzyna miała brzydki haft. Każdy pretekst był dobry by wrzeszczeć i niszczyć wszystko co było wokół. <br><br>Mama Rumi szybko zamknęła się w sobie. Dziewczyna nie pamiętała by jej rodzicielka kiedykolwiek miała uczucia. Zawsze poważna, oddana pracy, próbowała robić wszystko idealnie, pod dyktando męża, ale i tak nie było dnia bez awantury. Kochała swoje dzieci, ale nie potrafiła okazać im uczuć. Edgar szybko wdał się w ojca. Mając taki przykład dręczył siostrę wyładowując na niej swoją frustrację. Ojciec jej nie bił, za to brat tłukł przy każdej okazji. Mieszkali razem. Mieli wspólny pokój na strychu. Na dole, w największej części domu były dwa pomieszczenia. Jedno większe, które służyło za kuchnię i główną część domu, drugie mniejsze, tam stało tylko łóżko i kufy należące do matki i to pomieszczenie było czymś w rodzaju sypialni jej rodziców. Zapytacie pewnie, a co z babcią? No właśnie…<br><br>Dom miał jeszcze piwnicę. Lekko podwyższoną, kamienną, z małymi okienkami przy samym suficie. Babcia, seniorka rodu mieszkała właśnie tam. W piwnicy. Nigdzie indziej nie było już dla niej miejsca. Mówili na nią Wanda, albo Wandzia, bo Lawenda naprawdę nie było trafnym imieniem. Tak, więc babcia Wandzia, albo Wanda, mieszkała sobie w piwnicy i tam miała swój mały kącik. Jak się zapewne domyślacie to właśnie babcia wychowała naszą Rumi. No bo któż inny w tej rodzinie miał to zrobić? Zamknięta w sobie matka? Wiecznie pijany ojciec? A może brat, któremu w głowie były tylko bójki?<br><br>Mała Rumi jeśli tylko mogła schodziła do babcinej piwniczki i tam spędzała czas. Zimą, razem z babcią, opatulone w ciepłe wełniane, koce, które same zrobiły, siedziały i haftowały. Robiły na drutach i na szydełku. Babcia śpiewała Rumi piosenki, opowiadała bajki i recytowała wiersze. W końcu, gdy dziewczynka była większa babcia nauczyła ją szyć. W ciągu dnia pomagała matce, a wieczorem schodziła do piwnicy i pod czujnym okiem babci uczyła się fachu. Jej brat został wysłany do pracy w lesie, kiedy tylko mógł utrzymać małą siekierę. Matka tkała dywany i derki na górze, a Rumi i Wandzia spędzały czas razem. Kiedy dziewczynka skończyła 10 lat babcia wysłała ją do szkoły. Jak to zrobiła? Otóż w sąsiedniej wiosce, dawno, dawno temu wybudowano małą, drewnianą świątynie Pana. Od wielu lat świątynią tą opiekowali się mnisi i 3 razy w tygodniu prowadzili szkółkę, gdzie uczyli dzieci pisać, czytać, opowiadali nieco o geografii, uczyli religii, historii i kilku innych podstawowych nauk. Tak by w dorosłym życiu dzieciaki z okolicznych wiosek nie były analfabetami. <br><br>Oczywiście ojciec Rumi nie chciał pozwolić dziewczynce na naukę. Sama propozycja skończyłaby się dla niej srogim pobiciem, gdyby nie Wanda. Tamtego dnia babcia stanęła w jej obronie. Dosłownie. Choć niska i wątła, zasłoniła dziesięcioletnią dziewczynę własnym ciałem. Rózga, wymierzona pierwotnie w Rumianek trafiła w twarz babci, rozcinając skórę na jej brwi, powiece i policzku. Rumi nigdy nie zapomniała wyrazu twarzy ojca. Wtedy po raz pierwszy zobaczyła w jego oczach przerażenie. A przeraziło go to co zrobił. Widząc zakrwawioną twarz własnej matki jakby doznał szoku. Drewniana rózga upadła na ziemię, a ojciec