Nie chciałem Ci przerywać odpoczynku, gdyż jeszcze musiałbym Cię zabić. Nie o to w
tym chodzi. Jeżeli wiesz, kim jesteś, a nie chcesz być tą samą osobą w oczach innych,
podczas swojej wędrówki zahacz o Trytonię. W stoczni szukaj krasnoluda imieniem
Beckhard. On Ci pomoże
F.R.
Wygnaniec przeczytał ową notatkę kilkukrotnie, schował do kieszeni i jeszcze przez niecały tydzień zabawił pośród drzew Szepczącego Lasu, spokojnie odpoczywając z dala od wzroku wszystkich natrętnych łowców nagród.
Ów liścik obudził w Magu jednak spore nadzieje, najpierw drobna iskierka tliła się w jego duszy po to, by po tym tygodniu zapłonąć żywym pożarem. Pradawny zniszczył obozowisko, w którym mieszkał przez ostatnie półtora tygodnia i wyruszył w stronę niebieskiego szlaku handlowego. Planował podróżować nim przez Smoczą Przełęcz aż do Ostatniego Bastionu, a potem na przełaj polami dostać się do celu swej podróży - Trytonii.
Jego płonne nadzieje na spokojną podróż szybko się rozwiały. Maszerując udeptanym traktem co jakiś czas mijały go kupieckie karawany, bardziej i mniej zamożni podróżnicy oraz zwyczajni chłopi. Quirrito oczywiście szedł niestrudzenie, skrzętnie skryty w cieniu kaptura i choć wolał spać w dzień i iść w nocy, tym razem jego marsz skupiał się w ciągu dnia.
Nie wiedział, że jego trop podchwycił jeden z bardziej łasych łowców nagród, znany przede wszystkim w Adrionie, pod fałszywym imieniem Tyu. Polował on na ukrywających się w lasach złoczyńców i wszystkich, za których głowę wyznaczona jest nagroda. Należał on do wyższej klasy mieszczan w Menaos, poza granice drzew podróżował z rzadka, przede wszystkim do Ostatniego Bastionu, by sprzedawać łupy i zdobytych więźniów-kryminalistów.
Pech chciał, że właśnie na tej drodze do Ostatniego Bastionu jego łowiecki zmysł się wyostrzył, gdyż poczuł zdobycz. Quirrito, nieświadomy niebezpieczeństwa, nie zdążył nawet się obronić. Yui pod osłoną nocy zaatakował śpiącego na skraju Szepczącego Lasu Wygnańca, pojmał go i uniemożliwił jakąkolwiek walkę. W prostu sposób również poradził sobie z jego zdolnościami magicznymi związując magiczną liną swoją zdobycz. X'orr'da, bezsilny, mógł tylko patrzeć, jak magiczna lina wysysa z niego wszystkie siły i energię. Czując się jak zwyczajny śmiertelnik Pradawny, przywiązany do konia Yuiego, maszerował w stronę Ostatniego Bastionu, wzdłuż niebieskiego szlaku.
Tym razem jednak Quirritowi sprzyjał los, a Prasmok czuwał nad nim. Yui w czasie przeprawy przez Nową Aerię (bowiem ominął on Ostatni Bastion szerokim łukiem, jakby wyraźnie nie chciał tam zawitać) został zabity, zaś więźniowie, których przetrzymywał (a było ich czterech: poza X'orr'dą jeszcze nieznana mu pokusa i dwóch mężczyzn) rozpierzchli się po mieście. "Wybawca" maga nie zamierzał gonić uciekających, zaś gdy spotkał się twarzą w twarz z Pradawnym, który tylko odbierał swój ekwipunek przetrzymywany przez Yuiego, zasalutował mu i... czmychnął.
Potem Dźwiękowiec podróżował dalej wzdłuż niebieskiego szlaku, tym razem jednak dużo ostrożniej. Nie znał swojego wybawcy, nawet nie widział jego twarzy, ale wyraźnie ktoś mu chciał pomóc. Mag pragnął serdecznie podziękować tej osobie, która zabiła Yuiego, ale nie miał możliwości. Kontynuował więc podróż do Trytonii.
Następnym etapem jego podróży było Fargoth. Od wschodu i północy miasto otoczone było górami, za którymi właśnie Wygnaniec postanowił się przedostać na drugą stronę. Nie chciał wędrować dokładnie przez środek miasta, zwłaszcza w środku dnia, mógłby zostać rozpoznany i schwytany. Postanowił dlatego okrążyć pasma górskie, które oddzielałyby go od wścibskich spojrzeń mieszkańców i strażników.
Pomysł okazał się bardzo dobry i już pod wieczór był na szlaku do Arturionu. Do lasów otaczających to miasto dotarł pod wieczór dnia następnego, i to jedynie dzięki dobroduszności chłopa, który pozwolił mu jechać na wozie z sianem. Mężczyzna, prosty w zwyczajach i sposobie życia, nie pytał o imię, tożsamość, nie zadawał głupich i nurtujących pytań, nie martwił się i nie wciskał nosa w nie swoje sprawy. Mimo tego całkiem przyjemnie było czasem zamienić z nim kilka zdań. "Gdyby cały świat był taki dobry i prosty, jak ten facet...", myślał Quirrito gdy wjeżdżali między drzewa.
Dalej niestety X'orr'da musiał wędrować pieszo, bowiem chłop przeprosił go i poprosił o to, aby tutaj zsiadł z wozu. Quirrito nie stawał okoniem, podziękował serdecznie za pomoc i zaoferował coś w zamian, mężczyzna jednak pokręcił przecząco głową, powiedział, że nie ma sprawy i ruszył dalej.
Tę noc Pradawny spędził pośród drzew otaczających Arturion.
Przed następnym zmrokiem Wygnaniec był u granicy Trytonii. Zabudowa, choć zwyczajna dla miasta portowego, dla Maga była niczym istna stolica luksusu. Nawet wszechobecny zapach ryb i soli mu nie przeszkadzał. Bez namysłu gdzie iść i co robić skierował swoje kroki do stoczni, gdzie mógł oczyścić się z zarzutów.
Po kilku godzinach poszukiwań Quirrito doszedł do wniosku, że stocznia jest wystarczająco duża, nie wspominając już o samym mieście, aby znalezienie jednego pieprzonego krasnoluda imieniem Beckhard graniczyło z cudem. Czasem Mag dopytywał się mieszkańców, czy kogoś takiego nie znają, oczywiście pod osłoną nocy i skrzętnie schowany pod kapturem, zaś swój głos w magiczny sposób modulował. Nikt jednak mu nie pomógł. Mimo późnej pory, bo zmrok zapadł już dobrych kilka godzin temu, i dosyć niskiej temperatury, Czarodziej wędrował przez stocznię oglądając każde kolejne drzwi i poszukując na nich nazwiska tego, który mógł mu pomóc.