Argo urodził się w małej wiosce niedaleko lasu. Dziesięć lat wcześniej urodził się jego brat Gerard i tak naprawdę to on go wychował. Jego rodzice nie byli szczęśliwą parą. Matka była apodyktyczna i wiecznie strofowała tak swoich synów, jak i męża. Ojciec Argo - Brand nie był najgorszy, starał się jak mógł utrzymać rodzinę, był cieślą, stolarzem, budowniczym. Trudnił się obróbką w drewnie i chciał przekazać swoją wiedzę synom. Starszy nie bardzo chciał się uczyć fachu, od stolarki wolał książki i chciał zostać naukowcem, jednak to nie było takie łatwe. Na początku uczęszczał do szkoły zorganizowanej przez kapłanów, tam nauczył się podstaw, a potem udało mu się podczepić pod grupę wędrownych czarodziejów. Oni posiadali ogromną wiedzę i Gerard po prostu odszedł od rodziny. Lecz pierwsze dziesięć lat życia Argo wychowywał się pod jego czujnym okiem. Dzięki niemu mały nauczył się pisać i czytać, a także rachować. Znał podstawy i zapałał wielką miłością do wiedzy. Tak jak jego brat zaczął uczęszczać do szkoły prowadzonej przez kapłanów. Szkoła funkcjonowała trzy razy w tygodniu, resztę czasu mały Argo spędzał z ojcem i uczył się fachu - stolarki, ciesielstwa, budownictwa i rzeźbienia w drewnie. Mimo, że miał ledwo dziesięć lat szło mu zaskakująco dobrze i szybko nauczył się zawodu. Mając lat piętnaście pracował już z ojcem jak równy z równym. Niestety Brand nie był ideałem, lubił sobie wypić, często wieczory spędzał w karczmie i wracał do domu pijany. A następnego dnia na kacu próbował pracować, ale to nie wychodziło mu zbyt dobrze. Młody Argo przyjmował wtedy na siebie obowiązki ojca. Mniej więcej w tym samym czasie zachorowała jego matka. Szybko zdiagnozowano u niej suchoty, na które nie było tradycyjnego lekarstwa. Piła zioła, ale one nie wiele pomagały, gdyby byli bogatsi zasięgnęli by rady czarodzieja i uleczyli kobietę magią, ale w tamtym momencie nie było ich na to stać. Ze martwienia Brand zaczął pić jeszcze więcej, a cały interes spoczął na barkach Argo. Chłopak miał na głowie więcej niż mógł udźwignąć. Na szczęście nie wdał się w ojca, nie lubił alkoholu, nie pił wcale, zbyt wiele razy widział pijanego rodziciela, by pójść w jego ślady. Po kilku latach i długiej chorobie matka Argo zmarła. Chłopak został sam z ojcem i postanowił, że wyciągnie go z nałogu. Mimo iż Brand bardzo przeżył śmierć żony, dzięki synowi nie wpadł w ciąg alkoholowy. Argo zabronił karczmarzowi sprzedaży ojcu jakiegokolwiek alkoholu. A samego ojca zaciągnął do warsztatu, do pracy, tak by swoją samotność i chęć picia zagłuszyć robotą. I udało się, Brand przestał chlać, bo jak inaczej można było nazwać jak nie chlaniem... No ale cóż, mimo śmierci matki i odejścia, lata temu, Gerarda, Brand i Argo zaczęli sobie radzić całkiem dobrze. Początkowo ojciec siedział razem z synem w warsztacie, wyjeżdżał też razem z nim na roboty poza wioskę, ale z czasem był coraz bardziej zmęczony. Wtedy zadecydowali, że ojciec zajmie się hodowlą zwierząt w przydomowym obejściu. Zaczęli od królików, zbudowali szopę przeznaczoną specjalnie na klatki dla nich, potem rozszerzyli obejście i wybudowali kurnik i kupili kilka kurczaków. Potem przyszedł czas na kaczki, dla których też trzeba było wybudować schronienie. Tym sposobem Brand przerzucił się ze stolarstwa na hodowlę. I bardzo dobrze mu to zrobiło, zajmowanie się zwierzętami zdawało się być idealną alternatywą dla starego cieśli. Po paru latach ich stadko powiększyło się też o kozy. Stary stolarz zajmował się teraz sprzedażą jajek, sera i mleka, dzięki czemu wiodło im się co raz lepiej. Argo okazał się bardzo przedsiębiorczy i miał mnóstwo zleceń na meble, czy rzeźbione ozdoby. Brał też zlecenia na budowę dachów, okien i innych przedsięwzięć budowlanych. Czasem wyjeżdżał, gdy był potrzebny w innym miejscu. Kupił nowy, duży wóz i zimnokrwistego konia, tak by mógł rozwozić swoje meble po okolicy, jeśli oczywiście miał zamówienia, a miał ich całkiem sporo. <br><br>Mniej więcej kiedy miał dwadzieścia dwa lata ujawniła się jego choroba, do tej pory pogodny i bardzo uczynny wpadł w okrutną melancholię, nie wiedział co ze sobą zrobić, m mimo tego, że wszystko układało się dobrze on nie był zadowolony, trwało to kilka miesięcy, a potem ni stąd ni zowąd jego nastrój polepszył się i wszystko znów zaczęło iść jak z płatka. Przez kilka tygodni było dobrze, a potem znów dopadł go smutek. O swojej przypadłości dowiedział się od wędrownej szamanki. Starowinka nazwała tą przypadłość czarno - białym przekleństwem. Nie wiedziała skąd się to bierze i nie była w stanie pomóc mężczyźnie, powiedziała tylko, że już wcześniej widziała tą chorobę i że istnieje prawdopodobieństwo, że nastrój chorych na nią może być związany z fazami księżyca, ale nikt tego nie udowodnił. Argo musiał po prostu z tym żyć. Szamanka zaleciła pić zioła, ale nie obiecywała, że to cokolwiek pomoże. Argo usłuchał się i kiedy dopadała go melancholia pił mieszankę ziół od kobieciny, ale czy pomagała... nie wiedział. Czasem było mu bardzo ciężko, zwłaszcza w pracy, bywały dni, że smutek dopadał go tak mocno, że nie miał siły wstawać z łóżka. Na szczęście miał ojca, który pomagał mu w najtrudniejszych chwilach i zajmował się wtedy stolarnią.<br><br>Całe jego życie wywróciło się do góry nogami pięć lat temu, wtedy to do pobliskiego dworu wprowadziła się dziewczyna, w której Argo się zakochał. Niestety nie miał szczęścia, bo w konkury uderzył do niej inny mężczyzna nim Argo zdążył odważyć się na jakikolwiek ruch. Wszystko posypało się jeszcze bardziej, kiedy Tariej poprosił dziewczynę o rękę, a ta się zgodziła. Argo starał się być jak najdalej od szczęśliwej pary, ale los chciał inaczej, bo dziewczyna przyszła do niego prosić o pomoc przy budowie domu dla niej i Tarieja. Początkowo Argo miał się nie zgodzić, ale gdyby to zrobił wyglądałoby to podejrzanie, a bardzo nie chciał zdradzić się ze swoimi uczuciami. I w ten oto sposób zaczął przybywać nie tylko z Tariejem, ale też jego piękną żoną. Budował im dom, w którym mieli być szczęśliwi i wychować dzieci, to było dla Argo bardzo bolesne. Po kilku miesiącach dom był gotowy i Argo wreszcie mógł oddalić się od dziewczyny. Mniej więcej w tym samym momencie jedna z wieśniaczek zaczęła smalić do niego cholewki. Miała na imię Sunniva. Argo zaczął się z nią spotykać tylko dlatego, że nie mógł mieć Rumi. Sądził, że Sunn być może zastąpi mu Rumianek. Miesiące mijały, Argo spędzał miło czas z dziewczyną, ale nie potrafił się zakochać, choć ona wpatrywała się w niego maślanymi oczami. W końcu, mimo, że nie czuł tego samego co ona oświadczył się, wzięli ślub, a Sunniva bardzo szybko zaszła w ciążę. Argo chociaż nie był zakochany był troskliwym i dobrym mężem, a wkrótce miał zostać ojcem. Mieszkali razem z Brandem w jednym domu, w jednym pokoju młodzi, w drugiem Brand. Argo planował zrobić dobudówkę, tak by w domu znalazł się mały pokoik dla dziecka, "przyklejony" do ich sypialni. W końcu nadszedł dzień rozwiązania, Sunn zaczęła rodzić, ale miała ogromne problemy, Argo pojechał do sąsiedniej wioski po akuszerkę, ale kiedy wrócił było już za późno. Dziecko udusiło się, a życie Sunnivy wisiało na włosku. Po skomplikowanej operacji wyciągnięcia dziecka z brzucha, kobieta umarła. Argo został tylko z ojcem... Pochował żonę i córeczkę niedaleko lasu, tam gdzie wioska stworzyła prowizoryczny cmentarz. Po ich śmierci znów popadł w wielki smutek. Przez wiele miesięcy czuł przygnębienie, rzucił się w wir pracy, ale to niewiele pomogło. Z czasem smutek zniknął i wszystko wróciło do normy. Miał prawie trzydzieści lat, za sobą ślub, śmierć żony i córki, a nadal był bez pamięci zakochany w dziewczynie z domu na skraju wioski. I wtedy stało się coś strasznego, mąż Rumi zginął w wypadku w stadninie koni, a Argo nie mógł przejść obojętnie wobec tego wydarzenia, postanowił, że nie może tak po prostu zostawić Rumi samej...