przez kilka długich sekund nie był w stanie nic zrobić. Nie krzyknął, nie zrobił dalszej awantury. Po tych kilku długich sekundach odwrócił się i wyszedł z ich chatki. Rumianek zaczęła płakać, to była jej wina, jej wina… Matka Rumi szybko opatrzyła rany babki, ale nie potrafiła ich zszyć, wiedziała, że na twarzy starowinki pozostanie długa, szpecąca blizna. W dodatku w tej chwili nie było wiadomo, czy oko kobiety jest całe. Wanda bez słowa, bez choćby najmniejszej skargi zeszła do swojej piwniczki, a zrozpaczona Rumi podreptała za nią. Babcia przytuliła płacząca wnuczkę, próbując wyjaśnić jej, że to co się stało, nie było jej winą. Właśnie wtedy, tego dnia, w zimnej piwniczce okazało się, że Rumianek wcale nie jest taka zwyczajna jak jej się wydawało. Tak bardzo chciała ulżyć swojej babci, tak bardzo pragnęła cofnąć czas, sprawić, by to wszystko się nie wydarzyło... Patrząc w niebieskie oczy swojej kochanej opiekunki, dotknęła małymi rączkami jej twarzy i ku jej zdziwieniu, ogromna, napuchnięta rana na policzku staruszki zaczęła maleć. W pierwszych chwili wystraszyła się i odsunęła dłonie, lecz potem obie zrozumiały co właśnie się wydarzyło. <br>- Pamiętaj. Nigdy nie mów o tym ojcu. Sprzeda cię zanim zdążysz zrobić cokolwiek – rzekła poważnie babcia. <br>- Nie pokazuj mu tego, nie mów matce, nie przyznawaj się przed bratem. Tylko my będziemy o tym wiedzieć – Wandzia chwyciła dłonie wnuczki i przytuliła je do serca. <br>- Jesteś wyjątkowa. Zawsze to wiedziałam, ale to musi zostać tutaj, tylko pomiędzy nami. <br>Babcia miała rację. Gdyby ojciec dowiedział się, że dziewczynka jakoś instynktownie potrafi używać magii sprzedałby ją pierwszemu lepszemu kupcowi i nieźle się na tym obłowił. To co wydarzyło się tamtego dnia, nigdy nie wyszyło po za ściany kamiennej piwniczki.<br><br>Ojciec nie zwrócił uwagi, że rana jego matki zniknęła szybciej niż powinna. Od tamtej pory przez jakiś czas było spokojniej, lecz potem ich życie wróciło do okrutnej normy. Z tą różnicą, że ojciec już nigdy nie podniósł ręki na żadnego członka rodziny. Niestety jego wrzaski i maniakalne znęcanie się psychiczne nie ustąpiło. Brat Rumi stawał się co raz bardziej agresywny. Nie bawił się z innymi chłopcami, za to chodził pracować ciężko razem z ojcem do lasu. W tym samym czasie Rumi chodziła pieszo do sąsiedniej wioski by uczęszczać do szkoły. Na szczęście wieczorami jej brat był tak wykończony pracą, że nie miał już siły znęcać się nad siostrą. A ona mogła w spokoju uczyć się pisać i czytać. Kiedy miała wolne czas spędzała z babcią, w kilka lat później, mając lat czternaście ze strychu przeprowadziła się do małej piwniczki. Dorastała, jej brat również i choć zazwyczaj praca sprawiała, że nie miał siły jej przywalić, to stał się taki sam jak ojciec. Opryskliwy, wrzeszczący. Przeszkadzała mu sama obecność Rumi, samo jej istnienie. Nienawidził jej za to, że w ogóle się urodziła. Zapewne nienawidził też siebie… <br><br>I tak Rumianek zamieszkała z babcią na stałe. Piwniczka choć zimna, ciemna i mała, była dla niej ciepłym i przytulnym domem. Zdecydowanie lepszym od tego, który miała na górze. Niestety koszmaru nie było końca. Ciągle musiała pomagać wycieńczonej już matce, chodziła do szkoły, a po niej uczyła się krawiectwa. Przed snem dostawała burę od ojca, bez powodu, bo ta, bo był pijany i musiał się na kimś wyżyć. Na domiar złego Rumi nie miała szczęścia gdy dorastała. Podczas gdy jej rówieśniczki piękniały, rosły Rumianek zaczęła nabierać kształtów. Szybko urosły jej piersi, biodra mocno się zaokrągliły, buzia zrobiła się okrągła i rumiana, a jej brzuch nie był tak płaski jak u innych dziewcząt. Nie była tęga, ale również nie szczupła. Śmiano się z niej, że ma figurę rozpasionej karczmareczki, że nadaje się tylko do zamtuza, albo karczmy i podawania piwa. Okrągłe biodra, pośladki, piersi i wiecznie czerwona ze wstydu buzia sprawiły, że dziewczynka zamknęła się w sobie. Wyśmiewana w szkole, zawsze trzymała się na uboczu. Uważała, że jest brzydka, że nie powinna żyć, że tacy jak ona nie powinni się rodzić. Zmaltretowana psychicznie próbowała nadrabiać wiedzą, uczyła się najlepiej ze wszystkich, w ręku miała już fach krawca, krojczego, hafciarki i pilnie uczyła się na tkaczkę przy krosnach matki. Była co raz bardziej wyczerpana psychicznie i fizycznie. Przestała jeść mając nadzieję, że jej krągłości zniknął, piersi i talię ściskała lnianym bandażem, biodra ukrywała pod spódnicą. Twarz próbowała skryć za warkoczami. Choć miała przy sobie ukochaną babcię miała również wrażenie, że dalsze życie nie ma sensu. Mimo to wstawała każdego dnia, by pomóc w domu i iść do szkoły, a potem uczyć się więcej i więcej. <br><br>W końcu paradoksalnie ulgę znalazła w bólu. Pewnego razu, zupełnie przez przypadek idąc przez las do sąsiedniej wioski podarła buty i tą część lasu, gdzie rosły ostre jeżyny musiała przejść boso. Poraniła stopy i łydki. Płakała, ale odkryła, że w fizycznym bólu jest jakieś ukojenie. W domu nikt nie wiedział, bo choć sprawiała sobie cierpienie, to po wyciągnięciu cierni jej rany goiły się i znikały. Od tamtej pory za każdym razem przechodziła przez las boso. Po jakimś czasie przywykła też do fizycznego bólu. Nic już nie dawało ukojenia.<br><br>Z pomocą przyszła jej babcia, która nie była już w stanie patrzeć na to co przeżywa jej wnuczka. Wymyśliła sprytny plan, który wydostałby dziewczynę z tego piekła. Niestety plan ten wymagał dyskrecji i tylko ona i babcia mogły o tym wiedzieć. Skrzętna babunia wymyśliła, że powoli zaczną wyprzedawać to co same zrobiły przez lata i zbierać pieniądze. Poza tym mogły haftować pościele, szyć suknie, robić koce i pledy na szydełku, haftować serwety, ozdabiać kotary i zasłony, innymi słowy trudnić się tym co umiały najlepiej. Dlaczego do tej pory tego nie robiły? Niestety babcia była zbyt stara by sprzedawać swoje dzieła na targu w sąsiedniej wiosce, a Rumi zbyt młoda. Lecz teraz, zamiast wiązać się bandażami, mogła ukrywać pod sukniami haftowane aksamity i sprzedawać je za rueny na targu. Wcześniej o każdej rzeczy wyniesionej z domu dowiedziałby się ojciec, jeśli sam by nie zauważył, to powiedziałaby mu matka, albo brat. Teraz było inaczej. Brat przestał interesować się Rumi, lał się jak ojciec, z innymi oprychami w karczmie, a sam ojciec był już tak strawiony przez alkohol, że nawet nie schodził do babcinej piwniczki. Matka była zaś zaaprobowana własnymi problemami, więc istniała szansa, że też nie zauważy. <br><br>Po cichu i powolutku zaczęły realizować plan i tak przez kilka lat uzbierały sporą sumę pieniędzy. Nikt nie zauważył, nikt, zupełnie nikt. Choć im więcej miały pieniędzy tym bardziej bały się, że ojciec w końcu dowie się i zabierze im co do grosza. Oprócz pieniędzy Rumi zdobyła coś jeszcze – renomę. Stała się znana jako świetna krawcowa i hafciarka. Miała co raz więcej propozycji by szyć dla ludzi bogatych. Początkowo bała się brać na siebie takie prace, lecz z czasem nabrała odwagi. Doszło do tego, że jedna z możnych pań zaproponowała jej by ta zamieszkała w jej dworku i szyła dla niej i jej córek. Rumi nie mogła się zgodzić… nie mogła zostawić babci. Jednak los wreszcie się do niej uśmiechnął. Można dama zaproponowała by i babcia przeniosła się do domku jej służby, na szczęście starowinka nadal mogła pracować i pomagać wnuczce przy szyciu. Najtrudniejsze jednak w tym wszystkim było zniknięcie z domu. Musiały uciec – dosłownie uciec. Zabrać wszystko co miały i zniknąć w nocy, tak by nikt nie zauważył, co wcale nie było proste. Babcia miała jeszcze dobry wzrok i sprawne dłonie, ale jej nogi były słabe, nie mogła iść, samo wyjście z piwniczki sprawiało jej trudność, a gdzie tu dopiero myśleć o dalekiej podróży do możnej damy. Rumianek musiała coś wymyślić. <br><br>Po raz pierwszy w życiu postanowiła zrobić coś złego. Nie mogła kupić na targu konia, nie było jej na to stać, poza tym nawet jeśli – to jakim cudem miałaby go ukryć przed ojcem? Z ciężkim sercem postanowiła zrobić coś innego. Pakowały się powoli, każdego dnia troszeczkę, tak by nie zauważono poruszenia. W noc ucieczki Rumianek zrobiła coś, czego potem przez długi czas nie mogła sobie wybaczyć. Ukradła osiołka swoich sąsiadów. Zostawiła co prawda pod sianem mieszek z ruenami za niego, ale mimo wszystko czuła się winna. Zabrała zwierzę, opakowała je rzeczami, wsadziła na jego grzbiet babcię i ruszyła w drogę…<br><br>Kolejne lata minęły im w miarę spokojnie. Ich pani okazała się naprawdę dobra. Miały zawsze co jeść i gdzie spać. Kiedy okazało się, że Rumi jest jeszcze lepsza w swoim zawodzie niż mówiły plotki ona i jej babcia dostały osobny pokoik w domku służby. Zawsze było tam ciepło i jasno. Nie mogły narzekać. Niestety Rumianek, choć teraz w spokojnym miejscu, nie czuła się bezpiecznie. Miała koszmary, budziła się w nocy z krzykiem, czasem wpadała w panikę. Przypominały jej się czasy, gdy mieszkała w domu ojca. Wpadała w okresy melancholii, gdzie jej duszę zasnuwał mrok. Wspomnienia ją wykańczały. W pracy nadal była tak samo sumienna i dokładna, więc nikt nie z możnych nie zorientował się w sytuacji. Tam, wśród służby poznała dziewczynę w swoim wieku. Miała na imię Irja. Nie była szczególnie urodziwa, chuda, o płaskiej klatce piersiowej, wysoka, z bladą cera usianą piegami i płowymi rudymi włosami. Zaprzyjaźniły się. Najtrudniejszy okres pomogła jej przetrwać przyjaciółka. Była wsparciem dla niej i dla jej babci, która powoli zaczęła podupadać na zdrowiu. Mniej więcej w tym samym czasie w życiu Rumi pojawił się mężczyzna. Przyjęto na służbę do dworu młodego stajennego. Tariej był przystojnym, wesołym chłopcem z burzą blond loków na głowie i uśmiechu, którem nie dało się oprzeć. Znów do Rumianku uśmiechnęło się szczęście. Zakochała się w chłopcu, a on w niej. Jako, że Rumi miała już pewien status szybko pozwolono na ślub młodych. Dzięki temu, że pani dworu, w którym mieszkali poleciła swoim możnym przyjaciółką Rumianek jako doskonałą szwaczkę, ta zaczęła zarabiać naprawdę duże pieniądze. W mgnieniu oka w pobliskiej wiosce stanął mały domek. Tariej awansował na pomocnika kawalkatora, Rumi zarabiała na sprzedaży pięknych sukni. Babcia Wanda nie musiała już pracować. Rumianek i Tariej zabrali ją do swojego domu i od tamtej pory Lawenda żyła spokojnie i dostatnio. Niestety nadszedł tan smutny dzień, w którym ukochana babcia Rumi odeszła. Dziewczyna, choć od dawna wiedziała, że ten dzień w końcu nastąpi nie mogła się pogodzić z tą stratą. Zupełnie załamana sama podupadła na zdrowiu. Na szczęście zajął się nią troskliwy mąż i po kilku miesiącach kobieta wróciła do życia. Wtedy to, mając dom, pieniądze i stabilizację postanowili postarać się o potomka. Rumi bardzo chciała mieć dziecko, Tariej również pragnął mieć rodzinę. Był sierotą, wychowali go kapłani, dzięki czemu później trafił do dworku, w którym poznał Rumianek. Wyglądało na to, że życie teraz musi się już ułożyć, lecz mijały miesiące, a brązowowłosa nadal nie była brzemienna. Tariej uważał, że to tylko przypadek, że przecież nie każda kobieta od razu jest przy nadziei, że czasem trzeba na to zaczekać. Rumi jednak przejmowała się tym bardzo. Jej melancholia przychodziła i odchodziła. Często nie spała w nocy, chodziła zmęczona, lecz nie były to objawy ciąży, a stresu. <br><br>Mimo to, ich życie wyglądało na dobre i spokojne. Za domkiem Rumi urządziła mały ogródek. Był warzywnik, rabata z ziołami i kwiatkami. Oprócz szycia, dla przyjemności uprawiała kwiaty w doniczkach, które rozstawiała po domu. W końcu przestała martwić się o dziecko Uznała, że jeśli Pan będzie tak chciał, do da im to błogosławieństwo, jeśli nie – to nie. Przecież była szczęśliwa. Choć nadal cierpiała na swoje stany depresyjne, bezsenność i koszmary to uważała, że jest szczęśliwa… Aż do dnia, w którym do jej domu przybył posłaniec z dworu… <br>Jeden z koni, które wyprowadzał Tariej został ukąszony przez węża. Jad gada praktycznie natychmiast sparaliżował ogiera, ten przewrócił się, a Tariej nie zdążył uskoczyć. Zwaliło się na niego ponad osiemset kilogramów zwierzęcia. Zmarł natychmiast. Koń połamał mu wszystkie żebra i zgniótł narządy wewnętrzne. Samo wydostanie ciała mężczyzny spod wielkiego konia było problematyczne, dlatego wiadomość o jego śmierci dotarła do Rumi dopiero wieczorem. Gdy usłyszała co się stało, upadła. Przecież wszystko układało się tak dobrze…<br><br>Iria pomogła jej urządzić pogrzeb i zająć się innymi formalnymi sprawami. Tarieja pochowano na skraju pobliskiego lasu, na jego mogile położono duży kamień, a Rumi… Rumi posadziła na niej rumianek. Tak… rumianek. Tariej mówił, że jej imię jest piękne, że nie powinna się go wstydzić, że kocha ją razem z nim. Jako jedyny mówił do niej pełnym imieniem, jako jedyny… Teraz brązowowłosej została już tylko praca i przyjaciółka. Nie miała nic innego, a musiała żyć dalej…