Leonia[Miasto i jego okolice] W poszukiwaniu wróża

Bardzo duże miasto portowe, mające aż trzy porty, w tym dwa handlowe, a jeden z którego odpływają jedynie statki pasażerskie. Znane z bardzo rozwiniętej technologi produkcji statków i łodzi, o raz hodowli rzadkich roślin nadmorskich.
Awatar użytkownika
Zinzaar
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zinzaar »

        Zinzaar siedziała pod ścianą, a myśl o niskim stropie odbierała jej komfort. Owinięta szczelnie płaszczem gładziła rękojeść szabli zastanawiając się jakim sposobem znalazła się w podziemiach areny gdzie ma odbyć się Turniej Trzech Żagli. Złość napędzająca ją do tej chwili wygasła i wreszcie mogła pomyśleć nad sytuację w jaką się wpakowała. A od czego to wszystko się zaczęło?
        Ach, tak... Siedziała w jakiejś Leoniskiej karczmie, kiedy jej dotychczasowy rozmówca i towarzysz picia wyśmiał umiejętności bojowe panterołaczki. Powołał się na pojedynczy epizod z jej najemniczej kariery, gdy to nie potrafiła ochronić karawany kupieckiej. Na samą myśl bezczelnego tonu tej wypowiedzi krew w kobiecie zawrzała. Jak on śmiał podważać jej umiejętności ani razu nie widząc ich na oczy? Jak on śmiał zrównywać ją z jakimś podrzędnym zabijaką bez honoru?
        Tego było dla niej za wiele. Z pewnością alkohol krążący w żyłach nie ułatwiał jej zachowania zimnej krwi. Niewiele myśląc przyjęła propozycję mężczyzny chcąc udowodnić swoje wartości bojowe w turnieju. Cały czas nabuzowana emocjami zgłosiła się. Teraz była tutaj.
        Teraz jedynym dominującym uczuciem była chęć ucieczki. Ale nie mogła tego zrobić. Założyła się, a wycofanie się z turnieju byłoby ujmą na honorze. A dla Zinzaar honor był czymś bardzo ważnym.
        Wspominając wydarzenia z karczmy próbowała z powrotem rozbudzić w sobie zapalczywość.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

- Ciągle zadajesz pytania, a jeżeli chodzi już o odpowiadanie, to robisz uniki. – Vernary uśmiechnął się, można by stwierdzić, że troszkę kpiąco. – Ten twój uśmiech, wyraz twarzy, swobodne siedzenie sobie w zbrojowni podczas gdy inni są w kolejce na arenę. Jesteś bardzo pewny siebie, a po spojrzeniach jakie rzucają na ciebie inni, wnioskuję że przy okazji irytujący i dający się każdemu we znaki. Taki turniej to wielkie wydarzenie, czyż nie? Uwielbiamy walczyć, a że jesteśmy przejazdem i akurat na coś takiego trafiliśmy, to chyba wypadałoby skorzystać z okazji? Masz rację, nagrody nic dla nas nie znaczą. Jeżeli chodzi o pieniądze, u nas istnieje inna waluta, poza tym alarańskiej mamy aż nadto. A co się tyczy sławy – ta nigdy nie była nam potrzebna, a wręcz przeciwnie. Tym bardziej w obcych stronach.
- Ty za to wyglądasz na kogoś, kto wręcz uwielbia być w centrum uwagi. – Mruknął rozbawiony Urgoth. – Ten cały strój, ta fryzura. Swoją drogą jak zmieniłeś kolor włosów na taki? Magia?
Kerran przez chwilę milczał, uśmiechając się lekko i przysłuchując temu co mówili do niego leśni, kiedy jednak poruszony został temat włosów, parsknął rozbawiony.
- Widać, że nie jesteście stąd i nie znacie alarańskich opowieści, historii, legend, mitów itd. Z tymi którzy – jak to ładnie określiliście – rzucają na mnie wiadome spojrzenia, nawet słowa nie zamieniłem. A co się tyczy moich włosów – nic przy nich nie robiłem, są takie od urodzenia, każdy będący tym kim jestem ja, ma takie włosy. Włosy, strój, miecz, nawet rękawiczki. No, nie każdy jest tak przystojny, oczywiście.
Mężczyzna kolejny raz zaśmiał się, po czym wstał, podnosząc miecz. Dopiero teraz można było ocenić jego wielkość i zdecydowanie przerastała ona broń jednoręczną, była raczej czymś między półtoraręczną, a dwu, przez co tym większe zdziwienie było Gotlandczyków, kiedy osobnik ten z łatwością zarzucił sobie broń na plecy, automatycznie mocując ją w niewidzianych wcześniej przez ludzi uchwytach.
- Nie przeszkadza mi to, że jestem w centrum uwagi. Owszem, gdybym zmienił ubiór i cały czas pilnował obcinania włosów na łyso, nikt by mnie nie rozpoznał, jednak to by oznaczało, że wstydzę się tego kim jestem, że się tego faktu wypieram, a to nieprawda, jest wręcz odwrotnie – jestem z tego dumny.
Gotlandczycy przez chwilę milczeli, w ciszy przypatrując się nowopoznanemu człowiekowi. Zdecydowanie był inny od normalnych ludzi, jednak to samo jeżeli chodziło o zestawienie z Darem czy też Weihlonderem.
- Ciągle mówisz i mówisz o byciu kimś, ale kim w końcu ten ktoś jest? – Loring przekrzywił nieznacznie głowę i zmrużył odrobinę oczy. – Kim TY jesteś?
- Ja? – Kerran zrobił głupią minę, jak gdyby nie rozumiał pytania, zaraz jednak postanowił odpowiedzieć. – Jestem pożeraczem, rzecz jasna.
Na słowa osobnika żaden melmaro nie odpowiedział od razu, bowiem określenie to nie mówiło im zupełnie nic.
- Pożeraczem? Wyjaśnij, bo dobrze wiesz, że nie wiemy o co chodzi.
Mężczyzna westchnął teatralnie i pokręcił z dezaprobatą głową.
- No dobrze, dobrze. A więc nie wiecie kim się pożeracze, tak? Wytłumaczę jak najprościej, na swoim przykładzie. Otóż jestem… Hm… Jakby to ładnie określić… Pasożytem. Pasożytem żerującym na magii i energii życiowej. Co mam na myśli? Na przykład to, że pilnujący walk magowie nie będą mnie mogli teleportować jeśli im na to nie pozwolę, to samo z osobami którym przekażę część siebie. Nie bez powodu mam na dłoniach rękawiczki, bowiem właśnie ta część mojego ciała jest gębą która pobiera pokarm. Dotykaj skóry człowieka mogę pobrać od niego esencję życia. Mogę, lecz nie muszę. Może to być delikatne muśnięcie, by zobaczył jak to wygląda, a równie dobrze może to być łapczywe pochłonięcie wszystkiego, aż uschnie. Podobno jest to przyjemna śmierć, jak ze snem, robisz się coraz bardziej śpiący, pogrążasz się w euforii, odprężeniu, a później zasypiasz. To samo jest w przypadku istot innych od ludzkich, mam na myśli wampiry, magów, zwierzako-ludzi, smoki i inne. W momencie dotyku natychmiastowo rozpoznaję prawdziwą naturę istoty poprzez kontakt z jej esencją. Tak więc jeżeli tak naprawdę jesteście półwiecznymi czarodziejami ukrywającymi się w ciałach młodych wojowników, wystarczy, że was dotknę, a to odkryję. Ale nie myślcie o mnie źle, nie tylko mogę zabierać życie, ale również dawać życiodajną esencję. Jednak nie ukrywam, zawsze robię to pierwsze. To co pochłonę nigdy nie znika, lecz we mnie zostaje, przez co rosnę w siłę. To coś na podobieństwo niewyczerpalnego magazynu, no chyba, że postanowię skorzystać z danego zapasu i go zjeść, to wiadomym jest, że trzeba będzie na jego miejsce zdobyć coś nowego. Bardzo ciekawym jest bezpośredni kontakt z innym pożeraczem. A wiecie dlaczego? To co pochłoniemy w nas zostaje, każda natura, każdy ślad istot. Dotykając innych wyczuwamy w nich dziesiątki, setki różnych gatunków – zależy jak wiele razy się pożywiał -, chociaż i tak najbardziej wyczuwamy prawdziwą naturę, od razu poznając, że jest to ktoś od nas. Zakładając, że zmienił strój i się obciął, rzecz jasna.
- Dlaczego bierzesz udział walkach? – Zapytał ostrożnie Pequris. To o czym się dowiedzieli, przysporzyło ich o mętlik myśli w głowach. Nie byli pewni czy wierzyć osobnikowi, postanowili, że przy najbliższej okazji zapytają się Dara, czy cokolwiek słyszał o pożeraczach – skoro ludzie rzekomo znają ich z alarańskich bajań, to długowieczny smok tym bardziej, zwłaszcza ten przemierzający świat.
- Czyż to nie oczywiste? – Kerran zaśmiał się. – By się zabawić i przede wszystkim najeść. No, ale pogadaliśmy, pogadaliśmy, a teraz chyba pora ruszać, czyż nie? Jestem przekonany, że ustawicie się po kolei. Mam nadzieję, że nie obrazicie się jeśli się między was wepcham, dobrze mi w waszym towarzystwie, poza tym macie większy procent szans, że później będziecie ze mną w drużynie, a wierzcie mi – wolicie walczyć ze mną niż przeciwko mnie. Na początek walka na pierwszą krew, uważajcie, jedno draśnięcie i odpadacie, nie możecie się pomylić. Tutaj będę grzeczny, prawdziwa zabawa zacznie się dopiero w następnych etapach.
Gotlandczycy nie skomentowali tego, a udali się wraz z Kerranem do jednego z korytarzy, tego bardziej na prawo od schodów którymi zeszli do podziemi. Kolejka znacznie się skróciła, co świadczyło o tym, że wiele walk już się odbyło, w czym nie było nic dziwnego – przy walkach do pierwszej krwi wystarczyły nawet zaledwie dwie sekundy, nie było czasu na myślenie, trzeba było się skupić i nie dać drasnąć. Wojownicy ustawili się w kolejności: Urgoth, Pequris, Vernary, Kerran, Loring oraz Bakvst, przesuwając się powoli wraz z mijaniem kolejnych walk i czekając na moment kiedy to im przyjdzie wyjść na arenę.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

