~~~
Rozdział Pierwszy – Kto?
Czasy od powstania do pięćdziesiątych urodzin Philosotenesa
~~~
Philosotenes Paxanimi wyłonił się ze swojego drzewa znając zarówno swoje imię jak i swój obowiązek. Nie musiał błądzić, bowiem jako twór Matki Natury obdarzony został tą samą wiedzą, jaką otrzymują wszystkie inne Satyry. Wiedział o mateczniku, w którym przyszło mu przyjść na świat i o tych którzy mu regularnie zagrażali. Zalążek ciekawości dotyczący motywacji tych, którzy zagrażali domowi satyra zginął gdy naturianin po raz pierwszy ujrzał jak drzewo o setki lat starsze od niego traci swoją iskrę, ścięte metalowymi narzędziami istot pozbawionych połączenia z naturą. Odpowiedzi na pytania krążące w jego głowie ani nie cofną krzywdy wyrządzonej drzewu, ani też nie zaspokoją narastającej potrzeby Philosotenesa, by spełnić swój obowiązek wobec Zielonej Matki i uchronić jej dzieło przed obcą ingerencją.
Z początku satyr był bezpośredni. Rogi jego były niewielkie, ale ostre, a kopyta może i drobne, ale twarde i potrafiły zadać cios. Z początku wystarczyło wystraszyć tych, którzy zagrażali zieleni. Z czasem jednak ci, którzy się bali przestali przychodzić, pozostawiając tylko tych, którzy gotowi byli walczyć, byleby bezkarnie zdobyć to, co im się nie należy. Im bardziej satyr walczył, tym trudniejsi byli jego przeciwnicy, ci bowiem którzy nie byli w stanie go pokonać, nie wracali, pozostawiając jedynie tych, którzy zamiast być przegonieni przez naturianina, sami go odganiali, stanowili bowiem na tyle duże zagrożenie, że Philosotenes nie dawał rady ich powstrzymać.
Jego ciągłe porażki sprawiły, że ci, których wcześniej przegonił, także wracali, ale tym razem w towarzystwie wojowników, najemników czy innych osób, których zadaniem było nic innego niż walka z satyrem. Ci od samego początku byli niezłomni i zbyt silni by satyr mógł cokolwiek im zrobić. Przelał wiele swojej krwi, daremnie próbując przegonić nowe zagrożenie, lecz był to marny trud.
Pewnego dnia skrywał się w krzakach, wciąż ranny, w oczekiwaniu aż jego wrodzona regeneracja zasklepi uszkodzone ciało, kiedy to ujrzał coś, co zmieniło jego podejście do obrony lasu. Choć powinno być to oczywiste, to dopiero w dniu, gdy zobaczył, jak jeden z wrogów zjada trujące jagody, satyr zrozumiał, że ci, z którymi walczył, byli ślepi na naturę, nawet kiedy ich nogi stąpały po jej łonie, a ręce i narzędzia rozkradły jej dary. Nie słyszeli oni szeptu krzewów, które odganiały od siebie satyra gdy ten był głodny. Jeżeli nie słyszeli tego, to czego jeszcze mogli nie być świadomi?
Satyr przestał atakować, w wyniku czego ci, którzy rozkradali dary lasu, zaczęli pojawiać się ze zdwojoną siłą za dnia. Naturianin korzystał z tego czasu, by rozmawiać z roślinnością, by zrozumieć właściwość najmniejszego źdźbła trawy i skutki uboczne najdrobniejszej jagody. W wolnych chwilach, gdy rozważał nad swoimi opcjami, zachęcał także zwierzęta, by te przeszkadzały ludziom w miarę swych ograniczonych możliwości.
W nocy, gdy spali oni w swych obozowiskach lub gdy wracali do swych sztucznych lasów, satyr toczył nowy rodzaj walki. Nie było to łatwe, ale robił wszystko, co w swej mocy, by na terenie będącym celem intruzów rozkwitła najgroźniejsza flora, jaką mógł sadzić lub przenieść o swych własnych siłach. W tym też okresie zrozumiał on szept ziemi, a po pewnym czasie zdołał nawet wpleść swoją własną wolę w jej szept, kształtując ów pierwotny element. Nie było to nic wielkiego, lecz ułatwiło to ukrywanie świeżo posadzonych nasion, a także naprawę terenu po przeniesieniu nowych roślin na tereny gdzie toczyła się walka z ludźmi.
Przez wiele czasu nie było widać skutków jego ciężkiej pracy. Tylko szept lasu zapewniał go, że jego trud nie idzie na marne. Własnymi oczami by tego nie zauważył, ale drzewa opowiadały mu o jękach zatrutych, a trawa o tych, co w panice uciekali po spotkaniu się z jedną z mniej przyjaznych roślin. Nawet zwierzęta zaczęły chwalić się tym, jak z dnia na dzień ich działania uprzykrzały życie każdemu, kto przyszedł zaburzyć naturalny porządek rzeczy na terenie strzeżonym przez satyra.
Po wielu latach satyr osiągnął sukces. Las, a szczególnie tereny, na które wkradają się ludzie, stały się śmiertelnie niebezpieczne dla każdego, kto był na tyle chciwy lub głupi, by nie uszanować potęgi Zielonej Matki. Wielu ucierpiało i równie wielu próbowało przeciwstawić się ofensywie satyra, lecz żadna ilość ognia, metalu czy magii nie była w stanie powstrzymać wszystkiego, co naszykował satyr. Las był zbyt wielki, by jakakolwiek ilość płomienia zdołała go za jednym razem pochłonąć, a co spłonęło, odrastało ze zdwojoną siłą wśród żyznego popiołu i pod opieką naturian. Miecze, siekiery i inne wynalazki prędzej czy później natrafiały na konar lub pnącze, którego nie były już w stanie przeciąć, a magia była użyteczna tylko tak długo, jak długo mag był bezpieczny, a las i jego okolice już dawno przestały być bezpieczne dla tych, co przyszli tutaj by skrzywdzić Matkę Naturę.
Tak, to był sukces. Ludzie i inne rasy już nie przychodzą tutaj w złych zamiarach. Jedynie ci, co współżyją z naturą, są na tyle odważni, by przychodzić tutaj i skorzystać z ofiarowanych dobrowolnie przez Zieloną Matkę darów. Lecz zawsze kiedy satyr szedł na krawędź lasu, widział on w oddali sztuczne lasy, siedliska jego wrogów, oraz to jak ciągle się one rozrastały. Nie był głupi, wiedział, że potrzebowali oni drewna do tego, a to oznaczało, że gdzieś tam jakiś inny las cierpiał, niezdolny do samodzielnej obrony przed bezkresną agresją.
Satyr przez chwilę rozmyślał nad tym, by przenieść się do kolejnego lasu, by także tam zadbać o to, aby nikt nie był już w stanie uczynić krzywdy wobec Zielonej Matki, ale bardzo szybko zrozumiał, iż był to marny trud. Lasów było więcej, niż był w stanie sobie wyobrazić, wiele z nich oddalonych tak daleko od niego, że prędzej nadejdzie jego kres, niż zdoła on je wszystkie odwiedzić i zaopiekować się nimi wszystkimi. Zamiast bronić lasów, musiał on pozbyć się źródła zagrożenia. Spojrzał więc on ku sztucznemu lasowi w oddali i ruszył przed siebie, wzywało bowiem poczucie obowiązku, któremu nie mógł odmówić.
~~~
Rozdział Drugi – Gdzie?
Czasy od pięćdziesiątych do setnych urodzin Philosotenesa
~~~
Siv'Lead
???
~~~
Rozdział Trzeci – Jak?
Czasy od setnych do trzysetnych urodzin Philosotenesa
~~~
???
~~~
Rozdział Czwarty – Z kim?
Czasy od trzysetnych urodzin Philosotenesa
~~~
???
~~~
Rozdział Piąty – I jak?
Czasy obecne
~~~
...