Menaos[Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

Miasto położone na skraju Szepczącego Lasu, zamieszkałe przez ludzi. Nad miastem wznosi się przepiękny pałac króla Dariana. Szerokie, jasne ulice, marmurowe chodniki i wieża zamieszkała przez czarodzieja to tylko początek tego co może spotkać Cie w Menaos.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya wbrew pozorom zrozumiała co chciał jej przekazać Kaonites - dostrzegał, że był zbyt łatwowierny i choć nie potrafił bądź nie chciał nic na to zaradzić, czasami czynił zastrzeżenia jak sprzed chwili. Nie miała o to do niego specjalnego żalu, chciała jednak jasno zaakcentować, że akurat jej mógł zaufać. Swoją drogą, faktycznie jego zachowanie było bardzo niefrasobliwe - gdyby trafił na kogoś żywiącego niechęć do zmiennokształtnych, donosiciela bądź kogoś, kto widziałby w tym miejscu źródło potencjalnego zysku (z szantażu bądź wykorzystywania tutejszych podopiecznych), mogłyby wyniknąć z tego naprawdę nie lada kłopoty. Co wtedy zrobiłby Kaonites? Czy dysponował możliwościami, które pozwoliłyby zażegnać kryzys? No i jeśli tak, co to było? Alchemiczka chyba wolała nie pytać. Zaraz zresztą spojrzała na temat z drugiej strony: może po prostu jej przewodnik umiał rozróżnić osobę stanowiącą zagrożenie od takiej, która zrozumie sytuację. Sanaya słyszała sporo o magicznych aurach, które ponoć zawierały też informacje o charakterze danej osoby i chociaż zupełnie nie wiedziała jak to działa, to podejrzewała, że mógłby to być całkiem niezły sposób na wstępną selekcję znajomych. Pytanie jednak brzmiało, czy elf z tego korzystał, czy też po prostu podejmował decyzja na podstawie subiektywnej oceny rozmówcy.
        - Pochlebia mi twój osąd - zapewniła Kaonitesa. - I zaręczam, że cię nie zawiodę.

        Kaonites nie drążył tematu życia uczuciowego alchemiczki - to dobrze. Sanaya nie była jednak pewna czy była to kwestia jej sprytnej zmiany tematu, czy też jego przenikliwości, bo już kilkakrotnie dał przykład tego, że potrafił czytać między wierszami. Skoro jednak uszanował jej prywatność, nie było sensu dociekać przyczyn. Może kiedyś jeszcze mu o wszystkim opowie, jeśli ich znajomość przetrwa dłużej, niż tylko ten krótki czas do dzisiejszego wieczora, gdy każde odejdzie w swoją stronę.
        Gdy zaś nadeszła pora rozwiania wątpliwości wymienionych przez Sanayę, ta zamieniła się w słuch. Już sam początek wywołał jej zainteresowanie, a szelmowski uśmiech Kaonitesa sprawił, że ona również się uśmiechnęła. Zabrzmiało, jakby opowiadał o jakimś przednim i wyjątkowo wyrafinowanym psikusie, choć z drugiej strony osobom, które musiały się borykać z tymi przeszkodami, raczej do śmiechu nie było. Całe szczęście elf szybko rozwiał jej wątpliwości, bo faktycznie przez moment obawiała się, że dzieci nigdy nie opuszczały murów tej placówki, by zamieszkać w normalnych rodzinach.
        - A po adopcji kontroluje się jeszcze jak radzą sobie wychowankowie w nowych domach? - zainteresowała się od razu, wtrącając pytanie w monolog Kaonitesa, lecz nie oczekując natychmiastowej odpowiedzi, mógł swobodnie wrócić do tego tematu później. Sanaya spodziewała się jednak jaką odpowiedź usłyszy - poziom zorganizowania tej “szkoły z internatem” był tak wysoki, że na pewno niczego nie pozostawiano przypadkowi i swojemu biegowi.
        - Gdy my tutaj weszliśmy nie zdawało mi się, by ktokolwiek cokolwiek przede mną ukrywał… Dziękuję - odezwała się, gdy elf zrobił przerwę, by poczęstować się ciasteczkiem i jej również podsunąć talerzyk. Przyjęła poczęstunek, na razie jednak wolała dokończyć myśl nim zacznie jeść. - To pewnie kwestia tego, że przyszłam z tobą, prawda? Jesteś znajomy, więc nikt… nie podniósł alarmu - zakończyła, uznając ten zwrot za odrobinę przesadzony, ale jednak pasujący do kontekstu sytuacji. Dopiero po tych słowach ugryzła kawałek ciastka. Nim na dobre poczuła jego smak, spojrzała do środka, jakby analizowała jego skład wszystkimi zmysłami. Może faktycznie trochę tak było - w końcu Sanaya lubiła gotować i miała w tym na tyle duże doświadczenie, że wiele dań potrafiłaby odtworzyć po ich zjedzeniu. A te ciasteczka były bardzo smaczne, warte zapamiętania: słodkie i lekko kwaskowe od owoców, dzięki temu aż tak nie zatykały i nie trzeba było ich od razu popijać. Były jednak przez to dość zdradzieckie, bo pozwalały na zjedzenie znacznie większej ilości niż w normalnych okolicznościach, a takie nadmiary zawsze odkładały się w biodrach…
        Sanaya chwilę jeszcze zastanawiała się nad słowami Kaonitesa dotyczącymi rozwoju zmiennokształtnych, gdy ten nagle zmienił temat. Alchemiczka zerknęła na niego, gdy zaczął rozgarniać ciasteczka na talerzu. Fakt, że była na nim namalowana twarz, bardzo ją zaskoczył, aż musiała pospiesznie przełknąć to, co miała w ustach. Obraz był bardzo dokładny i nie przypominał przy tym typowej dekoracji ceramiki - do tego celu wybierano raczej powabne dziewoje, niż mężczyzn o tak wyraźnych rysach. Nim Sanaya zdążyła zapytać o co chodzi, elf sam pospieszył z wyjaśnieniami na kogo w tym momencie kobieta patrzyła. Pytanie nie wytrąciło jej z równowagi, choć było zaskakujące. Choć mogła udzielić odpowiedzi od razu, poczekała, aż Kaonites skończy mówić.
        - Niestety, to nie on - odpowiedziała łagodnym tonem, lecz nie owijając w bawełnę. - Mój partner wygląda zupełnie inaczej, poza tym miałam okazję poznać jego ojca… Ale dobrze, że o to zapytałeś - przyznała. - Nie wiedziałam, że ten temat mógłby dotyczyć ciebie prywatnie. Faktycznie mogłoby się okazać, że rozmawiamy o tej samej osobie, ale o tym nie wiemy… Świat czasami bywa mniejszy niż skłonni bylibyśmy przypuszczać - zauważyła trochę sentencjonalnie.
        Oczywiście Sanayę zainteresował temat przybranego syna Kaonitesa, nie czuła się jednak w porządku pytając o niego - sama przed chwilą unikała opowiadania o Fenrirze i przez to spytki na temat drugiego smokołaka zabrzmiałyby jak hipokryzja, nieważne jakie kierowały nią pobudki… Może jeszcze kiedyś wrócą do tej historii.
        - Czyli jesteś nie tylko podróżnikiem-filantropem, ale też lekarzem? - upewniła się, wnioskując na podstawie jego słów o doglądaniu tutejszej młodzieży. Pasowało również to, że z zebranego wcześniej korzenia zamierzał zrobić miksturę kojącą.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Kolejne słowa Sanayi znacznie bardziej uspokoiły sumienie smoka – o ile w ich wcześniejszych ów drobny wyrzut – rzecz pozornie tak drobna, a jak przyprawa umiejąca kompletnie zmienić smak dania, mogąca zasiać wielkie ziarno zwątpienia – sprawiał, że nie mógł być do końca pewien szczerości alchemiczki, o tyle teraz, w owym zaręczeniu dało się słyszeć czystą szczerość, w której smok był gotowy pokładać ufność.
        Poczuł uczucie, że może naprawdę szczerze i bez oporów opowiadać o wszystkim, co tylko dotyczyło sierocińca – bez cienia wątpliwości, że kobieta może wypytywać o to z przyczyn innych niż żywe zainteresowanie oraz podziw do pasji, jaką włożono w to miejsce. W końcu przekazując tak olbrzymią ilość informacji, Dérigéntirh musiał liczyć się z tym, że jeżeli wpadłyby one w ręce szpiega, a nawet jedynie donosiciela, to staną się śmiertelnie niebezpieczne. Tym bardziej że po ich wcześniejszej rozmowie w szklarni natłok pytań zdawał się dla kobiety stanem dosyć naturalnym – gdyby ni stąd ni zowąd zaczęła tak pytać, byłoby to o wiele bardziej przejrzyste.
        - Dokładnie. Oprócz tego, jeżeli takiemu dzieciakowi dzieje się krzywda, to z reguły sam potrafi bez trudu uciec; zmiennokształni w takich kwestiach są naprawdę na tyle zaradni, że chyba jedynie trzymanie ich w klatce mogłoby rzeczywiście sprawić im trudność. Ale naprawdę musiałby się tutaj trafić skrajny przypadek, aby coś takiego się stało. - I nie do końca. Tutaj mnie... nie znają mnie. Ale imię Leastafis może otworzyć naprawdę wiele drzwi. Choć równie wiele zamknąć. Nie jest postacią uwielbianą przez wszystkich, zdecydowanie. - ”Ale przeze mnie ponad życie”. - Nie zdążyli się jeszcze ze mną widzieć w tym mieście, jednak już zostanę zapamiętany, a może i zajrzę tutaj jeszcze kilka razy. O ile nogi nie poniosą znowu gdzieś dalej. - Po prawdzie smok odwiedzał już to miejsce po wielokroć, jednak jeszcze nigdy w skórze Kaonitesa. W jego własnym mniemaniu nie kłamał – gdy posiada się tak wiele różnych form i osobowości sposób myślenia, potrafi się naprawdę różnić w toku rozumowania od typowego człowieka. No i takie uproszczenie po prostu znacznie ułatwiało komunikację – trudno byłoby teraz wyjaśniać alchemiczce, że w istocie jego rozmówca ma bardzo wiele osobowości, które zwykł używać wedle zaistniałej potrzeby, a ta jest jedynie tą, którą ostatnio sobie upodobał i czuł się w niej najlepiej. Nie chciał ją też niepokoić – możliwość stania się kimś innym potrafiła bardzo nie podobać się ludziom. Czuł się nie do końca uczciwie, ale tutaj akurat nie mógł nic poradzić; może jeżeli lepiej się poznają?
        - Och – powiedział Dérigéntirh, gdy uzyskał odpowiedź na swoje pytanie, a uwieczniona na talerzu twarz natychmiast się rozwiała, pozostawiając jedynie śnieżnobiałą ceramikę. - Rozumiem, w takim razie już ani słowa więcej o nim. Ale jeżeli masz do co do jego osoby jakieś pytania, to mów śmiało; jaki ojciec nie lubi opowiadać o swoim synu? Cóż... możliwe, że w moim przypadku ten entuzjazm jest nieco nawet zbyt wielki, ale naprawdę nie wydaje mi się, abyś mogła mu skomplikować życie bardziej, niż sam to sobie robi. Zresztą... ma bardzo oddanych i dzielnych przyjaciół, którzy sprawiają, że mogę każdej nocy zasypiać spokojny o jego los. A co do świata... Fakt, potrafi okazać się zaskakująco mały.
        Smok dostrzegał to w jeszcze większym stopniu. Nie tylko przez różnicę w rozmiarach, szybkości przemieszczania się... chodziło także o samą przewagę w wieku; każdy rok sprawiał, że wiedział o świecie coraz więcej, a przez to dostrzegał coraz więcej nici, które przez niego przebiegały – nici łączących ze sobą często zupełnie różne miejsca, zdające się ściągając je ku sobie i przybliżać. Dérigéntirh był także pewien, że coraz szybciej pojawiają się nowe – Alarania szła do przodu i nie można było nic na to poradzić.
        - A wydaje się, jakby z roku na rok jeszcze bardziej malał. Nie tylko przez to, że jesteśmy coraz starsi i coraz więcej wiemy, ale i przez fakt, że świat nie chce zwolnić. Kiedyś... w bardzo odległych czasach, myślę, że każdy będzie mógł przebyć cały kontynent wszerz w czasie zaledwie kilku dni, jeśli nie jednego. Pytanie tylko, co się stanie, gdy zrobi się dla nas za mały... - Dérigéntirh zamrugał, otrząsając się z zamyślenia nad przyszłością oraz losami Alaranii. Spojrzał na Sanayę z przepraszającym uśmiechem. - Wybacz, zdarza mi się czasami zagłębić w swoich myślach i całkowicie zapomnieć, co się wokół dzieje.
        Na szczęście jednak alchemiczka podłożyła temat, który był znacznie bardziej przyziemny. Dotyczył co prawda samej osoby smoka, ale ten obiecał sobie, że postara się mówić tak bardzo konkretnie, jak to tylko możliwe.
        - Mam tak wiele pasji, że naprawdę trudno przypisać mi konkretny zawód. - Kąciki ust elfa-smoka uniosły się wyżej, bo prawdziwie go to bawiło. - Jednak nie będę zaprzeczał, mam wszelkie prawa, aby nazywać siebie samego lekarzem. Ukończyłem akademię medyczną w Adrionie, za co bardzo dziękuję jej oraz sile wyższej, która mi na to pozwoliła. Jednak masz rację. Ostatnimi czasy rzeczywiście bardziej zachowuje się jak lekarz... Choć może też nie do końca. W szpitalach zdarza mi się spędzać więcej czasu, ale o wiele bardziej wolę przychodzić do potrzebujących niż oczekiwać, aż sami to zrobią; uwielbiam wychodzić na ulice, szczególnie w tych biedniejszych dzielnicach i pomagać każdemu, kogo zdołam. Rzecz jasna nie zdołam w ten sposób pomóc wszystkim, ale... cóż, nie ostatnie ziarenko piasku w klepsydrze jest czasem, który minął. Chcę po prostu... zrobić jakąś różnicę. A leczenie jest najbardziej „czystym” na to sposobem. Kiedy dajesz komuś pieniądze, nigdy nie możesz być do końca pewnym, w jaki sposób tego użyję. Staram się wybierać ludzi, w których widzę pasję oraz dobroć, szczerą potrzebę, jednak nigdy nie można być całkowicie przekonanym o słuszności tego, co się zrobiło. A obdarzanie kogoś życiem, zdrowiem... owszem, wciąż może dzięki pełnej sprawności zrobić coś złego, jednak... nikt nie rodzi się z pieniędzmi, choć czasami można dojść do innego wrażenia; nawet królowie otrzymują je dopiero potem, od przyziemnego świata. A życie... życie jest po prostu... życiem.
        Uśmiechnął się krzywo, ponownie przepraszając, tym razem za zbytnie odejście od sedna i skupienie się na bardziej emocjonalnej stronie problemu. Jednocześnie spojrzał kątem oka na cienie, rzucane przez barierki tarasu.
        - Nie chcę cię jednak zatrzymywać tu nazbyt długo. Powoli zbliża się południe, a odciąganie cię od twoich zajęć byłoby haniebną rzeczą z mojej strony; wierzę, że moglibyśmy tutaj przesiedzieć cały dzień i zorientować się, że coś jest nie tak dopiero, jak małe wilkołaki zaczną wyć do księżyca. Jeżeli jednak pozwolisz, bardzo chętnie bym cię odprowadził. Bardzo chętnie pomogę zanieść tę jakże rozsądną ilość składników. - Dérigéntirh uśmiechnął się, pozwalając sobie rzucić żart na temat rozmiarów zakupów wykonanych przez alchemiczkę.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        - No tak… - mruknęła Sanaya na wieść, że dzieciaki same uciekają z domów, w których nie są szczęśliwe. To podsunęło jej kolejne wątpliwości, które chętnie przedstawiłaby Kaonitesowi, zastanawiała się jednak, czy aby przypadkiem nie przeszkadza z tym natłokiem pytań i czy elf nie zacznie mieć jej dość. Sanaya miała jednak to do siebie, że gdy w grę wchodziło zdobywanie bądź dzielenie się wiedzą, była bardzo gadatliwa. Była to cecha, za którą uwielbiał ją Miguel, oczywiście o ile nie zadręczała go nad ranem po jednej z jego słynnych libacji organizowanych z mniej lub bardziej błahego powodu. Nie trzeba dodawać, że nastoletnia entuzjastka alchemii nie zważała na protesty mistrza i jedyne na co mógł on liczyć w akcie łaski, to rozmowa nad pożywnym śniadaniem, które dobrze robiło na kaca.
        - A stąd nie uciekają? - przemogła się w końcu i zadała to pytanie nie owijając przy tym w bawełnę. Niejednokrotnie słyszało się wszak o wychowankach sierocińców, którzy nie mogli znieść takiego “zamknięcia” i uciekali, by szukać wolności, swoich rodziców, czegokolwiek. Czasami nawet tylko po to, by ktoś się o nich martwił i mogli chociaż przez chwilę poczuć, że ktoś się o nich troszczy bardziej niż o innych, bo dzień w dzień byli tylko jednymi z wielu…
        Zaś wytłumaczenie w kwestii tego czy Kaonites był w sierocińcu znany nie spowodowało u Sanayi żadnej chęci drążenia tematu ani wątpienia w jego prawdomówność - brzmiało wiarygodnie, powoływanie się na koneksje nie było wszak specjalnie wyjątkowym posunięciem. Intrygująca była jednak wzmianka o tym jak mieszaną opinię miała założycielka tego miejsca, lecz w sumie gdyby się nad tym zastanowić, to faktycznie w jej przypadku nie było specjalnie trudne, by narobić sobie wrogów - zgodnie z tym co powiedział Kaonites, Leastafis działała na pograniczu prawa, chociaż w dobrej wierze, to był wystarczający powód by narobić sobie wrogów. Zaś zupełnie osobną kwestią było to, że wiele osób mogło za nią nie przepadać za bratanie się ze zmiennokształtnymi - niechęć, jaką darzona była ta rasa rozprzestrzeniała się również na ich sympatyków. Na dodatek była to z pewnością kobieta o bardzo silnej osobowości, skoro potrafiła tego wszystkiego dokonać i to co więcej nie tylko w Menaos, ale też w innych rejonach Alaranii, o czym wspomniał Kaonites. Sanayi przeszło przez myśl, że chętnie kiedyś poznałaby tę wyjątkową kobietę…
        Zapewnienie, że mogła pytać o syna Kaonitesa, było bardzo miłe i naprawdę świadczyło o tym, że był on dumny ze swojej pociechy - wywołało to natychmiastowy uśmiech na twarzy panny Tai. Z oferty jednak póki co nie skorzystała, a w każdym razie nie w stopniu, który zaspokoiłby jej ciekawość i jego chęć opowiadania. Zadała tylko jedno pytanie.
        - Jak on ma na imię?
        Miło było jej słyszeć, że ten chłopak miał tak wiernych przyjaciół - Fenrir nie mógł tego o sobie powiedzieć, chyba przez większość czasu był sam, nie licząc oczywiście Voro i przypadkowo poznanych podróżnych, z którymi jego drogi rozchodziły się po kilku tygodniach… I teraz również jej. Sanaya nadal łapała się na tym, że swój związek z Fenrirem traktowała w kategoriach bardzo miłego snu, który jednak okazywał się prawdą, a gdy to do niej docierało, uśmiechała się do siebie.
        W międzyczasie, gdy Sanaya przez moment rozmarzyła się o swoim ukochanym, Kaonites popuścił wodze swojej filozoficznej duszy i dzielnie podjął temat wielkiego małego świata. Alchemiczka przez moment wyglądała na zaskoczoną, a chwilę później już na niezmiernie zaangażowaną - ceniła inteligencję i takie jej przejawy.
        - Nie, nie, to bardzo ciekawe co mówisz… - zapewniła, gdy elf nagle się zreflektował i uciął temat. Ją zresztą również szybko naszła myśl, że może jednak nie ma co drążyć. - Chociaż może faktycznie lepiej odłożyć tego typu rozważania, bo moglibyśmy tutaj spędzić całą noc. Zaimponowałeś mi - powiedziała z wyraźną aprobatą, nie zważając na to jak Kaonites mógłby odebrać ten komplement.
        Gdy Sanaya znowu skierowała tok rozmowy na osobę swego rozmówcy przez moment była przekaza, że ten po raz kolejny będzie próbował ją zbyć frazesami, tym razem jednak powiedział o sobie nieco więcej. Pannie Tai nie przeszkadzało, że nie miał on konkretnego zawodu, interesowało ją jednak czym tak nietuzinkowa persona wypełniała swoje dni.
        - Och, to niesamowite! - wtrąciła się z entuzjazmem. - To bardzo prestiżowa uczelnia…
        Sanaya słyszała o medykach z Adrionu, jednego nawet miała okazję spotkać, choć ich znajomość była dość krótka… Chociaż może to i nawet lepiej, bo podążała ona w kierunku, którego alchemiczka mogłaby później żałować.
        Kaonites posłał alchemiczce przepraszający uśmiech, a ona odpowiedziała mu zaskoczonym spojrzeniem. Nie miał jej za co przepraszać - to co mówił było piękne i właściwe, wskazywało jasno na przyczyny i skutki, ukazywało jego motywacje, których niejeden mógł mu pozazdrościć. Aż dziw, że tacy chodzili po tej ziemi - zupełnie jakby Kaonites nie był takim zwykłym uzdrowicielem, nawet nie filantropem tylko kimś znacznie więcej… Fascynujące. Sanaya w duchu cieszyła się, że miała okazję go poznać, a przecież to jeszcze nie był koniec.
        - Och, faktycznie - zgodziła się, gdy jej rozmówca zwrócił uwagę na późną godzinę. - W twoim towarzystwie bardzo szybko mija mi czas, zupełnie straciłam rachubę.
        Sanaya wstała z kanapy i zaczęła zbierać swoje torby. Z uśmiechem przyjęła pomoc elfa w pozbieraniu wszystkich tobołków i nie oponowała, gdy zaproponował, że ją odprowadzi.
        - Stąd na kampus jest kawałek drogi, to nie problem? - upewniła się tylko, bo faktycznie czekałby ich całkiem długi spacer, z którego Tai nie zamierzała jednak rezygnować i miała nadzieję, że Kaonitesowi też nie będzie to przeszkadzało.
        Sierociniec opuszczała w milczeniu, rozglądając się po nim jeszcze i wodząc wzrokiem za dzieciakami, które pojawiały się tu i ówdzie, zajęte swoimi sprawami. Do Kaonitesa odezwała się już prawie w drzwiach wyjściowych.
        - Czy… gdybym… - Sanaya miała problem jasno sformułować pytanie, które kołatało się w jej głowie, tak by jednocześnie nie wyjść na niegrzeczną albo niczego nie obiecywać. - Sama nie wiem. Czy mam zapomnieć o tym miejscu? Nie interesować się i nie wracać do niego?
        Można powiedzieć, że alchemiczka pytała bez powodu, niejako na zaś. Teraz, gdy opuszczali sierociniec, jej głowa była pełna różnych myśli, które mogły nie dożyć do wieczora albo zostać odrzucone jako niedorzeczne. Nie składała w ten sposób żadnych deklaracji, chciała jedynie wiedzieć, czy kiedyś w przyszłości te drzwi będą dla niej otwarte, jeśli powoła się na Kaonitesa bądź Leastafis i czy nie napyta sobie biedy albo uczyni coś, co byłoby nie w smak gospodarzom.
        Na zewnątrz tym razem to Sanaya podjęła się roli przewodniczki, bo wbrew pozorom wiedziała, gdzie była i umiała się odnaleźć w okolicy. Jeszcze kilkakrotnie zerkała w stronę sierocińca, podziwiając to jak sprytnie został on ukryty wśród miejskich zabudowań - zastanawiała się jednocześnie ile jeszcze takich miejsc mogło być schowanych w Menaos i jak wiele z nich powstało w równie szczytnym celu, co to. Pewnie niewiele, niestety.
        - Moja pracownia na kampusie nie jest specjalnie imponująca, ale gdybyś miał ochotę do mnie wstąpić, zapraszam - zachęciła Kaonitesa, który obiecał ją odprowadzić i Sanaya wolała mieć pewność, że nie oznaczało to tylko odstawienie jej na próg domu asystenta. - Przygotuję obiad i będziemy mogli jeszcze chwilę porozmawiać. Nieskromnie powiem, że bardzo dobrze gotuję - dodała na zachętę, gdyż faktycznie wiele osób komplementowało jej kulinarne wyczyny.
        - A gdybyś chciał skorzystać z pracowni, nie krępuj się - zastrzegła jeszcze. - Jest mała i jak wspomniałam nie tak imponująca jak ta w moim domu, ale znajduje się w niej prawie wszystko co potrzebne. A czego nie ma, można skonstruować. Na pewno będziesz miał tam warunki, by stworzyć eliksir ze szklanego korzenia, o którym wspominałeś.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh spojrzał bystro na alechemiczkę, gdy ta zadała pytanie, które zdecydowanie nie należało do tych bezpiecznych; może i nie niosło ze sobą zagrożenia równie wielkiego, jak wypytywanie o sprawy mroczniejszych organizacji przyczajonych w cieniu miasta – tutaj można się było obawiać znacznie więcej niż zmiany opinii swojego rozmówcy czy urażenia go – ale, tak czy siak, znaczyło, że Sanaya była gotowa przełożyć ciekawość ponad własny komfort; cecha, którą smok bez cienia wątpliwości potrafił docenić, gdyż tyczyła się jego samego. W jego przypadku jednak smocza natura sprawiała, że znajdował się na znacznie wygodniejszej pozycji.
        - Zasada tego sierocińca jest taka, że nie trzyma się tutaj nikogo na siłę, choć przyznaję, że niekiedy jednak zdarzają się wyjątki. Z reguły wszelkie starania zmierzają ku temu, by dzieciom żyło się jak najlepiej, w końcu to po to powstało to wszystko; wiem, że ponoć i zwykłe sierocińce mają służyć dzieciom, lecz nie mogę powiedzieć, aby robiły to dostatecznie dobrze – tutaj jednak od początku miało być inaczej. Naprawdę miało im to miejsce zastępować dom, ale nawet dzieci żyjące w normalnych rodzinach potrafią uciekać, tak samo zdarza się i tutaj; o ile starania, aby wszelkie problemy rozwiązywać od razu, są tu powszechne, o tyle nie zawsze można wszystko dojrzeć. Wiele jest osób nietkniętych krzywdą w oczach świata, co tak często, sądząc, czyni błąd. Jednak większość z nich w końcu wraca; mało jest przypadków, aby jakieś dziecko zniknęło bez śladu, no i zawsze podejmuje się próby odnalezienia go. Nie zawsze skuteczne.
        Uśmiech na twarzy alchemiczki, gdy rozmowa zeszła na jego syna, był dla niego o tyle zrozumiały, o ile bardzo przyjemny dla oka; dzieci często były tematem, który nadzwyczaj poruszał. Co prawda w tym miejscu nie było to żadnym nowym tematem, jednak kiedy uwaga przesunęła się na jego własnego, w jego oczach wiecznie małego smokołaka, poczuł coś znacznie więcej, niż czuł do wszystkich tych sierot.
        - Hearfix – odpowiedział, odwzajemniając uśmiech. - Herafix Meo'Shoukan.
        Bardzo miłe było także to, że Sanaya była tak wyrozumiała dla jego bardziej rozmarzonej części duszy – która nie była znowuż taka mała. Przysłuchiwał się słowom alchemiczki ze szczerym uśmiechem, starając jednak ukryć się satysfakcję, jakie mu te sprawiały; smoki były bardzo łache na komplementy, ale Déri przeżył już wśród ludzi dostatecznie dużo czasu, aby dowiedzieć się, jak na nie reagować po ludzku. Lub po elficku.
        -Dziękuję, te słowa wiele dla mnie znaczą. Nie tak często można trafić na kogoś, kto widziałby w tym coś więcej niż gadanie osoby błądzącej po chmurach. Czasem jednak trzeba się tam wznieść; ludzie nie mają skrzydeł, dlaczego więc ich umysły nie mogłyby... - Przerwał, gdy zorientował się, że zaczyna mówić jak smok. Szybko przeszedł na elfi sposób myślenia. - Nie, żebyśmy także mogli się nimi pochwalić.
        O ile wcześniej udało mu się zaimponować alchemiczce, o tyle ujawnienie części informacji o sobie widocznie wywarło na niej co najmniej nie mniejsze wrażenie. ”Dlatego też tak niewygodnie mi mówić o sobie. Zbyt wiele dziwów, aby można było opowiedzieć wszystko naraz. Trzeba powoli odkrywać samego siebie, a to może po drodze zrodzić nieufność...” Jednak wyglądało na to, że i tym razem San nie miała nic przeciwko jego gadaninie. ”Czyżbym znalazł idealnego słuchacza? Hmmm, zadziwiające. Miło widzieć, że w dzisiejszych czasach wciąż są ci, którzy są gotowi nie tylko mówić, ale i uważać na to, co mówi druga osoba. I to nie kierując się chęcią zysku.
        Schrupał pozostałą część ciastka, po czym -Tak jak wcześniej zaoferował — zajął się tą cięższą częścią zakupów alchemiczki – w porządku, może i nic wcześniej nie wspominał, że to on zaniesie „większą połowę”, lecz dostrzegał to jako o wiele bardziej uczciwe; o ile nie twierdził, że San jest słabym człowiekiem, o tyle z nim nawet mocarzom trudno było się równać. Zeszli na dół, gdzie – przy wejściu do salonu — odbył krótką, uprzejmą rozmowę ze staruszką, z którą szybko się pożegnał i życzył wszystkiego dobrego. Obiecał też, że przekaże Leastafis pozdrowienia, jeżeli tylko się na nią natknie.
        Spojrzał jednak zdziwiony na alchemiczkę, która zadała dosyć niespodziewane pytanie. Przekrzywił lekko głowę, wpatrując się w nią i starając się odgadnąć myśli, które ją wypełniały; powstrzymał się od zajrzenia w jej umysł.
        - Ależ skąd! Gdybyś chciała pomóc sierocińcowi, to zawsze drzwi stoją otworem. Również wtedy, gdybyś chciała tylko spędzić tu trochę czasu; balkon jest dla wszystkich przyjaciół, a i bardziej, hmm, dosadna zabawa nie byłaby niczym złym; dzieciakom zdecydowanie nie zaszkodziłaby nowa twarz. Tylko ostrzegam, że jeżeli będziesz chciała z nimi spędzić nieco czasu, to lepiej dobrze się przygotuj na to, co się stanie; już sami zmiennokształtni bywają, hmmm, chaotyczni, a ich dzieci... rozkoszne, ale potrafią człowieka wykończyć. Oczywiście jedynie żartobliwie tak mówię. A gdybyś chciała pomóc nie sierocińcowi, a... - Dérigéntirh zamilkł, po czym uśmiechnął się. - Nie krępuj się po prostu tu wracać. Drzwi nie pozostaną dla ciebie zamknięte.
        Wkrótce jednak znów ruszyli ulicami miasta, które teraz były znacznie uboższe w przechodniów niż wcześniej – gdy nastaną jednak godziny szczytu, droga przez Meot nie będzie znowu taka łatwa do przebycia. Smok pozwalał się tym razem prowadzić Sanayi, choć sam miał także mapę całej okolicy w głowie.
        - Z chęcią cię odwiedzę. Choć uprzedzam, pamięć mam dobrą jak mało kto, więc radzę pochować wszystkie istotne notatki, bo jeszcze coś wpadnie mi do głowy i ukradnę ci co nieco. - Z żartobliwym uśmiechem mrugnął do swojej towarzyszki. Może i brzmiało to jak przesada, ale problem był poważny; wystarczyło mu rzucić okiem na kartkę, by móc czytać ją, gdy tylko zamknie oczy.
        - Obiad? To nadzwyczaj miło z twojej strony. Gotowanie to prawdziwa magia i chętnie zobaczę, jak bardzo czarodziejki mogłyby ci pozazdrościć. Choć muszę uprzedzić, że nie jadam mięsa, więc jeżeli będzie to zbyt wielki problem, to naprawdę mogę obejść się smakiem. A co do pracowni, to byłbym więcej niż wdzięczny. Naprawdę nie musisz się martwić, że będzie za mało profesjonalna jak dla mnie. Zdarzało mi się pracować w tak skrajnie polowych warunkach, że dostęp do twoich narzędzi będzie dla mnie najwyższą przyjemnością. Ponoć doceniamy coś jedynie wtedy, gdy zdarzy nam się odczuć tego brak.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        - Rozumiem - mruknęła Sanaya, nie drążąc już kwestii ucieczek wychowanków tego sierocińca. Po czasie uznała, że było to pytanie chybione, bo (jak słusznie zauważył Kaonites), nawet z kochających domów dzieci potrafiły uciekać. Nie prostowała jednak swojej gafy - po prostu przyjęła tłumaczenie elfa i przeszła nad tym do dalszej rozmowy, bo roztrząsanie tego nie miało większego sensu.

        Przy podziale zakupów Sanaya nie protestowała, gdy Kaonites wybrał pakunki do niesienia - nie była jedną z tych wyzwolonych kobiet, które szarmanckość uważały za afront. On był wszak mężczyzną i z racji tego dysponował znacznie większą siłą i krzepą, mógł więc z tego skorzystać, a skoro czynił to z własnej inicjatywy, to tylko dobrze o nim świadczyło. Gdyby jednak przecenił swoje możliwości - czysto hipotetycznie, bo były to przecież tylko kawałki roślin, a nie rudy metali w dużej ilości - alchemiczka zaraz coś by mu zabrała, nawet gdyby protestował, bo męska duma też miała swoje granice.
        Na odpowiedź na swoje dość niespodziewane i może wręcz niezręczne pytanie Sanaya czekała w lekkim napięciu. Tym bardziej, że Kaonites dość długo milczał jak na jej gust i tylko na nią patrzył tak przenikliwie, jak to on potrafił. I gdy w końcu odpowiedział, alchemiczka wręcz westchnęła sobie cicho z ulgą. Zdawało jej się wręcz, że jej towarzysz ucieszył się mogąc udzielić twierdzącej odpowiedzi, bo zaraz ją rozwinął i nakreślił bardzo szerokie spektrum tego co i kiedy mogłaby tam robić… Aż Sanaya była trochę zawstydzona tym jak łatwo było ją odczytać, co szczególnie dało się dostrzec w chwili, gdy Kaonites tak sugestywnie zawiesił głos, jakby właśnie chciał powiedzieć głośno to, co kołatało się na samym dnie jej świadomości jako pragnienie zbyt śmiałe, by mogła się do niego przyznać sama przed sobą. Alchemiczka zacisnęła wargi i poprawiając włosy obróciła lekko wzrok, by się już bardziej nie wkopywać, a tymczasem srebrnowłosy elf zgrabnie podsumował swoją wypowiedź.
        - Dziękuję - odpowiedziała mu natychmiast Sanaya. - Zapamiętam… I dziękuję za przestrogę - dodała jeszcze wesołym tonem, nawiązując do jego słów, jakoby mali zmiennokształtni potrafili być męczący. Na pewno byli, bo każde dziecko i każde szczenię potrafiło wykończyć nawet najwytrwalszego dorosłego, a co dopiero, gdy cechy obu tych stworzeń były połączone…

        - Zapamiętam - zgodziła się, gdy Kaonites w żartach zasugerował jej schowanie notatek, o dziwo jednak mówiła całkiem poważnym tonem. Troski o dyskrecję i zachowanie tajemnicy własnych badań wpoił jej oczywiście Saar, jak to on czyniąc to w nietypowy sposób, bo zamiast pogadanki po prostu w pewnym momencie zaczął ukrywać przed nią niektóre ze swoich prac, oczywiście szybko tłumacząc, jaka była tego przyczyna: bo stała się za dobra, umiała już za dużo i w tym momencie oprócz tego, że nadal była jego uczennicą, stała się również konkurencją. ”Ech, kochany Miguel, świr jakich mało…”, pomyślała o nim z czułością Sanaya, nim myślami wróciła do rzeczywistości.
        - Och, nie, żaden problem! - zapewniła od razu, gdy Kaonites zastrzegł, że nie je mięsa. - To żaden problem, bardzo dobrze, że mi o tym od razu mówisz.
        Panna Tai należała do osób, które nie kwestionowały cudzych upodobań kulinarnych tak długo, jak mogły liczyć na wzajemność. Powodów dla niejedzenia mięsa mogło być tyle samo ile wegetarian stąpało po ziemi, od pobudek ściśle etycznych bądź religijnych aż po najprostsze w świecie “bo mi po prostu nie smakuje” i żaden nie był lepszy ani gorszy od reszty. Ta kwestia wymagała jednak uściślenia.
        - Chodzi tylko o mięso, czy na przykład też o jajka albo ser? - dopytała, wiedząc, że niektórzy wzbraniali się przed jedzeniem wszystkiego, co pochodziło od zwierząt, a w ramach myślowego skrótu wspominali tylko o mięsie.
        - Jest w tym pewna mądrość - zgodziła się z jego kolejnymi słowami dotyczącymi doceniania niektórych rzeczy dopiero po fakcie. Każdy z pewnością doświadczył czegoś takiego, w mniejszej lub większej skali.

        W domu asystenta było bardzo, bardzo cicho - o tej porze dnia większość dorosłych zajmowało się swoją pracą na uczelni, a ci, którzy mieli dzieci i akurat się nimi opiekowali, woleli wyjść z pociechami na spacer, by skorzystać z pięknej pogody. Słowem budynek był opustoszały i Sanaya wraz z Kaonitesem nie napotkali na korytarzach nikogo z wyjątkiem stróża przy wejściu, który rozpoznawał już jedną z rezydentek tego miejsca i nie pytał o żadne personalia tylko skinął obojgu głową na powitanie.
        - Odłożymy to u mnie w pokoju i pójdziemy do wspólnej kuchni, o tej porze pewnie nikogo tam nie będzie - wyjaśniała alchemiczka swojemu towarzyszowi, prowadząc go korytarzem tak cichym, że wręcz niosło się po nim echo ich kroków. Lokum Sanayi znajdowało się na samym końcu, w narożu budynku, mieli więc kawałek do przejścia, co alchemiczka wykorzystała, wciskając elfowi na moment niesione przez siebie pakunki i szukając w torbie kluczy. Znalazła je w ostatniej chwili, co i tak było całkiem niezłym osiągnięciem zważywszy na to ile mogła pomieścić torba nie dość, że kobiety, to jeszcze alchemiczki.
        - Och? - Sanaya nie kryła zaskoczenia, gdy klucz zgrzytnął w zamku, ale nie przekręcił się nawet o włos. Cofnęła go i spróbowała drugi raz, lecz i tym razem bez rezultatu. Zamek drgnął dopiero w momencie, gdy Tai przekręciła klucz w drugą stronę - drzwi były wcześniej otwarte.
        - Byłam pewna, że zamykałam… - usprawiedliwiła się Sanaya nie kryjąc lekkiego niepokoju. Jakim cudem to się stało? Niemożliwe, by wyszła z mieszkania nie zamykając go, przecież w środku były jej notatki, odczynniki, nastawione do ekstrakcji składniki, na pewno nie byłaby tak niefrasobliwa, by umożliwić komuś wejście do takiego miejsca. Tym bardziej, że w tym budynku mieszkały też dzieci!
        Zaraz po uchyleniu drzwi w nozdrza obojga uderzył charakterystyczny zapach chemikaliów. Sanaya natychmiast się odsunęła, łapiąc też za rękaw Kaonitesa, by ten przez przypadek nie wszedł do środka, bo kto wie, co tak śmierdziało i czy przypadkiem nie było trujące. Naszły ją czarne myśli. Czyżby coś wybuchło? Jakaś reakcja poszła nie tak? Źle zabezpieczyła składniki i coś się gwałtownie utleniło? Gdy pierwsza fala chemicznego fetoru minęła, Tai weszła w końcu do środka by przekonać się co zaszło. Nos i usta zasłaniała rękawem.
        Pokój przypominał pobojowisko. Sanaya nie była pedantką, lecz na pewno nigdy nie zapuściłaby tak miejsca, w którym pracowała. Na ziemi walało się potłuczone szkło i porwane papiery, wśród tego leżało przewrócone krzesło i poplamione odczynnikami ubrania. Na stole nie zostało prawie nic poza resztkami szkła ze zniszczonych naczyń. Alchemiczka patrzyła na to wielkimi z zaskoczenia i przerażenia oczami. W pierwszej chwili pomyślała, że jednak coś jej wybuchło i to było przyczyną bałaganu. Lecz gdyby był to tylko wypadek, nie widziałaby wybebeszonej zawartości szuflad ani rozrzuconych wszędzie ksiąg. No i przede wszystkim znaków na ścianie, wymalowanych mieszaniną zaprawy, tynku i odczynników, które układały się w obelżywe określenia - “wiedźma”, “suka” i jeszcze kilka innych. Sanayi zrobiło się słabo, gdy na to patrzyła. Złapała się za włosy i trwała tak przez moment w bezruchu, tylko patrząc z rozpaczą na zniszczenia, a gdy przypomniała sobie o obecności Kaonitesa, zaraz obróciła się w jego stronę.
        - Wyjdź… Wyjdźmy stąd - poprosiła słabym głosem, próbując go wypchnąć na korytarz. Nie wiedziała co się wydarzyło, dlaczego i jakim cudem, nie wiedziała co powiedzieć swojemu towarzyszowi. Gonitwa jej myśli i podejrzeń była trudna do opisania, a wyłonienie spośród tego wszystkiego wątku przewodniego wręcz niemożliwe.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Udzielanie odpowiedzi na pytania alchemiczki to była dla smoka prawdziwa przyjemność; szczególnie iż ta nadzwyczaj przyjaźnie na nie reagowała. Choć w chwili, gdy się zawstydziła, poczuł się nieco winny – przeżywszy tyle lat, mógł traktować pewne rzeczy z dystansem oraz mówić o rzeczach, które dla wielu ludzi stanowiły dosyć krępujący temat; zwłaszcza, iż nawet jak na smoka posiadał nadzwyczaj otwarty umysł. Jednak ostatecznie niezręczna chwila nie trwała nazbyt długo i prędko mogli przejść do bardziej lakonicznych tematów. Uniósł natomiast nieco brwi, gdy Sanaya wykazała się pewną dozą orientacji w upodobaniach tych, którzy kroczyli bliską mu drogą żywieniową.
        - Tylko mięsa, wszelkie wyroby pochodzenia zwierzęcego jak najbardziej jestem w stanie przełknąć. No i nie byłbym w stanie wyobrazić sobie życia bez mleka; niektóre wielce cywilizowane osobistości twierdzą, że to obrzydzające, ale w tym napoju o barwie śniegu jest coś, co naprawdę przyjemnie łechta moje kubki smakowe – nawet pomimo upływających lat, podczas których miałoby mi prawo jak najbardziej zbrzydnąć.

        Z żywym zainteresowaniem rozglądał się po wnętrzu budynku – Dérigéntirh wielokroć współczuł ludziom, że nie są obdarzeni pamięcią podobną jemu, gdyż umykała im tak niezwykła rzecz, jak tworzenie mapy świata w swoim umyśle; takiej, która zawstydziłaby każdego kartografa. Gdy smok zamykał bowiem oczy, był w stanie odtworzyć niemal całe miasto, a na pewno na zewnątrz – wiele budynków także zdołał poznać od drugiej strony, choć te, rzecz jasna, się zmieniały. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że posiadanie tak niezwykłej wiedzy jest nieziemsko przyjemne – w dodatku gdy miał okazję dzielić się nią z innymi. A posiadał do tego naprawdę wyjątkowe narzędzia.
        Na przywitanie stróża odpowiedział miłym skinięciem głowy, zaś na uwagi Sanayi potwierdzającym mruknięciem. Jeżeli miał być szczery, miejsce to wydawało mu się nadzwyczaj ponure – jemu samemu mieszkanie wraz z innymi ludźmi przywodziło od razu na myśl czasy, gdy studiował magię w Twierdzy Czarodziejów. Towarzystwo „młodych” magów zdecydowanie nie należało do najspokojniejszego, dlatego zawsze można było spodziewać się hałasu czy tłoku; różne godziny zajęć sprawiały, że było tak praktycznie cały. Tutaj zaś odnosił wrażenie, że całe to miejsce jest nadzwyczaj... ponure...
        - Spokojnie tu – skomentował zaś na głos.
        Niedługo dotarli do drzwi, które najwidoczniej prowadziły do mieszkania alchemiczki – przyjął jej pakunki bez oznak jakichkolwiek kłopotów, ale uniósł brwi, gdy Sanaya napotkała problem z kluczami. Uderzyła go fala niepokoju – był może nieco nazbyt ufny, ale miał doświadczenie życiowe oraz dosyć silną intuicję, a ta teraz kuła go w tył głowy ostrzegawczo. Niepokój w głosie kobiety tylko wzmógł to wrażenie. Zrobił krok do przodu, ale zatrzymał się, gdy alchemiczka chwyciła go za rękaw – jego ciało natychmiast się napięło, a myśli skupiły, gotowe w jednej chwili rzucić zaklęcie obronne. Jednak okazało się, że póki co jedynym zagrożeniem są unoszące się w powietrzu substancje, które jednak nie powinny być dla niego szkodliwe. Zanim Leastafis stała się tym, czym się stała, Dérigéntirh wielokroć dziwił się jej ostrożności. Teraz zaś... cóż, ostatnio jego ukochana zagustowała w skrajnie trujących kwiatach.
        Podążył za Sanayą, wchodząc do środka jej pokoju, z zaciekawieniem oczekując tego, co zastanie w środku; zdecydowanie nie spodziewał się czegoś takiego. Zdecydowanie nie odczuwał tak silnego szoku, jak alchemiczka, ale i tak na chwilę znieruchomiał, przyglądając się scenerii jak po porządnej bitwie dwóch magów. Po krótkiej chwili jednak otrząsł się i, odnajdując wzrokiem mebel o pustej przestrzeni odpowiednio dużej i czystej, przeteleportował na niego niesiony przez siebie pakunek, aby mieć wolne ręce – w tej sytuacji wydawało mu się, że może to się wkrótce przydać. Jako iż Sanaya była zbyt zajęta tym, co ujrzała, nie mogła dostrzec tego małego podstępku magicznego. Dérigéntirh omiatał cały pokój spojrzeniem, rejestrując coraz to nowe fakty, które prędko zapadały w jego pamięci – głęboko w sobie czuł wściekłość, choć niezbyt okazywał to mimiką czy inną mową ciała; już dawno nauczył się doskonale ją kontrolować. Gdy już sporządził całkiem szczegółową odbitkę pomieszczenia w swojej głowie, postąpił krok w stronę Sanayi; chciał położyć jej rękę na ramieniu, lecz zdołał nią zrobić jedynie niewielki ruch, gdy kobieta się ocknęła.
        Przy pierwszym popchnięciu mogła odnieść wrażenie, że próbuje przesunąć wielki głaz – smok przez krótką chwilę tkwił zdziwiony w miejscu, a jego mięśnie były napięte; kiedy jednak sam się otrząsnął, natychmiast zaczął się cofać, powoli wychodząc. Kiedy jednak minął odrzwia, chwycił alchemiczkę za dłonie, delikatnie je obejmując oraz lekko pociągając w swoją stronę, aby czym prędzej znaleźć się w bezpiecznym korytarzu. Za plecami alchemiczki skrzypnęły drzwi, gdy smok użył magii przestrzeni, by przesunąć zawiasy w odpowiednim kierunku i ukryć nieprzyjemną scenę zarówno przed oczami ich, jak i ewentualnych przechodniów.
        Sanaya mogła poczuć nietypowe, ale dosyć przyjemne ciepło jego dłoni, powoli rozchodzące się po jej ciele poprzez palce, by prześlizgiwać się po nadgarstkach oraz przedramieniu, dążąc do wypełnienia każdego z jej mięśni. Dérigéntirh nie tylko pozwolił swojej smoczej krwi zapłynąć w elfich dłoniach, ale także spojrzał na twarz kobiety, odnajdując swoimi fiołkowymi oczami jej złote tęczówki i wychwytując jej spojrzenie – kiedy tylko mu się to udało, chwycił je równie delikatnie co kobiece, lekko trzęsące się dłonie. Jego życzliwy, ale i zatroskany wzrok przyczepił się do nich niczym lina utrzymująca statek w porcie. Po chwili jego usta powoli się rozwarły i dobył się z nich ciepły głos, choć głębszy od tego, do którego Sanaya miała już okazję przywyknąć; zdawał się wprawiać powietrze oraz krew krążącą w żyłach w delikatne drżenie, nie wzbudzając jednak grozy, ale sprawiający miłe wrażenie, podobne do przysłuchiwania się mruczącemu kotowi.
        - Przykro mi, że się to stało i przykro mi, że akurat wtedy, kiedy przyszedłem z tobą. Bardzo chętnie wyrzuciłbym ten obraz z pamięci, jeżeli by mogło ci to sprawić ulgę. Teraz jednak już tego nie odwrócę, więc pozwól mi, że ci pomogę. - Gdyby znał się z San nieco dłużej, najpewniej w tej chwili mocno by ją przytulił, jednak obawiał się, czy kobieta nie poczuje się jeszcze bardziej zmieszana taką zuchwałością ze strony kogoś, kogo zna tak krótko. - Jestem pewien, że ten, kto to zrobił, jest przesiąknięty jadem. Jeżeli chcesz, mogę go nawet odnaleźć. Albo też pomóc posprzątać ten bałagan. Lub też po prostu odejść, jeżeli potrzebujesz teraz pobyć sama; bardzo jednak chciałbym uniknąć takiego rozwiązania, gdyż w ciągu tych kilku godzin przekonałem się, że jesteś niezwykłą osobą, a takie jeszcze bardziej potrzebują wsparcia, gdyż świat często próbuje stłamsić ich kwiat. Chcę ci pomóc i jeżeli oznacza to przetrząśnięcie całego miasta, posprzątanie tego bałaganu, rozmowę, czy też po prostu zniknięcie, zrobię to.
        Dérigénitrh uśmiechnął się krzepiąco, chcąc pokazać, że jego słowa są jak najbardziej szczere i jest gotowy zrobić naprawdę wiele, aby wesprzeć teraz Sanayę – dla smoka ludzkie „wiele” nie znaczyło znowu tak dużo, przez co często smok odczuwał, że nie może prawdziwie się poświęcić, ale podejrzewał, że nawet tyle może dla kobiety znaczyć teraz bardzo wiele.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        - To dom asystenta - wyjaśniła Sanaya w odpowiedzi na spostrzeżenie, że w budynku było wyjątkowo spokojnie jak na to, czego można by oczekiwać. - Akademik dla tych, którzy już ukończyli studia i pracują naukowo… Sporo tu rodzin z dziećmi, a o tej porze większość albo prowadzi zajęcia, albo badania. Chociaż zdarza się, że jest tu prawie jak w normalnym akademiku - dodała wesoło, mrugając porozumiewawczo do Kaonitesa. Nie wiedziała co prawda, czy miał on kiedyś okazję uczestniczyć w prawdziwej studenckiej zabawie, ale założyła, że tak, skoro żył tyle lat i był tak wykształcony i otwarty. Ona może nie miała doświadczenia w balowaniu ze słuchaczami z uniwersytetów, ale za to przez wiele lat żyła pod jednym dachem z Miguelem, który był chyba jednym z najbardziej rozrywkowych alchemików na Łusce, a przy tym bardzo złym opiekunem. Może nic jej się nie stało, gdy mieszkała u Saara, ale też nie mogła powiedzieć, by dostała od niego dobry przykład - nie było wszak normą to, by osoby o podobnych relacjach trzymały sobie nawzajem włosy, gdy wymiotowały po zbyt dużych ilościach alkoholu…

        A później cała miła atmosfera posypała się jak domek z kart. Sanaya z początku ledwo rejestrowała obecność Kaonitesa i to, co on robił. Widziała, że nie wychylał się poza nią, więc był bezpieczny, lecz co robił za jej plecami, to już jej umykało. Była zbyt zszokowana tym, co widziała, więc i tak mieli szczęście, że w miarę szybko się ocknęła i jakoś zareagowała, zamiast tak stać i tępo gapić się w ściany z wysmarowanymi obelżywymi słowami. Na to, że nie dała rady z początku ruszyć swojego towarzysza, nawet nie zwróciła uwagi - zrzuciła to na karb szoku, który może dopadł go w podobnym stopniu co ją, a potem już o tym zapomniała i nie starała się zweryfikować swojej hipotezy na podstawie tego co mówił i jak się zachowywał.
        Na korytarzu Sanaya nie wiedziała co robić dalej. Nie miała żadnego planu, a w jej głowie panował chaos niemożliwy do ogarnięcia. Nie zdążyła się jednak nawet zastanowić nad tym, jakimi słowami wytłumaczyć ten incydent Kaonitesowi, gdy to on przejął inicjatywę. Była mu za to bardzo wdzięczna, choć w pierwszej chwili nie potrafiła nawet nazwać tego uczucia. Po prostu jego dłonie na moment stały się jedynym pewnym punktem w otaczającej ją przestrzeni, którego mogła się uchwycić. Choć gest był poufały, nie wyrywała się, bo potrzebowała w tym momencie wsparcia jak niczego innego. Przez moment patrzyła na ich złączone dłonie, rejestrując odprężające ciepło z nich płynące, ale nie zaprzątając sobie nim głowy, po czym podniosła wzrok na Kaonitesa, który zaczął do niej mówić. Ze swoją przenikliwością na pewno dostrzegł to jej skołowanie spojrzenie pełne niedowierzania i może nawet lekko wystraszone. On jednak potrafił ją stopniowo uspokoić - najpierw dotykiem, później tym co mówił i jak mówił. Alchemiczka nie podejrzewała go o stosowanie w tym momencie magii innej, niż doskonała znajomość ludzkiej psychiki. Bez problemu mógł dostrzec i poczuć, jak Tai się rozluźniała i chociaż nie stała się oazą spokoju, odzyskała możliwość logicznego myślenia.
        Sanaya z westchnieniem zabrała dłonie z objęć Kaonitesa i odsunęła się od niego, wzrokiem uciekając gdzieś w bok. Wsparła się pod boki po czym znów na niego spojrzała, patrzyła jednak z dołu, niepewnie.
        - Głupio mi, że musiałeś trafić akurat na… coś takiego - wyznała, wskazując ręką na zamknięte drzwi do zdemolowanego lokum. - Przepraszam. To chyba nie najlepiej o mnie świadczy, prawda? O matko…
        Na co dzień elokwentna Sanaya nie umiała znaleźć słów i trochę się plątała w swojej wypowiedzi, ale i tak starała się szybko pozbierać myśli. Ucisnęła krótko nasadę nosa palcami i kontynuowała, jakby szukała logicznego rozwiązania tej sytuacji.
        - “Przesiąknięty jadem” - powtórzyła jego słowa. - Och, Kaonitesie, przychodzi mi do głowy co najmniej tuzin nazwisk osób, które mogłyby mi życzyć tego, co tam widziałeś. Jak mówiłam, nie jestem tu zbyt popularna. Nie spodziewałam się jednak, że może dojść do czegoś aż takiego… Czym innym są burzliwe dysputy, czym innym jest próba zapędzenia w kozi róg podczas obrony, a czym innym taki wandalizm. Nie mam pojęcia kto i dlaczego to zrobił. Co więcej nie wiem nawet czy to było działanie w pojedynkę, a jeśli nie, to kto mógł pomagać, bo połowa z niepsrzyjających mi osób ledwo chodzi, nie mówiąc już o demolowaniu… I co to w ogóle za metody? Na arkana, Kaonitesie, jesteśmy ludźmi cywilizowanymi, wykształconymi, a to co tam się stało jest jak z samego dna rynsztoka.
        Sanaya przeciągnęła po twarzy dłońmi, jakby odganiała zmęczenie. Spomiędzy palców spojrzała na zamknięte drzwi, za którymi nadal trwał ten przerażający bałagan.
        - Dziękuję, że tu jesteś - zwróciła się nagle do swojego towarzysza. Odetchnęła. - Ja… byłabym wdzięczna, gdybyś pomógł mi to posprzątać. Ale to za chwilę. Poczekaj tu, muszę coś sprawdzić. Tylko nie wchodź do środka sam. Miałam tam śluz ślimaka morskiego i fazowany ekstrakt z szyszek czarnego chmielu, jak to się zmieszało, to lepiej tego nie dotykać… - usprawiedliwiła się, pamiętając, jak dotkliwie ta mieszanka potrafi poparzyć skórę. Mówiła trochę drżącym, ale w gruncie rzeczy spokojnym głosem, Kaonites nie powinien mieć więc powodu do obaw, że zrobi coś głupiego, gdy jego przy niej nie będzie. Nie zamierzała jednak nadwyrężać jego cierpliwości, więc odeszła szybki krokiem, kierując się w stronę wyjścia z domu asystenta. Tam od razu zaczepiła stróża.
        - Przepraszam, nie szukał mnie tu ktoś? - zapytała.
        - Hm, nie, nikt.
        - Nikt dla mnie nic nie zostawił?
        - Też nie - odpowiedział woźny, dla pewności jeszcze zerkając do swojego koszyka na korespondencję i dramatycznie marszcząc przy tym brwi w udawanej zadumie. Sanaya była jednak przekonana, że nie kłamał, podziękowała więc i wróciła do Kaonitesa.
        - Chodźmy - zaprosiła go do środka, lecz nim weszli, obejrzała się na niego. - Jeszcze raz dziękuję, że zostałeś.
        Będąc już w pokoju, Sanaya w pierwszej kolejności uprzątnęła stół, na którym zalegały jeszcze resztki potłuczonego szkła. Odłożyła na niego swoją torbę i wszystko, co nadawało się jeszcze do użytku. Było tego niewiele, bo ktokolwiek zniszczył jej pokój, bardzo się postarał, by żaden osobisty przedmiot nie przetrwał tej zadymy. Nawet ubrania były do wyrzucenia, Sanaya ostała się więc tylko z tym, co miała przy sobie wychodząc.
        - Nie mogę w to uwierzyć - poskarżyła się w przestrzeń, siadając bezradnie na ziemi i patrząc na zniszczony pokój. W rękach trzymała podarty i poplamiony winem słownik alchemiczny.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        - Normalnym akademiku... - mruknął Dérigéntirh z uśmiechem, gdy alchemiczka wypowiedziała słowa, które tak zgrabnie zagrały na strunie jego wspomnień oraz wydały z niej miły, sentymentalny dźwięk. Pamiętał, jak to było „za jego czasów” i gdyby był w stanie przeczytać teraz myśli Sanayi oraz fakt, że podejrzewała go o „udział w studenckiej zabawie”, to naprawdę serdecznie by się roześmiał, choć z pewnym zawstydzeniem; o ile zwykli studenci potrafili porządnie zaszaleć, o tyle stanowiło to prawdziwą amatorszczyznę przy tym, co robiły ich czarodziejskie odpowiedniki; choć nawet gdyby smok znał te podejrzenia, to nie byłby skory podzielić się swoimi wspomnieniami – niektóre wybryki młodości lepiej było pozostawić w sferze niewypowiedzianych zdarzeń, o których świat zdążył już zapomnieć, a nikt nie chce mu o nich przypominać.

        Dérigéntirh obserwował z troską emocje odbijające się nie tylko w oczach Sanayi, ale na całym jej ciele; na całe szczęście te powoli zaczynały słabnąć, wyrywając alchemiczkę ze zszokowanego stanu. Widząc, jak odsuwa się, spogląda w bok i przyjmuje „obronną pozycję”, naszła go jeszcze większa ochota, aby po prostu ją przytulić. Jednak wyraźnie dawała znak, że potrzebuje teraz nieco dystansu, zamierzał więc to uszanować; nie znali się jeszcze na tyle dobrze, aby mógł „wiedzieć lepiej, co jej potrzeba”.
        - Świadczy... - Smok spojrzał na nią z niezręcznym sumieniem. - Nie przejmuj się, moje miejsce pracy nierzadko wygląda tak nawet bez „pomocy” kogoś z zewnątrz. Zresztą... Naprawdę o wiele bardziej wierzę własnej opinii, którą wyrobiłem na twój temat niźli kogoś, kto był w stanie zrobić coś takiego.
        Starał się naprawdę udzielić alchemiczce wsparcia, ale po chwili temat zszedł na to, kto mógłby się czegoś takiego dopuścić; wyraźnie nie był on zbyt łatwy dla Sanayi, dlatego Dérigéntirh postanowił nie naciskać zbytnio kobiety pod tym względem. Wiedział, że na odnalezienie sprawcy przyjdzie jeszcze czas; nie istniała zbrodnia doskonała, zawsze dało się znaleźć jakieś ślady. Na razie nie przychodziło mu to najłatwiej, gdyż posiadał jedynie zapisany w głowie obraz całego pomieszczenia, lecz do jego bliższej analizy potrzebował wiedzy alchemiczki. Znaki na ścianie mógł zbadać sam, ale zbyt słabo orientował się w tym, co należało do kobiety, a móc znaleźć coś, co mógłby zostawić włamywacz.
        - W porządku – powiedział tylko, kiedy Sanaya oddaliła się na moment.
        Miał wielką ochotę od razu zabrać się do rzeczy, ale uszanował prośbę alchemiczki – co prawda nie obawiał się żadnej obecnej w środku substancji, ale nie chciał tak łatwo zawodzić jej zaufania. Jeszcze tego w tej sytuacji brakowało... Dany mu czas poświęcił na głębszą analizę zapamiętanych szczegółów, a także na poszukiwaniu wszystkich informacji na temat Menaos, które ,mogłyby się teraz przydać – ich użyteczność można było sprawdzić dopiero podczas bliższych oględzin.
        Smok uśmiechnął się pokrzepiająco, gdy Sanaya po raz kolejny podziękowała, tuż przed ponownym wejściem do jej mieszkania. Dérigéntirh przekroczył próg, zamykając za sobą drzwi i rozglądając się, aby zweryfikować rzeczywistość z jego wcześniejszymi wnioskami. Podczas kiedy kobieta sprzątnęła stół i zebrała wszystko, co nie zostało doszczętnie zniszczone, on podszedł do ściany, na której wypisane zostały obraźliwe słowa. Chciał jak najszybciej się tego pozbyć, jednak wcześniej musiał coś sprawdzić; palcem przejechał po jaskrawej substancji i ze zdziwieniem poczuł intensywne pieczenie na skórze. Czym prędzej oblizał palec, po czym przełknął ślinę, z którą zmieszała się żrąca substancja; nie chciał, aby zaczęło mu się dymić z ust, podczas gdy jego wydzielina będzie reagować ze szkodliwą substancją, wypalając ją. ”Ktoś tu przygotował paskudną niespodziankę. Dobrze, że tu jestem. Gdyby Sanaya sama tego dotknęła...” Smok spojrzał na swój palec, na którym skóra ponownie się zasklepiała za przyczyną jego magii; towarzyszył temu ból, ale Dérigéntirh mógł znieść znacznie większy.
        Powtórzył całą procedurę drugi raz, tym razem starając się wyłapać subtelny smak poszczególnych składników; pokrzepił go fakt, że razem stanowiły zestaw, który nie tak łatwo skompletować, zwłaszcza w krótkim czasie; istotna wskazówka, jeżeli podejmą się poszukiwań. Kiedy jednak już dowiedział się wszystkiego, czego chciał, uznał, że najwyższa pora pozbyć się malowideł. Użyta substancja, nie dość, że żrąca, dodatkowo była trudna do pozbycia się; Sanaya co prawda dzięki znajomości alchemii mogłaby znaleźć odpowiedni rozpuszczalnik, ale w obecnym stanie jej mieszkania... Dérigéntirh podejrzewał, że mogłoby to być nadzwyczaj kłopotliwe. Dlatego sięgnął mackami magii ku ścianie, wolą obejmując cały obszar. Magia struktury z reguły wymagała nadzwyczajnej precyzji, jednak w tym przypadku farba posiadała na tyle odmienne właściwości od ściany, że wyodrębnienie jej nie stanowiło zbytniego problemu. Po chwili jaskrawe napisy zaczęły wsiąkać w drewno, litery blakły i zwężały się, aż w końcu zaczęły przedstawiać sobą jedynie poszarpane linie, które w końcu zniknęły.
        Potoczył spojrzeniem po mieszkaniu, zapamiętując, gdzie co się znajduje. Podczas kiedy połowa jego umysłu zajęta była porządkowaniem podłogi, przenosząc dzięki magii przestrzeni pokruszone kawałki w kąt pokoju, zbierając kartki na stos obok, ale oddzielny, aby czasem się nie mieszały – smok miał nadzieję, że da się jeszcze coś z tym zrobić - , a ubrania oddzielnie jeszcze w inne miejsce. Dzięki temu po jakimś czasie podłoga prezentowała się może nie wzorcowo, ale już nie wywoływała rozpaczy. Najbardziej przeszkadzał dywan, który – sam będąc nie w najlepszym stanie – teraz w dodatku poplamiony był wszelkiego rodzaju substancjami.
        Podczas gdy magią zajmował się porządkami, sam smok podszedł do szczegółu, który zauważył wcześniej; schylił się i dłonią przejechał po podłodze – kiedy uniósł ją, dostrzegł, iż oblepił ją szarawy pył. Zbliżył go do twarzy i powąchał. ”Wapno, glina... popularny budulec w niektórych państwach, jednak tutaj ludzie i elfy przede wszystkim budują z drewna... I skąd się tu wziął? Ciekawe...” Uniósł wzrok i spojrzał na okno, które jednak nie znajdowało się na tyle blisko, że można by przypuszczać, że ktoś naniósł pył, wskakując do pokoju przez nie. W dodatku, kiedy podniósł się i dokładniej przyjrzał ramie, Dérigéntirh nie znalazł żadnych śladów majstrowania przy niej. Nawet otworzył je i wyjrzał na zewnątrz, ale i tu nie dało się uraczyć nic podejrzanego; zostawił okno otwarte, aby mogło wpłynąć do środka nieco świeżego powietrza; nie wyczuwał w powietrzu żadnych szkodliwych substancji, choć można się było ich spodziewać, więc i nie mógł się obawiać, że zatruje kogoś na zewnątrz.
        Przeszedł na drugą stronę pokoju, do drzwi, które otworzył, aby sprawdzić, jak działają w zawiasach; wyglądało na to, że pod tym względem wszystko jest w porządku. Przyjrzał się więc zamkowi, do którego zapuścił macki magii; to, co było zaskakujące, to fakt, że nie odkrył w mechanizmie żadnych śladów majstrowania przy nim – wytrychy pozostawały po sobie z reguły opiłki metalu, magię w takich przypadkach zawsze dało się raczej łatwo wykryć – choć ze słów San wnioskował, że raczej nie miała w kręgu rywali żadnego maga, to nie zamykał się na taką możliwość, choć na razie nic na to nie wskazywało. Wyglądało to zupełnie tak, jakby włamywacz po prostu otworzył drzwi kluczem.
        Rozejrzał się jeszcze raz po pokoju, który przestawał już prezentować się tak koszmarnie – uprzątnięcie wszystkiego pod ścianę oraz małe wywietrzenie sprawiło, że można było patrzeć na sytuację nieco bardziej optymistycznie. Dérigéntirh skierował się w stronę Sanayi oraz usiadł przed nią, krzyżując nogi i posyłając pocieszające spojrzenie. W jego dłoni pojawił się kulisty kawałek szkła – jedna czwarta kolby; w drugiej zaczęły materializować się kolejne części, przenoszone z odpowiedniego stosu, doskonale zapamiętanego przez smoka. Ten przykładał odpowiednie kawałki do siebie, które w ciągu małej chwili na nowo się zrastały, powoli formując jednolity kształt.
        - Część ubrań udałoby mi się wyczyścić, ale problem w tym, że wiele z nich jest podartych, a krawiec ze mnie niestety żaden. - Jak na ironię akurat te ciuchy, które wciąż pozostały w jednym kawałku, oblane były czymś, czego wyczyszczenie nie obyłoby się bez naruszenia ich struktury. - Książki... patrzenie na te wydarte strony wywołuje u mnie wielki ból. Część może dałoby się odzyskać, ale to robota na wiele wieczorów. Lepiej chyba zakupić nowe, o ile nie masz tam jakichś białych kruków. A twoje notatki... cóż...
        Dérigéntirh zagryzł wargę. Odzyskanie ich może przyprawić wiele problemów, ale miał nadzieję, że udałoby się naprawić przynajmniej część strat. Spojrzał na trzymaną w ręku kolbę i umieścił ostatni kawałek, który zakończył te nietypowe puzzle. Odłożył naczynie na ziemię, pomiędzy nim, a alchemiczką.
        - Wiem, że przeżywasz teraz ciężkie chwile, a to pytanie może się okazać bardzo trudne, ale czy zginęło coś ważnego lub pojawiło się coś, co nie należy do ciebie? Ten, kto to zrobił, mógł zostawić jakiś ślad, a i nie wątpię, że jeżeli znalazłby tutaj coś cennego, to zabrałby przy okazji. Jak to wygląda z pieniędzmi? Trzymałaś tu ich dużo? Wciąż tu są?
        Jako, iż poruszył już sprawę pieniędzy... Dérigéntirh zastanawiał się, czy nie warto zaproponować alchemiczce, że zafunduje jej sumę odpowiednią na pokrycie przynajmniej tych strat, które dało się naprawić złotem. Nie chciał jednak kobiety obrazić – pamiętał, jak w sklepie sama zapłaciła, a w dodatku takie propozycje mogą być teraz nie na miejscu. Na razie trzeba było się zorientować w sytuacji; był zdecydowany przedstawić prędzej czy później taką możliwość, ale na ten moment...
        - Postaram się pomóc ci przejść przez to najlepiej, jak tylko mogę – powiedział, nieco nieśmiało, pochylając się, wyciągając rękę i kładąc ją na dłoni San. Przez chwilę utrzymywał z nią spojrzenie, po czym wycofał się, nie chcąc zbytnio jej peszyć. - Ludzie w takich momentach mówią, że mają nadzieję, że wszystko będzie dobrze; ale z mojej strony możesz oczekiwać czegoś więcej, niż tylko nadziei osoby stojącej z boku.
        Może i posuwał się dosyć daleko w obietnicach, jednak zdążył naprawdę polubić alchemiczkę, a w dodatku obecna jej sytuacja głęboko go poruszyła. Oprócz tego często odnosił wrażenie, że ludzie potrzebują pomocy w tak wielu sprawach; nie uważał ich za gorszych, a często nawet dziwił się, jak wielkie rzeczy mogą osiągnąć, ale, tak czy owak, wielokroć wywoływali u niego... potrzebę troski.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Na wzmiankę o bałaganiarstwie Kaonitesa na twarzy Sanayi pojawił się blady uśmiech. Z jednej strony było to zabawne, a z drugiej wcale nie, gdyż Tai, choć daleko jej było do pedantki, nigdy nie pozwoliłaby sobie na bałagan w pracowni - oczywiście kolejna z nauk Saara. Wiedziała, że coś takiego może prowadzić do zanieczyszczeń, a w dalszej perspektywie może nawet do jakiejś katrastrofy, gdy pół laboratorium wyleci w powietrze. Miło było jednak pomyśleć, że ten elegancki mężczyzna mógł mieć gdzieś swoją pracownię, gdzie nie dało się nawet kubka postawić na blacie, tak wszystko było zagracone.
        - Dziękuję - powiedziała już po raz wtóry tego dnia, gdyż naprawdę była Kaonitesowi wdzięczna za każde serdeczne słowo i gest. Gdyby nie on, borykałaby się z tym teraz sama i nie miałaby nawet komu się wyżalić, bo w Menaos nie mieszkał nikt jej bliski… Chyba po prostu usiadłaby na środku zdemolowanego pokoju i rozpłakała się. Dzięki niemu jednak odnalazła w sobie motywację, by chociaż posprzątać.

        Już w mieszkaniu Sanaya chciała przede wszystkim sprawdzić czy nie zostało rozlane coś, co mogłoby być niebezpieczne, sprawdziła więc wszelkie plamy na meblach i podłodze, nie patrząc jednak nawet w stronę obraźliwych napisów, na których widok robiło jej się zwyczajnie słabo. Chętnie sprawiłaby, aby Kaonites nigdy ich nie widział, ale on jakby przez złośliwe zrządzenie losu zainteresował się właśnie nimi. Panna Tai przez bardzo krótki moment gorączkowo myślała jak się usprawiedliwić i wytłumaczyć, że te obraźliwe hasła nie miały nic wspólnego z rzeczywistością i była naprawdę porządną dziewczyną… Ale przecież on już to wiedział. Tak jej powiedział, a ona mu wierzyła, bo w jego oczach nie dostrzegła ani cienia kłamstwa, kpiny ani innych negatywnych emocji. Z tą myślą alchemiczka zabrała się do swojego sprzątania. Na ziemi znalazła jedną ze swoich rękawic z kwasoodpornej skóry. Zawahała się, patrząc to na nią, to na majstrującego przy ścianie elfa.
        - Mam rękawicę ochronną - zaoferowała w końcu z pewnym wahaniem. - Tylko nie wiem, czy będzie ci pasować, ale jakby co, to proszę… - powiedziała, wyciągając w jego stronę rękę z rzeczoną częścią alchemicznej galanterii. Takie rzeczy były bardzo drogie i z reguły szyte na miarę, więc Kaonites musiałby mieć dłonie o kształcie jak najbardziej zbliżonym do Sanayi. Było to bardzo mało prawdopodobne, ale przez to, że był on gościem alchemiczki i pomagał jej bezinteresownie, ona poczuła się w obowiązku chociaż w ten minimalny sposób zainteresować się jego bezpieczeństwem. Sama mogła sobie poradzić, bo miała jedną dużą przewagę: wiedziała co było w pokoju i co mogło z czym wejść w reakcję, więc mogła przypuszczać, czego należy unikać. Nie wiedziała jednak, że ktokolwiek zdemolował jej lokum, zostawił dla niej kilka złośliwych niespodzianek. Jakby to co zrobił nie było dość okrutne.
        Sanaya metodycznie zaczęła swoje sprzątanie od zbierania w jedno miejsce tego, co było całe, lecz takich przedmiotów nie było wcale wiele - kilka piór do pisania, czystych kartek, próbek do badań, które jednak zostały zmieszane i zanieczyszczone, więc do niczego się nie nadawały. Gdy chciała zabrać się za zbieranie książek i notatek by przekonać się czy nie da się czegoś uratować, jeden z podartych tomów uciekł jej spod ręki, a ona cofnęła się, wystraszona. Powiodła wzrokiem w miejsce, gdzie znalazła się zniszczona księga, w towarzystwie innych sobie podobnych. Dalej były ubrania, a jeszcze dalej potłuczone szkło. Sanaya spojrzała pytająco na Kaonitesa, lecz nim zadała pytanie, odpowiedziała sobie na nie sama - magia. Tak samo pozbył się zresztą tych plam na ścianie - alchemiczka dopiero teraz to zauważyła. Zrobiło to na niej wrażenie, lecz zaraz potem spuściła wzrok i widać było, że jej humor się pogorszył. Zacisnęła wargi i obróciła się w stronę komody, by jedną ze zniszczonych bluzek zetrzeć z niej plamy po rozlanych odczynnikach. Ubranie i tak było nie do uratowania (a szkoda, lubiła je), zaś drewniany blat wystarczająco szybko osuszony mógł wyjść z tej przygody cało. Sanayę naszła jednak w tym momencie myśl, że będzie musiała zapłacić za szkody i obiektywnie podchodząc do rachunku, nie będzie jej na to stać, nie w tym momencie. Tym się jednak na razie nie przejmowała, bo nie mogła zadręczać się setką rzeczy na raz. Obróciła się, by zobaczyć Kaonitesa pochylające się nad jakąś plamą pyłu.
        - Pewnie jedna z moich próbek skończyła pod butem tego człowieka - mruknęła z niezadowoleniem, wracając do wycierania plam, które jeszcze dało się wytrzeć bez korzystania z wody i detergentów. Chwilę później, gdy już wszystko starła, spojrzała na smętny stos zniszczonych książek - widok ten wywołał w jej sercu bolesne ukłucie, jakby patrzyła na pobitego, skomlącego w kącie psa. Zwróciła przy tym od razu uwagę na to, że brakowało tam jednego tomu i od razu wiedziała, że nie ma co go szukać: tamten wandal go sobie przywłaszczył. Zresztą nie tylko to.
        Kaonites usiadł przed Sanayą, gdy ta znowu przechodziła przez kryzys spowodowany tym ile w jednej chwili straciła. Podniosła na niego smutne spojrzenie, ale uśmiechnęła się, gdy on bez słów próbował ją pocieszyć. Zaimponowała jej magiczna sztuczka, którą prezentował elf, dlatego patrzyła na nią bez słowa komentarza.
        - Dziękuję - mruknęła, wyciągając rękę po zreperowaną kolbę. Był to w tym momencie jedyny cały alchemiczny przedmiot w tym pomieszczeniu i może nawet Sanaya by się uśmiechnęła na tę myśl, lecz Kaonites ściągnął ją zaraz na ziemię wymieniając wszystko to, co zostało bezpowrotnie zniszczone. Machnęła ręką na jego wyliczenia.
        - Nie ma o czym mówić - mruknęła, bo chociaż wielu rzeczy było jej szkoda, musiała je uprzątnąć i do tego nie wracać. Kaonites jednak drążył i wyciągnął na wierzch temat tych największych strat. Sanaya boleśnie westchnęła, spoglądając na stos zniszczonych książek. Pokiwała głową, jakby godziła się ze złym losem.
        - Tak, zginęło kilka rzeczy - przyznała niechętnie. - Nie wiem czy pieniądze, raczej nie, nie trzymałam tu dużej sumy… Zresztą pieniądze to tylko pieniądze. Zniknęło kilka przedmiotów do badań. Nie ma ich w tym stosie, poznałabym - powiedziała, kiwając głową w stronę stosu śmieci, które kiedyś były wyposażeniem jej tymczasowego miejsca pracy. Nie chciała wchodzić w szczegóły.
        Dotyk Kaonitesa sprawił, że odruchowo spojrzała na ich złączone ręce. Nie drgnęła, nie uciekła, bo gest był bardzo pokrzepiający. Zwróciła tylko uwagę na to, jak wyglądały ich dłonie - jego jasna, gładka, a jej znacznie ciemniejsza, wzorzysta. Jak czysta kartka i jedna z tych, które wyrwano z jej podręczników do alchemii…
        - Już bardzo mi pomogłeś - zapewniła. - Samo to, że okiełznałeś ten bałagan i pozbyłeś się napisów ze ścian… Przynajmniej nie muszę malować, hah, jeszcze tego by brakowało. Zostało tylko pozmywać i wynieść się stąd…
        Słychać było, że Sanayi było ciężko z tą sytuacją, ale nie zamierzała walczyć z wiatrakami. Wiedziała, że nie była lubiana wśród akademików z Menaos, a i tak zaryzykowała sprowadzenie się tutaj. Jej dobra passa trwała dobrą chwilę, bo przecież udało jej się opracować jakiś plan na następne badania - wtedy powinna zebrać wszystko co potrzebowała i wracać do siebie, ale naiwnie została. Demolkę, pośrodku której teraz siedziała, uznała za bolesną, ale skuteczną lekcję życia. Rozumiała, że Kaonites oferował jej w subtelny sposób dalszą pomoc, a ona równie subtelnie dała mu do zrozumienia, że poradzi sobie sama. Doceniała jego gest i była mu za niego bardzo wdzięczna, ale jednocześnie miała poczucie, że powoli zaczynała go wykorzystywać, a tego bardzo by nie chciała. W końcu dopiero co się poznali, a nawet rycerskość miała swoje granice.
        Sanaya odetchnęła i wstała.
        - Ale! - powiedziała nagle, jakby właśnie miała przedstawić rewolucyjne odkrycie. - Najważniejsze notatki zawsze noszę przy sobie, więc jak wrócę do domu, będę mogła zacząć wszystko od początku.
        W jej głosie słychać było pewną subtelną nutkę zapału: naprawdę wierzyła, że nie wszystko stracone i na tych zgliszczach można zacząć budować od nowa. Pokrzepiona tą informacją sięgnęła po pogiętą miednicę, by przynieść wody i zacząć szorowanie.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Choć Dérigéntirh nie potrzebował co prawda ochrony, ale przyjął rękawicę z uśmiechem, pochylając się, by sięgnąć jej oraz spoglądając w oczy Sanayi, gdy ich dłonie się musnęły; smok mógł czuć wdzięczność z powodu jedynie gestu, który należał do dosyć praktycznych aspektów, ale mimo to, tak czy siak, pozostawał miły. Nałożył otrzymany przedmiot na lewą dłoń, nieco przesuwając kości wewnątrz niej, aby mogła się lepiej zmieścić, a sama tkanina uniknąć zniszczenia.
        Smok musiał przyznać, że wersja alchemiczki brzmiała na najbardziej prawdopodobną; wszak zajmowała się zastosowaniami swojej sztuki w architekturze, a skład substancji idealnie pasował do tego, co można znaleźć w wielkich ilościach tam, gdzie wznosi się kamienne budowle. Coś mu jednak podpowiadało, że jest inaczej, ale na razie postanowił zepchnąć to przeczucie na bok i zająć się bardziej domagającymi się uwagi sprawami. A najważniejszą teraz okazała się sama Sanaya.
        Gdy skończył szacować straty, smok zdał sobie sprawę, że popełnił błąd; alchemiczka nie była materialistką, co zresztą pokazała już, gdy odmówiła przyjęcia zapłaty za zakupione rośliny, ale teraz... Słowa „pieniądze to tylko pieniądze” bardzo go ucieszyły. On sam, należąc do rasy, której archetypem była chciwość – w sumie opinia ta nie była znowuż tak bezpodstawna – zwracał na ten aspekt dosyć dużą uwagę. Od lat walczył Ze swoją pożądliwą stroną, dlatego fakt, że San przychodzi coś takiego naturalnie, sprawił, że jeszcze bardziej ją polubił; ale zwracając jej myśli na zniszczone rzeczy, tylko pogorszył stan – widział to w jej spojrzeniu oraz słyszał w mowie. Dérigéntirh nieco się cofnął, ale szybko oparł podbródek na ramionach, które wsparł na udach, przyglądając się kobiecie. Drgnął, gdy podziękowała za jego pomoc oraz stwierdziła, że pozostało jej opuścić to miejsce. Uniósł się, spoglądając na nią z konsternacją. Zdążył ją polubić i bardzo by nie chciał tak nagle tracić dopiero co rozkwitającej znajomości. No i w dodatku... Pokazał jej sierociniec, a ta wykazała się pewnym entuzjazmem odnośnie takowego. Nawet zapytała, czy ma więcej do tego miejsca nie wracać... więc teraz...
        Uniósł wzrok, gdy Sanaya podniosła się; pozostawał w bezruchu, z ciekawością obserwując poczynania kobiety. Swoista hardość, którą dosłyszał w jej głosie, pokrzepiła również i jego, ale czuł, że wciąż czegoś w tym brakuje i nie można tak po prostu tego zostawić. Podniósł się i położył jej dłoń na ramieniu, zatrzymując ją, gdy zmierzała w stronę drzwi, aby pójść po wodę. Spojrzał na nią z pewną zadziornością.
        - Naprawdę masz zamiar tak to zostawić? Przez to, że gdzieś tam jest jakiś zawistnik, który akurat ciebie wybrał na swoją ofiarę? Może i zdaje się to teraz takie, jakie się zdaje, ale sądziłem, że będziesz chciała z tym zawalczyć; gdy mówisz o alchemii, widzę w twoich oczach ten błysk, a teraz dasz komuś tak po prostu bezkarnie atakować swoją pasję? Nie zachęcam cię do zemsty, lecz odzyskania, co twoje; pozwolisz komuś, kto był w stanie dokonać czegoś takiego, bezczelnie korzystać z owoców twojej pracy? - Dérigéntirh nawet zmrużył brwi, co nie przydarzało mu się nazbyt często, ale po chwili jego twarz się wypogodziła, a on sam pochylił, przybliżając twarz bliżej twarzy Sanayi. Jego głos przybrał żartobliwą nutę. - A jeżeli to „bardzo mi pomogłeś” oraz „wynieść się stąd” to subtelny sposób, aby się mnie pozbyć, to obawiam się, że cię rozczaruje; ktoś mi tu obiecał obiad, a ja tak łatwo nie zapominam.
        Uśmiechnął się, a w jego oczach zatańczyły radosne iskierki; zdecydowanie nie trzymała go przy alchemiczce chęć zjedzenie posiłku, ale sądził, że ta już zdaje sobie sprawę na tyle, aby docenić niewinny dowcip. Kiedy go powiedział, Dérigéntirh puścił kobietę, samemu jednocześnie odsuwając się, zanim zdołałaby coś odpowiedzieć, oraz siadając przed stertą kartek, biorąc się do porządkowania ich i próby znalezienia tych, które były zdatne do przeczytania.
        Po chwili drzwi przymknęły się, gdy Sanaya opuściła pokój, a smok – choć dla postronnego obserwatora mógł wyglądać, jakby całkowicie skupiał się na stanie przeglądanych zapisków, ale tak naprawdę bił się z myślami. Miał nadzieję, że jego mały atak nie wywoła skutku przeciwnego do tego od zamierzonego; zastanawiał się też, czy te nieprzyjemne okoliczności nie sprawią, że tak obiecująca znajomość nagle się urwie – dla smoka zaprowadzenie dopiero co spotkanej osoby do domu nie była niczym wyjątkowym (co dało się pośrednio zaobserwować po tym, gdzie udał się wraz z alchemiczką), jednak u ludzi bywało różnie. Te przemyślenia sprawiły, że nie dosłyszał odgłosu kroków; z zamyślenia wyrwało go dopiero skrzypienie drzwi oraz okrzyk zaskoczenia.
        Szybko się obrócił, spoglądając na dwie kobiety stojące w przejściu – jedna była najprawdopodobniej niewiele po czterdziestce, z czarnymi włosami upiętymi w elegancki, choć potoczny sposób, nielichej tężyźnie. Druga zaś była wyraźnie młodsza, szatynka o rozpuszczonych włosach, dosyć chuda. Obie odziane były także w proste suknie. Po miotle w rękach jednej z nich oraz mopie wraz z wiadrem drugiej smok odgadł, że najpewniej przyszły posprzątać. ”Dziwne, San wspominała, że nie powinno tu być nikogo”
        - Złodziej! - krzyknęła brunetka z miotłą, celując w niego ową. - Marisa, leć po strażników, szybko!
        - Ja...
        - Milcz, długouchu! - Zanim smok zdołał cokolwiek zrobić, szatynka wypuściła z rąk trzymane przedmioty – wiadro zatrzęsło się, wylewając z siebie trochę wody, gdy uderzyło o ziemię, a mop przewrócił się, rozkładając się na całej szerokości korytarza – po czym rzuciła się biegiem w stronę wyjścia. Dérigéntirh skupił się i sięgnął ku niej umysłem, chcąc uprzejmie wyjaśnić jej, że są w błędzie, ale wtedy w jego twarz uderzyło coś chropowatego, skutecznie wytrącając go z magicznej równowagi. - Nawet nie próbuj tych sztuczek! Ja już znam te wasze nieobecne spojrzenia, tfu! Klątwy rzucać chce! Tak tu wszedłeś, cwaniaku, co? Wyważyłeś drzwi magią?!
        - Ależ skąd! Ja...
        Po chwili poczuł niezbyt przyjemny smak w ustach, gdy kobiecina przetrąciła mu je miotłą.
        - Swoje kłamstwa zostaw dla strażników! Zaraz powinni tu być. Marisa może i nie jest idealna, ale ma gibkie nogi. Żebyś widział, jak za kawalerami gania, to byś wiedział, długouchu, że dopędzi do koszar w mgnieniu oka!
        ”Co za interesująca osoba”, pomyślał Dérigéntirh; bo chociaż wywoływała u niego nieco irytacji faktem, że bardzo skomplikowała całą sprawę, ale i podziw przez to, że była w stanie skutecznie uniemożliwić mu działanie. ”Musi mieć niezwykle interesującą przeszłość... Może pomimo nieciekawego początku uda nam się kiedyś usiąść przy winie i porozmawiać...” Tymczasem jednak chwila była bardzo niezręczna; kobieta wpatrywała się w smoka tak, jakby miała chęć zamordować go miotłą, on sam zaś posyłał jej neutralne spojrzenie, gdyż szybko przekonał się, że jakakolwiek ekspresja niesie ze sobą jeden i ten sam skutek.
        Po kilku minutach Dérigéntirh usłyszał kroki Sanayi – umiał już je odróżnić; gdy kobieta także je usłyszała, chwyciła pewniej miotłę, nerwowo jednak stukając o nią palcami. Obróciła się, gdy Sanaya minęła otwarte drzwi i ukazała się obecnym w pokoju.
        - O, panna Tai, jak dobrze, że panna jest! - Na jej twarz obmyła się ulga z pewną dozą determinacji, samozadowolenia oraz pogardy do srebrnowłosego. - Paczy panna, kogo nakryłam! Złodziej w biały dzień! Porozwalał wszystkie panny rzeczy! Ale spokojnie, Marisa już pobiegła po strażników, ten mały, długouchy, podstępny czarownik nie ucieknie. Już ja wiem, jak z nimi postępować.
        Smok spojrzał na alchemiczkę z widoczną ulgą, a w jego oczach dało się wyczytać zakłopotanie oraz jedną wiadomość: „pomóż mi!”
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Nienajlepszy nastrój sprawił, że Sanaya przeoczyła troskę, jaka wymalowała się na obliczu Kaonitesa w chwili, gdy dała mu do zrozumienia, że nie ma siły do walki i odpuszcza. Po prostu chciała szybko zakończyć ten nieprzyjemny epizod, nieważne jak. Wszystko dało się naprawić, odtworzyć, odbudować… No dobrze, tego, co jej zabrano, mogła nie odzyskać już nigdy, gdyż były to przedmioty rzadkie i cenne, lecz nie było sensu dręczyć tym Kaonitesa. On i tak był dla niej za dobry - pomógł w momencie, w którym każdym inny szukałby wymówki by czmychnąć. Oczywiście pasowało to do niego - wielokrotnie tego dnia dał dowód tego, że był typem osoby na wskroś troskliwej i pomocnej. Niemniej mogły z prób dochodzenia swego mogły wyniknąć kłopoty, w które alchemiczka bardzo nie chciałaby go mieszać. Gdyby był przy niej Fenrir, może podjęłaby ryzyko - jego wsparcie wiele dla niej znaczyło. Niestety, teraz byli rozdzieleni i musiała radzić sobie sama.
        Sanaya nie wzdrygnęła się, gdy Kaonites położył jej dłoń na ramieniu. Gest był miły, naprawdę pokrzepiający. Alchemiczka spojrzała na smukłą dłoń elfa i wiodąc wzrokiem wzdłuż ręki, w końcu popatrzyła mu w oczy. Wyglądała na spokojną, ale zmęczoną. Poprawiła uchwyt na trzymanej w rękach misie na wodę, ale nie w taki sposób, jakby chciała go nią uderzyć - po prostu spodziewała się, że czeka ją teraz dłuższa przemowa i chciała się do niej trochę wygodniej ustawić. Zaskoczyło ją to, jak Kaonites na nią patrzył - takie wzroku się nie spodziewała. Nie wywołał on jednak w niej niepokoju, a raczej zaintrygowanie - co też roiło mu się w głowie, że na jego obliczu malowało się takie… cwaniactwo? Wkrótce nadeszła odpowiedź. Sanaya przyjmowała pogadankę ze spokojem, choć wzrok miała spuszczony. Cóż miała mu tłumaczyć? Że nie chciała tak tego zostawić, ale nie było innego sposobu? Że taka walka byłaby z góry skazana na porażkę, bo była w tym miejscu obca i miała przeciwko sobie klikę, która trzymała się razem od początku do końca? Gdyby próbowała coś z tym zrobić, nigdy nie odzyskałaby swoich rzeczy a na dodatek mogliby ją pociągnąć do odpowiedzialności za przeprowadzanie eksperymentów w miejscu do tego nieprzystosowanym… Tak, kochała alchemikę i swoich odkryć broniła jak lwica, ale w tym momencie nie wiedziała co mogłaby zrobić, by z tym walczyć. Mogła to wszystko powiedzieć Kaonitesowi, ale nie chciała rozgrzebywać tej rany. Poza tym on wziął ją z zaskoczenia i nim chociażby zdążyła westchnął i mruknąć coś na odczepnego, on nagle spojrzał na nią w zupełnie inny sposób i zmienił front. Zupełnie ją rozbroił wytykając obiad, który mu obiecała. Zły nastrój prysł niczym bańka mydlana i Sanaya szczerze parsknęła z rozbawienia.
        - Niech to, przejrzałeś mnie - oświadczyła podejmując jego żart. Chwilę później spoważniała i spojrzała na niego z wdzięcznością. - To skomplikowana sytuacja, Kaonitesie… Ale jeszcze chwilę nad nią pomyślę, obiecuję. Wrócimy do tego jak przyniosę wodę - oświadczyła, pokazując miskę, którą nadal trzymała w rękach. Chwilę później wyszła na korytarz, nieroztropnie nie zamykając za sobą drzwi - o skutkach swojego niedopatrzenia miała przekonać się za jakiś czas…
        Tymczasem pochłonięta była zupełnie czym innym. Uświadomiła sobie, że chęć pomocy Kaonitesa była tak szczera i nieugięta, jak to tylko możliwe i uparcie odmawiając wyrządzała mu jedynie przykrość. Może faktycznie powinna przyjąć jego wsparcie i nie udawać, że jakoś to będzie? Lecz by miało to sens, musiała mieć chociaż z grubsza jakiś plan. Co powinna zrobić? Zawiadomić straż? To sprawiłoby, że sprawa wpadłaby w tryby biurokracji, zwolniła i ostatecznie nigdy nie doczekałaby się rozwiązania. W życiu nie odzyskałaby niczego, co jej zabrano, bo nawet gdyby wskazała ukradziony przedmiot palcem z okrzykiem “to moje!” byłoby to jedynie słowo przeciwko słowu. A jeśli - zgodnie z jej przypuszczeniami - za wszystkim stał jeden z tych starych profesorów, których tak gorszyła sama jej kolorowa obecność na uczelni, to nie miałaby żadnych szans, bo w końcu znacznie bardziej intuicyjne było to, by alchemiczne białe kruki i cenne przedmioty do badań znajdowały się w ich posiadaniu, a nie początkującego naukowca… Trzeba było więc samemu dojść kto to zrobił. Może wypytać mieszkańców domu asystenta, może ktoś coś widział albo słyszał, w przeciwieństwie do woźnego? Albo zapytać te nieliczne przychylne osoby na politechnice, czy nie widzieli, by jakiś ich kolega nagle dorobił się przedmiotów, które zniknęły z jej pokoju? ”Szkoda, że Kaonites usunął już te napisy, bo można by próbował identyfikacji na podstawie stylu pisma…”, pomyślała trochę rozbawiona. Tak była pochłonięta planowaniem, że nawet nie zauważyła momentu, gdy zeszła do oficyny i pomieszczenia z pompą z wodą dostarczaną prosto do budynku, bez potrzeby wychodzenia na zewnątrz. Było to bardzo zmyślne urządzenie - nie wymagało wielkiej siły, a dzięki zastosowaniu specjalnych alchemicznych ogniw, możliwe było pobieranie od razu podgrzanej wody. Właśnie z takiej skorzystała Sanaya i gdy miała już dość, zabrała swoją miskę i zaczęła wracać na piętro. Od razu dostrzegła stojące przed wejściem do jej pokoju wiadro i byle jak rzuconego mopa - momentalnie ogarnął ją niepokój, bo cóż mogło się takie stać, że ktoś zostawił tu akurat te przedmioty? Alchemiczka przyspieszyła, nie bacząc, że wzburzona woda w jej misie odrobinę się rozchlapywała.
        Widok zastany w pokoju niezmiernie ją zaskoczył. Stanęła jak wryta w progu, patrząc na Kaonitesa… któremu jedna z tutejszych sprzątaczek groziła miotłą. Co więcej wszystko wskazywało na to, że była gotowa nawet go tą miotłą zatłuc, gdyby zaszła taka konieczność.
        O wytłumaczenie nie trzeba było się prosić - wojownicza kobieta sama bardzo chętnie ich udzieliła, widząc mieszkankę pokoju wchodzącą do środka. Sanaya wysłuchała jej słów z zaskoczeniem. Natychmiast odstawiła misę na komodę obok drzwi.
        - Ależ to nieporozumienie! - oświadczyła natychmiast. - To mój przyjaciel, w żadnym razie nie jest złodziejem. Proszę nie grozić mu już tą miotłą.
        Sanaya bez chwili zastanowienia stanęła między sprzątaczką i elfem, tego ostatniego łapiąc za rękę w sposób, który świadczył o pewnej zażyłości - takich gestów nie wykonywało się względem obcych, bo było to rażące naruszenie przestrzeni osobistej, sygnał był więc jasny. Alchemiczka była gotowa bronić swego gościa z całą determinacją, sprzątaczka zaś w tym momencie wyglądała na wielce skonsternowaną.
        - Ale skoro to panny znajomy to… - Sprzątaczka z konsternacją wskazała na zniszczone przedmioty w pokoju, lecz nie było jej dane dokończyć zdania. Cała trójka usłyszała odgłos wyjątkowo szybkich kroków dwóch par nóg obutych w ciężkie trepy i nim Sanaya - jedyna, która nie domyślała się, kto się do nich zbliża - zdążyła pospieszyć z dalszymi tłumaczeniami, w drzwiach do jej pokoiku stanęło nagle dwóch strażników miejskich, wyraźnie zgrzanych, jakby biegli przez całą drogę. Za nimi do środka wkroczyła kolejna ze znajomych sprzątaczek.
        - To on, to jego nakryłyśmy! - oświadczyła, nim dotarło do niej kto stał przed “złapanym na gorącym uczynku złodziejem”. - Panna Tai tutaj?
        - No przecież to mój pokój - odpowiedziała Sanaya tonem, który wskazywał, że już puszczały jej nerwy, ale nie ze złości, a z niemocy. To mikre pomieszczenie jeszcze nigdy wcześniej nie mieściło na raz aż tylu dorosłych osób, zaraz zrobiło się w nim ciasno i duszno mimo otwartego okna.
        - Zaszła pomyłka - oświadczyła natychmiast, by nie oddawać inicjatywy sprzątaczkom ani strażnikom, którzy mogliby zacząć tworzyć swoją wersję wydarzeń. - To mój przyjaciel, wpadł mnie odwiedzić. Panie spotkały go gdy wyszła z pokoju po wodę, bo akurat sprzątaliśmy, i mogły trochę źle zinterpretować jego obecność tutaj. Bardzo doceniam pań czujność, ale to naprawdę tylko nieporozumienie - zapewniła.
        - Hm… - Jeden ze strażników był wyraźnie niezbyt usatysfakcjonowany tymi tłumaczeniami. - A ten cały bałagan? - zapytał, wymownie spoglądając na podarte ubrania, zniszczone księgi i szkło.
        - Wypadek przy pracy - wyjaśniła bez chwili wahania Sanaya. - Jestem alchemiczką, zniszczenia to moje ryzyko zawodowe.
        - Hm? - Strażnik wyglądał na niespecjalnie przekonanego, zresztą tak samo jak sprzątaczki. Cała czwórka łypała na Kaonitesa, jakby ten miał się ugiąć pod wpływem tych spojrzeń i przyznać do winy mimo tego, jak dzielnie broniła go Sanaya.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        ”Wrócimy do tego, jak przyniosę wodę” – przypominając sobie słowa wypowiedziane przez Sanayę w chwili, gdy opuszczała pokój, Dérigéntirh nie mógł powstrzymać tej ironicznej iskierki, która mimo wszystko zagościła w jego spojrzeniu; sytuacja naprawdę musiała wyglądać dla alchemiczki komicznie. Tej jednak widocznie nie było do śmiechu – szybko przystąpiła do tłumaczenia całej sytuacji, co smok przyjął z prawdziwą ulgą; uniósł jednak brwi ze zdumienia, gdy kobieta tak pewnie zasłoniła go własnym ciałem przed jakże niebezpieczną bronią, a nawet nawiązując z nim kontakt fizyczny. Na razie wszystkie inicjował on, dlatego to było czymś nowym, ale – nie mógł zaprzeczyć – także wyjątkowo przyjemnym; naprawdę powinna się cieszyć, że pewien etap życia Dérigéntirh pozostawił już za sobą. W przeciwnym wypadku jej życie mogłoby się jeszcze znacznie, znacznie bardziej skomplikować.
        ”Rzeczywiście jest szybka!”, pomyślał smok, gdy dosłyszał odgłosy kroków, bez wątpienia należących do strażników; ci pokazali się niedługo potem, jakby zesłani przez pisarza przedstawienia zwanego życiem, który stwierdził, że w tym miejscu entropia zdecydowanie nie może opaść. Sanaya dzielnie go broniła, a przy tym także pośrednio samą siebie – stwierdziła, że to był tylko wypadek, co po części mogło być podyktowane tym, że jeszcze bardziej kryło to Dérigéntirha, ale także chęcią przykrycia całego faktu włamania z innych powodów. Smok zerknął na nią nieco zdziwiony, choć musiał przyznać, że i on wolałby załatwić całą sprawę samodzielnie. Nie był jednym z tych osób, którzy uznawali państwo za organizm, na którym nie można było polegać; wolał na to patrzeć w inny sposób. Wszak ile spraw zajmuje organy władzy, które zmuszone są nadawać im priorytet oraz dzielić ich uwagę, podczas gdy on sam jest w stanie w pełni skupić się na pojedynczym problemie? Wiedział jednak także, że władza nie może tak po prostu zgodzić się na takie rozwiązanie. Dlatego działanie na własną rękę mogło być rzeczywiście lepszą możliwością.
        - Jeżeli nie uwierzycie San, to i moje słowa raczej niezbyt wiele będą znaczyć – powiedział smok, pozwalając sobie w tej sytuacji zdrobnić imię alchemiczki; okoliczności co prawda były ku temu odpowiednie, choć nie mógłby zaprzeczyć, że sprawiło mu to przyjemność.
        - Hmm... - mruknął jeden ze strażników, spoglądając na drugiego pytająco. - Jeżeli pani twierdzi, że to był wypadek...
        - Zamącił jej pewnie w głowie! - krzyknęła nagle sprzątaczka z miotłą, która już od jakiegoś czasu była opuszczona, nie zagrażając nikomu; szybko skierowały się na nią zdziwione spojrzenia. - To w końcu mag, nakryłam go na tym, jak próbował rzucać te swoje klątwy! Pewnie namącił jej w głowie i biedna panna Tai nawet o tym nie wie!
        - Mag? - Strażnicy spojrzeli na niego w zupełnie nowy sposób; jeszcze raz potoczyli wzrokiem po pomieszczeniu, po czym jeden z nich jakby podjął decyzję i wysunął się naprzód. - W takim razie musimy zabrać państwa do koszar. Proszę pójść po dobroci, wszystko zaraz wyjaśnimy i jeżeli rzeczywiście to był wypadek, to lada moment zostaniecie zwolnieni.
        - W porządku – powiedział szybko Dérigéntirh, ubiegając Sanayę w powiedzeniu czegokolwiek – może będzie się na niego nieco gniewać, ale wiedział, że jakakolwiek inna opcja mogła jeszcze bardziej pogłębić rosnące przekonanie obecnych w pokoju, iż ją kontroluję. - Rzeczywiście nie powinno to zająć zbyt długo, a nie można chyba pozwolić, aby władze miały jakieś wątpliwości, prawda?
        Strażnicy spojrzeli na niego, jakby podejrzewali, że chce sobie z nich okpić, ale po chwili, kiedy ruszył w ich stronę z uniesionymi, okazanymi pustymi rękami, uspokoili się; wkrótce cała ich czwórka wyszła z pokoju, a zostawione sprzątaczki zaczęły szeptać między sobą, spoglądając za nimi. Dérigéntirh patrzył na Sanayę pokrzepiająco, pragnąc jej przekazać, że nie ma się czego bać; nie z takich tarapatów już wychodził. Grunt to zminimalizować straty, jakie się przy tym poniesie.
        Niedługo potem wyszli już na ulice, a smok zaczął brać się do pracy; dyskretnie połączył umysł z pierścieniem na palcu, aby zmodyfikować nieco swoją aurę – z reguły był otwarty i zmieniał jedynie rasę, jednak teraz... usunął wszelkie ślady po magii umysłu (tego jeszcze brakowało), osłabił pozostałe magie, za wyjątkiem dziedziny życia, oraz nieco rozjaśnił całość – po części robił to przez to, aby ukryć zagrożenie, jakim mógłby się okazać po tych wszystkich wiekach, ale po części też ze względów mniej praktycznych. Tak, jak starzejące się kobiety ukrywały zmarszczki pod makijażem, tak on teraz nieco się odmładzał – może było w tym nieco próżności, ale nie nazbyt wiele. Mógł to ścierpieć.
        Na szczęście na ulicach wciąż nie było zbyt wiele osób, dlatego też Sanaya mogła uniknąć tak niezręcznego spostrzeżenia w towarzystwie straży, które bez wątpienia zapoczątkowałoby falę plotek. Do koszar nie było także nazbyt daleko, dlatego dotarli tam bez żadnych przeszkód, unikając wszelkich niedogodności. Strażnicy zaprowadzili ich do wnętrza, które było dosyć surowe oraz tłoczne; byli prowadzeni wąskimi korytarzami, aż dotarli do drzwi, które jeden z mężczyzn przed nimi otworzył. Kiedy jednak Dérigéntirh chciał wejść do środka, został zatrzymany.
        - Tylko pani.
        Smok spojrzał na nich z niezadowoleniem, ale kiwnął głową. Posłał Sanayi ostatnie spojrzenie, a po chwili drzwi za nią się zamknęły; on sam został poprowadzony w zupełnie inną cześć budynku, do niewielkiego pokoju, dosyć ciemnego, którego ściany zostały zakryte czarnymi kotarami. Kiedy drzwi się za nim zatrzasnęły, pozwolił sobie usiąść na jedynym obiekcie w pomieszczeniu – samotnym krześle na jego środku. Po jakimś czasie rozległo się ciche skrzypienie, a do środka wszedł elf o ciemnych włosach i ciemnych oczach; spojrzał na Dérigéntirha wzrokiem, który wyraźnie wskazywał, że widzi znacznie więcej niż typowy człowiek; smok spokojnie przyglądał się jego twarzy, gdy spojrzenie maga ślizgało się po jego aurze – on sam nie pozostawał mu zresztą dłużny. Smok wyczytał, że ma do czynienia z dosyć młodym elfem, który specjalizował się głównie w magii żywiołów. Był inteligentny, ale i dosyć porywczy. Do straży pewnie zapędziły go ideały.
        - Kaonites, tak? - spytał, podchodząc i stając przed krzesłem. - Słyszałem nieco o tobie. Jestem zdziwiony, że się tutaj znalazłeś. Czyżby to wszystko, co robisz, stanowiło jedynie sprytną maskę?
        - Wszyscy nosimy maski – odparł Dérigéntirh. - Jednak zapewniam, że nie znajduję się tutaj z tego powodu. Jestem podejrzewany...
        - Wiem, o co – mruknął wyraźnie niezadowolony elf.
        Tymczasem Sanaya znalazła się w średnich rozmiarów pomieszczeniu, które na pierwszy rzut oka można było zakwalifikować jako czyjeś biuro; centralny punkt stanowił stół zawalony papierami. Przed nim – od strony Sanayi – znajdowały się dwa krzesła, zaś za nim – jedno, ale znacznie lepszego wykonania. Wyglądało nawet na wygodniejsze. Na ścianie wisiał obraz króla, zaś obok niego stała szafka, na której – oprócz wszechobecnych dokumentów – dało się dostrzec coś, co wyglądało na rzeczy natury osobistej. Na ścianie za stołem znajdowało się także okno, za którym właśnie znajdowało się słońce, oślepiając patrzącego.
        Niedługo potem drzwi otworzyły się, a do środka wszedł człowiek w mundurze, średniego wieku, z zadbanym zarostem oraz kruczoczarnymi włosami; minął Sanayę, po czym usiadł za biurkiem, przez chwilę przeglądając kilka dokumentów i robiąc mały porządek – na tyle, aby otrzymać dość miejsca, aby móc zapisać kolejne kartki. Dopiero wtedy podniósł wzrok na alchemiczkę.
        - Proszę siadać, panno Tai. - Dopiero gdy ta spełniła polecenie, kontynuował. - Sprzątaczka znalazła obcego, srebrnowłosego elfa w pani pokoju, w którym większość rzeczy została zniszczona. Twierdziła ona, że jest ona magiem, pani zaś, że jest przyjacielem. Według niej za bałagan odpowiada włamanie, według pani wypadek przy pracy.
        Spojrzał na nią przenikliwie, oceniającym wzrokiem.
        - Jest pani alchemiczką, prawda? Rzadko miewamy tutaj takie „wypadki”. Natomiast ostatnimi czasy znacząco wzrosłą liczba aktów wandalizmu, choć w pani dzielnicy jest to coś nowego. Mam nadzieję, że nie ukrywa pani niczego; naprawdę nie chcemy być zmuszeni wyciągać z tego konsekwencji. - Postukał kilka razy piórem o blat stołu, po czym posłał kolejne pytanie. - Ten pani „przyjaciel”... może pani opowiedzieć o nim nieco więcej? Kim jest, czym się zajmuje, no i co takiego tutaj robi? Bo musi pani przyznać, że wybrał sobie ciekawy czas na „odwiedziny”.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya nie zdradziła się nawet drgnieniem pojedynczego mięśnia, że Kaonites po raz pierwszy użył zdrobnienia jej imienia i co więcej uczynił to bez jej zgody - tak naprawdę wkrótce zaproponowałaby mu przejście na taką poufałą formę zwracania się do siebie, dlatego nie widziała w tym problemu. Poza tym “San” brzmiało w jego ustach bardzo naturalnie i nadawało wiarygodności ich relacji. Niestety to nie wystarczyło - gdy już alchemiczka myślała, że sprawa jest załatwiona i jej wersję strażnicy przyjęli bez mrugnięcia okiem, do rozmowy wtrąciła się jedna ze sprzątaczek, wyciągając na wierzch swoje oszczerstwa. Sanaya spojrzała na nią z nieskrywanym oburzeniem, wspierając się buntowniczo pod boki.
        - Jak pani może rzucać takie bezpodstawne podejrzenia? - zapytała z wyrzutem. - Kaonites to przyzwoity mężczyzna, a to że jest magiem nie znaczy od razu, że jest zły.
        O sobie Sanaya nie wspomniała, lecz również poczuła się dotknięta tymi podejrzeniami - jakby była jakąś naiwną panną chowaną pod kloszem.
        Mleko się już jednak rozlało - Tai mogła protestować i oburzać się do woli, lecz strażnicy już zdążyli zmienić zdanie. Co więcej od razu dało się poznać, że Sanaya nie dałaby rady ich przekonać o niewinności swojego przyjaciela nawet gdyby znalazła sobie trzech świadków, którzy ich razem widzieli. Kłócić zamierzała się dalej - dla zasady - co uniemożliwił jej jednak Kaonites, przystając na postawione warunki bez chwili wahania. Sanaya spojrzała na niego z wyrzutem.
        - Oni cię bezpodstawnie oczerniają - mruknęła z niezadowoleniem, ale już nie protestowała. Zabrała swoją torbę i wyszła razem z nim i strażnikami, którzy wbrew okolicznościom starali się zachowywać względem nich w miarę uprzejmie. Alchemiczki to jednak nie pocieszało - opuszczała akademik w towarzystwie straży, to była zupełna kompromitacja. Teraz tym bardziej będzie musiała wynieść się z tego miejsca, bo może nie widział jej nikt z pozostałych lokatorów, ale stróż widział już wszystko i na pewno o tym rozpowie, dodając swoją interpretację. No i jeszcze Kaonites… Chciała zapaść się pod ziemię ze wstydu - jakie trzeba mieć pecha, by kogoś tak wpakować w kłopoty? On chciał jej pomóc, a teraz dzięki niej groziło mu więzienie.
        - Wynagrodzę ci to jak tylko ta cała farsa się skończy - powiedziała do niego prawie szeptem, gdy zmierzali w stronę posterunku. Do tej pory milczała, więc nic dziwnego, że jej słowa zaraz przykuły uwagę strażnika, który spojrzał na nią bacznie. Alchemiczka udawała jednak, że tego nie widziała i przez dalszą drogę nie odezwała się już ani razu.
        Sanaya była już przesłuchiwana w takim miejscu i to wcale nie tak dawno, dlatego nie zdziwiła się wcale, gdy od razu została oddzielona od Kaonitesa. Jedynie gdy wchodziła do gabinetu, w którym miała złożyć zeznania, odwróciła się do niego i podniosła zaciśniętą w pięść dłoń, lecz nie w geście, jakby mu groziła, lecz w niemym “trzymaj się, dasz radę”. Chwilę później została już sama w pomieszczeniu. Nie przydzielono nikogo by jej pilnował, co oczywiście wiązało się z tym, że nie była w tej sprawie podejrzanym, a świadkiem. Chociaż i to należało chyba wziąć w cudzysłów, bo w pierwszej kolejności nie doszło do żadnego incydentu z udziałem Kaonitesa… Ale o tym będzie musiała przekonać strażnika, który zajmował ten pokój. Sanaya skorzystała z przeciągającej się chwili i rozejrzała po pomieszczeniu - podeszła do półki z osobistymi rzeczami, przyjrzała się portretom, chociaż nie były to wybitne dzieła sztuki. Nie zdążyła zacząć się nudzić ani wpaść na pomysł myszkowania w papierach na biurku, gdy usłyszała kliknięcie klamki - strażnik, który wszedł do środka, był przez nią obserwowany przez cały czas, prawie bez mrugnięcia okiem. Alchemiczka skinęła mu głową po czym stała z założonymi rękami i patrzyła, jak mężczyzna zajmował miejsce za biurkiem, porządkował swoje papiery i robił miejsce na nowe notatki. Zastanawiała się, czy jego ignorowanie jej osoby było częścią protokołu, grą psychologiczną czy zwykłym brakiem kultury. Doszła do wniosku, że chyba wszystkiego po trochu i gdy już poczyniła to spostrzeżenie, strażnik w końcu zwrócił na nią uwagę. Alchemiczka bez słowa spełniła jego polecenie i usiadła, bo stawianie oporu nie miałoby żadnego sensu, nawet jeśli była w złym humorze i wcale nie miała ochoty tu być. Powtarzała sobie cały czas, że robi to dla Kaonitesa, by oczyścić go z niesłusznych zarzutów i to jej pomagało zachować spokój.
        - Bycie magiem i przyjacielem się wzajemnie nie wyklucza - wtrąciła, wykazując błąd w rozumowaniu strażnika, chociaż nie powinna go tak drażnić. Co więcej kontynuowała. - O ile oczywiście nie jest się wyznawcą jednego z tych kultów z północy... Przyjaźnię się zresztą z osobą, a nie z profesją.
        Ton głosu Sanayi był całkiem uprzejmy, rzeczowy - miała po prostu niezdrowy nawyk naukowca, by na niektóre kwestie patrzeć w sposób nadmiernie logiczny. Zresztą zaraz gdy się zorientowała, że mogła tą uwagą zdenerwować strażnika, uniosła ręce w obronnym geście i mruknęła pod nosem przeprosiny. ”No to pięknie zaczęłam…”, pomyślała kwaśno.
        - Tak, jestem alchemiczką, posiadam odpowiednie dyplomy - przytaknęła więc posłusznie, gdy śledczy zadał jej szereg pytań i zaraz zabrała się za odpowiadanie na nie najszerzej jak się dało.
        - Ma na imię Kaonites, jest podróżnikiem i filantropem. Ma bardzo rozległą wiedzę, zna się na medycynie, botanice, geografii, jest bardzo oczytany i elokwentny, ukończył studia w Adrionie. Wyznaje poglądy pacyfistyczne i egalitaryzm rasowy. Wybierał się do kogoś, ale teraz nie jestem w stanie przypomnieć sobie nazwiska - powiedziała, choć chwilę później doszła do wniosku, że chyba po prostu on jej go nie zdradził. Po raz kolejny zwrócił jej uwagę fakt, że chociaż sporo ze sobą rozmawiali, on o sobie prywatnie mówił jak najmniej. Mimo to nie potrafiła żywić względem niego podejrzeń.
        - Kaonites nie mógłby zdemolować mojego mieszkania, bo nie miał kiedy tego zrobić - oświadczyła z całą stanowczością. - Gdy rano wyszłam, zamknęłam drzwi na klucz i chwilę później się z nim spotkałam, był już na miejscu więc nie mógłby się włamać w międzyczasie. A potem cały czas był ze mną, więc też nie miałby tego kiedy zrobić… Gdy wróciliśmy, było już po fakcie.
        Sanaya jasno zaakcentowała, że to wszystko co miała do powiedzenia i z jej słów łatwo można było wywnioskować, że według niej Kaonites był niewinny. Teraz jednak zastanowiło ją co innego.
        - Czy insynuował mi pan, że również jestem o coś podejrzana? - zapytała. - Jeśli tak, to proszę, mogą panowie pójść przeszukać moje lokum. Nie mam nic do ukrycia - oświadczyła. Może było to niepotrzebne dźganie kijkiem smoka, ale takie typowe damskie pyskówki były silniejsze od niej. Była zresztą pewna, że nie miała nic nielegalnego w pokoju - prędzej z niego coś skradziono, niż cokolwiek podrzucono. Gdyby było na odwrót, znalazłaby fanty podczas sprzątania.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        - Podstawy mojego podejrzenia wynikają z tego, że ponoć posługuję się magią umysłu; tak to swymi uroczymi, nieco mało precyzyjnymi słowami opisała to miła pani sprzątaczka. Jednak, jak obydwaj widzimy, nie potrafię się nią posługiwać, także nie widzę powodu, abym...
        Dérigéntirh poczuł na ramieniu dłoń elfa, gdy tylko spróbował wstać z krzesła, by ostentacyjnie wyrazić swój brak wiary w sens jakiegokolwiek przesłuchania; oczywiście smok mógłby bez problemu wstać mimo to, jednak obawiał się, że elf może zareagować znacznym oporem i zrobić sobie krzywdę. Dlatego też ponownie opadł na siedzisko, posyłając czarnowłosemu niewinny uśmiech.
        - To nie jest jedyny sposób, aby zamącić komuś w głowie. Magia nie jest wszak jedynym narzędziem, jakie posiadasz. Nie wspominając nawet o artefaktach; słyszałem, że jesteś elfem, który potrafi zdecydowanie obrócić sprawy na swoją korzyść. Co prawda w historiach kierowały tobą jakże szlachetne cele i pobudki, nienaganna moralność, nikt nie zostawał skrzywdzony nawet mentalnie... jednak jestem pewien, że gdybyś chciał, mógłbyś użyć tego swojego sprytu, aby i tutaj nieco namieszać. Wiedz, że coś mi nie gra w tym wszystkim i nie ustąpię, dopóki nie dowiem się od ciebie, co to takiego.
        - Myślę, że po prostu brakuje ci kontekstu. Nie jestem najłatwiejszy do ugryzienia.
        - Skąd jesteś? - spytał nagle czarnowłosy.
        - Obawiam się, że zaspokajanie pańskiej ciekawości nie jest przedmiotem tego przesłuchania. Pragnąłbym też wyrazić obawę, że przesłuchiwanie mnie nie należy do pańskich celów.
        Elf zmrużył oczy, widocznie niezadowolony. Po chwili jednak wymuszony spokój powrócił na jego twarz.
        - Owszem, masz rację. Jednak ja obawiam się, że nie wyjdziesz z tego pokoju dopóty, dopóki ktoś nie zechce cię przesłuchać. Dlatego też potraktuj naszą rozmowę jako przyjacielską pogawędkę o życiu, która odbywa się w kolejce do sklepu, gdy odbywaj muszą czekać, a marnotrawstwo czasu im się nie uśmiecha.
        Uśmiechnął się za to Dérigéntirh; zlustrował jeszcze raz elfa spojrzeniem, po czym pochylił się, opierając podbródek na splecionych dłoniach. W jego oczach migotały rozbawione iskierki, które jednak otoczone były zaprawdę przyjacielską twarzą.
        - W porządku, poruczniku. Jak tam pańska córka? Rośnie zdrowo?
        Elf drgnął, spoglądając na smoka z zupełnie nowymi emocjami malującymi się na jego licu; na początku był to szok, który szybko przeszedł w gniew; jego zaciśnięte pięści jasno pokazywały, że Dérigéntirh uderzył w naprawdę czuły punkt.
        - Skąd...
        - Widziałem cię z nią pewnego dnia na ulicy. To, jak szczęśliwy z nią byłeś, sprawiło, że utkwiliście mi na pamięci; nie mogłem cię jednak poznać aż dotąd, gdyż teraz, z tą groźną miną, wyglądasz zgoła inaczej... wygląda na to, że wszyscy noszą maski.
        - Czy to groźba?
        - Ależ skąd. Nie wiem nawet, gdzie mieszkacie. Ba, nawet nie znam waszych imion. Po prostu chciałem cię o nią spytać jak starego przyjaciela. Chętnie bym coś o niej usłyszał; uwielbiam dzieci.
        Elf przyglądał mu się jeszcze przed chwilę, po czym bez słowa podniósł wzrok, obszedł krzesło i wyszedł; za plecami smoka rozległo się zgrzytnięcie zamka. Dérigéntirh może i mógłby zachowywać się milej, ale w ten sposób przynajmniej uniknął tego, czego najbardziej się obawiał – pytań dotyczących osoby Sanayi. Dowiedział się o niej całkiem spoko, ale gdyby zapytał go o ich znajomość... oj, tutaj zaczęłyby się schody.

        - Ależ skąd. Jednak proszę zwrócić uwagę, że tam, gdzie magowie, tam zawsze robi się bałagan – mruknął strażnik przesłuchujący Sanayę, zapisując coś na kartce. - I proszę się nie wtrącać.
        Gdy alchemiczka skończyła mówić, mężczyzna uśmiechnął się w pewien sposób, który wskazywał po części na rozbawienie, a po części na współczucie, którym widocznie obdarzył teraz alchemiczkę. Wstał, po czym odwrócił się i podszedł do okna; jego sylwetka odbijała się teraz wyraźnym cieniem na tle jaskrawego światła. Splótł dłonie za plecami i przez chwilę stukał butem, najwyraźniej zastanawiając się nad czymś.
        - Brzmi więc jak ktoś doskonały – odezwał się w końcu, przerywając ciszę, która zrobiła się już wręcz niezręczna. - Opisuje go pani w samych superlatywach. Wie pani jednak, czego zdążyłem się nauczyć bardzo szybko przez te wszystkie lata służby?
        Odsunął się od okna i powrócił do biurka, tym razem jednak nie zajmując swojego miejsca, a pochylając się nad blatem, opierając się dłońmi o krawędzie mebla tak, że jego spojrzenie górowało teraz nad Sanayą. Nie było jednak wrogie, a jakby... pobłażliwe.
        - Im bardziej ktoś wydaje się czysty, tym w większym bagnie się znajduje. Wszyscy posiadamy tę słabszą, ciemniejszą stronę, ale ktoś, kto ukrywa ją tak głęboko... Och, w takim przypadku rzeczywiście musi być ogromna. - Mężczyzna nieco cofnął się, zwiększając dystans pomiędzy nim, a alchemiczką, zapewniając jej tym odrobinie mniej dyskomfortu. - To, co pani mówi, samo w sobie brzmi podejrzanie. Jeżeli jest na tyle bogaty, aby móc pozwolić na takie datki, to dlaczego nie osiądzie gdzieś? Dlaczego podróżuje? W dodatku ktoś o takiej wiedzy... czy uczeni nie powinni skupiać się na wykorzystaniu swej wiedzy, zamiast błąkać się po świecie jak bezdomny łowca nagród, których ostatnio tak wiele?
        Mówi pani także, że w czasie, w którym mieszkanie zostało zdemolowane, przebywała pani cały czas z nim. To bardzo ciekawe, że spotkanie odbyło się akurat w ten dzień, akurat o takiej porze... nie wygląda to dla pani podejrzanie? Jak długo pani zna tego elfa? Uważa go za godnego zaufania? A może dzisiejszego poranka to „spotkanie” przedłużyło się nieco? I to z jego inicjatywy? Czy... zatrzymywał panią w mieście? Może i nie mógł tego zrobić, ale... przecież wszyscy wiemy, że samotnie jest o wiele ciężej niż przy współpracy „przyjaciół”.
        Powiedziawszy to, strażnik cofnął się i ponownie spoczął na swoim krześle, wyraźnie zadowolony z siebie.
        - Więc, jak pani widzi, nie jest pani o nic podejrzewana; widzę w pani raczej ofiarę. A przy tym... - Oparł się na siedzisku. - Twierdzi pani, że pokój znalazł się w takim stanie pod pani nieobecność? Proszę mi wybaczyć, nie znam się na alchemii, ale czy nie jest to tak, że aby doszło do „wypadku”, potrzebna jest pani obecność? Jakieś działanie? Wie pani, połączenie dwóch związków, które razem robią eksplozję? Choć pani posiada wszystkie stosowne dyplomy, na pewno wyjaśni mi, jak to się stało... W przeciwnym razie mógłbym się obawiać, że nie jest pani ze mną do końca szczera...
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Gdyby sprawa nie dotyczyła Kaonitesa Sanaya dalej ciągnęłaby wytykanie braków w logice strażnika - właśnie kazał jej się zamknąć i mówić jednocześnie. Oczywiście nie było trudno się domyślić, że w domyśle chodziło mu “Proszę się nie wtrącać i TYLKO odpowiadać na moje pytania”, ale wcale tego tak nie ujął, więc pole do interpretacji było… Sanaya ugryzła się jednak w język, wywróciła oczami w odpowiedzi na tę naganę i dalej siedziała cicho, czekając aż pozwolą jej się odezwać.

        Gdy już powiedziała co miała do powiedzenia, czekała na ruch śledczego. Domyślała się próśb o uściślenie informacji, bo te w istocie były bardzo ogólne, tak samo jak wcześniejsze pytania. Uśmiech mężczyzny jednak momentalnie ją zirytował - był taki paskudnie protekcjonalny! Sanayi zaraz nerwy trzeszczały gdy widziała taki wyraz twarzy swojego rozmówcy, a zwłaszcza, gdy ten był mężczyzną: lata naukowych przemów nauczyły ją, że wielcy akademicy uważają kobiety za idiotki, które jeśli cokolwiek odkryły, to przypadkiem podczas mycia garów. Instynktownie chciała się bronić przed takim traktowaniem, ale na razie milczała i tylko wzrok wyrażał, za jak wielkiego palanta uważała strażnika.
        - Skoro nie jestem podejrzana, roszę darować sobie stosowanie na mnie tych teatrzyków - mruknęła patrząc na spacerującego po biurze śledczego. Nie wierzyła, że miało to pozwolić mu zebrać myśli, bo nie usłyszał nic specjalnie wywrotowego. Chyba, że sam szykował taką ripostę, że Sanaya spadnie z krzesła… Ale w to wątpiła.
        No tak, miał rację - powiedziała o nim same dobre rzeczy, bo też dokładnie tak go odbierała. Pytanie uznała więc za retoryczne - pan strażnik miał zdecydowanie wyczucie dramatyzmu… Ale tym jak nad nią stanął i na nią spojrzał zdecydowanie przegiął. Sanaya gniewnie zmrużyła oczy i ściągnęła usta, a jej ręka drgnęła, jakby chciała sięgnąć w jego stronę. Nie miała jednak w planie go uderzyć ani szarpać, nie - zamierzała sprzedać mu pstryczka w czoło ze stosownym komentarzem, bo zachowywał się jak smarkacz próbujący zastraszyć koleżankę z klasy i dokładnie tak chciała go potraktować. Ręka zawisła jej jednak w powietrzu i wkrótce wróciła na swoje miejsce.
        Alchemiczka słuchała, nie patrząc już na twarz śledczego, bo kark ją od tego bolał - zamiast tego patrzyła prosto przed siebie, a że przez to gapiła się na jego klamrę od paska… Zobaczymy kto się pierwszy tym speszy. Bez słowa, lecz z taką samą pobłażliwością wymalowaną na twarzy jaką prezentował on względem niej, pokręciła głową, gdy próbował podważyć wartościowość Kaonitesa. Ależ bzdurne argumenty dobierał… Oczywiście, że mając pieniądze podróżował, w końcu bez złota nikt by daleko nie zajechał! Poza tym siedząc w miejscu nie poszerza się swoich horyzontów. Strażnik zamiast podkopać wiarygodność Kaonitesa jeszcze bardziej ją umocnił, dodatkowo irytując Sanayę.
        Później jednak zaczął mówić bardziej z sensem. Alchemiczka nawet na moment podniosła na niego wzrok, gdy zaczął przedstawiać swoją wersję wydarzeń. Faktycznie, wszystko składało się w logiczną gdy tak mówił i odsłaniał kolejne argumenty obciążające Kaonitesa. Nie wiedział jednak jednej rzeczy: gdyby to wszystko było grą srebrnowłosego elfa, by zdemolować i okraść jej tymczasową pracownię, nigdy nie pokazałby jej tego sierocińca. Wartość skradzionych przedmiotów w porównaniu z niematerialną wartością tamtego miejsca były nieporównywalne, pierwsza śmiesznie mała w stosunku do drugiej, chociaż gdy nie stosowało się tego porównania niejeden złapałby się za głowę słysząc co konkretnie zniknęło z pracowni Sanayi. Śledczy miał się jednak tego nie dowiedzieć. Ba, alchemiczka nie zamierzała nikomu o tym mówić, bo i tak nie można już było z tym nic zrobić. Ale na razie najważniejsze było, by wyciągnąć z tego Kaonitesa, bo ona nadal wierzyła w jego niewinność.
        - Traktuje mnie pan protekcjonalnie jak pierwszą lepszą wiejską dziewkę i uważam, że i tak nie daje wiary moim słowom, produkuję sięc więc na próżno, niemniej proszę: z samego rana nastawiłam inkubację metodą Hansela niskiej frakcji granulatu kryształu starberskiego, która miała trwać do wieczora, po czym wyszłam. Jeśli kryształ posiadał mikrozanieczyszczenia rozrost nie przebiegał w sposób ciągły ani w przestrzeni ani w czasie i granulat mógł dosłownie wystrzelić rozbijając aparaturę i wszystkie odczynniki stojące w zasięgu strzału. Te mogły się zmieszać, a co zaszło dalej, tego nie mogę wiedzieć, za wiele zmiennych. Jednak jako iż nie przeprowadzam wysokich przemian w pomieszczeniach do tego nieprzystosowanych, wypadek nie mógł być groźny, nie mogłam wysadzić połowy budynku w powietrze, a gdybym tam była, nie zostałabym zabita, co najwyżej poobijana - oświadczyła stanowczo, nie kłopocząc się ani by mówić specjalnie łatwo, ani na siłę fachowo. Z premedytacją nie nawiązała do żadnych wcześniejszych słów śledczego, gdyż nie były to pytania, na które oczekiwał odpowiedzi, bo w przeciwnym razie dałby jej na nie czas, a nie perorował do samego końca.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Strażnik przesłuchujący Sanayę zmrużył oczy, przyglądając jej się spojrzeniem, od którego miało się wrażenie, że uważa, iż doskonale już wie, z czym ma do czynienia i choć spodziewał się czegoś innego, to jednak jest w stanie to zaakceptować, a jedyne, co mu pozostało, to postanowić zmniejszyć urągi, jakie z tego wynikały. Taak, wzrok mężczyzny zdecydowanie mówił wiele; on sam poprawił się na siedzisku, po czym postukał kilka razy palcami o stół.
        - Widzę, jak stawia pani sprawę. W porządku, jeżeli więc to był tylko wypadek, spowodowany, jak słyszę, zaniedbaniem, to nie pozostaje mi nic innego jak ostrzec panią; przy następnym tego typu incydencie jednak nie będziemy już tak pobłażliwi i może pani się spodziewać konsekwencji. I tak szczęśliwie, że zostały zniszczone tylko pani mienie. Teraz pozostaje tylko załatwić formalności. - Mężczyzna wyszczerzył się z satysfakcją, po czym zawołał strażnika, który po chwili wszedł do środka. - Zaprowadzisz panią do księgowości, gdzie pobierze formularze dwadzieścia jeden, trzydzieści i osiem, a kiedy już je złoży, odprowadzisz do wyjścia. A pani życzę miłego dnia.
        Twarz strażnika mówiła coś wprost przeciwnego, gdy Sanaya została wyprowadzona przez jego podwładnego, który był dosyć uprzejmy i patrzył na nią raczej przepraszająco i ze współczuciem, zdecydowanie nie podzielają usposobienia swojego przełożonego. Zaprowadził ją do odpowiedniego pomieszczenia, pełnego półek zapełnionych dokumentami, gdzie od zaskakująco mało marudnej pani za ladą przyjęła stos dokumentów, których łączna grubość niemal dorównywała połowie szerokości dłoni alchemiczki. Strażnik odprowadził ją do stołów, które zostały rozstawione pod ścianami pomieszczenia; ustawione były tak, że sprawiały wrażenie jednolitego, ciągnącego się przez całą długość pokoju mebla, zaś przy nich znajdowały się krzesła, do którego każdego dopasowany był odpowiedni pulpit oraz pióro z kałamarzem. W sali obecnie znajdowały się trzy inne osoby, które pośpiesznie skrobały coś w swoich arkuszach, ze zdecydowaną konsternacją na twarzy; żadna z nich jednak nie posiadała stosu tak obfitego, jak Sanaya. Jedna kobieta, siedząca po drugim krańcu pomieszczenia, uniosła głowę, spoglądając ze współczuciem na alchemiczkę, gdy dostrzegła, co ta niesie w dłoniach. Strażnik wyraźnie też czuł się nieswojo.
        - Przykro mi, ale nie mogę panią wypuścić, dopóki pani nie skończy – powiedział, siadając obok niej. Wyraźnie na początku chciał usiąść jak najwygodniej, jednak chyba zorientował się, jak by to wyglądało, dlatego też postarał się zająć jak najbardziej oficjalną oraz niewygodną pozycję, jak to tylko możliwe.
        Tymczasem Dérigéntirh został wezwany do biura jakże przyjaznego delikwenta. Rozmowa trwała dłużej niż w przypadku alchemiczki, gdyż przyjął bardziej skierowane na ugodę podejście; przede wszystkim przyjął pozycję bardziej defensywną, gdyż mężczyzna od razu przystąpił do wypytywania – nie tylko na temat spraw związanych z tym dniem, ale także i bardziej ogólnych. Jednak smok, który nawet w towarzystwie Sanayi – do której wyraźnie miał słabość – nie był skłonny mówić zbyt wiele o sobie, nie zdradził więcej informacji, niż było potrzebnych, aby uspokoić oponenta. Skutkowało to tym, że choć rozmowa trwała kilkadziesiąt minut, to smok wyszedł z niej bez żadnych większych strat; humor przesłuchującego nie mógł być wyśmienity po starciu z panią Tai, ale Dérigéntirhowi przynajmniej udało się nie pogorszyć go jeszcze bardziej. Strażnika, który miał go odprowadzić do wyjścia, zapytał, gdzie może odnaleźć swoją przyjaciółkę. Sprawiło to, że po chwili znalazł się w księgowości i wypatrzył Sanayę, do której czym prędzej podszedł, po czym usiadł obok niej, po stronie niezajętej przez strażnika, który wyraźnie zaczynał przysypiać. Smok spojrzał na stos dokumentów, których wciąż nie było mało, po czym wziął połowę, sięgając po pióro.
        - Z faktu, że robisz, co robisz, oraz humoru, w jakim zastałem tego przeuroczego pana, wnioskuję, że nie udało mu się dowiedzieć tego, co chciał. - Dérigéntirh polizał czubek pióra, po czym zamoczył w kałamarzu i przyłożył do kartki. - Większość z tego to i tak utarte wzory, więc poradzę sobie nawet bez znajomości twojego życia.
        Zerknął na zapisane już kartki, przyglądając się stylowi pisma alchemiczki, przez chwilę układając tabelę alfabetu wedle niego w swojej głowie, po czym zaczął pisać, kopiując litery tak, że niemal niemożliwe byłoby odróżnienie, że to nie Sanaya zapisywała kolejne zdania. Szło mu całkiem sprawnie, gdyż jego smoczy umysł o wyższej intencjonalności był doskonały do radzenia sobie z tego typu zadaniami; zresztą samo doświadczenie już robiło swoje. W pewnym momencie jednak pióro dzierżone przez smoka zastygło w powietrzu, gdy ten spojrzał na kartkę Sanayi, a konkretnie jedno zagadnienie; miejsce zamieszkania.
        - Właśnie, jest taka jedna kwestia... Zobowiązałem się do nieopuszczania miasta przez dwa tygodnie, a oprócz tego musiałem podać swoje miejsce przebywania w tym czasie. Powiedziałem, że przez ten czas będę przebywać u ciebie więc... podłoga w twoim pokoju wyglądała na naprawdę wygodną. Choć zawsze można wynająć pokój w jakiejś karczmie. Jeżeli uważasz, że twojemu pokojowi przyda się jeszcze porządne sprzątanie, zanim będzie można tam spać.
        Wspólnymi siłami udało im się uniknąć ślęczenia nad dokumentami przez całą noc, co najpewniej czekałoby samotną alchemiczkę. W końcu została ostatnia kartka i gdy Sanaya postawiła ostateczną kropkę, Dérigéntirh uśmiechnął się i pomógł jej wszystko posegregować. Księgowa przyjęła stos dokumentów ze spojrzeniem podziwu; gdy dobudzili strażnika, który od dłuższego już czasu leżał nieprzytomny na blacie stołu, ten wyprowadził ich na zewnątrz i ponownie mogli zaczerpnąć jakże świeżego, miejskiego powietrza. Przebywali w koszarach wystarczająco długo, aby słońce zdążyło szczytować, zacząć schodzić z nieboskłonu, a nawet pokonać całkiem sporą część tej drogi. Smok oceniał, że musi być po piątej, ale jeszcze przed szóstą.
        - Cóż, uciekało się z takich miejsc w bardziej widowiskowy sposób, ale grunt, że się udało – powiedział optymistycznie Dérigéntirh, po czym spojrzał na Sanayę, chwytając ją pod ramię po przyjacielsku, nie próbując, aby kolejne słowa były niesłyszalne dla wielu ciekawskich uszu, które wciąż otaczały ich pod wejściem do budynku straży. - Na obiad już za późno, ale może w zamian zjemy porządną kolację? Jestem głodny jak smok. Idziemy do ciebie i spróbujemy coś upichcić, czy też może zjemy coś na mieście? Znam jedną całkiem miłą restaurację, choć oczywiście nie będę miał nic przeciwko, jeżeli zawiążesz mi oczy i tym razem ty wcielisz się w rolę smoczycy, a ja pewnie dzielnego, ale nie dość mądrego rycerza?
Zablokowany

Wróć do „Menaos”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość