Szczyty FellarionuMiędzy Bogiem a miastem.

Pokryte śniegiem malownicze góry kryjące w sobie wiele tajemnic. Rozciągają się od granic Rododendronii aż po tereny hrabstw Wybrzeża Cienia. Dom Fellarian.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

Kavika nie miała nic przeciwko poczynaniom panterołaka. W końcu kot z kotem dogadają się najlepiej, a ona nie miałaby siły chwycić skaczącego chłopca. Już raz go zdejmowała z drzewa i omal sama nie skończyła z guzem na głowie. Na pewno ucierpiały jej pośladki!
Poza tym widok zatroskanego Yastre był… uroczy. Umiał dotrzeć do dzieciaka i nie warto było się rozdrabniać czy powodem tego była przynależność do rasy czy też bandyta posiadał takowe zdolności po prostu. Nawet kłócący się Heban nie był w stanie zniszczyć tego obrazka, szczególnie w momencie, gdy kotołaczek rzeczywiście skoczył w ramiona mężczyzny. „Jejku jaki on jest silny” – myślała zauroczona wykładowczyni. Sama miała ochotę podejść do dwojga i ich przytulić, ale to nie było odpowiednie miejsce ani odpowiedni czas na takie gesty. W przypadku Yastre to nigdy one nie powinny mieć miejsca. Kavka próbowała cały czas odrzucać podobne do tej myśli, ale to było tak trudne! „Dziewczyno, przecież przed chwilą dałaś mu ewidentnego kosza!” krzyczała do siebie w głowie, a na okrzyki złodzieja uśmiechnęła się rozbawiona. Wzruszyła ramionami w stronę Sovy po czym powiedziała:
- Niestety, przykro mi. Jesteś skazany na pełny brzuch!
Młody zaś był całkiem zaaferowany wizją soczystego mięsiwa. Od razu pragnął wydostać się z objęć Yastre i iść jeść! Ale panterołak jeszcze tyle zarządził w międzyczasie! Sova westchnął opuszczając ramiona i garbiąc w niezadowoleniu sylwetkę. On to by na surowo wsunął wszystko, co mu podadzą pod pysk, ale chwila napełnionego brzucha musiała poczekać na drewno.
- No dobra, no… - mruknął siadając w domniemanym obozowisku, a ogon chłopczyka kiwał się na boki z niecierpliwości. Podparł policzki na zaciśniętych piąstkach i posłał tylko krótkie spojrzenie oddalającym się mężczyznom.
Siedział tak dłuższą chwilę przyglądając się blondynce, która zaczęła kreować miejsce na ognisko. Uszy podniosły mu się do góry, gdy do głowy wpadła mu kolejna myśl.
- Jeżeli rozkopie się dookoła trochę ziemi to trawa się nie zapali – poinformował słusznie Enthe, a ta powędrowała na niego wzrokiem.
- Właściwie chciałam… - zaczęła powoli zdanie, ale nie dokończyła delikatnie unosząc kąciki ust. – Chciałbyś to zrobić? – zaproponowała, a kotołaczek od razu zbliżył się do niej zwierzęcym ruchem, czyli krocząc do niej na czworaka.
- Zniszczysz sobie paznokcie – wytłumaczył się dumnie chłopczyk i od razu wziął się za nowe zadanie. Pilnować obozowiska mógł, ale takie czekanie doprowadzało go do szaleństwa, a doglądanie okolicy miało marne szanse przy tej soczystej nodze jelenia.
- Pójdę pozbierać w takim razie jakieś zioła – zadeklarowała się blondynka.
Dziewczyna już miała odejść nieco dalej od chłopca, gdy nagle zwróciła ku niemu swoją głowę.
- Ale mogę ci zaufać i nie zjesz całej nogi? – podpytała podejrzliwie.
- Przysięgam na mój ogon! Słowo honoru!
Ogon najwidoczniej był bardzo cenny dla kotowatych skoro składają na niego co chwila przysięgi.
Kobieta nie oddalała się tak bardzo jak Heban czy Yastre. Zdołała zebrać kilka ziół, bacznie doglądając co jakiś czas Sovy. Nie potrzebował wiele czasu by wykonać swoje zadanie i by dojrzeć ptasiora - prześladowcę Kaviki. Dość szybko rozległy się dźwięki hałasującego dziecka oraz kawki, która zleciała z drzewa i zwinnie uciekała przed rękami chłopczyka. Uczona początkowo chciała zaprotestować, bądź co bądź to jej jakby nie patrzeć towarzysz! Jednakże cicho chichotała pod nosem, gdy usłyszała, jak to dzielny wojownik broni terenu przed niebezpiecznymi ptaszyskami!
- Bah! Ha ha! – zaśmiał się dzielnie kotołak, który przytrzymywał ogon ptaka. – A gdy przyjdzie dzień odpowiedni pomknę za tobą niczym zerwana woda! W dzień kiedy wzejdzie słońce, gdy zdobędzie szczyt najwyższy! Będę najdalej od słońca jednak najbliżej twego serca! – cytował dumnie trzymając kawkę w dłoniach.
Uczona na moment znieruchomiała. Zerwała się i od razu podbiegłą do chłopca obracając go do siebie.
- Co powiedziałeś? – spytała wpatrując się w niego aż nadmiernie.
Sova początkowo się zdziwił, zmieszał, ale jego twarz szybko popadła w grymas pretensji, gdy zdał sobie sprawę, że przez ruch Kaviki puścił swoją zdobycz, która odleciała na pobliską gałąź.
- Ej no! Zobacz co narobiłaś! – powiedział nieco obrażony.
- Wybacz, ale… Ale…
- Co? Brzmi znajomo? – spytał wyzywająco, ale i też z odrobiną agresji, zupełnie jak złapane zwierzę. Dziewczyna zauważając swój błąd od razu puściła chłopczyka i widocznie się zmieszała. Sova przyglądał się jej przez chwilę kocimi oczami, ale postanowił wybaczyć kolejne dziwne zachowanie blondynki. W końcu jej macica zdobyła nad nią kontrolę. Tak przynajmniej tłumaczył Yastre.
Otrzepał więc się elegancko, po czym wrócił do grzebania w ziemi mówiąc dalej:
- Nie opowiadali ci bajek jak byłaś malutka? Ano może w sumie nie tą… To taka bardziej znana opowieść wśród mieszańców – zauważył Sova. – O dzielnym uszatym, który odkrył drogę do jaskini! Pokierował się spływem prosto wpadającym do gór, w nich zaś została ukryta jego ukochana! Ta ukochana to taka mało interesująca sprawa… Ale wiesz jak sprytnie do tego doszedł?! Wszyscy tak gardzą zwierzęcym instynktem! Phi! A przecież to natura zawsze wskazuje drogę! – kotołaczek rozgadał się na dobre i wciąż mamrotał pod nosem dopowiadając kolejne dla niego istotne aspekty z opowiadanej historii i dłubiąc w ziemi by zadbać o najmniejszy szczegół w miejscu w jakim miało pojawić się ognisko. W końcu z zarośli pojawił się Yastre oraz Heban, który nie raczył przynieść właściwie nic.
- Chwila, chwila… Niedługo przypływają łososie…
Myślała na głos Kavika drapiąca się po podbródku. Sova zaś uniósł wzrok na swoją rozmówczynię. Ucho podniosło mu się do góry, drugie zaś oklapnęło, jakby chciał się upewnić, że dobrze słyszy.
- Fakt… - powiedział przedłużając nadmiernie słowo. - W końcu zbliżać się mają coraz zimniejsze dni. Ryby z sąsiednich krain spływają do Wodospadu Rapsodii… Nawet ja to wiem – dodał złośliwie na koniec chłopczyk, ale dziewczynie wcale nie było do śmiechu.
- Wszystko w porządku? – spytał widząc, że blondynka nieco pobladła. Szturchnął ją delikatnie, a ona tylko kiwnęła głową uspokajając kotołaczka kilkoma słowami. „Tak, tak…" mruknęła, chociaż ewidentnie nie umiała odnaleźć się w chaosie myśli.
Dziewczyna potrząsnęła głową. Musiała odgonić swoje nowe podejrzenia i skupić się na posiłku, bo i jej zaburczało w brzuchu. Nie mówiąc już o Hebanie, który był tak zmęczony i głodny, że stało się to dla niego idealnym wytłumaczeniem dlaczego nic nie przyniósł. Nawet najcieńszego patyka z lasu.
Cała czwórka zasiadła w miarę blisko siebie. Najdalej oczywiście prawnik, bo nie miał zamiaru babrać się w jakieś skórkowanie! On nie był od szykowania czy podawania, ale do smakowania tego co podadzą! Enthe zaś wciągnęła się w błahe rozmowy z bandytą, próbując mu pomóc przy mięsie, a Sova zaś bawił się odrzuconymi resztkami, które wszczepiały mu się w pazurki. Tak jakoś czas im minął błogo. Cała załoga po opieczeniu nogi wzięła się bezzwłocznie za spożycie posiłku. Dopiero teraz widać było jak bardzo ta przygoda dawała im się we znaki, gdyż każdy kolejno z zaciętością jadł daną mu porcję.
- Heban… - szepnęła do grubaska jasnowłosa. – Jaki mamy dzień miesiąca?...
Prawnik oblizał palce opychając się soczystymi kawałkami mięsiwa. Przetarł dłonią opuchnięte usta i uniósł brew do góry.
- Zgubiłem odrobinę rachubę czasu przez podróżowanie… ZA TOBĄ – podkreślił wyraźnie prawnik, ale kontynuował, bo nie miał zamiaru nie udzielić tak prostej informacji. – Aczkolwiek za około siedem dni bądź też osiem przyjdzie nam miesiąc Byka. Czemu pytasz?
Uczona mimochodem się uśmiechnęła, ale szybko uniknęła odpowiedzi częstując się kolejnym kęsem.
- Aaa… Rozumiem. Nieśmiałość kobiet – stwierdził mądrze Heban. – Pewnie nie możesz się doczekać białej sukni – mówił bezlitośnie dalej, a dziewczyna starała się go nie słuchać. Chociaż tak nie potrafiła. – Albo i właśnie nie chcesz się doczekać… - szepnął dając znak Kavce, że nie ma zamiaru rezygnować ze wszelkich starań by ją zyskać, tak jak groził jej to na początku. Dziewczyna zmarszczyła brwi posyłając mu gardzące spojrzenie.
- Chciałbyś… - odpowiedziała krótko i rozmowa ich się zakończyła.
Niedługo po zjedzeniu szybko rozległy się jęki cierpiącego Sovy. Chyba nigdy w życiu na raz nie widział i nie zjadł tyle mięsiwa co dziś! Czuł, że przesadził i że nie ma siły wznieść się na dwie nogi więc sam ułożył się plackiem na trawie i jojczał dalej z przejedzenia. Niemniej jednak głaskał brzuszek z zadowolenia. Słychać to było w jego kocich pomrukiwaniach, bo gdy kot najedzony to i senny. Zupełnie jak Yastre. Heban również nie miał w planach nie skorzystać z okazji. Właściwie każda okazja, żeby usiąść była przecież dobra. Ruch może i zdrowy, ale zbyt wymagający dla jego kondycji. Ostatnia zaś członkini załogi siedziała przez chwilę w milczeniu obejmując swoje kolana. Obróciła głowę za siebie by móc spojrzeć na bandytę. Siedział całkiem zrelaksowany w jeszcze widniejących na niebie promieniach słońca, z odkrytym torsem, który aż chciało się głaskać, ale cóż poradzić, gdy ma się pierścionek na palcu. Nie chciała mu przeszkadzać, ale musiała podzielić się z nim swoimi spostrzeżeniami, dlatego w miarę swoich umiejętności zbliżyła się cicho do panterołaka. Usiadła tuż obok mężczyzny i wsparła głowę o pień. Przymknęła oczy by samej oddać się możliwości niedługiego relaksu. Ciepło otuliło ich twarze. Głowa dziewczyny delikatnie wsparła się o ramię zmiennokształtnego, ale nie przekraczała przyzwoitych granic. Po prostu odetchnęła wolną chwilą.
- Ya… - ugryzła się po raz kolejny w język. Jak ona nie znosi się zwracać do kogoś nierzeczywistym imieniem!
- Wei – poprawiła się blondynka. – Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale… pamiętasz co ci mówiłam o tych kartkach od tych bandziorów co mi dałeś? – spytała bardzo cicho.
- Już wiem kiedy przychodzi „Dzień Wschodzącego Słońca”.
Dziewczyna na chwilę zamilkła. Przełknęła ślinę, westchnęła nieco zrezygnowana a zarazem nieco zdenerwowana.
- Mamy jakieś siedem… osiem dni by rozwikłać te zagadkę. Oni… Oni są blisko – zdradziła swoje obawy i chociaż wcale nie czuła na sobie niczyjego wzroku to termin jaki pojawił się na kartkach był zbyt blisko by ci zmiennokształtni byli daleko od nich.
- Jeżeli przejdziemy dosyć szybkim krokiem i bez kolejnych afer to jesteśmy w stanie dojść do nimf w przeciągu… dwóch dni? – mówiła dalej Kavika, która ponownie na moment wstrzymała się z wypowiedzią.
- Jak myślisz? Skąd wziął się tutaj Sova? – spytała najciszej jak mogła słysząc, że młody delikatnie pochrapuje więc to dało jej możliwość rozpoczęcia mniej wygodnego tematu.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre, mimo mentalności kota skrzyżowanego z czternastolatkiem, posiadał już coś takiego jak instynkt opiekuńczy i chociaż jego metody nie do końca odpowiadały temu jak w cywilizowanych miejscach należałoby się zajmować dzieckiem, w jego przypadku to działało. Wychowane przez niego potomstwo byłoby z pewnością nieco nieokrzesane - zupełnie jak tatuś - lecz radziłoby sobie w życiu i w sumie pewnie skończyłoby lepiej niż grasujący po gościńcach ojciec. Nie należało więc bać się zostawiać z nim Sovę - chłopcu nic nie groziło, bandyta prędzej dałby sobie uciąć obie nogi niż dopuścić do tego, by kotołaczkowi stała się krzywda. Kavika najwyraźniej doskonale to rozumiała, bo Yastre widział, jak jego ukochana ciepło się uśmiecha… A gderający Heban się nie liczył. Oj, kot był taki dumny z siebie!

        - Łososie? - podłapał wracający z drewnem zmiennokształtny. W jego głosie słychać było ekscytację. - Pycha! Łososie są takie dobre! A jak płyną na tarło, to jest ich tyle, że można się napchać po same uszy! Kavika, jak będzie się dało, to złowię dla ciebie takiego, ja bardzo dobrze łowię.
        Yastre był bardzo zadowolony - uwielbiał ryby i sama wzmianka o nich wzmagała jego apetyt. Nic to, że niedawno najadł się mięsa, jeszcze jedną rybkę czy dwie na pewno dałby radę wepchnąć, tym bardziej, że już trochę czasu minęło i posiłek solidnie uleżał się w jego żołądku. A zmiennokształtny miał przy tym niezwykle szybką przemianę materii, co pasowało do jego nadpobudliwości ruchowej.
        Niedługo później cała czwórka zasiadła do posiłku. Yastre zgodnie ze złożoną obietnicą większość najlepszych kawałków oddał Sovie. No i Kavice, bo ona przecież była drobną i małą kobietą, więc nie mogła jeść byle czego, to mogłoby jej zaszkodzić. A bandyta miał kaczy żołąd, jemu tam nic nie groziło. A już na pewno nie przejedzenie, które dopadło kotołaczka. Biedny malec musiał być bardzo głodny, bo rzucił się na posiłek jak oszalały, a jego rasowy starszy brat nie pomyślał nawet, że mogłoby mu to zaszkodzić, więc pozwalał napchać brzuch aż ten trzeszczał. Później zaś obaj położyli się by trawić. Yastre zerkał spod przymkniętej powieki - jednej, bo drugą miał zamkniętą całkowicie - na Sovę. Jednocześnie bawiło go pojękiwanie chłopca i trochę go przez moment niepokoiło, bo takie przejedzenie mogło mu jednak zaszkodzić... Ale co tam, samiec to samiec, nawet taki mały, byle żarcie nie mogło go pokonać. A ile sił nabierze gdy już wszystko strawi! Zaraz wróci mu humor i siły, wtedy też będzie można ruszyć dalej. Oj tak, sporo czasu już stracili, ale z drugiej strony, gdyby nie odpoczęli, to pewnie w końcu padliby nieprzytomni, a to by było jeszcze gorsze! Łatwo byłoby ich zaskoczyć i wtedy skutki mogłyby być opłakane - tyle wiedział nawet taki osioł jak on. Dlatego teraz, gdy było naprawdę, ale tak naprawdę bezpiecznie, on również pozwolił sobie na chwilę drzemki, by w razie czego mieć więcej siły i móc bronić reszty. Był bardzo zadowolony, zarówno z siebie jak i z okoliczności w jakich się znalazł, dlatego cicho pomrukiwał. To było jego ulubione zajęcie w wolnym czasie - spać i wygrzewać się w słońcu, gdy brzuch jest pełny. Takie małe przyjemności, a jakże cenne i przy tym mało doceniane przez resztę! Gdyby więcej osób potrafiło się nimi cieszyć tak jak zmiennokształtny, świat byłby o wiele lepszy!
        Bandyta znowu uchylił jedną powiekę - usłyszał, jak Kavika się do niego zbliża i był pewny, że będzie chciała zagaić rozmowę, a on chociaż wolał się zdrzemnąć, nigdy by jej nie odmówił. Śledził ją więc wzrokiem, patrzył jak siada obok, ale o dziwo nadal milcząca. Podobnie jak on oparła się o drzewo i wystawiła twarz do słońca. Zmiennokształtny uznał w tym momencie, że po prostu chciała odpocząć, a przecież on znalazł do tego najlepsze miejsce w okolicy, nagrzane, suche i miękkie, bo porośnięte mchem. Skoro więc tak się sprawa miała, on również wrócił do swojej przerwanej drzemki. Znowu zaczął mruczeć - z Kaviką u boku było mu jeszcze przyjemniej, doświadczał tak deficytowego dla niego uczucia bliskości, które tak szalenie lubił i cenił. I nic to, że dała mu kosza - wcześniej zdołała poznać gościa, w którym się zakochała, na to nic nie mógł poradzić, najwyraźniej jednak jemu nadal ufała i go lubiła, więc to wystarczyło... Teoretycznie, bo chociaż Yastre bardzo się starała, by ta myśl go za mocno nie zaprzątała, nie potrafił przegnać tak zupełnie żalu spowodowanego przez widok zaręczynowego pierścionka jego ukochanej. Szkoda, że nie poznał jej wcześniej, może wtedy miałby szansę...
        - Hm? - mruknął, gdy głos Kaviki nagle wyrwał go z objęć jego własnych myśli. Otworzył oczy, zaraz je jednak zmrużył, gdyż raziło go słońce. Przetarł nasadami dłoni powieki i już w pełni przytomnie spojrzał na uczoną. Przeciągnął się z jękiem, mlasnął. I gdy już rytuał przebudzenia się dokonał, jego ukochana dopiero zaczęła przechodzić do sedna, wcześniej wybita z rytmu przez małą maskaradę z imieniem bandyty. Szlag, gdyby nie ten głupi Heban nie mieliby tego problemu! Jednak ten gruby złośliwiec na pewno chętnie doniósłby na niego strażnikom, byle tylko mu dopiec i sobie poprawić samopoczucie, bo to pewnie jeden z tych prawników-sadystów, którzy myślą tylko o tym jak napchać sobie kiesę...
        - A tam, nie przejmuj się - odparł na próbę przeprosin za przerwany sen. - No pamiętam, co się stało?
        Panterołak postawił uszy na baczność, wyraźnie zaintrygowany tym, co właśnie miał usłyszeć - Kavika była bardzo mądra i na pewno doszła do jakiś wniosków, które okażą się pomocne, a on zamierzał zrobić wszystko, by zrealizować to, co ona każe mu zrobić. Z wielkim przejęciem słuchał na co zdołała wpaść, chociaż sam już zapomniał o tym tajemniczym haśle, zbyt zaaferowany tym, że muszą szybko dotrzeć do nimf. Teraz wiedział jednak, że muszą to zrobić jeszcze szybciej. Gdy Kavika zawiesiła głos, jego spojrzenie domagało się dalszych wyjaśnień, a spięte ciało wyrażało chęć do działania, jakby zmiennokształtny był gotów wstać i pobiec na miejsce jak tylko usłyszy to jedno magiczne zdanie.
        - Aj, to mamy sporo czasu - zauważył z pewną ulgą. - Spokojnie, Kavika, damy radę. Jak trzeba, to nawet wezmę cię na plecy i pobiegnę, dotrzemy w jeden dzień, tylko Hebana trzeba nie brać ze sobą, bo tego kloca to nawet dwóch takich jak ja by nie poniosło. No, ale chyba w ogóle nie trzeba, jest masa zapasu. Tylko co jak dotrzemy na miejsce? - strapił się nagle, zaraz jednak Kavika zmieniła temat. Yastre od razu spojrzał na śpiącego kotołaczka, przekrzywiając przy tym lekko głowę i nawet uśmiechając się przy tym. Chociaż zaraz posmutniał i westchnął, jego uszy lekko oklapły, a on znowu przeniósł wzrok na Kavikę.
        - Pewnie go porzucili - uznał dość niemrawym tonem. - Jak jego rodzice byli zwykli, nie zmieniali się, to mogli chcieć się go pozbyć. Wiesz, spotkałem sporo takich osób, jakoś tak… Ludzie boją się inności. Więc on też pewnie miał pecha, że urodził się w rodzinie, która go nie kochała. No bo skąd inąd miałby się tu wziąć? No mógł się niby zgubić, ale nie wygląda. Wtedy pewnie chciałby, byśmy go odprowadzili, nie? A ze mną o tym nie gadał. Możemy go zapytać jak wstanie, ale czy to ma znaczenie?
        Po samym tonie głosu można było poznać, że dla Yastre to nie miało żadnego znaczenia - on zaopiekował się samotnym kociakiem, a co się działo z nim wcześniej to już było mniej ważne, bo skoro Sova nie chciał o tym mówić, to widać miał powód.
        - Ale gdzie go w sumie znalazłaś? - zapytał nagle bandyta. - Tak o, w krzakach siedział?
        Obgadywany kotołaczek mruknął coś przez sen, obrócił się na drugi bok i chwilę się wiercił, nim znalazł sobie wygodne miejsce. Strzepnął jeszcze uszkami i z westchnieniem ukontentowania oddał się dalszemu odpoczynkowi. Był przy tym tak słodki, że od samego patrzenia można było dostać próchnicy.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

