Nowe życie (0 – 372 wiosen [372 lat])<br>Dziecko samca smoka i samicy smoka lodowego. Narodziny i wychowanie małej smoczycy przebiegało normalnie, jeżeli mowa o gadzim wychowaniu. Edukację przyjmowała pod czujnym okiem matki, gdyż ojciec zmył się świeżo po „interesie” i więcej się nie pojawił. Nie było to też nic niezwykłego, szara smocza rzeczywistość.<br>Usamodzielniła się już zaledwie w wieku trzystu siedemdziesięciu dwóch lat, a matka zaczęła widzieć w niej bardziej konkurencję niż własne potomstwo. Nie minęło dużo czasu, bo zaledwie parę wiosen, a spotkało ją to, co większość dojrzewających łuskowatych. Lodowa smoczyca obawiała się o swe losy, widząc jak córka przerasta ją w wielu aspektach, mimo młodego wieku. Ostatecznie przepędziła młode , rozdzielając ich ścieżki, co było niestety nieuniknioną częścią życia każdego smoka.<br><br><br>Niezniszczalna (372 – 1572 wiosen [1200 lat])<br>Energiczna i niezbyt rozsądna w indywidualnym działaniu, przystąpiła do wędrówki po Alaranii, aby odnaleźć idealnie miejsce na terytorium. Po dwóch setkach w miarę spokojnego, gadziego życia, sprowadziła na siebie straszne nieszczęście. Nie zważając na żadne znaki na ziemi, i na niebie, obrała za cel smoczej chciwości bezcenny przedmiot w tak niebezpiecznych stronach, że nawet najstarsze gady zastanowiłby się trzy razy, przed postawieniem tam łapy. Przedmiot tamten był pozostałością po kimś z zapomnianych wieków. Brak jakikolwiek mocy nadrabiał wartością, nie dając spokoju najbardziej chciwym smokom, a między innymi naszej gadziej samicy.<br>Nie byłoby przesadą stwierdzić, że przedmioty o takiej wartości można było wyliczyć na palcach dwóch dłoni. Nie trudno się więc domyślić, że dla smoków był to niezwykle słodki i kuszący przedmiot, wiec nie jeden przed nią próbował. Pradawne łuskowate „nastolatki” nie różniły się jednak zbyt wiele od humanoidalnych odpowiedników, uważając, że świat stoi przed nich otworem i wszystko jest do zdobycia.<br><br>Chciwość sprowadziła na nią ostatecznie tylko cień nieuniknionej śmierci. Po zdobyciu przedmiotu po dziesiątkach lat, tysiącach prób i niezliczonej ilości godzin — rzeczywistość okazała się brutalna. Obiekt okazał się przeklęty niezwykle starą magią, gdzie zwykła istota dawno zamieniłaby się w nicość i pył tylko po spojrzeniu na niego.<br>Smoczyca umknęła śmierci dzięki swoim pradawnym korzeniom, ale są rzeczy gorsze niż koniec życia. Dusza gadziny została napiętnowana potężną klątwą, odbierając jej powoli smocze ciało. Uwięziona przez przeklęty artefakt, zapadła w głęboki, magiczny sen na całe tysiąclecie.<br><br><br>Przebudzenie (1572 wiosny)<br>Cachar i Salin przemierzali korytarze jaskini, trzymając się blisko siebie, jako jedyne źródło światła mając pochodnię. Płomień pochodni chwiał się niebezpiecznie na wszystkie strony, targany silnymi prądami powietrza wewnątrz korytarza. Panująca wewnątrz wilgoć też nie pomagało w sytuacji, przez co Salin w końcu nie wytrzymał.<br>— Cachar, wracajmy. Diabli tylko wiedzą, jak głęboko sięga ta jaskinia. Ciemno jak w duszy, a do tego ohydnie śmierdzi zgniłymi jajami.<br>Salin był chudym mężczyzną, średniego wzrostu gdzieś po czterdziestce, chociaż z wyglądu bardziej przypominał osobę grubo po sześćdziesiątce. Dużo zmarszczek, krzywy orli nos i tłuste włosy, a do tego czarna broda. Posiadał parę oczu, która był tak małe, że trochę przypominał hienę niż człowieka. Mimo groteskowego wyglądu, mężczyzna posiadał dosyć silną aurę, budzącą pewną dozę respektu.<br>— Zamknij pysk, psiakrew — warknął muskularny mężczyzna, nie odwracając nawet do niego głowy — Jak chcesz się narażać szefowi to śmiało, wracaj — mruknął pogardliwie.<br>Cachar był jak chodzące góry. Szeroki w barkach, muskularny i wysoki. Bardziej przypominał olbrzymią skałę, zwłaszcza z ogoloną głową i brakiem zarostu. Miał surowe rysy twarzy i parę czujnych, inteligentnych oczu, których raczej się nie spotykało u takich mięśniaków jak on.<br>— To zapach siarki, idioto, ile razy mam tobie powtarzać?! — Odwrócił się i podniósł już dłoń, aby palnąć towarzysza.<br>Chudzielec już jednak skulił się i zasłonił dłońmi, a obrazek powstrzymał Cachara od dokończenia czynu. Ten ostatni splunął na ziemię i bez słowa ruszył dalej w głąb ciemności.<br>— Chodź, zróbmy co mamy zrobić i wracajmy do domu. Stęskniłem się za żoną, mam dosyć strugania drewna każdego ranka. Potrzebuje prawdziwej rzeczy… — barki olbrzyma opadły w zrezygnowaniu, w końcu tułali się już miesiąc w tych okolicach.<br>— Ha, ha, ha! Racja, racja! Wrócimy do miasta to od razu odwiedzę moje dziewki! — oblizał usta lubieżnie, zacierając dłonie na samą myśl.<br>— Jak przyjdziesz pod moje drzwi, bo chcesz coś do jedzenia… wyrzucę cię na zbity pysk — warknął łysy, wiedząc jak się to skończy.<br>Zawsze kończyło się tak samo. Wracali, bęcwał stracił wszystkie pieniądze na kurtyzany, aby zaspokoić swój psi popęd, a później lądował u niego pod drzwiami na wyżerkę.<br>— Ech?! Jesteśmy przyjaciółmi, nie mów tak!<br>— Przyjaciółmi? Jesteś jak pijawka.<br>— Al… — chudy jednak nic więcej nie powiedział, bo Cachar podniósł dłoń do góry, aby zamilkł. Coś się stało.<br>Oboje spoważnieli, czując zmianę w powietrzu, a raczej natężeniu zapachu siarki. W końcu stanęła przed nimi niezwykle obszerna i wysoka jaskinia. Tak obszerna, że nie mogli dostrzec żadnej ściany, ani sklepienia.<br>— Cachar! Cachar! Błyszczy się! Haha! Skarby, diamenty, złoto!<br>Salin rzucił się w bieg jak opętany, po drodze o mało nie przewracając się wielokrotnie. Cach pokręcił głową i ruszył pospiesznie za bezmyślnym towarzyszem. Oboje stanęli jak wryci, gdy odkryli źródło blasków. Okazało się, że światło pochodni odbijało się od bogato zdobionego diademu. Nie byle jakiego diademu, a znali się trochę na fachu. Cachar był pewny, że mógł parę żywotów jak lord przeżyć, gdyby spieniężyć cacuszko.<br>— Jesteśmy bogaci, bogaci! Łuhu!.<br>Jego towarzysz zaczął wykonywać taniec zwycięstwa, ale tym razem tylko się uśmiechnął szczęśliwy. Dopadło ich w końcu coś dobrego, diabli mogli im tylko pozazdrościć teraz.<br>Salin w końcu nie wytrzymał, przyklękając i próbując podnieść błyskotkę, aby bliżej się jej przyjrzeć.<br>— Cachi, coś jest nie tak. Nie mogę jej ruszyć… — mruknął, szarpiąc się z nią i wydając z siebie dziwne dźwięki. Diadem jednak ani drgnął, ani nie było oznak, aby miał zamiar.<br>— Odsuń się, daj prawdziwemu mężczyźnie spróbować.<br>Muskularny mężczyzna odepchnął chudzielca, próbując mu pokazać jak to się robi. Efekt był jednak zdumiewający, sytuacja powtórzyła się. Salim oczywiście zdążył wyśmiać przyjaciela, widząc jego minę.<br>Zdenerwowany Cachar warknął wulgarnie pod nosem i z całej siły kopnął kamień pod diademem, a przynajmniej to, co wydawało im się kamieniem do tej pory.<br>— Cach… to nie zwykły kamień, em? To posąg kobiety?! Co tu robi posąg kobiety? — zapytał w konsternacji chudszy, drapiąc się po głowie.<br>Posąg idealnie przedstawiał sylwetkę kobiety w śpiącej pozycji. Wykonanie było tak precyzyjne i piękne, że nawet Cach nie przepadający za tego typu rzeczami, nie mógł oderwać wzrok od śpiącej sylwetki kobiety. Odnosił nawet wrażenie, że uroda posągu nie była czymś ludzkim. Posąg ku czci jakiejś bogini?<br>Bez względu na to jak jednak piękny był posąg, chcieli tylko koronę na głowie śpiącej kobiety. Mężczyźni zaczęli dumać i wiele godzin spędzili, próbując wiele sposobów. Żaden jednak nie ruszył diademu ani o krztę.<br>Cachar w końcu nie wytrzymał i w złości podniósł nad głowę potężny głaz. Widząc to Salim aż zbladł.<br>— Przyjacielu, spokojnie! Coś wymyślimy… a teraz spokojnie. Odłóż ten głaz na ziemię, powoli, spokojnie. — Zaczął gestykulować, próbując powstrzymać towarzysza przed popełnieniem głupoty.<br>Uspokajanie pomogło na krótki moment, ale nie zmieniło dalszego biegu wydarzeń. Wściekły mężczyzna cisnął głaz prosto w diadem i przeklęty posąg.<br>— Do diabła z tym. Jak ja nie mogę tego mieć, nikt tego nie będzie miał.<br>Głaz z hukiem spadł na posąg i diadem, odbijając się od nich i wypełniając całą jaskinię echem.<br>Jakie zdziwienie było mężczyzn, gdy ani jedno, ani drugie nie było uszkodzone. Posąg zaczął jednak powoli się kruszyć i pękać. Z początku powoli, ale z czasem odpadały coraz większe fragmenty.<br>Ostatecznie posąg okazał się olśniewającą, młodą kobietą. Gdy otworzyła zamglone i nieobecne oczy, mężczyźni nawet nie drgnęli w obawie o własne życie. Stali tak kwadrans… dwa kwadranse… dwie godziny…<br>Chudszy z nich w końcu nie wytrzymał i zaczął ściągać spodnie, które spadły na ziemię i miał się rzucić na nieruchomą piękność. Towarzysz napaleńca jednak nie wytrzymał tego widoku.<br>— Ty pieprzony, popaprany zboczeńcu!!! — złapał go za ramię, zaciskając dłoń jak żelazne kajdany, zapobiegając gwałtowi na bezbronnej kobiecie.<br>— Puszczaj do cholery, od kiedy ty decydujesz z kim się będę chędożył?! — warknął agresywnie Salim i rzucił się z krótkim sztyletem na niego<br>— Zwariowałeś już całkiem. — Cachar dopiero teraz zauważył, że coś się stało z Salimem. Miał mętny wzrok, a jego oczy drżały nienaturalnie, a do tego uderzył go atak ślinotoku.<br>Widząc przyjaciela w takim stanie, wiedział, że sprowadzili na siebie nieszczęście, a diadem był przeklęty. Zdawał sobie sprawę, że teraz mógł tylko zrobić jedno dla niego. Obezwładnił go po kilku próbach, siadając okrakiem na nim w taki sposób, że odebrał mu możliwość wstania i ruszania rękami jednocześnie. Sięgnął po najbliższy kamień większy od ludzkiej głowy o dwa razy i zaciskając zęby, podniósł go wysoko ponad swą głowę. Widząc szarpiącego się pod sobą w szale towarzysza tylu przygód, nie mógł powstrzymać męskich łez. Nie wspominając już o bólu, jakby ktoś mu wbijał setki rozgrzanych ostrzy w ciało. W końcu wrzasnął, tyle że ten wrzask był tak wypełniony bólem i goryczą, że nie przypominał ludzkiego.<br>Kamień spadł raz na głowę Salima, drugi… trzeci… czwarty. Z każdym uderzeniem, krew opętanego mężczyzny pryskała na nagie ciało kobiety, która nieprzytomnie obserwowała scenę mrożącą krew w żyłach, ciągle leżąc i nic nie mówiąc. Do końca obserwując scenę bez najmniejszego drgnięcia.<br><br><br>(1572 – 1577 wiosen [5 lat])<br>Cachar zabrał dziewczynę do obozu, chociaż bardziej przypominała oddychającą porcelanową lalkę. Reakcje miała wyzute z uczuć, nie mówiła, a do tego dochodziło mgławe, nieprzytomne spojrzenie. Wieści o Salimie rozeszły się błyskawicznie, nikt nie ważył się zbliżyć do dziwnej kobiety. Bez względu jak piękna była, większość miała rozsądek i ceniła życie.<br>Mężczyzna pozbył się dziewki w najbliższym mieście, sprzedając ją osobie, która się zainteresowała. Jak później się okazało, owy człowiek był sprzedawcą ludzkiego „towaru”. Dziewczyna była traktowana do momentu sprzedaży jak złote jajko. Nie odstępowano jej na krok, bo w rzeczywistości nic nie mogła zrobić sama. Po kilku latach znalazł się w końcu ktoś na tyle bogaty, że dziewucha została sprzedana za astronomiczną sumę. Rzecz jasna, kupujący wcale nie miał zamiaru zajmować się „rzeczą”, a wręcz odwrotnie…<br><br>Mężczyzna w średnim wieku przemierzał ciemny korytarz rezydencji dosyć szybkim krokiem. Zaraz za nim jak cień podążała służąca.<br>— Gdzie to jest teraz? — zapytał tonem niecierpiącym zwłoki.<br>— Lordzie, aktualnie to znajduje się w pańskiej sypialni — odpowiedziała spokojnie na zapytanie swego pana.<br>— Doskonale! Doskonale! Nie wpuszczaj nikogo, ani nikogo nie przyjmuj. Nie ma mnie. — Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, a kobieta za nim skinęła tylko ze zrozumieniem głową i obróciła się, by zaraz zniknąć w ciemnościach korytarza.<br>Pan rezydencji zatrzymał się gwałtownie przed solidnymi, dwuskrzydłowymi drzwiami, z przodem skierowanym w ich stronę. Na jego wargach gościł dziwny, ale niebezpieczny uśmiech. Był przystojnym, dojrzałym mężczyzną. Typem, do którego miała słabość większość kobiet. Jednym słowem: zdobywca.<br>Oparł dłonie na grubych, dębowych drzwiach i pchnął je mocno do przodu. Wewnątrz dosyć obszernej sypialni panował półmrok i niewiele było widać. Jedynym źródłem światła była tarcza księżyca, wpadające przez okno zajmujące prawie całą ścianę. Niedaleko okna siedziała na ziemi lekko zgarbiona sylwetka filigranowej, młodej kobiety.<br>Szlachcic odszukał ją wzrokiem i zatrzasnął za sobą drzwi, zamykając je. Dopiero wtedy skierował kroki w stronę kobiety, która zareagowała i odwróciła głowę z wpatrywania się w księżyc, aby skierować nieprzytomne i pozbawiony życia wzrok na zbliżającą się osobę. W ruchach i reakcjach brakowało jakiekolwiek energii, jakby była martwa wewnątrz i bez duszy.<br>— Moja droga, dzisiaj staniesz się kobietą. Och tak — uśmiech mężczyzny stał się jeszcze szerszy, ale nie był w nim żadnej życzliwości.<br>— Pokaż mi się, wstawaj — mruknął zniecierpliwiony i złapał ją za podbródek, gdy się podniosła z ziemi. Miała na sobie tylko prześwitującą nocną koszulę, więc w bladym świetle była jak mała bogini.<br>Mężczyzna widział wiele kobiet, ale widząc to małe cudo przed sobą, czuł się jak perwersyjny młodziak, który na oczy takowej nie widział. Nie mogąc dalej powstrzymać swoich żądzy, przesunął po aksamitnej skórze dziewuchy od szyi po bark, zsuwając powoli z owego jedyny skrawek materiału, jaki miała na sobie.<br>Koszula opadłą na ziemię, pozostawiając ją jak natura chciała, nie skrywając żadnego kawałka młodego ciała przed zachłannym spojrzeniem szlachcica. Lustrował ją spojrzeniem, wiedząc że zaraz będzie cała jego.<br>Położył dłoń na biodrze dziewczyny i przyciągnął ją do siebie gwałtownie. Ona tracąc równowagę, oparła się dłońmi o klatkę piersiową mężczyzny, potykając się o własne nogi. On jednak nie mógł już wytrzymać, chwycił ją agresywnie za włosy. Stojąc na koniuszkach palców stóp, została przez niego lizana po odsłoniętej szyi.<br>— Zabawmy się, moja zabaweczko — szepnął kobiecie na ucho i szarpnął ją mocniej za włosy, rzucając ją brutalnie na łóżko.<br>Zrzucił z siebie nocny szlafrok i wszedł pod baldachim łóżka, spuszczają powiązane zasłony. Zaczął się dobierać do ślicznotki, ale nagły dotyk na głowie go zaalarmował. Gdy podniósł spojrzenie, zaskoczony i szczęśliwy stwierdził, że patrzy na niego. W tym spojrzeniu jednak było życie! Sądząc, że prosi, aby kontynuował, powrócił do swych zadań.<br>— Przestań, człowieku. — Głos był niezwykle słodki i przyjemny, niczym staranie spleciona pieśń, która oblewała duszę jak lepki miód. Delikatnie i łagodnie, jak pieszczotliwy dotyk kochanki.<br>Szlachcic jednak nie przestał, pewny że po prostu jest nieśmiała. Smoczyca westchnęła cicho. Czuła się usprawiedliwiona, poprosiła go. Naprawdę starała się zachować jak człowiek. Ledwo odzyskała świadomość i co ją spotykało? Jakaś ludzka, napalona pijawka zbezcześciła ją, a i tak wykazała sporą cierpliwość i wielkoduszność.<br>— Której części „przestań” nie rozumiesz? — trzasnęła drobną dłonią w twarz oblecha, efekt jednak był mizerny, budząc w napastniku jedynie wściekłość. <br>Wykonała to z całą siłą, ale czego się spodziewać po filigranowym, dziewczęcym ciele. To nie był jednak koniec, bo gdy mężczyzna zbliżał się coraz bliżej, smoczyca w półmroku wymacała na pobliskiej szafce nocnej pełną butelkę winę. Zaczynając powoli panikować, zacisnęła palce na szyjce i szarpnęła nią, celując prosto w głowę mężczyzny przed nią. Butelka z trzaskiem rozbiła się na głowie szlachcica, która był zaskoczony, jak i zamroczony. O ile sama dziewucha nie miała siły, ciężar butelki zrobił co należy. Nie czekając aż odzyska władzę nad sytuację, rzuciła się na niego, bardziej w akcie desperacji niż próby walki. Szczęście jednak było po jej stronie tej nocy, bo osobnik znajdował sie na krawędzi łóżka. Zepchnięty z niego wylądował plecami prosto na leżącej na sztorc, rozbitej butelce. Szkło z łatwością przebiło się przez ciało, trafiając między żebra, a prosto w serce. Mężczyzna w ostatnich oddechach próbował wyciągnąć szkło, ale ostatecznie wpadł w konwulsje, umierając. <br>— Traktowanie mnie jak rzecz to jedno, ale wejście na moje terytorium bez mojej aprobaty… — dziewczyna przybliżyła usta do ucha martwego mężczyzny, który miał szeroko otwarte oczy.<br>— … żegnaj, robaczku — trzasnęła truchło jeszcze raz w twarz, próbując wyładować swą frustrację z powodu własnej bezbronności. Prawie zgwałcił ją człowiek! To było nie do pomyślenia. <br>— Odpoczywaj. — Uśmiechnęła się czarująco słodko, zadowolona z wyniku przepychanki.<br>Na twarzy smoczycy pod ludzką postacią nie widniały żadne konkretne emocje. Nie było chłodu, gniewu, niczego. Tak, jakby wykonała zwykła, codzienną czynność i wdeptała ohydnego robaka w deskę podłogi.<br>— Tu nie jest bezpiecznie, czas stąd się wydostać.<br>Chwyciła pobliskie krzesło, które z niemałym wysiłkiem udało się cisnąć w pobliskie okno. Mebel mimo niewielkiej wagi, był dosyć masywny, więc szkło przegrało tą walkę. Hałas oczywiście zaalarmował straż i służbę, która zaraz dobijała się do drzwi. Smoczyca jednak bezceremonialnie wyszła przez okno, schodząc ostrożnie, a następnie nie oglądając się za siebie, wbiegła w naturalnym ubiorze prosto w las.<br><br><br>Okres po ucieczce (1577 wiosen [1 tydzień])<br>Celine błądziła w pobliskim lesie długi czas, całkowicie tracąc poczucie czasu. Wydawał się wlec paskudnie, a wciąż dochodząca do pełnej świadomości smoczyca, starała się poukładać elementy układanki w całość. Ostatnią rzecz, jaką pamiętała, był piękny diadem, który właśnie miała teraz na głowie. W momencie zdobywczego momentu, wiele, wiele lat wstecz (nie była pewna, jaki to okres) dotknęła owego wspaniałego skarbu i świat zawirował, wszystko stało się czarne. Wieczne ciemności i cisza. Wzdrygnęła się na myśl owych wspomnień, czując, jak ją mdli i robi się słabo.<br>Nie przyzwyczajona do użytkowania ludzkiego ciała, nie była jeszcze uświadomiona jak słaba i bezbronna jest w tym momencie. W umyśle gadziny wciąż znajdowała się wysoko w łańcuchu pokarmowym nad wszelkim niższymi formami życia. Nikt nie mógł się przeciwstawić, ustawiała zasady, niczego się nie bała.<br>W końcu osłabione i wycieńczone ciało odmówiło posłuszeństwa, a samica po raz drugi w żywocie straciła przytomność. Dziewczęce ciało opadło bezwiednie na zabłocony trakt, na który udało się wręcz doczołgać resztkami sił. Pogoda była paskudna, padał deszcz i smagał silny wiatr. Pośpieszenie omijający podróżnicy nie zatrzymywali się nad poranioną i nieprzytomną kobietą. Co niektórzy rzucali tylko pogardliwie spojrzenia, mylnie wrzucając do worka „lekkich obyczajów”, gdzie następnie ktoś się jej pozbył.<br>Normalna, ludzka kobieta dawno wyzionęłaby ducha z wyziębienia, smoczycę tylko ratowała naturalne zimne ciało. Nie zmieniało to faktu, że mogła się nabawić infekcji i innego paskudztwa.<br>Z traktu pozbierał ją młody mężczyzna w sile wieku. W przeciwieństwie do reszty sprawdził, czy żyje, a następnie ostrożnie załadował ją na wierzchowca. Człowiek ten jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że losy jego i nieprzytomnej, będą związane już do końca życia jednego z ich dwójki.<br><br><br>Starzec i bestia (1577-1758 wiosen [181 lat])<br>Czas płynął, Celine pozostała niezmiennie piękna, a jej ludzki mistrz stawał się coraz starszy i starszy. Chcąc utrzymać człowieka przy życiu, inwestowała fortunę w najróżniejsze specyfiki, magię i inne rzeczy. Wszystko odbywało się potajemnie, gdyż dodawane były do jedzenia starego maga. Przygarnął ją jako młodzieniec, który miał zaledwie dwadzieścia wiosen. Teraz siedziała przy łóżku, w którym ciężko oddychając starzec, wyglądający jak żywy trup, leżał nieprzytomny. Dla smoczycy było to zaledwie krótka część życia, ale dla człowieka, który miał ponad 200 lat były to już o wiele za dużo. Ciało stało się już nawet za słabe, aby przyjmować rzeczy, które doprowadziły do tak niewyobrażalnego wieku dla człowieka.<br>Smoczyca nienawidziła tego, że się przywiązała. Nie nazwałaby tego miłością romantyczną, ale platoniczną jak najbardziej, a przynajmniej chciała sobie tak to wmawiać. Powinno to być dla niej obce, ale jednak gdzieś znalazła się szpara w gadzim sercu i uległa tak zwykłym, wręcz ludzkim uczuciom. Jak mogła się przyznać przed samą sobą, że zakochała się w człowieku.<br>Przez te wszystkie lata, patrzyła na jego plecy, jak staje się coraz dalszy i dalszy. Siedziała obok i patrzyła bezradnie, jak ukochany trzyma się resztek życia i cierpi, a ona nawet nie odważyła się mu tego wyznać. Cały ten czas dusiła w sobie emocje, których nie chciała zaakceptować. Była smokiem, nie mogła zdeptać dumy czymś tak błahym. Teraz? Teraz było za późno, nawet nie miała pewności czy przebudzi się przed własną śmiercią ze starości, bardzo późnej starości.<br><br>Pewne dnia, zapłakana i zaniedbana smoczyca ze zmęczenie, zasnęła na krześle mimowolnie. Z płytkiego snu wybudził ją dotyk na policzku, przez który zerwała się, przewracając krzesło, na którym siedziała i zrzucając wiele rzeczy z pobliskiej szafki nocnej. Strzec słabym głosem, poprowadził z nią ostatnią rozmowę, w której i on się przyznał, że ukrywał przed nią to samo. Czując zbliżającą się kostuchę, poprosił o ostatnią rzecz przed odejściem ze świata żywych. Prośba nie wydawała się zbyt wielka, ale smoczyca wręcz zamarła po ich usłyszeniu, bo dotyczyła pocałunku. Ostatecznie uległa i zepchnęła smoczą dumę na dalszy plan.<br>Pierwszy i ostatni pocałunek potajemnie w sobie zakochanych istot. Dla Celine był on jednym z najsłodszych, a jednocześnie najbardziej wypełniony goryczą i żalem. Starzec wyzionął ducha krótko po tym pamiętliwy dla smoczycy momencie. Był to również chwila, w której obiecała sobie, że nigdy więcej nie spojrzy na innego samca w romantyczny sposób. Do końca własnego żywota chciała, aby owe emocje były zarezerwowane tylko dla niego. Dla tego ohydnego, podstępnego człowieka, który tak ją omamił — Alaitz.<br><br><br>Okres po śmierci ukochanego (1758 – 2469 wiosen [711 lat])<br>Po odpowiednim, cichym pochówku, opuściła miejsce pełne szczęśliwych i bolesnych wspomnień, wyruszając w świat. Nie wiedziała, co na nią czeka, ale z wiedzą przekazaną jej przez starego maga, postanowiła na początku poświęcić trochę czasu na opanowanie magii i zamazać skazę na smoczej dumie. Później przemierzała świat, poszukując kogoś, kto uwolni ją od upokarzającej klątwy i poznając go na nowo w formie kruchej dziewczyny.