przez Gerathor » Cz kwi 12, 2012 5:17 pm
Zamówił kolejny dzban wina i kubek krasnoludzkiego grogu, po czym skierował się na powrót do swojego stołu. Przeciskał się przez spocone ciała. Wielu ludzi stało tłocząc się wokół stolików, przy których zasiadali „możniejsi“ od nich. Tacy, którym z różnych powodów warto było się przypodobać, bądź też mieli po prostu więcej pieniędzy. Dotarł wreszcie na swoje miejsce i rozsiadł się pośród swoich towarzyszy, z którymi biesiadował cały ten wieczór. Imion większości z nich nawet nie pamiętał, poznał ich ledwie kilka godzin wcześniej. Była to grupa brudnych, pijanych osiłków. Przez to, że Gerathor wydał nieco więcej Ruenów, niż pozostali, ci traktowali go niemal jak szlachetnie urodzonego. W tym towarzystwie brylował pewien karłowaty jegomość, który przez cały czas zabawiał resztę sprośnymi żartami i zagadkami.
Gdy Gerathor opróżniał właśnie wśród gwaru i śmiechów swój kubek, poczuł uderzenie w plecy. Lekkie, ale na tyle mocne, żeby wylać na siebie zawartość naczynia i nieomal zadławić się tym, co zdążył wlać w usta. Odwrócił się. Okazało się, że wpadł na niego plecami jakiś pijus i brudas, który właśnie usilnie próbował wyciągnąć z karczmy jakieś szarpiące się z nim dziewczę. Gerathorowi szumiało w głowie wystarczająco, aby się tym mocno zdenerwować. Jego współbiesiadnicy ucichli, gdy powoli wstawał. Odwrócił się i położył dłoń na ramieniu nieznajomego.
- Z drogi, śmieciu. Nie widzisz że wychodzimy?! – powiedział ten dziwny osobnik, wykrzywiając twarz w obleśnym grymasie. Był to mężczyzna dosyć wysoki, z blizną na twarzy i poważnymi ubytkami w swojej śmierdzącej gębie.
- Może grzeczniej? – powiedział Gerathor powoli. Nieznajomy zmierzył go wzrokiem, po czym wymierzył mu cios bykiem prosto w twarz, puszczając jednocześnie nadgarstki dziewczyny. Gerathor był zbyt podpity, żeby zdążyć zareagować. Osunął się na stół, pomiędzy swoich współtowarzyszy, obserwujących wszystko w milczeniu. Wstał od razu, jednocześnie wymierzając cios na odlew agresorowi. Gdy ten doszedł do siebie, rzucił się w szaleńczym ataku. Nie wyprowadził jednak żadnego ciosu, ale wczepił się w krwawiącego z nosa Gerathora i zaczął się z nim szarpać. Ciągali się tak bez żadnego efektu po całej sali, przerywając zabawę niemal wszystkim gościom. Wreszcie Gerathorowi udało się wyrwać z bezsensownej szarpaniny. Od razu uderzył przeciwnika prawym sierpowym. Ten wyrwócił się z hukiem na drewnianą podłogę, podniósł się szybko i z krwawiącą twarzą wybiegł na zewnątrz.
Gerathor rozejrzał się po karczmie. Nikt już nie zwracał na niego uwagi, wszyscy skupili się na swoich sprawach. On sam otarł nos z krwi i skierował się na swoje miejsce. Nie zdążył tam jednak nawet dojść.
- Hej, ty tam, przyjacielu! Chyba mamy do porozmawiania! – usłyszał za sobą głos. Gwar w całej karczmie ucichł. Gerathor stał pośrodku sali, a przed nim, w drzwiach, stało pięciu uzbrojonych mężczyzn. Wszyscy mieli na sobie kolczugi, a każdy dzierżył w dłoni sporej wielkości ostrze. Byli sporego wzrostu, mieli dłuższe lub krótsze brody i sprawiali wrażenie nieskorych do żartów. Spojrzał za siebie przez ramię. Jego współbiesiadnicy nie patrzyli w jego stronę. Nieznajomy zaczęli się powoli zbliżać. Gerathor westchnął i spojrzał w sufit jakby ze znużeniem, po czym splunął na podłogę i dobył miecza.