- Z tobą mogłabym tam dotrzeć w jedną noc – zauważyła Kavka. – Nie lubię Hebana, jest durny i ma bebechowaty brzuch, ale nie chcę go skazać na pozostawienie w lesie. Właściwie dziwię się temu, że… Był sam w momencie, gdy go spotkaliśmy – zauważyła nieco podejrzliwie dziewczyna.
- Zapewne nie warto mu ufać, ale nie mam sumienia zostawić tego cepa samego w „dziczy lasu”. – Westchnęła z ciężkim sercem, bo w takich chwilach wolałaby być odrobinę mniej dobrym człowiekiem.
- I mamy Sovę – dodała ponownie po momencie milczenia sugerując, że ten jeden magiczny dzień zamieni się w kilka dni katorgi.
Niestety na ten moment sama uczona nie potrafiła udzielić informacji na temat tego, co właściwie powinni zrobić po dotarciu na miejsce. Właściwie, nie była pewna czy warto było tam dotrzeć na czas. W końcu, ile ona miała z tym wszystkim wspólnego?
Kolejne ciężkie westchnięcie wyraziło smutek względem małego kotołaka. Nie chciało się w to wierzyć, aczkolwiek rzeczywistości nie można było zmienić. Podejrzenia Yastre zapewne nie mijały się zbytnio z faktami. Sam przecież panterołak miał ciężką przeszłość, chociaż na pierwszy rzut oka jego pozytywne podejście do świata mogło nieco zmylić.
- Pewnie nie zmieni nic – odpowiedziała wpatrując się w chłopczyka i odrywając głowę od ramienia panterołaka.
Gdyby sama urodziła dziecko z kocimi uszami byłaby mocno zdziwiona, ale w życiu nie porzuciłaby dziecka. Niestety ta sfera podejścia była dla niej niezrozumiała i już dawno przestała dążyć do tego by to w jakikolwiek sposób pojąć. Po prostu, niektórzy tak nie robili, ale ona nie otaczała się takim towarzystwem. Stroniła od niego najmocniej jak się tylko dało, ale czy dobrze robiła? W takich sytuacjach niechciane dzieci miałyby chociaż cień szansy na to, że ktoś chciałby dla nich dobrze. Zawsze przecież znajdzie się ktoś kto zechce malucha bez względu na to czy ma ogon czy nie. Mieszkając jednak w gęstym lesie z dala od ludzi i slumsów nie miała okazji takim dzieciakom pomóc. A tak naprawdę, cóż… Ochroniłaby kilka dzieci, to fakt, ale nie ocaliłaby całego świata. Dlatego ludzie powinni być posłuszni pewnym prawom, jak w przypadku kręgu Vicalli! Kavika odrobinę zagotowała się od środka. Świat byłby piękniejszy, gdyby wszyscy żyli w zgodzie z harmonią natury!
- Na drzewie – odpowiedziała prosto rozmówczyni, która wstrzymała oddech widząc słodkie gesty kocięta.
- Matko, jaki on słodki! – pisnęła w końcu dziewczyna podwijając kolana i zaciskając dłonie w piąstki, jakby próbowała powstrzymać się od dalszych ekscytacji.
- Aż się go chce pogłaskać! – dodała szybko zduszonym głosem, a dłonie naprawdę ją świerzbiły do pieszczot!
- Kiedy poszedłeś polować to zaczął miauczeć. Wspięłam się jakimś cudem na drzewo i go zdjęłam, ale w trakcie schodzenia przemienił się w chłopca i upadliśmy. Chciał uciec, ale cóż… Nie wyszło jak chciał. Zapewne jego plan obejmował tylko zejście i ucieczkę. Nie wiem skąd się tam wziął, ani jak… Nic o nim nie wiemy – zauważyła jasnowłosa drapiąc się delikatnie po policzku.
- Czy zmiennokształtni mają zachowane przeczucie do ludzi? Wiem, że psy wyczuwają często intencje innych, a skoro Sova przy nas zasnął to chyba oznacza jakiś rodzaj zaufania? A może to braterstwo waszej krwi mu pozwoliło tak się rozporządzić w grupie? – spytała z delikatnym uśmiechem.
Dziewczyna ponownie rozluźniła się w słońcu. W tej chwili wszystko zdawało się tak małostkowe, szkoda, że to wszystko przejdzie po odpoczynku. Kavika miała wrażenie, że mogłaby tak tkwić wieku nie przejmując się już niczym. Nawet ambicje związane z osiągnięciami w dziedzinie nauki mogłaby oddać za takie trwanie w niczym pod warunkiem, że będzie oczywiście napełniona tylko tą chwilą. Bez żadnej myśli, bez żadnej chęci, po prostu tkwiąc tu i na zawsze.
- Znasz historię o pewnym uszatym, który dotarł do gór kierując się spływem rzeki, ponieważ tam została ukryta jego ukochana? Podobno to fascynująca historia zmiennokształtnych, tak zapewniał Sova – mówiła dalej trzymając się pozytywnej atmosfery.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre poczuł się nagle bardzo ważny i bardzo z siebie dumny. W końcu Kavika doceniła jego kondycję i umiejętności twierdząc, że dotarliby na miejsce w jeden dzień, to nie byle co. Słów o Hebanie bardzo dyplomatycznie - oczywiście jak na siebie - nie skomentował. Niemniej podzielał opinię uczonej, że prawnik mimo szacownego tytułu był głupi jak but i co gorsza bardzo ich opóźniał. Co do Sovy panterołak był dużo bardziej optymistycznie nastawiony - był przekonany, że kotołaczek nie sprawi im żadnego problemu, że to mądry chłopak, który na pewno nie będzie im rzucał kłód pod nogi. Fakt, był ranny, ale przecież to nie był wcale wielki problem - chłopiec mógł się przemienić i wtedy bandyta niósłby go sobie na ramieniu albo w tobołu zrobionym z chustki. To byłoby naprawdę świetne rozwiązanie!
        - Poradzimy sobie - zapewnił pełnym spokoju głosem Yastre, po czym westchnął sobie głośno, delektując się promieniami słońca. Odruchowo, nim w ogóle zdołał o tym pomyśleć, pogłaskał Kavikę po głowie. Nie był osobą, która potrafiła się długo martwić, widział jednak, że uczona jest wyraźnie zdołowana, więc bardzo chciał jej pomóc. Usiadł więc normalnie i przysunął się, by poczuła, że ma w nim wsparcie, chociaż przecież jej nie dotykał - pamiętał (i tylko czasami zapominał), że mu nie wolno.
        - Głowa do góry, nie jest wcale tak źle - powiedział, mając na myśli zarówno ich sytuację z tajemniczą szajką i nimfami jak i potencjalną przeszłość Sovy. On zamiast się martwić wolał się cieszyć, że trafili na niego i mogli mu pomóc, teraz chłopiec był bezpieczny, bo przecież oni nie pozwoliliby, aby stała mu się krzywda. Wszystko dobrze się układało…
        - A to mały cwaniak! - zaśmiał się Yastre słysząc, jak kotołaczek zwrócił na siebie uwagę Kaviki i zmusił ją do pomocy sobie. - Nie no, ten młody nie zginie, jak tak potrafi grać na ludziach.
        ”Manipulacja” byłaby tu lepszym sformułowaniem, lecz niestety ubogie słownictwo bandyty nie obejmowało takich długich i skomplikowanych słów.
        - Kavika… A ludzie nie mają szóstego zmysłu? - zapytał ją, gdy ona zaczęła mówić o intuicji. - Nie wiesz tak w głębi serca komu ufać? Mnie się wydaje, że wszyscy to mają, tylko niektórzy lepiej słuchają tych szeptów i bardziej im ufają. Sova nam ufa, bo wie, że nie zrobimy mu krzywdy, czuje to po prostu… Może to, że jestem zmiennokształtnym ma na to jakiś wpływ, ale nie wydaje mi się by duży. Z drugiej strony, ty jesteś kobietą i od razu widać, że jesteś miła i słodka, więc może raczej to miało znaczenie? - zasugerował pogodnym tonem, bo co jak co, ale on na pewno zwróciłby na to uwagę.
        Pytanie o bajkę było zaskakujące. Yastre na krótki moment zmarszczył nos, po czym nagle szeroko otworzył oczy, a z całej jego sylwetki zaczął bić prawdziwy entuzjazm - najwyraźniej po chwili namysłu jednak coś sobie przypomniał.
        - Tak, wiem, znam to! - ucieszył się. - Opowiadała mi to kiedyś jedna kotolaczka, mogę ci powtórzyć, ale ja nie umiem opowiadać tak ładnie jak ona... Ale się postaram! To jest o bardzo sprytnym kotołaku, który zakochał się w jednej ludzkiej dziewczynie, ona była bardzo piękna i dobra i ona też jego kochała, ale jej ojciec był jakimś szlachcicem, arystokratą czy czymś takim i jemu nie podobała się taka para, bo ten kotołak był biedny. Ale on był porządnym chłopakiem, tylko wiesz, no urodził się w rodzinie, że im się nie przelewało i on był pracowity i mądry, ale i tak nie miał ani zbyt dużo pieniędzy, ani pałacu, ani pięknego konia, no to się ojcu tej swojej ukochanej nie podobał. Ale on i tak obiecał jej, że się z nią ożeni i jak ona się ucieszyła i powiedziała, że tak, że ona też tego chce i go bardzo kocha, to on poszedł do jej ojca, by prosić o jej rękę, bo tak się robi, nie? No ale stary się wściekł, no bo on już miał zupełnie inny pomysł kto miałby zostać mężem jej córki i taki byle jaki kotołak mu w ogóle nie pasował. Wiedział tylko, że to cwana bestia jest ten jego przyszły zięć i że jeśli nie będzie sprytniejszy od niego, to on i tak się hajtnie z jego córką. No to żeby go przechytrzyć i żeby mieć czas by znaleźć dla swojej córki dobrego kandydata, czyli takiego który by jemu pasował znaczy się, no bo jej to chyba niekoniecznie, to postanowił, że ją ukryje gdzieś tak, by ten kotołak nie zdołał jej za nic w świecie znaleźć. I jeszcze wymyślił, że zrobi to szybko i tak bez ostrzeżenia i bez mówienia nikomu, by nikt nie pomagał temu chłopakowi córki w znalezieniu jej. No i po prostu przyszedł do niej w nocy i kazał się szybko zbierać, a ona nie miała za wiele czasu, ale była mądra i wiedziała co się dzieje, to zostawiła wiadomość dla swojego chłopaka. Tylko ojciec ją poganiał i nie mogła mu dać znać konkretnie o co chodzi, to zostawiła tylko taką zagadkę, bo wiedziała, że on też głupi nie jest, to się domyśli gdzie jej szukać i jak, bo ona już wiedziała gdzie ją prowadzą. To z domu zabrała taką figurkę byka i napisała na niej "uratuj mnie" czy coś i jak przechodzili nad rzeką w miejscu, gdzie ten kotołak codziennie ryby łowił, to wrzuciła tę figurkę do wody. On ją oczywiście następnego dnia znalazł i jak zobaczył, że to ona napisała "uratuj mnie" to się bardzo zmartwił, a później jeszcze od ludzi, którzy pracowali u jej ojca usłyszał, że gdzieś ją zabrali w nocy, to już w ogóle zaczął się martwić. Ale był cwany i odważny i stwierdził, że on ją znajdzie i uratuje. A że miał tylko tą figurkę byka to domyślił się, że to musi mieć coś z tym związek, ale jeszcze nie wiedział co. No i tak kombinował i chodził i szukał, ale wiedział, że nikt nie może mu pomóc, bo wtedy jej ojciec się dowie, że on jej szuka i się wścieknie, to udawał, że nic się nie dzieje. Ale nagle dowiedział się, że jej ojciec planuje jej ślub! I to nie z nim, w sensie z tym kotołakiem, tylko z jakimś obcym bufonem, który miał dużo pieniędzy, ale jej to na oczy nigdy nie widział. No i ten ślub miał się odbyć w jakiś taki dzień... to się jakoś tak mądrze nazywa, prze-coś-tam, ale chodzi o ten dzień, gdy noc jest krótka i słońce jest tak bardzo wysoko na niebie. To było już bardzo niedługo i ten chłopak bał się, że straci swoją ukochaną! I tak jej szukał z tą figurką, ale nic nie umiał wymyślić, ale czasu było coraz mniej. Ale w końcu wymyślił! Już było tak, że ten jej ślub miał być naprawdę niedługo i on już prawie nie wierzył, że ją znajdzie i taki chodził smutny po lesie aż trafił nad rzeczkę. I jak zobaczył w tej rzeczce łososie to tak go nagle oświeciło. No bo miał w ręce figurkę byka i że miesiąc też był miesiącem byka, a wtedy zawsze pojawiają się łososie, które płyną na tarło przez góry, to pewnie jej o to chodziło! On wtedy już był pewny, że ją znajdzie i tak się cieszył, że krzyknął, że gdy słońce będzie od niego najdalej, to on będzie najbliżej swojej ukochanej, no bo akurat zdąży przed tym jej niechcianym ślubem. Tylko musiał się bardzo spieszyć, więc nie kombinował i wskoczył do wody i popłynął razem z tymi rybami, bo był pewny, że tak ją znajdzie gdzieś w górach. To było bardzo niebezpieczne, bo rzeka nie płynęła sobie tak o, normalnie, tylko wpływała do środka góry i gdyby tam nie było dość miejsca, to on mógłby się utopić, ale tak bardzo kochał tę swoją dziewczynę, że nawet o tym nie myślał. I właśnie w tej górze ją znalazł! Ona się bardzo cieszyła, pocałowała go i razem z nim uciekła stamtąd, bo sama była za słaba i nie dałaby rady, bo tam trzeba było się wspinać, czołgać i w ogóle! I gdy razem wrócili do wioski to wszyscy byli w szoku, ale to było takie piękne, że on tak ryzykował i że ta ich miłość była taka silna, że i tak się znaleźli chociaż to było takie trudne, że wszystkim serca zmiękły i pozwolili, by ona wyszła za tego swojego kotołaka, a nie za tamtego nieznajomego gościa. Nawet jej ojciec się zgodził, bo mu młody zaimponował. I żyli długo i szczęśliwie - dokończył Yastre pamiętając, że tak kończą się bajki, chociaż nie usłyszał ich w swoim życiu zbyt wiele.
        Ten moment wybrał sobie Sova, by się przebudzić. Zaczął się nagle trochę bardziej wiercić, po czym otworzył oczy i usiadł gwałtownie. Powiódł wzrokiem wkoło i zaczął się bardzo skrupulatnie przeciągać, rozczapierzając nawet palce u stóp i stękając zapamiętale. Spojrzał na Yastre i Kavikę i momentalnie spostrzegł, że uczona ma jakiś dobry humor - doszedł do wniosku, że panterołak w końcu uspokoił jej macicę, lecz nie powiedział tego na głos. Zamiast tego poklepał się po brzuchu.
        - Ja bym coś jeszcze zjadł - zaburczał. - Zostało coś jeszcze?
        Nie czekając na odpowiedź Sova podszedł do ogniska, gdzie na dużych liściach leżały resztki pieczystego i zaczął szukać wśród nich jeszcze jakiś smakowitych kąsków.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

Gdy mężczyzna pogłaskał uczoną po głowie, ta spojrzała na niego z westchnieniem. Z jednej strony w kawowych oczach kryła się rezygnacja, ale ostatecznie w pewnym sensie było jej już wszystko jedno jak to się skończy. Czuła, że już w tym momencie robi wszystko co może, wyciska z siebie wszystkie soki by jakoś uratować sytuację. W dodatku pomaga jej Yastre, naprawdę się starają. Obecnie pozostaje tylko nadzieja na to, że się uda, a wsparcie ze strony zmiennokształtnego zdecydowanie podnosiło ją na duchu.
- Hihihi! – słodko zachichotała jasnowłosa zdając sobie sprawę z komedii sytuacji, gdy kotołak ewidentnie ją wykorzystał. Chociaż jej pośladkom, a raczej kościom, już nie było tak do śmiechu…
- Ach… - Podrapała się po szyi, jakby za chwilę miała się z czegoś tłumaczyć. – Ludzie to wielu rzeczy nie widzą – przyznała, ale wcale nie miał być to rodzaj zbesztania siebie. Ot, tak ludzie mieli i tyle.
Okazało się, że opowieść o dzielnym zmiennokształtnym była znana złodziejowi. Dziewczyna ucieszyła się i wcale się z tym nie kryła. Klasnęła w ręce z zadowolenia i wlepiła w niego ślepia czekając na historię, zupełnie niczym mała dziewczynka układająca się do snu. Chociaż chwilę później miała nieco mieszane uczucia. Yastre opowiadał strasznie… No właśnie, strasznie. Wykładowczyni przyzwyczajona została w końcu do pięknych słów, głębi, a język bandyty był dosyć ubogi. Mimo wszystko jakoś przy większym skupieniu potrafiła wsłuchać się w jego słowa i wywnioskować jakikolwiek sens oraz puentę. Najważniejszy był ogół a nie szczegół. Kavika liczyła na to, że może coś jeszcze uda się jej wytropić, jednak, jak się okazało, nie zdołała. Jeżeli właściwie coś jeszcze mogła.
- Jejku, zarazem straszna i piękna historia – powiedziała nim jeszcze Sova całkowicie się rozbudził.
- Tyle poświęcenia… - wyraźnie pomyślała na głos i zdecydowanie do siebie, ale jakby zauroczona samym sensem opowieści.
Sama Kavika nie zwróciła uwagi na swoje zachowanie, bo kotołaczek ewidentnie pobudził ją do działania. Kobieta zmarszczyła brwi, po czym wstała strzepując z siebie resztki trawy, która doczepiła się do jej ubrania.
- Sova, przecież dopiero co się przejadłeś! Już dosyć jedzenia, zaraz znowu zacznie boleć cię brzuch. Teraz czas na odrobinę wysiłku, ruszamy dalej! – zaproponowała energicznie, wyraźnie gotowa do podjęcia nowego wyzwania! Uda im się, uda!
- Co? – spytał młody stawiając uszy na baczność. – Ale ja nigdzie nie idę – zauważył od razu burząc zapał Kaviki, która spojrzała na niego pytająco i bez zrozumienia.
- Przecież cię tu nie zostawimy…
Sova zmarszczył nosek, po czym obojętnie wrzucił sobie smakowity kąsek do ust. Mlasnął kilka razy, podrapał się po biodrze. Stał pewnie, wręcz arogancko.
- Przecież nie jestem sam.
- C-co? – spytała blondynka rozglądając się dookoła. Nikogo prócz nich wokół nie było więc przeniosła pytające spojrzenie na Yastre.
Może on kogoś lub coś czuł wokół? Lecz nikogo wokół nich nie było. Panterołak jedyne co mógł wyczuć to wiewiórki i las.
- No bo ja tu czekam… - przyznał cichej i niechętnie chłopiec.
- Jak czekasz? Na kogo? Przecież przed chwilą chciałeś uciec – szybko wtrąciła się dziewczyna wyraźnie nieco podenerwowana sytuacją.
Kotołak nieco się speszył, szybko jednakże przypomniał sobie te wściekłą macicę, o której mówił Yastre więc momentalnie się uspokoił.
- No bo chciaaaaałem… - dodał grzebiąc nogą w trawie i krążył oczami gdzieś po drzewach. Nie chciał się spowiadać, typowa reakcja każdego dzieciaka. – No bo ja na tym drzewie wylądowałem, bo mi brat kazał.
- Masz brata? Gdzie jest?
- Ej no, co tyle pytań?! Ajaj! – Pogrzebał sobie w uchu palcem Sova. – No bo… No bo to taki nie brat rodzony tylko taki wiecie no… Takie nie, że z krwi.– Sova cały czas czuł na sobie naciskający i badawczy wzrok Kaviki. Dziewczyna nie chciała się nazbyt narzucać, chociaż już to zrobiła, ale była w niemałym szoku. Przecież przed chwilą go żałowała! Serce jej się łamało, a tu nagle wychodzi, że nie aż tak potrzebnie. Enthe zbliżyła się do kotołaczka, ale zachowała wygodny dla niego dystans. Przyklęknęła i bardzo łagodnie się uśmiechnęła. Nabrała powietrza, ale chwilę jej zajęło nim zdecydowała się cokolwiek powiedzieć.
- Hej Sova. Nam możesz wszystko powiedzieć. Wiesz, teraz masz tutaj następnego, starszego brata. Spójrz. – Nieznacznym ruchem głowy wskazała na panterołaka. – Ja może się trochę niepotrzebnie denerwuję ostatnio, ale też jestem po twojej stronie. Nie bez powodu mówię, że cię tu nie zostawimy. Dla nas już jesteś członkiem… e… jakby to po kociemu powiedzieć, stada? – zachęcała chłopczyka do rozmowy.
- No… doooobra… - mruknął patrząc to na Yastre, to na Kavkę. - No bo te ranę zrobiły mi… elfy, no… Chcieli mnie złapać, ale im uciekłem! Nie gonili za mną w sumie, bo sami wiecie. No dzieciak sam się wróci w ich mniemaniu albo znajdzie. A ja się po prostu dobrze ukryłem i czekałem na dobry moment by wyjść z kryjówki. Nawet na chwilę przysnąłem, bo oni ciągle w jakieś te karty grali czy rzucali kostkami, ale wtedy usłyszałem, że coś się dzieje. Nie wyjrzałem od razu, bo nie chciałem, żeby mnie zobaczyli, ale poczułem jakąś sierść. Trochę trudno było mi się ruszyć, sami wiecie, z tą nogą, no ale się dźwignąłem i widziałem, że gdzieś ci strażnicy biegną. Z początku chciałem uciec, ale... No jak ja mogłem uciec, jak czułem futrzaka? Jeszcze te elfy za nim ruszyły… Zobaczyłem, że jedna uszata kryje się w krzakach. Taka z czarnymi włosami i śmierdziała takim jakimś mydłem… Takim niczym trochę… Tak właściwie to nie pachniała w ogóle i to było takie irytujące! Nie myślałem za długo i pociągnąłem za torebkę, powypadały jej rzeczy, później ją podrapałem, bo sądziłem, że ona chce złapać tego uciekiniera. Pomyliłem się… Znaczy dwukrotnie się pomyliłem… - Podrapał się po głowie próbując sobie wszystko chronologicznie ułożyć.
- Znaczy, bo ona później przygwoździła kilku elfom patykiem to sądziłem, że się pomyliłem, ale na końcu taki jeden ją objął i obiecał, że tak nie musi być, że tak nie musi żyć…i… bleh!
- Fresia… - szepnęła w niemałym szoku jasnowłosa. – Sova, a pamiętasz co jej powiedział? – spytała łagodnie, jakby stąpała po cienkim lodzie.
- No nie wiem, jeju, mało mnie to interesowało. Coś tam jej obiecał, ale zły byłem, bo mnie noga tak bolała. Oddaliłem się kawałek, chciałem pójść za tym uciekinierem, ale wtedy znalazł mnie Tavik. Jeszcze bardziej się zeźliłem, bo on to tak wszystko zostawił! Chwycił mnie pod pachę i zataszczył tutaj. Zostawił na drzewie, dał mi jakieś coś na tę nogę, ale to wyrzuciłem, bo byłem zły. Obiecał, że wróci no to tak na niego czekam, ale… Ale ja nie mogę tak czekać! Bo... Bo on… Bo on poszedł szukać mojej siostry… - mruknął pod nosem, a ogon chociaż wcześniej chwiał się na boki, to teraz zamiatał źdźbła trawy. – Mnie nie złapali… Ale moją siostrę – przyznał ostatecznie.
- Więc stwierdziłem, że sam jej poszukam… A Tavik to mnie zawsze znajduje, to i mnie znajdzie przy tych głupich elfach no nie? – Uśmiechnął się na koniec promiennie, ale szybko jego uśmiech przygasł.
Kavika po raz kolejny poczuła rozpacz w sercu. Matko! Historia tego chłopca trzaskała nią o ściany, co chwilę z radości popadała w rozpacz. Okres to paskudna sprawa, ale teraz musiał odejść gdzieś na bok. Teraz ważniejsza była jego siostra. Co też tym elfom wpadło do głowy by łapać takie biedne dzieci? A może oni wcale nie chcieli dla nich źle?
Dziewczyna już zbliżyła się wyciągnąć ręce w stronę Sovy, ale ten gdy tylko to zauważył, że przychodzi do niego jakikolwiek akt miłości od razu nastroszył futerko i odskoczył w tył.
- Ej! Tylko bez takich! Ja… Ej no, no nie chce! – Machał rękoma przed siebie, ale jasnowłosa ostatecznie przyciągnęła go do siebie i przytuliła.
Kotołaczek początkowo się spiął, ale nie potrafił też ukryć, że zrobiło mu się… naprawdę miło. Agresywnie wachlujący ogon chwilę później wolno opadł, a uszy rozsunęły mu się na boki. Nie odwzajemnił gestu, bo było mu trochę głupio, ale sam fakt, że się rozluźnił sprawił, że Enthe uśmiechnęła się.
Odsunęła się od kotołaka i pogłaskała po ramieniu klęcząc tuż przy Sovie.
- W takim razie my też jej poszukamy – obiecała nie pytając o zdanie reszty grupy, bo… Dla niej odpowiedź była oczywista.
- Phe! – prychnął Heban burząc cały wzniosły klimat chwili. - Jakby ci zmiennokształtni nie zaczęli swoich polowań to by się i na nich to polowanie nie rozpoczęło! Panno Kaviko, proszę sobie odpuścić. Gdyby panienka była w Rapsodzie to by wiedziała, że już od jakiegoś czasu trwają łapanki na te sierściuchy!
- Heban! – upomniała grubaska blondynka, po czym w jej głowie pojawił się błysk. – Heban… Ty! – Wściekła się szybko. – Ty dokładnie wiesz skąd i gdzie ich wożą!
- Ja?! A niby skąd?!
- Nie zadawaj takich głupich pytań! Kto jak kto, ale ty akurat doskonale wiesz jak porządzić towarem by przeszedł po cichu! Gdyby tak faktycznie było aż tak głośno o polowaniu na zmiennokształtnych to by… to bym po pierwsze w nich faktycznie uwierzyła już wcześniej! To raz, a dwa przecież zniewolenie prawnie jest zabronione!
- Ja nic nie wiem! – Skrzyżował ręce na klatce piersiowej grubasek i zadarł głowę.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre był z siebie dumny, że może podzielić się z Kaviką swoją wiedzą, nawet jeśli dotyczyła ona jedynie znajomości bajek i to przez te emocje opowiadał tak… jak opowiadał. Był przy tym święcie przekonany, że uczona bez problemu za nim nadąża, bo przecież nie używał wcale zbyt wielu trudnych słów, a sama bajka była z tych łatwych. Szkoda, że sam siebie nie słyszał, może wtedy zdołałby pojąć jak bardzo się mylił. Kavika jednak na koniec bardzo trafnie podsumowana przedstawioną jej historię, więc panterołak pozostał w błogiej nieświadomości w kwestii swoich jakże marnych zdolności krasomówczych.
        - Oj tam, niech sobie jeszcze coś zje! - Yastre stanął w obronie Sovy, który próbował coś jeszcze sobie przekąsić przed wyruszeniem w drogę. Bandyta zresztą również poczuł, że jeszcze coś by chętnie zjadł, więc wstał ze swojego miejsca, otrzepał spodnie, wygładził futro na ogonie i podszedł do kotołaczka. Przykucnął obok i przez moment tylko wgapiał się w resztki posiłku, samym wzrokiem szukając czegoś dobrego.
        - Zaraz się poruszamy to znowu będziesz głodny - przyznał, po czym złapał za prawie do cna obgryzioną kość. Wydał z siebie krótki okrzyk radości. - Ej, Sova, Sova, patrz teraz gdzie jest dobre żarcie!
        Panterołak rozbił kość na kamieniu i paznokciem zaczął wydłubywać ze środka pyszny szpik, który raz sam jadł, a raz dzielił się nim ze swoim zmiennokształtnym pobratymcem. Chłopiec z początku dość nieufnie podszedł do poczęstunku - obwąchał go, pomacał, posmakował samym koniuszkiem języka, lecz w końcu uznał, że zaryzykuje i wrzucił sobie go do ust. Po chwili oczy mu się szeroko otworzyły, co Yastre skwitował rechotem.
        - Co, dobre? - zauważył. Odpowiedziało mu entuzjastyczne kiwanie głową. I w tej miłej atmosferze zmiennokształtni jedli ostatni posiłek przed wyruszeniem w drogę… Lecz gdy nagle Sova zaskoczył całe towarzystwo swoją rewelacją “ja nigdzie nie idę”, bandyta zamarł z kęsem w połowie drogi do szeroko otwartych ust.
        - Ej no, młody, weź… - burknął. Nie chodziło mu wcale o to, że młody sobie nie poradzi czy coś, po prostu… zdążył się już do smarkacza przywiązać i był gotów grać rolę jego starszego brata jak tylko długo by się dało. A tymczasem niestety okazało się to wcale nie być takie proste. Yastre był zawiedziony i już nosił się z pomysłem by poważnie o tym z Sovą porozmawiać, lecz to Kavika przejęła pałeczkę w dyskusji. Jemu pozostawało tylko rzucanie uwag od czasu do czasu. A apetyt już dawno mu przeszedł.
        - Ja nic nie czuję - zapewnił natychmiast gdy Kavika na niego spojrzała tym pytającym wzrokiem. Nawet dla pewności jeszcze trochę powęszył i rozejrzał się wokoło, ale był pewny, że przecież nikt nie mógł się podkraść, przecież on by sobie na to nie pozwolił! Całe szczęście Sova szybko uratował jego honor tropiciela przyznając się, że to w sumie nie do końca prawda i on po prostu w tym miejscu na kogoś czekał. To wiele wyjaśniało - ten “ktoś” mógł być gdziekolwiek i pewnie przez to Yastre go nie czuł. Tak, to było zdecydowanie dobre wytłumaczenie.
        Wieść o przyszywanym bracie dość mocno zainteresowała panterołaka, ale wcale nie uznał czegoś takiego za dziwne - rozumiał jak powstaje taka więź, bo dla niego też nie miało znaczenia pokrewieństwo krwi, jeśli ktoś wydawał mu się bardzo, bardzo bliski. Nurtowało go jednak czemu ten brat-nie-brat zostawił chłopca samego na drzewie. Patrzył więc na niego i czekał co też powie pod wpływem przesłuchania (bardzo łagodnego oczywiście!) prowadzonego przez Kavikę. Nawet wypiął dumnie pierś i uśmiechnął się, popierając jej słowa.
        - Pewno, młody, ja cię nie zostawię, nie ma takiej opcji! My musimy trzymać się razem, nie? - zawtórował, lecz zaraz się zamknął, bo Kavika nie skończyła swoich pertraktacji. A Sova okazał się przy tym podejrzanym, którego bardzo łatwo złamać i zmusić do mówienia. Yastre zrobiło się z tego powodu całkiem miło - najwyraźniej chłopiec ufał im na tyle, by się otworzyć i zdradzić coś więcej o sobie.
        - No zawszone uszate mendy!- zirytował się na wieść któż to tak urządził małego kotołaka. Jak sobie przypomniał jak ich łagodnie potraktował tam w obozie, to aż miał ochotę się wrócić i spuścić im porządny łomot! I jeszcze wszystkim by buty pozabierał i wyrzucił je… do jeziora! Albo zakopał tak, by na pewno ich nie znaleźli. No bo jak można tak dziecko traktować? Długouche gnojki nie miały krzty honoru.
        - O, to ja, to ja byłem! - zauważył z ekscytacją, gdy sam, bez niczyjej pomocy, połączył fakty: to, co robił kilka godzin temu z tym, co opowiadał Sova. To było oczywiste, że ten zapach sierści wydzielał on, gdy odciągał głupich leśnych strażników od ukrytej w zaroślach Kaviki. Zaskoczyło go przy tym trochę, że nie poczuł kotka, gdy obok niego przebiegał, lecz z drugiej strony może i poczuł, ale nie zwracał uwagi, no bo mało to takiego drobiazgu kryje się w lesie? Króliki, myszy, tchórze i tak dalej, wśród nich zapach kota mógł nie zwracać uwagi. Tym bardziej, że wtedy najważniejsze było bezpieczeństwo ukochanej panterołaka, któremu zagrażali pełnowymiarowi, uzbrojeni strażnicy… Tak, bandyta szybko stłamsił rodzące się wyrzuty sumienia. Zaraz zresztą jego uwagę przykuły kolejne rewelacje opowiadane przez Sovę. Yastre szczególnie zwrócił uwagę na ten fragment o chłopaku Fresii… No bo nikt chyba nie miał wątpliwości, że to był jej chłopak, prawda? Sovie od tych pieszczot i obietnic, których był biedny świadkiem, aż się mdło zrobiło, więc coś musiało być na rzeczy. Teraz pozostawała jedynie kwestia ustalenia tego co to było i może na podstawie tego byliby w stanie dojść do tego co też knuła ta długoucha krowa. Jaka szkoda, że kotołaczek niczego nie słyszał albo nie umiał sobie przypomnieć!
        - To ty masz jeszcze siostrę? - zapytał zszokowany bandyta, gdy tylko ta rewelacja padła. - Ojej! To my ją uratujemy, jasna sprawa, rodzeństwa nie można rozdzielać! Ale hej, ja byłem w obozie tych głupich elfów i tam nikogo poza nimi nie było… No to co, gdzie ona mogłaby być? Ajajaj, sądzicie, że mogli ja już zabrać dalej? Nie no, niefajne! Jak ja ich dopadnę to… to… Sova, zatkaj uszy - upomniał go Yastre, bo właśnie zamierzał używać bardzo brzydkich słów i mówić o bardzo brzydkich rzeczach, których młody nie powinien słyszeć. Kavika jednak przyjęła zgoła odmienną strategię i w sumie ona zdawała się być o wiele lepszym rozwiązaniem. Przytulanie… Kto nie lubił przytulania? To była najfajniejsza rzecz, którą można było robić legalnie z każdym i o każdej porze dnia! A na dodatek… Niech to, Kavika wyglądała z nim tak słodko. Yastre aż błogo się uśmiechnął patrząc na nich, zaraz jednak zasłonił sobie z rozmachem usta dłonią. A potem jeszcze dołożył drugą, bo jakoś tak głupio było się tak rozczulać, gdy było się facetem.
        - Pewnie! - Zmiennokształtny z entuzjazmem zawtórował Kavice, gdy ta zapewniła, że pomogą odnaleźć siostrę Sovy. Panterołak mógł ruszać na poszukiwania od razu! Nie wiedział tylko jak połączyć je z pomocą nimfom, ale był pewny, że uczona coś na pewno wymyśli i wtedy on to po prostu zrealizuje najlepiej jak będzie umiał. Tak, wszystko pójdzie dobrze! Szkoda tylko, że pewna baryłka na nogach zepsuła cały nastrój chwili…
        Yastre już i tak nie lubił Hebana, irytowało go każde jego zachowanie, nawet sam fakt jego istnienia, lecz znosił to dzielnie, by nie urazić Kaviki. Jednak teraz, gdy okazało się, że on maczał w tym paluchy (to było dla panterołaka oczywiste, bo skoro wiedział, to musiał brać w tym udział) i gdy wszystko się wydało, nagle nabrał wody w usta, bandyta już nie wytrzymał. Widać było jak jego sylwetka się wyostrza, oblicze na co dzień naznaczone beztroską głupotą staje się surowe i groźne, a ogon ostrzegawczo się unosi. Zmiennokształtny obnażył zęby chwilę przed tym, gdy ruszył w stronę Hebana. Już idąc wzniósł pięść do ciosu, wziął zamach od samych pięt i rąbnął prawnika w szczękę tak mocno, że ten runął na ziemię. Poprawił celnym kopniakiem w brzuch, w który ze względu na gabaryty wcale nie było trudno trafić.
        - Gadaj! - wrzasnął, a jego głos przypominał w tym momencie wściekły ryk pantery. - Którędy ich wożą, mów!
        Bandyta kopniakiem obrócił Hebana na plecy i usiadł na jego brzuchu, nogami dociskając ręce do baryłkowatego korpusu. Złapał prawnika jedną ręką za kołnierz, drugą uderzył go jeszcze ze dwa razy w twarz. Nachylił się, nadal marszcząc twarz i pokazując zęby, warknął. Chociaż był człowiekiem, widać było całą jego dziką naturę i drzemiącego w nim drapieżcę - to wyglądało strasznie. Nim zaczął mówić, poprawił jeszcze chwyt na kołnierzu, dokładając do tego drugą rękę.
        - Powiesz WSZYSTKO o co zapyta cię Kavika! - rozkazał krzykiem. - A ja dopilnuję, byś odpowiadał szybko i szczerze, zrozumiano?! Ty padalcu, masz szczęście, że Kavika tu jest, bo bym cię przerobił na pasztet! I wiesz, że nie żartuję! Odpowiadaj!
        Yastre dostał szału, lecz czy można było mu się dziwić? Prawnik, osoba, która teoretycznie powinna być dobra i żyć zgodnie z prawem, okazała się być podłą gnidą, która wykorzystała wszystkich wkoło i skazała pewnie wiele bogu ducha winnych osób na straszny los. Bandyta był z natury raczej wyrozumiały, potrafił wybaczyć rodzinie, która wyrzuciła dziecko ze strachu, komuś, kto popełnił zbrodnię z głodu czy desperacji... Ale nie komuś takiemu. Obleśnemu grubasowi, który już ma więcej niż inni, a chce jeszcze, napycha się bogactwem nie zważając na nikogo wokół. Arogancki, chciwy, zepsuty do szpiku kości - taki był Heban w oczach zmiennokształtnego.
        Pozostawała jeszcze jednak kwestia: co z nim zrobić gdy już udzieli Kavice wszystkich odpowiedzi. Wiadomo było, że bandyta go nie zabije - on tak nigdy nie robił. Był z natury raczej dobry i pozbawienie kogoś życia było dla niego naprawdę ostatnią ostatecznością, gdyby więc musiałby policzyć się z Hebanem, stłukły go i zabrał mu ubrania, by goły latał po lesie szukając drogi do domu. Jednak surowość kary zależała w głównej mierze od tego jak prawnik zamierzał współpracować... I co w jego sprawie zadecyduje uczona.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

Nagle sytuacja ratowania kotka z drzewa zmieniła się nie do poznania. Oto przed sobą mają ciężkie zadanie odnalezienie siostry małego chłopca, a z konieczności wyłudzenia informacji pozostała najprostsza droga – przemoc.
Kavika zaciągnęła się powietrzem przysłaniając swoje usta ze zdziwienia widząc, że Yastre walnął prawnikowi gołą pięścią w twarz. Ciało grubasa runęło na ziemię. Teraz panterołak wyglądał zupełnie inaczej. Nie był to beztroski czarny koteczek, który lubi się przymilać, a samiec pełną parą, co niechybnie zaimponowało dziewczynie.
Gdy bandyta raz kopnął Hebana to Enthe aż zaświerzbiły ręce. Czy powinna go powstrzymać? Wrzask i drugi kopniak zapewnił ją jednakże, że chyba nie mają innego wyboru. Czemu właściwie miałaby się litować nad tą parszywą gnidą? Jasnowłosa przypomniała sobie, że na to wszystko patrzy mały chłopiec! Właśnie dlatego mogłaby go powstrzymać, ale zamiast tego zasłoniła chłopcu oczy. Sova zaś…
Sova zaś był zachwycony bijatyką! Oczy mu błyszczały, bo teraz zaczęło się dziać! Poza tym ten tłuścioch wiedział coś na temat jego siostry, tym bardziej mu się należało!
Hebanowi pot spłynął z czoła, gdy Wei dźwignął go za kołnierz. Zacisnął zęby - był wściekły, że ktoś śmie go tak traktować. W dodatku jeszcze ten panterogłupek!
- Akurat z TYM nie mam nic wspólnego! – wrzasnął buntowniczo.
- Jasne… - mruknęła gniewnie jasnowłosa, której nie udawało się powstrzymać chłopca od patrzenia.
Prawnik zmarszczył brwi. Nie rozumiał pozycji uzdrowicielki. Był coraz bardziej wściekły, teraz już o wszystko.
- Wstydź się – zwrócił się do Kaviki. – Ufać takiemu pchlarzowi! Przyznaj się, ile go znasz. Kilka godzin? I JEMU akurat byś od razu poszła do łóżka. Tak cię kręcą bandyci? Znudziło ci się siedzenie na uczelni?
Heban zdecydowanie chciał powiedzieć więcej, ale nie mógł, ponieważ poczuł, jak złodziej przygwoździł go do ziemi tak mocno, by na chwilę zdusić mu głos. Jasnowłosej mina nieco zrzedła, nie przez słowa prawnika, ale przez to, że Sova tego wszystkiego słuchał. Nawet jeżeli niewiele rozumiał, to dziecko nie powinno być świadkiem takich działań.
- Daruj sobie Heban – poinformowała go stanowczym głosem. – Załóżmy, że faktycznie nie masz nic wspólnego z przewozem zmiennokształtnych, ale pewno wiesz, gdzie drogi nie powinny się przecinać z twoim towarem. Przecież nie może nic ze sobą kolidować…
- Pha! Chyba sobie żartujesz, że będę zdradzał takie informację! – prychnął grubasek i od razu przysłonił rękoma twarz w obronie przed niezapowiedzianym atakiem bandyty.
Matko, gdyby ten grubas chociaż odrobinę chciał współpracować!
- Odnalazłem panienkę, ale pomagać w takich sprawach nie będę! – zarzekał się ostro prawnik. – Te hybrydy powinny się cieszyć, że w ogóle do czegoś się nadają… Że nadają się na wywóz i nie zostaną im ścięte łby na szynki, a będą ścierać podłogi zapewne w jakiś zamkach.
Tymczasem oboje kotowaci bracia mogli wyczuć coś jeszcze. Niepokój? Delikatny szelest, który wytworzony został specjalnie, jakby ostrzegał, że za chwilę ma się ktoś przed nimi zjawić. Zbyt perfidny by powstał od tak, po prostu, z wypadku.
Chłopiec rozejrzał się po okolicy. Uszy mu oklapły nie wiedząc czy ma oczekiwać zagrożenia, czy też może jakiejś miłej niespodzianki. Chwilę później szelest narastał, wydał się na tyle wyraźny, że także Kavika zwróciła na niego uwagę.
- Zostaw tego tłuściocha.
Po okolicy rozległ się kobiecy głos. Nikt z pewnością nie umiałby go pomylić z innym, a już na pewno nie Yastre.
- O dziwo tym razem aż tak nie kłamie… - mruknęła, jak zawsze swoim mrożąco obojętnym głosem Fresia, ujawniając swoją sylwetkę poza ramy drzew. Elfka nie bała się do nich zbliżyć, chociaż czuła na sobie niechętny wzrok Sovy i Kaviki, a akurat zdaniem Yastre najmniej się przejmowała.
- Ja wiem, gdzie ich przetrzymują – ciągnęła dalej bez owijania w bawełnę. – I powiem wam, ale są pewne ustalenia, na które musicie przystać.
Moment ciszy wypełniony był goryczą i zawodem jasnowłosej. Czy Fresia właśnie stawiała im ultimatum?
- Powiem wam gdzie są, ale problem w tym, że nie mam czasu wam wszystkiego tłumaczyć. „Towar” wyjeżdża, gdy pojawią się pierwsze podłużne cienie drzew, a że zbliża nam się koniec miesiąca i dni stają się ciut krótsze… To niestety oznacza, że nie mamy wiele czasu – tłumaczyła w miarę jasno i szybko akrobatka, jakby sama chciała pokazać, że zależy jej na każdej minucie.
- Wei… - zwróciła się poważnie w stronę panterołaka. – Cokolwiek się nie stanie będziesz musiał mi zaufać – ciągnęła dalej swoją wypowiedź. Brzmiała ona niemalże prześmiewczo w obecnej sytuacji. Stawiała wysokie wymogi ponad możliwości, to brzmiało jak szalony plan.
- Kavika i… i on będą musieli pójść z nami. A ten grubas… To już wasza wola.
- Chyba sobie żartujesz… - zakpiła wściekle Kavika. W sercu czuła naprawdę duży żal do akrobatki, chociaż jeszcze nie wiedziała za co dokładnie. To wszystko wcześniej przecież brzmiało, jakby chciała ich zdradzić.
- Nie – odparła sucho Fresia. – Albo mi zaufacie i nie stracicie czasu na poszukiwanie, albo zmiennokształtni pojadą w świat, siną w dal, a wtedy już nie będę umiała wam pomóc.
Enthe przełknęła głośno ślinę. Najchętniej to teraz przeniosłaby pięści Yastre na te zołzę, ale Fresia nie należy do osób, które się złamią. Kavika nie była pewna czy w ogóle istnieje jakikolwiek sposób na to by ją przełamać. Najemniczka, jak już sobie coś upatrzyła to do tego dążyła. Pytanie tylko brzmiało, gdzie obecnie znajduję się jej cel.
- Kavika… - szepnął chłopiec pociągając dziewczynę za rękaw. – Ona… ona wie gdzie moja siostra… - powiedział tak… tak jak nigdy dotąd, jakby desperacko był w stanie zgodzić się na wszystko, byleby odzyskać ukochaną siostrzyczkę.
Blondynka rozchyliła usta, nie umiejąc mu odpowiedzieć czy wytłumaczyć, że to poważniejsza sprawa, że muszą to przemyśleć, że nie zawsze można się na wszystko zgodzić. Jednakże jak powiedzieć to dziecku?
Jednak w okolicy pojawił się jeszcze jedna woń. Delikatna, chociaż jednozapachowa, wyraźnie należąca do człowieka…
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Dość nietypowe podejście panterołaka do wychowywania dzieci prowadziło do tego, że miał on opory przed przeklinaniem w ich towarzystwie, lecz już nie przeszkadzało mu to, że chłopiec jest świadkiem tego, jak spuszcza łomot bezbronnemu grubasowi. Gdyby zapytać go o wytłumaczenie takiego a nie innego podejścia do tematu, odpowiedziałby z prostotą, że przecież samiec musi umieć przeciwstawić się wrogowi. A Heban był w tym momencie wrogiem numer jeden, bo wiedział coś o uprowadzonej siostrze Sovy, ale nic nie chciał powiedzieć! Więc niech się teraz kotołaczek uczy jak należy postępować w sprawach, które dotyczą rodziny - trzeba być bezwzględnym! A Yastre, choć na co dzień był potulny jak baranek, potrafił też być okrutny - nauczyło go tego życie bandyty. Jego banda z reguły nie zabijała, bo to ściągało na łeb jedynie kłopoty, lecz bicie to już coś zupełnie innego. Używali go, by wyciągnąć z ofiar informacje o ukrytych fantach, o szyfrach do sejfów... albo po prostu bo ktoś za bardzo fikał. Cóż, każdy ma w życiu moment słabości i zmiennokształtny bandyta nie był w tym miejscu wyjątkiem. On miał przynajmniej wyrzuty sumienia po tym, co kiedyś robił. Oczywiście nie było mowy, by pobicie Hebana miało w przyszłości wywoływać w nim niesmak - ten grubas sobie wyjątkowo zasłużył.
        Co było zaskakujące - prawnik wcale nie był przerażony, choć właśnie zebrał całkiem przyzwoity łomot i był w dość nieciekawym położeniu. Nie było jednak sposobu, by ukryć stojące w oczach łzy i pot, który szczodrze rosił jego czoło. Yastre czuł, że wywołał w swej ofierze strach - i o to mu chodziło! Niestety, wystarczyło jedno słowo Kaviki, by Hebanowi coś się we łbie poprzestawiało i zrobił się zły. Chyba nawet na moment zapomniał o łapach bandyty, które trzymały go za kołnierz. Zaczął pyskować. Gorzej, obrażać uczoną! Panterołaka niezbyt mocno obeszło to, że prawnik nazwał go pchlarzem, bo było to zwykłe pomówienie - on nie miał pcheł, Heban był jednak takim ignorantem, że tego nie widział. Gdy jednak oberwało się słownie Kavice... Oj to już Yastre mocno wkurzyło. Jednak zamiast pyskować i się kłócić, skorzystał z tego, że grubasek był w tym momencie na jego łasce. Bez specjalnie gwałtownych ruchów, ale nadal bardzo zdecydowanie, bandyta puścił kołnierz ofiary i złapał go za szyję. Chwyt był mocny, bardzo dobry technicznie - nawet doświadczony wojownik miałby problem się z niego wyswobodzić, a co dopiero taki świniaczek. Bandyta mocno zacisnął palce, powodując, że Heban kwiknął z przerażenia, lecz jego głos utknął w gardle, nie potrafiąc się przecisnąć przez stalowy uścisk. Yastre widział, że prawnik w mgnieniu oka zbladł, a potem posiniał, zaczął się spinać i próbować oswobodzić, nie miał jednak na to żadnych szans. Bandyta przytrzymał go więc chwilę w celach dydaktycznych, po czym poluzował chwyt. Prawnik ze świstem nabrał powietrza w płuca. W międzyczasie Kavika miała czas, by podjąć pertraktacje, lecz niestety trafiła na przeciwnika, do którego nie docierały ani argumenty słowne, ani najwidoczniej siłowe, bo gdyby było inaczej, ciężar przytrzymującego go Yastre z pewnością by go przekonał do współpracy. Co za głupi leszcz...
        - Bardzo słuszny odruch - warknął cicho, gdy Heban zasłonił twarz, bo bandyta właśnie wznosił pięść do ciosu. Taka mizerna ochrona nic dla niego nie znaczyła, bo mógł się przez nią przebić albo po prostu usunąć ją sobie z drogi drugą wolną ręką. Yastre jednak nie uderzył, bo myślał, że Kavika da radę w słownych pertraktacjach... Jednak nie powiodło jej się, a prawnik zaczął głosić tezy, które w mgnieniu oka zagotował w zmiennokształtnym krew.
        - Odszczekaj to, śmieciu! - krzyknął, łapiąc prawnika za kołnierz i uderzając jego głową o ziemię. Cios nie był mocny, czaszka nie powinna pęknąć, bo podłoże było miękkie, jednak na pewno zabolało i może trochę go otumaniło. Yastre był tak wściekły...
        - Bo jesteś łysy i masz małe uszy to jesteś lepszy?! Bo żyjesz cztery razy krócej niż ja?! Bo w nocy nic nie widzisz, a w dzień nic nie słyszysz?! W czym jesteś lepszy od nas, co?! Może to ja tobie powinienem ukręcić łeb i zrobić z ciebie szynkę, grubasie?!
        Mimo furii bandyta usłyszał szelest anonsujący nadejście nowego gościa. Nowego-starego, jeśli chodzi o ścisłość, bo brak zapachu stanowił kolejną zapowiedź tego, kogo wkrótce cała czwórka miała zobaczyć. Zmiennokształtny mężczyzna obrócił wzrok na Fresię, obnażając przed nią zęby. Był zły w bardzo ogólnym znaczeniu tego słowa, a jej widok wbrew pozorom wcale go nie ucieszył - coś kazało mu utożsamiać elfkę z kłopotami. A to, że stanęła ona w obronie grubasa, dodatkowo dolało odrobiny oliwy do ognia. Yastre nie puścił Hebana, ale przynajmniej już go nie bił. Uderzając ogonem na boki słuchał co ma do powiedzenia była akrobatka, chociaż już po pierwszym zdaniu miał ochotę jej przyfasolić i to chyba nawet gorzej niż prawnikowi. No bo dlaczego miał jej ślepo wierzyć? Nigdy nie była w stosunku do niego w porządku, jeśli jej się to nie opłacało. Okoliczności w jakich się spotkali i to co działo się później, łącznie z historią Sovy, wcale nie poprawiały jej wizerunku w jego oczach. Nie ufał jej... A ona tak bezczelnie zwróciła się prosto do niego, by jej uwierzył. Nie, nie wierzył. Nie potrafił. Zbyt wiele razy wystawiła go do wiatru. Yastre był zły i rozżalony słuchając jej warunków, poczuł się jednak troszkę lepiej gdy spostrzegł, że ma Kavikę po swojej stronie. Rzadko działo się tak, by ktoś go popierał, z reguły był sam przeciw wszystkim i to z różnych powodów - bo miał ogon, kryminalną bądź cyrkową przeszłość, rażące braki w wychowaniu lub wykształceniu... Teraz miał wsparcie osoby, której zdanie bardzo się dla niego liczyło, a to dodawało mu pewności siebie. Nie wiedział co prawda co odpowiedzieć elfce, ale miał jeszcze moment na zastanowienie się, bo ona dalej stawiała warunki. Panterołak cały czas miał lekko zmarszczony nos słuchając jej wywodów, z tej nerwowości nie umiał usiedzieć w miejscu - wstał, a oswobodzenie Hebana było jedynie skutkiem ubocznym tego ruchu.
        Gdy już Yastre stał na nogach, nie został nawet na moment w miejscu - zaczął chodzić w tę i z powrotem, cały czas patrząc na Fresię, jakby jedno mrugnięcie miało jej dać dość czasu do wywinięcia im numeru. Im dłużej bandyta się nad tym zastanawiał, tym bardziej nie umiał jest zaufać. Za dużo złego spotkało go przez jej kaprysy i intrygi. Przez to już otwierał usta, by kazać jej się wypchać, lecz nowy uczestnik rozmowy skutecznie go do tego zniechęcił. Wtrącenie się Sovy było dość zaskakujące, a ton jego głosu i treść słów... Zmiennokształtnemu natychmiast zmiękło serce. Wiedział, że nie byłby w stanie spojrzeć mu w oczy, gdyby teraz odmówił. Tyle było gadania o stadzie i o byciu samcem alfa, a teraz miałby zawieść Sovę? Nie, nie ma mowy. Yastre zaczął mieć poważne wątpliwości. Czuł, że Fresia chce go wpakować w niezłą kabałę, bo to było do niej podobne, musiał więc pomyśleć co jest ważniejsze: wolność jego, czy siostry kotołaczka? Bezpieczeństwo jego czy nimf? Za każdym razem wybierał drugą opcję, bo, cholera jasna, jako samiec alfa nie tylko cieszył się prestiżem, miał też obowiązki i musiał się z nich wywiązywać. Martwił się co prawda co będzie z Kaviką i Sovą, ale może dałby radę coś ugrać... Wiedział jednak, co by postanowił gdyby to tylko od niego zależało. Spojrzał przepraszająco na uczoną, bo coś mu mówiło, że jej się to wcale nie spodoba, po czym podszedł do Fresii. Spojrzał jej poważnie w oczy.
        - Nie ufam ci, ale pójdę z tobą - oświadczył stanowczo. - Ale od Sovy i Kaviki się odczep. Nie pozwolę, byś ty albo jakiś twój kumpel ich skrzywdzili. I nie patrz tak na mnie! - obruszył się momentalnie, gdy akrobatka posłała mu jedno ze swoich przeszywających spojrzeń o nieodgadnionym wyrazie.
        - Wei, naprawdę, za dużo sobie wyobrażasz… - zaczęła, lecz Yastre zatkał jej usta dłonią. Rozejrzał się podejrzliwie, nadstawiając uszy.
        - Jesteś z kimś? - upewnił się. Fresia pokręciła głową.
        - Mamy towarzystwo - oświadczył cicho bandyta. - Kavika, Sova, schowajcie się gdzieś, powiem wam jak będzie dało się wyjść…
        Panterołak po udzieleniu szybkich instrukcji sam wyszedł na skraj lasu i zaczął węszyć, nasłuchiwać, by przekonać się kto też zagłuszał ich spokój. Był gotów walczyć albo uciekać, w zależności od tego kto przed nim stanie.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

Enthe podobnie jak zmiennokształtny nie umiała odmówić chłopcu, chociaż czuła, że decydujący głos w tej sprawie i tak ma Yastre. Właściwie nie została skrzywdzona do tej pory tylko dzięki niemu więc jako niemalże oficjalny opiekun drużyny musiał podjąć decyzję. Niemniej jednak sama Kavika nosiła w sercu rozterkę. Gdyby panterołak odmówił współpracy ona pewnie wyraziłaby sprzeciw, bo czasem dumę trzeba zakopać głęboko w ziemi i skorzystać z niepewnej pomocy niż żadnej. Przyjęcie otwartej ręki ze strony Fresii bardzo mocno wpłynęło na samopoczucie blondynki, ale dla Sovy miała wrażenie, że może zrobić wszystko. Niczemu winne dziecko nie powinno zostać krzywdzone z powodu sporów dorosłych. Ciekawe tylko ile elfka wykorzystywała z jego sytuacji…
Fresia jednak milczała. Ona to naprawdę umiała milczeć. W sposób niewyobrażalny dla wyobraźni najzdolniejszego czarodzieja. Czy elfy nie powinny być uczuciowe? U akrobatki nie pojawił się chociażby cień czy też przebłysk czegoś co można było zinterpretować w jakikolwiek sposób. Kavika nigdy nie sadziła, że można posiadać tak wysoki poziom umiejętności milczenia i niewyrażania.
Gdy zmiennokształtny przysłonił usta elfki, ta rozejrzała się gałkami ocznymi na boki. W momencie oddalenia dłoni poruszyła głową w poszukiwaniu podsłuchiwacza. Delikatnie ugięła kolana bacznie obserwując okolicę. Postanowiła nie oddalać się od uczonej, chłopca oraz grubasa na wszelki wypadek, w razie gdyby ktoś chciał wskoczyć do środka gromady. Mimo to najemniczka wcale nie trzymała się ich blisko, nie dlatego, że nie chciała, ale po to by nie budować kolejnych murów braku zaufania. Uzdrowicielka zaś objęła niesfornego chłopca i zgarnęła go gdzieś bliżej drzew i krzaków by mogli razem przyklęknąć. Sova był strasznie niegrzecznym chłopcem, który wyrywał się do akcji, błądził wzrokiem po drzewach, niuchał i cały czas wyglądał wysoko, ponad poziom krzaków, mimo że Kavika próbowała go przytrzymać.
- Wei pewnie cię zawoła, jak będzie potrzebował pomocy drugiego mężczyzny! – szepnęła w obietnicy chłopcu, a on trochę się uspokoił jakby oczekując na… Właśnie, Enthe nie umiała tego opisać. On nawet nie rwał się do bójki tylko ciągle badał okolicę. Niepokojąco ją badał.

Brwi mężczyzny delikatnie ściągnęły się do środka, gdy tylko panterołak spostrzegł się dodatkowej obecności. „Szlag”, pomyślał szybko analizując swoje położenie oraz najbliższe drzewa. Uśmiechnął się pod ciasną chustą zaciągniętą tuż pod oczy, bo znalazł odpowiednią dla siebie drogę.
Czuł, że nie ma za wiele czasu. Pantery osadzone w miejscu to tykający zegar. Wystarczy iskra do zapalnika by wyskoczyły i momentalnie rozszarpały swojego przeciwnika, chociaż ten gość nie zdawał się zabijać wszystkiego nieumyślnie. Obliczył czas w myślach. Sekundy dzieliły go od celu. Serce łomotało tak głośno, że chyba pojawiły mu się mroczki przed oczami. Przekradł się w odpowiednie zagęszczenie krzaków będąc już bliżej Kaviki oraz Sovy. Czy go dostrzegł? Czy może skupia swój wzrok w pewnym obszarze i tylko czeka na kolejny błąd, który go ujawni?
Mężczyzna wyjął malutki gwizdek. Zsunął chustę odsłaniając jedynie usta i przyłożył do nich przedmiot. Złożył dłonie i dmuchnął. W lesie rozniósł się dźwięk naśladujący ptaka, a dokładniej rzecz ujmując kowalika.
- TAVIK! – Zerwał się chłopiec na równe nogi ustawiając uszy na baczność. Uśmiechał się szeroko i radośnie, jakby znalazł co najmniej jaskinię złota.
Ów Tavik odetchnął z ulgą przykładając dłoń do klatki piersiowej. Zasłonił twarz chustą. Cichy szelest krzaków dał poznać każdemu z zebranych, gdzie się znajduje. Mężczyzna wyprostował się ukazując swoją sylwetkę między roślinami.
Był ubrany w raczej ciemne odcienie lasu. Brązy, zielenie oraz standardowa czerń. Mocno związana chustka na twarzy wpijała mu się odrobinę w twarz. Podobną okrywała głowa, była jedynie luźniej związana, a reszta… Reszta zaś wskazywała na typowego najemnika albo i skrytobójcę.
Nieznajomy spojrzał na Yastre bardzo ostrożnie, chociaż nie ze strachem. Zupełnie jakby chciał się jedynie upewnić, że żaden z nich nie wykona kolejnego ruchu, jakby… nawiązywał z nim właśnie umowę „Broń w dół. Najpierw daj mi się przywitać, a później możemy się lać”. Oj, takie obietnice składały Yastre klarownie błękitne tęczówki. Tavik nie za bardzo wiedział, jak na niego zareaguje. Trwali tak w napięciu, ale przerwał je Sova. Wyrwany niemalże z kryjówki kotołaczek pobiegł w stronę mężczyzny. Tavik obrócił się do kotołaczka. Oczy mężczyzny wesoło się uśmiechnęły i pomachał chłopcu, po czym postąpił krok do przodu aby już nie stać w krzakach.
Chłopczyk wpadł na niego tak mocno, że aż zaskoczył domniemanego opiekuna. Mężczyzna nieznacznie się zaśmiał, następnie przyklęknął by poczochrać młodego po czuprynie, ale szybko jego mina spoważniała.
- Mówiłem ci, żebyś nie schodził z drzewa – powiedział mocno upominająco.
- Ach! – Przewrócił oczami chłopiec, który w głowie szukał konkretnego wytłumaczenia i chociaż miał ich kilka to żadne nie podziałałoby na Tavika. – Przepraszam – odpowiedział na odczepne, co wyraźnie zdenerwowało mężczyznę.
- Mogło ci się coś stać – powiedział ostro szeptem, ale ponownie jego emocje w mgnieniu oka się ulotniły, bo przypomniał sobie o innych sprawach. – Jak twoja no… ga, huh?
- Ale oni nie są źli! Nakarmili mnie i o nogę zadbali, no zobacz! Już niedługo będę skakał po drzewach i dachach jak prawdziwy, dorosły kot! – chwalił się Sova, a Tavik objął wzrokiem panterołaka.
Mężczyzna westchnął nieco zrezygnowany. Z jednej strony Sovie należała się niezła bura, z drugiej, gdyby kociak nie zlazł z drzewa to może nie znajdowaliby się w tak korzystnej sytuacji jak teraz.
- Tavik – szepnął chłopak pochylając się do ucha rozmówcy. – A wiesz, że ona wie gdzie jest Sora?
Tavik doskonale wiedział, bo akurat mimochodem nastawiał uszu, ale udał zaskoczonego by pokazać chłopakowi, że właśnie zdradził mu naprawdę cenną informację.
- Ach taaak? – spytał przedłużając słówka, po czym od razu przeskanował oczami Fresię. – To musimy się panienki spytać, gdzie jest, to nam może powie – zaproponował współpracę kotołaczkowi. Tavik objął młodego i dźwignął w górę. Teraz wyglądali, jak perfekcyjnie zgrana drużyna. Mężczyzna trzymał Sovę niemalże na jednej ręce wyraźnie przenosząc ciężar ciała na jedną stronę.
- „Panienka”… - prychnęła Fresia obracając głowę w bok.
W tym czasie Kavika również się wyprostowała. Chciała czuć ulgę. Chłopiec ma opiekuna, nie powinna się cieszyć? Miała duże obawy, bo Tavik niósł ze sobą bardzo krępującą atmosferę. Nie czuła się w jego obecności bezpiecznie. Budził w niej obawy, a może nawet wręcz lęk?
Niebieskooki gestem w miarę swobodnej drugiej ręki zaprosił Yastre do grupy. Być może trochę się rządził, ale to on trzymał chłopca na rękach. Każda ze stron zmuszona była się poznać.
Tavik najpierw zbliżył się do uzdrowicielki, która aż drgnęła czując jego obecność, nawet przy sporym i utrzymującym się dystansie. On od razu to dojrzał. Delikatnie zaciśnięte dłonie, nieznacznie ugięte kolana. Fresia perfekcyjnie trzymała fason, ale Kavika nie była doświadczonym zabójcą, złodziejem czy bandytą. Serce dziewczyny podskoczyła do gardła, gdy tylko uniósł rękę. Pierwsze, co pomyślała to to, że dobywa broni, ale jego palce spoczęły na chuście. Ściągnął ją nieco niezdarnie w dół, chociaż niecałkowicie, bo materiał opierał się na jego brodzie. Prostu nos, bardzo wyraźne kości policzkowe, cienkie usta i uśmiech, w którym jeden z kącików ust unosi się wyżej od drugiego.
- Tavik – powiedział. Tak po prostu, tak zwyczajnie, że sama uczona wpadła w zakłopotanie.
- Ehm? Uhm… E… - zająkała się patrząc na wyciągniętą w swoją stronę dłoń do zaciśnięcia. – Kavika! Kavika z Rapsodii… - odpowiedziała starając się być jak najbardziej opanowaną. Z lękiem spojrzała na osłoniętą rękawiczkami dłoń. Jej palce już były tak spocone ze stresu i strachu, że aż głupio było o uścisk. Cała ręka jej drżała. Była tak blisko jego ciała, jego palców, już niemalże mieli się tknąć opuszkami. Miała wrażenie, że on wręcz na to czekał. Nie czekał teraz, ale już od bardzo dawna na to, by móc jej dotknąć.
I w ostatniej chwili zerwał się Sova, przez co mężczyzna musiał cofnął rękę by asekurować chłopca.
- No dalej! Chodźmy już! Nie mamy czasu! – Szarpał się zniecierpliwiony.
- Ejejej! Spokojnie!
Beztroska mina chłopca. Na to właśnie patrzyła Kavika. Otumaniona tym widokiem nie umiała oderwać oczy. Czy tak właśnie wyglądał brat Tavik?... Pytała się w głębi duszy zawiedziona i przerażona.
Fresia zaś patrzyła na Yastre poprzez przestrzeń dzielącą wykładowczyni oraz nieznajomego. Tym razem jej mina wyraźnie coś wyrażała. Ostrzeżenie. Nic więcej.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre spiął się jeszcze bardziej niż do tej pory, był prawie tak samo groźny jak w momencie, gdy wpadł w szał i zaatakował Hebana. W tym momencie wystarczyła iskra, drobny szelest, najmniejszy pretekst by zaatakować tego, kto czaił się w zaroślach. Bo kto podchodzi w ten sposób do grupy, ten nie ma dobrych zamiarów - tak ukrywają się tylko złoczyńcy i tchórze. Tym bardziej, że ktokolwiek siedział w krzakach, znał się na rzeczy - wiedział jak zajść osoby na polanie, by wykryły go jak najpóźniej, poruszał się cicho i pilnował, by mieć wiatr w twarz i nie zdradzić się zapachem. Cwaniak. Dlatego bandyta był bardzo czujny i ostrożny, a jeśli tylko dostrzegłby coś podejrzanego, był gotów zaatakować... i natychmiast zabić. Czający się w krzakach człowiek bardzo dobrze wnioskował, że ma mało czasu nim panterołak wybuchnie i wejdzie w trans walki i zabijania. No bo przecież zagrażał bezpieczeństwu jego stada! I pies to trącał, że pantery jako drapieżne koty nie tworzyły stad - ten konkretny egzemplarz tworzył i na dodatek bardzo o nie dbał! Dlatego moment ataku miał nastąpić za trzy, dwa...
        Nagle ni z gruszki ni z pietruszki zaćwierkał jakiś ptak, a Sova w tym momencie jakby szaleju się nażarł: zaczął krzyczeć, wołać i wyrywać się Kavice. Jego entuzjazm na zasadzie zwierzęcego instynktu udzielił się Yastre, który odrobinkę się rozluźnił, cały czas jednak łypał to na kotołaczka, to na zarośla, bo a nóż chłopiec się pomylił i to wcale nie był przyjaciel... Lepiej dmuchać na zimne. Szelest krzewów dodatkowo podniósł jego czujność, bo zaraz miał się przekonać, czy nieznajomy zaatakuje czy może kulturalnie się przywita.
        Ten chyba-Tavik nie wzbudził w panterołaku pozytywnych emocji. Był ubrany jak jakiś zbir i zakradał się jak złodziej... Ale z drugiej strony Yastre był przecież zbirem i złodziejem, więc jakby trochę przyganiał kocioł garnkowi, lecz wcale mu to nie przeszkadzało, bo gdy chodziło o bezpieczeństwo ważnych dla niego osób, standardy znacząco się zmieniały. Przyglądał się więc Tavikowi podejrzliwie, mrużąc oczy i bijąc ogonem na boki. Zaciągnął się głęboko powietrzem, jakby z zapachu chciał wywęszyć podstęp, lecz jego nos wcale aż taki czuły nie był. Musiał więc polegać na instynkcie i wnioskowaniu, chociaż w tym drugim nie był specjalnie sprytny. Jednak zdecydował, że skoro Sova nazywa tego typka swoim bratem, to on mu uwierzy, w końcu dzieciaki są dużo bardziej szczere od dorosłych.
        Bandyta z satysfakcją spostrzegł, jak Tavik na niego spogląda - była w tym spojrzeniu ostrożność, wyraźnie unikał patrzenia w oczy drapieżnika. Bardzo słusznie, okazywał w ten sposób, że nie chce walki. Yastre instynktownie rozumiał takie przekazy - najpierw się obwąchajmy i poznajmy, a potem będziemy walczyć o zasoby. Albo nie, może nie trzeba będzie walczyć, ale zwierzęca etykieta i tak nakazywała się poznać. Panterołak wypełnił swoją część niemego porozumienia najlepiej jak potrafił - opuścił ręce i schował kły, aczkolwiek napięte mięśnie jego nagich ramion i torsu były wyraźną aluzją, że jeden fałszywy ruch wystarczy, by zmiennokształtny wystartował do walki.
        Zachowanie Sovy było katalizatorem do rozładowania nadal dość mocno napiętej atmosfery. Gdyby kotołaczek nie zainterweniował, panterołak pewnie nadal łypałby na Tavika groźnie i nie pozwoliłby mu wykonać najmniejszego ruchu bez groźby utraty kończyn, jeśli gest zostałby uznany za wrogi. Gdy jednak chłopiec wyrwał się Kavice i pobiegł do swojego przybranego brata, z bandyty jakby uszło powietrze - nie potrafił spinać się przeciwko komuś, komu ufał ten dzieciak. Na dodatek ich powitanie było takie szczere i radosne, Yastre aż poczuł ukłucie zazdrości gdy na nich patrzył - też by chciał, by ktoś tak się cieszył na jego widok. Nie wspominając już o tym, że panterołak zdążył się już tak zżyć z chłopcem, że Tavika postrzegał trochę przez pryzmat rywala, chociaż wiedział, że to nie ma większego sensu - znali się w końcu raptem kilka godzin i tak naprawdę byli dla siebie obcy, choć bandyta był gotów zrobić dla Sovy wszystko to, co zrobiłby członek rodziny. Ale jak to się mówi - jak pech to pech.
        Spojrzenie Tavika, które spoczęło na Yastre po wzmiance o opiece nad kotołaczkiem sprawiło, że bandyta dumnie się napiął - tak, to między innymi jego zasługa! Jego i Kaviki, bo Heban przy tym głównie ględził, narzekał i złorzeczył, a Fresia przyszła dopiero przed chwilą, by namącić im w głowie i powodować kolejne problemy. Ale bandyta i uczona zajęli się chłopcem jak należy.
        - A pewno, koty muszą sobie pomagać - zgodził się zaraz bandyta, nie zważając na to, że Tavik może poczuć się zazdrosny, ważne, że on poczuł się dzięki temu lepiej.
        Sova, Sora - Yastre przez moment był skonfundowany tą zbieżnością imion i nie do końca rozumiał co też kotołaczek miał na myśli. Gdy jednak w końcu dotarło do niego, że chłopiec mówi o swojej siostrze, mało nie pacnął się w czoło. No tak, przecież rozmawiali o tym dosłownie przed chwilką i gdyby tak się nad tym zastanowić, imię dziewczynki ani razu nie padło, stąd ta konsternacja bandyty. Całe szczęście nie zdradził się ze swoim wolnym pomyślunkiem i po prostu słuchał jakby nigdy nic, śledząc uważnie ruchy Tavika, Sovy i Fresii. Parsknął śmiechem, gdy przyszywany brat kotołaka nazwał akrobatkę "panienką". Do niej pasowało wiele określeń, ale na pewno nie panienka - żeby móc być tak nazywanym, trzeba być choć odrobinę uroczym, młodym albo delikatnym, a elfka nie posiadała tych cech nawet w śladowych ilościach. Ba, może nawet nie wiedziała co znaczą. Całe szczęście ona sama obruszyła się na to określenie i dzięki temu nie widziała reakcji bandyty - w przeciwnym razie mogłaby nastąpić mała walka, bo ona na pewno nie puściłaby płazem takiej zniewagi ze strony byle jakiego pchlarza.
        Po chwili z kryjówki wyszła również Kavika. Yastre spojrzał na nią z troską, gdyż wydawało mu się, że uczona jest jeszcze trochę roztrzęsiona. Bandycie zrobiło się jej żal i zupełnie podświadomie ruszył z miejsca i podszedł do niej, by swoją bliskością zapewnić jej wsparcie. Nie obejmował jej, nie osłaniał, trzymał się na odległość wyprostowanego ramienia, aby być gotów w każdej chwili zareagować. Pierwsze co chciał zrobić, to z irytacją upomnieć Tavika, że mógłby w końcu pokazać swoją twarz, bo zachowuje się podejrzanie, jednak najwyraźniej opiekun Sovy miał w sobie odrobinę taktu albo umiał czytać w myślach, gdyż zdjął chustę bez specjalnej werbalnej zachęty. Yastre przyjrzał mu się bardzo dokładnie, wręcz bezczelnie, jakby chciał zapamiętać każdy, nawet najmniejszy szczególik jego wyglądu.
        I nastąpiła prezencja. Panterołak miał cały czas sytuację na oku, łypał to na Tavika, to na Kavikę by upewnić się, że wszystko jest w porządku. Widział, że uczona jest spięta i martwiło go to - nie chciał, by przeżywała stres większy, niż ten wywołany presją ciążącego na niej zadania, bo to i tak było już bardzo dużo. A tymczasem ten nieznajomy wywoływał w niej podświadomą obawę... jak zresztą chyba we wszystkich. Gdy jednak jej drżały dłonie i głos, w panterołaku narastała irytacja i nawet końcówka jego ogona zaczęła kiwać się na boki.
        - A ja jestem Wei. - Panterołak w końcu nie wytrzymał napięcia i by zwolnić Kavikę z konieczności ściskania ręki Tavika, co z jakiegoś powodu było jej nie w smak, sam podał mu dłoń na powitanie. I on jednak nie uścisnął prawicy brata Sovy, gdyż mały kotołak zaczął się niecierpliwić i szarpać. Yastre zupełnie instynktownie wyciągnął ręce, na wypadek jakby chłopiec miał zlecieć. Gdy wszyscy nagle skupili się na małym zmiennokształtnym, bandyta przypadkowo uchwycił spojrzenie Fresii. Nie spodobało mu się ono - elfka spotęgowała w nim niepokój. Ale jednocześnie sprawiła, że zaczął mieć bardzo mieszane uczucia. Od samego początku z trudem jej ufał i teraz nie wiedział co począć. Obawiał się, że ona może chcieć napuścić go przeciwko Tavikowi, by mieć ich obu z głowy, a tymczasem obaj byliby niewinni. To byłoby do niej podobne. Dosłownie chwilę wcześniej żądała od niego bezwzględnego zaufania, jeśli chciał otrzymać pomoc: czy to nie składało się w idealną całość? Yastre nie wiedział co czynić: słuchać Fresii czy nie? Bardzo by chciał, aby akrobatka była inna niż ją zapamiętał i jednak okazała się pomocna, ale póki co nie dała mu podstaw by wierzyć, że coś takiego może nastąpić. Obiecał jednak - ze względu na dobro Sovy - słuchać się jej, więc na razie wybrał jedyne możliwe rozwiązanie i postanowił po prostu nie ufać nikomu.
        - Dooobra - uznał w końcu przeciągle. - Już dość czasu marnotrawimy. Fresia, gadaj co tam wiesz i ruszajmy, bo się ściemnia, a chyba tylko ja i Sova będziemy dobrze widzieć po ciemku, no.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Wszystko wokół zdawało się być istną tajemnicą. Było za dużo niepowiedzianych słów, które niczym złośliwy diablik cały czas latały nad głowami dwójki bohater jakimi byli Yastre i Kavika.
Dziewczyna niemalże odetchnęła z ulga i przetarła spocone czoło, gdy tylko się okazało, że nie musi ściskać dłoni nowego bandyty w gronie. Nawet oczy zdawały się złapać świeży oddech. Nie była już w centrum uwagi, a gdzieś na uboczu towarzystwa. Mogłaby całować panterołaka po rękach za chęć przejęcia inicjatywy, ale ostatecznie okazało się, że na ratunek przyszedł im niesforny Sova.
Wydawać by się mogło, że decyzja automatycznego dołączenia Tavika do grupy była obojętnie Fresii, ale i tym razem można było popaść w głębokie wątpliwości. Co się kryło pod tą elfią marmurową mimiką? Kompletnie nic. Najwidoczniej akrobatka uznała, że nie ma zamiaru sprzeciwiać się żadnym decyzjom. Szczególnie, że miała wzgląd na brak ufności ze strony panterołaka. Przekręciła więc oczami nieznacznie wzruszając barkami, ewidentnie dając im znać, że jej to w sumie wszystko jedno.
        - Grubas będzie musiał tutaj albo poczekać albo dotrzeć sam – zauważyła słusznie elfka, na co Heban od razu dźwignął się na przedramionach. Już szykował kilka pyskatych słów, ale ból szczęki szybko mu przypomniał, że tym razem chyba powinien milczeć.
        - Dotrę... A jak nie to macie mnie szukać! – zażądał, chociaż mało kto się tym przejął. Może odrobinę Kavika… Tylko dlatego, że musiała. Mimo wszystko przystała na taki pakt.
        - Kaviko, pójdziesz z nami. - Propozycja Fresii jak zawsze zabrzmiała jak stwierdzenie. – To mimo wszystko jakaś odległość stąd, a zostawienie cię samej z… NIM. – I tutaj elfka wskazała na prawnika. - Nie jest dobrym pomysłem. To jedyny powód, dla którego pójdziesz, czyli bezpieczeństwo – rzuciła ostatnie zdanie nieco kąśliwie w stronę Yastre dołączając do tego oczywiste spojrzenie.
Nie mając jednak zamiaru nadal się nad wszystkim rozczulać elfka od razu skierowała się w odpowiednią stronę wyciągając swoje ciało i w ten sposób szykując się do szybszego tempa, jakie za chwilę miała narzucić.
        - Wymiana ma zajść nad Rwącą Rzeką. Nie aby się tak realnie nazywała, po prostu istnieje jedno miejsce w lesie, gdzie rzeka w danym swym odcinku wyjątkowo zawsze hm… „szaleje”. Fakt, że strasznie tam hałaśliwie przez szum wody staje się idealnym miejscem na niekoniecznie słuszne wymiany handlowe. Miejsce znane tylko elfom, gdzie wszelkie szepty pochłania ów hałas. Możecie więc przygotować swoje wrażliwe uszy na odrobinę wysiłku. Mają być trzy wozy zmiennokształtnych i dwie grupy strażnicze elfów, między którymi zachodzi wymiana. Niestety nie umiem ocenić ile elfów należy do drugiej grupy. Pierwsza składa się z około dziewięciu strażników w czym jeden z pewnością i zdecydowanie jest wykwalifikowany – opowiedziała na szybko Fresia spoglądając zza ramienia czy wszyscy są już gotowi.
        - Jaki proponujecie szyk? – spytała bacznie tym razem obserwując przybyłego gościa.
        - Hm, to może pójdziemy jako drudzy? – Uśmiechnął się Tavik przyjaźnie, a i nie bez powodu wybrał to szczególne miejsce. Nie chciał, by Kavika czuła się nieswojo przez fakt, że będzie przed nim. Pewnie, co chwila zerkałaby za siebie upewniając się czy wszystko gra. Poza tym, obecnie to on miał w rękach małego chłopca, o którego para ewidentnie się troszczyła. Nie miał zamiaru rozpoczynać bójki o Sovę, a już na pewno nie w taki sposób i o ile będzie miał rzeczywisty powód ku temu.
        - Tak! Jako drudzy! – podłapał szybko kotołaczek, który ponownie w sposób nieostrożny zarzucił się na plecy brata. Mężczyzna momentalnie zgiął się w pasie, zupełnie jakby kot wspiął mu się na łopatki, a i tak rzeczywiście było. Tylko tym razem kot miał nieco bardziej ludzkiego ciała.
        Chłopczyk dokleił się do ciała Tavika, który tylko cicho westchnął drapiąc się bezradnie po głowie. Widać był już przyzwyczajony do nagłych zrywów młodszego. Mężczyzna wyprostował się i poprawił sobie wygodnie Sovę by móc go swobodnie nieść na barana. Kavka tylko przelotnie spojrzała na Yastre przyjmując taką kolejność, bo rzeczywiście było jej to na rękę. I tak też ruszyli do przodu. Enthe mocno starała się oczywiście nadgonić sprawną drużynę, chociaż jako uczona miała z tym drobny problem. Nie marudziła jednak. Nie miała zamiaru nikogo spowalniać swoją uczelnianą kondycją, a gdyby bandyta ponownie ją niósł to by też nie pomogło. Niech zostawi siły na uwolnienie Sory.
        - Będzie tam odrobinę zarośli więc masz możliwość się schować – powiedziała Fresia korzystając z okazji panującej ciszy. – Zataczają one niemalże półkole, także możemy ich zajść od dwóch stron. Tylko z jednej trzeba przeskoczyć odnogę, w sensie strumień… A po drugiej stronie mamy o wiele gęstszy las więc w razie czego jest gdzie uciekać. Jeżeli macie jeszcze jakieś pytania to gadajcie teraz, bo później pozostaną nam tylko znaki migowe. Nie mam zielonego pojęcia czy gdzieś nie mają rozstawionych swoich zwiadowców…
        - Uhm… - przytaknęła wykładowczyni i chociaż miała wiele pytań to wcale nie dotyczyły one bezpośrednio sprawy, a przynajmniej nie samego planu działania. Chciała wiedzieć, co elfkę łączy ze strażnikami lasu, o kim mówił Sova i właściwie czemu im pomaga, ale teraz nie był czas na rozwikłanie takowych wątpliwości.
        - Widziałaś może uwięzionych? – spytał pośpiesznie Tavik, na co Fresia drwiąco się uśmiechnęła.
        - Jeżeli chcesz wiedzieć czy pamiętam małą dziewczynkę albo kogokolwiek z tej grupy to od razu ci odpowiem – nie.
        Starszy z braci zmarszczył brwi. Krótką chwilę później spuścił jedynie wzrok w zamyśleniu, a może i w zmartwieniu? Kavika po części rozumiała rozterki nowo poznanego. W końcu na jego barkach spoczywała odpowiedzialność za to, jak potoczy się cała sytuacja. Ona wraz z byłym cyrkowcem również czuli się odpowiedzialni za los dzieci, ale Tavik znał dwójkę najwidoczniej o wiele dłużej i o wiele bardziej. Tak przynajmniej można było wywnioskować.
        Sova, chociaż był dzieciakiem, to potrafił dojrzeć, że jego braciszek zaprząta sobie głowę niepewnościami, dlatego też młody pochylił się do ucha niedopowiedzianego najemnika i zaczął szeptać. Na początku bardzo niemrawo, ale z każdą chwilą coraz wyraźniej. Nawet Kavka była w stanie usłyszeć rozmowę. Mimo, że nie wypadało to jakoś nie umiała dobrze patrzeć na Tavika. Powiedzmy więc… że zrobiła to odruchowo.
        Kilka chichotów kotołaka niestety zagłuszyło dziewczynie pierwsze zdania, ale po chwili już dało się usłyszeć:
        - A pamiętasz, jak z Sorą pierwszy raz byliśmy na plaży? Jejku! Ja nawet nie wiedziałem, że piasek nad morzem różni się od tego w lesie! – ekscytował się młody, a ciało Tavika wyraźnie się ściągnęło, jakby spięło.
        - Nie… Nie pamiętam… - odparł nieco opryskliwie starszy chcąc zakończyć temat, ale Sova wcale nie zwrócił na to uwagi.
        - Sora tak strasznie bała się wody! Jeżyła ogon przez kilka dobrych godzin! Hihi! Nie chciała wejść na ten głupi piasek, ale ona bywa mało odważna! Ale ja się oczywiście nie bałem! – zarzekał się Sova bijąc się niemalże w pierś, ale bardziej mu zależało na tym by mówić do ucha Tavika. – Ale w końcu ją chwyciłeś i postawiłeś na ten piasek, jejku myślałem, że wydrapie ci oczy hehe… - wspominał miło chłopczyk. – Ale gdy poczuła już ten piasek to się w nim… Jak ona to powiedziała… „Rozpłynęła” i później lubiła się w nim turlać… Bo taki ciepły, chociaż suchy… Ale ciepły i przyjemny. Fajnie wtedy było… Cała nasza czwórka się uśmiechała – powiedział z zadowoleniem Sova, a jego ogon dał o tym znak, gdy zabujał się na boki. Niestety nie można było tych emocji odnieść względem starszego brata, który choć szedł zdawał się jakoś zamrzeć w bezruchu. Milczał i to wzbudzało niepokój.
        - Ty, ja, Sora i…
        - MILCZ! – niemalże warknął Tavik. Odpowiedział tak agresywnie, ostro i nagle, że najwidoczniej zaskoczyło to jego samego. Opiekun wyraźnie się speszył i zagryzł mocno wargę, język i wszystko, co się dało, a miałoby go powstrzymać od dalszego, nieprzyjemnego zachowania.
        Czuł na sobie wzrok Kaviki, która jednak szybko powędrowała spojrzeniem na pobliskie drzewa. Nie wypadało podsłuchiwać, nie wypadało się nadmiernie wtrącać, ale z drugiej strony wcale nie popierała reakcji Tavika.
        „Jesteś zbyt przewrażliwiona…”, mruknęła do siebie w myślach i automatycznie jej dłoń powędrowała pod ramię panterołaka. Swoją drogą, była to dobra opcja do trzymania tempa, a nie szukania go. Jej chód dostosował się do kroków zmiennokształtnego. Oczywiście on stawiał je o wiele większe, ale przyjemniej się szło. Sova zaś przychylił się to wpierw w tył kładąc uszy, ale bardziej z podejrzliwości niżeli niezadowolenia czy urazy i ponownie ruszył ciałem starszego. Tavik niemalże był wytrącony z równowagi (tym razem względem grawitacji), gdy chłopiec ponownie się na nim położył i to w dodatku tak, by spojrzeć na jego twarz. Najemnik na chwilę zwolnił krok nieco zdezorientowany poczynaniami Sovy.
        - Tavik, wszystko w porządku? – spytał nie ukrywając troski, co zaskoczyło starszego. – Ostatnio tak się dziwnie zachowujesz… Mam wrażenie, że nawet piegi na nosie ci pociemniały…
        - Ehm… - zawiesił się na chwilę opiekun, ale przerwał kontakt wzrokowy potrząsając głową i gestem nakazując Sovie wrócić na miejsce. – Tak, wszystko w porządku. Po prostu się martwię… Poza tym proszono nas o ciszę, nie?
        - Uhm… - przytaknął chłopiec, chociaż ogon i uszy powędrowały mu w dół. Jako dzieciak nie potrafił sprytnie zamaskować się odpowiednio ustawionymi kocimi częściami ciała, ale nawet sam Yastre przecież miał przecież z tym problem.
        - Hej młody, głowa do góry. Wszystko będzie dobrze.
        - Wei… - szepnęła całkiem poważnie Kavika w stronę panterołak. – Musi się nam udać… - dopowiedziała patrząc na niego z determinacją, ale po chwili nieco się speszyła i dodała jeszcze ciszej. – Cieszę się, że w takich okolicznościach mam cię przy sobie…
        Dziewczyna ostrożnie wycofała swoją rękę spod ramienia panterołaka orientując się w swoim zachowaniu.
        - Wybacz, że tak się spoufalam… - Głos uzdrowicielki delikatnie zadrżał, ponieważ chciała się jakoś wytłumaczyć. Nie wiedziała czy potrzebnie, ale przecież nie tak ją wychowano. – Po prostu… Jesteś odpowiednią osobą do rozwikłania tych nieprzychylnych zdarzeń. Ufam ci…
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre nie był dobrą osobą do podejmowania decyzji w imieniu grupy, głównie przez to, że raczej nie grzeszył inteligencją i gdyby mógł, chętnie zdałby się na kogoś mądrzejszego. Lecz niestety, z mądrzejszymi osobami w stadzie było tak, że najmądrzejsza z nich wszystkich Kavika była za bardzo wystraszona, a drugiej w kolejności Fresii najwyraźniej było obojętne kto z kim i gdzie pójdzie - jakby była na nich obrażona normalnie. No a Heban się przecież w tym wszystkim nie liczył, on myślał tylko o swoim własnym pępku i ewentualnie o Kavice, ale wcale nie w takim kontekście jak powinien. Decyzję podejmował więc najgłupszy możliwy przedstawiciel grupy - o ironio. Jednak w myśl zasady "udawaj, że doskonale wiesz co robisz", Yastre właśnie tak postępował i nawet mu powieka nie drgnęła, gdy kazał elfce się streszczać, by zdążyć przed zmrokiem.
        Fresia zdecydowała autorytatywnie, że Hebana nie biorą ze sobą, a zmiennokształtny bandyta nawet przez moment nie udawał, że jest przeciwny tej decyzji i z entuzjazmem pokiwał głową. Gdy zaś prawnik próbował oponować, Yastre zmierzył go takim wzrokiem, że grubasek momentalnie zrobił się płaski - jakby właśnie padła rzucona ostrym tonem komenda "leżeć, zdechł pies!".
        - Jasne, jasne... - zbył jego żądania panterołak, z lekceważeniem machając na niego ręką. Coś mu może mówiło, że ze względu na Kavikę będzie musiał po niego wrócić, ale na razie napawał się przyjemną wizją tego, jak zasmarkany ze strachu Heban gubi się w lesie i sam próbuje znaleźć drogę powrotną. Z tak pozytywnym nastawieniem zmiennokształtny mógł słuchać dalszego planu dyktowanego przez Fresię. Zgodził się kiwaniem głowy z pomysłem, by uczona poszła z nimi, bo dzięki temu mógł ją bronić... Lecz dalszego słowa elfki momentalnie popsuły mu humor.
        - Ej, co ty mi tu... Jesteś wredna! - oburzył się, gdy fiaskiem zakończyło się jego szukanie dobrego słowa na rzucanie takich aluzji. Odpowiednie byłoby na pewno "insynuujesz", lecz niestety kot nie znał takich wyrazów, musiał się więc ratować tym co miał.
        - Nie rób ze mnie zboka, ja nie myślę tylko o jednym. I też chcę, by Kavika była bezpieczna, dlatego jej nie zostawię! I już zresztą dałem jej spokój! - irytował się zmiennokształtny, bo Fresia zawsze lubiła go dręczyć na płaszczyźnie relacji damsko-męskich, przez to był już przewrażliwiony i bronił się wręcz odruchowo. Przeszło mu jednak, gdy tylko wylał swoje żale. Spojrzał wtedy porozumiewawczo na uczoną, jakby szukając u niej potwierdzenia swoich słów. No bo przecież starał się od kiedy dowiedział się, że ona kogoś ma – nie narzucał jej się, nie macał jej, nie ocierał się o nią.
        Najwyraźniej jednak nikogo nie obchodziły przytyki elfki i wybuchy panterołaka, bo wszyscy wyznaczeni do dalszej drogi nagle ruszyli, gdy Fresia jeszcze wszystko mówiła i tłumaczyła. Yastre porzucił pomysł boczenia się na nią i bardzo uważnie słuchał opisu miejsca wymiany, jak również tego jakiego grupy będą brały w tym udział. Widać było malujące się na jego twarzy zwątpienie, gdy usłyszał jak wiele osób będzie w to zaangażowanych. A ich była przy tym garstka, jak mieli to zrobić? Najwyraźniej jednak musiał być jakiś plan… Autorstwa Fresii, więc może należało zweryfikować czy warto w niego wierzyć. Yastre długo myślał, czy się odezwać, bo reszcie najwyraźniej takie wątpliwości nie chodziły po głowie. A może chodziły, tylko bali się odezwać? Panterołak zmarszczył lekko czoło od tego intensywnego myślenia i w momencie ustawiania szyku w ogóle nie zabrał głosu. Dla niego było to trochę mało istotne, bo nie byli w końcu wojskiem, na upartego mogli iść nawet szpalerem, byle jedna osoba prowadziła i ktoś miał baczenie na tyły, tyle. Sova jednak z jakiegoś powodu był wniebowzięty gdy usłyszał, że on i jego brat mają zajmować środek kolumny, więc zmiennokształtny bandyta nie zamierzał się odzywać i oponować w imię tego, by zrobić dzieciakowi przyjemność, bo przecież on sam nie zbiednieje na tym, że będzie zamykał szereg.
        - Kavika? – upewnił się tylko, bo zdanie dziewczyny bardzo się dla niego liczyło. Dodatkowo chciał się w ten sposób upewnić, czy da ona radę iść w takim tempie, jakie zostanie narzucone, bo w końcu była wśród nich najsłabsza. Sova się nie liczył, bo jego niósł Tavik, po którym od razu było widać, że to silny chłop i poradzi sobie z noszeniem dzieciaka… O ile wcześniej nie upuści tego małego psotnika, który łaził po przyszywanym bracie jakby ten był ruchomym placem zabaw. Yastre nie przyznałby się do tego, ale w głębi ducha trochę zazdrościł opiekunowi kotołaczka – też by się chętnie tak jakimś dzieciakiem zajął.
        I nagle Fresia dała sygnał, że można zadawać pytania. Biedna nie spodziewała się najwyraźniej, że w ten sposób ściągnie sobie na głowę ogarniętego wątpliwościami zmiennokształtnego, który dany im czas zamierzał wykorzystać do cna, by zaspokoić swoją ciekawość i jednocześnie trochę uspokoić podejrzenia.
        - Skąd to wszystko wiesz? – zapytał. – I gdzie, i kiedy, i ile. I że ten jeden konkretny typek jest wykwalifikowany, skąd to wiesz, co, znasz go? Bo gadałaś wcześniej z jakimś typem i nic o tym nie gadasz. Fresia, ja wiem, że miałem ci ufać, ale kurka wodna weź, to śmierdzi nawet takiemu jełopowi jak ja!
        Błogosławieni głupi i bezczelni, którzy nie mają takich skrupułów jak osoby obdarzone większą inteligencją i taktem – Yastre bez krzty zażenowania wypowiedział na głos te wszystkie wątpliwości, które zjadały Kavikę i nie miał z tego powodu ani jednego małego wyrzutu sumienia. Co więcej patrzył na elfkę wzrokiem, w którym upór mieszał się z irytacją, a to wszystko zakrywała dodatkowa mgiełka zwątpienia, no bo nie wiedział już czy dobrze myśli czy kombinuje, ale bez względu na wszystko chciał poznać jakąś odpowiedź.
        - No i co jak już podejdziemy? No weźmy załóżmy, że jest nas trójka, no bo przecież Sova i Kavika będą pilnować tyłów. Nawet jakbyśmy ich ze trzech stron obeszli to i tak będzie kaszana, bo trzeba się przedrzeć, a ich będzie z dziesięć razy więcej niż nas… czy coś koło tego – dodał, bo nie był wcale pewny czy dziesięć to wystarczająco duża liczba, a może wręcz przeciwnie, może za niska. Niezrażony jednak kontynuował.
        - No zwiadowców da się wykończyć pojedynczo, to jasne. No bo przecież jak się przemienię, to nikt mnie nie zobaczy ani nie usłyszy, a ja mam wtedy dobry węch i słuch to ich wynajdę. Chyba, że natarli się tym świństwem co i ty – dodał. – To o tylu będzie mniej, będzie się dało spokojnie podejść blisko. No ale co dalej? Sama gadałaś, że później to nam tylko ręce zostaną do gadania, to lepiej coś ustalić teraz, nie?
        Ciekawe, czy Fresia właśnie nie przeklinała momentu, w którym udzieliła drużynie głosu? Jeśli jednak nawet, to zmiennokształtny bandyta miał to gdzieś – skoro ona była tajemnicza i trzeba było z niej wszystko siłą wydzierać, to niech tak będzie, on się dostosuje.

        Yastre miał dużo czulszy słuch niż Kavika, dlatego usłyszał przerywane chichotami zdania wypowiadane przez Sovę, nie było to jednak nic wywrotowego ani wartego uwagi, zwykłe zagajenie, coś jak „Tavik, Tavik, opowiem ci coś…”. Reszta zaś szła już dokładnie tak, jak słyszała to uczona. Historia była ciekawa, panterołak aż chętnie nadstawiał ucha. Wiedział, jak wygląda morska plaża, bo był już parę razy w takim miejscu. I on ciepły piasek wręcz uwielbiał, bo był miękki i tak przyjemnie grzał. Kot wylegiwał się na nim całymi dniami, aż ten nie wystygł albo ewentualnie aż nie musiał zająć się czymś pilniejszym, co się jednak rzadko zdarzało. Sova przywołał u niego bardzo miłe wspomnienia, choć nie to było jego celem. Co gorsza jego gadanie przyniosło efekt zgoła odwrotny jeśli chodzi o Tavika, gdyż ten się wyraźnie zirytował. A jego ton momentalnie wkurzył panterołaka.
        - Ej no, weź, nie drzyj się po młodym – upomniał go z wyrzutem w głosie. Przyszywane rodzeństwo pogodziło się jednak bez jego interwencji, co było w gruncie rzeczy fajne, bo oznaczało, że faktycznie są sobie bliscy i byle przytyk nie wystarczy by ich skłócić.
        Yastre momentalnie obrócił wzrok na Kavikę, gdy ta go wezwała i nawet dotknęła. Z początku trochę się spiął, bo cały czas miał w pamięci, że nie wolno mu się z nią spoufalać za mocno, lecz rozluźnił się gdy spostrzegł, że ona chce się na nim tylko wesprzeć. Momentalnie i zupełnie podświadomie zgrał z nią swój krok, zupełnie jakby byli na niezobowiązującym spacerze. Zrobiło mu się bardzo przyjemnie.
        - Pewno, że się uda – zgodził się zaraz, mówiąc tak jak ona trochę przyciszonym głosem. – Ja zrobię wszystko co w mojej mocy, powaga. Nie zostawię tak ani ciebie, ani tych biedaków, tak po prostu nie można.
        Yastre mówił z olbrzymim przekonaniem, nie było szans, by mu nie uwierzyć. Tym bardziej zrobiło mu się żal, gdy Kavika tak niespodziewanie go puściła – czyżby powiedział coś nie tak? Całe szczęście odpowiedź nadeszła od razu.
        - Ej, nie przepraszaj, nie masz za co. Spoufalaj się, jeśli masz się przez to lepiej poczuć… tylko daj mi w ucho jeśli sam się zapędzę, wiesz, mogę zrobić jakąś gafę, nie? Nie by specjalnie, bo to wiadomo, mówiłaś, że nie to nie, ale ja jednak jestem tylko głupim samcem, a ty jesteś taka ładna… To mnie palnij jak sobie na zbyt wiele pozwolę. Ale wiesz… Cieszę się, powaga. Naprawdę się cieszę, że tak dobrze o mnie myślisz… Nie wiem tylko, czy nie myślisz o mnie wręcz za dobrze. W końcu jestem tylko głupim bandytą. Ale za to bardzo się staram! – zapewnił natychmiast, żeby broń boże Kavika nie cofnęła swoich miłych słów.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

         Cóż, Fresia na moment zapomniała z jak głupim członkiem drużyny miała do czynienia, co było powodem zbędnych (według niej) i wielu pytań. Tavik się nie wtrącał, Kavika nie śmiała pytać, a Yastre brakowało oleju w głowie więc poszła niechciana fala ciekawości do ugaszenia. Wielu mogłoby się wydawać, że teraz elfka znajduje się w niewygodnym położeniu, ale tak pomyśleliby jedynie ci, co nie znają najemniczki. Fresia zawsze miała gotowy zestaw odpowiedzi. Ba! Ona wcale nie musiała ich szykować! Po prostu zawsze wiedziała, co odpowiedzieć, a że robiła dzięki temu jeszcze większe zamieszanie to już inna sprawa. Tak jak akrobatka zapomniała o poziomie intelektu panterołaka, tak najwidoczniej sam panterołak zapomniał, że Fresię nie warto pytać. Ostatecznie zaraz zrobi jeszcze tak zwaną „większą siekę z mózgu”, tylko pytanie czy Enthe czy też mu. Chociaż samemu Yastre chyba mniej to groziło… On wcale intensywnie niczego nie analizował, nie rozczulał się nad podanymi informacjami, a to oznaczało, że tak naprawdę w całym kręgu grupy ucierpi uzdrowicielka. Może właśnie nie nieśmiałość a inteligencja powstrzymała ją od zadawania zbędnych pytań przed akcją?
         - Wei, mój drogi towarzyszu – zaczęła Fresia tak słodko, że aż jadowici. Kavka nabrała wdechu. – Nie byle cep i idiota zostaje dowódcą straży Państwa Rapsodia, któremu podlegają rejony, gdzie z kolei i im podlegają pod-rejony, któremu podlegają obozy, któremu podlegają dziesiętnicy, któremu podlegają szeregowcy i cała banda leszczy. I nawet gdyby takowy wyjątek od reguły się zdarzył, to nie w przypadku tego typka, bo nie wypierałam się ani też nie rzekłam, że go nie znam – mówiła tak skomplikowanie, że z pewnością Yastre musiał się nad tym dłużej pogłowić. Właściwie elfka zastanawiała się ile tak naprawdę z tego zrozumiał, ale w głowie biednej uczonej już pojawiło się ziarno niechcianych przemyśleń i analiz.
         - Chyba zapomniałeś, że NIESTETY coś nas łączy, przy czym nie jest to kolorowy namiot, a fakt, że obaj działamy na zlecenie. W przeciwieństwie najwidoczniej do niektórych, ja staram się mieć w małym palcu swoich przyszłych prześladowców. Straż z najemnictwem nigdy się nie polubią. Zarabiamy pieniądze na sprawach, na których często nie powinniśmy w teorii zarabiać. Poza tym, nie będę rżnąć głupa. Panterołaki to samotne drapieżniki, a elfy to zgrana społeczność, nawet jeżeli stają przeciw sobie to dziwnym trafem zawsze znajdzie się jakaś nić porozumienia. Bynajmniej gość nie był na tyle głupi by pobiec za tobą, a to już o czymś świadczy. Po co mu palec, jak może zdobyć całą rękę? – zakończyła trochę od niechcenia uszata, po czym poprawiła kilka zapięć w ubiorze. To wprowadziło krótką pauzę, która aż prosiła się o zakończenie.
        - A jedyne co tu śmierdzi to ty – dodała sucho nawet nie oglądając się za siebie. Upaprany ziemią, krwią i jeszcze ubrany jak cyrkowiec. Prześmiewczo. „Może stęsknił się za pracą?” – pomyślała zgryźliwie Fresia.
        - Koniec zadawania pytań – oświadczyła oficjalnie.

        Tavika nie ominęły słowa upominającego Yastre. Trochę się wewnętrznie skrzywił z tego powodu, ale bardziej z faktu, że było mu głupio niżeli ze złości. Nie chciał przecież wyżywać się na dzieciaku. Na szczęście sytuacja jakoś rozeszła się po kościach. Sam by na pewno zwrócił podobną uwagę będąc na miejscu panterołaka i widząc taka scenę, więc całkowicie go rozumiał.
        Natomiast wykładowczyni nieco speszona swoim zachowaniem od razu skierowała wzrok na zmiennokształtnego, który sam popadł w potok słów. Usta dziewczyny ściągnęły się w dół, ale było to malowane zdziwieniem, a nie złością czy niezadowoleniem. „Spoufalaj się, jeśli masz się przez to lepiej czuć” – te słowa można było zrozumieć na tyle różnorodnych sposobów, że głowa takiego myśliciela jak Kavika mogłaby rozboleć. Ona nie miała zamiaru przekraczać pewnych granic przyzwoitości. Nie tylko dlatego, że tak nakazywała etykieta, ale przede wszystkim z powodu uczuć Yastre. Przecież nie był pusty w środku. Miał serce pełne emocji, nawet jeżeli odrobinę dzikie i nieokrzesane.
         Enthe drgnęła delikatnie słysząc komplement i na policzkach dziewczyny pojawił się bardzo dyskretny rumieniec. Odwróciła nieznacznie głowę zaciągając kilka kosmyków za ucho w nieśmiałym geście.
         - Głupi są tylko ci, co nie potrafią dostrzec swojej niewiedzy – powiedziała Kavika w odpowiedzi na ostatnie słowa bandyty. – Tak mówił Degatre que Elavo, wybitny taktyk wojenny a zarazem stworzyciel kilku teorii fizyki elfiego pochodzenia – mruknęła jeszcze mniej odważnie pod nosem.
         Na krótki moment Kavika poczuła na sobie ukradkowe spojrzenie Fresii, która odezwała się dopiero kilka kroków dalej.
         - Ciii – ostrzegła drużynę nisko się pochylając i pokazując gestem dłoni, aby i reszta stała się zdecydowanie bardziej czujna.
Nim jeszcze ruszyli dalej elfka postanowiła poinstruować odrobinę resztę. Gestem zaprosiła ich do utworzenia kręgu. Wystawiła swoją dłoń, jako wstępną mapę tak, by nie rysować po ziemi. Przezorny zawsze ubezpieczony, a nie daj na Matkę Naturę akurat zwiadowca ujrzy ich rozpiskę.
         - Spójrzcie na moją lewą rękę, mniej więcej opowiem wam, jak wygląda dana okolica. Kciuk oraz kłębuszek do niego przynależący, że to tak ujmę dla niektórych, lewa połowa dłoni, to już gęsty las. Kości nadgarstka to rzeka i tak jak wspominałam, odbija od niej niewielka odnoga, o tutaj. Na drugim brzegu dłoni, do końca i dalej mojego małego palca. Są więc w pewien sposób odcięci. Odnoga biegnie prosto, ale naszą korzyść stanowią krzaki. One są tuż przed tą odnogą i zakręcają w połowie mojego małego palca, gdzie można rzec, że polana ma swój brzeg. Taka trochę litera L, ale bardzo naciągana. Nie otaczają one całego obozowiska i nie docierają do części z blisko osadzonymi drzewami, ale w teorii można stamtąd wyskoczyć i ich otoczyć. Środek dłoni to polana, znajduje się dosyć blisko rzeki, gdzie stoją równo od siebie odstąpione trzy wozy. Wolałabym podczas tego a'la napadu się rozdzielić. Mimo wszystko, jak capną jednych to istnieje szansa, że ostatni zwieje i chociaż ochroni Kavikę i dzieciaka.
        - Sova się nazywam! – prychnął cicho kotołaczek, ale Fresia zupełnie jakby to zorganizowała.
        Tavik podrapał się w zastanowieniu po policzku analizując sobie wszystko po kolei w głowie.
        - Na pewno będą uciekać lasem.
        - Zapewne… - powiedziała przeciągle i z nieufnością Fresia. Kavika zaś ponownie zwątpiła czy aby powinna zadawać pytania czy milczeć, ale widząc wzrastające napięcie między dwojgiem znowu zagryzła wargi.
        - A co jeżeli będzie więcej straży niż przewidziałaś? – spytała ostatecznie dosyć nieśmiało Enthe.
        - Liczę na to, że nie będzie ich cała masa. Grubas sam mówił, że to nie jest legalne, a im więcej osób wie tym gorzej dla interesu. Właściwie żywię szczerą nadzieję, że patrol pod pod naszym dowódcą straży zostanie przydzielony do transportu, a dopiero na trasie rozstawione są osoby odpowiedzialne za płynne przewiezienie towaru. Nawet dowódca jest w pewien sposób kontrolowany przez Państwo więc nie może wziąć wszystkich oddziałów do jednego podejrzanego manewru, nawet pod jakimś rozsądnym kryptonimem. To oznacza, że gdzieś w okolicy na pewno jest jakiś elf nadający znak ruszenia wozów, który dostaje informację zwrotną i dołącza do krupy dopiero po którymś sygnale, aby zwiększyć ilość pilnujących w grupie.
         - Patrząc z punktu taktycznego wygodniej byłoby ściągnąć na siebie straż w tym kącie, między rzeką a odnogą i w miarę możliwości kręcić się wzdłuż strumienia. Ostatnia osoba miałaby okazję wpaść między elfy bądź zajść od tyłu wozy i otworzyć hm… Właśnie, to są klatki?
         - Są kraty wejściowe i wyjściowe zamykane na kłódki, przykryte materiałem więc chyba tak, to są czworościenne klatki… Tylko od jednej strony wozu można wejść do środka. Od strony strumienia, będziemy mieć na to wgląd, ale to utrudni im ucieczkę do lasu. Wygodniej byłoby biec im przed siebie…
        - Ale bezpieczniej przez las – napierał Tavik.
        - Jest coś o czym nie wiem? – spytała w końcu Fresia.
        - Elfy nie wszystko muszą wiedzieć.
        Sova był podekscytowany całą akcją. Jeszcze wyobrażenie sobie dokładnie terenu i możliwości przyprawiło go o kolejną dozę ekscytacji, co dostrzegł oczywiście starszy brat.
        - Ty nie możesz wskoczyć między strażników… - upomniał go Tavik, przez co usta chłopczyka wygięły się niemalże idealne „c” skierowane ku dołowi. Opiekun objął go ramieniem i oddalił od reszty o kilka kroków, po czym przykucnął. Oho! Będzie pouczanie, jak malowane! Tylko Fresia i Yastre mogli podsłuchać ich rozmowy.
         - Sova, słuchaj mnie teraz uważnie. Cokolwiek się nie stanie nie możesz zostać, rozumiesz? Ejej, mówię poważnie. Weź to teraz całkowicie na serio. – Mężczyzna ujął rękę chłopca, aby wzbudzić w kotołaczku całkowite skupienie na sprawie.
        - Ty wraz z Sorą musicie to przeżyć. Dla siebie nawzajem i… i też trochę dla mnie... – Tavik delikatnie zmarszczył brwi i na krótką sekundę spuścił wzrok.
        - Jeżeli zobaczysz, że coś mi się stało to nie wracaj. Nie pozwól Sorze zostać. Uciekajcie do lasu.
Kotołak zamilkł, a jego ogon zaczął bujać się niespokojnie. Zawijał się i odwijał, uderzył mocno o ziemię, jakby musiał przemyśleć to co chce powiedzieć.
        - Ja zawsze wracam. Pamiętaj o tym – zapewnił go mężczyzna z uśmiechem na twarzy.
        - A Wei?
        - Hm?
        - A Wei i Kavika?
        Tavik spojrzał na wymienioną parę i nie za bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Czy mógł deklarować za nich?
        - Musisz sam ich spytać czy zechcą wrócić, ale aby mogli wrócić musisz najpierw schronić się z Sorą, dobrze? Obiecaj mi to.
        - Uhm… Obiecuję. Obiecuję na mój koci ogon!
        I po tych słowach rzeczywiście Sova podszedł do Yastre szturchając go delikatnie w ramię, aby i z nim pójść na stronę. Musiał mieć pewność, że i on staje po stronie Tavika! A przede wszystkim muszą ocalić Sorę.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre patrzył na Fresię z byka, nie starając się nawet ukryć swojego niezadowolenia. Widział, że ona się z niego nabija i chce mu zrobić na złość. Że też dał się w to wpakować. Może powinien jej wtedy kazać spadać na drzewo? Ale jak znalazłby to miejsce w rozwidleniu rzek, gdzie pozbywano się porwanych zmiennokształtnych? No tak... Ale to, że ta wiedźma mówiła, że ich tam znajdą wcale nie oznaczało, że oni faktycznie tam będą... Mogła chcieć wyprowadzić ich w pole albo zaszkodzić w jakiś inny sposób. Co za pasztet, dlaczego ta dziewczyna nie mogła być normalna i miła tylko musiała robić z siebie taką nadąsaną, złośliwą małpę? Przez to nie można było wierzyć w nic, co mówiła.
        - Dużo gadasz, a nic z tego nie wynika - burknął bandyta, gdy zorientował się, że próbowała go zająć swoim bełkotem. - Tobie to się chyba okres już dwa lata spóźnia, bo jesteś złośliwa bardziej niż zwykle. To, że zgodziłem się iść z tobą nie znaczy, że możesz robić ze mnie śmiecia.
        Ogon kota zaczął podrygiwać na znak, że jest zirytowany. Był może głupi, a w stosunku do kobiet naiwny i uległy, ale to wszystko do czasu. Tak jak w przypadku Hebana - żył obok niego, nie robił mu krzywdy, tak długo jak nie nadepnął mu za mocno na odcisk. A teraz na dodatek nie chodziło tylko o to, że on personalnie dostawał po głowie - Fresia bawiła się całą ich grupą, trzymając w ręce wszystkie karty i ujawniając im tylko skrawki informacji. To było takie irytujące!
        - Nie działam na zlecenie! - zdenerwował się dodatkowo zmiennokształtny. - Łączy nas tylko ten głupi cyrk, bo ja nie jestem najemnikiem, działam sam i nie zabijam ani nie poluję na zlecenie, nie robię ludziom krzywdy tylko przez to, że ktoś mi sypnie złotem. Nie lubię robić ludziom krzywdy. Nie porównuj mnie do siebie, bo ja gdybym mógł, to chętnie robiłbym zupełnie co innego - dodał, zerkając przy tym na Kavikę, bo bardziej zależało mu na przekonaniu jej niż elfki. Fresia i tak była upartą krową, która zawsze wiedziała najlepiej i zawsze miała swoje zdanie. Teraz też zresztą jedynie wywróciła oczami i uśmiechnęła się z politowaniem, chociaż ciężko było stwierdzić, czy po prostu nie wierzy Yastre, czy wręcz przeciwnie - wierzy, ale jego stanowisko uważa za głupie i naiwne.
        - Fresia, ty z nim rozmawiałaś! - naciskał bandyta. - A teraz najpierw mówisz, że nie masz czasu nic tłumaczyć i mam ci ślepo zaufać, a potem kłapiesz bez sensu ozorem tylko po to by zrobić mi na złość! Ja jestem niby głupi, ale wszystko ma swoje granice!
        Bandyta chciał usłyszeć jakąś konkretną odpowiedź, bo przecież to nie mogło być aż tak trudne. No ale jak się było z urodzenia zołzą, to właśnie normalna, szczera rozmowa stanowiła większy wysiłek, niż kombinowanie nad złośliwościami i intrygami - Fresia więc w bezczelny sposób zignorowała zmiennokształtnego, ba, nawet zarządziła tonem nieznoszącym sprzeciwu, że nadszedł koniec rozmów i zadawania pytań. Yastre był niezadowolony, ale się nie awanturował - patrzył tylko na plecy elfki takim wzrokiem, jakby chciał ją kopnąć w tyłek. Całe szczęście posiadał jedną bardzo ważną cechę: w obliczu zagrożenia czy naprawdę ważnego zadania był w stanie całą resztę odsunąć na bok i to właśnie zrobił. W końcu nie mógł zawieść Sovy i Kaviki.

        - Jeju, Kavika, jakie to było mądre - pochwalił panterołak, gdy uczona zacytowała jakiegoś antycznego filozofa. - Znasz naprawdę mądrych ludzi, to jest fajne…
        Szorstkie “ciii!” Fresii przerwało zachwyty zmiennokształtnego, który spojrzał z irytacją na elfkę, zmarszczył na nią nos i warknął. No co za krowa, tylko jej wolno było kłapać bez sensu, a jak oni chcieli normalnie porozmawiać, to nie było im wolno… Nic się nie zmieniła od czasów cyrku, liczyła się tylko ona i jej pępek. Całe szczęście przynajmniej miała powód, by ich uciszać: w końcu łaskawie zamierzała wyjawić im chociaż kawałeczek swojego planu. Yastre podszedł więc do niej, wsparł dłonie na kolanach i wpatrzony w jej dłoń bardzo uważnie słuchał. Znał takie narady jeszcze z czasów, gdy zbójował na gościńcach z całą bandą. Tam były one jednak znacznie łatwiejsze, bo wcześniej każdy z nich łaził po okolicy i wiedział jak ona wygląda, nie trzeba było sobie niczego wyobrażać. Nie musieli też dbać o to, by nie pozostawiać śladów, ba, jeden herszt nawet uwielbiał robić takie małe makiety, usypując pagórki i ustawiając na niej ludziki z szyszek, które przesuwał później tak, jak mieli poruszać się oni w trakcie akcji. Oj, to było zabawne! A to co robiła Fresia było nudne. Potrzebne, ale nudne. Całe szczęście Yastre miał dobrą wyobraźnię przestrzenną i pojmował co ona do niego mówi, umiał w głowie przełożyć sobie jej palce i nadgarstek na poszczególne elementy terenu.
        - Nie no, jasna sprawa, trza się rozdzielić - bandyta zawtórował byłej akrobatce takim tonem, jakby w ogóle nie istniała inna możliwość. - Wpadanie zgrają w jedno miejsce to durnota, no weź. Ej, ja mógłbym się w sumie przemienić na tę akcję, nie? To by było dobre, jestem wtedy szybszy!
        Fresia spojrzała na panterołaka z byka. Widać było, że na początku chciała się nawet zgodzić, później jednak dotarła do niej jakaś myśl, przez którą gwałtownie zaprzeczyła.
        - Nie, mowy nie ma! - oświadczyła. - Nie zdzierżę widoku twojego gołego tyłka po przemianie!
        - Jakoś wcześniej nigdy nie obracałaś wzroku - zauważył panterołak i nawet mu powieka nie drgnęła, gdy został potraktowany przez elfkę morderczym spojrzeniem.
        - Ale potrzebujesz mieć chwytne ręce, tak? Jak niby inaczej otworzysz im klatkę, hm? - dociekała. Yastre wydał z siebie przeciągłe “aha” i wycofał się ze swojej propozycji, co przyniosło Fresii wielką ulgę - nie spodziewała się, że ten wymyślony naprędce argument do niego przemówi, spodziewała się dłuższej przeprawy z głupim zmiennokształtnym bandytą.
        - Ej, Fresia, a jak głęboka jest ta rzeka? Obie odnogi? - dociekał Yastre na sam koniec. - I jak już ci uwolnieni zwieją to co, mamy ich wyzbierać czy niech biegną byle dalej?
        Zdawało się, że panterołak był już w pełni zmotywowany i skupiony na akcji, na bok odeszły wszystkie jego wcześniejsze podejrzenia i wątpliwości. Nie był na tyle cwany, by samemu obmyślać jakiś plan, pozostawało mu więc tylko czekać na to, aż ktoś wyda mu konkretne rozkazy i wykonać je jak najlepiej.
        Yastre obserwował bezczelnie oddalającego się Tavika wraz z Sovą, a ułożenie jego uszu zdradzało, że cały czas ich podsłuchiwał. Jakoś tak... wolał wiedzieć co się święci. Wszyscy wkoło mieli jakieś tajemnice i zdawało się, że tylko on i Kavika nie wiedzą co się święci.No, dobra, jeszcze Sova nic nie wiedział, ale on był kociakiem, nie wszystko trzeba było mu mówić. Tym bardziej Yastre liczył, że dowie się czegoś ciekawego z podsłuchanej rozmowy, zdawało się jednak, że Tavik jest teraz tylko i wyłącznie zatroskany losem dzieci. W sumie to dobrze… Fajny był z niego brat, trochę dziwny, ale fajny.
        - Kavika - Yastre nagle się zreflektował i odezwał do niej cicho. Ujął ją za dłoń i spojrzał w oczy, by wiedziała, że cokolwiek teraz usłyszy, jest jak najbardziej na poważnie.
        - Damy radę - zapewnił. - Uwolnimy tych zmiennokształtnych i wrócimy cali i zdrowi. Uważaj na siebie - poprosił. - Ja po ciebie wrócę choćby nie wiem co. Nie masz się o co bać.
        Yastre w sumie już skończył swoją deklarację, więc nie było dla niego problemem to, że Sova chciał z nim porozmawiać. Odszedł z kotołaczkiem kawałek na bok i kucnął, by mieć wzrok na wysokości jego wzroku.
        - Wrócimy, nie masz się o co martwić, młody - zapewnił go, tarmosząc mu fryzurę. - Ale mam dla ciebie bardzo ważne zadanie na ten moment, gdy ja, twój brat i ta krowa będziemy tam, między rzekami.
        - Co, co? - Sova zaraz się zapalił do wykonywania bardzo ważnego zadania powierzonego mu przez dorosłego.
        - Pilnuj dla mnie Kaviki, dobra? - poprosił go poważnym głosem zmiennokształtny bandyta. - To mądra i dorosła dziewczyna, ale nadal dziewczyna, a chłopcy muszą ich bronić. W razie jakby coś wam miało zagrażać to wiejcie, dobra? My z Tavikiem na pewno was znajdziemy, to nie masz się co o to martwić.
        Fresia zaczęła się wiercić w miejscu, prychać i zachowywać się jakby ją mrówki oblazły, więc Yastre nie rozmawiał dłużej z kotołaczkiem. Wstał, poprawił spadające z tyłka spodnie i wyłamał palce - był gotowy do akcji.
        - To idziemy skopać te chude elfickie tyłki! - oświadczył nie zważając na to, że nim również dowodziła elfka.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        - Rzeka jest dosyć wąska, ale za to makabrycznie głęboka. W odnodze, co najwyżej, sobie zmoczysz kolano… jak dobrze wdepniesz. Proporcjonalnie względem rzeki jest szersza i płaska – odpowiedziała bardzo taktycznym głosem Fresia. – Jest nas za mało by zebrać uciekinierów do kupy. Będą zmuszeni radzić sobie sami. Niestety większość z nich jest mocno ranna. Mimo że zmiennokształtni to niewiele nam pomogą, więc musimy wziąć na siebie wszystkich strażników by oni mogli uciec. Innej opcji nie widzę. Mogliby ich tak łapać a my uwalniać w nieskończoność więc tańczymy na bardzo cienkiej linii – dodała, a zagryziona warga zdradziła zmartwienie elfki. Był to grymas zaskakujący i chociaż prawdziwy to wywoływał duże wątpliwości w osobach, które znały ją od tej najemniczej strony.
        Jeszcze chwilę przed całą akcję Kavika mogła liczyć na wsparcie Yastre. Poczuła ucisk na złączonych dłoniach. Był to gest niezwykle przyjemny. Nim się rozłączyli mógł odczuć, jak odruchowo chce go powstrzymać od odejścia. Z jednej strony wiedziała, co muszą zrobić, z drugiej pragnęła jego bezpieczeństwa. Och, z jakże niebywałą przyjemnością wyrzuciłaby ten głupi pierścionek do tej paskudnej rzeki. Po uwolnieniu zmiennokształtnych nie miałaby już żadnych więcej zmartwień prócz nimf, ale przecież i ku tej akcji zbliżał się ostateczny koniec. Na sam (szczęśliwy) koniec najchętniej położyłaby się na trawie w jego towarzystwie i trwała tak po kres swoich ludzkich dni. Jednak krótkie życie człowieka nie pozwala na tyle szaleństw, ani tym bardziej zatroskana i twarda ręka ojca pochodzącego z wioski drwali.
        Gdy zaś chłopcy wrócili ze swojej rozmowy, Sova stanął tuż obok Kaviki, po czym chwycił jej palce. Zrobił poważną oraz skupioną minę. Uzdrowicielka uśmiechnęła się nieco pobłażliwie sama do siebie, domyśliła się jakie zadanie wymyślił mu bandyta i nie miała zamiaru mu się sprzeciwiać.
        - Tylko musisz mnie słuchać – mruknął chłopczyk do wykładowczyni nie robiąc sobie żartów, a ona oczywiście przytaknęła.
Wreszcie mogli przejść do działania. Fresia zaproponowała kryjówkę dla Kavki oraz Sovy, a następnie cała trójka miała zbliżyć się do miejsca napadu. Elfka z cierpliwością kazała dwóm pomocnikom przyjrzeć się okolicy, by ponownie się wycofać i podzielić zadaniami.
        - Pantera – zwróciła się do złodzieja, bo nie lubiła używać jego przykrywek, a powiedzenie do niego „Yastre” też nie wchodziło w rachubę w towarzystwie Tavika. – Pójdziemy razem. Skryjemy się na końcu tych krzaków, co przypominają literę „L”. Umiesz robić dobre zamieszanie więc się przydasz do odciągnięcia jełopów na bok, a że będzie ich trochę to we dwójkę raczej jakoś to ogarniemy. Jakoś… - burknęła z małym przekonaniem. - Mimo wszystko kiedyś ze sobą pracowaliśmy… Niestety… I coś o twoich zdolnościach wiem. „Braciszek” zaś przeskoczy strumyk i uwolni tych najbliżej rzeki, aby im dać większą szansę na ucieczkę. Miejmy nadzieję, że to wszystko się uda. Nie mam żadnego pęka kluczy więc lepiej szybko sobie wykombinuj jak otworzysz kłódki – nakazała, jak zawsze złośliwym tonem w stronę „braciszka”, po czym wskazała ręką aby wszyscy ustawili się na odpowiednich stanowiskach.
        Uszata nie bez powodu wybrała sobie towarzystwo Yastre. Pierwszym faktycznym powodem było to, że pracowali razem w cyrku. Znali więc już pewne swoje przyzwyczajenia. Minęło, co prawda wiele lat, każde z nich się zmieniło, ale w przeciwieństwie do Tavika to cokolwiek o sobie wiedzieli. Drugim argumentem ku temu była rasa dawnego akrobaty. Tak, Fresia nie ufała złodziejowi pod względem styczności z wodą. Strumyk może i był płytki, ale kota nie zrozumiesz. Szczególnie Yastre. Miał opory przed wzięciem kąpieli w balii bądź krótkiego prysznica, kto wie czy by mu nie odwaliło w momencie zanurzenia sobie stópki w strumyczku. Być może i ona teraz nieco koloryzowała (a była w tym wszak dobra) lecz nie mogła sobie pozwolić na jakiekolwiek ewentualności. Żadne! Nie mieliby drugiej szansy. Nie mogą drugi raz spróbować ani też wybić się z sytuacji, jeżeli na starcie zawalą akcję to wszystko pójdzie w łeb. Lepiej więc przesadzać.
        I tak też się stało. Tavik uniósł jedynie zaczepnie brew pytając „Naprawdę?”, gdy ta zwracała się o nim jako „braciszek”, ale nic w głos nie powiedział. W końcu tak naprawdę mieli wspólny cel, kłótnie były im zbędne a również nie poczuwał się do obowiązku odpyskowania. Niebieskooki po prostu nie bawił się w takie ceregiele. Poprawił się, jak na dobrego bandytę przystało, po czym wygodnie skrył czekając aż dwójka narobi rabanu. To był jedyny znak umowny między nimi, na resztę nie starczyło czasu.
        Niedokładne zorganizowanie przeciw całej grupie doskonale znających się elfów, tak bynajmniej mógł się domyślać po zebraniu wszelkich informacji. W przypadku tajnych przemytów ustalone muszą zostać każde zasady oraz omówione możliwe scenariusze. Nawet to, że jakaś banda zbyt wierzących w siebie debili chce na nich napaść w celu uwolnienia zmiennokształtnych. Mniej więcej na takiej pozycji czuł się Tavik, ale czasem trzeba powołać się na szaleństwo. Choćby miało to oznaczać przegraną, lepiej próbować niż stać w miejscu.
        Siedząc tak w krzakach nie odczuwał nawet stresu. Owszem, napięcie narastało w nim niemiłosiernie, ale to opanowanie pozwoli mu zachować jasny umysł. Czuł się pewnie w swoich umiejętnościach i miał tylko nadzieję, że brak ufności nie spieprzy całej sprawy. Trudno mu było ocenić czy Wei z Fresią nie zabiją się gdzieś po drodze, strasznie długo nie dawali oznak życia, ale Tavik nie mógł pozwolić sobie na brak cierpliwości. Ono tylko rozjusza całą gamę niejasności, musiał wyłączyć myślenie i analizowanie, a działać i dać się ponieść chwili. A może rzeczywiście zaczyna się niepotrzebnie niecierpliwić...
        Dał sobie jeszcze chwilę na ponowne przeliczenie strażników. W zasięgu jego wzroku było około ośmiu. Od strony lasu, tuż za wozami musiała być ich podobna ilość. Wliczyć w to trzeba także chłystków kryjących się między klatkami lub też pochowanych po kątach. Świetną nowiną byłaby liczba dwudziestu, ale to tylko złudna nadzieja.
        W tej chwili usłyszał, że wszystko się rozpoczęło. Mnóstwo rabanu i hałasu. Tavik nieco ociągał się ze swoim wyjściem, nie po to aby zaszkodzić pozostałej dwójce. Chciał dać sobie jak najwięcej czasu na próbę rozbrojenia kłódki. Prasmok jeden wie czy była ona trudna do rozbrojenia, a raczej nie liczył na to, że starczy zwykłe pociągnięcie. Gdy ilość elfów się zmniejszyła, mężczyzna wyskoczył sprawnie i bezgłośnie przeskakując strumyk. Nie chlusnął wodą, bo jego stopa stanęła na kamieniu w strumieniu, który dojrzał w momencie wystartowania. Z zaskoczenia rąbnął pierwszego gościa w tył głowy. Ofiara nie miała hełmu więc poszło całkiem prosto. Kolejny uzbrojony był wyłącznie w skórę oraz miecz. Nie miał czasu bawić się w ganianego. Tavik zmuszony był używać więcej siły niż finezji. Jeszcze tuż przed zamachem przeciwnika krótkim mieczem on przykucnął i zatoczył półokrąg sztyletem tak by zmusić strażnika do kroku w tył. Nieco zdezorientowany miecznik faktycznie postąpił, jak mu zagrano i wtedy Tavik dźwignął się na równe nogi i odtrącił rozluźnioną rękę elfa uderzeniem w miecz szerszym sztyletem. Nie pozwoliło mu to na całkowite wybicie go z rytmu, ale dało czas na zranienie. Następnie odskoczył spodziewając się próby odwetu. Musiał walczyć, jak najkrócej i jak najciszej, co wydawało się w tym momencie niemalże niemożliwe. Dobrze, że rzeka naprawdę ogłuszała swoim porywistym szumem. Kilka zgrabnych uników, podskoków, niemalże można by stwierdzić zabawy, skończyły się uchwyceniem gościa za głowę i rąbnięcie nim o klatkę. Uwięzieni zmiennokształtni aż ze strachu cofnęli się, ale nic nie mówili, jakby z góry ustalono, że w razie ratunku nie mogą wiele zrobić. Emocje odebrały im głos - jeszcze chwilę temu skazani byli na wywóz a teraz spełniała się absurdalna nadzieja na wolność. Tak realna i namacalna, chociaż nadal gdzieś głęboko w sercu tkwiła myśl, że za chwilę ich wybawiciele uciekną albo przegrają potyczkę i wylądują razem z nimi w klatkach. Nie wiedzieli kompletnie co się dzieje, ale byli zdani na wszystko, co im zostanie dane.
        Tavik korzystając z okazji zajrzał do uwięzionych chwytając mocno kratę. Pierwszą osobą, która rzuciła mu się w oczy, była Sora. Jakie to szczęście trzymał w rękach, że w pierwszej grupie uwolnionych będzie właśnie ona. Niewiele niższa od Sovy, już na pierwszy rzut oka widać, że byli rodzeństwem. Brązowa czupryna, te same zielone tęczówki, tylko dziewczynka miała zgrabniejszy nosek. Kształt twarzy, ślepi, szyi… Wszystko identyczne. Mężczyzna szarpnął kratą, która niestety była solidna. Dłonią objął kłódkę i szybko wyjął z którejś z kieszeni wygięty, dosyć gruby drut. Chwilę pogrzebał w zamknięciu i prowizoryczny wytrych pękł. To był dźwięk gorszy od łamiącej się kości. Wszyscy spojrzeli na niego, jakby właśnie stracili życie i to było najgorsze. On się jeszcze nie poddał, ale trudno sobie wyobrazić, co poczuć musieli uwięzieni. Wtedy dopiero niebieskie oczy zeszły na dół. Tavik aż cofnął głowę do tyłu widząc, jak mocno poranione są ich nogi po to by utrudnić im ucieczkę. To było przerażające.
        Z osłupienia wyrwał go kolejny zamach, który zasygnalizował tłum w klatce wytrzeszczając oczy. W ostatniej chwili odskoczył, bardzo pokracznie lecz skutecznie. Dwuręczny miecz rąbnął o kłódkę, która zatańczyła na żelazie. Zarówno Tavik jak i strażnik spojrzeli w ten jeden punkt, jakby czekając na zakończenie, ale tłum pozostał wciąż uwięziony. To jednak przywiało myśl starszemu bratu.
Chwycił się on brzegu wozu i skoczył by obunożnym kopniakiem odepchnąć elfa. Kosztowało go to wiele bólu, co ujrzeć można było po tym, gdy stanął na nogi i momentalnie się one ugięły. Gość miał na sobie jakiś cięższy kawałek zbroi, szczelnie skryty pod luźnym materiałem. Tego Tavik się nie spodziewał, ale swoim mało rozsądnym poświęceniem zyskał miecz. Nie był on rycerzem na koniu, ale chwycić i machnąć potrafił doskonale. Bał się jednak doskoczyć do strażnika czując, że nogi go nadal mrowią. Musiał więc poradzić sobie z faktem, że przeciwnik został wyłącznie ze sztyletem, z którym kiepsko sobie radził. Tavik niezgrabnie tańczył wokół miecza by nie dopuścić do niego elfa, a gdy nadarzyła się okazja pchnął własnym, mniejszym ostrzem w jego brzuch. Nie chciał mieć na sobie niczyjej krwi, ale nogi potrzebowały jeszcze chwili by wrócić do w miarę normalnego funkcjonowania, a poza tym teraz na szali tkwiły wyższe wartości. Elf chwycił się za ranę i jęknął zakrwawiony. Niebieskooki walnął go w głowę na dobicie by w razie czego za dużo nie krzyczał, po czym chwycił miecz i nabrał niezłego tchu. Dwuręczne ostrze swoje ważyło, ale ten aspekt postanowił wykorzystać Tavik. Uniósł go i z całej siły wymierzył cios w kłódkę. Nie był pewien co do końca zadziałało, siła nacisku czy też ostrze samo w sobie, ale kłódka pękła podobnie jak drut. Starszy brat chwycił kratę i pociągnął ją do siebie dokańczając dzieła. Uwięzieni na moment stali niczym snopki słomy, ale gdy tylko zdali sobie sprawę, że drzwi stoją przed nimi otworem, rzucili się na wolność. Najmilszym zaskoczeniem było wspólne działanie. Mimo poranionych nóg, ci co mogli brali na ręce tych słabszych i po prostu wybiegli.
        Teraz mógł pójść w dwie strony. Pierwszą opcją było przeganiane przybyłych zza wozu strażników by dokładnie móc zliczyć kto, gdzie uciekł i czy przypadkiem kogoś faktycznie uszaci nie zatrzymali. Jednak wypuszczanie w ten sposób kolejnych dwóch grup oznaczało bardzo dużo wysiłku, a ich trzech na wstępnie dwudziestu strażników sprawiało, że plan był co najmniej nieosiągalny. Sam Tavik nie chciał zabijać elfów, niestety przed całą akcją nie spytał się, co o tym sądzi Wei i Fresia, chociaż stawiał, że kobieta nie będzie skłonna również pozbawić życia swoich braci. Wybrał więc opcję drugą stanowiącą zesłanie istnego chaosu. W pewien sposób to mi pomogło, ale i zaszkodziło.
        Nie czekając na żadnego elfa i nie patrząc także na to, jak zza jego plecami ledwie uciekają zmiennokształtni, zamachnął się drugi raz na kolejną kłódkę w sąsiedniej klatce. Ta okazała się uparta więc Tavik ujął sztylet o bardzo cienkim ostrzu by podważyć przedmiot, a następnie pchnął nim w dół tak mocno, że aż sam poleciał na ziemię łamiąc kolejne zamknięcie. Uciekinierzy z tej klatki byli mniej rozważni. Sami wypchnęli drzwi klatki w przód uderzając Tavika w głowę. Ten chwycił się za bolące miejsce i syknął przez mocno zaciśnięte usta. Na szczęście skończy się to dla niego tylko niezłym guzem, a nie utratą przytomności, ale to starczyło by strażnik zdążył go zranić w łopatkę zanim wstał. Niemniej jednak udało mu się uniknąć kolejnych ciosów i stanąć na równe nogi. Nawet sam elf nie zorientował się kiedy zdołał mu umknąć, ale to zapewne dlatego, że uciekinierzy sami narobili niezłego rabanu. Ich co prawda też nie było aż tak wielu. Starszy brat naliczył obecnie koło dziesięciu uwięzionych, a sprawny nos zdradził, że w tym towarzystwie nie krył się żaden niebezpieczny drapieżnik. Same kotołaki i lisołaki. W dodatku z tymi ranami na nogach dawali wrażenie jeszcze słabszych, nawet zamiana w zwierzę i biegnięcie na czterech łapach stanowiło dla nich wyzwanie.
        Tavik nie mógł sięgnąć w tym momencie ostatniej klatki. Cyrkowcy sprawnie ściągnęli na siebie uwagę, ale teraz, gdy zmiennokształtni zostali uwolnieniu i tu do niego dobiegło kilku kolejnych strażników. Niebieskooki musiał więc skupić się na walce, próbując jakimś cudem dobić ostatniej klatki, ale tutaj było im już łatwiej pogonić jednego osobnika niż dwóch nieopodal krzaków.
Dopiero teraz ujrzeć można było prawdziwe zdolności Tavika. Ci strażnicy zdecydowanie nie byli pierwszymi lepszymi, nie wzięto ich na gołe pyski prosto z ulicy, o czym szybko mógł się przekonać zarówno nożownik, jak i dawni akrobaci, chociaż też znalazło się kilku słabszych. W tej chwili starszy brat musiał naprawdę się wysilić i skoncentrować, szczególnie, że naprzeciw niego nie stał jeden a trzech przeciwników. Ten, który zranił go w łopatkę, ten, który właśnie dobiegł i ostatni, który ocknął się po tym, gdy jako pierwszy padł nieprzytomny. Typa nieprzytomnego wiedział, że może łatwo wykiwać i wykorzystać jego niedociągnięcia, ale pozostała dwójka wymagała więcej patyczkowania się. I tak też rozpoczęła się niesamowita zabawa, gdy Tavik począł unikać pierwszych ciosów. Elf, który go zranił, był pewny siebie. Sądził, że ma go na jedno ciachnięcie mieczem, ale grubo się pomylił. Oczywiście starszy brat chciał wprowadzić całą trójkę w błąd i tak też niby to potykał się prawie o własne nogi, ale gdy tylko pojawiła się okazja, ciął swoich przeciwników. Najsłabszy najszybciej odpadł z gry. Dźgnięty w bok, palnięty w łeb. Gdy eliminował elfa niemalże sam został ponownie zraniony, ale nim strażnik dobiegł do Tavika ten nogą pchnął drzwi metalowej kraty. Gość rąbnął w nie prawie raniąc się własnym mieczem. Wtedy miał chwilę by uciec przed swoim ostatnim prześladowcą i wskoczył na wóz. Bardzo lekko i zwinnie, chociaż dźwignął się z bólem na zranionej łopatce. Ześlizgnął się w dół i padł na jeszcze jednego strażnika, który chyba właśnie chciał go zaskoczyć. Tavik lądując z elfem na ziemi zdjął mu hełm i po raz kolejny walnął w łeb do nieprzytomności. Chwycił krótki i właśnie zdobyty miecz by zranić osobnika, co wylądował w drzwiach klatki. Ciął go gładko, ale nie śmiertelnie, chociaż z wielką obawą w sercu. „Oby się nie wykrwawił”, pomyślał zagryzając dolną wargę, ale nie miał kiedy się rozczulać nad losem strażnika, gdy ostatni i najbardziej doświadczony właśnie na niego napierał. Tavikowi trudno było uniknąć jego ciosów. Miecz przeciwnika porozcinał materiał na wozach, gdy mężczyzna niemalże odbijał się od ścian. Próbował bronić się mieczykiem, ale względem swojego na ten moment ostatniego przeciwnika nie miał prawie szans. Szczególnie, że piekła go rana przy łopatce. Mógł się cieszyć, że nie było ona nazbyt głęboka. Tavik wychylił się poza linię wozu, ale przemknęło mu przez myśl, że nie powinien tego robić. Skakał bardzo płynnie, swobodnie. Oczywiście, że nie był pewny swoich uników całkowicie w stu procentach, ale jego zwinność przychodziła mu niebywale naturalnie. To nie była wiara we własne siły, lecz wrodzone ruchy Tavika wprawiające przeciwnika w zakłopotanie. Niemalże płynął w powietrzu jakby lewitował tuż nad ziemią. Gdzie teraz stanie, co teraz zrobi? Tego nie był pewien sam Tavik, bo sam decydował o wszystkim dosłownie w ostatnim momencie i dzięki tej zdolności podał niezłego haka strażnikowi. Szczęście, że nie miał ciężkich butów, bo tym razem nogi nożownika chyba by już nie wytrzymały z bólu.
        Również i tego elfa spotkał przewidziany los, czyli nieprzytomny stan poprzez walnięcie w łeb.
        Tavik rozejrzał się odruchowo po okolicy spoglądając czy czasem, któryś z uciekinierów nie został złapany. Jedyne, co udało mu się stwierdzić w chaosie walk to to, że zmiennokształtni biegali w różne strony, chociaż faktycznie najczęściej w stronę gęstego lasu.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Co jak co, ale w podkradaniu się panterołak był bardzo dobry. Gdy jeszcze zbójował ze swoją bandą, zawsze był jednym z tych, którzy zachodzili ofiary od tyłu i atakowali z zaskoczenia - czy to w formie ludzkiej, czy zwierzęcej, był w tym najlepszy. Teraz zresztą dał temu dowód, podchodząc do obozu cicho i niezauważalnie jak cień, ciszej chyba nawet niż Fresia, choć jego ruchy zdawały się być takie naturalne i swobodne. Oczy miał przy tym rozbiegane - cały czas kontrolował sytuację, by nie zostać zauważonym i podkraść się jak najbliżej. Gdy byli już naprawdę blisko, na samym skraju obozu, elfka niecierpliwym ruchem ręki wskazała mu miejsce jeszcze kawałek dalej, w którym kazała mu się zaczaić. Oni nawzajem cały czas się widzieli, bo wiedzieli gdzie patrzeć, zaś strażnicy w obozie byli nadal błogo nieświadomi, gdzie czają się intruzi. Ale i to do czasu. Gdy Yastre zajął swoje miejsce, Fresia odczekała jeszcze chwilę na dogodny moment, po czym dała sygnał.
        O dziwo Yastre wyskoczył z krzaków w całkowitej ciszy - nie krzyczał, nie ryczał, nie śmiał się. Jedynie cichy szelest liści zwiastował jego atak. Nim elfy zorientował się, że mają towarzystwo, on już powalił dwóch z nich - jednego przechadzającego się skrajem polany wartownika uderzył mocno w tył głowy z taką siłą, by pozbawić go przytomności, drugiego zaś złapał za sięgającą po miecz rękę, przerzucił go bez wysiłku przez biodro, a gdy ten leżał, rąbnął go w czoło, również wykluczając go z walki. Na tym kończył się jednak element zaskoczenia, który udało mu się zyskać i nadeszła główna część napadu - robienie zamieszania. Nim więc ktokolwiek zdołał się zerwać do walki, lecz wszyscy zauważyli intruza stojącego nad dwojgiem nieprzytomnych strażników, rzeczony intruz zdoła wyszczerzyć się do elfów w drapieżnym uśmiechu.
        - Niespodzianka! - zawołał, szeroko rozkładając ręce jakby spodziewał się oklasków. Te jednak nie nadeszły, a zamiast tego Yastre musiał błyskawicznie umykać przed posłanymi w jego kierunku strzałami, zrobił to jednak rechocząc głośno, jakby kpił sobie ze strażników. Fresia widząc jego popisy ze swojego miejsca prawie wywróciła oczami - ten idiota myślał chyba, że nadal jest w cyrku. Niestety prawda była jednak o wiele gorsza: on się po prostu taki urodził. Podejście do walki jego i Fresii były jak niebo i ziemia: on był trochę głupkowaty, a ona zachowywała zimny profesjonalizm. Oboje jednak byli skuteczni w eliminowaniu przeciwników (to była raczej działka elfki) i w robieniu zamieszania (w czym królował Yastre).
        - Nie strzelać, bo swoich traficie! - krzyknął nagle ktoś, chyba jeden z dowódców. Jego komenda ucieszyła jednak prędzej napastników niż obrońców.
        Yastre - można powiedzieć, że nieroztropnie, w tym szaleństwie była jednak metoda - w pierwszym odruchu wbił się jak najgłębiej między rozłożonych na trawie strażników, po drodze wywracając i psując wszystko co się da. Kopniakiem przewrócił stos skrzynek, zerwał postronki, na których przywiązane były konie, szarpnął za trójnóg, na którym wisiał powieszony nad ogniskiem kociołek, którego zawartość wylała się, gasząc płomienie i wzniecając kłęby śmierdzącego dymu - najwyraźniej w garze była jakaś zupa. Wokół zapanowało poruszenie i wrzawa podobne do tego, które zmiennokształtny wzniecił w poprzednim obozie strażników, skala była jednak znacznie większa. To niezmiernie ucieszyło bandytę - po raz kolejny się roześmiał, umykając spod pierwszych wymierzonych w niego mieczy. Tłok działał na niekorzyść elfich wojowników, którym zbroje ograniczały ruchy, a miecze wymuszały znalezienie miejsca na wzięcie zamachu - w porównaniu do nich odziany w same spodnie, polegający na własnym ciele i sprycie zmiennokształtny miał przeogromną przewagę. Właśnie wykiwał pościg prześlizgując się pod brzuchem drobiącego w miejscu konia - ta sztuka nie mogła się udać żadnemu ze ścigających go elfów. A ci, którzy już byli po tamtej stronie wyglądali na bardzo zaskoczonych nagłym pojawieniem tuż obok nich półgołego panterołaka. Nim otrząsnęli się z szoku delikwent uśmiechnął się do nich... i nagle nastała ciemność, bo Yastre się nie patyczkował - złapał obu strażników za włosy i tak zderzył ich czołami, że aż pojawiły się na nich krwawe wykwity. Chwilę później pochylił się, by nie oberwać mieczem od kolejnego strażnika. Bandyta prześlizgnął się pod ostrzem i uderzył delikwenta w pachę - cios był bardzo bolesny i sprawił, że mężczyzna wypuścił broń z ręki.
        - Pantero! - zawołała nagle elfka. - Do góry, do góry!
        No tak - Yastre przegapił moment, gdy koń przestał osłaniać jego plecy i znalazł się nagle na otwartej przestrzeni, otoczony przez przeciwników i jedyną drogą ucieczki była właśnie góra. Nic trudnego dla byłego akrobaty. Panterołak rozejrzał się, szybko okiwał elfa, który się na niego rzucił i wykorzystując jego zgięte plecy jako podpórkę, podskoczył ku wiszącym nisko gałęziom. Jego pomagier mimo woli w tym czasie został pchnięty na ziemię, w którą zarył twarzą, a na dodatek inny strażnik nie wyhamował i go stratował. Rozległy się jęki bólu, przekleństwa i wyzwiska. A Yastre patrzył na to wszystko uczepiony gałęzi i rechotał. Ktoś rzucił w niego kamieniem i trafił, na co zmiennokształtny zareagował głośnym "ała!", ale nadal trzymał się dzielnie. Po gałęzi przelazł kawałek dalej i zeskoczył prosto na plecy dwóch stojących niżej strażników, którzy czaili się na Fresię.
        - Jesteśmy kwita! - zawołał do niej i zaraz czmychnął, bo elfka już mogła sobie dalej sama poradzić. On za to z rozbiegu rzucił się na kolejnego strażnika. Ten oczywiście nie miał szansy ustać, lecz dość skutecznie złapał zmiennokształtnego za bary i pociągnął go za sobą. Niestety, kot był sprytniejszy i zamiast paść, zrobił przewrót. Cofnął się jeszcze i mocno uderzył leżącego strażnika w splot słoneczny, aż ten wybałuszył oczy i zgiął się wpół.

        Fresia dysponowała innymi atutami niż Yastre. On był szybki i silny, a przy tym nieustraszony, ona zaś dysponowała sprytem, zwinnością i elementem zaskoczenia, gdyż prawie każdy strażnik na ułamek sekundy zawahał się widząc przed sobą elfią dziewczynę. Walka z bandytą była oczywista, gdyż był to mężczyzna, a na dodatek zmiennokształtny, mógł więc przyjść tu by ratować swoich. Ona zaś jakby sprzysięgła się przeciwko swoim. Nie każdy jednak miał opory przed walką z nią, a ona ani przez chwilę nie pozostawała dłużna. W jej ruchach znać było doświadczenie - wiedziała gdzie uderzyć, by bolało, by pozbawić czucia czy przytomności. Była oszczędna w ruchach i nie zachowywała się tak głupkowato jak jej zmiennokształtny kolega z dawnych lat. Gdy on przemknął obok ze śmiechem, ona z zaciśniętymi szczękami mocowała się z elfem, który zupełnie niespodziewanie zdołał złapać ją za ręce. Jego uścisk był jak ze stali, palce nawet nie drgnęły, chociaż Fresia szarpała się, napierała i miotała. Nie mogła go kopnąć, bo musiała cały czas zapierać się na nogach by strażnik jej nie powalił.
        - W dół, krowo, w dół! - usłyszała nagle i nie myśląc wiele posłuchała, gwałtownie się pochylając. Ten głos przypomniał jej cyrk, gdzie ucząc się nowych numerów zawsze należało ślepo słuchać osoby, która obserwowała akrobacje z boku i lepiej orientowała się w przestrzeni niż wirujący cyrkowcy. Dobrze, że ten odruch jej pozostał, gdyż chwilę później nad jej głową śmignął Yastre, który wcześnie rozbujał się na gałęzi i teraz z rozmachem kopnął strażnika w podbródek. Co najmniej pozbawił go przytomności, nie można było jednak wykluczyć tego, że go przy tym zabił: w tym huku wody nie dało się usłyszeć żadnego chrupnięcia.
        - Ty palancie! - syknęła na niego Fresia, która dopiero w tym momencie zorientowała się, że ten przygłupi bandyta nazwał ją krową. Nie było jednak czasu na przekomarzanie się. By umknąć z okrążenia para zadziałała instynktownie - Yastre zrobił siodełko z dłoni, a Fresia wsunęła w nie stopę. Zmiennokształtny prostując się wypchnął dziewczynę do góry, sam jednak nie zdążył podskoczyć, gdyż nagle rzuciło się na niego dwóch strażników, powalając go na ziemię. Zrobili jednak jeden podstawowy błąd: nie zgrali się podczas próby unieruchomienia go, a tymczasem półnagi, zdeterminowany panterołak był bardzo trudny do złapania. Miotał się i szarpał, aż jednego z napastników zdołał kopnąć w męskość, zaś z drugim zwarł się w zapaśniczym chwycie. Fresia tymczasem odciągała od niego resztę, robiąc zamieszanie w innej części obozu - zeskoczyła tam na ziemię, amortyzując upadek przeturlała się między dwojgiem elfów i wstała za ich plecami. Bardzo płynnym ruchem nabrała rozpędu, by kopnąć pierwszego z przegu przeciwnika z półobrotu. Przed drugim wykonała bardzo zgrabny unik, a gdy znowu zaczęło robić się przy niej gęsto, cofnęła się i przeskoczyła nad złożonymi w stos siodłami zgrabnie, jakby skakała przez płonącą obręcz.

        A Yastre w tym czasie radził sobie nadal całkiem nieźle, choć został sprowadzony do parteru. Nie pozwolił unieruchomić sobie kończyn i cały czas walczył, szukając sobie punktu podparcia, by móc się podnieść i zrzucić z siebie napastnika. On był jednak zawzięty, trzymał bandytę za włosy i nie chciał puścić. Zmiennokształtny miał jednak i na to sposób, bo jak to się mówi: jak nie siłą go, to młotkiem. Yastre więc zerwał się razem z elfem do pozycji siedzącej, zamiast jednak próbować obrócić go na plecy, przed czym on instynktownie się zaparł, wrócił do dawnej pozycji. Wykorzystał jednak nabrany rozpęd, odpowiednio ułożył nogi i nagle przerzucił sobie strażnika przez ramię. Impet był jednak tak konkretny, że elf z krzykiem zaskoczenia wpadł do lodowatej i rwącej rzeki. Panterołak nawet nie patrzył w tamtą stronę - chyba nie chciał wiedzieć czy delikwent się utopił, wylazł na brzeg czy poniósł go nurt. Nie było na to czasu!

        Yastre obracając się wpadł na strażnika, który cofał się przed Fresią. Niewiele myśląc panterołak złapał mężczyznę pod pachy, dłonie zaplatając z tyłu jego głowy i skutecznie go w ten sposób unieruchamiając.
        - Uśmiech! - zawołała w tym momencie elfka i z odrobinę przerażającą satysfakcją uderzyła strażnika w twarz pięścią. I to kilkukrotnie, wybijając mu chyba nawet jakiś ząb czy dwa. Yastre obserwował jej zachowanie z zaskoczeniem - czy to była ta sama nadęta krowa, co do tej pory? W życiu nie podejrzewałby ją o to, że może wykazać się poczuciem humoru, a tymczasem odrobinę jakby udało jej się z siebie wykrzesać. Nie było jednak czasu na komentarze i rozmowy, bo strażników jakby w ogóle nie ubywało. Yastre wypuścił więc ogłuszonego strażnika i pchnął go tak, że ten się przewrócił, po czym rzucił się dalej w wir walki.
        - Ajajajaj! - wydarł się nagle, gdy poczuł prawie paraliżujący ból. Padł na wszystkie cztery kończyny i aż zesztywniał nim dotarło do niego, co mu zrobili. Ktoś złapał go za ogon! Prawie mu go przy tym wyrwał, co za bestia! Zmiennokształtny wiele się nie zastanawiał, tylko zaraz się obrócił i rzucił na strażnika, który wpadł na taki pomysł.
        - Ja ci dam za ogon mnie ciągnąć, ty parchu jeden! - krzyczał panterołak, drapiąc i bijąc swoją ofiarę, która nie dawała rady się osłonić. Po ataku wściekłego zmiennokształtnego ślady zostaną mu na pewno do końca życia, a jego szanse na znalezienie sobie dziewczyny spadną do zera… Tak to jest, gdy się kota za ogon ciągnie.
        Reszta strażników nie była jednak głupia ani tchórzliwa - zaraz rzucili się na pomoc swojemu koledze. Dwóch złapał Yastre za barki i ramiona i zerwało go z półprzytomnego, zalanego krwią elfa. Zmiennokształtny dostał solidne cięgi nim zdołał im się wyrwać, chyba nawet żadnego przy tym nie powalił na tyle skutecznie, by mieć go z głowy. Trzymając się za bok wbiegł na jakąś stertę pakunków i znowu znalazł się na gałęziach nad obozem. Próbowano czymś w niego rzucać, ale on już się tym razem nie dał trafić. Co więcej, wszystko co leciało w jego kierunku łapał i wyjątkowo celnie odrzucał. Gdy jednak on był bezpieczny na górze, znacznie więcej strażników zaczęło gonić Fresię, a to było już bardzo niefortunne. Bandyta nie był jednak wredny i nie chciał krzywdy byłej akrobatki. Zaraz zaczął się zbliżać do miejsca, gdzie ona zmagała się z falami przeciwników.
        - Krowo! - zawołał ją. Gdy elfka odwróciła wzrok, on już zwieszał się z gałęzi, trzymając się na niej na zgiętych nogach i wyciągając w jej stronę ręce jak w akrobacjach na trapezie. Było to pomysł niezwykle durny… I równie skuteczny. Fresia zaraz popędziła w jego stronę, wybiła się i złapała go za nadgarstki. Panterołak chuśtnął nią z rozmachem (nie była wcale tak gruba jak jej do tej pory wypominał) i puścił, gdy była w najwyższym punkcie lotu. Wtedy elfka dała radę skoczyć na jeden z pustych wozów, a następnie przeturlać się po jego pace i wylądować po drugiej stronie…
        - Znów spotykamy się tylko we dwoje - zauważył dobrze znany jej głos długouchego dowódcy.

        Kot po wypuszczeniu Fresii odruchowo zeskoczył i dobrze, że powstrzymał się od rozłożenia ramion i czekania na owacje. Stał jednak przez ułamek sekundy twarzą do rzeki i widział zwiewających między drzewa zmiennokształtnych. To wlało w jego serce nową siłę i motywację by jeszcze chwilę powalczyć. Zaśmiał się głośno i zaklaskał.
        - Jesteśmy górą! - zawołał radośnie, obracając się w stronę strażników. Już trochę opadł z sił, a poobijany był jak kukła po treningu boksu, ale jeszcze chwilę zamierzał zwodzić elfich przeciwników, by więcej osób miało szansę uciec na bezpieczną odległość. Obrócił się więc znowu twarzą do obozu, wytarł nos wierzchem dłoni i ruszył do walki. Po krótkim rozbiegu wybił się i skoczył obiema nogami na jednego z nich. Później przeskoczył, zrobił salto i wylądował na nogach.
        - Komu jeszcze łomot?! - prowokował, podnosząc przed siebie zaciśnięte pięści.
Zablokowany

Wróć do „Szczyty Fellarionu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość