Większość wampirów uważa się za rasę panów tylko dlatego, że znajdują się wyżej od ludzi w łańcuchu pokarmowym. Ignorują fakt, że są inne rasy, które mogłyby zetrzeć je w drobny pył. Zamykają się w swoich kręgach, na swych dworach, urządzając bale, popijając krew winem i wierząc, że świat należy do nich. Ale nie są tak dostojni, jak im się wydaje. Mogą nazywać się arystokratami, lecz Gavrilo wie, że są jedynie nędznymi pijawkami.
Urodził się i wychował na dworze, a tam obracał się wśród długowiecznych, którzy traktowali ludzi jak bydło. Czerpał od nich nauki i prawie stał się jednym z nich. Był wdzięczny za to, że do tego nie doszło, nawet jeśli nigdy więcej nie kąpał się w takich luksusach, jak za czasów wczesnego dzieciństwa.
Kiedy skończył osiem lat, wyszło na jaw pochodzenie jego matki. Wżeniła się w rodzinę wyłącznie dlatego, że miała czystą krew. A przynajmniej tak chciała, żeby myśleli inni, bo gdyby okazało się, że została przemieniona z człowieka, nie byłoby tutaj ani jej, ani syna, któremu chciała zapewnić dobrą przyszłość... i którego w ten sposób potępiła na resztę życia.
Gavrilo pamięta tylko krew, która trysnęła z piersi jego matki oraz z jego własnego gardła. Pamięta straszne słowa, które padły w ich kierunku z ust jego ojca. Nigdy wcześniej nie był na niego ani na matkę zły, więc to nie mógł być jego ojciec. To właśnie sobie na początku wmawiał, jednak z wiekiem zamiast smutku przepełniał go wyłącznie gniew na myśl o osobie, którą dawniej uważał za kochanego rodzica.
Myślał, że rodzina pragnęła ich śmierci, lecz jej prawdziwe zamiary okazały się bardziej parszywe. Po tym, jak upuszczono im krew, nałożono na nich klątwę przeznaczoną dla osób, które hańbią dobre imię rodu, a na koniec zdrajcy zostali wygnani.
Gavrilo wraz z matką wylądowali na ulicy. Po utracie krwi musieli zaspokoić swój głód, ale nie potrafili polować na ludzi. Zawsze mieli ich pod dostatkiem...
Żerowali więc na posoce szczurów i bezpańskich zwierząt. Ta smakowała paskudnie, w przeciwieństwie do starannie wyselekcjonowanego dworskiego "bydła". Chęć przetrwania była jednak silniejsza od kręcenia nosem i wybrzydzania. Gavrilo był młody, a jego organizm silny, więc prędko wylizał się z ran. Jego matka nie mogła powiedzieć tego samego - przez długi czas była wyczerpana, a dziura w brzuchu doskwierała jej. Mimo to starała się przynosić pożywienie i zawsze na pierwszym miejscu stawiała swoje dziecko.
Pewnego razu podarowała mu pierścień - sygnet rodu Vissarion, który zdołała przemycić. Był przepełniony magią i pozwalał wampirom na poruszanie się w świetle dnia z pewnymi ograniczeniami. Następnie, jak co dzień, wyruszyła w poszukiwaniu jedzenia, choć tym razem nie wróciła. Gavrilo nie dowiedział się, co ją spotkało. Została zabita? Spłonęła w świetle słonecznym? A może zwyczajnie odeszła? Przez pierwsze miesiące rozpaczliwie szukał na to odpowiedzi, lecz w końcu pogodził się z faktem, że został sam.
Minęło kilka lat, a on radził sobie coraz lepiej. Ulica stała się jego domem, a przetrwanie stało się tak proste jak oddychanie, dlatego zaczął parać się czymś, co nie było mu potrzebne do życia - kieszonkostwem. Nie wiedział, jak inaczej mógłby zarobić, a chciał spełnić swoje marzenia. Te zaczynały się skromnie: na początku zapragnął mieć nowe buty. Długo na nie zbierał, ale gdy w końcu mu się to udało, uwierzył, że wszystko jest możliwe. Wyznaczał sobie więc kolejne cele, nie przejmując się tym, że okradając innych, uprzykrza im życie, a jednocześnie podejmuje duże ryzyko.
Do tej pory sprzyjało mu szczęście początkującego, ale kiedyś musiał narazić się nieodpowiedniej osobie. Kobieta i dziewczynka, akurat zajęte oglądaniem czegoś na straganie. Wystarczyło przejść obok i sięgnąć po sakiewkę, nic prostszego.
Akurat!
Gavrilo zatoczył się i upadł na ziemię. Po chwili zgiął się w pół, obejmując rękoma brzuch. Wielki, brodaty mężczyzna kopnął go tak mocno, że dzieciak zakasłał krwią. Jęknął z bólu, był tak zdezorientowany, że nawet nie pomyślał o ucieczce. Nim jednak ze strony obcego padł kolejny cios, dziewczynka, która wcześniej stała przy straganie, zagrodziła mu drogę.
- Tato, nie! Zostaw go, błagam! - krzyknęła zlękniona na ten widok.
- Ty parszywy złodzieju! Nie popuszczę takiemu szkodnikowi jak ty! - rzucił zaciekle, po czym charknął i splunął na chłopaka.
- Na pewno zrobił to z głodu. Zobacz jaki jest chudy. - Odwróciła się w kierunku wampira. - Wszystko w porządku?
- Głupi bachor. Przetrzepię ci skórę, jak wrócimy do domu. - Ojciec dziewczynki był wyraźnie zły na nią, a ton jego głosu wskazywał na to, że nie były to wyłącznie czcze pogróżki.
Dziewczynka nie przejęła się tym. Uśmiechnęła się do Gavrila i nim matka pociągnęła ją za rękę, zdążyła wyszeptać:
- Przyjdź jutro rano na most za zachodnią bramą.
Po tych słowach odeszli, zostawiając go leżącego na bruku. Bardziej niż przybity całą tą sytuacją, był zaciekawiony. Już wtedy zdecydował, że wybierze się na spotkanie z tajemniczą dziewczyną. Nie miał powodu, by ją zignorować. No i był jej coś winien.
Jillie okazała się bardzo sympatyczną osóbką. Przyniosła mu trochę ludzkiego jedzenia, które z wdzięczności przyjął, nawet jeśli nie mogło go nasycić. Łatwo zdobyła jego zaufanie z wzajemnością. Powierzył jej nawet swój sekret - ukazał przed nią swoje kły. Ku jego zdziwieniu była bardziej zaciekawiona, niż przestraszona. Od tamtej pory uważał ją za przyjaciółkę, zaś ludzi nie widział wyłącznie jako pożywienie, pomimo tego co wpajali mu członkowie rodu.
Spotykali się niemal codziennie. Młody wampir dawno nie był tak szczęśliwy. Coś go jednak niepokoiło...
"Skąd masz te siniaki?" - napisał palcem na piasku, kiedy przebywali na wybrzeżu i odprowadzali wzrokiem statki wypływające z portu.
Dziewczyna zaśmiała się niezręcznie, kładąc dłoń na pokiereszowanym ramieniu.
- To tajemnica. Ty też nie chcesz mi zdradzić, skąd masz tą bliznę.
Gavrilo odwrócił na moment wzrok. Zirytowało go, że zmieniła temat, choć nie mógł jej za to winić. Nie chciał też opowiadać o swojej przeszłości.
Wkrótce zrobił coś, z czego nie był do końca dumny - podążył ukradkiem za swoją przyjaciółką, a gdy dotarł pod jej dom, wejrzał przez okno. To, co zastał, wstrząsnęło nim. Widział, że była bita przez własnego ojca i ta kwestia nurtowała go przez długi czas. Nie chciał się przyznać, że ją szpiegował, ale czuł, że powinien coś zrobić z tą sytuacją. Zaproponował kilka razy, aby uciekli z tego miasta, lecz za każdym razem spotykał się z odmową. I nie rozumiał czemu.
- Skoro krew zwierząt tak cię obrzydza, to czemu ją pijesz? - spytała, huśtając się na gałęzi dębu.
Minęły lata. Gavrilo łapał się wielu rzeczy - jeśli nie chadzał do szemranych uliczek, aby opylać fanty, bądź zdobywać informacje, to szkolił się u magów. Okazało się, że ma smykałkę do korzystania ze swojego źródła. Do tej pory zdążył nauczyć się kilku sztuczek, a szczególnie przydatna okazała się dziedzina umysłu, która umożliwiła mu porozumiewanie się za pomocą myśli.
- "A co innego mam pić?" - Uniósł brew na to niedorzeczne pytanie.
Dziewczyna chwilę przyglądała się wampirowi, który przecierał usta ręką. Kiedy wyrzucił martwego wróbla, wznowiła rozmowę:
- Możesz spróbować trochę mojej krwi. - Odsłoniła nieśmiało szyję, przeczesując palcami włosy.
- Jesteś pewna? - dopytał Gavrilo, patrząc na towarzyszkę z niedowierzaniem.
Skinęła głową, a on, nie zwlekając dłużej, zatopił w niej swoje kły. Rozkoszując się smakiem, przypomniał sobie, jak dawno doświadczał tego samego po raz ostatni i jak dobrze się wtedy czuł. Teraz, gdy troskliwie obejmowała go ramionami, nie mógł się powstrzymać, by zaczerpnąć jeszcze jeden łyk. I kolejny. Uśmiechała się, nucąc coś pod nosem. Ich wspólna przyszłość będzie usłana różami.
Nie zauważył, kiedy ręka dziewczyny opadła bezwładnie, a tlące się w jej oczach życie już na zawsze zgasło.
Wtedy właśnie dotarło do niego, że urodził się potworem i choćby nie wiem, jak bardzo tego pragnął, nie zdoła uciec od swojej plugawej natury. Kierowany żalem postanowił zrobić coś, co chodziło mu po głowie już od wielu lat. I jedyna osoba, która mogła go powstrzymać, właśnie odeszła.
Poszedł do niewielkiego domku na obrzeżach miasta. Wieczorem zakradł się do środka i pochylił nad łóżkiem dorosłego mężczyzny. Jego chrapanie rozlegało się po pomieszczeniu, a z ust wydobywał się smród gorzały. Wampir żywił do tego człowieka niemal tak silną nienawiść, jak do samego siebie. A mimo to nie był w stanie go zabić, wciąż mając w głowie obraz jego martwej córki.
Zastanawiając się, co zrobić - dać upust swojemu gniewu, czy okazać litość - nie zauważył, że ofiara się budzi.
Rzucili się sobie do gardeł i okładali pięściami. Gavrilo bez większego trudu zdołał przycisnąć pijanego przeciwnika do ściany, lecz nie zadał ostatniego ciosu. Śmierć była wyrokiem, którego on nie potrafił wydać. Co innego cierpienie...
Gavrilo znał różne ciemne zaułki w tym mieście. Do jednego z nich przyprowadził swoją zdobycz, związaną, z odciętym językiem i świeżymi ranami.
- Zróbcie z nim, co chcecie - rzucił beznamiętnie.
Natychmiast mężczyzną zainteresowało się kilku typów. Przewidział to, byli bowiem znani z tego, że prowadzili dość kontrowersyjny biznes. Samemu wampirowi zaproponowano ciekawą posadę, a on, nie mając lepszego pomysłu, gdzie się podziać, przystał na ich propozycję.
Handel żywym towarem znacząco rozkwitł dzięki Gavrilo, który po wielu latach stanął na czele owego przestępczego procederu. Wprost proporcjonalnie do jego kariery, serce wampira zaczęło gnić. Nigdy nie przestał sobą gardzić, a mimo to nie kiwnął choćby palcem, żeby coś zmienić. Uznał, że skoro już wkroczył na tą ścieżkę, będzie nią podążał do samego końca, a przy okazji zbruka nieco reputację swojej rasy, która zasługuje na wieczne potępienie.
Co ciekawe, sam nigdy nie stosował fizycznej przemocy - miał ludzi od tego, natomiast walki nauczył się wyłącznie do samoobrony. Potrafił przekonywać osoby bez grosza, aby oddały się w jego ręce - w zamian oferował ich krewnym pokaźną zapłatę, z której mogli się utrzymać. Starał się zapewniać takiemu "towarowi" w miarę dobre warunki. Pozostałymi niewolnikami byli najczęściej przestępcy i zbrodniarze, na których stosował różne metody, mające ich złamać - najczęściej wpływał na ich psychikę czy to magią umysłu, czy z pomocą tortur, do których miał smykałkę.
Wielu ludzi chciało go dorwać, dlatego nieraz zastanawiał się, jak tego uniknąć. Ostatecznie doszedł do wniosku, że potrzebuje ochroniarza, któremu mógł powierzyć swoje życie - kogoś, kto bezwzględnie wykona każdy jego rozkaz; komu nawet nie przyjdzie do głowy, by go zdradzić.
Mijały lata, nim trafił na odpowiednią istotę. Zaczęło się od tego, że w okolicznej wsi pojawiła się tajemnicza bestia, która pozostawiała po sobie stosy zmasakrowanych ciał. Dopiero gdy stracił kilku niewolników, Gavrilo zainteresował się sprawą. Szukał przez wiele dni, zastawiał przynęty, nim w końcu napotkał ślad ludożercy i schwytał go z pomocą wielu rąk. Seryjnym mordercą okazał się wilkołak, który był silniejszy od swoich pobratymców, a co ciekawsze - niczym nie różnił się od dzikiego zwierzęcia w swym zachowaniu. Jedynym, co przy sobie miał, był nieśmiertelnik z wyrytym nań imieniem "Bellamy". Tak też wampir postanowił nazywać zmiennokształtnego. Zamiast się go pozbyć lub ukarać, przyjął go do siebie, wytrenował i całkowicie sobie podporządkował. Nie było to proste, doszło między nimi do wielu potyczek, ale w chwili gdy pakt został zawiązany, przywódca przestępczej szajki zyskał niezwykle cennego sojusznika.
Zdołał posiąść władzę, o jaką nigdy by się nie posądzał. Wydawało mu się, że nic w tamtym momencie nie zdoła go pogrążyć, a mimo to, po prawie dwustu latach... Siedział w zatęchłej celi, czekając na swoją egzekucję. Towarzyszyły mu jedynie szczury, pająki oraz wszechobecna ciemność.
Jak się tu znalazł? Okazało się, że wystarczył jeden cynk dla straży miejskiej, by wszyscy zlecieli się do jego posiadłości i zechcieli go aresztować bez żadnego procesu. Jeden cynk... Nie od byle kogo. Gavrilo miał pewność, że został skazany przez ten sam ród, który dawniej nazywał swoją rodziną. Być może nie spodobało im się to, że śmiał przedstawiać się ich nazwiskiem.
I bardzo dobrze.
Pozostało mu już tylko oczekiwanie na śmierć. Nie wiedział, co czuć w takiej sytuacji - chyba był nieco rozczarowany. Miał dużo czasu na przemyślenia i doszedł do wniosku, że koniec końców nie okazał się lepszy od tych, co poderżnęli mu gardło.
W jego głowie ciągle pojawiał się ten sam obraz - widok trupio bladej dziewczyny, którą niegdyś kochał. Tak, kochał. Dopiero teraz odważył się to przyznać przed samym sobą.
Kiedy wygłodniały i skulony wpatrywał się nieprzytomnie w przestrzeń, po drugiej stronie krat pojawiła się osoba, która nie była ni strażnikiem, ni katem. Kobieta przedstawiła się jako Lythania. Ale czy na pewno była kobietą? Bardziej przypominała dym, który jedynie imitował ludzką sylwetkę. Szybko rozpłynęła się i pojawiła tuż obok. Zaczęła opowiadać o wzniosłych rzeczach, o tym, co mógłby zrobić u jej boku; co mogliby zrobić razem. I jak mogliby się odegrać na tym ponurym świecie.
Gavrilo nie mógł wypowiedzieć ani słowa, z kolei kajdany z thargornu blokowały jego magię. Skinął jednak głową. Zgodził się z nią pójść, mimo że nie mógł wiedzieć, jak to się dla niego skończy. Nie zachęciła go ku temu wyłącznie chęć przetrwania, czy puste obietnice nieznajomej. Zainteresował się jej osobą. Postanowił odkryć, co trzyma tą zjawę na świecie i skąd się biorą jej mściwe ambicje. Dopiero wówczas zdecyduje, czy chce za nią podążać i pomagać jej z powodu innego niż dług.
Nim dał się przez nią zaprowadzić do pozostałych osób, które zwerbowała, przekonał ją, by otworzyli jeszcze jedną celę. Przeczuwał, że w przyszłości pomoc pewnego humanoidalnego wilka może okazać się przydatna.