- Kapitanie - odezwał się milczący dotychczas N'roghara. Ściągnął kaptur, widać więc było, że jest nietutejszy, o czym świadczyła jego ciemniejsza karnacja i oczy, których kąciki uniesione były lekko ku górze. Mówił też dziwnie, z nosowym akcentem. - Przyjrzałem się napastnikom w karczmie, oni, jeśli chcieli dorwać niebiankę, nie wiedzieli o tym. To byli wasi, miejscowi, ale miejscowi pozgarniani z ulic, widziałem, jak się bili. Mieli wprawę w robieniu mieczem w budynkach i głowę daję, że w wąskich uliczkach też. To się zgadza. Wszystko poprzednie tacy sami robili.
Zauważając pytające spojrzenie Trautona, mężczyzna westchnął.
- Pochodzę z Opuszczonego Królestwa - oznajmił. - Do Fargoth przyszedłem za nimi, po tym, jak napadli na wioskę, która była mi przyjazna. Zgrabili, spalili do cna, ludzi wzięli w niewolę, sprzedali ich jeszcze na szlaku. Dwa dni drogi od miasta zgubiłem ich i nie zdołałem odnaleźć znowu, ale nie miałem wątpliwości, gdzie się kierują. To było dwa miesiące temu, przez ten czas nie udało mi się wyśledzić tych, których szukam, ale słuchałem plotek i wiem, że działają tutaj. Jak dokładnie... nie wiem.
- Artefakty - wtrąciła nagle mistrzyni Cindrianella. - Napady, także magiczne, porwania, handel ludźmi. Co jeszcze?
- Broń - odparł krótko kapitan. - Z kontrabandy, tak bez wchodzenia w szczegóły.
- I broń - powtórzyła kobieta. - Z czym mamy do czynienia, nie muszę chyba nikomu tłumaczyć? Grupa ludzi postanowiła się dorobić i bardzo jest zdeterminowana.
Oczy czarodziejki błysnęły, kiedy spojrzała krótko na Requie.
- Pomogę wam - oświadczyła nagle. - Muszę wyznać, jestem dość utalentowana w Sztukach, mam też potężnych przyjaciół i...
- Trauton - Sekiel przerwał jej w pół słowa. - Chciałeś wniosków. Możemy pogadać?
- Pewnie - kapitan zmierzył skrytobójcę badawczym spojrzeniem. - Chodź. Vika, zajmij się naszymi gośćmi.
Sekiel poprowadzony został na piętro, do prywatnego gabinetu Trautona. Był to pokój urządzony gustownie, choć surowo - postawiono na minimalizm, przeto znalazły się tu tylko regały pod ścianą, biurko, trzy fotele oraz wąskie łóżko.
- Tu możemy porozmawiać spokojnie - oznajmił kapitan, wskazując swojemu gościowi jedno z siedzeń. - Zatem?
- Wiesz, czemu chciałem rozmawiać na osobności? - zapytał zabójca.
- Domyślam się. Ci na dole mają nic o tobie nie wiedzieć, a zamierzasz poopowiadać mi o urokach swojej pracy?
- To też, poza tym, informacje są w cenie. Trauton, śledziłeś kiedyś szlaki, którymi do Fargoth przywędrowują artefakty?
- Nie musiałem, każdy wie, że są elfickie, sprowadzane z Meot. To znaczy, te, o których mi wiadomo, z zeznań diablicy wnoszę, że ci, co was tak nie lubią, są zainteresowani różnymi świecidełkami i zbierają je po całej Alaranii.
- Tak, ale zostańmy na razie przy elfach. Jakiś czas temu chciałem zaszyć się na chwilę w Adrionie. Rozumiesz, odpoczynek taki. Nie bardzo wyszło, bo ktoś mnie tam namierzył i dał zlecenie na elfa, o tyle dziwne, że w ogóle mi nieznanego. Jak się okazało, złodziej, zwinął jakiemuś magowi pierścień. Ze zleceniodawcami się nie widziałem, przesłali mi notkę, w której dali mi do zrozumienia, że cokolwiek o mnie wiedzą, zapłatę przekazali przez pośrednika w karczmie na szlaku. Mniejsza. Spod Szepczącego Lasu udałem się prosto do Fargoth, tyle tylko, że po drodze napadli na mnie bandyci... masz tu mapę?
- Jasne - kapitan pogrzebał w biurku, wydobył z niego rulon pergaminu, rozwinął go, ukazując mapę Alaranii. - I?
- Napady były tu i tu - Sekiel wskazał kolejno okolice jeziora Eriss i Nandan-Ther. - Bacz, później przebyłem dwie równiny, tam było spokojnie.
- Co znaczy że... bandyci lubią atakować pod lasem?
- Akurat - parsknął zabójca. - Pod lasem. Pół godziny drogi od miasta?
- Więc co?
- Ano to, że sprawa nie dotyczy tylko Fargoth. Ta organizacja ma komórki w Szepczącym Lesie, może w Nandan-Ther i tutaj. Tak sobie myślałem, co im daje taka lokalizacja...
- Szlaki handlowe - Trauton domyślił się od razu. - Artefakty, konie... zarabiają, to pewne. Masz pomysł, jak to wykorzystać?
- To zależy, jakie są twoje cele. Jeśli chcesz uderzyć w górę, dostać się do przywódców, są sposoby. Pieniądz zawsze zostawia ślady, a musi wędrować do szefów.
- Nasze cele.
- Co?
- Pomożesz mi i ta reszta też. Sekiel, masz pojęcie, jak oni muszą być zakonspirowani? To jest potężna, dobrze zorganizowana i dowodzona organizacja, a wasze pojawienie się namieszało im bardzo. Teraz będą, cóż, powiem szczerze, próbować was zabić. Zdemaskują się.
- Mam więc robić za przynętę. A jeśli nie zechcę?
- Puszczę cię wolno. Może nawet będzie mi smutno, jak następni bandyci sobie poradzą. I to samo tyczy się reszty...
- Chcesz wciągać w to tamtych? Zrobimy sobie wesołą kompanię i ruszymy na poszukiwanie przygód? Jasne, czemu nie! Niebianka, piekielna, tajemniczy wędrowiec i czarodziejka. To brzmi...
- Wystarczy. Sekiel, jeśli twierdzę, że się przydadzą, to się przydadzą, potrafię ich wykorzystać. Zresztą nie w tym rzecz. Ktoś na górze chce wyciszyć sprawę.
- Co? Macie tu... to się w ogóle da wyciszyć?
- Da się, jeśli są chęci, a jak nie, to straż może nie reagować i udawać, że się nic nie dzieje. Żaden problem. Tyle tylko, że ja na to pójść nie chcę.
- I dlatego mamy odwalić za ciebie robotę?
- Dokładnie. Nie wyobrażasz sobie nawet, jaki na mnie naciskają. Kończ to szybciej, Trauton, bo porządek w mieście się burzy. Zwiń z ulicy kogokolwiek, ogłoś, że on jest winien, tamci, o ile są mądrzy, przestaną działać w mieście. Nie, oni też w to nie wierzą, ale ktoś jest podkupiony, pewien jestem.
- A nie chodzi tylko o famę skuteczności waszej straży?
- Nie. Gdyby chodziło, nie paradowaliby z naszymi mieczami przy bokach. Mówiłem, że cały czas oglądamy tych z karczmy. Nie kłamałem, ale to stwierdziłem na miejscu. I nie jest to kontrabanda, pytałem u źródeł.
- Cholera... nie mam wyjścia, co? Albo pomogę, albo czeka mnie kopczyk przy trakcie? Ech... mam nadzieję, że wiesz, co robić.
- O tak - Trauton uśmiechnął się. - Wiem.
- Jest jeszcze coś. U mojego informatora pojawiła się taka jedna... pytała o handlarzy artefaktami, raczej nie dlatego, że chciała iść na zakupy. Wysoka, szczupła, czarniawa, w jakiejś wytartej sukience, na tym pasek z czaszką. To chyba nie była normalna kobieta... oczy miała jakieś takie... błękitne, zdawało by się, świecące. Zajmij się nią, chcę mieć bezpieczne tyły.
- Jasne, poślę ludzi. Tymczasem... zobaczmy, czy Vika potrafi przekonywać.
- On chce wam pomóc - oświadczyła Vika, gdy tylko kapitan i zabójca zniknęli za drzwiami. - Nie zaszkodzić. Zaufajcie mu, bo bez niego nie poradzicie sobie. To znaczy... Słyszałam trochę z waszej rozmowy i wiem, że ci, którzy chcą was skrzywdzić, nie odpuszczą, będą was ścigać, w końcu - zabiją. Straż miejska Fargoth nie pozwoli na to! W tym mieście wciąż istnieje sprawiedliwość, chcę w to wierzyć i wierzę, ale by móc zaprowadzić sprawiedliwość, musicie zechcieć współpracować. Pomóżmy sobie nawzajem... proszę. Muszę ich dopaść.
Vika odwróciła się, jej gęste, kasztanowe włosy przesłoniły twarz.
- To nie zemsta - powiedziała po chwili cicho. - Chcę dla nich sprawiedliwości, nic więcej... Nie zemsty. Nie, nie! Ich trzeba powstrzymać, zdusić zło w zarodku, nie dopuścić, by krzywdzili innych! Ty! - zwróciła się do niebianki. - Czy nie masz pomagać ludziom? Czy chcesz patrzeć, jak szerzy się tu zło? A jeśli twoja misją jest jego powstrzymanie... uwierz, nie ma lepszej drogi! Nawet piekielna mogłaby odnaleźć w tym swoją korzyść. Proszę - Vika zwróciła się z kolei do Pokusy. - Jeśli chcesz odnaleźć swoją zgubę, współpracuj z nami, jeśli chcesz być bezpieczna, pomóż nam, jeśli chcesz mieć swoją zemstę... Pomóż! I ty... - spojrzenie na smoczycę. - Nie jesteś złą osobą, widzę to. Jeśli masz możliwość pomocy...
Głos Viki załamał się. Pokręciła głową, wzięła kilka głębszych oddechów.
- Przepraszam - powiedziała po chwili już spokojnie. - Nie powinnam była, poniosło mnie. To się więcej nie powtórzy.
I rzeczywiście, nie powtórzyło się, bo i nie miało kiedy. Do pomieszczenia wrócił kapitan wraz z Sekielem, który przeszedł tylko do jakichś bocznych drzwi i zniknął za nimi bez słowa. Trauton nawet na niego nie spojrzał, widać wszystko ustalili po drodze.
- Ktoś chciałby dodać coś jeszcze do swoich zeznań? - zapytał. - Jeśli nie, mam... propozycję rozwiązania waszych problemów. Nikogo nie zmuszę do wzięcia w tym udziału, bo nie mogę, zresztą, będzie niebezpiecznie... co zresztą będę gadał po próżnicy. Ściga was banda zbirów, raczej nie przestanie. Wy chcecie się bandy zbirów pozbyć, ja też, pomożemy więc sobie nawzajem. W skrócie: zbiry was złapią, ale krzywdy wyrządzić nie zdążą, bo interweniuje straż miejska i wtrąci wszystkich do loszków, a później zadyndają na placu ku uciesze gawiedzi. Więcej powiem, jeśli w to wejdziecie. Ten tam - kapitan machnął dłonią w kierunku bocznych drzwi - już się zgodził, tak swoją drogą. Zaraz do nas dołączy, w żelastwie tylko trochę poprzebiera.
Choć zamieszanie w karczmie ustało, wokół kręciło się sporo straży, najwyraźniej nie tracącej zainteresowania okolicą. Strażnicy przeczesywali uliczki i zaułki, pewnie szukając poszlak, choć tego trzeba było się domyślać, bo na pytania raczej nie odpowiadali, woląc zadawać je napotykanym przechodniom. Nie dziwiło zatem, że dwaj mężczyźni w szarych podeszli do Cealii, siedzącej pod drzewem.
- Bądź zdrowa, pani! - przywitał się jeden z nich. - Jestem Flinn, to jest Laek, obydwaj należymy do straży miejskiej Fargoth, chcieliśmy zadać kilka pytań... może nie tutaj, raczej w miejscu trochę wygodniejszym. Zechce pani pójść z nami?