OpowiadaniaKolejne wypociny ^^

Opowiadania waszego autorstwa o dowolnej tematyce.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Niloufar
Kroczący w Snach
Posty: 226
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Wampir (przemieniona z Górskiego
Profesje:
Kontakt:

Kolejne wypociny ^^

Post autor: Niloufar »

Od razu uprzedzam, że teksty są z okresu lipiec 2010 - maj 2011. Ale dopracowane są, bo już je kiedyś tam pokazywałam... Ale aż wstyd się przyznać do nich xD I ostrzegam też, że kiedyś tam w przeszłości miałam zamiar kontynuować ostatnie opowiadanie, ale tak jakoś zostało na czterech częściach, choć - o dziwo - nawet co nieco przypominam sobie, jak miała ta cała fabuła wyglądać.

Legenda z Berodhan

        Alamuth… Rzeka o najczystszych wodach Królestwa. Każdy, kto choć raz słyszał o tej rzece, zapragnął wypić choć kroplę z jej wód. Lecz tylko wybrani mają możliwość znalezienia tej rzeki, a nieliczni z nich mieszają w malutkim mieście nad tą rzeką – Berodhan. Jedno z opowiadań głosi także, iż przed wiekami Berodhan panowały najpiękniejsze księżniczki, a broń wyrabiana w miejskich kuźniach była znana i ceniona w całym Królestwie. Właśnie przed wiekami, gdy Alamuth i Berodhan były jeszcze owiane tajemnicą, po Królestwie wędrował pewien bezimienny czarodziej, choć sam mówił o sobie Balthazar. Opowiadał o mieście z pięknymi księżniczkami, najlepszymi kuźniami i rzeką z najczystszymi wodami. Lecz znalazł się kiedyś inteligentny i bystry chłopiec, który nie wierzył w te historie przenoszone z ust do ust, z miasta do miasta, przez ludzi i przez czarodzieja. Mieszkał w odległym mieście, znajdującym się prawie przy granicy Królestwa, i było to ostatnie miasto na trasie podróży Balthazara. Jak tylko czarodziej dotarł do jego miasta, w ten sam dzień wieczorem podszedł do czarodzieja, gdy ten skończył opowiadać swoją historię dzieciom mieszczan.
        - Czarodzieju, dlaczego mam wierzyć w to, co opowiadasz o odległym mieście? – zapytał chłopiec.
        - Widzę, chłopcze, że nie wierzysz w moje słowa. – odpowiedział czarodziej z lekkim zdziwieniem – Twoje miasto jest ostatnim, jakie miałem zamiar odwiedzić, więc jeżeli zechcesz, możesz ze mną pojechać do tego legendarnego miasta. Musisz tylko zapytać się o zgodę swoich rodziców.
        - Ja nie mam rodziców. – odparł chłopiec – Od kiedy pamiętam, wychowywałem się i mieszkałem na ulicy kradnąc jedzenie ze straganów i pijąc wodę ze studni i z kałuż, a opiekowali się mną podobni do mnie chłopcy, a także jakiś bezdomny, który uczył mnie tego wszystkiego.
        - W takim razie zgodzę się na Twoją podróż do Berodhan pod jednym warunkiem – nauczysz się uczciwości. Skończysz z kradzieżami i z piciem wody z kałuż i ze studni, a ja pozwolę Ci na zobaczenie tego pięknego miasta, jakim jest Berodhan.
        - A jaką mam pewność, że mnie nie okłamujesz? – dopytywał się jeszcze nieufny chłopiec.
        - Pewność to cenna rzecz, ale Tobie chyba chodzi o zaufanie, którego pozbyłeś się wraz z godnością, kiedy mieszkałeś na ulicy. Ale mimo tego wezmę Cię do Berodhan, byś tam mógł nauczyć się nie tylko żyć z godnością, na jaką wszyscy ludzie zasługują, ale także byś mógł zdobyć odpowiednie wykształcenie pod okiem najlepszych nauczycieli. Lecz jeżeli nie znajdziesz tam miejsca dla siebie, pozwolę Ci wrócić z powrotem. Zgadzasz się na taki układ?
        - Tak, czarodzieju. Chciałbym uwierzyć w Twoje historie. – zgodził się chłopiec.
        Następnego dnia czarodziej spakował się i powoli kierował się w stronę bramy, gdy podbiegł do niego chłopiec, z którym gawędził poprzedniego wieczoru. Tak jak obiecał, Balthazar wziął go ze sobą w podróż do Berodhan. Co dzień uczył chłopca pisać i czytać, pomagał mu też pisać listy do przyjaciół z rodzinnego miasta, które potem wysyłali z pomocą sokoła czarodzieja. To z tych właśnie listów wiadomo było, iż czarodziej nie kłamał w swoich opowiadaniach. Niestety, po paru tygodniach listy się urwały, a świat znowu zapomniał o Berodhan i najczystszych wodach Alamuth na kolejne wieki. Tajemnica trwała dopóty, dopóki znowu tajemniczy czarodziej nie wyruszy z miasta głosić po całym Królestwie wieści o wspaniałości Berodhan i czystych wodach rzeki Alamuth, ukrytych dla zwykłych śmiertelników…

Przypowieść o ateiście

        Dawnymi czasy wielu ludzi uważano za niewierzących. Lecz gdzieś w odległej krainie żył człowiek, który twierdził, iż w nic nie wierzy. Bóg Ojciec, który nie dawał wiary na te słowa, posłał chrześcijanina, by go nawrócić. Gdy chrześcijanin odnalazł tegoż człowieka, zapytał go:
        - Człowieku, czy naprawdę w nic nie wierzysz? Bóg Ojciec wysłał mnie, bym cię nawrócił na wiarę chrześcijańską.
        - Chrześcijaninie, przekaż swojemu Bogu w Twoich ‘pobożnych’ modlitwach, że naprawdę w nic nie wierzę. Powiadam ci też, że nie chcę się nawrócić na twoją wiarę.
        Tak samo próbował też Allah, wysyłając do człowieka muzłumanina.
        - Człowieku, czy naprawdę w nic nie wierzysz? Allah wysłał mnie, bym cię nawrócił na wiarę muzłumańską.
        - Muzłumaninie, przekaż swojemu Bogu w Twoich ‘pobożnych’ modlitwach, że naprawdę w nic nie wierzę. Powiadam ci też, że nie chcę się nawrócić na twoją wiarę.
        Podobne sytuacje działy się również wtedy, gdy swojego posłańca posłali Budda, bogowie hinduizmu, szatan i Jahwe. Po jakimś czasie, wszyscy Bogowie postanowili połączyć swe siły i pewnego dnia każdy z nich wysłał do człowieka tego samego posłańca, którego wysyłał poprzednim razem, a za sprawą Bogów wszyscy posłańcy dotarli do człowieka o tej samej godzinie. Gdy posłańcy próbowali namówić człowieka do nawrócenia na którąś z ich wiar, ten nie wytrzymawszy tylu pytań i próśb, uciszył posłańców i odparł:
        - Cenię wasz upór i poświęcenie w imię wiary, lecz to, co teraz widzę i słyszę z waszych ust, jeszcze bardziej mnie odstrasza od wiary. Prawdą jest, iż jestem niewierzącym dla każdego z was, ale stwierdzenie, iż w nic nie wierzę, odnosi się tylko i wyłącznie do wiary. Kiedy każdy z was przychodził do mnie i się pytał, czy naprawdę w nic nie wierzę, odnosiło się do tego, że próbowaliście mnie zachęcić każdy z osobna i teraz nawet wszyscy razem do swojej wiary. Bo to, w co wierzę, jest całkiem odmienne niż wasze poglądy – jest to nauka. I jeśli pozwolicie, od dziś będę posłańcem ludzi niewierzących w żadnego Boga, którzy będą nazywali się ateistami. I będą mogli wierzyć w co tylko człowiek stworzy, lecz nie będzie mieć nad sobą żadnej wyższej mocy, której urzeczywistnieniem jest Bóg którejkolwiek wiary.
        Po tych słowach posłańcy odstąpili od człowieka i rozeszli się na wszystkie strony świata, a Bogowie od tej chwili pozwolili człowiekowi wybierać, czy chce wierzyć w któregoś z nich, czy chce zostać ateistą jak ten jeden człowiek, którego próbowali nawrócić.
        Zapewne zapytacie – gdzie morał tej przypowieści? Morał niech każdy z was sam wyciągnie, bo tak jak ci ludzie każdy z nas wierzy w co innego i jedna osoba nie może narzucać swej woli większości.

The Sound Of Missing You – Prince of Rhodera

        Przed wiekami pewien chłopiec został przyłapany na kradzieży jabłka. Tego samego dnia był w mieście król, więc strażnicy zaprowadzili chłopca przed jego oblicze i przedstawiając Jego Wysokości sytuację, zażądali ucięcia dłoni chłopca, którą to ukradł jabłko. Gdy król miał wydać rozkaz wykonania wyroku, nagle w stronę kata poleciała jakaś twarda i duża brzoskwinia, a chłopiec rzucający tymże owocem krzyknął:
        - Zostaw go!
        Wtenczas strażnicy rzucili się w pościg za nim. Chłopiec – jako że był miejscowy i znał całe miasto na pamięć – z łatwością i zwinnością uciekał przed goniącymi go strażnikami, lecz nie uchroniło go to przed złapaniem i doprowadzeniem z powrotem przed oblicze króla ze skrępowanymi rękoma i nogami.
        - Zostawcie go i rozwiążcie – rozkazał władca swoim strażnikom – Jak masz na imię? – skierował pytanie do chłopca.
        - Winston, Panie – odparł chłopak, rozcierając zaczerwienione nadgarstki.
        - Wykazałeś się wielką odwagą, chroniąc swojego przyjaciela przed wyrokiem. W zamian za tą odwagę chciałbym ci się odwdzięczyć i spełnić jakąś Twoją prośbę. Masz takową?
        - Nie, Panie – rzucił zaskoczony Winston, lecz po chwili szybko dodał – chociaż jest jedna taka rzecz. Tylko jest to prośba nie godna, by przedstawić ją tak znamienitej osobie jak Ty, Panie.
        - Mów śmiało, chłopcze. Nic nie jest bardziej godne moich uszu, niż prośba tak miłego dziecka, jak Ty – zachęcił król.
        - Proszę tylko o jedno – o znalezienie moich rodziców. Parę miesięcy temu wyruszyli w poszukiwaniu pracy i jedzenia, lecz do dzisiaj nie wrócili.
        - Z chęcią Ci pomogę – odpowiedział król, podając Winstonowi rękę, by ten mógł wsiąść na wierzchowca.
        Król dotrzymał swej obietnicy i po dłuższym czasie dowiedział się, iż zaginieni rodzice chłopca jadąc do pobliskiego miasta, musieli przejechać przez Dolinę Śmierci, a tam zostali zamordowani przez miejscowym bandytów. W wyniku tych wiadomości król przygarnął Winstona jako swojego syna i mianował go księciem królestwa Rhodera.

Popioły

        Gdzieś na odległej wyspie, pośród mórz i oceanów, było państwo zwane Athariel. Było to królestwo, od pradziejów rządzone przez dynastię Lotharindów, nazwanej tak od pierwszego władcy – Lothara I Mądrego. Każdy mężczyzna z tejże dynastii, który zasiadał na tronie Athariel, był władcą mądrym i sprawiedliwym, a każdy z nich poszerzał majątek Królestwa poprzez intuicyjne zarządzanie majątkiem. Lecz pewna przepowiednia głosiła, iż ostatni z rodu spłodzi jedynie córkę, i to ona będzie musiała zasiąść na tronie, a to według porzekań ludu znaczyło kłopoty. Nadszedł ten czas, gdy król Garet V umierał, a jego jedynym potomstwem była córka – Shelheva. By zachować ciągłość rodu, lud musiał się zgodzić na koronację księżniczki, choć większość zgodziło się przez rozsądek niż przez własne przekonania. Jednak tym razem przekonania ludu były mylne. Królowa Shelheva przez długie lata mądrze i sprawiedliwie rządziła państwem, kontynuując rodzinne tradycje. Niestety, po tych latach pewnemu królowi z innego państwa zaczął przeszkadzać idealny ład w Athariel i wypowiedział wojnę. Królowa była bardzo zmartwiona takim stanem rzeczy, więc dowódcy jej wojska postanowili zebrać lud, by ten pomógł w prowadzeniu wojny. Mimo swoich przekonań i wierzeń, ludzie przyszli do królowej razem z dowództwem wojsk i powiedzieli:
        - Wasza Wysokość, oferujemy Ekscelencji swoją pomoc, gdyż naszym obowiązkiem jest pomoc władcy w potrzebie. Po tych wielu latach, gdy WW zasiadała na tronie Królestwa widzimy, iż Ekscelencja nie odstępuje swoją mądrością nawet najznakomitszym przodkom.
        Po tych słowach królowa Shelheva odetchnęła z ulgą wiedząc, iż teraz ma wśród swoich wojsk także chłopów i mieszczan. Jak się okazało, z ich pomocą wojna skończyła się bardzo szybko, bo już po paru miesiącach, a lud nazwał ją Shelhevą I Odważną i razem z nią odbudował zniszczone wioski i miasta. Od tej pory na tronie Królestwa Athariel zasiadała dynastia Shelhevarów, a wśród potomków pierwszej władczyni z tejże dynastii było jeszcze bardzo wiele kobiet, które tak jak Shelheva I wykazały się mądrością, sprawiedliwością i wielką odwagą.

A nightingale in a golden cage


cz.I: Porwanie

Dziś wszyscy wiemy, iż każdy człowiek ma swoją historię. Tylko historia niektórych ludzi odbija się echem pośród wieków, a potomkowie tych ludzi mogą podążać ścieżką swych przodków lub przełamać przekleństwo swego rodu. Opowieść ta mówi o dziewczynie, która wbrew własnym planom znalazła się wśród tych nielicznych, którzy – by wypełnić przeznaczenie – muszą przełamać przekleństwo swych przodków, które nałożyły na nią kobiety z jej rodu. Opowieść zaczyna się pewnego październikowego dnia w Miami.
Catherine – bo tak miała na imię owa dziewczyna – była uczennicą piątego roku matematyki na University of Miami. Mimo skromności i poczucia humoru, czym na co dzień tryskała, była bardzo poważną, szczerą i odważną osobą. Przeszła także poważną operację, gdyż w wyniku wypadku o mały włos nie zginęła, choć po dziś dzień odczuwa ona problemy z prawą ręką, a także ma aparaty słuchowe i przeszczepione serce. Lecz nikt nie przypuszczał, że ktoś będzie próbował ją porwać. Stało się to właśnie tego dnia, gdy Cathy przechadzała się wieczorem po plaży. Została ogłuszona, przez co ocknęła się dopiero w ciemnym, małym pomieszczeniu, przykuta do krzesła. Naprzeciw niej w cieniu stał zakapturzony mężczyzna.
- Widzę, iż nasza śpiąca królewna wreszcie się zbudziła, więc może zacznę od prostego pytania: jesteś świadoma tego, z jakiego powodu się tu znalazłaś? – rozpoczął mężczyzna, nie ukrywając obcego akcentu i swojej pewności siebie.
- Gdybyś był o trochę mądrzejszy, sam byś mi to powiedział – odparła Cathe, także nie kryjąc wściekłości i arogancji – więc jak będzie, dupku?
- A ty, panienko, mogłabyś się odzywać milej – mówiąc podniesionym głosem, mężczyzna szybko podszedł do dziewczyny i przycisnął jej głowę do zagłówka krzesła – Łaski Ci nie robię, zostawiając Cię przy życiu, choć taką myśl miałem już na plaży – po tych słowach mężczyzna puścił Cathy i zaczął chodzić wokół krzesła – Jednakże stwierdziłem, iż Twoje życie jest cenniejsze niż Twoja śmierć. Ale przechodząc do rzeczy: jesteś tu, gdyż zobowiązuje mnie do tego przysięga i Twoja przeszłość, a raczej przeszłość Twojego rodu. Tak pokrótce mogę Ci jeszcze zdradzić w tajemnicy, iż Twoje męki nie będą długo trwały. Inaczej mówiąc – o ile szczęście Ci dopisze, zginiesz już za dwa, trzy dni. Jeśli nie – najpóźniej za tydzień. Módl się, żeby nie trwało to za długo – nie czekając na odpowiedź dziewczyny, skierował się w stronę cienia i zniknął.
Cathy jeszcze przez chwilę siedziała i myślała nad swoją sytuacją, lecz do pomieszczenia weszła jakaś zamaskowania postać ze strzykawką w ręku. Jedyne, co Cathe poczuła, to ukłucie igły, po czym straciła przytomność.

cz.II: Ucieczka

Cathy ocknęła się w podobnym pomieszczeniu do poprzedniego, lecz leżała na ziemi ze związanymi powrozami nogami i rękami. Próbowała jakoś wydostać ręce, lecz powrozy były mocno związane, a była kompletnie wycieńczona. Nagle usłyszała szczęk klucza w zamku, a po chwili zgrzyt rzadko używanych drzwi. Zauważyła, jak dwie zakapturzone postacie wnoszą coś na kształt drewnianych noszy, wykonanych z jednolitej deski i dwóch podpierających ją grubych belek. Dla niepoznaki Cate udała, że jeszcze śpi, więc jedna z tych postaci powiedziała coś do drugiej w niezrozumiałym dla dziewczyny języku i przenieśli ją z podłogi na nosze. Po chwili poczuła, jak jest wynoszona z pomieszczenia i przez wpół przymknięte oczy widziała szare, obdrapane ściany i drewniane drzwi z wielkimi zasuwami i żelaznymi obkuciami, wskazujące na stary i dawno opuszczony szpital psychiatryczny lub więzienie. Po dłuższym czasie wędrówki przez korytarze Cathy poczuła, jak znoszą ją schodami w dół. Z początku były to dosyć kręte schody w budynku, później schody były już wydrążone w skale. Już po chwili weszli do ogromnej sali, na której ścianach odbijał się blask wielkiego ogniska. Zakapturzone postacie niosły Cate przez aleję utworzoną ze stojących pochodni, po czym na środku sali położyły nosze na ziemi, a dziewczynę przenieśli na kamienne podwyższenie, choć po wysokości, na jakiej znalazła się Cathe można było wywnioskować, iż jest to jakiś stół lub ołtarz. W końcu Cathe stwierdziła, iż należało by się “obudzić” ze stanu udawanego snu i się rozejrzeć. Sala rzeczywiście była ogromna. Po jednej stronie była aleja, którą została przyniesiona, a po drugiej znajdowało się wielkie ognisko, za którym stał drugi identyczny ołtarz, lecz stały na nim przeróżne naczynia, a przy nim stał jakiś mężczyzna. Wokół tych ołtarzy w okręgu stało wiele takich zakapturzonych postaci jak te, które wyniosły dziewczynę z celi. Gdy mężczyzna stojący po drugiej stronie zauważył przebudzenie Cathy, zwrócił się do niej z tym samym obcym akcentem, co postać w pomieszczeniu z krzesłem:
- Witam ponownie, śpiąca królewno. Wątpię, iż przemyślałaś sobie co nieco przez te dwa dni, więc wykorzystaj te parę ostatnich minut Twojego życia na takowe przemyślenia – roześmiał się i zaczął odmawiać jakąś modlitwę w obcym języku.
Cathy widząc, że ma ostatnią szansę na przeżycie, zaczęła próbować wyrwać się z więzów. Mężczyzna akurat skończył odprawiać modlitwę, i zwrócił się do postaci wokół ołtarzy:
- Wrzucić ją!
W tej samej chwili Cate zrozumiała, że nie już dla niej nadzieji. Lecz usłyszała męski głos jednej z postaci, która podbiegła do mężczyzny przy oltarzu:
- Zostaw ją! O ile nie chcesz nas wszystkich wpędzić do grobu. Z Tobą na czele, oczywiście.
- Hmm, czyli chcesz zginąć wraz z nią? Świetnie! – po czym zwrócił się do pozostałych – Jego też wrzućcie!
Mężczyzna, który wstawił się za Cathe, zrzucił z siebie płaszcz i zaczął walczyć z pozostałymi. Gdy oczyścił sobie teren, a pozostali zakapturzeni bali się podejść, ten podbiegł do dziewczyny i rozciął jej więzy.
- Potrafisz sama iść? – zapytał.
- Tak, chyba tak – odparła Cate, więc obydwoje skierowali się w stronę schodów, a chwilę później biegiem skierowali się ku wyjściu.
Kiedy wybiegli już z budynku i znajdowali się w bezpiecznej odległości, zatrzymali się na chwilę, by odpocząć
- Kim pan jest? – zapytała Cate, dysząc – i czemu pan mi pomógł?
- Nazywam się Balthasar, a pomogłem ci z tego powodu, iż wiem, kim naprawdę jesteś – odpowiedział mężczyzna – ale o tym opowiem Ci w drodze do Londynu.
- Jak to do Londynu? Przecież… gdzie my jesteśmy tak w ogóle? – wykrzyknęła przerażona dziewczyna.
- Najpierw musimy stąd się wynieść – powiedział Balthasar i powolnym krokiem skierował się w stronę drogi, a Cathe wyruszyła wraz z nim w swoją drogę w nieznane.

cz.III: Lekcja historii

Po parudziesięciu minutach pieszej wędrówki Cathy i Balthasar dotarli do starej i zaniedbanej stacji kolejowej. Mężczyzna przez całą drogę nie odezwał się ani jednym słowem, lecz wchodząc na peron odwrócił się w stronę Cate:
- Pociąg powinien przyjechać za parę minut, więc się nie oddalaj.
Gdy obydwoje usiedli na ławce, po chwili ponownego milczenia Cate zapytała:
- Dlaczego mam panu wierzyć? Wyciągnął mnie pan wprawdzie z tego wariatkowa, lecz nadal mam wątpliwości. I dlaczego nadal pan nic mi nie powiedział, kim jestem. O ile pan cokolwiek wie na ten temat.
- Opowiem ci w pociągu. W tym lesie nie można się czuć bezpiecznie, a takie sprawy lepiej przemilczeć. – odparł Balthasar.
Pociąg po chwili przyjechał, a Cate i Balthasar wsiedli do ostatniego wagonu. Parę ostatnich wagonów wyglądało dosyć upiornie, choć widać było światła na początku składu. Balthasar wybrał jeden z pustych przedziałów w tylnej części pociągu, by taka dosyć dziwaczna para jak on sam i Cathy nie rzucała się w oczy. Gdy pociąg już ruszył, mężczyzna upewnił się, że nikt nie będzie im przeszkadzał, przymknął dobrze drzwi przedziału i usadowił się naprzeciw dziewczyny. Po krótkiej chwili zaczął swą opowieść.
- Słuchaj mnie uważnie, gdyż nie będę tego więcej powtarzał. Zapewne wiesz, że pewne historie się powtarzają, a pokolenie po pokoleniu powtarza te same błędy. Są też ludzie, którzy sprzeciwiają się stereotypowi panującemu w ich rodzinie po to, by w końcu przełamać przekleństwo rodu i powtarzających się przez wieczność błędów. Słyszałaś może legendy o upadłych aniołach? Choć nie mówię tu o złych duchach, lub demonach, lecz o istotach wyklętych przez Boga i Szatana, a dla których miejsca w czyśćcu nie ma. Zapewne słyszałaś, lecz nie przywiązywałaś do nich większej uwagi. Otóż legendy te powstały na długo przed tym, jak upadłe anioły zaczęły ingerować w życie śmiertelników. – gdy Cate to usłyszała, na jej twarzy wyrysowało się zdumienie i przerażenie – Tak, dobrze słyszałaś – śmiertelników. Upadłe anioły są nieśmiertelne, mimo tego, iż żyją wśród ludzi. Jednak i wśród nich znalazły się czarne owce, przez które prawie wszystkie upadłe anioły wyginęły. Tymi czarnymi owcami były pewne kobiety, które wbrew powszechnemu zakazowi zbytnio mieszały się w sprawy ludzi. Były bardzo zarozumiałe i chciwe, i każda z nich dbała tylko o własny interes. W XIX wieku, gdy w Anglii żyło pięć kobiet – upadłych aniołów, za zgodą królowej Wiktorii osiadły się w opactwie Lyndhurst w hrabstwie Hampshire. Jednakże mimo zewnętrznie okazywanej zgody, jedna z nich – Anna – zamordowała swoje towarzyszki, pozorując ich samobójstwa w kolejne lipcowe noce roku 1905. Niedługo później zniknęła, wracając do opactwa dopiero rok później, będąc w zaawansowanej ciąży. Urodziła zdrową córeczkę, Sylvię, lecz zmarła tuż po porodzie. Nie podała imienia ojca dziecka, więc niemowlęciem zaopiekowali się bracia zakonni z opactwa. W 1928 historia się powtórzyła – Sylvia zniknęła, wróciła rok później, urodziła córkę – Monicę – i zmarła, nie podając nazwiska. W 1954 zmarła Monica, rodząc także córkę – Sophie. Ta jednakże w opactwie pozostała do roku 1986. Zniknęła, kradnąc z opactwa sztylet, podarowany w XIII wieku przez pewnego rycerza. Podobno sztylet ten posiadał magiczne właściwości i musi pozostać w rękach właściciela aż do jego śmierci, inaczej piekło pochłonie jego grabieżcę, a sam właściciel po wsze wieki nie osiągnie życia wiecznego. Bracia zakonni zorientowali się o tym dopiero po tygodniu, lecz gdy zgłoszono kradzież tak cennego i wartościowego przedmiotu, jakim był sztylet, od razu brytyjska policja nadała europejski list gończy za Sophie. Cztery lata później winowajczynię znaleziono w Polsce wraz ze sztyletem. Sztylet został przekazany do jednego z bractw rycerskich, a w październiku 1990 roku Sophie została zamknięta w więzieniu. Niedługo później, bo już na początku stycznia 1991 urodziła w więzieniu córkę, lecz niedługo później zmarła. Dziewczynka została oddana do adopcji rodzinie, której parę tygodni wcześniej też zmarła córka. Nikt w więzieniu nie pamiętał imienia niemowlęcia, więc młodzi rodzice nazwali ją Kasia. Przez 20 lat mieszkała w jednej ze śląskich miejscowości, a później wyjechała do Miami na stypendium. Po tym opisie powinnaś się domyślić, o kim mówię. – zakończył Balthasar.
- Tą dziewczynką… byłam ja, tak? – wydusiła z siebie Cate.
- Tak, to ty – odparł Balthasar – ostatnimi czasy dotarłem do informacji, jakobyś miała mieć nadane imię Alice. Lecz twoje prawidłowe imię to Anaëlle. Teraz jednak najważniejsze jest, byśmy dotarli do Londynu – gdy mężczyzna wypowiadał te słowa,obydwoje usłyszeli gwizd pociągu, a na tablicach informacyjnych była widoczna nazwa stacji: Londyn Brimsdown – już czas wysiadać – dodał.
Gdy wysiedli, skierowali się ku centrum, by po chwili znaleźć się w starej kamienicy nieopodal Shakespeare’s Globe Theatre.

cz.IV: Moondancer

Cate przespała całą noc bez problemu. Rankiem wzięła prysznic, wyprała swoje rzeczy i zeszła do jadalni. Na stole było naszykowane śniadanie dla dwóch osób, choć na bocznym stole była przygotowana zastawa dla większej ilości gości. Dziewczyna usiadła do stołu przy jednej z przygotowanych i zaczęła posiłek, a po chwili doszedł Balthasar.
- Jak się spało? – zapytał.
- Nadzwyczaj dobrze – odparła Cate – chociaż ciągle nie daje mi spokoju to, co mi powiedziałeś wczoraj.
- Wiem, że wiadomość ta była dla Ciebie szokująca, lecz chciałbym dziś wieczorem Cię przedstawić paru osobom – powiedział, siadając do stołu naprzeciw Cate – chciałbym Cię także poinformować, iż przywiozłem Ci twoje rzeczy i sprzęt, który używałaś jeszcze w bractwie rycerskim w Polsce.
- Dziękuję, ale nie trzeba było – powiedziała dziewczyna, uśmiechając się pod nosem – sama mogłabym przecież to załatwić.
- Gdyby nie to, że twoja osoba jest tak rozpoznawana, nie zrobiłbym tego. Po prostu nie możesz się na razie wychylać, bo…
- Bo mnie ktoś znowu porwie? – roześmiała się Cate – chyba sobie żartujesz. Przecież nikt poza Tobą nie wie, że tu jestem. Chyba że czegoś nie wiem.
- W sumie to wiesz wszystko, co mogłem ci powiedzieć – odparł Balthasar, speszony tonem dziewczyny – reszty się dowiesz wieczorem.
Dzień upłynął Cate spokojnie. Wieczorem, zgodnie z zapowiedzią Balthasara, mężczyzna przedstawił Cathie paru osobom. Byli to prof. Gregory Novak – psycholog, psychiatra i naukowiec zarazem, oraz paru dominikanów. Gdy Balthasar przedstawił Cate zebranym, ni stąd, ni zowąd profesor nagle wypalił:
- Bardzo mi miło panienkę poznać. Jednakże chciałem się zapytać, czy ma panienka przy sobie może swój sztylet?
Wszyscy naokoło w chwili wypowiedzenia tych słów zamilkli i spojrzeli ze zdumieniem na profesora. Zapytana Cate także nie mogła wydusić z siebie niczego, lecz by przełamać tę nurtującą ciszę, odparła:
- Tak, Bal… znaczy Mr Balthasar sprowadził moje rzeczy z Miami, i wśród nich znajduje się wspomniany sztylet.
- W takim razie – powiedział profesor zwracając się do Balthasara – proszę przynieść panience jej rzeczy, sir. Niestety, czas nas nagli, więc pański pośpiech jest nadzwyczaj wskazany.
Balthasar przykazał lokajowi, by przyniósł rzeczy Cate. Ten wyszedł, a po paru minutach przyniósł dużą, podłużną paczkę zawiniętą w brązowy papier i zawiązaną sznurkami. Dziewczyna rozwinęła pakunek, i z pochwy przy pasie zapakowanym w ten pakunek wyciągnęła sztylet, którego ostrze było ukształtowane jak sierp. Jedyną zasadniczą różnicą było zdobnictwo i starożytne napisy na tymże ostrzu oraz złocenia i drogocenne kamienie na rękojeści.
- Czy to ten sztylet, profesorze? – zapytał jeden z dominikanów, wyglądający na najstarszego z przybyłych.
- Bracie Kasjanie, mogę z całą pewnością stwierdzić, iż jest to Moondancer – odparł profesor.
- W takim razie – odparł Balthasar – co zamierzacie zrobić? Bo jeżeli chodzi o “przejażdżkę” do opactwa, to nie zgadzam się, by Cate tam jechała. Według mnie to zbyt niebezpieczne.
- Oh, Balthasarze, Balthasarze – powiedział Kasjan, kiwając głową – choć jesteś Strażnikiem, wciąż nie potrafisz oddzielić obowiązku od nadgorliwości. Czyż nie wiesz o tym, że legenda głosi, iż córka tej, która ukradnie sztylet, musi go zwrócić tam, gdzie jest jego miejsce? A tym bardziej powinieneś wiedzieć, że miejscem Moondancera jest kaplica w opactwie Lyndhurst.
- Dobrze, sir – zgodził się niechętnie Balthasar – w takim razie jeżeli Cate ma wyjechać, odczekajmy parę dni. Przyjechaliśmy dopiero wczoraj, a poza tym jeszcze nie jest dostatecznie bezpiecznie, by Cathie mogła spokojnie być doprowadzona do opactwa.
Dominikanie wraz z profesorem przystali na taki układ, i zaplanowali wyjazd na następny tydzień. W czasie tegoż tygodnia dopowiedzieli parę szczegółów do opowieści Balthasara, przez co Cathy miała jaśniejszy pogląd na całą sytuację i jej powagę. Ona sama dziękowała za opiekę i pomoc przepięknym śpiewem, gdyż co wieczór, gdy wszyscy siadali przy kominku w salonie, ona śpiewała pieśni rycerskie, których nauczyła się jeszcze w Polsce.
Ethran

"- Chce się pan ze mną ożenić ze względu na kontrole graniczne? - zapytała zdezorientowana. (...)
- Chcę się z panią ożenić, bo nie mogę już bez pani żyć. I chcę to zrobić dzisiaj, bo to by wszystko znacznie uprościło. - Trzymał jej stopę. - Słodkie. Naprawdę są malutkie. Jak właściwie daje pani radę na nich chodzić?
Nawet w najśmielszych snach Corrisande nie wyobrażała sobie, że mężczyzna, który poprosi ją o rękę, będzie przy tym odwrócony plecami i będzie robił uwagi na temat jej bosych stóp. (...)"


Ju Honisch, "Obsydianowe serce" cz. 2.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości