„Krwi nie zmyjesz, bo ta zostawia dwa ślady - jeden na uzbrojeniu, drugi na sercu. Owszem, zbroja może lśnić, ale serce, póki bije, wciąż obciążone jest posoką zabitych”
~ Sugarro
~~~
Wspomnienia Członka Klanu
~~~
Wiele, wiele lat temu istniało miejsce w Dolinie Maurat, gdzie nikt się nie zapuszczał ze względu na brak czegokolwiek, co mogłoby wzbudzić zainteresowanie, bądź mogłoby służyć za źródło zarobku. To właśnie tam, od czasów, których niewielu pamięta, istniał klan centaurów o wdzięcznej nazwie Klan Szczęścia. Ze względu na swoje położenie, jak i również na to, że członkowie klanu zdawali się wystarczająco zadowoleni z życia bez przemierzania odleglejszych terenów, byli oni w pewnym sensie odizolowani od reszty świata, żyjąc własnym życiem i nie przejmując się tym, co może istnieć poza granicami tego, co nazywali domem.
Z tego względu nazwa klanu była szczególnie na miejscu - od setek lat żadna tragedia nie dotknęła którejkolwiek z rodzin będących częścią tego społeczeństwa, największe niebezpieczeństwo zaś, jakiego mogli się spodziewać, to spontaniczny pożar okolicznych terenów bądź ukąszenie przez wystraszone jadowite zwierzę. Z tego to powodu kolejne pokolenia kładły coraz mniejszy nacisk na walkę i trening do tejże przygotowujący. Zamiast tego, cieszyli się życiem, dopóki ono trwało.
Przynajmniej tak było w przypadku większości centaurów. W którymś pokoleniu bowiem znalazło się dwóch braci. Ich narodziny były zwyczajne, lecz to, co im towarzyszyło, już nie. Centaur, którego to Matka Natura obdarzyła zdolnością odczytywania przyszłości innych, stwierdził, iż każdy z nich - w swoim czasie - zmieni nieodwracalnie klan Szczęścia. Rzecz jasna wszyscy odebrali to za dobrą nowinę - ci, którym na myśl przyszło, że to może równie dobrze oznaczać tragedię, nie śmieli nawet otworzyć ust, co by nie obrazić matki i ojca nowo narodzonych.
Ledwo zaczęli galopować, a ich rozwój poszedł w dwie przeciwne strony w każdej możliwej dziedzinie. Peperro był wątłym, niemalże zniewieściałym blondynem, co zresztą dobrze współgrało z jego nad wyraz niskim potencjałem fizycznym. Rekompensował to sobie jednak tym, że magia zdawała się współgrać z nim na równi z tym, jak lewa ręka współgra z prawą; już kilka dni po urodzeniu potrafił - nieświadomie - kontrolować magię. W wieku kilku lat potrafił w pełni zapanować nad skutkiem tego, co wywoła, a gdy nadchodziły jego trzydzieste urodziny, czyli czas, po którym został uznany za pełnoprawnego członka klanu, nawet wszyscy inni członkowie centaurzej wspólnoty razem wzięci nie potrafili przewyższyć Peperro pod względem czystego potencjału magicznego czy nawet zdolności korzystania z tychże.
Był on także niezwykle inteligentnym osobnikiem, który bez trudu potrafił nie tylko pochłaniać wiedzę starszych, ale także na jej podstawie zdobywać nową.
Brązowowłosy Sugarro, jak wcześniej wspomnianio, różnił się od Peperro diametralnie. Rósł w niespotykanym, czasami nawet niepokojącym tempie, przez co górował nie tylko nad swoimi rówieśnikami, ale także nad centaurami o kilka lat starszymi od niego. Na dodatek jego ciało nabierało zarówno siły, wytrzymałości jak i również czysto męskich cech, z zastraszającą prędkością. Gdy był ledwie nastolatkiem, dorównywał wysokością w pełni dorosłym członkom klanu, a na widok tego, jak jest umięśniony, żartowano, iż bliżej mu do bycia w połowie bykiem, niż koniem. Sugarro zdawał się być w pełni tego świadomy i akceptował to, bowiem na tym skupił swój rozwój - na trenowaniu swojego ciała w celu wzmocnienia jego aspektów fizycznych. Był on z tego powodu jednym z nielicznych centaurów klanu Szczęścia, który z własnej woli pielęgnował - niejako zaniedbaną przez jego współbratymców - sztukę walki. Nie był może zbyt bystrym przedstawicielem swojej rasy, ale fascynowały go tradycje klanu, jego historia oraz legendy, co zresztą wyuczyło w nim silne zasady moralne, jak i również przywiązanie do społeczeństwa, w którym to żył.
Chociaż obydwoje różnili się od siebie znacznie, to jednak jeden brat wspierał drugiego i cieszył się jego szczęściem. Razem często spędzali czas oraz rozmyślali nad tym, w jaki sposób każdy z nich zmieni klan na lepsze. Peperro od zawsze wiedział, że chce zostać szamanem klanu, co by jego magia i wiedza mogły służyć dobru wszystkim w każdą godzinę dnia. Sugarro z początku nie wiedział, kim będzie, jednak z czasem zdecydował, iż jego przeznaczeniem musi być zostanie wodzem, co by jego siła mogła obronić klan przed wszelkim zagrożeniem, a jego zasady zaś byłyby przykładem dla młodszych pokoleń.
Marzenie Peperro spełniło się tak szybko, jak to było możliwe - Ledwie przyznano mu, ze względu na trzydzieste urodziny, tytuł pełnoprawnego członka klanu, a dotychczasowy szaman oddał swój tytuł jemu, widząc w nim potężną magię oraz godnego zastępce. To zdarzenie, wraz z ciągłym zapewnianiem ze strony brata, że i jego pewnie spotka szczęście, sprawiło że Sugarro starał się jeszcze bardziej pokazać się jako dobry potencjalny wódz klanu. Pomagał wszędzie, gdzie jego rozmiary i siła były atutem, nieważne, czy został poproszony o asystę. Rzecz jasna wszyscy byli mu za to wdzięczni za to, że z jego pomocą nie tylko lżej było, ale także szybciej szły codzienne obowiązki członków Klanu.
W ten sposób minął rok, później kilka lat, a jeszcze później kolejne kilkanaście. Zanim wybiło Sugarro sto lat, nadszedł czas, na który tak cierpliwie czekał. Obecny wódz był już za stary, wybrał więc swojego zastępcę, lecz nie był nim Sugarro, a inny, mniej wyróżniający się wśród naturian osobnik. Tego dnia Sugarro wyraził swój sprzeciw, kiedy tylko ta wieść dotarła do niego. Z trudem opanowując gniew, przemówił do wszystkich, przysięgając, że postara się jeszcze bardziej, co by następnym razem to on stał się osobą odpowiedzialną za opiekę nad klanem. Nie były to rzecz jasna słowa rzucone na wiatr, o czym świadczyła jego śmiertelnie poważna mina. Od tego czasu Sugarro nie miał dla siebie litości - jeśli coś było to zrobienia, a on był w stanie to zrobić, to wtedy robił to najlepiej jak umiał. Możnaby powiedzieć, że przemienił swój gniew na energię, której nadmiar nie dawał mu spać spokojnie w nocy.
To wszystko jednak nie zmieniało jednak faktu, że krew kipiała mu dziką furią za każdym razem, gdy przypominał sobie, że ktoś inny został uznany osobą bardziej godną od niego na stanowisko wodza. Gdy tylko miał wolną chwilę, odchodził w okoliczny las, gdzie wyładowywał swój gniew na drzewach, które łamał - a czasem i powalał - uderzeniami swych mocarnych kopyt. W gorszych momentach własnymi pięściami bił w pnie drzew, nieraz pozostawiając po nich wyraźne ślady pod postaciami wgnieceń. Choć mogło to wydawać się drastyczne jak na naturianina, to jednak dzięki temu panował nad swoim gniewem, który ze względu na centaurze pochodzenie, był niezwykle łatwy do wzniecenia i tak samo trudny do utrzymania w ryzach.
Tak oto upłyneło wiele, wiele lat. Sugarro, choć nadal wypełniał swoje obowiązki wobec klanu, był oschły wobec wszystkich, nawet wobec własnego brata, któremu w głębi serca zazdrościł sukcesu w spełnieniu marzenia. Wielu tłumaczyło mu, że może bycie wodzem nie jest mu pisane, lecz szły te słowa na marne, centaur bowiem był uparty jak osioł, a nawet gorzej. Najgorsze było jednak to, że z każdym rokiem, który przemijał, furia coraz bardziej pochłaniała naturianina. Pragnął jedynie tytułu, który byłby okazaniem wdzięczności klanu wobec jego czynów, ale ten nie dość, że wciąż był nieuchwytny, to na dodatek na jego oczach był nadawany słabszym osobnikom.
W końcu nadszedł dzień, kiedy Sugarro nie wytrzymał. Minęło ponad dwieście dwadzieścia wiosen od jego urodzenia, a on wciąż, pomimo całej ciężkiej pracy, pomimo poświęcenia, był jedynie zwykłym członkiem klanu. Coś w nim pękło. Wykrzyczał wszystkie, dosyć nieliczne, przekleństwa, jakie znał, w stronę swojego klanu. Oskarżył ich o zaniżanie jego osiągnięć, o ignorowanie jego czynów, o to, że najwyraźniej nie zaakceptowali go jako członka klanu. Wszyscy rzecz jasna - zgodnie z prawdą - zaprzeczali. Lecz na nic słowa rodziny, przyjaciół, on już zdecydował. Rzucając groźbę, iż pożałują tego, jak go potraktowali, zaczął galop w pierwszym lepszym kierunku.
~~~
Wspomnienia Mordercy
~~~
Pierwsza wioska ludzi, jaką spotkał, była ledwie kilkunastoma drewnianymi budynkami ustawionymi obok siebie. Była, bowiem Sugarro z pomocą swoich kopyt i gołych rąk zdołał zutylizować znaczną część drewna w drzazgi. Tamtejsi mieszkańcy nie spodziewali się czegoś takiego, ale gdy tylko dotarło do nich, że naturianin jest gotowy stratować ich w swoim szale, uciekli jak najdalej w stronę najbliższego miasta, szukając schronienia. To była jego pierwsza interakcja naturanina z rasą ludzką, jednak centaurowi nie przeszkadzało to zbytnio. Zniszczenie, które przyniósł na ludzką osadę, dało mu - jak się później okazać miało - chwilowe ukojenie nerwów, zaś przyjrzenie się temu, jakie rzeczy pozostawili po sobie ludzie, sprawiło, iż nie dręczyły go wyrzuty sumienia. Tutejsi byli bowiem myśliwymi, więc oczywiste było, że skóry zabitych zwierząt i wypchane trofea były w niemal każdym domu. Choć porzucił swój klan, nadal był centaurem, czyli niejakim obrońcą natury, nic więc dziwnego, że na tej podstawie zaczął widzieć rasę ludzką jako wrogów, na których śmiało może spaść jego wciąż gorejący gniew.
Skorzystał ze wszystkiego, co tylko było przydatne, a co znalazł pośród roztrzaskanych domów - zjadł, napoił się, a także miał szczęście trafić na kilka książek w Mowie Wspólnej - nie wiedział bowiem, czy ludzie będą z tego języka korzystać - które to ukazały mu skrawek kultury tej dwunożnej rasy. Co by tu nie mówić, Sugarro miał jeden powód więcej, by pod ciężarem swych kopyt przynieść cierpienie i ból na tych, którzy wyglądają na wrogów Matki Natury.. Wiedział, że uciekający mieszkańcy pobiegli do najbezpieczniejszego miejsca, jakie znali, dlatego nie poszedł ich śladem, zamiast tego obierając inny kierunek. Może to był jego pierwszy raz poza terenami należącymi do już-nie-jego klanu, ale nie oznaczało to, że bał się nieznanego, wręcz przeciwnie - krew kipiała mu w żyłach nie tylko ze złości bowiem, ale także od żądzy poznania tego, co jeszcze będzie miał okazję ujrzeć swoimi oczami w tym zadziwiająco ogromnym i dotąd nieznanym dla niego świecie.
Znalazł w ten sposób dwie podobne wioski, które skończyły tak samo, jak pierwsza - wszyscy mieszkańcy uciekli, nim dosięgnął ich gniew centaura, zaś z budynków zostały okaleczone struktury, które już nie nadawały się do zamieszkania. Po raz kolejny posilił się kosztem tych, którzy to uciekli, a także zyskał nieco wiedzy, która utwierdziła go w jego postępowaniu. Widział w dotychczas spotkanych ludziach tylko osoby wykorzystujące naturę ponad wszelkie granice, dlatego też uznał, że dalsze rozładowywanie jego wciąż narastającego gniewu w ten sposób będzie zarazem dobrą karą dla tych istot, u których brak poszanowania dla zieleni.
Kilka drobnych wiosek później zdarzył się moment, kiedy to gniew Sugarro osłabł na tyle, by ten postanowił w bardziej pokojowy sposób zapoznać się z mieszkańcami kolejnego miejsca, do którego dotrze, idąc przed siebie. Oczywiście w jego przypadku “bardziej pokojowy” oznaczało jedynie, że zamiast aktywnie niszczyć budynki i przeganiać ludzi, centaur postraszy ich jak tylko może, w międzyczasie zdobywając tak wiele cennych informacji - i zapasów - ile mógł. Było to łatwe, bowiem tak jak wcześniej, nie natknął się na kogokolwiek, kto byłby choćby gotowy do walki z nim. O dziwo, wystraszeni ludzie byli gotowi oddać mu niemal wszystko w zamian za to, że nie zostaną stratowani przez ogromnego naturianina, co było dla Sugarro bardzo przydatne. Z tego też powodu, gdy zjadł, co dał radę zjeść i gdy dowiedział się tego, co mógł od tutejszych, ruszył dalej, by z mieszkańcami kolejnych wiosek zrobić to samo.
Powoli zaczynał mieć pełen obraz ludzkości, której to przedstawicieli zaczynał określać za pomocą nowo poznanego słowa - heretyk. Lubił, jak ono brzmiało, a także jego znaczenie pasowało do powodu, przez który to nie pałał on do dwunożnych sympatią. W ten oto sposób nachodził kolejne wioski “heretyków”, łagodząc swój gniew ich kosztem. Już od początku jego zachowanie zwracało na niego uwagę osób, które to odpowiedzialne są za pilnowanie porządku, jednak dopiero po kilkudziesięciu dniach Sugarro został dogoniony przez pościg - grupę ciężko uzbrojonych rycerzy na koniach. Mówiąc w dużym uproszczeniu, walka okazała się nieunikniona. Chociaż centaur ostatecznie wygrał, to jednak ucierpiał od broni przeciwników. Po części zazdrościł im pancerza, który to wytrzymać potrafił kilkanaście jego najsilniejszych ciosów. Postanowił, iż zanim zwróci na siebie uwagę poprzez najazd na kolejną osadę, spróbuje pozyskać uzbrojenie podobne do tego, które posiadali ludzie.
Nie było to jednak łatwe. Żaden ludzki kowal, nawet pod groźbą śmierci, nie podołał zadaniu - Sugarro żądał bowiem wykonania możliwie najgrubszej zbroi, która pokryłaby całą jego ludzką część ciała, jak i również część końskiego. Wyzwanie to przerastało ręce nawet bardziej doświadczonych rzemieślników - ciężko było pracować z metalem o grubości, jakiej oczekiwał wiecznie gniewny centaur. Zdesperowany naturianin, za radą jednego z kowali, udał się na zimną północ w poszukiwaniu krasnoluda, który podoła jego żądaniu.
Podróż była długa i owocna w wiedzę i doświadczenia, ale najważniejsze było to, że dotarł w śnieżne tereny, które, choć nieprzyjazne dla kogoś takiego jak on, to jednak nie stanowiły wyzwania dla jego silnego ciała. Pierwsi krasnoludzcy rzemieślnicy okazali się niezbyt chętni do współpracy - uparcie domagali się waluty w zamian za robotę, a nie ciągłych gróźb i krzyków. Naturianin już miał opuścić te tereny, kiedy to do niego przybył krasnolud, co to słyszał o jego żądaniu. Najwyraźniej ten konkretny kowal uznał zamówienie centaura za wyzwanie, którym mógłby udowodnić swoje umiejętności, nie prosił bowiem on o nic a nic, współpracując przy tym w pełni z Sugarro, co zresztą zadziwiło kopytnego równie mocno, jak to, że po ukończeniu zbroi otrzymał on, poza nią, także lance, która służyć mu miała za broń. Było to na tyle podejrzane, że aż zapytał o to, co w zamian musi zrobić - krasnolud żądał jedynie, by centaur wymawiał jego imię przed każdym spotkaniem z wrogiem, co miało służyć za reklamę.
W końcu mógł zniknąć ze śnieżnych terenów i powrócić do zaspokajania swego gniewu poprzez atakowanie ludzi i ich osad, co zresztą szło jeszcze lepiej niż zwykle - dzięki broni potrafił łatwiej odeprzeć jakikolwiek opór, zaś zbroja świetnie chroniła go przed większością ataków. Wszystko to jednak jedynie tymczasowo przygaszało jego furię, o czym naturianin dobrze wiedzial. Rozmyślał długo nad tym, jak mógłby pozbyć się źródła tej emocji i choć z początku wątpliwości nim szargały, to jednak w końcu zdecydował się na pozbycie się problemu - a to oznaczało unicestwienie jego klanu z powierzchni ziemi.
Z początku chciał to zrobić sam, jednak za każdym razem wycofywał się w ostatniej chwili. Najwyraźniej resztki szacunku do swego własnego ludu nie pozwalały mu dokonać tego straszliwego czynu. Znalazł jednak rozwiązanie tego problemu - po kilku rozmowach z ludźmi, na których najechał w międzyczasie, znalazł bandytów, którzy bardzo chętnie przyjęli ofertę łatwego zdobycia dużej ilości centaurzych niewolników czy też końskiego mięsa i skóry w celu spieniężenia. Zgodnie z radą Sugarro, udawali przyjaznych po przybyciu na tereny klanu, tylko po to, by z zaskoczenia wybić bądź schwytać każdego żywego centaura - czy to mężczyznę, czy kobietę, czy nawet dzieci.
Kilka dni po tych wydarzeniach, naturianin w zbroi przeszedł po zgliszczach swego dawnego domu, mając nadzieje, że gniew ustąpi. Ten jednak trwał pomimo świadomości, iż ci, którzy nie uszanowali jego ciężkiej pracy, już nie byli wśród żywych. Krzyczał z całych sił - sam nie wiedział, czy do siebie, czy do bogów, czy do duchów niedawno zabitych - nie rozumiejąc, czemu gorejący ogień wewnątrz niego nie przygasa. Dopiero gdy opadł z sił, zrozumiał, że choć stary gniew zniknął, to nowy zastąpił jego miejsce. Może i atakował i mordował ludzi z wielką brutalnością, ale klan Szczęścia był jego rodziną, bez względu na to, co zrobili. Jego sumienie i wychowanie wywołało w nim poczucie winy, a to, zgodnie z naturą centaurów, przemieniło się w czystą furię. Był w punkcie wyjścia, tyle że teraz było o wiele gorzej, nie miał bowiem miejsca, do którego mógłby wrócić.
Zły na siebie za to, że zaślepił go gniew, w wyniku czego splamił swój własny rodowód, powrócił do łagodzenia swojego gniewu poprzez atakowanie ludzi. Szybko jednak odkrył, że to już nie pomagało - każda próba przypominała mu o tym, co się stało z klanem. Zdesperowany, zaczął szukać innych sposobów. Próbował tej tak zwanej “medytacji”, szukał ukojenia w uciechach życia, a także nauczył się gry na flecie, lecz żadna z tych rzeczy nie ugasiła ognia, który powstał w wyniku zagłady klanu. Mając coraz mniej opcji uznał, iż jedynym sposobem może okazać się zastąpienie klanu czymś, czym mógłby się opiekować. Zaczął szukać jakiegokolwiek miejsca, które by go przyjęło, lecz to nie było łatwe - jego czyny były znane znacznej większości ludzi, lecz nawet ci, co go nie znali, nie potrzebowali ani też nie chcieli go. Inne klany, które napotkał, nie chciały go przyjąć, czując hańbę i krew na naturianinie.
Rozwiązanie przyniósł przypadek - dotarła do niego plotka o miejscu, gdzie sprawuje się opiekę nad porzuconymi i samotnymi dziećmi ras wszelakich. To mogła być jego jedyna szansa na ugaszenie ognia, dlatego też nie zawahał się z udaniem się natychmiast we wskazane miejsce. Na szczęście dla niego najwyraźniej nikt nie znał tam jego historii, bowiem Satyrka zarządzająca tym miejscem, Imelda, przyjęła go z otwartymi ramionami. I choć początki były bardzo trudne - Sugarro nie miał żadnego doświadczenia z nauczeniem, szczególnie dzieci - to jednak w końcu kopytny zdołał zaadaptować się do sytuacji, w międzyczasie z radością akceptując fakt, iż jego gniew, choć nie zanikł, to jednak zmalał do rozsądnego poziomu. Z czasem zdołał nawet zyskiwać uznanie i przyjaźń zarówno Imeldy, jak i również pozostałych osób, które to zajmowały się młodocianymi.
~~~
Wspomnienia Nauczyciela - Czasy obecne
~~~
…