TurmaliaPodróż po nowe życie.

Malownicze miasto położone na środkowym wybrzeżu jadeitów. Słynące z ogromnego Białego Pałacu królowej i nietypowej architektury. W owym mieście budowle malowane są na kolory bardzo jasne, zazwyczaj białe i niebieskie. Wszelki wzory zdobnicze tutaj kojarzyć się mają z przepięknym oceanem. Rzecz jasna znajduje się tutaj ogromny port handlowy.
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

        Z jednej strony ucieszyła się, że elf potraktował ją tak przyjaźnie, okazując zaufanie. Opowiedział jej dużo o sobie. "To znaczy, że jest szczery wobec mnie." Nieco spłoszona jego "wyznaniem" szybko wyciągnęła swoją rękę spod jego, poprawiając sukienkę na dekolcie. Ale z drugiej strony nie miała pewności, czy mówi prawdę. "A może zmyślił to wszystko, aby wziąć mnie na litość."
W jej głowie kotłowały się różne myśli. Po chwili oboje spojrzeli w tę samą stronę, w kierunku kuchni, z której dochodził dziwny szmer, jakby jakieś "chrobotanie" w podłodze. Gdy tylko ustało, pierwsza przemówiła Vanessa, która opowiedziała o sobie, o swojej ucieczce z domu i co robiła do tej pory oraz dokąd zmierza.
- A i jeszcze najważniejsza kwestia... za ostatnie 500 ruenów kupiłam tę starą szkapę, którą umieściłeś w stodole. Jestem bez grosza przy duszy... blefowałam mówiąc, że zapłacę za skórę wilka...
Podniosła na niego swoje niebiesko-szafirowe oczy, przy tym z powodu kłamstwa, zarumieniła się. Zapanowała cisza. Bloodged napełnił jej i swój kieliszek winem. Sprawiał wrażenie kogoś, kto wie czego chce i wcale nie ma zamiaru z tego zrezygnować.
- Ponieważ nie masz ruena przy duszy, to zarobisz go u mnie. Szukam osoby, która pomogłaby mi w prowadzeniu interesów. Na początek dostaniesz 25 ruenów dziennie, mieszkając w domu i korzystając ze spiżarni do woli. Za każdą sprzedaną przeze mnie skórę otrzymasz 2% od jej wartości, jaką uzyskam. W zależności od rozwoju interesów, stawka za skóry może wzrosnąć. Zrobisz, jak zechcesz - powiedział to jak człowiek interesu, który zna się na tym i oczekuje jedynie pozytywnej odpowiedzi.
Vanessę mimo wszystko ucieszyła jego propozycja pracy. Nie chciała wracać do domu jak jakaś córka marnotrawna, która nie posiada nawet złamanego ruena przy duszy. Całą swoją biżuterię faktycznie "przejadła". Byłoby jej po prostu wstyd...
Ale rozsądek nie pozwalał od razu zgodzić się na wszystko, wiedząc, że prawdziwe interesy wymagają negocjacji.
- To co należałoby w takim razie do moich obowiązków? - zapytała roztropnie gospodarza.
- Słuszne pytanie - odrzekł elf.
- Najogólniej... pomoc w interesach, gdy mnie nie ma, to ty tu "czuwasz" nad wszystkim. Mężczyzna podkreślił szczególnie słowo "czuwasz". Dziewczyna pokiwała ze zrozumieniem głową. Ale tak naprawdę nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Znowu zapanowała cisza, przerywana przez dziwne "chrobotanie " w kuchni.
- Chodź, coś zobaczysz - odrzekł Bloodged, pomagając Vanessie zejść po schodach.
Wyszli na podwórze i udali się do szopy. Elf otworzył drzwi, ale legowisko wilka było puste.
- Nie wiesz może przypadkiem... gdzie się podział twój przyjaciel wilk? - zapytał z lekkim sarkazmem.
Vanessa nie znalazła go ani w szopie, ani na zewnątrz i była tym faktem bardzo zaniepokojona.
- Przecież uratowałam mu życie... a on sobie poszedł - wyszeptała zawiedziona.
- To maie lasu, teraz co do tego mam już całkowitą pewność - powiedział Bloodged.
- "Leśni manipulanci", którzy mogą przybierać różne formy... od humanoidalnej po wilczą, mysią, niedźwiedzią, itd. Istoty "energetyczne" pełne zemsty i nienawiści. Może... właśnie w tej chwili... planuje, jak nas zabić- dalej kontynuował gospodarz.
- Nie, to niemożliwe! - krzyknęła przerażona dziewczyna.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

        Przez swą nieostrożność, w domostwie został niemal parę razy wykryty. Elf wydawał się czymś poddenerwowany, bo zwracał uwagę na każdy nawet najdrobniejszy szmer... choć połowa rzeczywiście była winą Darshesa. Szczęściem jednak, rozmówcy nie byli wstanie go zlokalizować, więc on mógł w spokoju przysłuchiwać się ich rozmowie.
Vanessa dużo straciła w jego oczach, a historia nieszczęśliwego życia rozpieszczonej księżniczki, która nie mogła stanąć na ślubnym kobiercu z czystą, dziewiczą miłością jakoś kompletnie go nie poruszyła. Nie lubił szlachty. Możne rody i dobrze usytuowani wykorzystywali tych mniejszych, by spełniali ich zachcianki. To głównie z tej kasty wywodzili się tak nienawidzeni przez maie mistycy. Nie każdy mógł sobie opłacić magiczne studia czy też zostać przyjętym na termin do magów. Ci zaś ostatni byli największą plaga ludzkości i duch lasu obwiniał ich przede wszystkim za degeneracje i nieograniczona żądze wiedzy.

        Rozmowa przeniosła się na podwórze. Darshes z niepokojem wpatrywał się , jak para rusza w stronę pustej szopy. Za niedługo tam wejdą i odkryją jego zniknięcie. Jak zareagują? Elf pewnie wystawi pułapki, a kobieta biadolić będzie wniebogłosy. Mógł zapobiec tym wydarzeniom, szybka teleportacja i znów znajdowałby się na posłaniu, nim ci otworzyli by drzwi. A jednak tego nie zrobił. Bawił się teraz w szpiega, a pewna osoba w Maurii nauczyła ją, że szpieg przede wszystkim powinien zebrać jak najwięcej informacji o swoim celu. Wciąż wszak nie wybaczył Bloodgedowi, że ten miał zamiar go oskórować.

        Słowa Mrocznego w pierwszej chwili zaskoczyły maie, a potem wprawiły go w furię. Szybko zapomniał, jak niezwykłymi tokami rozumowania podążył elf, by zrozumieć naturę wilka po zaledwie zniknięciu z szopy... Wilki nie były psami i nadzieja, że dzikie zwierze będzie grzecznie czekało tak jak to rozkaże człowiek, była nikła. Może wcześniej czymś dał do zrozumienia, że nie jest typowym przedstawicielem swojego gatunku?
Nie, zachowywałem się tak, jakby to zrobił nieco oswojony wilk. - a miał w tej materii spore doświadczenie. wszak wychował się w północnych kniejach.
Jednak to podsumowanie wprowadziło go w najgorszy nastrój. Choć słowa w stylu "manipulant", "mściwy" i "zawistny" świetnie go opisywały, to jednak ta opinia nijak się miała do jego rasy. Maie byli spokojnymi istotami, które jak druidzi ,szanowały wartość każdego życia i nie odbierały go bez ważnych powodów. Nazwanie ich mordercami, to tak jak nazwanie mrocznego, który nieświadom obserwatora rozmawiał z Vanessą, łagodną owieczką. Może i nie był tak obeznany z historią świata, jakby tego sobie życzyli jego mentorzy, to jednak fragmenty lekcji cokolwiek zostawiły w jego głowie. Drowy, jak brzmiała jedna z bardziej pogardliwych nazw, odrzuciły mozliwość ucieczki i skryły się podziemiom, by uniknąć zniszczenia. Wyprawy, jakie urządzali na powierzchnie bywały krwawe i pozostawiały wiele trupów, nim kolejna ludzka armia nie zepchnęła ich w głębiny mroku. Tyle pamiętał. Żadnych imion, dat, nazwisk. Nic co nie wykraczało poza laicką wiedzę na temat tych istot. W porównaniu do JEGO rasy, maie byli potulni jak baranki i stosunkowo przyjacielscy w kontaktach z innymi rasami. Co oczywiście nie znaczyło, że mniej potężni.
Nie pomny na rosnącą furię, jaki w nim zbiera, druid nawet nie zauważył, że magia pobudzona jego emocjami, zaczęła oddziaływać na okolicę. Rozjedzony trakt zaczęły porastać na wpół zeschłe badyle, gnące się na wszystkie strony i uzbrojone w cierniste kolce. Niedalekie drzewo, do którego przywiązany był wcześniej koń Vanessy, zaczęło usychać, a zielone liście opadały, jakby niespodziewanie uderzyła jesień. Jednak największą zmianę odczuły istoty żywe. Świerszcze, świetliki komary i innego typu robactwo niemal od razu padło na ziemie, porażone dzika magią wydobywającą się z rozwścieczonego ciała ducha lasu. Ludzie i większe istoty mogły poczuć się słabo, jakby ich serca zaczynały spowalniać, jednak magia ta nie była jeszcze na tyle skondensowana, by wywrzeć na nich silniejsze skutki.

        W ciszy, jaka nastała, zza plecami dwójki rozmówców nocne powietrze przeszył barachitowy blask. Oboje zaskoczeni spojrzeli w tamtą stronę. Wśród falującej na nieistniejących podmuchach wiatru trawy stało białe wilczysko. Sierść na grzbiecie miał zjeżoną, a oczy świeciły się nienaturalnym blaskiem. Każdy mięsień w ciele drapieżnika był napięty i gotów do skoku. Zielonkawa aura, otaczająca jego sylwetkę, stała się na tyle gęsta, że nawet średnio wyczulony na magie plebejusz zauważyłby, że coś jest nie tak.
- Razem z krwią wyplujesz każde oszczerstwo... - warknął wilk, co najdziwniejsze w całkowicie wspólnej mowie. Jego głos był nieco zbyt niski i bardziej przypominał warkot wilka, jednak słowa wciąż były rozpoznawalne.
Długie źdźbła rozchylały się przed stopami predatora, jakby nie chciały wchodzić w drogę tej istocie... Jakby bały się, że nawet najmniejszy kontakt z duchem lasu może kosztować je życie. Rośliny wiedziały co robią, elf najwyraźniej nie.
Bloodged
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bloodged »

        Natychmiast zdał sobie sprawę, że jednak nie mylił się co do "intruza" i sytuacja stała się niebezpieczna.
Spojrzał na przerażoną Vanessę, która była najbardziej bezbronna i narażona na atak. Jednym ruchem chwycił ją za ramię, przyciągając do siebie, objął ją ramieniem. Czuł jak dziewczyna cała drży na ciele, a on postanowił ją chronić.
Od chwili obecności tego zwierzęcia czuł w sobie jakiś wewnętrzny niepokój i nieodpartą chęć noszenia przy sobie kuszy. Mroczna elfia intuicja nigdy go nie zawiodła i tym razem też tak było. Spokojnie naciągnął zaklętą kuszę, wycelowując dokładnie w serce srebrnego wilka, który stał... jak jakaś nocna zjawa w barachitowej poświacie...
Trzeba przyznać, że prezentował się godnie i pięknie. Sierść na grzbiecie miał zjeżoną, natomiast oczy pałały nienaturalnym blaskiem. Elf bezbłędnie ocenił sytuację. Zwierzę było gotowe zaatakować, a to byłby najgorszy scenariusz ze względu na dziewczynę. W tej chwili chodziło mu już tylko o nią. Stała się dla niego kimś ważnym, z kim wiązał poważne plany. Nie pozwoli jej skrzywdzić, choćby miał narażać własne życie. Przez moment spojrzał w jej niebiesko-szafirowe oczy.
- Nie bój się... cała drżysz... jestem przy tobie... - wyszeptał, czując jej falujące piersi na sobie.
Widział, że nie była zdolna do podjęcia jakiejkolwiek decyzji, zdana tylko na niego. Przez moment pomyślał, że tak naprawdę to chodzi mu tylko o nią... o tę delikatną istotkę, do której maie lasu zdążył się przyzwyczaić i chciał mu ją odebrać. Znowu spojrzał odważnie w ślepia wilka.
- Przyszedłeś do mnie jak złodziej, wtargnąłeś do mojego domu, do mojej spiżarni, aby ukraść moje jedzenie - przemówił głośno i pewnie.
- Mogłem cię zabić, ale nie zrobiłem tego. Darowałem ci życie - mówił dalej.
Vanessa patrzyła na elfa, wsłuchując się w jego każde słowo, które wypowiadał swoim niskim głosem.
- Jeżeli masz choć trochę honoru w sobie, to przyjmij humanoidalną postać, zasiądź z nami do stołu i porozmawiajmy. To ty przyszedłeś do mnie, a nie ja do ciebie - zakończył spokojnym głosem elf.
- Jeżeli nie chcesz, to odejdź precz, bo inaczej zabiję cię! - te słowa wyrzekł już mocno i dobitnie.
Nie wiedział jaką decyzję podejmie wilk, ale przecież nie był mordercą. Jeżeli zabijał, to raczej chore, słabe sztuki dla skór. Kochał las i jego mieszkańców. Należał do pokojowo nastawionych elfów, który w swoim życiu widział już niejedno...
Dał mu szansę wyboru.
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

        Maie Lasu... silna, barachitowa aura emanująca obsydianową poświatą... urzekała ją bogactwem dźwięków przyrody i zapachem tak bardzo charakterystycznym dla lasu. Znała mowę zwierząt.
"Jak to możliwe, że wilk teraz jest przeciwko mnie... przecież uratowałam mu życie. A jednak elf jest bardziej doświadczony ode mnie i w porę wyczuł zagrożenie."
W swoim naiwnym umyśle zaufała wilkowi, a teraz widząc jego bojową postawę, gotową do skoku, przekonała się, jak bardzo się pomyliła. Była przerażona takim zachowaniem zwierzęcia.
"On doprawdy nie żartuje... jego warczenie było rozpoznawalne i teraz zagraża naszemu życiu."
Tym razem z troską pomyślała o elfie, w którym znalazła obrońcę i sojusznika. Wcale nie uśmiechało jej się być rozszarpaną przez dzikie zwierzę. Toteż nie stawiała żadnego oporu, kiedy elf przycisnął ją do siebie, obejmując ramieniem. Pomimo przerażenia z powodu całej sytuacji, poczuła się bezpiecznie.
Ciepło jego ciała pomogło odzyskać spokojny oddech, przywracało równowagę ducha. Nie miała pojęcia, co wydarzy się dalej.
Jako kobieta wyczuwała, że chodzi tu o "coś" więcej. Nawet do głowy by jej nie przyszło, że ona jest tego powodem.
Podobały jej się słowa elfa. Były rozsądne i nie zawierały w sobie przemocy czy agresji.
"Mądry jest, też kocha zwierzęta, tak jak i ja" - pomyślała. "Mogę się dużo od niego nauczyć".
Dla pewności sprawdziła, czy posiada sztylet w cholewie, wyczuwając koniuszkami palców jego rękojeść. Czekała na reakcję maie.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Elf przyciągnął dziewczynę władczym gestem i to, co najbardziej się maie nie spodobało, było to, że jej to wcale nie przeszkadzało
- Powiedziałem już - warknął wściekle. Zielona poświatą, bez żadnego ostrzeżenia, otoczyła ciało elfa tymczasowo odbierając mu władze nad mięśniami. Nie zdążył nacisnąć nawet spustu. Magiczna energia Darshesa, krążąca w ciele Blooda, zmusIława go do opuszczenia rąk. Obu. - Nie pozwolę ci jej dotknąć.
Następnie zmusiła mrocznego do podejścia krok do przodu. Czuł jak elf szarpie się w kajdanach, a jego wola próbuje odzyskać kontrolę nad ciałem i zapewne prędzej czy później by mu się udało. Wymagałoby to jednak nieco więcej czasu i pozostawało wiele furtek na kontrę. Darshes nie miał jednak zamiaru zabijać unieruchomienie ofiary. Ten typ śmierci był dobry dla tchórzy, a elf do takich nie należałuję, przynajmniej w mniemaniu druids . Dopiero kiedy stanęli twarzą w twarz, bez osoby trzeciej między nimi, maie zwolnił magiczną kontrolę. Widać, że predator się opanował, bo niekontrolowanie uwalniania energia uformowała się w postaci cieniutkiej powłoki
- Chcesz cywilizowanej rozmowy, zamieszkaj bliżej miasta. - mówiąc te słowa, w jego głosie dało się odczuć olbrzymie obrzydzenie. - Twój dom nie jest na twoim terenie. Papiery wydane przez ludzi, dobre są dla ludzi. Dla mnie nic one nie znaczą. A jednak ty, intruz, ośmielasz się obrażać nas, istoty o których nie masz pojęcia. Udowodnij swoje racje i oddaj strzał, bądź podkul ogon i cofnij swe oszczerstwa, a może uchronisz swe życie.
Bloodged
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bloodged »

        Wilk zaatakował go, ale w magicznej postaci. Kula zielonkawych splotów energii odbierała mu stopniowo siły. Czuł ją wszędzie w swoim ciele. Słabł coraz bardziej. Nie był w stanie niczego uczynić. Pierwszy raz spotkał się z czymś takim. Ręce były jakby spętane niewidzialnym sznurem. Był cały unieruchomiony.
"Co do licha... co to jest?!" - pytał w myślach sam siebie.
Po raz pierwszy nie mógł strzelić z kuszy, co wydało mu się czymś nienormalnym. Gdyby magiczna energia Darshesa, krążąca w ciele elfa pozostała dłużej, niechybnie umarłby. Ale maie zwolnił magiczną kontrolę i elf upadł na ziemię.
Vanessa była tak przestraszona, że patrzyła jak wryta, nie mogąc wypowiedzieć żadnego słowa.
"Chcesz cywilizowanej rozmowy, zamieszkaj bliżej miasta." Słowa te nieustanne rozbrzmiewały w jego uszach, drążyły jego umysł. Wypowiedziane przez maie miały w sobie pogardę i obrzydzenie.
"Ile to stworzenie ma w sobie nienawiści... kto je tak skrzywdził". Bloodged w końcu odzyskał równy oddech, wstał.
Vanessa podbiegła do niego, aby mu pomóc.
- Wszystko w porządku? - zapytała cicho.
- Owszem - odpowiedział szeptem elf, przeświadczony, że to dopiero początek prawdziwej wojny.
- Chodźmy do domu - zaproponowała dziewczyna, rozglądając się uważnie dookoła. - Chyba sobie poszedł.
Elf był tak osłabiony, że nie miał siły wejść na górę, do swojej sypialni, więc położył się na łóżku w pokoju gościnnym, na którym spała dziewczyna. Nie rozmawiali ze sobą. Było już bardzo późno.
Vanessa usiadła na krześle i czuwała nad elfem.
- To wszystko jest dla mnie bardzo dziwne... - mówiąc to skierował oczy w stronę dziewczyny, która miała opuszczoną głowę i prawdopodobnie drzemała. Nic nie odpowiedziała, chociaż chciał, aby wyprostowała nogi, ponieważ jak przypuszczał, była również zmęczona jak i on. Dotrwali tak do świtu.
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

        Obudziły ją dźwięki ptasiego jazgotu, które na sąsiednim drzewie uwiły sobie gniazda. Vanessa nie miała nic przeciwko ptakom, ale to ćwierkanie o świcie... nie należało do przyjemnych. Po dłuższym czasie stawało się wręcz denerwujące.
"Powinny przenieść się gdzieś dalej, przecież drzew w lesie nie brakuje, a nie tuż obok domu."
Otworzyła oczy, szybka retrospekcja wydarzeń. Elf dalej spał wyczerpany wczorajszą walką z maie. Poszła do kuchni, wypiła duszkiem wodę z dzbanka. Spojrzała na sukienkę... "Nadaje się już tylko prania." Miała też drugą, ale sprzedała ją na targu. Zabrała się za porządki w spiżarni. Po jakimś czasie usłyszała głos wołającego elfa.
- Przynieś mi coś do picia - poprosił ją.
Dzień zapowiadał się słonecznie. Ktoś zapukał kilka razy do drzwi. Vanessa lekko je uchyliła, zobaczyła witającego się jegomościa.
- Ja do elfa... Przyniosłem plany akweduktu, na które czekał już ponad tydzień. Vanessa zaprosiła gościa do środka. Elf, rozpoznając głos inżyniera, zawołał go do pokoju, w którym leżał. Dziewczyna nasłuchiwała o czym rozmawiają.
- A tobie, co dolega - zapytał nieco zdziwiony mężczyzna, który miał już swoje lata i siwiznę na skroniach.
- Maie mnie tak urządził - odpowiedział elf.
Inżynier pokiwał głową i spojrzał smutnym wzrokiem na Bloodgeda. - Będziesz miał poważne kłopoty. To są nienawistne i mściwie stworzenia. Na twoim miejscu wyprowadziłbym się stąd, dom sprzedał i wrócił do Turmalii.
- Zbyt dużo zainwestowałem, to nie wchodzi w grę... - odrzekł nieśpiesznie elf. Inżynier spojrzał na dziewczynę - A ją... zniewoli i co roku będzie miała małe maie.
Blood aż uniósł głowę z wrażenia i usiadł na łóżku.
- O czym ty gadasz, do cholery?! - był tak poruszony, że aż zakrzyknął.
- A co, nie słyszałeś o zabitej wilczycy, która okazała się kobietą? To była swojego czasu głośna historia w Turmalii. Maie nawiedzał dom okolicznego rolnika i upodobał sobie jego żonę. Na początku myśleli, że srebrny wilk, który codziennie odwiedzał ich gospodarstwo jest tylko wilkiem. Wkrótce okazało się, że to jakaś magia. Ten skurczybyk zamieniał się w formę energetyczną... w jakieś kulki i w końcu zabił gospodarza, przejmując wszystko, co należało do niego. Co wieczór niewolił jego żonę. Na wiosnę rodziła po kilkoro maie. Zmuszał ją do picia jakiś magicznych mikstur, aż w końcu przemieniała się w wilczycę. Kobiecie w końcu udało się zbiec do miasta i tam błagała strażnika, aby ją zabił. Wyobrażasz sobie... wilczyca mówiąca ludzkim głosem, strażnik w końcu nie wytrzymał i zabił ją. Ujrzał jak po śmierci, wilczyca przemienia się w kobietę, która miała brzuch jak balon. Okazało się, że była w ciąży, w środku były maie.
Elf cały czas uważnie słuchał i aż pobladł z wrażenia. Popatrzył na Vanessę, która usiadła na drugim krześle i rękami zakryła twarz.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

        Darshes musiał odreagować. Spotkanie z elfem i konfrontacja z jego poglądami wzburzyła w nim moc. Nigdy nie uważał, że elfy są bliżej naturalnego świata niżeli ludzie, a teraz miał tego najlepszy przykład. Bloodged nie myślał jak dziecko natury, w jego mniemaniu wszystko można było kupić bądź sprzedać. Granicę tego, co się nazywało domem nie wyznaczała przynależność, a świstek papieru wraz z nadaniem. Nadaniem! Oto jak myślą cywilizowane istoty: odbierają dany teren siłą niczym barbarzyńcy mordując zwierzęta, karczując lasy. Już na samą myśl o tych rzeczach, duch lasu miał ochotę kogoś rozszarpać. Mimo że nie był już w swojej naturalnej postaci, jego wilcze ciało jarzyło się od magii niczym latarnia podróżna.
Ale to nie wszystko. "Uważał, że ta ziemia NALEŻAŁA do niego. Zupełnie jakby twierdził, że może przywłaszczyć sobie część z wielkiego żywiołu. Za kogo on się ma? I jeszcze ta krew..." wilk się wzdrygnął. "Ten wszechogarniający zapach krwi i strachu, wyczuwalny z jego ciała i ubrań. Przesiąknęły nim zapewne i jego kości... Morderca." Tylko takie określenie przyszło maie na myśl. Och, oczywiście że znała profesje takie jak łowca czy myśliwy, jednak dla niego to były synonimy. Nie było różnicy, skoro cała trójka zabijała za pieniądze. Dlaczego ludzie tępią morderców, a myśliwych tolerują. Przecież to jedna i ta sama osoba! "No... Może nie każdy morderca skóruje swoją zdobycz..." Bo czymże się różni życie wilka, sarny czy człowieka...?
Sarna zjada trawę bo jest głodna.
Wilk zjada sarnę bo jest głodny.
Więc dlaczego człowiek zabija nie dlatego że jest głodny, tylko by mieć pieniądze? Skóry są przecież niejadalne...

        Z takimi i innymi tego typu myślami, maie zawędrował w nieznane dotąd sobie teren. Być może podążał za żołądkiem, być może czegoś szukał. Tak się jednak zdarzyło, że zawędrował, już nad samym rankiem, na skraj malutkiej wioski. Raptem osiem chałup na krzyż i olbrzymia stodoła. Pomiędzy budynkami kręciła się grupa ludzi, ładująca różne beczki, worki i skrzynie na wielki wóz, zaprzęgnięty w dwa olbrzymie rumaki. Ciężko było powiedzieć o co chodzi, wilk jednak wyczuwał napięcie w powietrzu. Dodatkowo jego nozdrzy dobiegła metaliczna woń krwi... Nie, nie starej jak w przypadku mrocznego. To był świeży zapach.
Nie podoba mi się to ~ stwierdził sam do siebie, ruszając powoli w dół zbocza.

        Miałem racje... ~ ukryty w ciemnym zaułku, maie zbadał puls rannego. Umierał, a w zasięgu jego mocy było wyleczenie takich ran. Nie była to jednak jego sprawa i z pewnością nie miał zamiaru marnować swojej mocy na leczenie człowieka. Głupiego człowiek.
Darshes zdążył się już zorientować o co chodzi, obserwując z cienia beczki całą sytuacje. Ośmiu mężczyzn i dwie kobiety, porządnie uzbrojeni, a do tego, na przystawkę prawie dwa tuziny wieśniaków. Odziani w lniane koszule prostaczkowie, ładowali na wóz wszystko co mieli: zborze, piwo, kaszę, a nawet bryłki mleka. Małe dzieci stały zbite w ciasną gromadkę, z powiązanymi rękami i ciężkimi, metalowymi obręczami przypiętymi do kostek. Nie były starsze niż dziesięć, no może dwanaście wiosen.
Toż to jeszcze szczeniaki ~ zawarczał wkurzony wilk. Zabijanie dorosłego mięsa to nie problem, ale szczenięcia się nie tyka.
Dzieciaków pilnowała rudowłosa, szarooka kobieta o zadziwiających walorach. Choć odziana zaledwie w skórznie, prezentowałaby się całkiem okazale, gdyby nie krew, plamiąca jej nogawice. Drapieżnik czuł, że ta samica w jakimś sensie jest samcem alfa w grupie. Pozostali zbrojni jak i wieśniacy wykonywali jej polecenia cicho i bez szemrania. Chociaż... Ci pierwsi odbijali sobie na tych drugich, kiedy przywódczyni nie patrzyła.
- Zapakujcie jeszcze te szczury na pakę i zjeżdżamy! - wrzasnęła, popychając przed siebie jedno z dzieci, a dokładniej mówiąc dziewczynkę o słomianych włosach i załzawionych oczach. Kogoś mu przypominała, tylko nie pamiętał kogo. Rudowłosa podeszła następnie do jednego z wieśniaków, którzy skończyli załadunek po czym posłała go potężnym, jak na swój wygląd, ciosem na ziemię. - Słuchajże psie! - warknęła ostro do wieśniaka, który po ciosie kobiety zdawał się mieć problem z oddychaniem. Czyżby walnęła w splot słoneczny? - Przyjedziemy za tydzień. Chce tu wtedy widzieć ciebie i tą twoją żałosną bandę z pięcioma beczkami piwa bądź wina. Pełnymi.
Wilcze uszy były na tyle wrażliwe, że nawet z tej odległości usłyszał pogardę w jej głosie. Wieśniacy w większości byli ludźmi, więc maie to specjalnie nie dziwiło, jednak ta kobieta nie tylko dręczyła dorosłe osobniki ale również i szczeniaki. Powinien ją rozszarpać na miejscu, jednak... Spojrzał na pozostałą resztę uzbrojonej bandy. Przynajmniej 3 miało kuszę, a dwóch przepasało przez plecy krótki łuk. Jego magia zadziała na maksymalnie dwie osoby równocześnie, przynajmniej w tym stanie. Jeśli jednak coś pójdzie nie tak, mogą ucierpieć szczeniaki, a tego wilk nie chciał. Wycofał się więc ostrożnie, słysząc jeszcze jak rudzielec zastrasza wieśniaków, że pośle zakładników do wszystkich czortów, jeśli wieśniacy, nie będą współpracować.
Darshes przygryzł wargę, biegnąc w górę stoku. Potrzebował wsparcia, jeśli miał zamiar zapolować na to mięso. Niestety, jedyna kusza w okolicy, należała do Blooda, a jemu nie uśmiechało mu się proszenie o pomoc elfa. Cóż, nie miał wyboru...
Bloodged
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bloodged »

        Wstał i podszedł do dziewczyny, siedzącej na krześle. Miała zakrytą twarz rękoma i opuszczoną głowę. Ukląkł przy niej na podłodze, pomimo to górował nad nią wzrostem. W jednej chwili wydała mu się taka bezradna i maleńka... Zapragnął być blisko niej i okazać jej swoją czułość. Dotknął jej jasnych włosów, przytulając do siebie.
- Nigdy cię nie opuszczę... zapamiętaj sobie, będę cię chronił, moja pani... - wyszeptał, składając pocałunek na jej włosach. Zapanowała cisza. Inżynier obserwował ze zrozumieniem całą scenę. Vanessa poruszyła się, wymykając się z objęć elfa. Nic nie mówiąc, poszła do kuchni.
- Chyba ją bardzo lubisz... - stwierdził inżynier.
- To prawdziwy skarb... - odparł cicho elf, patrząc śmiało w oczy inżyniera - będzie mi pomagała prowadzić interesy.
- A teraz... mała prośba. Zostań tutaj do wieczora, muszę coś załatwić w Turmalii. Postaram się wrócić jak najszybciej. Wynagrodzę ci to, zaopiekuj się dziewczyną. Wziął swojego wierzchowca i pogalopował w stronę miasta. Co jakiś czas powracał do swoich wspomnień związanych z przegraną walką z maie lasu.

"Nie dam mu się więcej tak upokorzyć... drań jeden. Znalazł się sędzia Alaranii... Nie ja ten świat urządzałem i nie ja ponoszę odpowiedzialność za to, co się tu dzieje. Prawo dżungli - cóż - silniejszy "zjada" słabszego. A Natura jest po to, aby służyć stworzeniom inteligentnym i myślącym." Było mu wstyd przed Vanessą, że w jakiś sposób ją zawiódł. Nie mógł darować sobie, że tak łatwo mógł zginąć i także dziewczyna. Ale nie znał tak dobrze stworzeń leśnych i ich możliwości. W końcu był mrocznym elfem i w jego rodzinnych stronach nie zetknął się z kimś takim.

        Bloodged nie lubił przegrywać. Kiedy dotarł do miasta, od razu odnalazł sklep czarodziejów z różnymi "akcesoriami" i tam nabył amulet: kamień obsydian z zaklęciem, chroniącym przed rzucanymi czarami. Jeszcze raz upewnił się, czy kamień ma moc chronić go przed magiczną mocą maie. Stary czarodziej osobiście użył zaklęcia, aby elf miał całkowitą pewność. Zadowolony, umieścił go na srebrnym łańcuszku i zawiesił na szyi. Nie żałował wydanych ciężko zarobionych ruenów. Dla bezpieczeństwa swojego i Vanessy gotów był uczynić wszystko.
"A to co za obrączki... jakie zgrabne... jeszcze przyjdzie i na to czas" - westchnął do sprzedawcy.
Najważniejsze, że w końcu nie był bezbronny wobec leśnego stwora, za jakiego uważał maie lasu.Tę walkę zapamiętał do końca swoich dni. Gdy skończył załatwiać interesy z czarodziejem, wsiadł na swojego Bryce i co sił pognał w kierunku domu.

        Tymczasem dziewczyna zrobiła coś do jedzenia i poczęstowała inżyniera. Elf cały czas liczył na to, że maie lasu jeszcze nie zaatakuje... I tu się nie mylił. Wrócił pod wieczór. Inżynier poszedł do domu a Vanessa podała elfowi kolację. Mimo woli spojrzała na jego szyję, na której był zaklęty kamień. Nic nie rzekła, ale Blood wiedział, że czuje się teraz bezpieczna. Szybko zjadł posiłek i podziękował dziewczynie, która była zajęta porządkowaniem gościnnego pokoju.
- Wychodzę, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku - powiedział i zamknął drzwi. Zaglądał w różne zakamarki i miejsca, stał się nieufny i podejrzliwy. Przy okazji nakarmił szkapę i wierzchowca. Na szczęście nic podejrzanego nie zauważył. Tym razem zaryglował wejściowe drzwi i szczelnie pozamykał okna. Dzień chylił się ku zachodowi.
- Idę na górę położyć się... - rzekł do Vanessy. Jak skończysz sprzątać, też idź spać, na pewno padasz z nóg - uśmiechnął się do niej.
- Jak tylko będziesz czegoś się bała albo coś podejrzanego zauważysz - obudź mnie.
- Dobranoc, piękna pani - to mówiąc pożegnał się i wszedł na górę, do sypialni.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

Z trudem otworzyła zaspane oczy rozglądając się wokół siebie. Znów zasnęła nad otwartą księgą. Wypalona świeca, resztki jedzenia, rozlany atrament i stosy luźnych zapisków stanowiły najczęstszy widok jakim witał ją nowy dzień. Dziś jednak coś się nie zgadzało. „Promienie słońca wpadające przez okno. Nie powinno ich tu być, przecież to południowa strona” pomyślała z przerażeniem Winka. Wciąż zaspany umysł podsuwał jedynie niejasne wrażenie że dzisiejszy dzień jest szczególnie ważny a jej spóźnienie będzie miało poważne konsekwencje. Dziewczyna usiłowała się skoncentrować i uzmysłowić sobie z czym związana jest dzisiejsza data i w ogóle jaki ma dzień tygodnia.
Spojrzała w lustro na swoje odbicie. Jej wizerunek przypominał bardziej stracha na wróble niż młodą dziewczynę.
- O matko – powiedziała na głos uświadamiając sobie co takiego powinna dziś zrobić. Porządna kąpiel mająca pomóc poprawić prezencję i odegnać zmęczenie musiała poczekać. Póki co Winka zdecydowała się przykryć rozczochrane włosy przy pomocy dużego kapelusza, po czym chwytając swoją torbę pośpiesznie wybiegła z biblioteki.
Dzisiejszego ranka rozdawano prace kronikarskie. Skryba zawsze pilnowała się by w takie okoliczności meldować się w ratuszu jako pierwsza i wybierać dla siebie pracę łatwe i nie wymagające wielkiego wysiłku. Dzięki czujności i dyscyplinie, Winka najczęściej załapywała się na jakieś proste badania statystyczne dotyczące raportowania aktualnych cen na rynku, zachorowań, lub zjawisk pogodowych. Gigantyczne spóźnienie mogło oznaczać konieczność pisania sprawozdań z egzekucji więźniów lub coś jeszcze gorszego. Oczami duszy już widziała siebie prowadzoną do lochów i zwracającą posiłek przy każdym ścinanym skazanym.
Biegnąc przed siebie, zamyślona z impetem wpadła na jakiegoś człowieka przed sklepem magicznym. Potrącona przez mężczyznę upadła na ziemie.
- Przepraszam bardzo. To pańskie. Proszę. – Z roztargnienia włożyła swój kapelusz na głowę obcego mężczyzny. – Do widzenia. – Dodała jeszcze kontynuując swój bieg w kierunku ratusza.
Skryba rzadko miała okazję do tak intensywnego wysiłku toteż gdy w końcu dotarła do sali kanclerza Radenklifta potrzebowała chwilę by złapać oddech.
- Jestem – Wydyszała, zerkając na stół przy którym siedział stary urzędnik. Nie było na nim żadnego pergaminu. „Czyżby wszystkie prace zostały już rozdane?” – Nic dla mnie? – Spytała.
Po nieco przydługiej zdaniem Winki ciszy, kanclerz wreszcie raczył odpowiedzieć.
- Wręcz przeciwnie. Dla ciebie jest zadanie specjalne – Wymamrotał nie podnosząc wzroku znad rozłożonego przed sobą pisma – Chodzi o utracone księgozbiory w czasie pożaru biblioteki.
- To był wypadek! – Natychmiast zaprotestowała dziewczyna czując że Radenklift znowu zamierza się jej czepiać.
- Jest okazja by naprawić wyrządzone szkody. Władza Rubidi okazała się na tyle wspaniałomyślna by ofiarować nam znaczną część swoich zbiorów. Pojedziesz po te księgi. – Stanowczo oznajmił kanclerz.
- Ale…. ale … - Podróż poza miasto wydawało jej się czymś znacznie gorszym od oglądania egzekucji. Winka usiłowała protestować mimio iż rozumiała że dla mężczyzny sprawa jest zamknięta. Uznawał ją za winną i nie podlegało dyskusji że będzie musiała odpokutować swoje czyny.
- Twoja eskorta wyruszyła dziś rano. – Dodał kanclerz.
- Jak to? O matko. – Winka uświadomiła się że jedyna rzecz której nie znosi bardziej niż konieczność przebywania z dala od domu to współpraca z strażą miejską. Natychmiast wybiegła z ratusza, pędząc w stronę garnizonu.
Tak jak przewidywała żołnierze wcale nie mieli zamiaru na nią czekać. Skryba naiwnie liczyła na to że do jej misji zostanie przydzielona jakaś specjalna eskorta. Przespała wyjazd karawany kupców i teraz zdana była sama na siebie. Winka zmarnowała mnóstwo czasu zanim wreszcie udało jej się znaleźć kogoś kto zgodził się ją zabrać do Rubidii. Handlarz ceramiką należał do ludzi wyjątkowo konkretnych co w praktyce oznaczało że jej transport będzie wyjątkowo drogi. Mężczyzna pozwolił jej tylko na parę minut w których mogła spakować swoje rzeczy i przygotować się do drogi.
Dziewczyna wróciła do mieszkania z zamiarem spakowania wszystkiego co podług jej wiedzy mogło przydać się w dalekiej podróży. Książki, zwoje na luźne notatki, przybory kreślarskie, ubrania, znów książki, mnóstwo jedzenia, naczynia do gotowania, atrament i kolejne książki. Wszystkie te rzeczy Winka starannie pakowała do swojego bibliotecznego wózka. Własnoręcznie skonstruowany i wykonany pojazd przypominał olbrzymią donicę z dyszlem umieszczoną na niewielkich kółkach od zabawki. Wózek z ledwością jeździł po idealnie gładkim parkiecie, był mało sterowny i zupełnie nie radził sobie na bruku czy piasku, ale Winka i tak była z niego dumna.
Zakończywszy przygotowania do podróży, skryba szybko przekonała się iż nie będzie w stanie udźwignąć całości przygotowanego bagażu. Całe pakowanie trzeba było zacząć od nowa. Po kolejnej godzinie sytuacja się powtórzyła. Ostatecznie Winka uszczupliła zbiór zabieranych ksiąg do jednej pozycji "Sztuka otwierania zamków i tajniki szpiegostwa". Dziewczyna prowadziła własne badania które utknęły w martwym punkcie gdyż obecnie wymagały włamania się do pewnej rezydencji. Jako że Winka nie miała pojęcia skąd zatrudnić profesjonalnego złodzieja, sama postanowiła nauczyć się tej sztuki z książek.
Skryba liczyła że długa podróż będzie doskonałą okazją do zgłębienia dodatkowej wiedzy. Niestety dla siebie poczuła się źle, gdy tylko stracili z oczui mury Turmali. Uznając iż dopadła ją choroba podróżnicza przez dalszą drogę próbowała na głos diagnozować swój stan.
- To przez to świeże powietrze czuję sie tak paskudnie. - Wmawiała sobie męcząc przy okazji własnego przewoźnika - Mój organizm jest przyzwyczajony do kurzu. I do ciemności. Poza tym linia horyzontu jest za daleko a to zakłóca mi zdolność widzenia. Błagam proszę pana, musimy się zatrzymać.
- Piąty raz? Nie ma mowy. - Wycedził zirytowany handlarz.
- Ale ja naprawdę dłużej tak nie wytrzymam.
- Posłuchaj paniusiu, mam zamiar dotrzeć na miejsce jeszcze dziś a twoje marudzenie tylko mnie opóźnia! Wynocha z wozu i zabieraj z sobą ten pokraczny wózek. Znajdź sobie innego naiwniaka który będzie cię woził.
- Zaraz. Czekaj! Chwilkę. Nie możesz mnie tak zostawić! - Błagała Winka ale widząc odjeżdżającego mężczyznę jej prośby zmieniły się w gniew. - A jedź sobie gdzie chcesz pazerna świnio! Poradzę sobie sama. Oby pożarły cię wilki! - Krzyczała rzucając czym popadnie w stronę oddalającego się wozu.
Myghal
Zbłąkana Dusza
Posty: 5
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Myghal »

        A jednak nie zdążę do Turmalii. A niech to. Zdjął skórę z lisa. Włożył ją do torby. Miał ich razem z pięć. Nawet nie zwrócił uwagi, że zrobiło się ciemno. Szedł dróżką przed siebie. Z pewnej odległości usłyszał przerażający ryk. Chwila zastanowienia. Na pewno gdzieś jest zwierz i to duży. Nie zamierzał go tropić. Wdrapał się na pobliskie drzewo. U góry było jaśniej, na dole gałęzie drzew nie przepuszczały promieni zachodzącego słońca. Jest gorzej niż przypuszczałem. Zaraz... jakiś dym z komina chyba... Jest i dom. Zgrabnie zsunął się z drzewa i ruszył przed siebie. Zahaczał o gałązki krzewów... drapały go po twarzy. Nie przejmował się tym.
Dotarł do domu. To chyba jakaś nieukończona garbarnia - pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy. Podszedł do okna, spojrzał do środka. Było szczelnie zamknięte. W środku nic nie zauważył. Zapukał kilka razy. Obszedł dom znajdując inne okno, też zamknięte. Cicho zapukał w szybę. Powtórzył pukanie głośniej. Czekał. Jakaś postać pojawiła się w oknie, zza zasłonki przyglądała mu się. Wyjął z torby zajęcze skórki, aby pokazać.
- Wpuść mnie, jestem łowcą. Postać za szybą stanowczym kręceniem głowy odmawiała. Dopiero teraz zauważył, że ma jasne, długie, lekko kręcone włosy, a... to dziewczyna.
- Jestem Myghal, łowca... niedaleko jest jakaś bestia i uciekam przed nią, otwórz drzwi, proszę - mówił coraz głośniej. Długo nie czekał. Drzwi uchyliły się, w progu stanął wysoki elf. Mroczny, na pewno jest tu gospodarzem.
- Jestem Myghal, królewski łowca, mam skórki na wymianę za nocleg - odparł rezolutnie.
Często znajdował nocleg u gospodarzy handlując skórkami, bądź wykonując zlecone prace.
- Wejdź - odparł zaspany elf. - Jest już późno.
Dziewczyna ukradkiem wyjrzała przez drzwi, przyglądając się nieznajomemu.
- Jestem Myghal, królewski łowca do usług- powiedział kolejny raz, kłaniając się.
Dziewczyna odgarnęła włosy, które w świetle ogniska w kominku zyskały miedziany odcień.
- Bloodged, a to jest Vanessa, moja pani - elf dokonał krótkiej prezentacji.
Łowca podszedł do dziewczyny i pocałował ją w rękę.
- Jestem zaszczycony, nie przypuszczałem, że na tym odludziu znajdę najpiękniejszy kwiat Alaranii - powiedział z uśmiechem.
- Może jesteś spragniony, łowco? - zapytała trochę zmieszana dziewczyna.
- O, bardzo, piękna pani, z chęcią napiję się wody - odparł.
Dziewczyna przyniosła dzbanek z wodą i kubek z grubego szkła. Gospodarz zaprosił łowcę na górę, wskazując mu pokój.
- Nie jest jeszcze umeblowany, ale są skóry, na których możesz się przespać do rana. Jutro porozmawiamy. Miałbym propozycje pracy dla ciebie. Dobranoc - zamknął drzwi od jego pokoju i poszedł do sypialni. Jednak tej nocy miał szeroko otwarte drzwi, gdyż zawsze był ostrożny w stosunku do obcych.
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

        Ucieszyła się, kiedy zadowolony elf wszedł do domu. Rozmowa prowadzona z inżynierem była wielce interesująca, ale odczuła pewne znużenie. Faktycznie znał się na wszystkim. A najlepiej na akweduktach i zbiornikach wodnych. Nawet wyszła z nim na podwórze, gdzie objaśniał jej, jak będzie wyglądała wykończona garbarnia.
"Przyznaję, że plany są imponujące. Coraz bardziej podobało jej się, co gospodarz zamierzał wybudować." Kiedy weszli z powrotem do domu, poczęstowała inżyniera kolacją.
- Bloodged jest bardzo pracowity i odpowiedzialny, na pewno jest człowiekiem interesu. Przy nim możesz się dużo nauczyć.
- Potrafię polować, tropić zwierzynę... - mówiła dumnie Vanessa.
- To nie oto chodzi... - wtrącił mężczyzna.On sam umie zapolować, jemu potrzebna jest kobieta, która będzie mu przyjacielem, której zaufa.
- No przecież, nie oszukam ani nie okradnę go. Będę u niego pracowała, potrafię być lojalnym pracownikiem - dopowiedziała.
- Ech... ty nic nie rozumiesz... - odparł zniecierpliwiony inżynier.
No i z chwilą wejścia gospodarza, rozmowa się urwała, a inżynier pożegnawszy się, ruszył do domu. Widziała, że Bloodged jest zmęczony. Była zadowolona, że jest bezpiecznie, że nie było maie lasu i że w końcu będzie mogła wyciągnąć na łózku zmęczone nogi.

         Kiedy zapadła w sen, obudziło ja stukanie do okna. Najpierw myślała, że to jakiś ptak uderzył dziobem o szybę, ale wkrótce ujrzała mężczyznę, który pokazywał jej skóry i tłumaczył, że jest łowcą, Za nic w świecie nie otworzyłaby mu. A może to podstępny maie lasu w humanoidalnej postaci.
Ale gospodarz usłyszał hałas i zszedł na dół. Otworzył drzwi. Vanessa nie chciała wierzyć własnym oczom, że jednak to zrobił. Aż wyjrzała przez drzwi i wtedy dostrzegła błękitne oczy łowcy. "To nie może być maie lasu w postaci ludzkiej."
Popatrzył na nią i powiedział najpiękniejszy komplement, jaki w życiu słyszała. Elf dokonał prezentacji. Łowca ugasił pragnienie i udał się z gospodarzem na górę. "No... mam nadzieję, że teraz spokojnie zasnę." Przez chwilę błądziła myślami rozmyślając nad minionym dniem... zasnęła.
Rhavant
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Rhavant »

Rhavant po kilkunastu latach spędzonych na pustyni Nanher, cieszył się z okazji opuszczenia swojego dotychczasowego domu i więzienia. Jego skóra była lekko opalona, Rhavant jest Sanginerem, gorąc nie wpływał na niego tak jak na inne rasy, więc i wielki ojciec Słońce nie był mu wrogiem podczas przeprawy przez piaszczyste wzgórza wydm pustyni Nanher. Świat się zmienił przez te lata, od kiedy był pogrzebany i pełnił funkcję ogólnodostępnej biblioteki wiedzy w świątyni. Ale informacje i opisy podawane przez akolitów słońca nie odzwierciedlały piękna świata, po którym przyszło mu teraz kroczyć po tych wszystkich latach. Jednak, jako powiernik słońca nie mógł zapomnieć o prawdziwym zadaniu przymierza, na swojej drodze pomagał każdemu w potrzebie, często nie biorąc za to zapłaty, przyjmował tylko dary w postaci jedzenia i drobnych rzeczy, które nie miały większej wartości dla właścicieli. W końcu, nawet on musi czasami jeść.

Turmalia... Pogrążona w chaosie w postaci rebelii i pogromu nieludzi sprawił, że miasto zostało zamknięte dla wszystkich przyjezdnych, nikt nie wchodzi, nikt nie wychodzi. Straże nie chciały go wpuścić, nawet gdy przekonywał ich, że przybył po to, by im pomóc. Cóż, mówi się trudno. Nie można pokonać całego zła świata w jeden żywot. W jednej z wiosek, będących pod protekcją Turmalii, został mu ofiarowany przydymiony kary koń, od właściciela stajni, w podzięce za odnalezienie jego syna i uratowanie z łap niedźwiedzia. Dalej, napotkał na dziwne wieści, podobno ludzie znikają z miasteczek i wiosek, w tym dzieci. W jednej z wiosek, a dokładniej w Stepts. Zaczepiła go dziewczyna, nie mająca więcej niż dziewiętnaście lat. Na widok rycerza w złotej zbroi nabrała odwagi by przedstawić swoje żale. Jej siostra wraz z matką zostały uprowadzone, kiedy ona była w lesie z przyjacielem. Powiedziała że odda wszystko za swoją matkę i siostrzyczkę. Rhavant zgodził się pomóc, i obiecał że zrobi wszystko co w jego mocy, by ich sprowadzić z powrotem całych i zdrowych.

Rhavant ruszył na poszukiwania...
Ostatnio edytowane przez Rhavant 9 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

        Podróż zajęła maie więcej czasu niż początkowo myślał. Dystans, który pokonał nocą w niespełna kilka godzin, dziś zajął mu cały dzień. Jak na ironię, czas był teraz tym, czego brakowało duchowi lasu. Stare wspomnienia, jeszcze z innego życia, gdzie wszystko było prostsze. Grupa dzieciaków: zarówno sierot wojennych czy ofiar brutalnych napaści na bezbronne wioski jak i trzecich czy czwartych synów pośredniejszych rodów. Dzieciaki w wieku ośmiu do jedenastu lat, oddane pod opiekę druidów, by poznawali drogi i tajniki wiedzy jakie niosą ze sobą ścieżki natury. W młodzieńczych latach, co nie było jeszcze tak dawno temu, Darshes zajmował się takimi istotami określając, które mają potencjał, a które odejdą z niczym. Nie było to trudne zadanie, ale idealne dla istoty, której powierzenie skomplikowanych zadań mogło się wiązać z katastrofą. Na dodatek lubiły go, a proste podejście i nieraz dziecinny sposób myślenia sprawiły że duch lasu szybko nawiązywał kontakty z młodszym pokoleniem.
A potem zjawił się ogień, który zniweczył wszystko nad czym Krąg pracował. To właśnie wtedy maie przyrzekł sobie nie tylko to, że pomści swoich mentorów, ale że również nie utraci niczego co jest dla niego ważne. A dzieci były ważne, nie ważne czyje.

        Do domu Blooda dotarł późną nocą. Długo szukał możliwość wejścia, mroczny jednak zablokował wszystkie szczeliny i przejścia. Wilk zawarczał z irytacji, jak zwykle, gdy mięso próbowało się wykazać większym sprytem niż natura im przekazała. Niektórych granic nie da się pokonać, nie ważne jak bardzo byś się starał.
Jedną z takich granic było uniemożliwienie wejścia gdziekolwiek istocie energetycznej. W bezcielesnej formie, nie pomny na bariery fizyczne, Darshes przeniknął przez ściany, wprost do pokoju Blooda.
Kiedy ten wszedł do środka, zmęczony ciężkim dniem, przywitał go widok młodego nagiego mężczyzny, leżącego na jego łóżku. Istota o złotych źrenicach i sylwetce półelfa uśmiechneła się niebezpiecznie.
-Potrzebuje twojej pomocy -odparł niebezpiecznie cichym głosem, porównywalnym do szeptu wiatru.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

Początkowo Winka miała pomysł żeby poczekać na szlaku handlowym na jakiegoś innego podróżnika z którym dałoby się kontynuować swoje podróż. Jednak zbliżający się zmierzch, wiatr, zachmurzone niebo i nieprzyjazne odgłosy przyrody wokół niej, szybko zmobilizowały skrybę do podjęcia bardziej zdecydowanych działań. Musiała znaleźć schronienie. Chwyciła za swój wózek i szarpiąc go ruszyła wzdłuż drogi. Miała nadzieję na gościnność okolicznych mieszkańców i ich wolę do pomocy miejskiemu urzędnikowi. Potrzebowała wynająć wóz, konia i kogoś do powożenia. Niestety dla Winki jej pojazd wykazywał sporą odporność na poruszanie się po kamienistym trakcie. Z każdym metrem ciągnięcie go za sobą wymagało coraz większego wysiłku.
Robiło się coraz ciemniej. Wokół siebie Winka coraz wyraźniej słyszała ujadanie jakiś drapieżników. Skryba nie miała pojęcia czy są to wilki, szakle czy hieny. W każdym razie odgłosy te nie zwiastowały nic dobrego. Na szczęście w oddali dostrzegła migoczące światła jakiegoś zabudowania. Postanowiła skierować się w tamtym kierunku. Brudna, spocona i skrajnie wyczerpana dotarła wreszcie przed drzwi domostwa. Pęknięta ośka od wózka zmusiła dziewczynę do pozostawienia swojego pojazdu naprzeciwko budynku . W pośpiechu przepakowała co cenniejsze swoje przeczy do podróżnych toreb i ruszyła w poszukiwaniu pomocy.
Budynek który Winka miała przed sobą był znacznie większy niż tradycyjna chłopska chata. Panujący mrok, zaparowane z wysiłku okulary i załzawione oczy nieustannie przecierane brudnym rękawem sprawiły że skryba nie była w stanie ocenić co takiego ma przed sobą. Z trudem odnalazła jakiekolwiek drzwi. Zapukała. W odpowiedzi nic się nie wydarzyło. Winka szarpnęła za klamkę. Zamknięte. Postanowiła obejść dalej w poszukiwaniu jakiegoś wejście do środka. Palące się światło które dostrzegła wcześniej sugerowało że ktoś powinien być w budynku. Wreszcie znalazła jakieś drzwiczki które dało się otworzyć. Weszła do środka. W pomieszczeniu było całkowicie ciemno ale przynajmniej teraz Winka miała schronienie przed zimnem wiatrem i drapieżnikami.
Dziewczyna ostrożnie zapaliła jedną z świec wykorzystywanych przez siebie do nocnego czytania. Rozejrzała się po otoczeniu. Najwyraźniej trafiła do jakiegoś schowka na narzędzia.
- Świetnie. Zrobisz idealne wrażenie jeśli wezmą cię za złodziejkę. Do tego złodziejkę która włamuje się z podręcznikiem opisującym tajniki własnego fachu. - Ironicznie podsumowała samą siebie.
Jedyne wyjście jakie udało jej się znaleźć to niewielkie schody na górę. Winka wdrapała się po nich oświetlając sobie niewielkim płomieniem drogę przed sobą. Wyżej znajdowały się kolejne drzwi. Szarpnęła za nie. Nie były zamknięte na klucz, chociaż najwyraźniej rzadko z nich korzystano przez co Wince udało się uchylić je ledwo odrobinę. "Pewnie to jakiś schowek o którym wszyscy zapomnieli". Zdeterminowała wzięła krótki rozbieg i naparła na drzwi by po chwili w hukiem wylądować na podłodze jasno oświetlonego holu.
Bloodged
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bloodged »

Położył się... nie miał ochoty zgasić dopalającej się świecy. Różne myśli cisnęły mu się do głowy. Dotknął swojego nowego nabytku na szyi, prezentował się znakomicie, dodawał mu pewności siebie. Wydawało mu się, że usłyszał jakiś dziwny szmer... Nie był pewien, czy zamknął wejściowe drzwi. Nie chciało mu się wstawać, aby to sprawdzić. Zaczął rozmyślać o przyszłości.
"Wszystko układa się po mojej myśli. Budowa garbarni dobiegała końca. Dom wybudowany, jeszcze tylko trzeba go urządzić. Jest i kobieta... piękna. Mam co do niej swoje plany, ale nic od razu, bo przestraszy się i ucieknie."
Spojrzał na drugą połowę sypialnego łoża. Była pusta. W swojej wyobraźni widział ponętne ciało kobiece, do którego mógłby się przytulić... Wtem jakiś huk zakłócił jego marzenia, które snuł. Wyskoczył jak oparzony. Wybiegł na korytarz i ogarnęło go wielkie zdziwienie...
"Skąd ona się tu wzięła, do jasnej cholery?!"
Zobaczył brudną, spoconą dziewczynę, skrajnie wyczerpaną. Pomógł jej się ogarnąć. Domyślił się, że na pewno szuka noclegu.
- Dobry wieczór, Pani - przywitał się ledwo opanowując wściekłość.
Z jednej strony był zły, a z drugiej ciekawy, co ta kobieta tutaj szuka. Wysłuchał jej chaotycznego opowiadania i zaprowadził do pustego pokoju.
- Jest bardzo późno, mogę donieść kilka skór, na których można się położyć, chyba, że wolałaby Pani w mojej sypialni. Mam bardzo obszerne łoże. Obiecuję być dżentelmenem. Jeżeli zmieni pani zdanie, to proszę przyjść do mnie. Chciałbym już się położyć, bo miałem bardzo ciężki dzień. Jutro porozmawiamy. Na dole jest kuchnia, ale jeżeli Pani nic nie potrzebuje, to proszę nie hałasować. Dobranoc.
Kończąc silił się na uśmiech, ale chyba mu nie wyszedł, bo kobieta nic nie odpowiedziała. Poszedł do siebie i zamknął drzwi.
Zablokowany

Wróć do „Turmalia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość