Mauria[EVENT] Mauria - Poszukiwania czas zacząć (III)

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Małe szpary Boruma rozszerzył się w zdziwieniu.
-Nasiona kwiatu Galwanu?-jego głos w pełni oddał jego zaskoczenie. Zanim jednak cokolwiek odpowiedział upił jeszcze trunku-Jeno...nie znam się za bardzo na chwastach, ale to nie jakaś potężna trucizna? -podrapał w zamyśleniu swoją brodę. Ciężko mu się myślało, mimo że obalił dopiero jedną butlę. Wstał i ciężkim krokiem wyruszył po kolejną zdobycz. Ot, zwykły czysty bimber. Niczym przyprawiony, ale jakoś doskonała! Toż to krasnoludy pędziły, mocna rzecz. Otworzył butlę i upił porządny łyk. Policzki aż mu poczerwieniały, widać, że nie spodziewał się takich efektów pracy- Ekhem...-odkaszlnął-Toż to...kupiec, co Wy wszyscy na tego kupca? Jakaś łajza... same problemy z tym idiotą. Ech..-westchnął zrezygnowany, a brwi przykryły znacznie jego powieki. Zastukał trzema palcami w charakterystyczny dla siebie sposób. Chwilę jeszcze się zastanawiał czy odpowiedzieć mu na te pytanie. Nie widział jednak w tej chłopczynie nic groźnego. Doszedł wręcz do wniosku, że akurat oni nie powinni zajmować się tą sprawą. Leśna dziewczyna, krucha ptaszyna i młodzieniec, który nijak wyglądał na doświadczonego. Kto wie, może pozory jednak mylą? A dziewczyna pewnie przypadkiem mu się napatoczyła bądź była jego uzdrowicielką. Dziwo jednak fakt, że wyszła ze swego lasu. Schylił się nisko w stronę maie-Słuchaj no towarzyszu...-zaczął, a jego dłoń przygarnęła flaszkę bimbru do twarzy- Niestety, nic nie wiem na temat tego suczisyna...-rzekł zawiedziony. Może gdyby sam coś wiedział to by się zajął tą sprawą? Nieco się wyprostował i upił gorzoły, ale tym razem mniej sobie golnął- Jeden strażnik, tu niedaleko, jedynie słyszał jakieś informacje. Jakie, nie wiem. Gówno by mnie on z resztą obchodził, ale te czarne...-zaczął plugawić na wszelkie sposoby pod swoim pięknie prezentującym się wąsem, a palce znowu zastukały w charakterystyczny sposób. Tym razem bardziej nerwowy.-Ja to bym mu te nasiona do gardziela wpieprzył! Ot! Zginąłby prędzej od samego zadławienia niżeli trucizny...
***
Frigg jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak...wyzwolona. Nie spodziewała się by kiedykolwiek będzie dane jej badać nieswoje piersi (omijając sytuacje czysto medyczne) ani porównywać swoich do tych, które należały do blond doskonałości. Na jej nieszczęście, jasnowłosej Matka Natura była skłonna więcej dać. Wzbudziło to w niej dziwną, nieokreśloną złość, której kompletnie nie rozumiała. Dlaczego denerwuje się z powodu biustu innej kobiety? Powoli macki zazdrości zakleszczały w niej swoje macki, co bardzo nie odpowiadało Frigg. Nie potrafiła jednakże określić słowa "zazdrość", dlatego to uczucie wyzwoliło w niej jeszcze większą złość niżeliby u normalnego człowieka. Zawsze żyła w przekonaniu, że nie należy zmieniać tego co natura dała, teraz zaś dane było jej myśleć o zmianach w swoim ciele jakie mogłyby w niej zajść. Skąd te paskudne myśli i emocje?
***
Zorgri nie żałował swojemu gardłu i był już w połowie drogi do zakończenia bimbru jak i powoli przekraczał linię swojej świadomości. Nie uciekło jednak uwadze rumieniec swojego towarzysza do picia.
-Co to za wypieki na Twojej mordzie?-spytał zaciekawiony- Po coś Ty w ogóle tego dzikusa w lasu wyciągał? Ładne to takie, drobne, a ty targasz ją po jakiś miastach, gdzie same kościotrupy tańczą co rusz na rogu.-ostatnie słowa wypowiedział nieco z przekąsem i niezadowoleniem. Usta czytelnie wyraziły niesmak, aż musiał to zapić-Ja bym nie był w stanie wypuścić Inellitte...-gęste, krzaczaste brwi giganta wygięły się na chwilę w zmartwieniu, ale momentalnie powróciły do swojego groźnego stanu- Gdzie ją gdziekolwiek wypuścić! Sam widziałeś toż to takie z typową osobowością kobiety! Tylko pudry i fryzury! Ech..-przyłożył kwadratową dłoń do swojego czoła,raczej w geście żartu niż urazy- Dobrze, że baby pozostają cycatymi babami...bo bym nie potrafił z takimi żyć!-zaśmiał się głośno-Ej, ale ciszej!-wrzasnął w stronę łaźni chociaż sam jego głos był głośny i potężny- Dobrze żem ją znalozł, w tedy, na bitwie! Nie przeżyłaby! Mała była, smarkata i rozbeczana gorzej niż niedoruchana owca-zaśmiał się, jakby nagle zrozumiał swoje bezsensowne porównanie- Jakby kwiat wyrósł na umarłej ziemi.
***
Kąpiel w teorii mogły uznać za zakończoną. Czemu w teorii? Driada nie była w stanie przewidzieć dalszych wydarzeń, które, jak się okazało, wprowadziły ją w świat zmysłowości. Inellitte chowała w szafce pod lustrem armię małych flakoników. Każdy z nich zawierał w sobie coś innego i o każdym była w stanie opowiedzieć jej jasnowłosa. Różnorodne zapachy zaczęły mieszać się w jedno, tylko jedna woń wyróżniała się spośród tłumu.
-Co to jest?-spytała zaciekawiona Frigg. W małym, okrągłym opakowaniu znajdowała się blado-brzoskwiniowa maź.
-Balsam.-odparła krótko dziewczyna, która jeszcze grzebała w arsenale buteleczek. Dopiero po chwili zorientowała się, że przeszły na temat nawilżania skóry-Ach! Go używam akurat na specjalne okazje...-szepnęła nieco zawstydzona. Driada jedynie spojrzała na nią niezrozumiale. Żarówka zapaliła się nad jasną głową-Wiesz...pierwszy raz spotykam driadę!-wyznała- Ta maść to różeniec górski zmieszany z miodem, bardzo odżywia skórę i... nie tylko...ma wiele zalet. A zapach! Sama czujesz! Jest genialny, chociaż trochę drażniący. Masz delikatną skórę, jeszcze po tych wypadkach...w bliznach... Musisz z niej skorzystać!
I skorzystała. Miała wręcz nieopartą chęć z niej skorzystać. Kiedyś, gdy pałętała się po dworach, szlachcianki obdarowywały ją różnymi balsami rożnego użytku. Jedne przeznaczone były dla skóry inne dla włosów, jednak z takim połączeniem nie miała jeszcze do czynienia. Nie znała się także na górskich roślinach, w końcu część życia, tej naukowej, spędziła w lesie i o leśnych roślinach wiedziała najwięcej. Skąd więc mogła wiedzieć, że owa roślina podnosi libido? Był to jeden z bardziej znanych afrodyzjaków na terenach Maurii.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Darshes jednym uchem słuchał mężczyzny, ale większość uwagi poświęcił w połowie obdojonej flaszce i wyciągniętemu nasionku. Noctem Lilium było gładkie i idealnie czarne. Była to jedna z tych niewielu nie zmodyfikowanych roślinek, które druid jeszcze posiadał w swej torbie. Było dość spore i miało kształt niemal idealnej kuli.
- Nie wszystko jest tym, co widzimy... - powiedział, wpatrując się smętnym wzrokiem w nasiono. - Najbrzydsza roślina bywa cudownym medykamentem, a piękny kwiat śmiertelną trucizną.
Uniósł ziarno do góry. Jasne płomienie świec skąpały gładką powierzchnię w jeszcze głębszym mroku. Wyglądało niczym kawałek bezgwiezdnego nieba, wyrwany i zamknięty w szklanej kulce. Od czasu do czasu, miało się wrażenie, że coś się w środku porusza. Dopiero po chwili człowiek się orientował, że to tylko refleks światła padający na jakąś skazę czy pęknięcie.
- Wiem, że nie mam prawa tak mówić... szczególnie o Inellitte... - nie odrywając szklistych oczu od nasionka, pociągną porządny łyk. Alkohol już jakiś czas temu przestał mieć smak. Teraz po prostu przechodził przez gardło i dolewał procenty do organizmu druida. - ... jednak myślę, że się mylisz.
Odłożył zarówno butelkę jak i nasionko na stół.
- Nie znam twojego społeczeństwa i nie wiem, jak tu wychowywane są młode kobiety. Szczerze mówiąc, tam skąd pochodzę, cycate baby polują na mężczyzn. Oko w oko stają z rozwścieczonym minotaurem i od czasu do czasu ścigają się z centaurami. - przed jego oczami stanęła Arela, zdzielająca pyszałkowatego elfa po gębie. I to nie z liścia, jak to miały w zwyczaju bardziej cywilizowane kobiety.
- Widziałeś kiedyś jak elf strzela z łuku? Z odległości dwustu kroków potrafi ustrzelić królika w oko... Driada robi to na znacznie większą odległość. - odparł spokojnym, niemal znudzonym głosem. - Wkurzony minotaur jest wstanie pociągnąć za sobą trzech rosłych drwali i jeszcze rzucić się na czwartego. Jak sądzisz, ile razy leczyłem pół-byka podziurawionego jak sito, dziesiątkami uderzeń drobnego sztyletu? Nie. - pokręcił głową, co nie było najlepszym pomysłem. - Kobiety, które ja znam są dzikie i nieprzewidywalne. Choć gdy przychodzi odpowiednia pora, ponoć nie ma bardziej zmysłowych kochanek..
Ostatnie słowa, wypowiedział z lekkim westchnieniem. Sam się o tym przekonał. W dzień poprzedzający jego oddanie na nauki u druidów. Wcześniej młode driady nie przejawiały żadnych zainteresowań ich młodym towarzyszem zabaw, Jednak tamtego dnia, pewna małoletnia zielono-skóra postanowiła - z czystej ciekawości - dowiedzieć się nieco więcej... Zostali oczywiście przyłapani nim do czegokolwiek doszło. Maie pamiętał, że w tamtej chwili, nie był wstanie oprzeć się jej urokowi. Zupełnie jakby jego umysł spowił jakiś dziwny czar.
Nie doszło już do niczego więcej. Następnego ranka, odprowadzono go do elfów, a gdy ci odrzucili podrzutka, oddano go pod opiekę Kręgu. Od tamtej pory, kiedy tylko spotykał się ze swoimi dawnymi przyjaciółkami, w powietrzu można było wyczuć pewnego rodzaju napięcie. Jedynie Arela pozostała wobec niego taka sama.
- Wybacz, zaczynam zrzędzić..., a noc jeszcze taka młoda. - powiedział uśmiechając się drapieżnie.
Nie czół zmęczenia. Magia krążąca w jego żyłach, a może fakt, że jego świadomość była całkowicie nie zależna od powłoki jaką było ciało, sprawiła, że nie czół ani odrobiny senności. Wręcz przeciwnie. Poczuł się pełen energii i jakoś naszła go ochota na spacer przy świetle księżyca. Jednak samotność ni jak mu nie pasowała...
"Fajnie by było, gdyby Frigg już wyszła...." - pomyślał leniwie i wstał od stołu.
Podłoga wywinęła fikołka i tylko szybka reakcja uchroniła go przed wylądowaniem plackiem na ziemi. Jego błędnik szalał, jak łódź rybacka na wzburzonym morzu. Wymiociny i żółć niemal wyleciały mu z ust niczym woda z fontann w królewskich ogrodach. Tylko wysiłkiem silnej woli powstrzymał odruch wymiotny i wsparł się obiema dłońmi na stole. Nie mógł tego wiedzieć, ale jego twarz zrobiła się trupio-blada.
"Niedobrze mi..." - nawet ta myśl została zagłuszona przez falę powracających nudności.
Gdyby był bardziej trzeźwy, z pewnością zmieniłby postać, resetując swój organizm do stanu wyjściowego. Niestety, jego myśli krążyły teraz innymi torami. Na przykład jak nie obrzygać gospodarzowi blatu.
- Nic ci nie..? - zapytał olbrzym, podnosząc się z krzesła i zamarł w pół ruchu, gdy Darshes tylko pokręcił głową. - Pod schodami jest niewielka klitka z łóżkiem i szafą. Lepiej się prześpij...
Chciał coś jeszcze dodać, jednak tylko pokręcił głową i wrócił do picia.

Maie nawet nie pamiętał, kiedy znalazł się w ciasnym pokoiku. Za oknem wciąż panowała noc, choć jasne gwiazdy wciąż przysłonięte były czarnymi jak smoła chmurami.
Ściągnął z siebie ubranie i wybrał szare portki z pobliskiej szafy. Jakimś cudem na niego pasowały, choć nie przejął by się nawet gdyby było inaczej. Zakręcił się wokół, ledwie świadom swego otoczenia. Ściany, szafa i okno straciły ostrość i rozmazały się w niewyraźnej palecie barw. Nie utrzymał równowagi i padł na wznak lądując w świeżej pościeli.
- Auuu... - mruknął, czując ból tam gdzie plecy się kończą i tracą swą szlachetna nazwę.
Do tego coś go uwierało w kręgosłup, przekręcił się więc na bok i westchnął z ulgi. Coś uderzyło w pościel za jego plecami. Było mu tak niedobrze... Chciał zasnąć. Przymknął ciężkie powieki jednak błogosławieństwo (czy też może przekleństwo) jego rasy szybko zniwelowało płonne nadzieje. Jakby tego było mało, od jakiegoś czasu, jego uszu zaczęły dobiegać dziwne dźwięki.
Rozpoznał miauczenie kota za ścianą, które de facto strasznie działało mu na nerwy.
Ciche kroki kogoś na górnym piętrze, tak ciche, że ledwie słyszalne.
Oddech Boruma, a także od czasu do czasu stukot szklanej butelki...
I wreszcie głosy. Jeden wydawał się dziwny... mimo że kobiecy, pełen był budowanego napięcia. Drugi natomiast był prawdziwą muzyką dla jego uszu. Nie rozpoznał słów, jednak sama jego barwa działała niezwykle kojąco i sprawiała, że jego serce szaleńczo zabiło z radości. Coś znowu uderzyło w pościel. I jeszcze raz i jeszcze. Zupełnie jakby ktoś chłostał po pierzynie gałązką leszczyny. Jednak w uszach Darshesa brzmiał teraz tylko ten głos. Podniósł się do siadu i nadstawił ucha.
Białego i futrzanego.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Oberżysta idealnie rozumiał znaczenie słów swojego towarzysza, jednakże nie potrafił ich przełożyć na Inellitte. Gdyby wiedział...
Nie miał zamiaru też wdawać się w dyskusję. Upojenie alkoholowe dawało się we znaki. Druidowi, bo ten jeszcze jako tako się trzymał. Nie spodziewał się, że wywar krasnoludów będzie aż tak mocny. Zazwyczaj obalał kilka butelek i dopiero wówczas wywierały na nim takie wrażenie jakie sprawił ten trunek. Świadomy też był tego, że alkohol działa różnie na różne istoty. Nie widział sensu w bronieniu honoru swojego jasnego kwiatuszka. Młodzieniec ledwo się trzymał, bał się nawet machnąć ręką w powietrzu by go nie obalić.
Usiadł na swojej, nieco wymiętolonej, kanapie, która znajdowała się w pierwszym pomieszczeniu, do którego wprowadził swoich przybyszy. Towarzyszyła już mu tylko flaszka i jego własne myśli. Gdy tylko usłyszał jak dziewczęta wyszły z łaźni momentalnie butelka stała się pusta a on sam zapadł w twardy sen.
***
Dojrzała w lustrze zieloną postać. Długo się jej przyglądała. Bardzo długo. Często spoglądała na jasnowłosą, która obecnie przebierała we flakonikach nie mogąc zdecydować się na balsam...albo perfum? Wszystkie buteleczki i pojemniczki wydawały się zlać w całość, tylko ten jeden wyróżniał się w oczach Frigg. Gładkie, delikatne blade ciało o bardzo kobiecych kształtach. Mimo wyższego wzrostu, nawet w oczach driady była kruszynką, postacią z porcelany, który każdy mężczyzna chciałby posiąść. Nie dziwiła się miękkości skóry Inellitte. Sama Frigg, jeszcze za czasów swej bardzo młodej młodości, dostawała wiele kosmetyków od szlachcianek czy księżniczek. Każdy o innym zapachu, przeznaczony do innych celów, często bardzo wysokiej jakości. Trzeba było przyznać, że czasem potrafił zdziałać cuda.
Znów spojrzała w lustro. Na zielonej powierzchni odznaczały się charakterystyczne cienie. Poczynając od brzucha, poprzez łydki, plecy, kończąc chociażby na ramionach, na których dostrzec można było mięsień trójgłowy i dwugłowy ramienia. Zdawało się nabierać niemalże atletycznego wyglądu. Była niższa, pełniejsza, nie tak smukła jak ludzka dziewczyna. Piersi miała mniejsze od jasnowłosej, ale chyba w sam raz... Chyba. Nie potrafiła ich ocenić męskim okiem. Różniła się także dołeczkami, które widniały na wysokości połączenia odcinka lędźwiowego z krzyżowym. Z nich akurat była bardzo dumna. Inellitte takich nie miała.
Nie posiadała także blizn, zadrapań ani poparzonych dłoni. Nie była jabłkiem z robakiem wyżerającym środek, nie była dziurawa. Przyłożyła zranioną dłoń do twarzy, jakby chciała zatrzymać nieznośnie napływające łzy, a także falę niskiej samooceny, z którą nigdy nie miała styczności.
Z początku ciało Frigg lśniło, jakby co najmniej wysmarowano ją olejem. Balsam jednakże szybko się wchłonął pozostawiając po sobie zapach miodu i górskich kwiatów. Inellitte zaprowadziła swoją towarzyszkę do największego pokoju, który najprawdopodobniej należał do niej. Był jasny, ale trudno było określić driadzie jakie kolory dokładnie gościły na ścianach czy meblach, była już na to zbyt późna pora. Pierwszą rzeczą jaką dojrzała było dwuosobowego łoże z baldachimem, przy którym, po każdej stronie, stały szafeczki nocne. Na przeciw niemu znajdowała się szafa z pięknie wyskrobanymi wzorami, obok pasująca do niej komoda i oczywiście lustro o własnych, drobnych, krętych nóżkach. Wywaliła wszystkie swoje rzeczy z płaszcza do półeczki, ale teraz musiały zająć się odnalezieniem jakiekolwiek pasującej na nią rzeczy. O dziwo, nie zajęło to dużo czasu Inellitte. Driada odniosła wrażenie, że ta dwójka często wita przyjaciół swoich przyjaciół skoro znaleziono rozmiar i na nią, Ubiór jednak w żaden sposób nie przypadł Frigg do gustu.
Nie pamiętała już jak dokładnie nazywają ten strój ludzie... Halka? Satynowy materiał luźno zwisał na cienkich ramiączkach wzdłuż jej ciała. Opinał się jedynie na wysokości bioder, w tym miejscu Frigg była po prostu szersza niż jej właścicielka, kimkolwiek ona była. Dość krótka, bynajmniej za krótka w jej mniemaniu, sięgała niedaleko poniżej pośladków. Odruchowo wciąż ściągała ją w dół. Przynajmniej dekolt nie był aż nazbyt głęboki, przyzwoity. Biały, aczkolwiek już nieco pociemniały w szarości strój, idealnie wkomponował się w zieleń jej skóry. Musiała w ten sposób spędzić zaledwie noc, nie mogła więc gardzić gościnnością jaką jej okazano. Strój miał jedną zaletę- prostotę, co bardzo przypadło Frigg do gustu. Nie miał żadnych koronek, ani frędzli. Ścięty prosto materiał, zaszyty w miejscach, w których powinno ono być.
Pożegnała się z jasnowłosą, która powędrowała w dół, do pokoju na bocznej ścianie.
Leśna dziewczyna jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie. "Kpina." pomyślała buntowniczo.
Zatopiła się w pościeli. Ogrom poduszek zdawał się zatopić bujną czuprynę, a kołdra charakteryzowała się niezwykłą miękkością. Wreszcie kontakt z łóżkiem, z wypoczynkiem, którego nie mogła doznać. Mimo śmiertelnego zmęczenia nie była w stanie zasnąć. Dręczył ją niepokój. W dodatku nałożyło się jeszcze kolejne uczucie. Uczucie tęsknoty.
Chciała poczuć las, jego zapach. Tak...jego... należał do mężczyzny, który wyprowadzał ją z równowagi, doprowadzał do szału i skrajności. Przekręciła się na drugi bok, w stronę okna przyozdobionego długimi firanami. Kryły się za nimi niewinny blask księżyca. Zatopiła twarz w pościeli, ale ona nie pachniała mchem czy liśćmi.
Płaszcz wyszywany listkami pachniał tym wszystkim. Doprowadzał ją do szału... teraz pragnęła by było to inne szaleństwo. Inna skrajność, granicząca z utracenie świadomości poprzez przyjemność. Drgnęła. Na zielonych polikach zagościła czerwień. Powierciła nogami, ale ten gest jeszcze bardziej ją pobudził. Położyła się na plecy. Żadna zmiana pozycji ani myśli o wypiekaniu ciasteczek, nie mogły powstrzymać tego co powoli w niej narastało. Nawet księżyc zinterpretowała jako jeden wielki symbol tęsknoty. Wstała. Nie mogła tu wysiedzieć, wyleżeć, nie była w stanie tu wystać. Nie chciała tu po prostu być. Pragnęła poczuć wyłącznie las, ale jeszcze bardziej pragnęła zdradzić swojemu towarzyszowi o doskwierającej niepewności. Opowiedzieć mu o dziwaczności tego miejsca, wynieść się stąd jak najprędzej kosztem braku snu. Uciec, nie od Boruma i Inellitte, tylko z tej karczmy połączonej z chałupą. Wyszła z pokoju. Na korytarzu panowała cisza i grasował zapach gorzoły.
"Niech no tylko się jeszcze schleje ten kretyn...Tego by brakowało." pomyślała z przekąsem.
Bezgłośnie stawiała kroki bosymi stopami, co było bezsensowne przy ciężkim oddechu oberżysty, który wszystko zagłuszał. Nie wiedziała gdzie znajduje się maie, ale co szkodziło jej zajrzeć do każdego pokoju z osobna? Dużo drzwi nie było, a chrapnięcia giganta zdradził jego położenie. Jedno pomieszczenie więc wykreśliła już z listy. Podkradła się do najbliższego wejścia, znajdującego się pod schodami. Delikatnie uchyliła drzwi. Nie czuła lilii, nie była więc to jasnowłosa. Gościła w nim woń lasu i...psi... nie, wilczy zapach. Zatopiła się w ciemności małego pomieszczenia.
-Darshes?-spytała niepewnie. Szybkim krokiem zbliżyła się niego po czym uklęknęła. Miód w jego ustach nie wydawał się tak słodki jak na jej ciele, odruchowo obróciła twarz. Nie waliło od niego aż tak mocno, musiał więc mało wypić i mieć słabą głowę.
To pomieszczenie było ciemniejsze od wszystkich. Mimo że znajdowało się w nim okno, nie było wymalowane jasnymi barwami ani oświecone żyrandolem ozdobionym świecami. Czekoladowe oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do mroku. Dostrzegła dziwny zarys. Wyciągnęła ostrożnie dłoń w jego stronę. Delikatnie zbadała nieznajomy dla niej obiekt.
"Uszy...Wilcze uszy..." jej dotyk był delikatny, wręcz przeszedł w pieszczotliwy. Kolejna wskazówka do odkrycia jego tożsamości, tego kim był tylko... teraz nie tego typu myśli zaprzątały jej głowę. Sądziła, że gdy przybędzie do maie jej tęsknota ulotni się niczym pył na wietrze. Tak się nie stało. Wręcz przeciwnie - uczucie spotęgowało. Las, wilcze futro... coraz mocniej działały na jej zmysły. Pragnęła doznać jeszcze więcej, łapczywie schwytać każdą napływającą przyjemność. Rozchyliła usta w zdziwieniu. Jeszcze nigdy w życiu nie doznała nic podobnego.
Zadziwiające było to, że w ogóle nie roznosił się tu zapach ścieków. Cóż...w przeciwieństwie do niej, on nie wykąpał się w tej brei. Miał nieco więcej szczęścia.
Usłyszała dziwny... trzepot? wycofała dłoń. Odchyliła głowę w tył. Delikatny podmuch wiatru otulił jej twarz. Jej zdziwienie powoli wzrastało. Sama już nie wiedziała, o którym z nich jednak była mowa. Wzrokiem powróciła do zielonych, jarzących się oczu. Powędrowała placami wzdłuż jego przedramienia, które wydawało się zagęścić w owłosieniu. Serce mocniej jej zabiło, a krew szybciej popłynęła swoimi kanalikami.
-Wszystko...w porządku?-to pytanie uznała za wyjątkowo kretyńskie, ale musiała to przerwać, ten stan. Klęczała tuż przy pijanym druidzie, który z pewnością nie miał żadnych zbereźnych myśli - przynajmniej w takim przekonaniu tkwiła Frigg.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Już z daleka słyszał, nie tyle ciche kroki driady, co jej oddech. Pytki i przyspieszony. Zupełnie jakby Frigg przebiegła olbrzymi dystans lub niosła coś ciężkiego. A jednak jej chód, aż do ostatniego momentu był całkowicie bezdźwięczny.
Nie położył się ani na chwilę. Trwał w nieruchomym siadzie i tylko uszy strzygły co jakiś czas, wyłapując coraz to nowe dźwięki. Tęsknił choć sam do końca nie wiedział za czym. jednak gdy tylko drzwi cicho skrzypnęły a powietrze wypełnił Jej zapach, od razu wiedział, że to na nią czekał. Serce zaczęło bić jeszcze szybciej i jeszcze gwałtowniej niż wcześniej. Czuł niemal, że wyrywa mu się z piersi.
- Darshes? - zapytał lekko drżący głos.
Był jak melodia dla jego uszu i sprawiał, że serce zabiło mu jeszcze mocniej, jakby to w ogóle było możliwe. Wąski pokoik nagle się skurczył i zaczynał robić wrażenie zbyt ciasnego. Teraz, kiedy podeszła, mógł wyczuć ciepło jej oddechu i woń jej skóry. Mieszała się ona z zapachem czegoś innego, słodszego. Przywodził na myśl rześkie powietrze wśród skutych lodem i śniegiem dolin północy. Zapach koił zmysły, a jednocześnie wzniecał ogień. Targany sprzecznymi uczuciami i całkowicie podległy wilczej naturze, mógł tylko siedzieć i z rozkoszą przyjmować pieszczoty dziewczyny.
Jej drobna dłoń, ciepła i delikatna dotknęła jednego z uszu. Najpierw niepewnie, z włosiem, potem już nieco bardziej stanowczo pod włos. Dotyk sprawiał przyjemność, która niczym błyskawice na burzowym niebie, rozchodziły się wzdłuż kręgosłupa. Zamknął oczy, a z głębi jego gardła wydobył się cichy pomruk. Coś znowu zatrzepotało za jego plecami. Nie przejął się tym zbytnio. W tym momencie, jej ręka była wszystkim o czym był wstanie myśleć. Chciał więcej. Przysunął swoją głowę, jak pies ma w zwyczaju, gdy jego pan czy pani głaszczą go czy drapią za uszkiem, domagając się więcej.
Frigg jednak cofnęła rękę przestraszona lub zmieszana. Otworzył oczy. Ich intensywna zieleń jarzyła się w ciemnościach, jak ogień spalał jego ciało. Ich chwilowy kontakt wypalił w nim dziurę, która zdawała się płonąć na obrzeżach, domagając się zapełnienia tej pustki. Wyciągnął ręce, by przybliżyć ją do siebie, zatrzymał się jednak w pół ruchu, gdy smukłe palce spoczęły na jego przedramieniu. Po raz pierwszy spojrzał na nią. Nie tylko oczy, płonące jakimś odległym płomieniem pożądania i niewysłowioną tęsknotą, ale również jej ciało, odziane w zwiewną halkę, odsłaniającą w tej pozycji znacznie więcej niż dziewczyna mogła się spodziewać.
Opuszki jej palców powędrowały wzdłuż jego skóry, wypełniając jego ciało nową falą przyjemności. Jej ognistorude włosy lśniły teraz niczym zimny płomień, gdy delikatne światło nowiu muskało ich powierzchnię.
-Wszystko...w porządku? - to pytanie przełamało czar.
Nagle odzyskał władzę nad swoimi kończynami. Nad swoim głosem. A jednocześnie stracił panowanie nad uczuciami. Delikatnie ujął palce dziewczyny w swoje dłonie i złożył na nich pocałunek. Lekki, leciutki, zaledwie muśniecie wargami.
- W jak najlepszym porządku. - odpowiedział cicho i sam nie poznał swojego głosu.
Nie. To nie był jego głos. Znaczy był... ta sama barwa, intonacja. Te same usta go wypowiadały... A jednak niósł w sobie dzikość, która brzmiała tajemniczo, acz nie niebezpiecznie.
Płynnym ruchem, niemożliwym dla człowieka, ześlizgnął się z pościeli i szybko zaszedł driadę od tyłu. W blasku księżyca błysnęły jego włosy, teraz gdzieniegdzie przyozdobione białymi kłaczkami i brwi koloru dziewiczego śniegu. Jego naga pierś przylgnęła do jej pleców, a ramiona delikatnie objęły jej własne. Miała tak gładką skórę... tak różną od jego własnej. Setki razy dokładniej wyczuwał każdy zarys jej mięśni, w miarę jak jego własne przesuwały się wzdłuż jej rąk. Przy każdym oddechu jej ciało, na krótki moment bardziej przylegało do jego. Delikatny materiał halki pieścił jego skórę. Jej włosy pachniały rożnymi ziołami, on jednak, z tej odległości, mógł wyczuć delikatny zapach liści i kory. Przywoływało to obraz rodzinnego lasu, miejsca gdzie praktycznie spędził całe swoje życie. Wtulił więc twarz w jej włosy i głęboko wciągnął powietrze. Poczuł, jak każdy muskuł się rozluźnia, a napięcie jakie jeszcze chwilę temu unosiło się w powietrzu prysło. Było tylko uczucie ciepła i spokoju, jakie dawało ciało driady.
- Pachniesz zupełnie inaczej... - powiedział, choć trudno było zinterpretować, co miał na myśli. - Czuje las.... dęby... - szepnął jej do ucha. - W twych włosach niemal słyszę szum wiatru pośród liści. - głos był spokojny, zrelaksowany. - Jesteś jak młoda łania, szykująca się do skoku. Jak woda w leśnym potoku. Człowiek chce cię mieć dla siebie. Ścisnąć i nigdy nie wypuścić... Ale ty się wciąż wymykasz... - jego uścisk nieco przybrał na sile, a raczej stał się bardziej stanowczy. - Nie uciekaj... - niemal błagał. - Nie wymykaj się... Pozostań tak... Jeszcze, choć przez chwilę...
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Pocałunek, o ile tak to mogła nazwać, złożony na jej dłoni wywołał u niej mieszane uczucia. Spanikowała, chciała uciec od niego ręką, chociaż ciepły oddech w połączeniu z wilgocią jego ust sprawił, że ciśnienie w jej ciele zdecydowanie wzrosło. Z początku uznała to za jego kolejny żart, jakby odczytał jej myśli i po raz kolejny chciał sobie z nich zakpić, ale nie potrafiła się zirytować. Nie była w stanie nawet wypowiedzieć słów sprzeciwu, chłonęła go jak gąbkę. Na dodatek jego głos, tak nienaturalny, nie pasował do niego. Wszystko wydało się wielkim absurdem. Nie wiedziałam kim jest, a teraz zastanawiała się z kim ma do czynienia, bo przecież nie brzmiał jak Darshes ani też nie zachowywał się jak znany jej druid, co również nie było do końca prawdą. Być może to byłą kolejna osobowość zamknięta w jednym ciele lub też alkohol wywołał kolejną tożsamość, chociaż bardziej trwała w przekonaniu, że staje się tym kim ona, bo przecież sama siebie nie poznawała. Walczyła z emocjami, które nią targały. Chciały wyjść na wierzch, ale ich nienormalność, a raczej brak przyzwyczajenia jak i wiedzy, starała się zabić przyzwoitością i zasadami etykiety, które nagle zaczęły mieć dla niej znaczenie. Nim jednak cokolwiek zrobiła poczuła jego męski korpus na swoich drobnych plecach.
Zielone ciało mocno się spięło. Chciała go odepchnąć, a wraz z nim wszelkie myśli, które pobudzały jej żądze. Dłoń driady ucisnęła jego udo, blisko wiadomych, dla dorosłych, terenów. Był to gest obronny i bezskuteczny.
"Pachniesz zupełnie inaczej..." pierwsze słowa maie sprawiły, że ciało leśnej dziewczyny zadrżało, a palce wpiły się w spodnie. Głośno westchnęła, niemalże jęknęła, gdy jego oddech zawitał na jej uchu. Bała się w jakikolwiek sposób odezwać, bała się mu przerwać, ale i bała się nieznajomych terenów, na które powoli wkraczała. Rozpracowywał ją każdym zdaniem, grzebał w jej osobowości, tak bezkarnie i pewnie, a ona mu na to pozwalała. On zaś był dla driady tajemnicą. Teraz wręcz dzikim zwierzęciem, nieokrzesanym i niezbadanym. Krył w sobie mrok, który prężył jej ciało. Nie była nawet świadoma niektórych swoich ruchów. Wypięła klatkę piersiową, gdzie na wysokości piersi odznaczyły się dwa charakterystyczne cienie, a pośladkami dosunęła się do jego krocza.
Przylgnęła do niego. Odchyliła delikatnie głowę, policzkiem zatarła o jego zarost. Nawet tak prosty ruch obdarował ją nieograniczoną przyjemnością. Oddychała szybko i głośno. Ucisk mężczyzny nie był silny, ale wypełniony męskością. Przede wszystkim jednak poddawała się jego dzikości. Wilczy zapach włosia wydawał się niebezpieczny, zaś woń lasu wlewał w nią spokój. Chciała wyrwać się z etycznych macek i zagłębić się otchłań, gdzie moralność nie ma znaczenia. Móc się wyzwolić, wkroczyć na leśne tereny i dać się porwać bestii, złamać wszelkie prawa tylko... nie potrafiła.
Czekoladowa głębia próbowała odnaleźć drogę w zieleni wypełnioną pierwotnymi instynktami. Czuła, że krąży gdzieś po omacku i nie potrafi się odnaleźć, a drapieżnik w niej siedzący nie chciał się poddać - pragnął wolności.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Cał sylwetka Frigg przywarła do jego ciała. Jej włosy, jej plecy.... jej szyja, tak doskonale wyeksponowana... jej pośladki. Ciałem druida wstrząsnął dziki dreszcz, gdy poczuł, jak paznokcie dziewczyny wbijają mu się niebezpiecznie blisko krocza. Nie było to nieprzyjemne, może nawet trochę go to podniecało. Wszak ta zmysłowa istota, która doprowadzała do szaleństwa wszystkie pięć zmysłów, nie była posłuszną panienką z dobrze ułożonego domu, ani ladacznicą z przydrożnego burdelu. Była duchem dębu, nieco mniej dzika personifikacją natury. Niemalże tym samym czo on, a jednak dość inna by oszałamiać... by szokować swoją zmysłowością.
Wiedziony instynktem złożył pocałunek na szyi driady. Delikatny, jakby była płatkiem kwiatu, którego co gwałtowniejszy ruch mógłby zerwać. Jego ręce rozluźniły uścisk, a opuszki palców powędrowały wzdłuż ramienia. Równocześnie usta maie wędrowały, nie w górę jakby się można było tego spodziewać, a w dół i zatrzymały się na obojczyku. W tej samej chwili gdy dłonie dotknęły cieniutkich pasków halki, Darshes złożył żarliwy pocałunek w miejscu gdzie szyja łączyła się z jej wspaniałymi ramionami. Jego palce, nawykłe do badania ludzi(chodź częściej badał ich za pomocą magii) niemal od razu znalazły najbardziej spięte z mięśni w ciele dziewczyny. Powoli i delikatnie zaczął je masować, by po chwili zwiększyć intensywność, lecz nie sprawić partnerce bólu. Wargi składały teraz delikatne pocałunki na ramionach dziewczyny, a każdy ruch jego dłoni, sprawiał, że ramiączka satynowej koszulki nocnej zaczęły się powoli zsuwać z ramion.
Przestał na chwile, by złapać oddech i niemal od razu powrócił do pieszczot. Ręce powędrowały teraz w dół, nie wzdłuż ramion, ale po zgrabnej sylwetce. Czół pokusę, by zatrzymać się na wysokości piersi i sprawić Frigg jeszcze większą przyjemność, ale myśl, że mogło jej się to nie spodobać, była niemal paraliżująca. Zamiast tego zawędrował na wysokość tali driady. Prawą przytrzymał ją w pasie a lewą położył na zewnętrznej stronie uda. Głaskał je delikatnie i masował kolistymi ruchami.
- Jesteś wspaniała - szepnął jej w ucho.
Nie było potrzeby tego robić, czuł jednak, że te słowa powinny być nie głośniejsze od szeptu, wszak tylko do niej było to skierowane. Przysiadł za nią i pociągnął do tyłu, delikatnie acz stanowczo. Jej ciało przywarło do niego, opierając cały swój ciężar na nim. Była taka lekka i drobna... Jego dłoń przesunęła się z uda na pośladek, podwijając delikatnie satynową halkę. Zwinne palce poruszały się wzdłuż biodra, delikatnie je pieszcząc, jednak nie zapuszczając się dalej. Drugą ręką zaczął głaskać jej brzuszek. Jego usta wróciły teraz do jej szyi ze szczególnym uwzględnieniem karku. Pocałunki były nieco odważniejsze i bardziej zdecydowane. Jednak gdyby Frigg odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy, zobaczyłaby zapewne żar pożądania, mogący spalić o wiele więcej, niżeli delikatny kwiat jej jestestwa. Płomień, który choć powstrzymywany, znajdował ujście w każdym jego dotyku, w każdym pocałunku. Ogień, który w każdej chwili mógł wybuchnąć i pochłonąć ich oboje. Jego usta, delikatnie zacisnęły się na płatku jej delikatnego ucha. Płomienne włosy driady łaskotały go lekko po twarzy.
Gdyby któreś z nich zechciało się zainteresować otoczeniem, co było mało prawdopodobne, zauważyliby, że moc maie zaczęła się wymykać spod kontroli. Pokój, wcześniej mały i spartański, zaczął się wypełniać bajkową atmosferą. Drewniane nogi łóżka pokryły drobne, bo jeszcze nieotworzone kwiaty lotosu. Jakim cudem przeżywały i nie więdły bez wody? Sprawcą mogła być tajemnicza, barachitowa aura pokrywająca cały pokój. Z szafy zaczęły wydobywać się pędy, pokrywające podłogę dywanem z liści, które kolorem w świetle miesiąca przypominały fiolet i srebro. Gdzieś w kącie, gdzie winna stać torba Darshesa, piętrzył się stosik roślin, jednych dziwaczniejszych od drugich. Żadna jednak na szczęście nie chciała pożreć dzieci lasu, a wręcz zdawały się przesycać powietrze aromatyczną wonią, która zdawała się wyostrzać wszystkie zmysłu. Szczególnie wrażliwość na dotyk.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Pierwszy pocałunek, którym obdarował ją druid, wywołał w niej nową falę uczuć. Czekoladowe oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu, jakby zdziwiona była tym, że pozwala na przekraczanie granic na jej ciele. Każdy jego ruch wydawał się ostrożny i, chociaż trudno było skupić myśli w jedną logiczną całość, wydawał się przemyślany. W ten sposób przyprawiały ją o dreszcze wypełnione niecierpliwością. Wzdychała coraz mocniej i głośniej. Tych dźwięków w sobie nie poznawała. Ukryte przez 120 lat kobiece zdolności teraz wydobywały się pędami z jej krtani, ale także sprawiały wrażenie jakby zawładnęły zielonym ciałem driady. Wiła się z podniecenia wciąż nie chcąc dać za wygraną, a jednak ulegała mu coraz bardziej. Wszelkie słowa jakie wymawiał były jak urok, który przechodził coraz to na wyższy poziom zawładnięcia dziewczyną.
Przełomowym momentem dla leśnej istotki było jednak jęknięcie, gdy dłoń mężczyzny mimochodem powędrowała w okolice pośladka.
-Och, Darshes...-jej głos był inny, wypełniony pragnieniem, które, jak na ironie, zmieszało się z prośbą o zaprzestanie. Paznokciami zaznaczyła blado-czerwone szlaki u jego prawego przedramienia. Ten gest w zwyczaju miał bardziej motywować do działania niżeli odpychać. Ciało driady prężyło się samoistnie, dostosowywało do sytuacji, ale w żaden sposób nie zwiększało zwiększało napięcia.
Pragnęła jeszcze więcej, ba! Wręcz wzbudził się w niej nowy rodzaj irytacji, że musi czekać, że nie dotyka jej coraz niżej... Szybko jednak ta złość przeradzała się w zawstydzenie. Miała wrażenie, że zapadnie się pod ziemie z zażenowania, które pochłaniało każdą jej cząsteczkę. Kolejne pocałunki sprawiły, że jej kolejny ruch był zaledwie kwestią czasu.
Zwróciła głowę w jego stronę przechylając przy tym lekko ciało na bok. W hipnotyzujących, zielonych oczach dojrzała żar i pragnienia, zaś czekoladowa głębia wypełniła się barwą namiętności. Ujęła w dłoni polik mężczyzny i przyciągnęła delikatnie do siebie. Ich usta spotkały się na prostej drodze wyznaczonej przez driadę. W tym jednym pocałunku poczuła ogień rządzący w ciele mężczyzny, a także wilgoć w ich ustach, której powoli brakowało dziewczynie z powodu jęków i szybszego oddechu. Jej języczek współgrał z tańcem jego języka, z początku bardzo namiętny później już zdecydowanie bardziej erotyczny i zmysłowy. Był drugim mężczyzną w życiu Frigg, który zagościł na jej ustach. Nie powinien mieć szansy nawet tego zrobić, ponieważ to właśnie pocałunek miał dotrzymać obietnicy wierności i wiecznej miłości na ołtarzu, pod bukietami białych kwiatów uwieszonych tuż nad głowami narzeczonych.
Gwałtownie oderwała się od niego.
W jej oczach pojawiło się przerażenie. Długo jeszcze nie patrzyła w jego stronę, szukała wzrokiem czegoś czego mogła się uczepić i wyładować strach, ale żadna z nich w niczym jej nie pomagała. Starała się także odpowiedzieć sobie na pytanie lub też wynaleźć wyjaśnienie jej zachowania. W końcu wróciła do zielonego punktu wyjścia. Chciała uciec z tego pokoju, nie pokazać mu się nigdy więcej, a jednak nie potrafiła go zostawić.
-Ja...-niemalże westchnęła wypowiadając to hasło-...Ty...-dolewała kolejno oliwy do ognia, która wypalała jej dziurę w głowie. Nie wiedziała już nawet co chce powiedzieć ani co chciała mu przekazać, jeżeli w ogóle planowała udzielić mu jakiejkolwiek informacji.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Pocałunek był magiczny. Nie przypominał żadnego z tych, które doświadczył w swoim krótkim życiu. Lub długim, zależy, kto jak na to patrzył. Pełen był pasji i namiętności. Wargi Frigg były gorące i miękkie. Przejęła całkowitą kontrole nad pocałunkiem, a maie dał się ponieść uczuciom. Ich języki tańczyły w szalonym tańcu namiętności i pożądania. Jej brązowe oczy, półprzymknięte i jakby rozmarzone zdawały się być taflami, w których duch lasu nagle zechciał się zanurzyć i już nigdy nie wyjść.
I nagle, w jej oczach coś się zmieniło. Źrenice jej się rozszerzyły... ze strachu bądź też z niedowierzania. Coś pękło głęboko w duszy driady. Jakaś niewidzialna nitka, którą wspólnie nagięli tego wieczoru. Magiczny pocałunek, który według bardów łączył dwie dusze, zdawał się ich teraz rozdzielać. Coraz dalej i dalej. Przepaś rosła z każdym jej ruchem. jak zaczarowany, siedział i obserwował. Obserwował jak driada kładzie mu ręce na ramieniu. Jak wyrywa się z jego uścisku. Maska pożądania całkowicie opadła, spowijając jej twarz najpierw w strachu, następnie w zmieszaniu, a w końcu i w zawstydzeniu. Poderwała się, panicznie rozglądając się po pokoju, jakby szukając ucieczki z jaskini niedźwiedzia. A może i od czegoś innego...
Białe uszy położyły się po równie białych włosach. Darshes, siedząc na ziemi miną przypominał zbitego psa, nie bardzo wiedzącego co się dzieje. Jego głowa leciutko się obniżyła, a zielonkawe oczy spoglądały na driadę ze smutkiem i ze skrucha. Zdawało mu się, że zrobił coś nie tak. Być może, zbyt mocno naciskał na dziewczynę. W tym momencie poczuł, że jeśli przez to Frigg go znienawidzi, on znienawidzi samego siebie.
Moment jednak bezlitośnie przepadł, a miejsce pożądania zstąpiła tęsknota. Nagle zabrakło mu jej delikatnego dotyku... Jej cichego głosu... jej drżącego oddechu. Jej ust... Czuł, że przepaść między nimi rośnie i jeśli czegoś szybko nie zrobi, urośnie do tak niebotycznych granic, że żaden most nie będzie wstanie połączyć obu stron. Nie chciał tego. Sam nie wiedział dlaczego, ale z pewnością tego nie chciał. Czuł, że zbierało mu się na płacz. Nad kim? Nad sobą? Nad nią? Nad nimi? Co się z nim działo? Gdzie się podział ten bezlitosny morderca, który zabijał bez mrugnięcia okiem. Gdzie się podziewał ten duch lasu, który gotów był uśmiercić niewygodnych dla niego ludzi? I kim do jasnej cholery jest ta kobieta, która rozbudziła w nim tak płomienne żądze? Żądze, o których myślał, że na dobre zniknęły w odmętach zemsty...
Na słowa driady, druid przesłonił sobie oczy, nie będąc pewnym, czy przeciera oczy z łez czy po prostu stara się ukryć przed driadą, jak samotny był do tej chwili. Była to samotność o istnieniu której nawet on nie zdawał sobie sprawy. Jego serce poszukiwało czegoś co zapełniłoby tą pustkę. Morderstwo dokonane w Rododendronii, tylko podsyciło ogień zemsty i jeszcze bardziej rozdarło jego serce na kawałki, teraz jednak driada podłożyła pod nie ogień i sprawiła, że każda cząstka jego duszy płonęła na myśl o niej. Kiedy jedna jego część nawoływała go do porzucenia driady i kontynuowania poszukiwań, druga uczepiła się jej jak rzep psiego ogona. Ta wewnętrzna walka kosztowała go siły, które wypływały z niego w zadziwiającym tempie. Poczuł się nagle stary i zmęczony, choć wedle standardów jego razy był niewiele starszy od dziecka.
Nabrał głęboko powietrza i wypuścił je. Skąd te zawahania? Przecież obiecał sobie, że stanie się narzędziem zemsty. Obiecał to Im. W jego życiu nie powinno być żadnego innego celu. Powinien być pustą skorupa, po brzegi wypełnioną nienawiścią, ale gdy tylko opuścił ręce i znów spojrzał na driadę, od razu zrozumiał, że już nie potrafi. Nie w stosunku do niej. Ona była inna. Była wyjątkowa. Była taka... czysta. Zdawała się nieskalana, przez chęć mordu. Na jej rękach nie ciążyła krew wielu niewinnych istot. I w tym monecie, z bólem serca, maie uświadomił sobie, że Frigg była całkowicie poza jego zasięgiem. Należała do innego świata... jaśniejszego. Podczas gdy on siał śmierć i zniszczenie, ona poszukiwała sposobu na przywrócenie życia, na uratowanie czegoś cennego. Prawdopodobnie siebie.
Musiał sie zmierzyć ze swoimi myślami i potrzebował na to czasu. Jednak Mauria nie zamierzała go im dawać. Żadnemu z nich. A więc musiał to im ułatwić. Jeśli po tym wszystkim oboje przeżyją, a iskra z dzisiejszej nocy wciąż będzie się tliła... znaczy się, że tak ma być. Jeśli nie, cóż... każde z nich miało swoją drogę i swój świat.
- Rozumiem. - powiedział, chociaż coraz bardziej czuł, że nie rozumie niczego.
Podniósł się z podłogi i podszedł do niewielkiego okna. Księżyc wisiał mniej więcej w połowie nieboskłonu, może trochę dalej. Kiedy maie stanął w jego blasku, ten odbił się w jego zielonkawych, lśniących oczach. Srebrny Glob od zawsze był symbolem samotności, i tak jak pół roku temu, tak i teraz maie wpatrywał się w jego świetlaną powierzchnię, a gorące uczucia w jego sercu toczył bój. Racjonalizm wygrał, choć było to niepewna i chwilowa victoria.
- Zeszłej nocy, śnił ci się koszmar. - powiedział starając się znaleźć jakiś temat do rozmowy. - Gdybym nie był wykończony, może bym odszedł, a jednak coś mi kazało zostać. Mamrotałaś coś o ślubie i ogniu... - ucichł na chwilę. Nie spoglądał na driadę. Możliwe, że już uciekła, niepostrzeżenie wymykając się za jego plecami. - Mniej więcej domyślam się co mogło zajść i domyślam się, że nie masz zamiaru o tym rozmawiać.
Słowa: "Szczególnie nie teraz" rozbrzmiały niewypowiedziane w ciszy jaka zapadła w pokoju. Darshes obrócił się i spojrzał na driadę. Trudno było ją dostrzec wśród ciemnych zarysów pokoju. Postanowił, że uchyli przed nią rąbek tajemnicy. Nie zbyt wiele, tyle tylko, by rozwiązać sobie ręce i być może zarzucić most nad rozpostartą między nimi otchłanią.
- To może ja zacznę?
Jeszcze nie skończył tego mówić, a już rzucił się w stronę driady. Pokój rozświetlił się barachitowym światłem, sprawiając, że mroki nocy niemal całkowicie ustąpiły, przynajmniej w tej jednej chwili. Jeszcze w skoku, jego ciało rozpadło się na miliony kawałeczków, drobnych i świecących. Owe cząsteczki, z wyglądu przypominające świetliki bądź odległe gwiazdy, jeszcze przez chwilę unosiły się w powietrzu, migocząc i napawając wszystko jaskrawym blaskiem, by potem, z prędkością błyskawicy zebrać się w jednym miejscu.

Ciało zakończyło skok. Potężne, blisko osiemdziesięciokilogramowe cielsko, mierzące ponad półtora metra długości, wylądowało miękko na łóżku, powodując tylko niewielkie skrzypnięcie. Masywne, białe łapy, zakończone ostrymi pazurami wbiły się w pościel, utrzymując równowagę na niepewnym gruncie. Gęsta, srebrna sierść zakołysała się na grzbiecie bestii, gdy ta odwrócił głowę w stronę driady. W długim, półotwartym pysku Frigg mogła ujrzeć rząd białych kłów, które z łatwością przebijały skórę i gruchotały kości. Dwoje żółtych oczu o złocistych źrenicach wpatrywało się w nią z niemym rozbawieniem. Zdawać by się mogło, że wilk się uśmiecha. Jego ogon zamachał dwa czy trzy razy, potwierdzając rozbawienie zwierzęcia.
Wilk na chwilę przymknął oczy, a jego ciało otoczyła zielonkawa poświata. Zmiana narządów w wilczym ciele była prostsza niż w ludzkim, musiał je jednak dostosować do całości tak, by nie splunąć na ziemię krwią.
- Usiądźmy. - powiedział ludzkim głosem. Brzmiał trochę inaczej niż w humanoidalnej postaci. Jego słowa przypominały warczenie, acz można było zrozumieć większość z nich. Uginając białe łapy, ułożył swoje potężne cielsko na kołdrze, zostawiając trochę miejsca dal driady. - Na siedząco się lepiej słucha.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Małymi krokami odległość między nimi zwiększała się, a każdy kolejny gest wypełniał się coraz to większą nienawiścią. Wrogość kierowała wyłącznie do siebie i swojej przeszłości, ale wyrażona ona była w obecnym czasie i przestrzeni, a jednak zdawało się jakby kompletnie nie dotyczyła druida. Oklapnięte uszy w połączeniu ze smutną zielenią oczu maie sprawił, że zezłościła się na siebie jeszcze bardziej. Mimika twarzy driady jednak nie zdawała się aż tak tego wyrażać. Zwykły obserwator, osoba trzecia, stwierdziłaby, że zielona postać z każdą sekundą dziczeje. Stawała się zwierzęciem, które znajdowało się w niekomfortowej sytuacji i reagowało na to agresją, a wszelkie wyższe uczucia przestał istnieć w jej mniemaniu. Jedynie instynkt, żadne siłę wyższe kierowały tym stworzeniem.
Spięła się mocno na pierwsze słowa Darshesa, który skierował się w stronę okna. Ona nie rozumiała niczego i nie chciała rozumieć. Była to idealna okazja by stąd uciec, bezpowrotnie. Jednak na kolejne słowa zesztywniała, przez co dłoń nie sięgnęła już klamki, od której dzieliło ją zaledwie kilka centymetrów. Opuściła ostrożnie rękę.
-To był tylko sen.-jej słowa były niczym żyleta, niezwykle ostre a kolejny ruch mógłby doprowadzić do zranienia. To zdanie wyróżniało się, mimo wszystko, zwykłym, zdecydowanym stwierdzeniem. Nie było to też do końca kłamstwem, w końcu był to rzeczywiście sen, który dopadł ją podczas zwalczania gorączki lub też wizja pod wpływem narkotyków jakimi dane było się jej nawąchać u wiedźmy.
Nagłym ruchem obróciła się w jego stronę, instynkt podpowiedział jej zasadzkę od tyłu, co było oczywiście mylną informacją. Dla Frigg światło stało się niebezpieczeństwem. Oślepił ją barachitowy blask, który okazał się być zwykłym efektem magii, ale też znikając pozostawił po sobie smugi cienia, które skierowały się w jej stronę. Cofnęła się kilka kroków dalej nie chcąc wdepnąć w nadciągającą kałużę ciemności, chociaż akurat one były zwykłym następstwem nagłego rozjaśnienia a nie prześladującymi postaciami widywanymi w różnych sytuacjach. Przywarła do ściany, a paznokciami zaskrobała w drewnie. Uniosła wzrok i dojrzała kogoś nowego.
Biały wilk. Biła od niego potężna energia oraz mieszanka emocjonalna w postaci wysokiej godności i bezpieczeństwa, a także nicości w złotych blaskach. Na moment w oczach Frigg stał się duchem lasu. Nigdy nie byłą w stanie pojąć potęgi tych zwierząt. Nie były tak masywne jak jelenie, ani silne jak niedźwiedzie, ale zawsze wyróżniały się z tłumu. Śnieżna postać przyozdobiona została jasnymi, srebrnymi barwami księżyca, co zwiększało jego władzę, której nie potrafiła się poddać i nie miała nawet zamiaru tego zrobić. Mimo to, poczuła się przy nim malutka. Wydawało się, że jest zwierzęciem kompletnie pochłoniętym dziczą. Bestią, świeżo uwolnioną z klatki, która teraz utknęła pod ścianą bez wyjścia. Krążyło groźnie z kąta w kąt wyczekując idealnego momentu na atak. Widziała w Darshesu jedynie zagrożenie.
A jednak nie wyszła.
Zajęło to trochę czasu, ale odpuściła. Troszeczkę. Wciąż wpatrywała się w niego próbując wyczytać jego intencje, te prawdziwe, bo te, które ukazywał nie były dla niej przekonywujące. Prawdopodobnie przytrzymała ją jedynie ciekawość, a może posłuszeństwo wobec towarzysza? Niespisana umowa między nimi względem kupca.
Powolnymi krokami zbliżyła się do łóżka. Oczywiście okrężną drogą, jakby chciała wyłonić się z genialnej kryjówki, chociaż cały czas była widoczna. Czekoladowe oczy prześladowały go przez cały czas. Nie było momentu, a nawet sekundy by spojrzała gdzieś indziej. Palce przetarły się między sobą gotowe uchwycić sztylety, które nie towarzyszyły zielonej postaci. Była bezbronna, przyodziana jedynie w halkę, kierowała się wyłącznie instynktem. Jej kroki były miękkie i wymijały wszelką roślinność. Poczuła wilgoć w dłoni, wiedziała, że drobne ranki od oparzeń powoli się otwierały.
Podeszła jeszcze bliżej, zbadała róg łóżka pozostawiając po sobie kilka czerwonych kropel, ale nadal nie odrywała od niego wzroku. Przysiadła, jedną nogą zgięta na łóżku, droga swobodnie zwisała w dół sięgając podłogi. Milczała jeszcze długo badając sytuację, a także nie pozwalając mu się odezwać. Jego słowa mogłyby ją spłoszyć w każdej chwili.
-Nie jesteś druidem.-rzuciła chcąc potwierdzić sytuację na głos-Potrafisz kontrolować roślinność, ale to nie czyni Cię wyłącznie druidem, tak samo jak rozumienie mowy zwierząt. Zbyt profesjonalnie to opanowałeś.-zaczęła powoli nakręcając się coraz bardziej-Nie jesteś też człowiekiem, bo nie ma w Tobie człowieczeństwa.-cień przyozdobił niebezpiecznie jej twarz- Uratowałeś mnie u tej starej rury, a jednak mnie zabroniła używać magii. Sobie z resztą też... tak to by już dawno mnie uleczyła, nie pieczętowałaby także przejść, nie musiałaby wprowadzać mnie w trans, a jednak Ty...-ostatnie słowo podkreśliła niezwykle niskim tonem głosu-...Ty mogłeś to zrobić. Nie...nie mogłeś, potrafiłeś. Nie tylko leczyć, ale i ją oszukać, jeżeli można by to tak nazwać. -kącik jej ust uniósł się nieco nienawistnie- Masz zdolność leczenia bez używania magii? Musisz pochłaniać bardzo dużo energii...czyjejś energii, szczególnie, że musiałeś uleczyć mnie. Tego jednak nie jesteś w stanie zrobić. Nawet mag byłby wyczerpany przez takie zabawy na kilka tygodni, chociaż to był mój najbardziej wątpliwi argument, bo przecież mogłam tyle czasu gnić w łóżku, aż do Twojego powrotu mocy.-dopowiedziała nieco kpiąco względem samej siebie-Przybierasz postać lisa...-zaczęła na nowo-...i w dodatku pod wpływem upojenia alkoholowego nie znużył Cie sen, co zazwyczaj towarzyszy takim przypadkom. Coś o tym wiem...-rudo-brązowe pasmo spłynęło jej na twarz. Nie musiała usłyszeć podsumowania jej argumentów, aczkolwiek bardzo ceniła sobie wypowiedzenie faktów na głos-Mów więc.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

- Dobrze - odparł wilk, a w jego głosie można było wyczuć nutę rozbawienia. - W przeciwieństwie do tych ludzkich idiotów, potrafisz wyciągać wnioski. Doceniam to.
Bestia ułożył swój biały pysk na pościeli, ślepiami spoglądając w stronę driady. Jej zapach był teraz niesamowicie wyraźny, nie wywoływał już jednak pożądania a jedynie tęsknotę. Puszysty ogon uderzył raz w pościel. Ciężko było określić dlaczego.
- Parę dni temu wspomniałem ci, że wychowałem się pośród twojego ludu, prawda? - odparł przypatrując się jej nieufnej minie. - Mówiłem prawdę. Jestem jednym z niewielu, a być może jedynym mężczyzną, którego wychowywały driady. Proszę, nie dodawaj do mojej historii osierocenia czy innych tego typu rzeczy. Nie mam pojęcia, co się stało z moją rodziną... tą prawdziwą. Od kiedy uzyskałem świadomość, byłem jedynym osobnikiem mojego gatunku w promieniu kilkuset mil. Mówiąc szczerze, nigdy nawet nie spotkałem żadnego innego ducha lasu. - Rzucił driadzie bystre spojrzenie i westchnął cichutko. - Tak, dobrze się domyśliłaś. Jestem tym, co inne rasy nazywają Maie, choc nie możesz mnie brać, za typowego przedstawiciela tej rasy...
Przeniósł wzrok na księżyc. Jego dysk hipnotyzował wilka. Poczuł się nagle niezwykle samotny. Mimo beznamiętnie rzuconych słów na temat swojej rasy, naprawdę odczuwał pustkę na myśl o nich. Jacy byli? Czy chociaż w drobnym procencie przypominali jego? Czy, gdyby istnieli w północnych borach, którykolwiek by go przygarnął? A może ich zwyczajem jest porzucać młode, by samemu dawały sobie radę bądź przepadły. Ta ostatnia myśl wywołała skrzywienie na pysku druida. Nie była to najpiękniejsza wizja, ale niektóre zwierzęta tak robiły, więc czemu nie duchy lasu?
- Wracając jednak do tematu. Pochodzę, ze Złocistego Boru, z Ash Falath'neh. - było to określenie elfickie, ludzie niestety nie mieli nazwy na ten wspaniały las. - Tam też driady wychowywały mnie przez blisko dwa dziesięciolecia. - westchnął ponownie i obrócił łeb w stronę driady. - Jednak nadszedł czas, gdy dla moich przyjaciółek przestałem być tylko towarzyszem zabaw. Nadszedł czas, gdy leśne panny...
"Akurat! - pomyślał z ironią. - "Większość z nich już dawno nie powinna być pannami i tylko ich zwyczaje trzymają je z daleka od zamążpójścia!"
- ... dłużej nie mogły się zajmować leśnym podrzutkiem. Musiały mię oddać. - mówił o tym spokojnie, gdyż rozumiał ich decyzję. I to nie tylko ze względu na tamten incydent. Pozostając z nimi, nie mógłby odkryć nic o swoich mocach, ani o roli jaką winien był pełnić w lesie. - Przygarnęli mnie druidzi. - jego słowa nagle stały się cieplejsze, a od strony bestii zdawała się promieniować radość. Jej ogon wierzgnął kilka razy, szaleńczo, w oznace radości, a z gardła wydobył się cichy i delikatny pomruk. Zupełnie jak u psa, którego się drapie z uchem.
- Krąg stał się moim domem. Jeśli driady mogę określić matkami, ich nazwałbym ojcami i braćmi. - słowa te przyniosły wspomnienia wielu różnych incydentów z przeszłości. Wielu osób o uśmiechniętych czy zmartwionych minach. Wybuchy gniewu i śmiechu. Czasy nauki, zabaw i leniuchowania. Wszystkie te sceny zdawały się mieszać w jedną całość i oszałamiać ogromem emocji. - Najpierw jako nowicjusz, potem zaś jako członek kręgu, nareszcie poczułem się członkiem leśnej społeczności. Byliśmy nie tylko sędziami wśród - jak by to ludzie określili - mniej cywilizowanych ras. Przede wszystkim byliśmy opiekunami i strażnikami. Chroniliśmy mieszkańców lasu przed tym co mogło ich skrzywdzić, a jednocześnie oddawaliśmy cześć naturze i zgłębialiśmy jej tajniki.
Teraz jednak jego twarz zaszył cień. Po tak promieniującej radości, psyk wilka nagle stała się dzika i niebezpieczna. Teraz naprawdę przypominał swojego polarnego odpowiednika.
- Jednak zapomnieliśmy, że poza naszym lasem cień chciwości i ambicji wzrastał i zaczął przekraczać granicę. Powinniśmy byli zareagować już na pierwszy sygnał. Zamknąć granicę Ash Falath'neh i nie dopuścić nikogo z zewnątrz... - jego gardłowy głos wydawał się przepełniony nienawiścią i smutkiem.
Nie widział już driady. Widział mężczyznę w czerwonych szatach z olbrzymim rubinem i poczerwieniałą twarzą. Powinni go wtedy zabić, a następnie eliminować każdego, kto ośmieli się wejść do lasu.... Nie. To nie było obowiązkiem druidów. On powinien był to zrobić. Był duchem lasu, jego strażnikiem i nadzorcą. Powinien był bronić swego domu wszelkimi możliwymi sposobami. Tak jak jego krwawi poprzednicy z ludzkich legend.
- Magia kręgu przepadła. Bez niej Złocisty Bór przestał być tym czym był dawniej. Kiedyś mogłaś bezpiecznie przemknąć obok wilka... spokojnie pogłaskać sarnę, czy śpiewać na gałęziach, otoczona złotym listowiem, razem z innymi ptakami. Dziś wilki zabijają więcej jeleni, niż same mogą zjeść. Niedźwiedzie stały się dzikie i niebezpieczne, a rozmowa fauną graniczy z niemożliwością nawet dla mnie. Zmieniła się też roślinność. Wiecznie złociste dęby, teraz zaczynają przypominać poskręcane kikuty o zeschłych liściach. Słyszałem ich jęki jeszcze na długo po tym, jak opuściłem las... - mówił to z bólem, bo i ból rozdzierał jego serce. - Wśród wąwozów, pomiędzy którymi dawniej szemrały strumyki, gdzie driady przerywały swój patrol by choć na chwilę porozmawiać z nimfami, dziś wiją się pnącza Diabelskiego Snu, gotowe udusić nieostrożne istoty. W mateczniku zobaczysz mięsożerne rośliny, chowające się w cieniu największych z dębów, które jeszcze oparły się zmianom. Ale najgorsze jest to, że bez mocy druidzkich rytuałów, nikt: ani elf, ani satyr, ani nawet driada, nie jest wstanie zatrzymać tych zmian, nie mówiąc już o ich odwróceniu.
Na jego twarzy wymalował się ból. Natura się zmieniła, ale nie tylko ona. Zmieniły się też serca mieszkańców. Dziś każdy nieznajomy, jeśli w porę się nie zidentyfikuje, dostaje pierzastą strzałę między łopatki. Elfickie miasteczko ukryło się za potężną barierą, tak, że mało kto pamięta, gdzie się ono w ogóle znajduje. Jednak najbardziej ucierpiało serce druida. Osoby które znał przez prawię pół wieku zniknęły, a w jego sercu narodziło się nowe, zupełnie wcześniej nie znane uczucie. Specjalnie jednak mówił o zniknięciu druidycznej magii, a nie wybiciu druidów, by nie zdradzić celu jego misji. I by driada nie zorientowała się, że ma przed sobą zupełnie szaloną bestię... Istotę, dla której życie innych straciło znaczenie.
Nie chciał by się tego dowiedziała. Wmawiał sobie, że to przez wzgląd na misje. Okłamywał jednak samego siebie. W rzeczywistości nie chciał jednak, żeby Frigg się go bała. Nie zniósłby jej widoku, gdyby trzęsła się ze strachu przed nim. Nie chciał również by go znienawidziła. Mógł mieć tylko nadzieje, że klątwa nie aktywuje się tutaj, gdzie roślinności jest tak mało i że nie zacznie ślepo unicestwiać wszystkie żywe istoty, które znajdą dość odwagi by stanąć mu na drodze.
- Opuściłem więc las w poszukiwaniu drani, którzy byli odpowiedzialni za to, co się stało. - w jego głosie słychać było jad. Nie musiał dodawać co z nimi robił gdy ich odnalazł. - Te poszukiwania zaprowadziły mnie do Thenderionu.
Odetchnął głęboko, siłą woli odpychając od siebie smutek i nienawiść. Tak jak pocałunek rozdrapał stare rany w sercu driady, o których maie nie miał pojęcia, tak ta historia sprawiła, że jego dusza krwawiła obficie. Postanowił pomyśleć o czymś innym... Jak na przykład o ich ognistym pocałunku. Jego oczy odruchowo powędrowały w stronę ust driady. Ta jednak chyba przyłapała go na wpatrywaniu się w nią, bo odwrócił spojrzenie, zawstydzony.
- I jak? Może też coś o sobie powiesz?
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Rozumiała podejście mężczyzny do zamknięcia granic. Frigg bardzo się nie podobało, że driady aż tak spoufalają się z resztą ras. Podchodziła do takich spraw coraz to bardziej... intuicyjnie. Rozmnażać się, chronić las... to wszystko. Żadnych większych uczuć do istoty drugiej, chyba, że jest nim zwierzę bądź roślina. Nic więcej. Wszelkie "wyższe uczucia" prowadzą jedynie do katastrof, jedną z nich najwidoczniej przeżył i druid. Jego bracia zaufali osobnikom, którym nie zależało na naturze, ot konsekwencje tego dziwacznego związku. Przypomniały się jej driady spoza granicami lasów, które dane było jej spotkać. Szybko jednak oddaliła te myśli, które wywoływały w niej momentalną furię. Nie potrafiła zrozumieć skąd ich nagłe zainteresowanie handlem czy życiem mieszczańskim.
Przyglądała mu się uważnie idealnie odbierając każdą jego zmieniającą się reakcję. Od radości, wyrażoną ogonem, poprzez niesłyszalne wręcz warczenie wydobywające się z jego serca. Darshes prezentował się teraz w zupełnie innym świetle. Tym razem, gdzieś w głębi serca, odczuła jego towarzystwo, a nie jedynie złoty interes. Podróżowali razem od dłuższego czasu, ale był dla niej... nikim. Jedynie towarem, osobą, która też chce coś zyskać w tym, jakkolwiek by to nie brzmiało, śmiertelnym mieście. Omijając oczywiście sytuację sprzed kilku chwil kiedy to zbliżyli się do siebie w nieco inny sposób.
Zatęskniła za lasem, ale nie do końca wiedziała już w jaki sposób to robi. Nie odczuwała wyłącznie fizycznych zachcianek, sprawa też ta nie tyczyła się psychicznych zapotrzebowań. Chodziło wyłącznie o mentalność, tą którą w sobie posiadał. Ulegała jej najprostszym gestom, choćby i zwykłemu machnięciu białej puszystości. O dziwo nie odczuła strachu, nawet w tedy, gdy groźny, biały pysk prawie, że ociekał krwią zmarłych.
-Dlaczego? -przerwała nadciągającą ciszę-I w jaki sposób ich dusze... odeszły?-dodała ciężko na koniec, stawiając ostrożnie kolejne pytania.
Przechyliła zaciekawiona głowę gdy druid skupił uwagę na jej twarzy. Wędrowała linią jego wzroku po czym, odruchowo i delikatnie, palcami powędrowała do punktu zaczepienia. W momencie zbliżenia się części ciała do dolnej wargi, drgnęła, jakby ocknęła się z hipnozy. Czyżby się zawstydził? Nie bez wyjątku, sama Frigg poczuła dziwne rozpalenie onieśmielenia. Zwinęła dłoń w kłębek, a czekoladowe oczy spojrzały ukradkiem na kraniec łóżka.
Cisza panowała jeszcze przez chwilę, ale leśna dziewczyna ponownie podjęła się jej przerwania. Do zwierzęcych uszu doszło skrzypnięcie łóżka, które spowodowane było zmianą ciężkości. Gdy tylko pysk zwrócił się w stronę przyczyny skrzypnięcia, mógł odczuć wyłącznie jeszcze większe zawstydzenie. Driada pochyliła się w jego stronę, przybierając niemalże pozycję na czworaka, jednak stopa swobodnie zwisała poza granicami łoża. Szaro-biała halka pod wpływem grawitacji ściągnęła się w dół odkrywając, dość sporą, część jej dwóch pierwszych zawartości. Kilka zawiniętych loczków spłynęły wzdłuż zielonej skóry. Oczy driady nie odnosiły się w żaden sposób do sytuacji, był poważny i wiele oczekiwał. Dłonią posunęła się do przodu kończąc swoją wędrówkę na białej łapie, która standardowo była o wiele większa. Pozostawiła na futrze wilgotną czerwień, ale wybitnie się nią nie przejęła - można by nazwać to kwestią przyzwyczajenia.
-Kim jest...-jej głos był niebywale niski, ale i ulewał się kobiecością-... Alister Iriadel?
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Gdyby Darshes był w postaci człowieka, prawdopodobnie by się zaczerwienił, teraz jednak, futro ukrywało fizyczne oznaki zawstydzenia. No, może poza oczami. Mimo iż jego łeb ciągle skierowany był w stronę driady, jego oczy powędrowały w bok na napięte mięśnie jej ramion. Mimowolnie przypomniał sobie to uczucie, gdy przejeżdżał po nich końcówkami palców. Dodatkowo w tle widoczne było jedno z nagich ud driady - króciuteńka halka naprawdę niewiele zasłaniał. Można by rzec, że została stworzona by pobudzać męskie fantazje...
"Opanuj się!" - usłyszał swój własny głos, odbijający się echem wewnątrz jego myśli. To zabawne, że karcił sam siebie, za to co sam robił.
Zielona dłoń... smukłe palce spoczęły na jego śnieżnej sierści. W jego nozdrza uderzył zapach krwi zmieszanej z potem. Wilcze ślepia od razu popatrzyły w stronę źródła zapachu. Chciał polizać jej ranę, jak pies liżący swojego pana, jednak jej słowa były szybsze.
-Kim jest Alister Iriadel?
W jednej chwili, jego krew zamieniła się w lód. Mógłby niemal przysiąc, że wyczuwa drobne granulki przesuwające się we wnętrzu naczyń krwionośnych. To nazwisko obudziło wszelkie negatywne uczucia które do tej pory trzymał głęboko w sercu, a które pielęgnował przez dobre pół roku. Były one kluczem do przeklętego skrzyni, puszki pandory, której nikt nigdy nie powinno otwierać. Driada zaś - nieumyślnie rzecz jasna - wyważyła wieko niemalże kopniakiem, sprowadzając potępienie na umysł Maie.

Najpierw pojawił się strach, który paraliżuje mu kończyny. Wilk nie jest wstanie nawet mrugnąć okiem. Pragnie podwinąć ogon i uciekać. Zaszyć się w jakiejś odległej i niedostępnej kryjówce. I trwać tam... Przeczekać. Aż świat zapomni to imię. Aż ON je zapomni. Jego uszy kładą się wzdłuż głowy, a pysk zaczyna się powoli obniżać. Nie może się ruszyć, więc nachodzi go ochota przewrócenia się na grzbiet i zaskomlenia żałośnie. Tego również nie jest wstanie zrobić. Jego mięśnie, choć napięte, zdają się jakby zamrożone w czasie, a i umysł zaczyna podążać dziwnymi ścieżkami. Widzi obrazy...

Twarze.
Zwęglone twarze, z wypalonymi gałkami ocznymi. Kamienny krąg na wzgórzu. Każdy monolit jest pokryty sadzą, a trawa wypalona do gołej ziemi. Zupełnie jakby ktoś podpalił zimę i płomień szalał przez całą noc, by nad ranem wypalić się niemal całkowicie.
Widzi wreszcie ciała, powykrzywiane w różne strony... Wszystkie, bez wyjątku, spalone żywcem. Te leżące najdalej mają jedynie zwęglone ubrania i poparzoną skórę, te bliżej, których rysy mógłby rozpoznać, zmieniły się w człowiekowatą, sczerniałą bryłę. Darshes czuje, jak wymiociny podchodzą mu do gardła. Odwraca się na bok i uwalnia zawartość żołądka na brązową ziemię.
Driady przyglądają mu się ze smutkiem. Nie udało im się złapać mordercy. W chwili pojawienia się ostatniego z druidów, mag odziany w szkarłatną szatę rzuca zaklęcie portalu i znika zanim którakolwiek z driad jest wstanie zareagować. Maie widzi jednak jego minę. Pełen radości uśmiech wygranego. A więc tacy są ludzie.
Podłe, jadowite żmije...

Strach przemija, a lód topnieje. Ogień nienawiści rozpala się we wnętrzu bestii, podgrzewając i niemal gotując jego krew. Wilk podrywa się na cztery łapy. Jego futro faluje, a promienie księżyca wpadające przez niewielkie okienko, zdają się tańczyć refleksami na białej sierści. Wciąż ma położone po sobie uszy, jednak nie wygląda już na przerażonego. Oczy lśnią w świetle nowiu, odbijając jego tarczę. Oszałamiająca zielenią aura spowija tęczówki i zdaje się wgryzać w oczy patrzących na nią ludzi. Jej środek wyznaczają dwa złociste punkciki, źrenice, które we wściekłości zaciskają się niemal do szparek. Wargi ma podwinięte, ukazujące szereg ostrych jak brzytwa kłów. Z głębi wilczej piersi unosi się ciche warczenie. Srebrny grzbiet jeży się, sprawiając wrażenie nie futra, a kolców jeżozwierza. Ma ochotę się na kogoś rzucić, przegryźć mu gardło. Patrzeć jak krew tryska z rany.
Jakby to wyczuwając, rośliny zaczynają się przed nim cofać. Kwiaty, oplątujące brzegi łóżka, powoli wiją się w dół, schodząc pod drewnianą ramę, by tam móc przeczekać furię ducha lasu. Pędy gęsto pokrywające ziemię, te które jeszcze niedawno mogły być świadkami ich wspólnej, upojnej nocy, zdają się wić wstecz, by wkrótce zniknąć w głębi szafy, Jak obrzydliwe odnóża mackowatego potwora znikające w mrocznych czeluściach pieczary.
Maie patrzy się na jedyna żywą istotę, która nie zareagowała tak instynktownie, jak inne. Na Frigg. Magiczne pętle, całkowicie niematerialne, w mgnieniu oka oplątują drobne ciało driady i rozświetlają je barachitową poświatą. Jej własna magia opiera się jego mocy, jest jednak zbyt słaba i jest jej stanowczo zbyt mało. Wilk z łatwością przełamuje instynktownie postawioną barierę. Teraz nic go już nie powstrzyma. Światło jednak przygasa... Chwieje się i znika. Coś rozproszyło magię... Nie, coś wchłonęło jej energię, ratując driadę przed niechybną śmiercią. Nic nie szkodzi. Może się jej rzucić do gardła. Nie ucieknie mu. Nie obroni się przed nim. Nie w takim stanie. Nie tutaj...
Myśl o kolejnym trupie przywołuje kolejne wspomnienie.

Jego własne ręce, ubrudzone ziemią... krew wypływa spod paznokci. Piecze. Musi jak najszybciej oczyścić rany by nie wdało się zakażenie. Jednak jego kończyny go nie słuchają. Nie ma ich. Odeszli. Właśnie pogrzebał ostatniego. Nie mógł uwierzyć że nie żyją, to po prostu niemożliwe. Spodziewa się w każdej chwili usłyszeć za plecami słaby głos hierofanta, nawołujący go do powrotu. Zaraz zapewne stara, pomarszczona dłoń spocznie na jego ramieniu. Pociągnie go z niebywałą jak na ten wiek siłą do tyłu. Zobaczy starczą twarz, o długiej, białej brodzie z wplecionymi w nią ornamentami. Starzec zmarszczy brwi i każe mu przestać bujać w obłokach. Powie, że skoro Darshes ma na to czas, niech pójdzie zobaczyć co z nowicjuszami.
Obraca się. Nikogo nie ma. Tylko kamienny krąg na tle zachodzącego słońca. Niebo jarzy się płomienną łuną, jakby sama natura wspominała wydarzenia ostatniej nocy. Arcydruida już nie ma. Jego zwęglone szczątki leżą za plecami ducha lasu. Gdy roztrzęsione ręce druida zarzucały kolejne garście na jego twarz, wyglądał tak spokojnie. Jakby spał. Czyżby się pogodził ze śmiercią? Czy w chwili ataku uśmiechał się do swojego napastnika? Czy patrząc w oczy mordercy, który wypuszczał kolejne fale ognistego inferna, wciąż mógł myśleć o naturalnym cyklu. O życiu i umieraniu? O przemijaniu? Darshes nie mógł tego zrozumieć. Nie chciał tego robić. Oni... Oni wszyscy powinni jeszcze żyć. Winni nauczać nowe pokolenia. Chronić las łagodną lecz stanowczą ręką. Powinni...
Po policzku maje coś spływa. Jest mokre i ciepłe. Chłopak wyciera to wierzchem dłoni, rozsmarowując tylko ziemię po twarzy. Płacze. Sadził, że wylał już wszystkie łzy... mylił się. Potok łez napływa mu do oczu, odbierając dech. Rzuca się twarzą na ziemię. Pięści w szaleństwie biją o ziemię.
I wykrzykuje jedno słowo.
"Dlaczego?"

Czarna potęga rozpaczy uderza w Darshesa z siłą tajfunu, zwalając go z łap. Blisko osiemdziesięcio kilowe cielsko upada ciężko powodując niebezpieczne skrzypnięcie w deskach podtrzymujących materac. Z oczu wilka lecą łzy, łzy niemocy i bezsilności. Jego pysk niemal zapada się pomiędzy łapy, jakby mając nadzieje, że smukłe kończyny zdołają ukryć go przed światem.
- Nie żyją.... Wszyscy nie żyją. - skomle cicho, co dziwacznie współgra z chrapliwym i niewyraźnym wilczym głosem. - Przybyłem za późno... Nie zdołałem... ich ocalić... Żadnego z nich.
Coś w nim pękło. Jego głos zdaje się łamać, a słowa przerywają krótkie skomlenia połączone z czymś na kształt ludzkiego szlochu.
- Zabił ich... - kontynuuje. - Nie mam pojęcia jak.... Wybił cały krąg... całą dwunastkę... żaden z nich nie skrzywdziłby muchy... a on... oni... Dla kawałka ziemi... Dla idiotycznych strumieni...
Darshes nie był wstanie kontynuować. Jego ciałem wstrząsały drgawki. Było mu zimno, choć temperatura się nie zmieniła, a sam posiadał futro zdolne ogrzać go w największe mrozy. Chciał poczuć czyjeś ciepło. Kogoś, kto rozumie ból spowodowany utratą tych, których się kocha. Ogrzać się w płomieniu zrozumienia, współczucia... Choć na chwilę przepędzić to uczucie pustki. Zanurzyć się w odmętach zapomnienia... Odrętwienia.
Po raz pierwszy od blisko połowy roku poczuł się niezwykle... samotny.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Darshes utkwił w nierzeczywistym świecie, który prześladował go na każdym kroku, ten sam który wprowadzał go w dziwny stan chaosu i zapomnienia. Wkroczył bowiem do świata wspomnień. Jest to kraina trudna do określenia czy opisania, każdy traktuje i widzi ją inaczej, nie można go zrozumieć, a jeśli nawet ktoś posiada tego typu zdolność to nie jest w stanie wprowadzić reguły do słownika bądź też innego sformułowania na tego typu określenia. Potrafią pojawić się podobne historie, a jednak to szczegóły sprawiają, że są różne więc nikt nigdy nie będzie wiedział jak powinno się postąpić. W tym momencie Frigg wpadła we własną pułapkę nieznajomości świata pamięci.
Nie dostrzegała obrazów, a mimo to potrafiła zobaczyć jego wspomnienia, dojrzała jego cierpienie i te masakrę, która gościła w jego świadomości. Czekała na niego cierpliwie, aż chociaż po części wróci jego świadomość.
Umiera wszystko wokół, tak jak Ci z jego przeszłości, osoby, które widzi. Pochłania je energia, jakaś zła moc. Podobnie jak roślinność wokół. Duszyczki pnączy i kwiatów ulatują i cofają się z tego terenu pozostawiając tylko jedną żywą istotę, równie zieloną co liście łodyg niemalże kwitnących jeszcze przed chwilą.
Usiadła tuż przy wilku.Poczuła zagrożenie, otaczające ją sidła magii maie. Nie panował w niej strach ani zwątpienie. Tę walkę z pewnością by przegrała, byłaby jej ostatnią a z takimi sytuacjami, wbrew pozorom, miała wielokrotnie do czynienia. Może jakieś sześćdziesiąt lat temu by spanikowała i od razu wyjęła garść sztyletów bądź zaatakowała czymkolwiek co znalazłoby się w zasięgu jej dłoni, teraz reagowała inaczej. Gościł w niej wyłącznie spokój. No bo czy tak na prawdę miałaby coś do stracenia? Spotyka się z kostuchą na codzień, wita każdego ranka i żegna z rzeczywistem światem co noc. Na wszelki wypadek, gdyby już nigdy niemiała ujrzeć drzew lub zwierząt. Czy istniała różnica między śmiercią z jego ręki albo z własnej? Była gotowa na śmierć.
Wyraziła swój sprzeciw reagując własną magią, a raczej jej resztkami. Wycofał się. Próba "zamachu" była nieudana, ale driada nie była pewna czy to zasługa jej czy wewnętrznego głosu maie.
Tkwiła w milczeniu, przed białym wilkiem skazującym ją na wyrok. Jednym z duchów lasu, który miał prawo do swoich roślin w postaci dębu, a ona była duszyczkątego drzewa.
Dwunatsu druidów, dwanaście żywych osób zginęło z ręki jednego zabójcy. Pewnie ich bezcielesne postacie pozostały w lesie, tuż przy martwych ciałach. Teraz krążą między pniami pełni bólu, cierpienia i niesprawiedliwości.

Śnieży wilk poczuł objęcia zielonej postaci. Wtuliła głowę w jego ciało, tuż przy uchu. Końcówki białej sierści przyjemnie drapały ją w policzek. Kciukiem delikatnie głaskała go na końcu swoich objęć. Na swój sposób go rozumiała. Sama, nie aż tak dawno, dopiero co to przeżywała. Nie potrafiła pogodzić się z tym, że nie była w stanie zabić swojego narzeczonego, chociaż miałą ku temu okazję. Na początku swej wędrówki go kochała. Patrząc jednak na wspomnienia z nowej perspektywy nie rozumiała swoich uczuć, nie rozumiała znaczenia słowa "kochać", które miało nieść zesobą dobro a nie śmierć. Nie tylko jej, ale dzieciom, ojcu, Anu...i tych, którzy być może zginęli w czasie pożaru.
-To wina chciwości i słabości, którą posiadają w sobie istoty. Ich brak walki z pokusami.-wyszeptała zastanawiając się nad swoim własnym "dlaczego". Co było przyczyną tragedii w jej życiu? Musnęła delikatnie jego ucho-Nie Twoją winą jest ich śmierć. Ocalałeś jako jedyny i masz ich cząstki w sobie, stracili tylko swoje ludzkie postacie. Masz ich wiedzę i doświadczenie, doceń to co masz. Zwykły przypadek, który niestety nie pozwolił Ci na nawet próbę obrony...
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

- Mhm.
Tylko na ten głęboki, pełny smutku i żalu odgłos potrafił się zdobyć. Miała racje, do wszystkiego miała racje... znaczy prawię. jedno jest mówić komuś, że to nie ich wina. Że nic nie można było na to poradzić... Że pewne rzeczy dzieją się niezależnie od nas. Jednak kiedy chowa się własnych mentorów, przyjaciół, a czasem nawet wychowanków, symbolika frazy "nic nie mogłeś na to poradzić" traci znaczenie. Traci moc. To właśnie obwinianie się, za słabość, jaką okazywał przez ostatnie osiem dziesięcioleci pozwoliła mu stać się silniejszym i przebieglejszym.
To nie tak, że nie widział w swoim zachowaniu nic złego. Widział to raczej jak zło konieczne. Od maleńkości był uczonych dwóch: kochać las i szanować życie. Jednak zaledwie pół roku wstecz dostał wybór który zachwiał tym, w co wierzył całe życie. Mógł albo opłakiwać bliskie mu osoby i udzielić przebaczenia grupie morderców, pozwalając by ci dalej panoszyli się po całym świecie. Wcześniej jednak czy później mag by wrócił i to nie sam. Po dokonaniu pierwszego świadomego morderstwa, przeszukał rzeczy swojej ofiary. Znalazł między innymi list, który wspominał o "pozyskaniu Węzła Mocy wszelkimi możliwymi sposobami". List został podpisany przez kilka osób i dopiero podszycie się pod członka inkwizycji pozwoliło maie dowiedzieć się kim oni są. Okazało się, że owa grupa ludzi to członkowie rodu Iriadel - starej rodziny magów i czarodziejów, która ostatnimi czasy zaczęła popadać w niełaski. Darshes nie rozumiał, do czego potrzebny im był ten węzeł mocy. Bez wiedzy o arkanach, nie mógł nawet przypuszczać, jak ogromnym źródłem mocy było Księżycowe Wzgórze, a w szczególności jaskinie pod nim. Nie wiedział również, że takie źródło mocy pozwoliłoby rodowi Iriadel odzyskać utraconą pozycje społeczną. Dla niego, akt dokonany przez czarownika był okrutny i bezlitosny, kierowany tylko rządzą i chciwością. Jak się miało okazać kilkadziesiąt lat później, rzeczywistość była nieco inna.
Wilk westchnął cicho. Mimo, że słowa Frigg nie ukoiły bólu i nie zgasiły płomieni nienawiści, mimo wszystko podniosły go na duchu. Po raz pierwszy od - jak mu się zdawało - miesięcy poczuł, że ciężar tamtej nocy i tamtego poranka nieco zelżał. Czasem wystarczyło podzielić się z kimś swoją tajemnicą, swoimi sekretami z kimś kto nie znał i nie oceniał.
- Dzięki Frigg. - powiedział wilk przechylając swój pysk i liżąc dziewczynę po łokciu.
Smakowała wyśmienicie, aż maie naszła ochota by polizać ją jeszcze raz, nico dłużej. Wiedział jednak, że na dziś już wystarczy tych zalotów i igraszek. Zresztą taka osoba ja Frigg nie mogła żyć jego życiem... To nie było w porządku w stosunku do niej. Delikatnie i ostrożnie zaczął wstawać, tak by driada nie przestraszyła się, ani nie zsunęła zaskoczona.
- Twoja dobroć ogrzałaby nawet mroźne szczyty Fellarionu. - odparł z niejaką tęsknotą wspominając starożytne, niezdobyte szczyty górujące nad Rapsodią. - Jednak czas, ani miejsce nam nie sprzyja nawet na tę chwilę wytchnienia. - powiedział podchodząc do niewielkiego okna.
Najpierw przysiadł, a później podniusł się na tylnych łapach, opierając przednie o parapet. Nie patrzył na księżyc. Jego myśli wodziły wzdłuż ulic i uliczek, zaglądając do każdego zaułka i każdej posiadłości. Nie, nie wykorzystywał magii... I tak, takie poszukiwania nie przyniosłyby rezultatu. Dziś w nocy, karczma pod Złotym Groszem emanowała przez dobrą godzinę silnymi falami magii i chociaż druid wyciszył już większość z nich, coś takiego nie przechodziło niezauważane. Jeśli do popołudnia nie zostaną odwiedzeni przez patrol nekromantów lub ponurych truposzy, będą mogli się uznawać za szczęściarzy.
- Prześpij się. - powiedział, zwracając do niej wilczy pysk.
Jego oczy spoglądały na driadę inaczej niż przedtem. Z łagodnością. Odszedł od okna i podszedł do Frigg, ocierając się o jej nogę i potrącając pyskiem w stronę łózka.
- Jutro czeka cię.... Nas, ciężki dzień. Zażyj tyle odpoczynku ile możesz... Wkrótce może nam go braknąć....
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Frigg czuła, że jej słowa nie mają większego znaczenia dla maie. Dziwne było to, że wcale jej to nie przeszkadzało ani też nie uraziło. Nigdy nie ma wystarczających słów na tego typu przeżycia. Jedynie przypadek mógł zarządzić zmianą zdania w jego głowie.
Tak samo i we Frigg tkwił chaos i nienawiść, chęć zemsty na tych, którzy dokonali się wobec niej zła, ale i na istotach niewinnych, takich jak reszta elfów o różnych odmianach. Chciała wybić z każdego osobna, chociaż nie przyniosłoby driadzie żadnej ulgi. Trudno było jej nazwać to co czuje, bo długo nie zastanawiała się nad swoją przeszłością i emocjami. Kierowała się negatywną energią zagnieżdżoną głęboko w sercu, która zaślepiła leśną dziewczynę na tyle by zapominać po co wszystko było i jest. Dopiero w tym momencie jakby na chwilę przystanęła, ale zbyt krótko by wyciągnąć z tego jakiekolwiek wnioski.
Słowa Darshesa szczerze zdziwiły driadę. Rzadko kiedy można od kogoś usłyszeć słowa wdzięczności, a szczególnie od niej samej. Jego gest uznała za wyjątkowo pieszczotliwy, dlatego też delikatnie pogłaskała miejsce znajdujące się na wysokości zgięcia w łokciu.
Wędrowała za nim wzrokiem będąc jeszcze zaskoczona słowami druida. Obecna chwila wydawała się niezwykle wyniosła i na swój sposób jeszcze łapała za serce, jednak nie było to w jej stylu. Zaśmiała się nieco kpiąco przysłaniając usta palcami. Wstała jednym lekkim ruchem, po czym chwilę później ugiętym kolanem była już w łóżku.
-Proszę Cię...-zgarnęła włosy na bok odsłaniając plecy przed wilkiem, w jej głosie znowu można było usłyszeć dzikość-Dobroć to względne pojęcie. -stwierdziła zniżonym, zdecydowanym głosem.
Ułożyła się zgrabnie do łóżka owijając szczelnie ciało cienką kołdrą, która przy niej nabrała objętości. Zwinęła się niemalże w małą fasolkę, obracając się niegrzecznie tyłem wobec księżyca.
Noc w Maurii była spokojna i jak zawsze ciemna. Z daleka koty przypominały o swoim towarzystwie. Jeden z nich, ten którego niemalże potrąciła driada, wpatrywał się w ich okno swoimi złoto-zielony oczami o niespotykanie ostrych kącikach. Zamiauczał jeszcze raz wyrażając swoją tęsknotę, tak przynajmniej zinterpretowała to Frigg, która wbrew pozorom wcale nie była tak zimna i instynktowna. Jeszcze przed wędrówką do krainy snów rozmyślała nad wyglądem grobu własnego ojca, bo nie dane było jej go kiedykolwiek zobaczyć. Nie była też w stanie zjawić się na pogrzebie. Kierowała wzrok na horyzont, który krył za swoją linią pochówek. Nie na długo, ponieważ straże niebezpiecznie zbliżały się w jej stronę. Spłoszona uciekała coraz dalej wciąż spoglądając na krwisty horyzont. Tak przynajmniej go pamiętała, tak było przynajmniej 100 lat temu. Zacisnęła powieki starając się zatrzymać przed wędrówką do wspomnień i zmieniając cel na krainę snów. W końcu znowu zapomniała o tym co było, istniał tylko instynkt i potrzeby fizjologiczne, w tym i sen.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Noc mijała powoli, acz nieubłaganie.
Jednak, po raz pierwszy od wielu miesięcy, Darshesowi nie towarzyszyły czarne myśli. Tak, nawet maie miał chwile słabości. Strach, zwątpienie, ból, żal. W nocnym mroku zawsze dopadały go te najczarniejsze i wtedy właśnie zdarzało się, że zaczynał tracić siłę do walki. Ciężar tego co zrobił i tego co miał zamiar zrobić go przytłaczał. Nie. Nie to, żeby nie życzył wszystkim tym suczysynom jak najboleśniejszej śmierci, a wizja zadania jej własnoręcznie jeszcze bardziej upajała zaćmiony zemstą umysł. Czasem jednak, zwłaszcza kiedy leżał samotnie pod rozgwieżdżonym niebem, tęsknił za swoim dawnym życiem. Za osobą którą kiedyś był. Za tymi beztroskimi czasami, kiedy czarne było czarne, a białe białe. Kiedy radość i troska o innych były jedynymi wiążącymi i przyprawiającymi o zawrót głowy uczuciami, mającymi jakiekolwiek większe znaczenie. W takich momentach miał ochotę porzucić to wszystko i wrócić do lasu. Spuścić głowę i przyznać się do swojej porażki. Że obietnica, którą złożył nad grobem nie tylko była nierealna, ale i szaleńcza. W takich chwilach wpatrywał się w obsydianową broszurę oglądając swoja twarz w mrocznych refleksach kamienia.
I tym razem to robił. Z czarnych, gładko oszlifowanych ściankach odbijał się wilczy pysk. Biała sierść nabrała szarawego odcienia, a kły przybrał surrealistyczne kształty. O wiele bardziej przypominał teraz widmo siedzące gdzieś w głębi jego duszy niż jakakolwiek powłoka, kiedykolwiek przez niego przybrana. Z mrocznych głębin, bestia patrzyła na niego pustym wzrokiem. Inni tego nie zauważali, ale w tej istocie, która była wręcz kwintesencją życia, było go tak niewiele co w polnym kamieniu wśród górzystych stoków. Nie po raz pierwszy zastanawiał się co zrobi jeśli... Ale tylko jeśli, uda mu się przeżyć ten chory plan. Nie miał dokąd wrócić. Ash Falath'neh stało się dla niego obcym miejscem, a jego mieszkańcy upodobnili się do zwierząt. Szaleńczych, morderczych zwierząt, które po oberwaniu strzałą dowiadują się, że świat nie jest taki prosty jak to zawsze opisywała matka.
Wtedy jeszcze nie wiedział i długo miał się nie dowiedzieć, że część zmian była wynikiem jego działań, jego psychiki. Jako opiekun lasu, był z nim na równi połączony, jak driada ze swoim dębem. Jeśli las umierał, maie odczuwał ten ból. Gdy duch lasu dziczał, dziczała również natura, z którą został powiązany. I w końcu, jeśli ogarniało go szaleństwo, jad ten przelewał się w odczucia każdego zwierzęcia, każdej rośliny i pośrednio odczuwany był przez każdą istotę powiązaną, tak jak on z odległą północną puszczą. I więź ta, na razie słaba, będąca zaledwie echem jego własnych odczuć, miała się wkrótce wzmocnić i z każdym rokiem, z każdym dniem, każdą godziną stawać się coraz potężniejsza. Gdyby wychowywał się wśród swoich... gdyby znalazł mentora, który zdolny byłby poprowadzić go przez - jak to inni nazywają - przeznaczenie, być może Ash Falath'neh nie nosiłoby w przyszłości miano upiornej puszczy. Gdyby ci druidzi, dobrzy i mądrzy, nie zlekceważyli - w latach poprzedzających mord na Księżycowym Wzgórzu - swoich i jego obowiązków, być może ta tragedia nie odbiłaby się aż tak potężnym echem w północnej puszczy. Jednak tak się nie stało. Jedyna istota, która w przyszłości miała możliwość podźwignięcia Ash Falath'neh, niczego nieświadoma przemierzała kontynent, trawiona zemsta i nienawiścią. A sekret do odtworzenia tego wszystkiego leżał zakopany w jej torbie, zabezpieczony magiczną pieczęcią.
Kiedy, wiele lat później, maie zastanawiał się nad tym pośród jaśniejących w blasku księżyca monolitów, stwierdził, że klątwa Frigg być może była wzorowana na istotach z jego gatunku. Wszak tak jak klątwa zabijała drzewo i driadę, tak maie uśmiercał las, a wraz z nim wszystko co w nim żyło. Miał jednak nadzieje, że się mylił.

Pukanie do drzwi oderwało ducha lasu od czarnej toni klejnotu.
Podłogę zalewał ciepły blask porannego słońca. Uniósł wilczy pysk oszołomiony upływem czasu. Czyżby zagłębił się w pustych rozmyślaniach tak długo, że nie zauważył kiedy wstało słońce? A może zasnął, coś czego nie udało mu się zrobić od... sam nie pamiętał kiedy.
Pukanie powtórzyło się.
Wilczy łeb odwrócił się w stronę ciemnych, dębowych desek. Jego kręgi szyjne zatrzeszczały. A więc nie spał. Musiał odlecieć na pół nocy w krainę umysłu i jego najgorszych koszmarów. Wilczy nos wychwycił słaby zapach alkoholu i maskującej go, pospiesznie nałożonej wody ziołowej. W powietrzu unosił się również zapach przysmażanego mięsa, gorącego chleba i coś jeszcze... chyba mleka.
"Ciekawe... Skąd mieli tutaj mleko...?" - na samą myśl o pysznym, gęsto-białym napoju, ślinka napłynęła do zębatej paszczy.
Mlasnął językiem dwa razy i wciągnął głębiej powietrze, unosząc pysk do góry. Odruchowo, jak za dawnych lat, gdy budził się pośród wilczej zgrai(naprawdę uwielbiał spać w towarzystwie innych zwierząt, wcielając się w członków ich stada!), wyciągnął przed siebie białe łapska i wygiął grzbiet, unosząc wilczy zad do góry. Towarzyszyło temu przeciągłe ziewnięcie i cichym piskiem.
- Eee... - rozległ się zdezorientowany głos zza drzwi. Najwyraźniej ich gospodarz nie spodziewał się tego typu hałasów. Nie od człowieka, ma się rozumieć. - Zbliża się południe, więc pomyślałem, że...
- Zaraz otworzę! - zawołał maie wilczym głosem. Zabrzmiało to dość dziwacznie, nawet jak dla niego.
"No tak, jeśli się tak pokarzę, to najlepsze, na co mogę liczyć, to oskórowanie..." - pomyślał rozglądając się po pokoju.
Frigg wciąż tam była. Poruszała się niespokojnie. Pewnie za niedługo się przebudzi. Pościel zsunęła się do połowy ud, odsłaniając halkę i część jej zgrabnych nóg. Jej delikatne ramiona kusiły niemiłosiernie, aż się prosząc, żeby ich dotknąć. Z ociąganiem odwrócił wzrok i powędrował nim do sterty ubrań. Jego ubrań. Gdyby był w ludzkiej postaci, uniósłby brew. A więc Frigg śmignęła przez całą gospodę praktycznie naga, okryta zaledwie cieniutką halką? Zrobiło mu się trochę za gorąco, więc szybko odsunął od siebie te myśli.
Raźnym krokiem pospieszył do spodni, leżących najbliżej okna, zmieniając powtórnie postać: z wilczej w humanoidalną. Świeżą i wypoczętą. Jedynie żołądek burczał mu z głodu. Była to jedna z rzeczy których nie potrafił stworzyć... W sumie nie tylko tego. Spodnie przy nogawkach oblepione były śmierdzącą substancją, zapewne tym, co razem z Frigg wynieśli ze ścieków. Spojrzał przez plecy na driadę. Nie obudziła się jeszcze. Dobrze. Zmienił kierunek swojej wędrówki i pomknął w stronę szafy. Dopadł pierwsze spodnie, które nie połknęłyby go żywcem i wciągnął na nogi, zupełnie zapominając o tej, która leżała tam gdzieś pod ścianą. Uwolnił również swój stary, wytarty pasek od brązowych spodni i założył go do nowych. W tym samym momencie usłyszał szczęknięcie klamki.
- Jesteś tu, czy co...? - Borum zatrzymał się w drzwiach i przyglądał się maie oszołomiony.
Darshes zmarszczył brwi, nie rozumiejąc o co może chodzić. Spojrzał na driadę, myśląc, że olbrzymi gospodarz mógł zobaczyć ją katem oka i dlatego wydawał się zdziwiony. Wzrok starszawego, brodatego mężczyzny podążył za druidem i dopiero teraz zauważył wyciągniętą na pościeli Frigg, w pełni nieświadomie prezentującą kobiece wdzięki i zmysłowość. Lekko poniewczasie, Darshes zauważył, że pościel był rozkopana w sposób sugerujący, że ktoś leżał obok driady.
Borum cicho gwizdnął w niekontrolowanym podziwie, a następnie spojrzał na maie z uznaniem.
- Więc to tak... przepraszam za najście... - powiedział z wieloznacznym uśmiechem i wycofał się za futrynę.
Z jakiegoś powodu, maie zapragnął nagle rozszarpać, rozczłonkować lub pożreć go w całości. Widocznie coś odbiło się w jego czach, bo stary najemnik szybko spoważniał.
- Przygotowałem śniadanie. - mruknął cicho i jakby ze skruchą. - Zejdźcie, kiedy będziecie gotowi...
I zniknął za futryna drzwi. Oczywiście wrażliwym uszom maie nie umknęła uwaga rzucana przez mężczyznę pod nosem, gdy myślał, że go nikt nie słyszy: "A za mich czasów pikanterii dodawało zwykłe "mrrau".... Ta młodzież..."
Nie rozumiejąc co miał namyśli, poza oczywistą insynuacją na temat ich współżycia seksualnego, Darshes zwrócił się w stronę łóżka, zupełnie nieświadom dwojga białych, wilczych uszu wyrastających spośród brązowej czupryny. Przysiadł półnagi na krańcu materaca i spojrzał na jej śpiącą twarz. Delikatnie położył dłoń na ramieniu driady(nie mógł się oprzeć pokusie) i szepnął jej do ucha słodkim głosem.
- Pobudka, Kwiatuszku. Słoneczko świeci już od paru godzin. - uśmiechnął się przebiegle, choć wcale nie nieprzyjemnie. - Specjalnie dla ciebie, rzecz jasna.
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość