„Myślisz że kiedyś Najwyższy spojrzy na nas, na zło do którego jesteśmy zdolni i zwątpi w powód naszego istnienia?” ~ Dyskusja między Aniołami Światła, data nieznana.
~~~
Wprowadzenie – Rodzina jest najważniejsza
Czasy przed narodzinami Drei’reia
~~~
Aloyel był tarczą niebios od zawsze, odkąd tylko został po raz pierwszy zesłany z niebios w ramach swojego zadania. Jako Anioł Światła płci męskiej, walka była jego przeznaczeniem, lecz zamiast niszczyć wrogów pana, skupiał się on na tym, by chronić innym. Jego tarcza, a nawet jego własne ciało ocaliło niejednego anioła lub niewinną istotę przed rychłą zgubą. To właśnie jego heroiczne czyny sprawiły, że spotkał dość wcześnie miłość swojego Życia. Clayre także była Anielicą Światła, a jej specjalnością były zaklęcia z dziedziny życia i dobra, dzięki którym leczyła rany dzielnych wojowników Planów Niebiańskich. Z początku ich spotkania były czysto profesjonalne - nie było między miłości od pierwszego wejrzenia czy też żadnych znaków tego, że kiedyś między nimi zaiskrzy.
Jednak z upływem lat, pomiędzy przelotnymi spotkaniami splamionymi krwią i walką z piekelnymi, zrodziło się między nimi koleżeństwo, a później także prawdziwa przyjaźń. Nie raz, nie dwa, spotykali się na polach bitwy z siłami piekielnych czeluści, jego tarcza i jej magia wspólnie uratowały niezliczone ilości niebiańskich braci i sióstr. Z czasem celowo zaczęli oni być przydzielani w te same miejsca, albowiem osobno robili różnice, zaś wspólnymi siłami potrafili zadecydować o powodzeniu misji.
Koniec końców, po dziesięcioleciach ratowania siebie nawzajem, wspólnie spróbowali przekształcić więź między nimi w coś więcej, dzięki czemu otrzymali oficjalne błogosławieństwo i stali się mężem i żoną. Clayre zaszła w ciążę ledwie rok później, w wyniku czego, pod naciskiem zarówno Aloyela jak i wyższych rangą aniołów, została ona oddelegowana do służby na planach niebiańskich, gdzie nic nie groziło ani jej, ani ich przyszłemu dziecku. Sama ciąża, jak i narodziny ich pierworodnego syna, którego nazwali Aloyis, obyły się bez problemu, a rodzice dziecka z radością i dumą pełnili swoje obowiązki tak, jak należy, dbając o to, by wychować go w szczęściu i radości, zarazem pilnując, aby wyrósł na przykładnego Anioła Światła.
Kilka lat później narodziła się także Eynela i nieco młodszy Qustav. Jeszcze później do rodziny dołączył Yda oraz Xotto. Każde z dzieci było unikatowe na swój sposób i było powodem do uśmiechu i dumy dla obydwu rodziców, a ich rodzina była tak idealna, jak to było możliwe na Planach Niebiańskich. Aloyel miał teraz sześć różnych powodów, by przeżyć każdą swoją misję, a Clayre dzieliła swój czas między wykorzystywaniu swej magii do leczenia, a dbaniu o swoje pociechy, które to, idąc za przykładem ojca i matki, już za młodu pchały się do pomagania innym i starały się z całych sił, by spełnić oczekiwania innych, zarówno te wynikające z ich rasy jak i również z czynów ich rodziców.
Lata szczęśliwie mijały, aż w końcu ich pierworodny był gotowy, zarówno wiekiem jak i umiejętnościami, by wyruszyć pora pierwszy poza Plany Niebiańskie, na wyprawę będącą po części faktyczną misją, a po części końcowym egzaminem dla wielu innych aniołów światła w jego wieku. Wiele obaw stłamszono uściskami i czułymi słowami, a także wiele modlitw złożono. Koniec końców, nie było powodu, by cokolwiek miało pójść nie tak, lecz gdy kilka dni później przyszły złe wieści, serca zarówno rodziców, jak i rodzeństwa, pękły na wskroś.
Aloyis, syn pierworodny, umarł wraz z innymi aniołami, gdy zostali znienacka zaatakowani przez piekielne hordy. Tylko nieliczna garstka zdołała przeżyć, a co za tym idzie wrócić do Planów Niebiańskich i opowiedzieć o tym co się stało. Żałoba dotknęła wiele angielskich rodzin, lecz koniec końców czas brnął dalej, nie zważając na łzy rodzin. Gdy nadszedł czas na pierwsze zadanie Eyneli, lecz tym razem obyło się bez bolesnej straty, choć ciężko było powiedzieć czy to błogosławieństwo Najwyższego, czy też wynik paranoi, którą młoda anielica nabyła po śmierci starszego brata.
Niestety, był to wyjątek od reguły, bowiem tragiczny los spotkał Qustava, Yde oraz Xotta. Za każdym razem powód i okoliczności były inne, lecz każde z nich dokonało swojego żywota podczas pierwszej wyprawy z dala od planów niebiańskich. Łez nie było końca, a domostwo, kiedyś pełne życia, wydawało się puste i nawiedzone przez wspomnienia, zarówno dla ojca jak i matki jak i dla ich jedynej żywej córki. Nie mieli nawet możliwości, by zatopić smutki w ramach służby, cała trójka bowiem dostała absolutny zakaz opuszczania planów niebiańskich pod jakimkolwiek pretekstem, były obawy bowiem iż żal zepchnie ich ku upadkowi. Czasy te były czasem próby dla nich wszystkich. Eynela wraz z matką pomagały niebiosom jak mogły, oferując swoje umiejętności magiczne przy leczeniu tych, którzy wrócili do planów niebiańskich. Aloyel tymczasem pomagał szkolić młode anioły, to było bowiem jedyne, co mógł zaoferować jako weteran odepchnięty od aktywnej służby.
Z biegiem lat serca ich, choć wciąż złamane, przestały krwawić. Dom ich jednak, choć zdołali odnaleźć szczęście w obliczu straty, wciąż wydawał się pusty. Nie była to łatwa decyzja, a rozmowy, które do niej prowadziły, były ciężkie, ale Clayre i Aloyel postanowili dać sobie jeszcze jedną szansę, Eynela cieszyła się na myśl o tym, by po raz kolejny dzielić swój czas z rodzeństwem. Na całe szczęście łaska Najwyższego była łaskawa i żona po raz kolejny stała się matką. Ciąża, jak za każdym razem, była bezproblemowa, a po dziewięciu miesiącach narodził się syn, a imię jego było…
Drei’rei
~~~
Rozdział Pierwszy – Ku Chwale Najwyższego
Czasy od narodzin do dwudziestego pierwszego roku życia
~~~
Mimo przeszłości ciążącej na niebiańskiej rodzinie, narodziny oraz pierwsze lata Drei’reia były prawdziwie szczęśliwym okresem, opatrzność Najwyższego zapewniła mu bowiem więcej niż tylko dar życia, co wyszło na jaw gdy tylko podrósł na tyle, by móc się wykazać czymkolwiek innym niż niemowlęcym apetytem i uroczą buźką. Nie był może najgrzeczniejszym anielskim dzieckiem, jakie ujrzały plany niebiańskie, ale nie robił on problemów ani swojej rodzinie, ani innym, stroniąc od rozrabiania, zamiast tego spędzając czas pod opieką to swoich rodziców i siostry, którzy to byli niemalże nadopiekuńczy wobec młodego anioła.
Gdy pierwszy raz bawił się z innymi młodymi aniołami, zdołał skaleczyć się podczas jednej z zabaw, co było gorzko słodkim momentem. Z jednej strony to dzięki temu bardzo wcześnie została odkryta moc drzemiąca w jego żyłach, żywioł ognia wpleciony w szkarłat wypełniający jego serce i posłuszny jego woli. Z drugiej zaś, Drei’rei od tego momentu prawie w ogóle nie spędzał czasu ze swoimi rówieśnikami, głównie przez to, iż niemal natychmiast jego wolny czas pochłonęła nauka jego wrodzonej zdolności. Był jednak także inny powód tego stanu rzeczy, młody anioł nie zdołał zaprzyjaźnić się bowiem z innymi dziećmi, jego spokojny charakter bowiem oznaczał, iż nie podobały mu się zabawy praktykowane przez innych młodocianych niebian.
Do dwunastego roku życia krąg jego znajomości był w ten sposób ograniczony głównie do jego rodziny. Aloyel, jego ojciec, chciał, aby Drei’rei był gotowy na nawet najgorszą ewentualność na swej pierwszej misji, dlatego też zaczął uczyć go jak walczyć dosyć wcześnie, a co ważniejsze uczył go także tego jak przetrwać. Z początku chciał syna wyszkolić na użytkownika tarczy, tak jak on, ale młody anioł bardzo wcześnie okazał się bardziej przystosowany do dzierżenia lekkiego ostrza takiego jak rapier, już za młodu widać było bowiem iż nie będzie on górą mięśni jak ojciec, a prędzej odziedziczy smukłą sylwetkę po matce.
Skoro o matce mowa, to Clayre, choć nie była w stanie nauczyć go jak leczyć innych, włożyła całe swoje serce w to, aby pomóc Drei’reiowi zrozumieć magię płynącą w jego żyłach. Nie chciała, aby dzierżył on dar płomieni skrywanych w jego krwi niczym narzędzie, zamiast tego robiąc wszystko, co mogła, aby z jej pomocą mógł on przekuć je w nieodłączną część siebie będącą na równi z ciałem, umysłem i duszą. Jej serce już straciło zbyt wiele, więc robiła co w swojej mocy, by potwór, który odważy się przelać krew jej syna, tą samą krwią zostanie ukarany za swoje grzechy.
Jeżeli chodzi o siostrę młodego anioła, Eynele, ona była zawsze przy nim, gdy tego potrzebował. Młodszy brat był jej oczkiem w głowie, więc nie raz, nie dwa zabierała go na spacery po planach niebiańskich, pokazując mu wszystkie cuda i piękne miejsca, co by zarówno jego ciało jak i umysł mogły odpocząć po ciężkim treningu, w który został wplątany przez swoich rodziców. To ona pomogła mu odkryć, że kocha piękne rzeczy i to jej sugestie pozwoliły mu otworzyć swoje serce na piękno skrywające się zarówno w krajobrazach planów niebiańskich, jak i w artystycznych dziełach innych niebian. Sam zabrał się nawet za malowanie, co by móc uzewnętrznić swój nowo odkryty zachwyt.
Rodzina Drei’reia była w ten sposób jego głównymi filarami, dzięki którym jego żywot przez te młodzieńcze lata był nieskalany troskami. Niestety, prawdziwemu światu nie w smak szczęśliwe zakończenia, dlatego też los prędzej czy później zarzucił kolejną tragedię na rodzinę Woschanzelf. Ojciec został bowiem pewnego dnia przywrócony do służby gdy rozeszła się wieść, że nie żyje dłużej w żałobie. Zmartwień ze strony reszty rodziny było co niemiara i niestety po kilku misjach okazały się one prawdziwe, bowiem Aloyel zginął w walce z piekielnymi, własnym życiem ratując cały oddział aniołów. Była to prawdziwie heroiczna śmierć, lecz to nie zmieniło faktu, iż serca jego rodziny były i tak złamane na wskroś. Szczególnie mocno odczuł to Dre’rei, dla którego była to pierwsza śmierć w rodzinie, którą musiał przeżyć. Od tamtego dnia świat, choć wciąż pełen piękna, zaczął przybierać odcienie czerni i szarości, a Drei’rei po raz pierwszy poczuł prawdziwy gniew wobec istot, które odebrały mu rodzinę.
Lata mijały, a Drei’rei rzucił się do treningu u innych aniołów, topiąc gorycz i żal pod zmęczeniem i determinacją. Jego rosnący gniew wobec piekielnych dawał mu siłę, by ćwiczyć i trenować w każdą wolną godzinę dnia. Ostrze jego rapieru zaczęło przemieniać się w narzędzie wojny, a jego ogień zaczął płonąć jeszcze mocniej, tak jak w sercu jego płonęła chęć zniszczenia istot odpowiedzialnych za śmierć jego ojca. Niestety reszta jego rodziny nie potrafiła radzić sobie ze stratą w podobny sposób. Jego matka nie była już w stanie ignorować wszystkich, których dotychczas straciła. Zamiast tego popadła w depresje, nie raz zalewając się łzami na najmniejsze wspomnienie o mężu czy też dzieciach, które utraciła. Jego siostra zaś została nową podporą rodziny, przejęła bowiem rolę nauczyciela w kwestiach magicznych, a w wolnym czasie starała się jak tylko mogła, aby być przy swojej matce i udzielić jej wsparcia, naiwnie wierząc, że zdoła kiedyś naprawić jej złamane zbyt wiele razy serce.
Gdy nastały dwudzieste pierwsze urodziny Drei’reia, dzień w życiu aniołów światła zazwyczaj świętowany przez najbliższą rodzinę, anioł wrócił do swojego domu rodzinnego z treningu, licząc na to, iż zgodnie z tradycją to jego matka przekaże mu informacje o pierwszej misji. Zamiast tego zastał on w swoim domu swoją siostrę zalaną łzami nad listem pożegnalnym od kobiety, która go sprowadziła na ten świat. Z bólem w sercu trzymał on swoją rozpaczającą siostrę, która winiła się za to, że pozostawiła ich matkę samą na tyle długo, aby ta mogła ona sobie odebrać żywot. Drei’rei, po chwili ciszy i modlitwy w imieniu swojej matki, która tak wiele się nacierpiała, obarczył winą nie swoją siostrę, a istoty piekielne, to ich czyny i działania bowiem były źródłem wszystkiego złego w ich życiu. To przez istoty z czeluści stracili rodzeństwo i rodziców. Dlatego też z ogniem zemsty w swoim sercu przeprosił siostrę, po czym opuścił swój dom, kierując się do wyższych rangą aniołów, co by poinformować ich o tragedii i otrzymać misję, którą zamierzał przeżyć, choćby miał osobiście spopielić każdego piekielnego w piekielnych czeluściach.
~~~
Rozdział Drugi – W imię Większego Dobra
Czasy od dwudziestego pierwszego do trzysta trzeciego roku życia
~~~
Misja Drei’reia była prosta - dołączyć do zastępów anielskich, których to oddział przemierza Alaranie w poszukiwaniu skupisk istot piekielnych. Z dumą dołączył do swoich braci i sióstr, schodząc po raz pierwszy z planów niebiańskich ku Alaranii. Nadzorował ich weteran walki z piekielnymi, zahartowany, lecz o złotym sercu, a wśród tych, którymi dowodził byli zarówno świeżacy tacy jak Drei’rei jak i również anioły, dla których nie jest to ani pierwsza, ani dziesiąta misja do spełnienia. To było to, czego pragnął, odkąd tylko w pełni zrozumiał, jak wiele bólu i cierpienia piekielni sprowadzili na jego rodzinę. Nic więc dziwnego, że ogień jego stał się dla towarzyszących mu aniołów symbolem zwycięstwa dobra nad złem, gdziekolwiek bowiem piekielni się nie skrywali, wrząca krew Drei’reia zawsze przynosiła im rychły i nieunikniony koniec. Lecz to nie koniec tego, czym się wyróżnił wśród innych niebian w jego oddziale, charyzma jego bowiem i niezłomny duch rozpalały zapał innych aniołów, więc nawet gdy tygodniami zmagali się z zakorzenionym kultem piekielnych, nawet najsłabsi z nich nie ulegali, walcząc ramię w ramię w imię najwyższego.
Na całe szczęście nie każdy dzień był krwistą walką, dzięki temu bowiem Drei’rei odkrył w swoich towarzyszach broni przyjaciół równie mu bliskich co rodzina, którą stracił i którą jeszcze miał. Poznał ich imiona, ich historie, ich motywacje, a w zamian dzielił się tym samym. Wiele wieczorów było spędzonych na siedzeniu w blasku uświęconego ogniska, słuchając o tym, jak starsze anioły wspominają o swoich poprzednich misjach, o bitwach stoczonych i dobru wykonanym. To dzięki nim Drei’rei przypomniał sobie o tym jak to jest uśmiechnąć się, czy nawet zaśmiać, w końcu bowiem serce jego odnalazło coś innego niż gniew wobec piekielnych. Niektórzy z nich grali na instrumentach, a pięknej melodii towarzyszył śpiew braci i sióstr, złączonych walką o lepsze jutro.
Poza nimi Drei’rei miał też okazję poznać rasy Alaranii inne niż te wywodzące się z piekielnych czeluści. Wiele istot każdej rasy napotkali, lecz najliczniejsi ze wszystkich byli ludzie, co do których anioł miał mieszane uczucia. Nikt nie ukrywał bowiem, że to ich zło, ich grzechy, ich niegodne czyny są źródłem wielu istot piekielnych, jednak nauki Najwyższego mówiły o tym, by szanować i chronić ich delikatne żywoty, dlatego też Drei’rei starał się stłamsić swoje negatywne uczucia wobec nich, skupiając się zamiast tego na samych piekielnych, których najwyraźniej nigdy nie było końca. Gdziekolwiek by nie przybyli, tam zawsze znajdzie się diabeł, czy pokusa, czy nawet łowca dusz, których likwidowali bez cienia wątpliwości czy wahania. Niestety, mimo upływu miesięcy, lat, a nawet dziesięcioleci, ilość piekielnych nie malała. Nawet gdy wracali w miejsca, gdzie wcześniej byli, znów napotykali istoty z piekielnych czeluści, a ich liczebność zdawała się nigdy nie maleć. On zaś tracił towarzyszy, czasami nagle, czasami rana po ranie, aż ci w końcu nie byli w stanie walczyć dalej. Otrzymywali nowych aniołów, i ci byli tak samo jego przyjaciółmi jak poprzedni, lecz strata wciąż ciążyła na jego sercu i narastała, aż w końcu po dwóch i pół wiekach tego bezlitosnego cyklu krwawej walki i straty bezkresny gniew Drei’reia, zazwyczaj skierowany na piekielnych, zaczął przelewać się na istoty, przez które to powstają nowi piekielni.
Zaczęło się od słów. Zamiast ignorować ludzi i pozwalać innym na interakcje z nimi, Drei’rei zaczął przemawiać w imię całego oddziału. Głosił ideały najwyższego, potępiał grzech i ostrzegał przed konsekwencjami. Wszystko, co mówił, było prawdziwe i zgodne z naukami najwyższego, a jego charyzma przekonywała zarówno ludzi, do których przemawiał, jak i aniołów i anielice, u boku których walczył. Robił to wszędzie, gdzie by nie poszli, lecz walka z piekielnymi nie ustępowała. Po latach słów, które zdawały się mówione na marne, Drei’rei przeszedł do czynów. Wiernym Najwyższego kazał wskazać grzeszników, co by ci mogli zostać ukarani. Kary cielesne były z początku wyrozumiałe i wymierzone tylko wobec najgrzeszniejszych z ludzi. Powoli jednak zarówno kary, jak i to, kto je otrzymywał, stawały się coraz brutalniejsze, a Drei’rei potrafił przemawiać z głębi serca w sposób, że zarówno ludzie w wioskach, gdzie te kary nakładano, jak i również anioły, które mu towarzyszyły, kiwały głową ze zrozumieniem.
W końcu jednak nadeszła chwila, o której anioły w oddziale szeptały niepewnie. Bowiem Drei’rei był przekonujący, lecz to nie znaczyło, iż nie dało się zauważyć, dokąd zmierzają ich działania. Kulminacyjnym punktem był dzień, kiedy to odparli atak piekielnych na wioskę pełną ludzi, co widzieli anioły i mówiły im w twarz, że nie wierzą w ich najwyższego i w dobro Planów niebiańskich. Byli to wciąż zwykli ludzie, nie nora bandytów i zbirów, lecz wciąż nie brakowało wśród nich grzeszników i tych o nieczystym sercu. Oddział rozbił obóz nieopodal wioski, a gdy księżyc był wysoko na niebie, Drei’rei zebrał wszystkich przy ognisku i wygłosił przemówienie, które zmienić miało naturę ich życia już na zawsze. Mówił on o tym, jak bezcelowa jest ich obecna misja w obliczu tego, że istnieją ludzie tacy jak ci w wiosce, istoty niezważające na konsekwencje swoich własnych czynów. Krzyczał on o tych, co zginęli z rąk piekielnych, o ich anielskich braciach i siostrach, o przyjaciołach, z którymi śmiał się, śpiewał i walczył, a których to stracił w imię misji o lepsze jutro, tylko po to by ich poświęcenie zostało zmarnowane na śmiertelników, którzy to swoim istnieniem udaremnili ich starania. W końcu, ze łzami w oczach, poprosił on by ci, którzy są mu przeciwni, odeszli nim nastanie świt, nie chciał on bowiem walczyć przeciwko tym, którzy przez dziesiątki, jeżeli nie setki lat byli dla niego przyjaciółmi i rodziną. Jutro bowiem zamierzał wraz z tymi, którzy zostaną u jego boku, wymordować wioskę, a następnie uciec w czeluści piekielne, gdzie wymordują tyle piekielnego ścierwa, ile zdołają, a gdy będą bezpieczni od gniewu najwyższego, powrócą do Alaranii, by kontynuować misję o lepsze jutro w sposób, który w końcu będzie miał jakiekolwiek znaczenie.
Następnego dnia cały oddział bez wyjątku został u boku Drei’reia. Nawet ten, który nimi przewodził, weteran setek tysięcy potyczek z piekielnymi, uklęknął przed Drei’reiem, przyznając, iż stracił już tak wiele, iż zapomniał więcej imion, niż pamiętał. W ten sposób Drei’rei otrzymał wierność pozostałych, stając się ich nowym dowódcą. Z pierwszym porannym blaskiem powrócili oni do wioski, niosąc szybką i litościwą śmierć, wciąż bowiem robili to w imię większego dobra, a nie z okrucieństwa czy sadystycznej rozkoszy. Nim kara Najwyższego dosięgła ich za ów czyn, otworzyli oni portal w część czeluści piekielnych, która wiele razy była miejscem potyczek między siłami dobra i zła. Tam, przez osiem tygodni wytępili oni tyle istot piekielnych ile mogli, a krew piekielnych przechrzciła ich, zahartowała ich postanowienia i skąpała ich ciała, dzięki czemu nie mieli możliwości przejmować się czarnym kolorem, który wkradał się na ich skrzydła i włosy, jak i również ranami, które przestały się zasklepiać tak szybko jak wtedy, gdy działali zgodnie z wolą najwyższego.
Po tych ośmiu tygodniach wycofali się z powrotem do Alaranii, ranni, lecz żywi, zdołali bowiem nie stracić ani jednego anioła czy anielicy. Spędzili wiele dni na zaakceptowaniu swej upadłej natury, lecz Drei’rei i jego charyzma pomogły wszystkim przebrnąć przez to bez popadnięcia w odmęty szaleństwa czy depresji. W czasie, jaki był wszystkim potrzebny na wyleczenie wszystkich ran, utworzyli symbol reprezentujący ich starania - słońce przysłonięte częściowo księżycem. Symbol lepszego jutra jak i również ich misji, która mimo ich upadku wciąż niezmienna była od tej, którą oferował im Najwyższy. Przyjęli nazwę Wilczego Księżyca, jak wilki bowiem zamierzali podążać za piekielnymi i tymi, co na ich istnienie pozwalali, tropiąc ich i atakując bez względu na to, gdzie się kryją. Zdołali oni także sformalizować swoją nową strukturę dowodzenia, jak i wspólnie ustalić to, do czego będą dążyć, a także granice tego, do czego byli zdolni, nawet po upadku bowiem nie chcieli oni ślepo przeć naprzód, zamiast tego dbając o czystość ideałów, które głosił Drei’rei. To dzięki temu zapadła decyzja, iż nic ani nikt nie mógł stać na drodze lepszego jutra, lecz by nie stać się złem, przeciwko któremu walczą, ustalili oni, by przynosić śmierć tylko wtedy, gdy będzie to prawdziwie konieczne i by przynosić ją szybko i litościwie.
W ten oto sposób Wilczy Księżyc rozpoczął swoją krucjatę, pozostawiając za sobą rzekę krwi piekielnych i nieczystych. Ci, co pomagali im w ich misji, byli wynagradzani, ci zaś co stawali im na drodze, dostawali jedną szansę na zmianę zdania, nim zginęli w imię wyższego dobra. Pozostałych, nieraz przerażonych, lecz niewinnych, ostrzegali przed grzechem i piekielnymi, lecz poza tym pozostawili w spokoju. Wśród tych, co im pomogli był Taegan, upadły anioł, który, choć nie dołączył bezpośrednio do ich starań, to zaoferował im miejsce w twierdzy zlokalizowanej w górach na południe od Seranaa, która to stała się bazą Wilczego Księżyca, gdzie mogli bezpiecznie składować zapasy, zajmować się rannymi, jak i również planować coraz to kolejne kroki krucjaty o lepsze jutro. Z czasem zdołali nawet zwiększać swoje szeregi, odnajdując upadłe anioły skore do tego, by zadośćuczynić za swe poczynania, lub nawet przekonując okazjonalnego anioła do upadku i dołączenia do Wilczego Księżyca.
To właśnie w celu zrekrutowania kolejnych aniołów Drei’rei poprowadził część Wilczego Księżyca do Jesiennego Lasu, gdzie istniało plemię, które czciło Najwyższego, a które to podobno odwiedzali niebianie. Przybył nastawiony pokojowo, przychodząc w środku dnia, tak by bez trudu można było dostrzec jego przybycie. Nie zdołał zbliżyć się do wioski, nim stanęły przed nim anioły, jak i obrońcy wioski. Powiedział on o swoich zamiarach, obiecując, iż odmowa nie spotka się z odwetem z jego strony, lecz zamiast odpowiedzi słownej, anioły przeszły do ataku. Drei’rei wiedział, iż była to możliwość, więc wraz ze swoimi towarzyszami odpowiedział przemocą na przemoc, ostrza, magia i ogień ruszyły na impulsywnych niebian. Z początku liczył na to, że wioska pozostanie bezstronna, lecz wojownicy tejże bardzo szybko stanęli po stronie niebian. Drei’rei w tym momencie stracił jakikolwiek powód, by oszczędzić kogokolwiek w okolicy, dlatego też użył pełnej mocy swojej krwi i zalał wpierw wojowników, a później i całą wioskę swoim magicznym ogniem. Gdy tylko niebianie i pierwsza fala wojowników poległa, wraz ze swoimi oddziałami wleciał do wioski, by odnaleźć i zabić pozostałych obrońców, a także, by ukrócić cierpienie cywili.
O dziwo, nawet pozbawieni wszelkich niebian, mieszkańcy wioski stawiali opór, choć był to opór daremny, ich kres był bowiem nieunikniony, nawet jeśli byli spowalniani na każdym kroku. Deszcz z nieba osłabił jego ogień, lecz ostrza i magia jego towarzyszy wciąż dawała szybką śmierć każdemu, kto walczył lub nie zdołał uciec. Dre’rei w pewnym momencie wyczuł i wytropił gromadzącą się magię - kapłanki wioski zebrały się za jednym z domostw i szykowały się do zaklęcia, które bez wątpienia miało uratować tych, co jeszcze byli przy życiu. Upadły nie mógł pozwolić na to, dlatego też naszykował ostrze, którym chciał uśmiercić kapłanki. Po drugiej stronie ujrzał, iż jeden z jego podwładnych walczył z młodą kobietą o włosach w czerni i bieli, i skórze zabarwionej szkarłatem i kredą. Była widocznie ranna i przerażona, lecz mimo tego walczyła z całych sił, co wzbudziło szacunek Drei’reia. Ledwie go zobaczyła, a zdołała tymczasowo powalić jego żołnierza, a następnie rzuciła się w jego stronę, nawet jak on już był o krok od zadania śmiertelnego ciosu w stronę jednej z kapłanek. O dziwo, młoda kobieta zdołała wskoczyć między jego ostrze a oryginalny cel, przez co zamiast serca kapłanki, przebił on serce czerwono-białej kobiety. Był zszokowany, że zdołała w takim stanie znaleźć siły, by dotrzeć na czas. Po chwili opamiętał się i wyciągnął z niej ostrze, lecz ta znowu wtrąciła go w osłupienie, poświęcając ostatnie chwile swojego życia na triumfalny uśmiech, który odwrócił jego uwagę na tyle długo, by kapłanki dokończyły swoje zaklęcie.
Wioska stała się płonącymi zgliszczami, i choć nie brakowało w niej ciał niebian i oryginalnych mieszkańców, większość z nich uciekła. A wszystko to dzięki poświęceniu jednej kobiety, której zapał być może dorównywał jego własnemu. By uhonorować ją i tych, w imię których walczyła, nie pozostawił ciał na pastwę losu, zamiast tego spopielił je wszystkie, co by ich prochy mogły wzbić się w powietrze i powrócić do najwyższego, którego to czcili. Tego dnia powrócił do twierdzy, wzdychając nad tym, iż ktoś gotowy do tak wielkiego poświęcenia zdecydował się stanąć mu na drodze. Kto wie, może u jego boku ta ludzka kobieta pomogłaby w walce o lepsze jutro?
~~~
Rozdział trzeci – Za Wszelką Cenę
Czasy obecne
~~~
…