Dérigéntirh ze spokojem oraz uwagą przypatrywał się kolejnym potyczkom. O dziwo ludzie na trybunach też byli w miarę spokojni, najpewniej dlatego, że te walki nie trwały zbyt długo. Smok postanowił się cieszyć względną ciszą, dopóki to jeszcze było możliwe. Drugim etapem były walki drużynowe, a te raczej tak krótko się nie rozgrywały. Ze swoim doskonałym słuchem Dérigéntirh nie oczekiwał zbyt miłych wrażeń, ale przecież jakoś to przeboleje. Jeżeli nie, to przecież zawsze może stworzyć wokół uszu iluzję ciszy, to powinno rozwiązać cały problem, choć rzecz jasna mogło też przynieść niezbyt miłe konsekwencję.
        Choć widział już niejedno, to niektórzy wojownicy naprawdę go zaskakiwali. Kilku z nich używało broni całkowicie dla niego nieznanej, jeszcze inni specyficznych technik walki, najpewniej z granic, jeżeli nie spoza Alaranii, a jeszcze inni postanowili się w dziwny sposób upodobnić do jakiegoś zwierzęcia, zakładając odpowiednią do tego zbroję, którą bez wątpienia nie można było nabyć u zwykłego sprzedawcy opancerzenia. Aż nie chciało się wierzyć, aby ktokolwiek wystawił na sprzedaż coś tak... nietypowego.
        Po blisko siedmiu krótkich walkach na arenę wkroczył Weihlonder, co potwierdziło przypuszczenia smoka wobec tego, że jego bratu udało się wepchać na sam niemal przód kolejki. Wysoki i barczysty mężczyzna miał na sobie ciężką zbroję, a w dłoni ochoczo dzierżył miecz dwuręczny. Przypatrywał się ze zniecierpliwieniem drugiemu wejściu, bo póki co nikt z niego nie wychodził. Wśród magów i organizatorów zrobiło się małe zamieszanie, ale w końcu wyłonił się przeciwnik Weihlondera, niemal wypchany stamtąd. Wyglądał... cóż, wyglądał na kogoś, kto zdecydowanie przekłada szybkość nad siłę fizyczną. W rękach dzierżył dwa długie noże, na sobie nie miał żadnej zbroi, tylko zwykłe ubranie. Przypatrywał się niepewnie Weihlonderowi, ręce mu lekko drżały. Smok zważył broń w dłoni i ruszył w stronę przeciwnika szybciej, niż można by się spodziewać po osobie jego rozmiarów.
        Nożownik starał się przygotować na jego atak, przyjął postawę, która wyraźnie wskazywała na chęć uniknięcia ciosu i zadaniu własnego, szybkiego. Wszyscy obecni na arenie magowie (i nie tylko) przypatrywali się temu ze skupieniem i obawą, a ręce im co jakiś czas delikatnie drgały. Widać było, że i im Weihlonder dał się we znaki, bo patrzyli na niego z lekką złością.
        Gdy smok w końcu dobiegł do swojego przeciwnika, ten próbował uniknąć zamaszystego cięcia mieczem dwuręcznym. Próbował, bo zanim zdołał przesunąć się choćby o centymetr, w jego stronę już zmierzało ostrze. Nagle nożownik zniknął, a miecz przeciął powietrze i pociągnął zdumionego Weihlondera dalej tak, że niemal nie stracił równowagi. Zdołał jednak stanąć pewnie na dwóch nogach i spojrzał na magów, wzruszając ramionami ze zdziwieniem. Ci pokręcili głową, a po chwili smok zniknął. ”Całe szczęście, że przeteleportowali go z wyprzedzeniem. Strach pomyśleć, co mógłby zrobić taki mocny atak. Na całe szczęście po Weihlonderze od razu widać, że będzie trzeba z nim uważać.”
        Po tym nastąpiło jeszcze kilkanaście walk, najkrótsza trwała trzy sekundy, kiedy to odbywaj zawodnicy rzucili w siebie bronią i żaden nie pomyślał o uniku, a najdłuższa z kilka dobrych minut, wtedy to był prawdziwy pokaz sztuki szermierczej, który ku zdziwieniu większości osób wygrała kobieta. Mężczyzna otrzymał bolesny cios w udo. Smok dostrzegł także wilkołaka, który bez trudy przeszedł dalej oraz ich znajomego z karczmy, któremu jakimś sposobem także się to udało.
        Nagle Dérigéntirh dosłyszał cichą rozmowę, która wywiązała się pomiędzy siedzącym obok szlachcicem a jego synem. Smok uważał, że to niedobrze podsłuchiwać, ale czasami nie miał takiego wyboru. Ludzie nigdy nie orientowali się, że posiada o wiele lepszy słuch od nich, który zdoła ich usłyszeć nawet wtedy, gdy rozmawiają szeptem. Wobec tego młodszy z braci starał się ignorować wypowiadane przez nich słowa, ale szybko zrozumiał, że są o wiele zbyt ciekawe, aby mógł się im oprzeć.
- ...więc mówisz, że będzie walczył?
- Tak, to pewne. Przejdzie do drugiej rundy, postarają się, aby znalazł się w trzeciej.
- Ale jak? Przecież tłum nie jest aż tak głupi, jego twarz zapamiętają.
- Przebierze się. Inna zbroja i już nikt się nie zorientuje, co się dzieje. Choć oczywiście tylko wtedy, gdy przegra pierwszą rundę. Choć wątpię, aby to się stało. Jakimś żółtodziobem nie jest, a w dodatku postarają się trochę ułatwić mu sprawę.
        Smok domyślił się, że chodzi o jakiegoś ich krewnego, który z całą pewnością walczył na arenie. Nie za bardzo mu się spodobało to, co usłyszał. Bez wątpienia mowa była o korupcji, a tej to nie znosił. W końcu miał skrytą w górach dostateczną ilość złota, aby przekupić sporą liczbę monarchów. Gdyby chciał, mógłby zostać prawdziwym panem Alaranii! Nie mówiąc już o tym, że nawet bez złota mógł zdziałać niejedno.
        Wkrótce kolejka do walk bardzo już zmalała, a przed wrotami na ring stanął pierwszy z melmaro. Jego przeciwnik już był na arenie, był to jeden z tych raczej specyficznych, którzy to chcieli się przebrać na podobieństwo zwierzęcia, choć tutaj Dérigéntirh nie powiedziałby nigdy to w ten sposób. Nie było wątpliwości, że mężczyzna jest ubrany na podobieństwo smoka. Miał na sobie łuskową zbroję, zarazem jeżeli chodzi o określenie rodzaju zbroi, jak i tego, co przypominała. Na głowie miał hełm stworzony na wzór smoczej paszczy, w dłoniach dzierżył ostrza przypominające kły. ”Zapamiętam sobie twarz tego pana i kiedyś go znajdę, wpadnę z wizytą. Oj, chyba się zdziwi. Nie żebym miał mu coś zrobić, ale to jest doprawdy irytujące, dobrze by było gdyby się przekonał, jak ma wyglądać smok. Całe szczęście, że Weihlonder nie może tego widzieć!”
Awatar użytkownika
Zinzaar
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zinzaar »

        Zinzaar sama nie wiedziała jak długo siedzi pod ścianą. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że głosy wojowników oczekujących na pierwszą rundę przycichły.
"Kolejka już się pewnie kończy. Powinnam iść"- pomyślała.
        Tak też zrobiła.
        Wstała odruchowo otrzepując spodnie i ruszyła korytarzem. Ku własnemu zdziwieniu czekając na starcie nie czuła już zdenerwowania. Gdy wyszła na piasek areny uspokoiła oddech przyśpieszony niekomfortowym samopoczuciem w zatłoczonym korytarzu. Rozluźniła mięśnie patrząc na swojego przeciwnika. Stłumiła chichot na widok futrzanej zbroi. Miała być chyba z założenia reprezentacyjna, a wyglądała dosyć karykaturalnie.
        Szybko sparowała bezpośredni atak włócznią. Klinga szabli przesunęła się wzdłuż drzewca, dzięki czemu panterołaczka skróciła odległość między sobą a przeciwnikiem. Błyskawicznie wyszarpnęła nuż z cholewy i cięła Futrzanego po odsłoniętym udzie. Przy akompaniamencie jej własnego prychnięcia została przeteleportowana przez obecnych tu magów.
        Usiadła między innymi zwycięzcami i zaczęła im się przyglądać. Przydałoby się wiedzieć coś o własnych przeciwnikach.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

W trakcie oczekiwania na ich kolej panowała względna cisza, jedynie Kerran co kawałek coś mówił i wybuchał śmiechem, jednak z kontekstu jego słów nie dało się jednoznacznie określić czy kierował je do kogokolwiek z Gotlandczyków, czy po prostu rozmawiał sam ze sobą. W reakcji na dziwaczne zachowanie pożeracza, Loring i Bakvst wymienili spojrzenia, przy czym ten drugi popukał się w głowę, co miało chyba być czymś w rodzaju zakwestionowania sprawności umysłowej ich nowego „przyjaciela”, a co wywołało u blondyna ciche parsknięcie i szeroki uśmiech. Kiedy do przodu ruszył stojący przed samym melmaro mężczyzna, Gotlandczycy zrozumieli, że wreszcie nadeszła ich kolej, że to zaraz oni wyjdą na arenę. Świadomość ta nie sparaliżowała ich, nie ośmieliła, nie wystraszyła, a jedynie jeszcze bardziej skoncentrowała. Coraz szybsze bicie serca nie było oznaką paniki bądź lęku, a wpływem coraz mocniej wydzielającej się adrenaliny i pobudzenia będącego automatyczną reakcją ciała na fakt, iż za kawałek przyjdzie im walczyć. Ciało nie wie, że tylko o draśnięcie, dla niego każda walka może być tą ostatnią, więc należało zrobić wszystko, by być jak najbardziej użytecznym dla swojego właściciela.
- No to zaraz idę. – Uśmiechnął się Urgoth, wskazując znajdującą się przed nim pustkę korytarza, u którego wylotu znajdowało się niewidziane stąd wyjście na zewnątrz. – Lor, jesteś przewodnim, to ty powinieneś przecierać szlak, zapomniałeś?
- Znając ciebie pomyślałem sobie, że z pewnością wolisz samemu przemierzyć nieznane i mieć z tego radochę, niż podróżować po znanym i zabezpieczonym terenie. – Loring uśmiechnął się na słowa leśnego. – Jednak masz rację i jeżeli tego chcesz, to pójdę pierwszy, tak jak nakazuje mi stopień.
- Nie no, co ty, żartowałem. – Leśny pokiwał wesoło głową. – Spróbuj mi się tylko wepchać przede mnie, to osobiście cię wyeliminuję!
- Przewodnim? Co to znaczy? Coś w stylu przewodnika? – Zapytał z ciekawością Kerran, wędrując spojrzeniem od blondyna do leśnego.
- Znaczy to tyle, że za dużo chciałbyś wiedzieć. Może się kiedyś dowiesz, ale na pewno nie teraz. – Blondyn uśmiechnął się. – Sprawy mojego domu, nie wiem jak wy tam w tym waszym pożeraczowym stowarzyszeniu, ale w Alaranii z pewnością są różne stopnie danej profesji, po prostu u nas inaczej się to nazywa.
- Pożeraczowym stowarzyszeniu? – Kerran kolejny raz się zaśmiał, za każdym razem tak głośno, iż wydawałoby się, że jego śmiech jest dobrze słyszalny na arenie i wśród siedzących na trybunach widzów. – Zabawne z was ludziki, muszę przyznać.
- Teraz twoja kolej. – Uwagę ludzi przyciągnął dobywający się z korytarza głos, którego autorem okazał się być ubrany w mundur mężczyzna, najpewniej zajmujący się opieką podczas turnieju. Swe słowa skierował do Urgotha, podchodząc blisko i głową wskazując na wyjście korytarza. Leśny odwrócił się jeszcze do pozostałych i uśmiechnął.
- Postaram się szybko to załatwić, byście nie musieli za dużo czekać, i widzimy się po drugiej stronie!
- Powodzenia. – Odezwał się pogodnie Pequris i skinął towarzyszowi głową, co ochoczo powtórzyli pozostali leśni.
- Nie przebywam w towarzystwie niedorajd, dlatego ani się waż narobić mi wstydu. – Kerran puścił wojownikowi oczko. – Inaczej znajdę cię i osobiście skrócę o głowę. Ale nie zamartwiaj się, pewnie będzie dobrze. Powodzenia i nie trać głowy, pamiętaj!
Leśny mruknął jeszcze jakieś podziękowania, po czym spokojnym krokiem ruszył przed siebie. Korytarz nie był już długi, bardzo szybko mężczyzna ujrzał przed sobą światło, a chwilę później stanął na piasku areny. Początkowo zlustrował wzrokiem samą jej konstrukcję, a później omiótł spojrzeniem widownię, jednak nie natrafiając na Dara. Dopiero na sam koniec swą uwagę skupił na przeciwniku, a to jak ten wyglądał sprawiło, że melmaro rozszerzył delikatnie oczy ze zdziwienia. „Jak widać ktoś albo lubi smoki, albo chce zrobić wrażenie robiąc z siebie jego imitację. Ciekawe co na to Dar bądź też Weihlonder, choć ten drugi raczej – pewnie na szczęście – tego nie widzi.”
- No to co, zaczynamy? – Odezwał się leśny, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego, i dobył miecz, przybierając gotlandzkie ustawienie – stanięcie lekko bokiem do rywala, prawa noga do przodu, lewa do tyłu, dłoń zaciśnięta na rękojeści przy lewym ramieniu, a czubek ostrza przy prawym.
W takiej też pozycji Ur ruszył spokojnym krokiem ku przeciwnikowi, który dystans postanowił skrócić w znacznie szybszym tempie, najwyraźniej pokładając ufność w swoją zbroję i fakt, że trzyma dwa razy więcej oręża niż jego przeciwnik. Kiedy tylko „smok” zaatakował, tnąc z prawej strony, melmaro ułożył dłoń trzymającą miecz identycznie jak układa się tarczę, by zablokować cios z góry, rozpoczynając jednocześnie odwracanie się przez lewe ramię. Przeciwnik był szybki i myślał, nie tracąc sekund przez to, że jego pierwszy cios został zablokowany, zaatakował lewym ostrzem, celując w odsłonięte plecy, niby cel tak banalny, wystawiony na atak. Jednak Gotlandczyk nie urodził się wczoraj, lewa ręka błyskawicznie dobyła umieszczonego w pasie sztyletu, wyginając się na plecy i bez patrzenia ustawiając tak, by odbić cios, po czym melmaro dokonał reszty obrotu, uderzając zaciśniętą, prawą pięścią twarz oponenta i posyłając go na ziemię. Ur bardzo szybko znalazł się na nim, kolanami blokując ręce, a mieczem – jednocześnie chowając z powrotem sztylet – pozbawiając przeciwnika jego „smoczych kłów”, po czym zgrabnym ruchem przecinając przeciwnikowi policzek. Płytko, byle tylko wydobyła się krew, wszakże po co było przesadzać na tym etapie?
- Dzięki za walkę. – Zdążył jeszcze mruknąć, kiedy nagle znalazł się w innym miejscu. Teleportacja okazała się bezbolesna i błyskawiczna, przy czym wojownik wciąż trzymał w dłoni swój oręż, teraz chowając go do pochwy i rozglądając się po miejscu do którego trafił. Jak widać było to pomieszczenie dla zwycięzców swych walk, co było widać po licznych uśmiechach i odprężeniu. „Ciekawe, czy pomieszczeń jest dwa, tak jak korytarzy, czy może z tego miejsca trzeba po prostu znów rozchodzić się w dwie strony. A może teraz walczący będą wybierani stąd, na zasadzie losowania czy też czegoś takiego?” Pomyślał jeszcze, po czym odsunął się domniemanego miejsca teleportacji, stając tam, skąd od razu mógł zobaczyć nowoprzybyłego zwycięzcę, którym – czego był pewien – będzie Pequris.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

Dérigéntirh z aprobatą obserwował, jak melmaro bez większego trudu pokonuje człowieka przebranego za smoka. Łatwość, z jaką to zrobił zadowalała go, choć czuł, że coś zdecydowanie jest tutaj nie tak. Tak szybka porażka kogoś przypominającego smoka (nie było co mówić, że to był człowiek) nie powinna raczej w nim wzbudzić zbyt pozytywnych emocji. Ale z drugiej strony przecież od samego początku uważał tego mężczyznę za ignoranta, który hańbi sobą tylko dobre imię smoków. ”Tak, zdecydowanie nadeszła ta chwila, gdy budzi się we mnie moja druga strona. Poza tym jakie „dobre imię”? Może lepiej będzie powiedzieć „aurę grozy”? O tą akurat dba Weihlonder, choć nikt z tu obecnych o tym nie wie.”
        Po zwycięstwie Urgotha przyszła kolej na pojedynek kolejnego melmaro. Ludzie obecni na trybunach zdziwili się, gdy na arenę wszedł człowiek tak podobny strojem do swojego poprzednika, ale na zdziwieniu poprzestało. Leśny nie miał zbyt wielu trudności z pokonaniem przeciwnika, który wyglądał na nowicjusza, dopiero rozpoczynającego swoją podróż z ostrzem. Po nim na ring wszedł kolejny melmaro, a następnie kolejny, a mieszczanie na trybunach zaczęli się poważnie zastanawiać, ilu jeszcze ich się pojawi. Smok usłyszał nawet fragment rozmowy szlachciców, którzy widocznie nie potrafili się powstrzymać od omawiania niektórych kwestii w miejscach publicznych, w dodatku z siedzącym obok smokiem.
- Zastanawiam się, co to za jedni – mówił starszy. - Te ich znaki pierwszy raz w życiu widzę, pewnie jacyś cholerni imigranci z zachodu. Mówię ci, po tym, co się stało w Turmalii będzie ich tylko jeszcze więcej.
- Żadni imigranci, ojcze – odpowiedział syn. - Jak już, to pewno jakaś najemnicza kompania, co na południu chce rozgłos zdobyć. Przecież kiepsko nie walczą, a za darmo się takich umiejętności nie zdobywa.
        Starszy szlachcic pokiwał z powagą głową, jakby omawiali jakieś sprawy niezwykłej wagi.
- Czy to nie trochę nieuczciwe, że zgłaszają się wszyscy do turnieju? - spytał starszy bogacz. - Jak dla mnie to należałoby wybrać jednego przedstawiciela, a nie tak wszyscy razem, żeby tylko innym szansę na zwycięstwo zabierać.
        Dérigéntirh już dawno się przyzwyczaił do tego, że w takich sytuacjach nie, wcale się nie przesłyszał. Musiał jednak przyznać, że ta hipokryzja już sięgała szczytu. Gdyby coś było szeroko rozciągnięte w czasie, to jeszcze byłby jakiś powód to usprawiedliwienia tego, ale przecież oni dopiero kilka minut temu rozmawiali o jakimś swoim znajomym, co to zapłacił organizatorom za przejście dalej.
        Smok zastanawiał się, czy powinien się odezwać, ale w tym momencie coś odwróciło jego uwagę. Kolejny melmaro wygrał walkę, lecz po nim nie wkroczył Loring, czego oczekiwał Dérigéntirh. Ujrzał człowieka o bardzo specyficznym wyglądzie, wychodzącego pewnie na ring. Ludzie na trybunach wydawali się niezbyt zadowoleni z tego, że ta osoba wchodzi na arenę.
- Paskudny potwór – mruknął szlachcic.
- Demoniczna poczwara! - krzyknęła kobieta.
        Smok drgnął, gdy usłyszał wokół siebie te słowa. ”Co to, ktoś mnie rozpoznał? Heh, żeby nazywać kogoś takiego potworem, siedząc obok... ach, takie sytuacje naprawdę sprawiają, że warto być smokiem zamieszkałym wśród ludzi.”
        Drugi zawodnik wyszedł kilka sekund później, co wystarczyło, aby ludzie zdołali odreagować pojawienie się pierwszego. Przeciwnikiem pożeracza była kobieta odziana w lekką, skórzaną zbroję i dzierżąca w dłoniach dwa wygięte ostrza. Zdecydowanie zdobyła przychylność tłumu, a na pewno jego męskiej części. Spojrzała pół wyzywająco pół zalotnie na pożeracza, stając w odpowiedniej pozycji do walki i pewnie chwytając swoje ostrza. Widać było, że potrafi się nimi posługiwać i to nie od dziś.
Awatar użytkownika
Zinzaar
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zinzaar »

        Po skończonych oględzinach paterołaczka z pod przymkniętych powiek obserwowała kolejnych pojawiających się wojowników. Bez entuzjazmu czyściła paznokcie nożem i nie wyglądała na kogoś specjalnie zaangażowanego. Pozornym spokojem maskowała niepewność. Z jednej strony swojego pierwszego przeciwnika pokonała bardzo łatwo, ale z drugiej nie miała się z czego cieszyć. Byłą jeszcze cała rzesza wojowników o zróżnicowanych umiejętnościach. Jedni z pewnością byli fajtłapami, którzy przeszli dalej tylko dlatego, że walczyli przeciwko większym fajtłapom, a drudzy zapowiadali się na wytrawnych zabijaków. Prychnęła cicho na widok jakiegoś wyrostka usiłującego naśladować jej gesty. Musiała wyglądać na wytrawnego wojownika. Czy nim była? Zinzaar sama nie umiała odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

- Teraz ty. – Strażnik ponownie podszedł do walczących i głową wskazał na wyjście z tunelu, jednak miało to miejsce tak szybko po odejściu Urgotha, że Gotlandczycy się zdziwili.
- Przepraszam, można wiedzieć kto wygrał? – Zapytał się Loring ciekawie, wraz z innymi wpatrując się w twarz mężczyzny, który wzruszył ramionami.
- Ten od was, chodź, bo teraz twoja kolej.
- No, no, no, za długo to mu się nie zeszło, brawo. – Zaśmiał się Kerran i poklepał melmaro po ramionach. – Jak widać nie tylko z wyglądu wyglądacie na obeznanych z bronią, to dobrze, nie muszę pozbawiać go głowy. Wy – mam nadzieję – również szybko się uwiniecie, bo ja mam zamiar chwilkę zająć, muszę się ze wszystkimi zapoznać przed drugą rundą.
- W jaki sposób? – Spytał Vernary, kiedy Pequris udał się już na arenę.
- Jak to w jaki? Trzeba się postarać, by dobrze cię zapamiętali przed następną rundą, czyż nie?
Kiedy Gotlandczyk znalazł się już na arenie, przerzucił stopą trochę piasku, po czym skupił się bezpośrednio na przeciwniku, który – trzeba to było sobie powiedzieć – na zawodowca nie wyglądał. Mówi się, że książek po okładce się nie ocenia, ale dobremu wojownikowi często wystarczy jeden rzut oka, by rozpoznać „swojego”, bądź kogoś właśnie całkowicie przeciwnego.
Kiedy drugi walczący zaczął podchodzić do leśnego, ten spojrzał na magów i odezwał się na tyle głośno, by mieć pewność, że ci go dobrze usłyszą.
- Tylko przeteleportujcie moją broń z powrotem do mnie!
Po czym zgrabnym ruchem dobył noża i wykonał szybki obrót, by nadać dodatkowego pędu, po czym wypuścił broń z ręki, która pomknęła niczym strzała. Przeciwnik nawet się nie ruszył, jedynie syknął w momencie przecięcia skrawka skóry przez ostrze, które wylądowało w piachu. Walka ta trwała jeszcze krócej od ostatniej, po czym Gotlandczyk poczuł w swojej dłoni znajome ostrze, a później znalazł się w pomieszczeniu zwycięzców.
- No, jesteś! Zeszło ci się jeszcze krócej niż mnie. – Zaśmiał się Ur i pomachał bratu, by ten go zauważył się do niego dołączył. – To pomieszczenie dla zwycięzców, tyle spostrzegłem, bo za dużo czasu na rozejrzenie się to ty mi nie dałeś. To teraz czekamy na Vera?
- Znowu wygrał ten wasz, następny! – Krzyknął strażnik, już nawet nie kłopocząc się schodzeniem do oczekujących.
- Powodzenia, bracie. – Loring i Bakvst skinęli leśnemu głowami i poklepali go po ramieniu, po czym ten się oddalił.
- Bracie? Jesteście braćmi? Takimi z jednej krwi, rodziną? – Zapytał ciekawo Kerran, kiedy leśny już się oddalił.
- Nie trzeba wspólnej krwi, by być braćmi. – Odpowiedział krótko Bakvst i tym samym zakończył tą kwestię, mimo kolejnych pytań pożeracza.
Bakvst walczył najdłużej z całej trójki dotychczas walczących Gotlandczyków, lecz wynikało to z tego, że miał bardziej doświadczonego przeciwnika. Jednak mimo to walkę można jeszcze było przypisać do krótkiej, choć już niekoniecznie do „błyskawicznej”.
- Teraz ty. – Kiedy strażnik do nich zszedł, pozostali melmaro nawet nie pytali o wynik, z jego głosu można było wywnioskować, że ich brat wygrał. Na fakt, iż wreszcie nadeszła kolej pożeracza, ten uśmiechnął się szeroko i ochoczym krokiem ruszył do przodu, pozostawiając w tyle strażnika.
- Oho. – Mruknął Bakvst. – Gadane to on ma, ale często tacy właśnie okazują się najsłabsi. Myślisz, że tylko w ustach jest taki mocny?
- Myślę… - Loring zastanowił się przez chwilę nad odpowiedzią. – Myślę, że nie. Wygląda na silnego, bije od niego aura siły i chyba faktycznie lepiej walczyć z nim niż przeciw niemu.
Kiedy tylko Kerran stanął na piasku areny, publiczność w dość jasny sposób wyraziła swoje niezadowolenie z faktu, iż ktoś taki miał walczyć. Pożeracz może i nie posiadał smoczego słuchu, jednak niektóre obrażające go okrzyki były na tyle głośne, by i zwykły człowiek je dosłyszał. Pożeracz nie przejął się nieprzychylnością tłumu, przywykł już do tego, co więcej – ukłonił się w iście dworski sposób przed ludźmi, a później dokładnie zlustrował stojącą po drugiej stronie areny osobę. Okazała się nią kobieta, kobieta nie wyglądająca na bezbronną niewiastę, a na zaprawioną w boju wojowniczkę. W dodatku jako jej dodatkową broń z pewnością można by uznać urodę, która była znacznie wykraczająca poza przeciętną, a jej skórzana zbroja – świadomie bądź nie – podkreślała jeszcze walory ciała. Nic dziwnego, że to ona natychmiastowo stała się ulubienicą publiczności.
Na prowokująco-zalotne spojrzenie kobiety Kerran odpowiedział szerokim uśmiechem i posłaniem jej całusa, po czym zaśmiał się i zaczął iść w jej kierunku. Nie dobył miecza, co lekko wszystkich zdziwiło, jednak wojowniczka nie straciła przez to czujności, przyjmując pozycję i zza ostrzy obserwując twarz Kerrana.
- Lubisz się popisywać, co? – Mruknęła do niego z uśmiechem. – Jednak arena to nie cyrk, tutaj znajdziesz jedynie upokorzenie które zaraz ci sprawię.
- Upokorzenie? – Kerran przechylił głowę w lewo i mrugnął do niej, po czym przed nią również gustownie się skłonił. – Zapraszam więc do tańca, kotku.
- Twojego ostatniego. – Warknęła, po czym wyprowadziła szybki cios prawym ostrzem, celując w wystawioną do przodu prawą nogę pożeracza, którą to ten w zgrabnym ruchu szybko uniósł do góry, przez co ostrze przecięło jedynie powietrze. Mając ją jeszcze w górze, Kerran wybił się do góry lewą nogą i wyprowadził wysokie kopnięcie, zablokowane zgrabnie przez kobietę. Wydawać by się mogło, że w stroju takim jaki ma na sobie Kerran nie mogłoby się normalnie ruszyć, jednak jak widać – przynajmniej dla niego – ubiór ten nie krępował żadnych ruchów.
Kerran ruszył błyskawicznie – zdecydowanie znacznie szybciej niż zrobiłby to zwyczajny człowiek – do przodu, atakując prawym prostym, jednak kobieta – o dziwo, chyba była naprawdę wyszkolona – odbiła nacierającą pięść i wyprowadziła atak obiema broniami, zmuszając pożeracza do przeturlania się, by zrobić unik. Publiczność krzyknęła głośno i zaczęła klaskać, otwarcie dopingując kobiecie, co jeszcze bardziej rozśmieszyło jej przeciwnika, który w spokoju wstał i znów ruszył do ataku. Wojowniczka nie pozostała dłużna, atakując otwarcie i często. Walczący byli bardzo blisko siebie, a Kerran jakimś cudem dawał radę odbijać, zbijać bądź parować każdy cios, tak, że nie został trafiony. W końcu jednak kobieta kopniakiem trafiła Kerrana w kolano, po czym ten się zachwiał, dzięki czemu wojowniczka wyprowadziła cięcie do przodu, w wyniku czego pożeracz krzyknął i upadając złapał się za policzek. Kobieta uśmiechnęła się i tym razem to ona się ukłoniła, czym rozbawiła publiczność.
- Stop! – Krzyknął Kerran, czując w sobie ciągnięcie świadczące o tym, że już miał być przeteleportowany. – Nie teleportujcie mnie ani jej!
Pożeracz wstał, po czym odjął dłoń i pokazał wszystkim – a najbardziej magom – swój policzek, który był nietknięty, bez żadnej kropli krwi.
- Tak łatwo was oszukać?! – Krzyknął, wskazując na nich palcem, po czym rozłożył ramiona. – Naprawdę nikt z trybun nie dostrzegł tego, że to zwyczajna oszustka? Zraniłem ją co najmniej pięć razy, musi czuć spływającą krew, a mimo tego nie reaguje, bo jej nie widać. Myślisz, że pozwolę ci wygrać, kotku? Nie lubię nieuczciwych graczy.
Kerran uśmiechnął się i popatrzył na nią. – Podnieś do góry zbroję, masz poraniony brzuch. Zresztą widać na niej ślady cięcia, pokazuj rany!
- Bzdura. – Odpowiedziała jedynie, podnosząc do góry dumnie głowę. – Niby czym mnie zraniłeś? Kiedy?
- Jak to czym? – Kerran zaśmiał się głośno. – Twoimi ostrzami, podczas bezpośredniego zwarcia. Pokazujesz czy sam mam pokazać?
- Proszę o teleportowanie mnie. – Odezwała się stanowczo kobieta do magów. – Każdy widział jak go zraniłam, po prostu się uleczył, widać od razu, że to dziwak.
- W porządku, sam zatem to odsłonię. – Uśmiechnął się Kerran i ruszył stanowczo w stronę kobiety, która niepewnie spojrzała na magów – jednak ci nie wiedzieli co mają zrobić – przyjęła postawę.
- Nie podchodź!
- Oj proszę cię, do tej pory tylko się bawiłem. – Parsknął pożeracz i zbliżył się do kobiety, która zaatakowała prawym ostrzem. Bardzo szybkim ruchem dłoń Kerrana zacisnęła się na nadgarstku wojowniczki, wyginając go boleśnie, zatrzymując atak i wyrzucając z jej dłoni broń. Zaraz zaatakowała następną, jednak ten schylił się, po czym lewą pięścią uderzył ją w klatkę piersiową i z półobrotu trafił prawą pięścią w podbródek, wybijając dziewczynę na pół metra w górę. Kobieta upadła boleśnie na plecy i wypuściła z dłoni drugą broń, którą ten odkopał na pokaźną odległość.
- Wstawaj moja mała. – Uśmiechnął się i złapał ją za włosy, podnosząc do góry. Z pewnością musiało to niezwykle boleć, ta zaczęła się dziko wierzgać, jednak pożeracz spokojnie ją przytrzymał i szybko rozerwał przód jej zbroi, odsłaniając każdemu jej ciało. Nie patyczkował się konkretnym fragmentem, zerwał wszystko, odsłaniając jej całą górną partię ciała, co musiało być upokarzające dla wojowniczki. Ci którzy byli w stanie skupić się na brzuchu, zobaczyli kilka drobnych cięć, z których strużkami wypływała krew.
Kiedy kobieta zaczęła płakać, błagając by ten ją puścił, Kerran rzucił ją na piach, twarzą do przodu i uśmiechnął się.
- Płaczesz? Myślałem, że jesteś twarda, kocie. Prawdziwy wojownik nigdy nie płacze, ale nie martw się, wynagrodzę ci to, po turnieju do ciebie wpadnę i zrobię użytek z tego co wszyscy tutaj widzieliśmy.
Po czym zwrócił się z uśmiechem bezpośrednio do magów.
- No, to teraz możecie nas teleportować.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

Smok obserwował reakcję pożeracza z zaciekawieniem i aprobatą, w przeciwieństwie do otaczających ich ludzi, którzy najwyraźniej uznali, że pożeracz po prostu sobie z nich kpi. ”Co tak właściwie jest jak najbardziej prawdopodobne. Nie zmienia to jednak faktu, że nie powinni kierować się uprzedzeniami. Co ja tak właściwie myślę, mogę zmieniać ludzi pojedynczo, ale tłumu tak łatwo nie przekonam do zmiany charakteru. Wymaga to czasu, a tłumy mają to do siebie, że zazwyczaj zbyt szybko znikają.” Dérigéntirhowi udało się dosłyszeć wymianę zdań pomiędzy nimi, chociaż łatwe to nie było z powodu przekrzykujących się wokół niego osób. Nie usłyszał jednak nic ciekawego, zwykłe przechwałki przed walką.
        Obserwował, jak dwaj przeciwnicy zmagają się w walce. Nie mógł jednak powiedzieć, że skupił się na niej całkowicie. Dwaj szlachcice najwyraźniej nie zamierzali skończyć swojej dysputy na temat pożeracza, bo w dalszym ciągu wymyślali różne przezwiska i obrzucali zarzutami, które wydawały się być całkowicie pozbawione sensu. ”Szkoda, że niektórym ludziom tak dużą część czasu ich życia zajmuje ten etap. My mamy czas, aby z tego wyjść i nie przejmować się tym, że tyle w nim trwaliśmy, ale oni? Oni jak najbardziej mają prawo narzekać.” W pewnym momencie rozmowa mężczyzn tak go zirytowała, że na chwilę przestał zwracać uwagę na to, co się dzieje na arenie i spojrzał na nich wzrokiem, który natychmiast wyczuli. Obrócili się w jego stronę z wyższością, ale gdy spojrzeli mu prosto w oczy, wyraźnie zmarkotnieli. Odwrócili się w stronę ringu, mamrocząc pod nosem obelgi.
- Przykro mi, ale moja matka nie żyje od ponad pięciuset lat, więc mógłbyś sobie odpuścić – powiedział spokojnie Dérigéntirh, na co tamci natychmiast spojrzeli na niego. Zanim jednak zdołali cokolwiek powiedzieć, po trybunach przetoczyła się fala śmiechów, co sprawiło, że smok przeniósł wzrok na ring. Pożeracz trzymał się za policzek, najwyraźniej zraniony, a nad nim triumfowała kobieta. Zanim jednak magowie zdołali cokolwiek zrobić, wywiązała się zażarta kłótnia pomiędzy nimi. Dérigéntirh mógłby ich usłyszeć nawet bez swojego wyjątkowo rozwiniętego słuchu, bo wszyscy ludzie na arenie natychmiast umilkli. Po chwili jednak większość wyraziła poważne wątpliwości wobec wersji pożeracza, pozostała, niewielka część natomiast wędrowała wzrokiem pomiędzy mężczyzną, a kobietą, chcąc się przekonać, kto ma rację. Smok należał raczej to tej drugiej grupy.
        Gdy pożeracz zaatakował kobietę, tłum otwarcie okazał oburzenie i to w zdecydowanej większości, nawet spora część z tych, którzy obiektywnie przyglądali się sprawie, wyraziła niezadowolenie. Oburzenie z każdą chwilą rosło, smok niemal czuł to w otaczającym go powietrzu. ”Jeżeli już o powietrzu mowa, to zaczyna rzeczywiście robić się gorąco. Mam nadzieję, że to ciało wytrzyma, nie jestem pewien, jak ludzie reagują na takie rzeczy.” W chwili, gdy pożeracz zdarł z kobiety górną część zbroi, wszystko ucichło. Smok skupił się i rzeczywiście dostrzegł na brzuchu niewielkie rany. ”Czyli jednak to on miał rację. Hm, zmyliło mnie to zakrycie twarzy, jakby rzeczywiście otrzymał cios.” O ile jednak myśli Dérigéntirha były spokojne i skupione na istocie sytuacji, o tyle wszystkich wokół wprost przeciwnie. Magowie patrzyli na siebie niepewni, co mają zrobić, co wyraźnie jeszcze bardziej irytowało ludzi. W końcu wysoki mężczyzna w fioletowej szacie machnął dłonią i wypowiedział kilka słów w śpiewnym języku, a kobieta zniknęła. Następnie ruszył przez trybuny, aż dotarł do loży przeznaczonej dla organizatorów turnieju. Zaczął z nimi rozmawiać i energicznie gestykulować przy tym rękami. Smok nie mógł dosłyszeć rozmowy, dzielił ich zbyt duży dystans, a do tego jeszcze najpewniej ludzie rozmawiali cicho. W końcu jednak mężczyzna w zbroi gwałtownie wstał i odezwał się stanowczo do maga. Ten machnął dłonią i ruszył z powrotem na swoje miejsce, czerwony na twarzy. Gdy mijał jednego ze swoich współpracowników, ten zapytał go o coś, a mag ponownie machnął dłonią. Drugi mag skinął głową i skupił się na pożeraczu, który po chwili zniknął. Przez chwilę nic się nie działo, czuć było, że ludzie nie są zbyt zadowoleni, choć wyraźnie nie wiedzieli, co tu się dokładnie stało. ”Problemy ludzi czasami mnie zadziwiają.”
        W końcu jednak z jednej z bram wyszedł kolejny zawodnik. Ubrany był dosłownie cały w ciężką zbroję, zamknięty hełm zasłaniał jego twarz, pozostawiając jedynie otwory na oczy i po to, aby mężczyzna mógł oddychać. W dłoni dzierżył buławę, wyraźnie przekładał siłę i wytrzymałość nad zwinność i mobilność.
- Oto i on – szepnął szlachcic, który widocznie już zapomniał o sytuacji, która. - Niezła zbroja, prawda? Sam mu ją sprawiłem, teraz to nikt go nie zrani, w przeciwieństwie do niego.
- Jesteś pewien, że dobrze, że wybrał buławę? Walka toczy się do pierwszej krwi, a jeden taki miażdżący cios może być... no cóż, dość poważny.
- O nic się nie martw, wie, co robi.
- Mam nadzieję. Szkoda by było, gdyby zniszczył tę zbroję. Kosztowała majątek, ale żadna alarańska stal nie powinna jej przebić.
- No to o co ty się w ogóle martwisz? - zaśmiał się młodszy szlachcic. - On przeszarżuje ten turniej z łatwizną.
        Słowa „żadna alarańska stal” sprawiły, że Dérigéntirh z oczekiwaniem spojrzał na drugie wyjście, mając nadzieję, że wyjdzie stamtąd Loring. Jego ostrze było na tyle nietypowe, że mógłby bardzo zadziwić pewnych przyjaciela mężczyzn. ”Nie żebym był wredny, ale to byłoby zabawne. Można by tu chyba mówić o jakimś fatum, karze za tę łapówkę.”
Awatar użytkownika
Zinzaar
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zinzaar »

        Zinzaar z zaciekawieniem obserwowała wyrostka naśladującego jej gesty. Powaga z jaką to robił była naprawdę zabawna.
        Kiedy znudziła się oględzinami rudzielca zaczęła przysłuchiwać się rozmowom wojowników. Dwójka stojąca najbliżej plotkowała jak stare baby o jakimś zawodniku zakutym szczelnie w zbroję na podobieństwo konserwy. Właśnie docierali do opisu jak niewygodne musiały być wizyty w wychodku.
"Iście pasjonujący temat do rozmowy" pomyślała
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

- No co jest, na co czekacie?! – Krzyknął głośno Kerran, kiedy mag przeteleportował kobietę, jednak jego zostawił. – Nie mam całego dnia, jest gorąco, a muszę przygotować się do kolejnych walk!
Kiedy czarodziej podniósł się i udał do organizatorów, pożeracz skupił się bardziej na tłumie, po kolei przesuwając spojrzeniem po każdym fragmencie trybun. Jeżeli w danym miejscu ludzie pokazywali aż nadto widocznie swoją niechęć, wysyłał im buziaki lub się kłaniał, czym niekoniecznie ich udobruchał.
- No w reszcie… - Parsknął rozbawiony po powrocie maga na swoje miejsce i tuż przed zniknięciem, zdążył jeszcze coś dopowiedzieć. – Myślałem, że będę musiał czekać tutaj cały dzień wraz z moimi fanami.

- Coś długo trwa ta walka… - Mruknął Urgoth, wpatrując się w miejsce w którym miał pojawić się zwycięzca. – Czyżby nasz pożeraczek spotkał równego sobie? A może w tej chwili dostaje solidne manto i z całych sił stara się, by nie oddać krwi?
- Możliwe. – Vernary zaśmiał się głośno i spojrzał po zebranych w sali. Nie tylko Gotlandczycy zwrócili uwagę na czas, również inni zerkali z niecierpliwością i lekkim zaniepokojeniem, zastanawiając się czy może coś się nie stało. Wszakże była to do tej pory najdłuższa walka pierwszej fazy.
- Czy ja wiem? Najpewniej zaczął świrować i… - Zaczął Pequris, ale przerwał mu głośny, wesoły krzyk, którego adresatem okazał się być Kerran. Krótka wymiana zdań melmaro sprawiła, że na chwilę przestali wpatrywać się w wiadome miejsce, przez co przegapili pojawienie się pożeracza.
- Moi drodzy zebrani! Wybaczcie, że kazałem wam tyle czekać, ale trafiła mi się cudowna kobitka i nie mogłem sobie darować okazji, musiałem się zabawić, chyba zrozumiecie. – Kerran wyszczerzył się wesoło, jednak nikt z obecnych nie zaśmiał się, a jedynie posłał wojownikowi obojętne, bądź nieprzychylne spojrzenie. Brak zainteresowania pożeracz zbył machnięciem ręki, po czym rozejrzał się, a kiedy napotkał leśnych, krzyknął wesoło i szybko do nich dołączył.
- Wasze walki nie trwały za długo, więc musiałem wyrównać proporcje. – Mrugnął do nich wesoło. – Żałujcie, że nie widzieliście walki, a raczej pewnych dwóch skarbów mojej przeciwniczki, ajajaj, cudowna walka. – Ponownie parsknął wesołym śmiechem, czego leśni jednak nie skomentowali.
- No to teraz Loring. – Mrugnął Ur, wracając spojrzeniem do miejsca docelowego dla zwycięzcy. – Kto jak kto, ale on na pewno sobie poradzi.

Kiedy strażnik ponownie udał się po następnego w kolejce, melmaro spojrzeli po sobie. Oni również zastanawiali się dlaczego walka trwa tak długo oraz przede wszystkim, kto był zwycięzcą, jednak zapytany o to mężczyzna nie udzielił odpowiedzi, a wyjątkowo oschłym tonem popędził przewodniego.
- Po pańskiej reakcji widzę, że coś najpewniej narozrabiał. – Zauważył Bakvst, zwracając się do niego. – Ale wygrał czy nie?
- Nie jestem podręcznym informatorem. – Warknął i popatrzył po Gotlandczykach. – A wam radzę, jeżeli go znacie, nie przyznawajcie się do tego publicznie.
Bracia chcieli jeszcze o coś zapytać, jednak strażnik postanowił pomóc blondynowi wyjść na arenę, przez co ci zostali rozdzieleni.
Kiedy tylko złotowłosy stanął na piasku, zmrużył na chwilę oczy, by przyzwyczaić się do jasności potęgowanej odbijającymi się promieniami słońca od podłoża. Dzień zaczynał coraz bardziej dojrzewać, a temperatura rosnąć. „Jak dobrze, że jednak oddałem swoją zbroję, chyba bym się tutaj w niej ugotował.” Pomyślał melmaro, jednak kiedy tylko spojrzał na przeciwnika, poważnie zwątpił w swoje słowa. „A niech to… Jak ja mam go drasnąć, jak on cały jest zakryty? Gdybym mógł użyć mocy, byłoby to żadnym problemem, ale czy to ostrze da radę przeciąć coś takiego bez wspomagaczy? W sumie… Chyba po tym wszystkim nie wypada mi wątpić. Mimo wszystko zbroja jednak by się przydała, jeżeli otrzymam tym czymś cios, to raczej nawet ich pomoc mnie nie uleczy. Zaletą jest to, że jemu musi być jeszcze bardziej gorąco niż mnie.
Kiedy tylko kolejna para oswoiła się z areną, przeciwnik Loringa zaczął się przesuwać w jego stronę, wysoko przy tym trzymając pokaźną buławę. Widać było po nim ciężar spoczywającego na nim ekwipunku, piasek aż drgał pod jego krokami, a on sam poruszał się w ślimaczym wręcz tempie, jednak można było się spodziewać, że jedynym sposobem zatrzymania dobrze wyprowadzonego ciosu będzie unik.
Loring odetchnął i położył dłoń na rękojeści Yogoturamy, zamykając oczy. Skupiając się na mroku, wyciszył się i rozluźnił, czekając na dogodny moment. Kiedy poczuł, że rywal jest już naprawdę blisko, szybko otworzył powieki i dobył miecza. Tak jak przeczuwał, przeciwnik dotarł już do niego i właśnie zamachnął się, wyprowadzając cios przy akompaniamencie swojego ryku. Loring błyskawicznie przeturlał się pod jego nieuzbrojoną ręką, po czym wstał i ciął poprzecznie plecy, jednak klinga jedynie odbiła się, nie czyniąc zbroi żadnej krzywdy. „Na srebrny księżyc, to diabelstwo jest naprawdę wytrzymałe. Nie ma co liczyć na to, że się zmęczy, nawet wtedy będzie nie do zbliżenia się na dłużej, trzeba wykorzystać różnicę szybkości.” Melmaro ruszył do przodu, zadając serię ciosów, z czego tylko dwa trafiły w buławę, na pozostałe osobnik był zbyt wolny, by je zablokować. Mimo wielu cięć zbroja pozostawała nietknięta, a Loring zaczynał czuć wpływ gorąca połączonego z wysiłkiem. Na jego twarzy pojawił się pot, jednak nie był zmęczony na tyle, by zwolnić tempo.
Nie cofasz się pod wpływem moich ciosów, co? Nie chcesz udać się tam gdzie ci każę, to może udasz się tam gdzie ja chcę?” Gotlandczyk zaprzestał atakowania, po czym przeszedł do defensywy i zaczął się cofać w kierunku jednej ze ścian. Kiedy już prawie czuł ją za plecami, zamarkował cios w górę po czym skoczył do przodu, między szeroko rozłożonymi nogami mężczyzny, błyskawicznie wstając i tnąc w plecy, znów bez efektu. Kiedy zapuszkowany wojownik się do niego odwrócił, ten przebiegł bokiem z rozpędzony skoczył na ścianę, odbijając się od niej i obiema stopami uderzając w tors odwracającego się wojownika, którego cofnęło od dwa kroki, jednak nie znokautowało. Gotlandczyk wstał błyskawicznie i kolejny raz wykonał taki manewr, tyle że teraz wykorzystując impet spadania ciął ostrzem w głowę wojownika, przy upadku tłumiąc go przewrotem. Już sam dźwięk wywołany kontaktem miecza z hełmem oznajmiał, że coś się wydarzyło, a kiedy jeszcze dodatkowo człowiek się odwrócił, Loring dostrzegł na lewej stronie rysę. Była ona co prawda płytka, jednak o długości mniej więcej od nadgarstka do czubka środkowego palca przeciętnej dłoni mężczyzny. Widząc to, wargi Gotlandczyka drgnęły w uśmiechu, a on sam pozwolił sobie na otarcie twarzy, na której coraz obficie zbierał się pot.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

Dérigéntirh przyglądał się walce Loringa z opancerzonym przeciwnikiem. Nie spodziewał się, że pancerz będzie aż tak wytrzymały pomimo tego, co usłyszał od szlachciców. Podejrzewał, że były to w głównej mierze przechwałki i przecenianie wartości tejże zbroi. Mimo to Loring poradził sobie z tą przeszkodą, jego ostrze przecięło metal na twarzy wojownika, wywołując na trybunach okrzyk. W większości były to krzyki zadowolenia, rzadziej zdziwienia czy też niedowierzania, lecz i takie nastąpiły. Mężczyzna odziany w zbroję zniknął, podobnie jak Loring, a dwóch szlachciców siedzących obok smoka na nowo zaczęło dyskutować, oczywiście na temat przegranej ich znajomego i to raczej niezbyt serdecznym nastawieniem wobec zwycięzcy.
- Jak to możliwe? Ten kowal zapewniał, że ten metal wytrzyma wszystko! - mamrotał starszy z mężczyzn. - Wszystko!
- Dobrze przynajmniej, że wybiliśmy mu z głowy umieszczenie na kirysie naszego herbu – odpowiedział młodszy, prychając z pogardą. - Wiedziałem, że nie da sobie rady. Ja poradziłbym sobie lepiej, a przede wszystkim nie starałbym się stać głównym daniem gotowanym na wolnym ogniu.
        Starszy szlachcic pokręcił głową z dezaprobatą, co smok zauważył kątem oka. Nie przysłuchiwał się dalszej rozgniewanej kłótni, bo właśnie zauważył kątem oka stojącego nieopodal maga. Wstał ze swojego miejsca, czym natychmiast zwrócił na siebie uwagę dwóch mężczyzn, którzy lekko się wzdrygnęli, po czym ruszył w stronę odzianego w fioletową szatę mężczyzny, przepraszając po drodze wszystkich, którym na chwilę zasłonił widok. Dostrzegł jeszcze, że kolejny melamro zdołał wygrać swoją walkę, choć trafił mu się wyjątkowo zwinny przeciwnik i o mało nie otrzymał ciosu w ramię. Zadowolony tym faktem stwierdził, że już z pewnością niedużo zawodników pozostało. Niedługo potem podszedł do maga, który spojrzał na niego ze zdziwieniem. Wyglądał młodo, ale smok szybko przyjrzał się jego aurze i stwierdził, że ma do czynienia z czarodziejem i to w dodatku wcale nie młodym, przynajmniej wedle ludzkiej rachuby.
- Przepraszam, czy mogę w czymś pomóc?
- Jak najbardziej – odrzekł Dérigéntirh przyjaznym tonem. - Otóż zauważyłem, że w głównej mierze posługujecie się magią przestrzeni i to na dość zaawansowanym poziomie. Tuszę, iż mógłby pan podzielić ze ze mną częścią tej wiedzy, aby zaspokoić mą ciekawość.
        Czarodziej zmierzył go zdziwionym spojrzeniem, widocznie zdziwiony, iż tak młody człowiek, przynajmniej z jego perspektywy, nie tylko pyta o takie rzeczy, ale w dodatku w takim stylu. W jego oczach dostrzec przez chwilę było błysk, bez wątpienia próbował odczytać aurę smoka, której wszak nie mógł zobaczyć.
- Oczywiście – powiedział w końcu, rzucając spojrzenie na swoich współpracowników. - Mógłbym cię nawet nauczyć jakichś podstaw, może uda ci się nawet przenieść jakiś mały przedmiot, o ile szybko się uczysz. Bo wnoszę, iż już trochę o magii wiesz.
        Dérigéntirh uśmiechnął się. Jak najbardziej szybko przyswajał sobie wiedzę, nie stanowiło to dla niego żadnego problemu, zwłaszcza, jeżeli tyczyło się magii.

Tymczasem w podziemnej komnacie zebrali się już wszyscy zwycięzcy pierwszych walk, wyselekcjonowane osoby, które miały przejść do drugiego etapu. Gdy tak czekali, nagle w ścianie otworzyły się ukryte drzwi, przez które wszedł barczysty mężczyzna odziany w zbroję. Obrzucił wszystkich zawodników zadowolonym spojrzeniem, zatrzymując go na chwilę na pożeraczu, choć wtedy akurat nie był on aż tak szczęśliwy. W końcu jednak rzekł:
- Wszyscy przeszliście do walk drużynowych, gratuluję. Wróćmy teraz do pierwszego pomieszczenia, które już dobrze znacie. Znajduje się tam zdecydowanie więcej wolnego miejsca.
        Zgromadzeni w pokoju ruszyli przez korytarze, aż w końcu znaleźli się w wielkiej sali z dwoma wyjściami przez dwa korytarze.
- A teraz dobierzcie się w grupy trzyosobowe. W przypadku jakichś problemów odbędzie się losowanie, które wybierze składy poszczególnych drużyn. Jeżeli ktoś nie ma zamiaru samodzielnie znajdować sobie towarzyszy, niech przejdzie do sali treningowej, tam odbędzie się losowanie. Chcę tu widzieć grupy trzyosobowe, kiedy wrócę!
        Większość osób natychmiast ruszyła w stronę wskazaną przez mężczyznę, przez co w sali zrobiło się od razu więcej miejsca wolnego.
Awatar użytkownika
Cador
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek- obrońca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cador »

Nie tego się spodziewał. Gdy jego obecna Pani, u której pracował jako obrońca zaledwie dwa tygodnie, zaleciła mu spróbowanie swych sił w turnieju, wyobrażał sobie jakiś nieduży festiwal z okazji pomniejszego święta. Na pewno nie miał w głowie tego ogromu podziemnego kompleksu i chmary wojowników, którzy będą zgłaszali swój udział. To było coś niemal nie do ogarnięcia - ciągły ruch, miliony twarzy, głosy zewsząd. Przez chwilę śmiał się z samego siebie, że zaraz się zgubi i nici z udziału w turnieju.
Nie czuł strachu ani zniesmaczenia; raczej był zaciekawiony, traktował to jako nowe doświadczenie. Z właściwym sobie optymizmem stwierdził, że będzie mógł poczuć się jak rycerz, który walczy ku chwale swej damy. A że ta dama mu płaci, to już inna historia.
Upewniwszy się, że jego Pani zajęła bezpieczne miejsce na trybunach i że sąsiedzi nie będą jej niepokoić, udał się do miejsca składania zapisów. Kolejka była długa, ale procedury szły sprawnie, więc nie musiał czekać tak długo. Czas ten poświęcił na rozglądanie się po kompleksie, próbując zlokalizować miejsce, do którego będzie się musiał później udać.
- Nazwisko? - usłyszał pytanie. Nawet się zorientował się, że nadeszła już jego kolej.
Patrzył na niego mężczyzna w średnim wieku, łysiejący po bokach głowy. Takich jak on było w tej sali ładnych kilka tuzinów; ludzie od papierkowej roboty, którzy siedzieli za prostymi biurkami i wpisywali nazwiska oraz podstawowe dane do wielkich ksiąg.
- Cador Reamonn - odpowiedział pogodnie.
Po załatwieniu wszystkich formalności i złożeniu podpisu, zapłacił za wejście i znalazł się w następnej kolejce - tym razem, z tego co zrozumiał, czekał już na walkę.
Taktyki były różne. Niektórzy wykonywali dziwne ćwiczenia, rozgrzewając mięśnie przed wysiłkiem. Inni sprawdzali, czy ich broń na pewno jest w dobrym stanie i nie zawiedzie ich podczas walki. Następni stali spokojnie, w ciszy, a ostatni - tacy jak Cador - rozmawiali z sąsiadami.
Dopiero kiedy ludzi przed nim ubyło, a jego tura miała nadejść po następnym kandydacie, Cador uprzejmie przeprosił swojego rozmówcę - którym był bardzo poczciwy krasnolud - i postanowił się rozgrzać. Obrócił głową, aż strzeliło mu w karku, rozruszał nadgarstki, rozprostował kilka razy ramiona. Upewnił się, że miecz jest na właściwym miejscu, później zamknął oczy i wyciszył się wewnętrznie.
Potrzebował dwóch czy trzech głębokich oddechów, aż z przepony. Jego zmysły zaczęły pracować na zwiększonych obrotach, stał się czujniejszy. To była taka trochę jego ceremonia - czuł, że zyskał nowe siły.
Otworzył oczy w momencie, gdy nadeszła jego kolej. Uśmiechnął się zadowolony.

Zmrużył lekko oczy, w momencie przyzwyczajając się do ostrego światła areny. Szybki rzut oka na otoczenie pozwolił mu na ocenienie wielkości pola walki, przekonanie się o zdradliwości piaskowego podłoża w dwóch miejscach, gdzie noga zapadnie się głębiej, do głowy wpadło mu też kilka pomysłów na wykorzystanie stabilnej ściany w walce. Dopiero gdy wyciszył się na krzyki tłumu zebranego na trybunach, zainteresował się swoim przeciwnikiem.
Była nim kobieta, na oko starsza od niego o mniej więcej dziesięć lat, a masywniejsza pewnie o połowę wagi. Dla obserwatorów mogła się wydawać wręcz przytłaczająca względem Cadora - przeciętnie umięśnionego, szczupłego mężczyzny. Jej wielkie ciało chroniła porządna zbroja, mysie włosy związane były w dwa warkocze. Miała zaciśnięte usta, wyglądała na bardzo zdeterminowaną i dość agresywną.
Nie odpowiedziała, gdy Cador uśmiechnął się do niej ciepło. Postanowił więc nie witać się - bo pewnie napotkałoby się to z pełnym furii okrzykiem. Chwycił pewniej miecz i przechylił głowę, czekając na ruch wojowniczki.
Ona też chwilę czekała. Kojarzyła mu się nie z lwem, nie z tygrysem, ale z niedźwiedziem. Prawie zaśmiał się na tę myśl, zachował jednak powagę.
W końcu ruszyła. Była zaskakująco szybka jak na tę masę. Widział, że chciała go zaskoczyć zamarkowanym cięciem od lewej; uskoczył, a ona potrzebowała chwili na zatrzymanie się i ponowne obrócenie w jego stronę. Mógł uderzyć ją w plecy w tym ułamku sekundy, ale zbroja wyglądała na za grubą, a kobieta na zbyt drażliwą, by ryzykować niepotrzebny atak. Zresztą już ten unik - niezbyt rycerski, to prawda - wyjątkowo ją rozjuszył. Zawarczała pod nosem, właśnie jak jakiś wielki niedźwiedź.
Zorientowała się chyba, że szarża nie przyniesie skutku. Zbliżyła się więc do Cadora i sprowokowała, by tym razem to on zaczął. Jego ciosy były słabsze niż jej silne pchnięcia, jednak szybsze i bardziej precyzyjne. Pogubiła się, gdy Cador wykorzystał zaplanowaną sekwencję uderzeń, niemalże tańcząc wokół swojej przeciwniczki. Dwa ciosy udało jej się sparować, przy trzecim przed porażką uratowała ją solidna zbroja. Znów spróbowała gwałtownego ataku, choć tym razem ze świadomością, że jej przeciwnik lubi ratować się ucieczką w bok. Nie spodziewała się, że Cador odeprze atak i wygra z nią w siłowej walce.
Wtedy całkowicie straciła rezon, podczas gdy on przeszedł w gwałtowne natarcie. Nie trwało to długo. Kobieta skończyła, przyparta do ściany, z mieczem Cadora tuż po gardłem.
Uśmiechnął się do niej, rozbawiony, a w następnej chwili przeteleportowano go do pomieszczenia zwycięzców. Odetchnął zadowolony, schował miecz do pochwy i rozmasował nadgarstek.
- Miała baba siłę - mruknął do siebie pod nosem.

Kiedy przyszedł jakiś mężczyzna i poinformował zebranych o trzyosobowych drużynach, Cador rozejrzał się, nieco zasępiony. Nie widział tu swojego rozmówcy z kolejki, co oznacza, że niestety sympatyczny krasnolud przegrał walkę. Chyba nie pozostawało mu nic, tylko przejść do sali, w której miało się odbyć losowanie.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

Kiedy tylko Loring starł z twarzy drażniące krople potu, w głównej mierze spływające do oczu, ścisnął rękojeść mocniej i naszykował się do kolejnej szarży, kiedy nagle wszystko zamigotało, a on sam znalazł się w pomieszczeniu wypełnionym ludźmi. Wystarczyło krótkie spojrzenie, by zorientować się, że jest to sala mieszcząca zwycięzców pierwszej rundy, co niezwykle zdziwiło melmaro, bowiem ten był pewien, że walka powinna trwać dalej, gdyż nie zranił swojego przeciwnika. „Mógłbym przysiąc, że nie widziałem ani jednej kropelki, więcej, że nawet nie przeciąłem w pełni pancerza. No, ale co się będę kłócił, sędziowie powinni wiedzieć lepiej.
- Loring, tutaj jesteśmy! – Donośne głosy zwróciły uwagę złotowłosego, który odwrócił się w ich kierunku i dostrzegł trójkę leśnych wraz z Kerranem. „Czyli jednak wygrał swoją walkę… Można się tego było po nim spodziewać. A ten głupi uśmieszek ciągle przy nim tkwi, tak samo aura wesołkowatości i własnego wywyższenia. Kiedy tylko spotkam Dara, muszę go dokładnie wypytać, może coś wie. Oj niech spotka się na arenie z Weihlonderem, chciałbym zobaczyć jego zachowanie, czy i wtedy byłby taki pewny siebie.” Spokojnym krokiem, z uśmiechem na ustach, przewodni dotarł do braci i wyściskał się z każdym, pomijając jedynie Kerrana, którego niezbyt to chyba obeszło, bowiem był zajęty gapieniem się na co ładniejsze kobiety znajdujące się na sali, bądź na co groźniej wyglądających mężczyzn.
- A więc wygrałeś. – Mruknął wesoło, porzucając dotychczasowe zajęcie. – Jeszcze tylko jeden z was, jak mu tam…?
- Bakvst. – Odpowiedział stanowczo – może nawet za stanowczo? – Pequris. – Na imię mu Bakvst.
- No dobrze, dobrze, nie denerwuj się, zapamiętam, spokojnie. – Zaśmiał się pożeracz i wrócił do obserwacji tłumu.
Na to aż zjawi się kolejny zwycięzca Gotlandczycy musieli czekać kilka minut, jednak kiedy pojawił się leśny, odetchnęli z ulgą i szybko go do siebie zawołali.
- I co, jak było? – Ur uśmiechnął się, patrząc na zadyszkę brata. – Ciężko?
- Był cholernie szybki, o mało co nie dostałem w ramię. – Mruknął w odpowiedzi z wyraźnie słyszanym niezadowoleniem z tego faktu. – Ale udało się, wszyscy przeszliśmy dalej, więc nie jest źle. Swoją drogą nie widzieliście gdzieś tutaj Weihlondera? Ma tendencję do nagłego znikania…
Melmaro zaprzeczyli spokojnie, samemu się rozglądając. Faktycznie, brat Dara jakby roztopił się w powietrzu, a przecież nie był kimś kogo można było łatwo nie zauważyć, a samo pomieszczenie nie było jakieś specjalnie wielkie.
- Weihlonder? A któż to? – Zapytał z szerokim uśmiechem Kerran, patrząc po melmaro. – Wasz znajomy?
- Można tak powiedzieć. Moim zdaniem idealny przeciwnik dla cieb… - Zaczął mówić Loring, jednak przerwał w chwili odsunięcia się ściany i wyjścia opancerzonego mężczyzny. Kiedy ten zaczął mówić, wszyscy ucichli, słuchając uważnie, jedynie Kerran szczerzył się szeroko i robił nie przystające komuś takiemu jak on, miny.
- Niech to, czy naprawdę każdy w tym mieście mnie nienawidzi? Rozumiem… Pozostałe miasta, ale w tym akurat nie byłem.
Kiedy tylko wojownicy znaleźli się z powrotem w Sali z dwoma korytarzami, a znaczna większość udała się na losowanie, Kerran zdołał wyprzedzić otwierającego usta Loringa i jako pierwszy zabrać głos.
- A więc walki drużynowe? Wolałbym ja sam na kilka osób, wtedy to dopiero jest zabawa. – W głosie pożeracza dało się usłyszeć syk dotąd nie zarejestrowany przez leśnych, przez co ci uważnie na niego spojrzeli, a ich uwadze nie uszła zmiana zachowania mężczyzny, przede wszystkim zanik tej głupkowatości. – Zamierzam wygrać ten turniej – no chyba, że mnie zdyskwalifikują, co szczerze powiedziawszy miało miejsce więcej niż mniej -, a skoro walki są w grupach, to zamierzam być tylko z najlepszymi. Inaczej osobiście wyeliminuję członka drużyny, jeżeli będzie tylko utrudniał. Mogę iść na losowanie, ale łącznie nas jest sześciu, więc decydujcie czy chcecie mnie czy kogoś losowego.
Kerran odsunął się na krok i uważnie obserwował melmaro, czekając na odpowiedź. Odpowiedź która nadeszła szybko, z ust Loringa.
- Nie widzieliśmy jak walczysz, ale sądzimy, że istnieją podstawy, by widzieć w tobie groźnego rywala. A kogoś takiego lepiej mieć przy boku, czyż nie?
Pożeracz uśmiechnął się szeroko na te słowa i przytaknął.
- Jak to z wami jest, każdy ma taki sam poziom? Ktoś musi być lepszy, a ktoś gorszy.
Na te słowa Gotlandczycy spokojnie wytłumaczyli Kerranowi charakterystykę rankingową melmaro jeżeli chodziło o turnieje oraz zwyczajne doświadczenie, zaznaczając, że na pierwszym miejscu jest Loring, a później Urgoth.
- Więc wszystko jasne. – Kerran klasnął wesoło w dłonie. – Ja, Loring i Urgoth. Taką drużyną z pewnością zwyciężymy. Możemy też zbalansować, ale to nie ma sensu, bowiem zwyciężą tylko jedni. A chyba lepiej, by wygrała dwójka z was, niż by nie wygrał żaden? Nie znam waszych umiejętności, znam swoje i – bez urazy panowie – jestem przekonany, że znacznie was przewyższam, jednak czuję, że wy swoje też potraficie. Więc jak będzie? Tworzymy drużynę która przejdzie do historii, o której bardowie będą śpiewać pieśni?
- To zwykły turniej. – Parsknął Vernary, kiedy w głosie pożeracza dało się wyczuć nadejście przyszłej chwały. – Ja nie mam nic przeciwko, pomysł jest dobry. Ale musisz wiedzieć, że z nas tutaj obecnych tylko Loring będzie walczył na całego, my nie możemy pozwolić sobie na utratę zbyt wielu sił, bowiem potrzebujemy ich na najbliższy czas.
- Czy wy mnie w ogóle słuchacie? – Kerran uśmiechnął się szerzej. – Mówiłem już, że potrafię też dawać energię, nie tylko zabierać. Wasz powrót do sił będzie dla mnie pestką. Dacie z siebie wszystko. A tak właściwie to Ur, reszta jak chce. Więc co, postanowione?
Melmaro patrzyli po sobie jeszcze chwilę, jednak później wszyscy zgodnie skinęli głowami.
- Postanowione.
- No! – Krzyknął radośnie Kerran, czym zwrócił na siebie uwagę pozostałych – choć nielicznych, to jednak obecnych – walczących, już dobranych w grupy. – Więc chodźmy wygrać ten turniej!
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

Dérigéntirh uważnie przysłuchiwał się temu, co mówił do niego mag. Smok doskonale wiedział, że teoria zawsze poprzedza praktykę, więc nie żądał od czarodzieja przejścia do tego drugiego ani w żaden sposób go nie pośpieszał, ku jemu widocznemu zdziwieniu.
- Magia Przestrzeni służy głównie do przenoszenia obiektów bezpośrednio do miejsca celowego. Proces ten nie wymaga ruchu fizycznego, wobec czego zastępuje go ruch magiczny, a dokładniej energii magicznej. Dany obiekt znajduje się w innym miejscu niemal natychmiast, co nadal stanowi dla magów zagadkę. Przechodząc do samej magii, to działa ona w następujący sposób – należy zmusić strukturę przedmiotu do rozbicia się na energię oraz ową energię nakierować na docelową lokalizację. Należy pamiętać, że im dalej się ona znajduje od obecnego położenia przedmiotu, tym trudniej go tam przenieść, większe jest także ryzyko destabilizacji i zmienienia struktury przedmiotu. Choć to akurat zdarza się niezwykle rzadko, jeżeli ktoś naprawdę nie potrafi kontrolować magii. Wznoszę, iż ty nie masz takiego problemu?
- Bez obaw – odpowiedział smok na nieco niespokojne pytanie czarodzieja. - Znam w dużym stopniu dziedzinę pustki, posiadam dobrze wyszkolony umysł. Jeszcze nigdy żaden czar nie wymknął mi się spod kontroli.
- Mam nadzieję – powiedział mag. - Ale skoro opanowałeś magię pustki, to oznacza, że potrafisz już w pewnym stopniu ingerować w strukturę przedmiotu?
- Yhm. Potrafię ją zniszczyć.
- Tutaj będziesz musiał ją przeobrażać. Skoro już potrafisz manipulować strukturą, to możemy pominąć pierwszą część nauki. Teraz wyczul szósty zmysł i przyjrzyj się uważnie temu.
        Wyciągnął spod szaty niewielką, drewnianą figurkę, którą położył na drewnianym ogrodzeniu areny, które było na tyle grube, aby móc ją utrzymać. Następnie spojrzał pytająco na Dérigéntirha, który już wpatrywał się w figurkę, wytężając zmysł magiczny. Skinął głową. Widział, jak zmienia się struktura wewnętrzna drewna, a następnie pojawia się kilka centymetrów dalej i znowu się przekształca.
- Chyba już wiem, o co chodzi – rzekł smok i skupił się na figurce. Próbował zmienić jej strukturę, ale nie opierała mu się i wracała do pierwotnej formy. - Chociaż czekaj, możesz mi to jeszcze raz pokazać?
        Mag zrobił to, a Dérigéntirh dostrzegł coś, co wcześniej przeoczył. Ponownie skupił się na figurce i po kilkudziesięciu sekundach udało mu się zmienić jej formę. Wyraźnie dało się wyczuć magię, ale figurka nawet nie drgnęła. Smok spojrzał pytająco na maga.
- Ależ tak, udało ci się. Przeniosłeś ją w to samo miejsce, co było oczywiste. Odkształcanie struktury to nic, zwłaszcza, gdy już wcześniej miało się z tym styczność. Musisz się nauczyć nakierować tę energię, a to nam powinno trochę zająć. Jeżeli będziemy mieli szczęście, to może przed końcem turnieju uda ci się przesunąć tę figurkę.
        Smok skinął głową i zaczął się przyglądać dalszym poczynaniom maga.

W podziemnej sali areny już zaczęły się formować trzyosobowe składy. Wszyscy, którzy pozostali w pomieszczeniu stali już trójkami wzdłuż jego ścian, czekając, aż pozostali zawodnicy zakończą losowanie. Nie doczekali się tego jednak, bo do sali wkroczył mężczyzna ubrany w drogie ubrania.
- Drużyny proszę o wchodzenie naprzemiennie do korytarzy – powiedział, kładąc wyraźny nacisk na słowo „naprzemiennie”. Wskazał przy tym dłonią dwa tunele, jeszcze bardziej dając im to do rozumienia.
        Drużyny natychmiast ruszyły w tamtym kierunku i zaczęły pojedynczo wchodzić do dwóch korytarzy. Tymczasem w sali treningowej na zawodników czekała już trójka ludzi, którzy natychmiast zaczęli liczyć obecnych w sali, robiąc to z zadziwiającą szybkością oraz efektywnością. W końcu jeden z nich wziął kilka koszy, które wcześniej spoczywały w kącie, otworzył je i do jednego, wielkiego kosza wrzucił odpowiednią ilość patyków z nacięciami. Następnie wskazał kosz.
- Proszę podchodzić i losować tylko jeden patyk. Liczba nacięć oznacza numer drużyny i należy dobrać się wedle tej liczby. Prosiłbym tylko o...
        Nie dokończył, bo wojownicy rzucili się do kosza z patykami, robiąc przy tym takie zamieszanie, że hałas całkowicie zagłuszył dalsze słowa mężczyzny. Jako pierwsza z sali wyszła trójka, która nie wyglądała na zbyt zadowoloną. Weihlonder szedł przodem, obok niego wilkołak, który wcześniej zaczepił Loringa, a po jego drugiej stronie mężczyzna, który także wcześniej zaczepił Loringa. O tego drugiego Weihlonderowi nie było żal, ale miał nadzieję walczyć z wilkołakiem w miarę szybko, już wcześniej się zorientował, że byłby dla niego dobrym przeciwnikiem. Smok dojrzał w głównej sali melmaro i bez przekonania zamachał do nich, natomiast jego towarzysze posłali im niezbyt przyjazne spojrzenia.
Awatar użytkownika
Zinzaar
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zinzaar »

        Kiedy mężczyzna w zbroi wszedł do pomieszczenia wszyscy skupili na nim uwagę, a wraz z nimi Zinzaar. Gdy skończył przemawiać udała się do sali treningowej aby wziąć udział w losowaniu.
        Patrząc na wojowników przepychających się przy koszu z patykami westchnęła. "Też mi mężni wojowie. Przepychają się jak dzieciaki przy koszu z cukierkami, baby n targowisku, albo gorzej..." Pierwsze drużyny zaczęły opuszczać już pomieszczenie, więc sama udała się w kierunku kosza, gdzie zrobiło się już luźniej. Wyciągnęła patyczek i zaczęła szukać swojej drużyny.
         Znalazła kościstego mężczyznę o paskudnej bliźnie przecinającej pół twarzy i barczystego wojownika z niewiadomych przyczyn pachnącego rzodkiewką.
- Witajcie, jak widzę jesteśmy razem w drużynie -odezwała się bez ogródek. - Jestem Zinzaar.
- Herwald - odparł kościsty podając jej rękę. Uścisnęła ją.
- A ja jestem Grog - dodał drugi poprawiając miecz o niezwykle szerokim ostrzu przewieszony przez plecy. Ręki na powitanie już nie podał.
- Skoro już się znamy, to chodźmy z tej sali. Żal mi patrzeć na to pobojowisko - Herwald gestem wskazał na rozsypane i podeptane w szale "walki" losy.
Panterołaczka uśmiechnęła się widząc, że ktoś podziela jej zdanie. Skierowali się do jednego z korytarzy.
Zablokowany

Wróć do „Leonia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości