Turmalia[ Centrum ] Rebelia w Turmalii

Malownicze miasto położone na środkowym wybrzeżu jadeitów. Słynące z ogromnego Białego Pałacu królowej i nietypowej architektury. W owym mieście budowle malowane są na kolory bardzo jasne, zazwyczaj białe i niebieskie. Wszelki wzory zdobnicze tutaj kojarzyć się mają z przepięknym oceanem. Rzecz jasna znajduje się tutaj ogromny port handlowy.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Dattan
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dattan »

Ciemność, nagły błysk światła i już po chwili przed jego oczami układał się obraz domków. Dopiero co się teleportował i jeszcze trochę szumiało mu w głowie. Rozejrzał się. Gdzieniegdzie leżały jeszcze niedbale porzucone ciała, głównie nieludzi. Nawet kobiet i dzieci. Cóż za okropność. Jego myśl była pełna ironii. Co go obchodziło nieszczęście innych? Nigdy nie czuł współczucia, więc czemu miałby je poczuć teraz, patrząc nawet na ciało dziecka w ramiona martwej matki. Sądził, że to matka, bo miała biust, ale głowa gdzieś jej umknęła. Sądząc po przestrzeni to znajdował się w centrum. Wprawdzie usłyszał gdzieś pogłoski o rzezi na nieludziach, jaką tu przeprowadzono, ale po stosie ludzkich ciał widać było, że domniemane ofiary całkiem nieźle sobie radziły. no ale przecież nie przybył tu pomagać którejś ze stron. on tu jest po informacje. Informacje na temat Różdżki Powietrza. Rzecz w tym, że nie wie kto te informacje może posiadać. Nagle wbiegł w niego jakiś przerażony mężczyzna, na oko 30 letni.
- Co możesz mi powiedzieć o Różdżce Powietrza? - Dattan złapał go "za szmaty" i doń przemówił.
- He? Co? Człowieku uciekaj!! - krzyknął tamten
- Marnujesz mój czas! - warknął mag i rzucił mężczyznę na ziemię, ciskając w niego kula ognia. Spłonął żywcem.

Dattan wyczuwał magię w powietrzu. Ktoś przed nim używał tu czarów, całkiem niedawno. Może ten ktoś będzie wiedział coś o Różdżce? Mag zakrył głowę kapturem i poszedł w przypadkowym kierunku. Coraz bardziej schodził an obrzeża i coraz więcej mijał grupek walczących ze sobą ludzi i głównie elfów, choć zdarzały się i krasnoludy a i nawet smokołak się trafił. Pech chciał, że jeden z krasnoludów rzucił się z toporem na Dattana. Ten szybko podniósł swój Gontar i celując w napastnika wypowiedział jakąś niezrozumiałą frazę. Rubin na końcu drzewca rozbłysł i buchnęła z niego całkiem sporych rozmiarów ognista kula. Gdy tylko walczący to zobaczyli zaczęli uciekać.
- Zaczęliście walki to je skończcie! - krzyknął Dattan i upuszczając Gontar zaczął kręcić rękoma w powietrzu. Najpierw między jego dłońmi zapłonął ogień, a potem nagle zaczął się rozrastać i począł się obracać. Już po chwili wszystkich walczących wciągało nieduże ogniste tornado. Mag słyszał krzyki rozpaczy i bólu osób palonych żywcem. Niektórych twarze były widoczne. Wyglądali jak żywe trupy z tym samym przerażającym wykrzywieniem na twarzy. Kiedy całe zamieszanie opadło, mag spokojnie podniósł swoją różdżkę i wolnym krokiem kontynuował wędrówkę. W powietrzu unosił się teraz nie tylko zapach krwi i potu, ale także palonych ciał i śmierci. Ulubiony zapach Dattana. Kiedy odszedł na całkiem bezpieczną odległość i nie docierały do niego żadne odgłosy walki, stanął przed drzwiami przypadkowego domostwa i zastukał kosturem w drzwi. Te powoli się uchyliły, a zza nich wyjrzał przestraszony staruszek.
- T-tak? Proszę, nie zabijaj mnie - łkał starzec.
- Jeśli zaoferujesz mi nocleg, pozwolę ci żyć - powiedział cicho i bez cienia emocji mag.
- O-oczywiście, proszę wejść - właściciel domu otworzył szerzej drzwi i zaprosił gestem do środka.
- Będę spał tam - powiedział Dattan, wskazując na nieduże pomieszczenie gospodarcze, schowek na miotły i narzędzia.
- Pan wybaczy, że pytam, ale czemu nie zaszedł pan do jednej z karczm. Ceny nie są wygórowane... - starzec trochę zodważniał.
- Nie lubię karczm. To wylęgarnia najgorszych szumowin. Wolę zacisze domostwa. A teraz idę odpocząć - i zniknął za małymi drzwiczkami.
Awatar użytkownika
Wilkomir
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wilkomir »

Nastał ranek. Wilkomir dowiedział się się o tym, gdy pierwsze promienie słońca brutalnie dotknęły jego powiek, jakby przebijając się światłem przez skórę. Podniósł się leniwie, będą c jeszcze w półśnie. Gdzie jestem? A tak, Turmalia, zamieszki... Przetarł oczy i rozejrzał się po swoim pokoju. Wszystko leżało tam, gdzie zostawił wieczorem. Nałożył na siebie skórzany kaftan, przypasał do niego pochwę z mieczem i przez plecy przewiesił pokrowiec z łukiem. Związał włosy w koński ogon, używając do tego skórzanego rzemyka i wyjrzał przez okno. Na ulicach panował względny spokój. Gdzieniegdzie leżały wprawdzie ciała, ale strażnicy zdążyli już większość uprzątnąć. Bez wszechobecnego obrazu krwi i martwych istot, Turmalia była całkiem ładnym miastem. Malownicze, wyjęte wprost z bajki domki prezentowały się pięknie na tle otwartej wody. Wilkomir westchnął. Tęsknił za domowym obozem i za swoją elfią przyjaciółką. Musi ją w końcu odwiedzić. Na powrót jego głowę zaczęły zaprzątać myśli o Zagunie. Zaburczało mu w brzuchu. Ostatni porządny posiłek to była potrawka z jelenia, którą zjadł razem z Leuthelem. Było to jakieś trzy dni temu. A tak, sam chleb i woda, coby przeżyć. Spojrzał na miskę z wodą w kącie pokoju. Nabrał trochę cieczy na ręce i chlusnął sobie w twarz. Oznaki zmęczenia jakby trochę zniknęły. Wyszedł na korytarz. Na dole panował spokój, tak niepasujący do podobnych miejsc. Co się dziwić? Była bardzo wczesna pora. Wilkomir zszedł po schodach i przywitał się kucharko - barmanką. Miała może dwadzieścia lat i wyglądała na całkiem zadbaną, pomimo tego brudnego fartuszka, który był jej strojem roboczym.
- Dzień dobry - skłonił się nisko, uśmiechając się przy tym szczerze i życzliwie. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i od razu podeszła do jego stolika.
- Co podać? - spytała cicho i trochę nieśmiało.
- Zwykłą kaszę i kufel słabszego piwa - odpowiedział łucznik wciskając dziewczynie do ręki złote monety - A resztę zachowaj sobie.
- Dziękuję - dziewczyna aż się zarumieniła. Widocznie nieczęsto trafia się ktoś miły i z takim gestem
Po chwili Wilkomir już pałaszował posiłek i tylko kątem oka obserwował karczmę. Udało mu się mimo to zauważyć jak do środka wszedł okrągły jak beczka, czerwony na twarzy jegomość. Ubrany był jak połączenie kupca z biednym wojakiem. Jego szabelkę Wilkomir mógł złamać w rękach, a i widywał żebraków ubranych schludniej niż grubas. Ewidentnie był pijany. Siadł niedaleko łucznika i łypał na niego, starając się wyglądać groźnie. Przywołał dziewczynę do siebie. Kiedy ta podeszła, złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie.
- Chodź tu kruszynko. no nie wstydź się. Spodoba ci się, każdej się podoba - mamrotał pijany, a dziewczyna wprawdzie próbowała się wyrwać, ale jego uścisk był za silny.
- Puść mnie! Zostaw, nie chcę... - krzyczała kelnerka. Może i niektóre miejsca statusy rządzą się własnymi sprawami, ale ten kto zna Wilkomira, wie, że jeśli chodzi o płeć piękną, nie ma z nim żartów. Wstał nieśpiesznie, acz stanowczo i podszedł do grubasa.
- Puść ją - powiedział spokojnie. Ten tylko zerknął na łucznika
- Spadaj, daj się zabawiać w spokoju!
- Powiedziałem puść ją! - Wilkomir już warknął i jedną ręką złapał grubasa za kark. A jak powszechnie wiadomo, łucznicy mają ogromna siłę. Z łatwością uniósł pijaka z krzesła. Dziewczyna odskoczyła w kąt, gdy tylko awanturnik zabrał ręce.
- Prosiłem grzecznie byś zostawił dziewczynę - szepnął mu do ucha. - A ty nie posłuchałeś
- Postaw mnie! Nie wiesz kim jestem! - grubas szamotał się, wyglądając przy tym żałośnie
- Nie obchodzi mnie kim jesteś. Szacunek do kobiet powinien mieć każdy, noszący coś w spodniach. A ty z pewnością nie okazałeś jej szacunku. Może ci to obetnę, co?
Twarz grubasa przybrała kolor jeszcze bardziej czerwony niż przedtem, ale jego mina wyrażała teraz bezsilność.
- Nie, błagam, przepraszam, nigdy więcej! Skończę z piciem i z kobietami! Tylko nic mi nie odcinaj - na jego twarzy pojawiły się łzy.
- Powinieneś przeprosić tę dziewczynę. Ona zdecyduje, czy mam zostawić twoją "męskość" na miejscu.
- Najmocniej panią przepraszam Pijany byłem i nie...niczo...niepoty...nie wiedziałem co robię. Proszę mi wybaczyć i nie odcinać mi kuśki, Błagam.
Dziewczyna wyglądała na zmieszaną, zawstydzoną i nie za bardzo wiedziała co robić. Wilkomir puścił do niej oko.
- Masz szczęście. Pani cię łaskawie puści. Ale żebym jeszcze raz cię tu zobaczył...- i ostrzegawczo wyjął nóż do obrabiania zwierzyny. Efektu nadała zaschnięta krew na ostrzu.
- Tak tak, nigdy tu nie przyjdę, w ogóle wyjadę z miasta. Dziękuję - i grubas szybkim krokiem oddalił się od karczmy.
- Dziękuję - szepnęła wciąż zmieszana dziewczyna - Na prawdę chciał mu pan...
- W życiu. Nie jestem brutalny. To było tylko sprytne przedstawienie, które jak widać zadziałało.
Po jeszcze kilku słowach podziękowania ze strony kelnerki, Wilkomir usiadł przy swoim stoliku i wygodnie opierając się o krzesło począł sączyć piwo. Kobieta której pomógł wczoraj najprawdopodobniej spała w pokoju opłaconym przez niego. Bardziej go jednak interesowała ta młodsza, która najwyraźniej chciała sprowadzić pomoc. Wczorajszego wieczora był zbyt nabuzowany, żeby spokojnie z nią porozmawiać. Na pewno spi w którymś z pokoi. Wątpię by oddaliła się stąd. Zwłaszcza po tym wszystkim co się w tym mieście działo.

Ciąg dalszy: Wilkomir
Ostatnio edytowane przez Wilkomir 9 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Alter
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Alter »

Alter już z dala poczuł niesamowity zapach smażonej cebulki. Zgrabna kelnerka w zabrudzonym fartuchu i siatce na włosach podała mu posiłek wraz z wydaną resztą, życzyła smacznego i czmychnęła gdzieś w stronę zaplecza. Nie zwlekając zaczął konsumpcję. Zwykle nie jadał w knajpach - preferował owoce i różne przysmaki sprzedawane na targach w różnych miastach. Było to o wiele tańsze wyjście, Alter nie spał na pieniądzach. Czasem udawał się na polowania by zjeść choć trochę mięsa. Zawsze nosił przy sobie małe pudełko z przyprawami i ziołami, dzięki czemu sarnina z wolnego ognia nadawała się jako tako do spożycia. Spróbował kurczaka, był soczysty i miękki, bardzo dobrze przyprawiony. Zaburczało mu w brzuchu. Ochoczo pochłonął filet, zagryzając przepyszną cebulą. Gdy skończył, odstawił tacę na bok i chwycił za piwo.
- Więc? Co sprowadza cię do miasta? - spytał Emisariusz.
Alter przez chwilę musiał zastanowić się nad odpowiedzią. Nawet nie do końca wiedział gdzie się znajduje. Słyszał jak grupy uzbrojonych ludzi maszerowały przez ulice krzycząc "Precz z nieludźmi! Turmalia dla ludzi!" i tym podobne hasła. Nie wiedział jednak gdzie owa Turmalia leży - czy jest to daleko czy może blisko Trytonii, do której chciał się przenieść? Czy możliwe jest, że namieszał w zaklęciu tak bardzo, że nie znalazł się nawet w pobliżu wyznaczonego celu? Magii przestrzeni uczy się dopiero od niedawna, dlatego obawiał się najgorszego. Znów rozbolała go głowa. Doszedł do wniosku, że nie przyzna się przed Emisem do błędu.
- Nic nie wiąże mnie z tym miastem ani z jego problemami. Jestem tylko podróżnikiem, przybyłem tu zakupić mapę i parę drobiazgów, po czym wrócić na trakt w drodze do Trytonii. Teraz jednak to niemożliwe... - kiwnął głową w stronę grupy nieludzi cisnących się po przeciwległej stronie karczmy, izolując się od reszty ludzkiego towarzystwa - Co tu się właściwie wydarzyło? Skąd te zamieszki?
Emis w skrócie przybliżył mu co się wydarzyło dzisiejszego dnia. Alter nie skomentował, doszedł do wniosku, że bezpieczniej będzie najpierw poznać stanowisko mężczyzny, toteż zapytał:
- A ty, Emisariuszu? Po czyjej jesteś stronie? A może jest ci to tak samo obojętne jak mi?
Alter i Emis rozmawiali jeszcze przez jakiś czas, dopóki nie ujrzeli dna swoich kufli. Potem Alter wstał, podpierając się na kosturze, wyliczył spośród wydanych monet odpowiednią sumę i podał ją karczmarzowi, opłacając nocleg we wspólnej sali. Podziękował towarzyszowi za rozmowę, po czym nachylił się i wyszeptał:
- Gdybyś planował opuszczenie miasta, zwróć się proszę do mnie. Może razem udałoby nam się coś wymyślić, hm? - mrugnął do niego porozumiewawczo i ruszył powoli w stronę łóżek.

Zmierzając ku wymarzonemu wypoczynkowi, minął stół, na którym leżała śpiąca kobieta. Obok niej czuwała młoda dziewczyna. Wzrok maga napotkał zwrócone ku niemu jej szmaragdowe oczy. Przyjrzał się jej dokładniej. Była młodsza od niego. Szok, roztrzęsienie i niepewność starała się zamaskować opanowaniem. Nie chciała wyglądać na słabą. Zatrzymał się i przez moment wpatrywał w ranną niewiastę.
- Nie wiem do jakich warunków przywykłaś, młoda damo, ale spanie na stole w tych stronach uznawane jest za niestosowne. - powiedział ciepłym, cichym tonem, po czym uśmiechnął się. - Chodź, połóżmy ją na jednym z łóżek.
Dziewczyna kiwnęła głową, lecz nie wydała z siebie ani słowa. Zamiast tego podniosła się niemal natychmiast, chcąc pomóc ją przenieść. Alter równie szybko położył jej dłoń na ramieniu, prosząc, by pozwolił jej zrobić to samemu, a jej nakazał znaleźć wolne miejsce w zapełniającej się izbie. On sam natomiast wyciągnął przed siebie dłoń, szepcząc pod nosem zaklęcie. Rubin zabłyszczał, a kobieta powoli uniosła się nad stołem. Zwróciło to uwagę niektórych biesiadników, którzy od razu zaczęli trącać się łokciami i wskazywać widowisko. Mag przetransportował ją do przestronnego pomieszczenia, gdzie w rzędach stały drewniane łózka o wygodnych materacach. Położył kobietę na wskazane miejsce, pozwalając młódce nakryć pierzynami swoją podopieczną.
- Dziękuję panu. - wyszeptała nieśmiało.
- To nic takiego. Powinniśmy wszyscy sobie pomagać, zamiast prowadzić bezsensowne spory i wytykać sobie nawzajem różnice, jak ci na zewnątrz. Jestem Alter, mag. A ty? - Wskazał dłonią miejsce na łóżku obok, gdzie usiedli razem. - Potrzebujesz czegoś? Może zgłodniałaś? Jesteś taka blada. A może jej czegoś brakuje? - wskazał kiwnięciem głowy ranną. - Nie krępuj się, chcę ci pomóc. Jeśli chcesz, żeby sobie poszedł, rzeknij tylko słowo, a zniknę. Dosłownie. - znów przywołał na twarz uśmiech.
Awatar użytkownika
Viktor
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Viktor »

Po krótkiej rozmowie z magiem o imieniu Alter, Emisariusz udał się na górę do swojego pokoju. Rzucił swoją torbę w kąt i położył się na wygodnym łożu.
Nastał ranek, z dołu było słychać przepychanki, na ulicach powozy jeździły kolebiąc się po kamiennych bloczkach, służby powoli zabierały się za sprzątanie ciał, panował spokój, na razie. Emisariusz zszedł na dół po schodach, które skrzypiały przy każdym kroku. Na dole zastał zadowolonego z siebie ‘’Pana Złote Serce’’ tuż obok kelnerki-kucharki. Zanim zdążył zamówić cokolwiek do jedzenia, zaszumiało mu w głowie i upadł na ziemię, nie mógł się poruszyć. Dyrektywa! – Krzyknął w myślach, przeklinając swoją głupotę. Czar paraliżujący, trudny do uniknięcia szczególnie jak się go nie spodziewa. Widok miał na sufit, tylko słyszał jak grupa ludzi wchodzi do karczmy i się rozchodzą we wszystkie strony.

- Pojmać wszystkich i do powozu z nimi. – powiedział jeden z nich. Kapitan.
- Tak jest. –odpowiedziała reszta.

Coś chwyciło ramiona Emisariusza i został ciągnięty w tył. Kątem oka widział że innych z karczmy też pojmali. Mężczyźni w ciemno brązowych skórzanych płaszczach, rozchodzili się jak szarańcza. Łapiąc każdego, kto był im nieznany lub wyglądał na niebezpiecznego. Wyglądali bardziej jak Inkwizytorzy niż jak elity detektywistyczne.
Wszyscy zostali wrzuceni do powozu jak worki z kartoflami. Zamknięto drzwiczki a powóz ruszył. Ze słuchu można wnioskować że takich powozów jest o wiele więcej. Zazwyczaj taki czar działa od godziny do dwóch, więc nie ma mowy o szybkiej ucieczce. W teorii powinni zawieźć wszystkich do odpowiednich cel i każdego z po kolei przesłuchiwać, tak przynajmniej się odbywało tam skąd Emisariusz przybył.

Ciało powoli zaczynało reagować, czuł już swoje stopy jak i palce, minęła dłuższa chwila i już mógł się obrócić na tyle, by mieć widok dookoła. W prawym kącie leżał młodociany mag , z którym niedawno rozmawiał, albo dawno?
Cela była spora, wykonana z czarnego kamienia, pręty zaś były wykonane z stali. Musiały być nowe, jeszcze błyszczały od nowości. Z prawej strony leżał młodociany mag, którego poznał w karczmie dzień przed. Tuż obok niego leżał ‘’Pan Złote Serce’’ a jeszcze dalej karczmarz. Po przeciwnej stronie grupa elfów i dwoje krasnoludów odgrodzeni kolejnymi kratami. Miało to na celu ograniczyć przelew krwi pomiędzy ludźmi a nie ludźmi. Obok. Z lewej strony Emisariusza leżała dziewczyna która prosiła o pomoc, a dalej kobieta raniona w nogę. Z prawej oparty o ramię Emisariusza karczmarz chrapał. Znalazł się pomiędzy zapachem perfum a piwa, nieprzyjemna mieszanka. Wszyscy bez swojego ekwipunku, szatę zabrali pozostawiając Emisariusza w samej koszuli i w spodniach, nawet sztylet w bucie, został skonfiskowany. W zasadzie, ze wszystkimi tak postąpili.
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

Vanessa odczuwała jeszcze zawrót głowy i bolące prawe ramię... Cicho jęknęła. Czuła odrętwienie i ucisk w klatce piersiowej. Gdzie jestem? Co sie stało? Pytania, na które nie umiała znaleźć odpowiedzi coraz bardziej atakowały i tak już skołataną głowę. Nie czuła się najlepiej. Była jak odurzona.To wszystko przez ten miód... "Za dużo go wypiłam, ale był taki smaczny ". - usprawiedliwiała się sama przed sobą. Chwilami było jej niedobrze. Próbowała przypomnieć sobie przebieg ostatnich wydarzeń... Jak przez mgłę przypomniała sobie wysokiego mężczyznę o popielatych włosach... uśmiechniętego maga, o imieniu... Alt... Alti... Altar... Za wszelką cenę próbowała sobie przypomnieć jego imię, ale bez skutku. Zapamiętała tylko, że był uprzejmy i bez trudu przeniósł Valerie na łoże, za pomocą magii. Nawet jej się to spodobało. Potem pożegnała się z nim, udając się w końcu na spoczynek. Nie wie, jak długo spała, bo obudził ją hałas, wrzawa, jakieś krzyki i nagle... zapadła ciemność.

Rozmyślania na tyle zmęczyły ją, że znowu zdrzemnęła się. Po jakimś czasie gwałtownie otworzyła oczy. Usiadła, rozglądając się uważnie dookoła. Ujrzała ciemną, kamienną posadzkę i kraty. "A więc jestem w więzieniu... Ale jakim cudem... tu się znalazłam." - nie mogła tego pojąć. " Co z Valerie?" - szybko odszukała ją wzrokiem, znajdując tuż, po lewej stronie, obok siebie . Leżała nieruchomo na posadzce i spała. Przykryła ją szalem, który leżał obok. Opatrunek na nodze był zrobiony solidnie i nie obsunął się. Valerie oddychała równo i spokojnie. Dziewczyna nagle poczuła przenikliwy chłód i zimno. Dostała dreszczy. Opatuliła się szczelnie płaszczem. Kiedy upewniła się, że w ukrytej, bocznej kieszeni ma sztylet, odetchnęła z ulgą.

W celi byli mężczyźni z karczmy. Rozpoznała śpiącego maga i łucznika, chrapiącego karczmarza, i po prawej stronie jegomościa w czarno-czerwonej szacie, który o dziwo, był tylko w samej koszuli i spodniach... Popatrzyła na niego, lekko wystraszona. Czuła się tak słaba i bezbronna, że nie chciała zwracać niczyjej uwagi. Widząc jednak obojętność w jego spojrzeniu, uspokoiła się. Dopiero teraz zauważyła, że nikt nie ma przy sobie broni. "Rozbroili ich". - przemknęło jej przez głowę.

Po przeciwnej stronie krat była grupa nieludzi, którzy patrzyli groźnie spode łba. "Jak dobrze, że są kraty". - pomyślała. Zwróciła uwagę na jednego elfa, który stał blisko kraty i nieruchomym wzrokiem wpatrywał się w Valerie. Kiedy niespodziewanie przeniósł wzrok na nią, poczuła zimne, nienawistne spojrzenie, nie wróżące nic dobrego. Chętnie wstałaby i zapytała elfa, czego chce. Ale nie miała sił. Znowu zrobiło jej się niedobrze. Dostała lekkich mdłości. Objęła głowę rękoma. Poczuła się całkowicie bezradna i pełna nieokreślonego żalu. Łzy mimowolnie spływały jej po policzkach. Jeszcze nigdy czegoś takiego w swoim życiu nie doświadczyła. Nie chciała tak szybko umierać. Była młoda, liczyła na znacznie więcej. Póki co, świat ofiarował jej przemoc, nienawiść i śmierć. Sytuacja, w jakiej się znalazła całkowicie ją przerastała. Będąc jednak wśród ludzi, była bezpieczna, nawet oddychając smrodliwym powietrzem, pełnym oparów alkoholu, stęchlizny i moczu. Przerażona, czekała na dalszy ciąg wydarzeń. Nie odważyła się więcej spojrzeć na siedzącego obok mężczyznę, gdyż górował nad nią pod każdym względem, nie widząc w niej godnego przeciwnika. Jego twarz wyrażała zaciętość i upór. Sprawiał wrażenie człowieka doświadczonego i obeznanego z życiem. Jako jedyny nie spał i kątem oka obserwował wszystkich.
Alter
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Alter »

Alter spał jeszcze gdy do ich wspólnej sali wparowali nagle uzbrojeni ludzie. Pamiętał z tamtego dnia krzyki i przewracanie stołów. Pamietał też, jak zdzierali z niego szaty i wysypywali na podłogę ukradzione dobra. Strażnicy szybko je pozbierali i wrzucili do wora, gdzie również znajdowały się jego torba i kostur. Na samym końcu, gdy go związali, ktoś założył mu dziwne, metalowe obręcze wysadzone turkusowymi kamieniami. Potem zostali wsadzeni do wozu i tu pamięć mu się urywa. Teraz siedział tutaj, w pustej, zimnej celi, jak jakieś bydło. Rozejrzał się. Byli tu wszyscy, którzy owego dnia znajdowali się w karczmie. Wszyscy spali, zarówno ze zmęczenia beznadziejnymi warunkami jak i dla zabicia czasu. Wszyscy, poza Emisem. Mężczyzna, którego poznał wtedy przy barze wydawało się nie zmrużył oka. Teraz ich wzroki skrzyżowały się. Alter już otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, gdy nagle otworzyły się drzwi gdzieś w oddali. Usłyszał liczne kroki ciężkich butów. Strażnicy bez słowa wparowali do celi i zabrali mężczyznę z brodą. Wilkomir krzyczał, wypytując co tu się właściwie dzieje i żeby go zostawili. Mówił, że nie mają prawa go więzić, lecz najwidoczniej nie zrobiło to na nich wrażenia. Gdy tylko go wyciągnęli zza krat, klucznik znowu ich zamknął i znów nastała cisza. Mag westchnął i kiwnął głową.

- Co my tu robimy? Zamknęli nas w więzieniu jak jakichś przestępców, psia ich mać. Czekamy tu tylko aż nas zabiorą, tak jak tamtego. - Zwrócił się do Emisa - Właściwie to ile już tu siedzimy? Dzień? Dwa?

Alter nie mógł już znieść bezczynnego siedzenia, więc postanowił wstać. Nagle głowa znów go rozbolała, więc złapał się za skroń, co nie uszło uwadze Emisariusza. Mag przeklinał w duchu swój błąd w zaklęciu, przez który znalazł się tu, a nie w Trytonii.

- Czy ty nie jesteś przypadkiem magiem? - odezwał się oberżysta, przeciągając się. - Nie możesz zrobić jakiegoś czary-mary i zabrać nas stąd w siną dal?

- Cóż, byłoby to o wiele prostsze bez tego na rękach - Mag wskazał na swoje nadgarstki. - Próbowałem. Te obręcze w jakiś sposób zakłócają mój zmysł magiczny. Być może gdybym miał swój kostur, udałoby mi się przezwyciężyć tę blokadę. Niestety, zabrali mi wszystko. Tak jak i wam. - Alter rozejrzał się z zaciekawieniem po wszystkich twarzach. - Prawda?

Jakiś czas później, zapewne tego samego dnia, straż znów wróciła. Tym razem zabrali jednego z nieludzi, lecz wkrótce po tym i do ludzkiej celi zawitali. Jeden z nich, jedyny bez hełmu na głowie stanął po środku celi i rozejrzał się. Był łysy, a jego twarz szpeciła paskudna, ogromna blizna od czubka lewego ucha przez nos aż do prawego policzka i kawałek dalej. Jego twarz nie ukazywała żadnych emocji, jedynie zawodową skuteczność. Po krótkim namyśle wybrał siedzącego pod ścianą Emisariusza. Podwładni natychmiast podjęli go za ramiona i unieśli do góry, nakazując iść za sobą.
Awatar użytkownika
Viktor
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Viktor »

Emisariusz nie miał zamiaru stawiać oporu, bez swojego ekwipunku czy też planu budynku w którym się znajduje nie ma sensu uciekać w pierwszą lepszą stronę.
- Mogę sam iść. – Powiedział Emisariusz wyrywając się z uścisku strażników, poprawił koszulę i szedł dalej.
Szli wąskim korytarzem z małymi okiennicami, siedzące ptaki i promienie słoneczne wskazywały że musieli znajdować się pierwszym piętrze, najwyżej na drugim. Doszli do drewnianych drzwi, jeden ze strażników otworzył je i stanął na baczność. W środku znajdował się mężczyzna o średniej posturze z gęstym czarnym zarostem na podbródku. Był zajęty wypisywaniem listów.
- Posadzić go. – rozkazał, nie podnosząc wzroku.
Strażnicy ponownie chwycili Emisariusza za ramiona i posadzili go na krześle, zaś sami stanęli tuż za nim.
- Dobra, zadam ci parę pytań a ty będziesz na nie odpowiadać bez ociągania się. Zbyt dużo osób, za mało czasu rozumiesz? – podniósł wzrok by sprawdzić czy osoba się zgadza. Jego zielone oczy były wpatrzone w białe tęczówki Emisariusza przez chwilę. Zadał pierwsze pytanie:

- Jesteś niewidomy? – wskazał palcem na oczy.
- Nie. – odpowiedział spokojnie, próbując wygodnie usiąść.
- To skąd te oczy?
- Od urodzenia.
- Wiesz dlaczego tu jesteś?
- Dyrektywa Inwestygacyjna ruszyła. Wszyscy są przesłuchiwani bez wyjątku.
- Zgadza się, widzę że jesteś bardziej oczytany w tych sprawach niż inni. Powiedz, co robisz w mieście? Dokładnie zbadałem twój sprzęt, nie jesteś ani magiem, ani podróżnikiem. Bardziej specjalistą… Jesteś skrytobójcą? Wiemy że widziano cię jak schodziłeś ze statku, oraz na balkonie na rynku podczas manifestacji. – zamyślił się przez chwilę. - I dziwnym trafem się zdarzyło że po twoim przyjeździe zdarzyło się to co zdarzyło. Oczywiście wszyscy obwinili nieludzi, zgadzam się, broń, która zabiła tego krzykacza nie była ludzka.

- Więc w czym problem? – Emisariusz zauważył że kapitan, lub osoba, która zajmuje się tymi sprawami próbuje sprawić wrażenie wszechwiedzącej. Postanowił to wykorzystać.
- Problem jest taki, że przełożeni każą mi dowiedzieć się wszystkiego, a motyw kiedy, ktoś przyjeżdża do miasta, zabija kogoś w taki sposób by obwinić kogoś innego, jest mi bardzo znany. Tutaj moje pytanie. Jesteś skrytobójcą?
- Zdarzało się być, ale nie jestem powiązany z tą sprawą. –Kapitan był zaskoczony taką odpowiedzią. Mało kto się przyznawał do takich rzeczy. Podszedł do kredensu i zza książki wyciągnął butelkę wina. Miała już swoje lata, dlatego trzymał ją w ukryciu.
- Jak masz na imię? – spytał przyjacielskim tonem napełniając jeden kubek, później drugi.
- Edward Melkost, ale możesz mówić do mnie per Emisariusz.
- Emisariusz? No proszę, mam przed sobą człowieka nie od parady. – podsunął kubek z winem. Na czyich usługach jesteś że cieszysz się takim mianem?
- Na żadnych. – pociągnął łyk z kubka i odstawił. – Dawne dzieje, a przydomek ten sam.
- Rozumiem. Co sprowadza cię do miasta Emisariuszu?
- Brak pieniędzy.
- Tu się akurat nie zgodzę, znaleźliśmy przy tobie sporo pieniędzy. Skoro dopiero przybyłeś, to nie ma mowy, byś tyle pieniędzy zarobił, w tak krótkim czasie. Szabrowało się?
- A jak powiem że zostały mi podarowane, uwierzysz mi? – Kapitan skrzywił się po tym jak odstawił kubek. – Nie, ale twoje szczęście najmniej mnie to obchodzi. Zależy mi by dopaść tego kto wykonał ruch, a jak bogowie dopomogą to nawet pracodawcę znajdziemy.
- A jak ktoś po prostu miał go dość? Mógł to zrobić każdy.
- Mnie się już na to zbierało, by w końcu się przymknął, ale prawo to prawo. – dopił ostatni łyk. – Co byś zrobił jak bym cię wypuścił?
- Kicałbym po świecie jak zajączek? – Zadrwił.
- Nie prowokuj mnie.
- Co miałbym zrobić? Bramy zamknięte, na ulicach szaleje wściekły motłoch. Zapewne już planują rebelię co poniektórzy. Pieniądze zapewne mi skonfiskujecie, oraz wyślesz za mną cichociemnych, by mieli mnie na oku. Wypuścić za miasto też nie wypuścisz, jestem zagrożeniem i osobą którą warto mieć na oku. Zatem, Kapitanie Zervis. – Kapitan drgnął słysząc że nieznajomy mu zna jego imię. Możesz mnie wypuścić, ale stracisz mnie z oczu. Możesz także mnie zamknąć z resztą, czego też nie polecam, bo nie masz dowodów by zatrzymać mnie, na dłużej niż trzy dni, i wrócimy do wariantu 1. Jeszcze została egzekucja, ale na to także nie masz podstaw. Twój miecz jest zapięty na dwa zaczepy, więc mogę zaatakować w tej chwili używając tego kubka, a ty byś nie zdążył go odpiąć na czas. Twój strażnik nawdychał się narkotyku co sprawia że jego reakcja będzie opóźniona, zaś drugi jest w tej chwili zbyt zdziwiony tym o czym mówię. Zabrałbym wam broń i utorowałbym sobie drogę przez was, uwalniając każdego z więźniów. Miałbyś burdel z którego musiałbyś się wytłumaczyć. Więc możesz mi oddać wszystko i sam się postarasz o to bym ruszył w dalszą drogę.

Kapitan zaczął klaskać, z uśmiechem na twarzy wstał i rozpoczął:
- Wspaniały plan, tyle informacji, przyparcie mnie do muru z szantażem, ale i tak zawodny. Nawet jakbyś dał radę nas pokonać, wszystkich uwolnić to na zewnątrz czeka straż z rozkazem zabicia każdego kto nie jest mną. – gestem kazał strażnikom podnieść emisariusza. Do tego znajdujesz się na trzecim piętrze, a korytarze są ciasne i ograniczają wasze ruchy. Twój ekwipunek znajduje się w depozycie pod ziemią, wejdziesz tam, i zostaniesz uwięziony. Więc nawet jakby tobie się udało uciec, to nie macie dokąd. Znajdujemy się na malutkiej wysepce przy mieście. A łódź przypływa tylko dwa razy na dzień. A ta już odpłynęła… Więc jeśli masz na tyle werwy, by płynąc wpław do miasta, to jeszcze tam musisz stawić czoła kolejnym strażnikom. Twój plan jest zawodny. Nie wiem skąd znasz moje imię, ale twoja pyszałkowatość cię zgubi. Zabrać go, poprawcie mu tą zadowoloną mordę w katowni, potem wrzućcie go z powrotem do reszty. – żachnął się ręką.
Emisariusz został podniesiony przez strażników i wyprowadzony.
Teraz, po trzydziestu minutach nieobecności w celi, został wrzucony cały posiniaczony na sam środek posadzki. Był przytomny, ale nie miał sił by wstać.

Uzyskał tyle informacji ile mu wystarczyło by rozpocząć planowanie.
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

Kiedy strażnicy wyprowadzili jegomościa, noszącego czarno-czerwone szaty z celi, Vanessa ponownie objęła rękami głowę. Powoli odzyskiwała jasność umysłu i siły. Coś w niej pękło... Wstąpiła w nią fala goryczy okraszonej nienawiścią, pragnącej zemsty.
"Raz kozie śmierć... " - pomyślała - "Co ma wisieć, nie utonie, ale nie dam się tak łatwo zabić. "
Spojrzała ukradkiem na zapasową kieszeń, w której był ukryty sztylet. Valerie dalej spała. "Biedna kobieta... i do tego dama, nieprzyzwyczajona do takiego traktowania... niech śpi... na pewno jest odurzona tym przenikliwym smrodem, wręcz nie do wytrzymania." - rozważała.
W pewnym momencie ponownie zebrało jej się na wymioty, ale jakoś się powstrzymała... Pomału przywykła do nowej sytuacji... półmrok, smród i nieugaszone pragnienie. "Z jaką chęcią napiłabym się zimnej wody...pić... jak mi się chce pić... Muszę być dzielna i nie roztkliwiać się nad sobą." - rozmyślała.
Po dłuższym czasie drzwi się uchyliły i zobaczyła mężczyznę, rzuconego na sam środek posadzki. Był pobity i posiniaczony, ale zachowywał się tak, jakby w ogóle nic sobie z tego nie robił. "Znowu ten upór i zaciętość na twarzy. Silny jest... przywykły do przemocy." - uważnie taksowała go wzrokiem. Drzwi zatrzaśnięto z hukiem. Po drugiej stronie krat słychać było okrzyki strażników. Następny z nieludzi był prowadzony na przesłuchanie. Dziewczyna przez dłuższą chwilę trwała w bezruchu. Wahała się przed podjęciem ważnej decyzji. W końcu zdecydowała się i podeszła do leżącego nieznajomego.

- Jak cię zwą... - wyszeptała, nachylając się w jego kierunku.

- Emisariusz... - cicho odrzekł mężczyzna, patrząc przed siebie.

- Weź to - włożyła mu do ręki sztylet, który szybko wyjęła z płaszcza. Zrób z niego użytek - dodała.

Ledwo to powiedziała, a w drzwiach stanęło dwóch strażników. Jeden z nich spojrzał na nią, kiwając w jej kierunku ręką.
- Teraz ty, ślicznotko - wykrzyknął. Poszła za nimi, nie oglądając się za sobą. To wszystko stało się tak nagle, że nawet nie zauważyła, czy Valerie jeszcze spała czy już się obudziła. Zauważyła, że strażnicy cicho chichotali, wymieniając między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Szli wąskimi schodami, do góry. Gdy dotarli na miejsce, Vanessa ujrzała siedzącego przy biurku mężczyznę, który coś pisał na kartce.

- Możecie odejść - oznajmił strażnikom. Zostali sami. Przez dłuższą chwilę dalej coś pisał, nie odzywając się ani słowem. Dziewczyna rozglądała się wokół. W jednej chwili zdała sobie sprawę, że o ucieczce nie ma mowy, bo było za wysoko. W końcu mężczyzna skończył pisać, usiadł prosto, patrząc jej prosto w oczy zapytał, co widziała.

- Nic - jednym tchem odparła dziewczyna, nieco wydymając usta. Natychmiast zerwał się z miejsca i skoczył w jej kierunku, łapiąc ją za dolną szczękę.

- Ja ci zaraz przypomnę, panienko... - wycedził.

- Boli! - próbowała się uwolnić od mocnego uścisku, lecz było to daremne.

- Kapitan Zervis... do usług... - kontynuował. Albo sobie przypomnisz albo ja ci w tym pomogę - ryknął.

- Nic nie wiem - odpowiedziała zdesperowana dziewczyna. Nie jestem stąd. Byłam tu przejazdem.

- Straż! - zawołał kapitan - Nauczcie tę panienkę moresu, wyprowadzić. - zawołał.

Dwóch strażników chwyciło dziewczynę za ramiona, opuszczając pomieszczenie. Udali się w głąb korytarza, do ciemnej celi bez okien. Weszli do środka, jeden ze strażników zapalił świecę.

- Rozbieraj się - powiedział.

- Co chcesz zrobić? - przerażona zapytała, patrząc mu prosto w oczy.

- A jak myślisz - zachichotał w odpowiedzi pod nosem. Następnie wyszedł, zamykając na klucz drzwi. Vanessa jeszcze szczelniej okryła sie płaszczem, cała dygocząc ze strachu. Tym razem była potwornie przestraszona...
Alter
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Alter »

Ekipa strażników z łysym kapitanem na czele znów wparowała bez ostrzeżenia do sali z celami. Klucznik ociężale otworzył drzwi, by dwóch jego współpracowników podeszło do niego. Nie przyprowadzili Vanessy - zauważył. Spojrzał na łysego, ten tylko kiwnął mu głową: "Już czasz" powiedział. Mag bez słowa wyszedł za nim. Drzwi klatki znów się zamknęły i ruszyli przez korytarz. Gdy byli w drodze do sali przesłuchiwań miał okazję spojrzeć za okno. Jak cudnie było widzieć blask słońca, po długim czasie siedzenia w ciemnicy, gdzie jedynym źródłem światła były oszczędnie ustawione lampy z wypalającymi się świecami. Zza szyb widział tylko bok jakiegoś wysokiego budynku i maszerujących po ulicach ludzi. Nie nacieszył jednak oczu, bo zaraz skręcili do kolejnego pomieszczenia pozbawionego naturalnego światła. Za biurkiem siedział trochę już starzejący się mężczyzna z brodą. Zapalczywie skrobał coś piórem maczanym w kałamarzu na imponująco białym papierze. Strażnicy, którzy go tu przyprowadzili wyszli z sali. Jeden z pomocników mężczyzny nakazał mu usiąść na drewnianym stołku bez oparcia. Przez jakiś czas czekał, aż jego przyszły przesłuchujący skończy pisać, a gdy to zrobił, wziął kolejny papierek i spojrzał na niego.

- Teraz zadam ci parę pytań, a ty jasno i wyraźnie mi na nie odpowiesz. Mamy kupę roboty, więc jeśli będziesz robił problemy, czeka cię kara. Zrozumiałeś? - Gdy ujrzał jego aprobatę, znów zawiesił wzrok na zapisanym świstku trzymanym w dłoniach. Potem zaczął szperać w szufladzie, a gdy znalazł to, czego szukał, wręczył swojemu podwładnemu stojącemu za nim. Ten wybiegł niemal przez drzwi. Przesłuchujący go westchnął. - No no. Nagrzeszyliśmy trochę co? No ale cóż, są i tacy, czerpiący korzyść na cudzej biedzie. Jak się nazywasz?

- Alter Ateda. - odpowiedział krótko i wyraźnie, tak jak mu nakazano. Kątem oka próbował dojrzeć, co takiego znajduje się na karcie, lecz strażnik to zauważył i nieznacznie ją podniósł ku sobie.

- Skąd pochodzisz i co robisz w mieście?

- Pochodzę z Trytonii, tam się urodziłem. W mieście pojawiłem się przypadkowo. - Usłyszał tłumiony chichot swojego oprawcy. - Zmierzam ku swojemu miastu rodzinnemu, zahaczyłem o Turmalię, żeby odpocząć po znojach tułania się po lasach i puszczach.

- Dobra dobra, a teraz na poważnie. - W tym momencie do pokoju wrócił podwładny z czarnym, wypełnionym worem. Położył go na stole i wycofał się w cień. Brodacz rozwiązał go i wysypał wszystkie fanty na blat. Było tam wszystko, co posiadał przy sobie w momencie zatrzymania Alter. Łącznie z dobytkiem, który znajdował się w kieszeni płaszcza. Przesłuchujący poustawiał pedantycznie każdy z nich w równej linii, po czym wskazał na biżuterię. - W takim razie co to robi w twoich kieszeniach? Rozumiem, że przewozisz pamiątki od krewnych?

- Płaszcz zabrałem jednemu z martwych w mieście, to prawda. To był mój kompan w podróży, którego spotkałem niedaleko bramy. Później został ugodzony strzałą w serce, zginął na miejscu. Płaszcz zabrałem, bo był czarny, łatwiej się ukryć w mieście. Nie wiedziałem, że coś tam jest schowane. Może sprzedawał w mieście, raczej już się nie dowiemy.

- Och, doprawdy? - Teraz mężczyzna wziął do ręki kostur. Tak jak wszystkich, zaintrygowała go głębia koloru rubinu. Spojrzał w niego. Alter uśmiechnął się delikatnie. Tylko na to czekał. Był na tyle blisko swojej różdżki, że mógł wykorzystać jej moc. Tak jak się spodziewał, z jego pomocą udało mu się przezwyciężyć blokadę. Patrzący prosto w rubin przesłuchujący był niesłychanie prosty do zmanipulowania. To dobrze, bo ograniczenia nie pozwalały mu na zbyt wiele. Od razu podsunął mu wrażenie zaufania i swojej prawdomówności. Oczy mu się zamgliły na krótki moment, po czym wszystko wróciło do normy. Oderwał wzrok od rubinu i teraz spojrzał na niego. - Dobra, niech ci będzie. A to?

- To jest moja własność. Jestem magiem, jak widać po tych kajdanach. - mówił bez wyrazu. - Z ciekawości, mam pytanie...

- Nie, nie masz. - uciął twardo. Przewrócił kartkę na drugą stronę. - Więc tak. Tutaj pisze...

- Jest napisane. - wciął się mimowolnie, zanim zdążył ugryźć się w język. Pożałował tego, gdy ujrzał gniewny wzrok strażnika. Czar zdawał się być teraz niewystarczający.

- Takiś mądry, co? - Mówca niemal wykrzyczał te słowa. - Wytłumacz mi, czemu mam wierzyć w przypadkowość twojej obecności w tym mieście akurat dzisiaj, w dzień zabójstwa? Żaden z moich wartowników nie widział niczego, co pasowałoby do twojego opisu zdarzeń.

- Masz zatem dziurawą sieć.

- Poza tym, mamy świadków, którzy widzieli, jak szarowłosy wysoki mężczyzna - tutaj zaczął czytać to, co zapisano mu na kartce - pojawia się znikąd i ląduje na bruku, po czym zabija człowieka chcącego mu pomóc.

- On nie chciał mi pomóc, chciał mnie okraść i zabić. - Alter trochę za bardzo podniósł głos. - Twoi świadkowie nie wspomnieli nic o tym ostrym jak brzytwa nożu, który dzierżył w ręce?

- Milczeć do kurwy nędzy! - wrzasnął, uderzając pięścią w stół. - Ja tu zadaję pytania, ty masz siedzieć na rzyci i odpowiadać. - Przetarł ręką spocone czoło. - Jeszcze jeden raz odezwij się niepytany, a przysięgam że skończysz jak ta dziewka. - Z uśmiechem spojrzał na Altera. - Mamy i takich w naszych szeregach. Na pewno polubią coś tak egzotycznego jak ty. Te tatuaże... - zrobił chwilową przerwę, po czym westchnął po raz kolejny. - Jesteś bardzo podejrzany. Wytłumacz mi czemu składasz fałszywe zeznania?

- Nie składam fałszywych zeznań. - Alter kłamał jak z nut, choć nie drgnęła mu nawet powieka. Był dobry w tym, co robi i wiedział, że jeśli utrzyma się jednej wersji i nie będzie zagłębiał się w szczegóły, uda mu się go zwieść. - Do miasta przyjechałem z moim towarzyszem, tak jak mówiłem. Wtedy jeszcze wszystko było normalne. Później nagle ludzie zaczęli uciekać, a mój przyjaciel dostał strzałą w serce. Chciałem wezwać pomoc, ale szalony tłum był zbyt blisko. Zabrałem jego płaszcz i teleportowałem się najszybciej jak mogłem, żeby nie zginąć samemu. Później musiałem się bronić przed uzbrojonym zbirem. Tak na prawdę nie wiem nawet co tu się dzieje. Chciałem przeczekać to wszystko bezpiecznie w karczmie, aż otworzą bramy i będę mógł spokojnie się stąd wydostać. Wtedy wpadliście wy i resztę już znasz.

- To doprawdy piękna historia. - Strażnik udał, że przeciera oko od łez. - To oczywiste, że jesteś niewinny. Tak jak, do kroćset, wszyscy zebrani w tej karczmie. Zupełnym przypadkiem kolaborowaliście z nieludźmi i nie mam żadnych podejrzeń do tego, że mogliście być odpowiedzialni za to zabójstwo. Jesteś wolny, zaraz ktoś zdejmie ci te kajdany i wrócisz sobie z nimi wszystkimi do wspólnego, słodkiego domku, którego do usranej śmierci już nie opuścisz. Tylko, że ten domek wybiorę ja.

- Z nikim nie kolaborowałem. Ci nieludzie ukrywali się przed niebezpieczeństwem, tak jak my, poza tym nie mam z nimi nic wspólnego. - odparł mag.

- Zobaczymy, Alterze. Jeśli było inaczej, dowiem się tego. Z gilotyną na jajach jeszcze nikt nie kłamał. Zabierzcie go, i te śmieci też.

***

Po jakimś czasie wrzucili go z powrotem do celi i zabrali teraz ze sobą karczmarza. Alter, choć próbował ustać na nogach, zaczął się chwiać i przewrócił się na posadzkę. Miał pękniętą wargę, podbite oczy i całą masę innych, mniejszych urazów. Na szczęście, nie mogli go skatować na amen ani zadać mu żadnych trwałych szkód. Oczy mu jednak się przyćmiły z bólu, który pulsował niemal w każdej cząsteczce jego ciała. Nie dbał już o to co się dookoła niego dzieje. Wiedział tylko, że musi się stąd wydostać, i to jak najprędzej.
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

Vanessa już przez dłuższy siedziała na pryczy z nieruchomo założonymi rękami na piersiach, z opuszczoną głową, cała dygocząc. Blady, lekko drgający płomień świecy dawał trochę światła, rozjaśniając panujący mrok. Czekała... sama nie wiedząc na co. Nasłuchiwała, czy ktoś nie idzie. Ale na szczęście w pobliżu nikogo nie było. Słyszała czasami odgłosy zamykanych drzwi. Była jak sparaliżowana. Czuła się podle. Jedynym jej marzeniem było, aby uciec stąd, ale to było niemożliwe. Obawiała się najgorszego... W jednej chwili zatęskniła za rodzinnym domem. W swojej rozpaczy myślała nawet o samobójstwie... Jedyna broń, którą miała, oddała Emisariuszowi. Chciała jak najszybciej zakończyć to piekło, do którego się dostała. Poczuła się znów małą dziewczynką, potrzebującą opieki rodziców. Niestety rzeczywistość była inna. Zbyt groźna i niezrozumiała dla niej, aby jej się przeciwstawić. Stała się bezradna jak dziecko...
Nagle usłyszała przekręcający się klucz w zamku. W drzwiach stanął strażnik, ze swoim głupkowatym uśmieszkiem.

- Dlaczego, jeszcze jesteś w ubraniu? - zapytał. Zostawił niedomknięte drzwi, kierując się w stronę dziewczyny. Nachylił się nad nią i wyszeptał - Tu w tym miejscu, to ja wydaję rozkazy, zrozumiano?
Vanessa pokręciła głową, jeszcze bardziej się kuląc.
- Nie zdejmę płaszcza, zostaw mnie...
Mężczyzna jednym ruchem chwycił ją za rękaw, zrywając go z niej. Pchnięta z całej siły, upadała na ścianę, uderzając w nią głową. Bezwiednie osunęła się na ziemię. Straciła przytomność... Strażnik podniósł ją i położył na pryczy.
Niespodziewanie poczuł silne uderzenie w tył głowy. Zamroczony, zatoczył się i upadł na posadzkę. Nie spodziewał się, że zostanie zaatakowany przez swojego kolegę, który ubrał Vanessę z powrotem w płaszcz. Wziął ją na ręce i zaniósł do celi, gdzie byli pozostali więźniowie.
Tymczasem Valerie już od pewnego czasu nie spała. Jak tylko zobaczyła dziewczynę, podbiegła do niej i zaczęła ją cucić. Strażnik postawił przy niej bukłak z wodą, coś jej szeptał do ucha i zamknął celę na klucz. Na skutek zabiegów ze strony Valerie, podopieczna otworzyła wreszcie oczy, patrząc nieprzytomnym wzrokiem po pomieszczeniu.
- Już wszystko dobrze, moje dziecko. - zapewniała ją, delikatnie głaszcząc po głowie. Nic się nie stało. Jesteś cała i zdrowa. Przytuliła ją mocno do siebie i tak trwała przez dłuższy czas.
Przesłuchania dobiegły końca. Ostatni z nieludzi wszedł do celi.
Tymczasem Emisariusz wstał, napił się wody i podszedł do Valerie.
- Co z nią - zapytał niepewnie.
- Już lepiej, nic jej nie zdążył zrobić na szczęście... - odrzekła z ulgą w głosie. Strażnik Rodan jest znajomym mojego syna, Theoryka. W razie czego... pomoże nam. - powiedziała już ciszej.
Awatar użytkownika
Viktor
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Viktor »

Dwupiętrowe więzienie, z wąskimi korytarzami, biuro kapitana na północnym skrzydle, niedaleko sala tortur, która jest większa niż cele obok, cele piętro niżej prawdopodobnie tak samo ustawione jak powyżej, ekwipunek znajduje się w piwnicy, z której nie ma wyjścia. Więzienie znajduje się na małej wysepce, strzeżoną od dziesięciu do dwudziestu ludzi, nie licząc tych w środku. Łódź przypływa dwa razy dziennie, licząc po dwóch-trzech strażników zapewne. Cały kompleks został zaplanowany przez architekta Tavlena, jeśli wybudowano więzienie zgodnie z planami, w Sali tortur znajduje się wyjście na dach, którego pilnuje maksymalnie jeden strażnik na zewnątrz.. Teraz wystarczy się dowiedzieć, w jakich godzinach przypływa łódź, byłoby trudno dowiedzieć się tego na własną rękę, ale los zesłał nam przychylnego strażnika, o imieniu Rodan.

To właśnie powtórzył wszystkim w celi Emisariusz, sądząc że ma plan ucieczki, ale musi wiedzieć kiedy przypływa łódź.
- Skąd pewność że się uda? – spytał karczmarz półgłosem.
- Nigdy nie można być pewnym. - odpowiedział Emisariusz cicho. Młody, potrafisz nas teleportować na krótki dystans, gdy pozbędziemy się tych kajdanków? – Alter skinął że tak. – Więc musisz zachować większość sił by tego dokonać.
Ktoś z was na następnym przesłuchaniu, musi dać znać naszemu strażnikowi, by rozeznał się w sytuacji.
Żebro Emisariusza zaczynało boleć mocniej niż wcześniej, musiał mieć je złamane. Oparł się plecami o zimną ścianę, tuż obok dziewczyny która wręczyła mu sztylet. Wpatrzony w drzwi celi, powoli zasypiał.

Obudził się, nie wiedział ile spał. Tym razem kelnerko-kucharkę wzięto na przesłuchanie bo tylko jej brakowało w celi.
Ale niewiele minęło zanim otworzyli drzwi, i wrzucili kelnerkę do celi. Otrzepała się z kurzu, włosy miała wymięte a ubranie lekko postrzępione, uklękła na środku i zwołała wszystkich. Emisariusz się nie poruszył, palcami próbował dokładnie wyczuć, które żebro go boli. Może uda się nastawić? - pomyślał.

- Byłam w pokoju przesłuchań i... - na chwilę zamilkła. - Strażnik przyśle wiadomość w wiadrze z jedzeniem, które dostaniemy niebawem...
- Zawsze coś - powiedział na głos Emisariusz, próbując wygodnie usiąść.
Elfowie i krasnoludy dyskretnie nastawiały uszu, to może pokomplikować sprawę, mogą spróbować wydać nas za swoja wolność. Co i tak im się nie uda, a jednocześnie cały plan pójdzie się chędożyć.
Alter
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Alter »

Alter miał już absolutnie dość tego miejsca. Pomijając fakt, że w celi poza wspólnym wiadrem robiącym za nocnik i niewielką beczką z wodą nie było nic, z równowagi wyprowadzało go nieustanne oczekiwanie. Nawet nie wiedział na co czekają. Może na rozkazy? A może straż nie może nic z nimi zrobić dopóki nie przesłuchają wszystkich z miasta? Nie wiedział, i to właśnie było najgorsze. Leżał pod ścianą, tam gdzie zawsze. Z koszuli zrobił sobie poduszkę, dzięki czemu miał choć odrobinę wygody. Z nudów oglądał swoje rany albo przyglądał się kajdanom. Bardzo zaintrygowały go, do tej pory nie spotkał się z czymś podobnym. Znów poczuł chęć by wyjąć jeden z kamieni. Choć próbował z całych sił i różnymi sposobami, ani drgnął. W końcu porzucił nadzieje i rozejrzał się dookoła. Nikt ze sobą nie rozmawiał, co chyba nie było wcale takie dziwne. Wiedział, że wkrótce wraz z nimi będzie musiał przeprowadzić bardzo ryzykowną akcję. Ucieczka z wyspy więziennej... Ciekawe, czy komuś się to udało.

Niespodziewanie drzwi do korytarza się otworzyły. Nikt w celi nie zareagował, wszyscy zdążyli już przywyknąć. Usłyszał o wiele mniej par butów niż zwykle. Było ich trzech - dwóch niosło wiadra z jedzeniem, trzecim natomiast był dobrze wszystkim znany, znudzony życiem klucznik. Później standardowy scenariusz: drzwi się otwierały, strażnik rzuca im pożywkę przy okazji nie zapominając do niej splunąć, mówi jedną ze swoich wyuczonych na pamięć obelg, po czym wychodzi i znika gdzieś za ścianami. Nieludzie od razu rzucili się do jedzenia, napełniając otrzymane wcześniej blaszane miski. Każdy więzień taką dostawał. W klatce ludzi natomiast nikt się nie ruszył. Oberżysta patrzył raz na garnek, raz na zebranych, w końcu jednak przełamał się. Po nim po kolei każdy z zebranych nałożył sobie porcję.

- Ty nie chcesz? - spytał karczmarz, podsuwając mu wiadro, w którym prawie nic nie pozostało.

- Nie zamierzam tego jeść. - odparł beznamiętnie - Jeśli nam się uda, najem się po wsze czasy, ale czymś co przynajmniej wygląda jak jedzenie. Poza tym, nie jestem głodny.

Emis zaczął poszukiwał wiadomości w pozostałościach z zupy. Przez jakiś czas grzebał w niej ręką. Później coś szepnął pod nosem i zaczął oglądać wiadro. Znów zanurzył rękę w potrawie. W końcu zawiesił wzrok w jakimś punkcie. Przeklął.

- Coś nie tak? - spytał zaintrygowany Alter. Emisariusz spojrzał na niego zestresowanym wzrokiem. Przełknął ślinę i kiwnął głową. Mag z niedowierzaniem zmarszczył brwi. - Jak to nie ma. Musi być, wylej gdzieś te odchody. Może jest małe.

- Albo ktoś połknął. - wtrącił się oberżysta, wyciszając beknięcie.

Nagle jeden z krasnoludów w celi obok zaczął kaszleć. Złapał się za gardło i poczerwieniał. Jeden z jego kompanów zaczął go klepać po plecach, drugi kazał mu się odsunąć i naciskał mu na żołądek. W końcu krasnolud odkaszlnął głośniej i wypluł małą kulkę papieru, która potoczyła się niedaleko krat oddzielających nieludzi i ludzi.

- Cholera, co to było? - spytał sam siebie, rozmasowując gardło. - Wielkie to a ostre, pokaleczyło mi przełyk. Z czego oni robią te zupy, z szerszeni?

Alter patrzył się prosto na zawiniątko. Nagle jeden z elfów wstał i zmierzał w jego kierunku, zapewne chcąc je podnieść. Mag nie zwlekając, podbiegł do krat i powiedział głośno:

- Hejże, przyjacielu! Podejdź tu trochę bliżej, mam skromne pytanie. - Odetchnął z ulgą widząc, że elf zwrócił na niego uwagę. - Czy zostało wam jeszcze trochę tej polewki? Widzisz, ten grubas wszystko wchłonął i zabrakło dla reszty - Zmierzył pogardliwym spojrzeniem oberżystę. Ten zmarszczył gniewnie brwi i już chciał coś powiedzieć, jednak w porę zrozumiał, o co chodzi i tylko parsknął, odwracając głowę.

Emis w tym czasie również pojął o co chodzi. Wstał, niby to poszedł załatwić potrzebę. Nagle zerwał się w stronę krat i wyciągnął rękę po świstek. Złapał go, ale nie był wystarczająco szybki. Elf rzucił mu się na rękę, a za nim już szykowali się zaintrygowani nieludzie. Alter szybko podszedł pomóc towarzyszowi, przez chwilę siłowali się z elfem by w końcu szczęśliwie wyciągnąć wiadomość na ich stronę ściany.

- Oddawaj to! - wrzasnął jeden z nich - Oddawaj, nasze to przecież!
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

Vanessa będąc pod czułą opieką Valerie, pomału otrząsnęła się z nieprzyjemnego zdarzenia. Stała się jakby nieobecna i obojętna. W celi panowała cisza i od czasu do czasu pomruki dochodzące od strony nieludzi, przypominały jej, gdzie się faktycznie znajduje. Myślami była daleko stąd. Oczami wyobraźni towarzyszyła niani, która codziennie rano podlewała kwiaty w swoim niewielkim ogródku. Tak bardzo zapragnęła znaleźć się teraz tam, blisko niej. Przypominała sobie rodziców, zastanawiała się, co mogą robić w tej chwili. Czy rozpoczęli poszukiwania. " Oj, jak bardzo przydałaby mi się ich pomoc . A może jeszcze nie wiedzą, że mnie nie ma." - snuła swoje rozważania, wpatrując się uporczywie w brudną ścianę.
Tymczasem Valerie podeszła do Emisariusza i starając się nie zwracać niczyjej uwagi, rozmawiała z nim. Widać było, że zyskała jego zaufanie, gdyż pozwolił na zrobienie sobie opatrunku z chusty na bolące żebro. Nawet okazał zadowolenie i się uśmiechnął.

- Ta młoda dama, to twoja córka? - zapytał.

- Ależ skądże - odpowiedziała uprzejmie Valerie. Zaproponowałam jej gościnę, jak tylko zobaczyłam, co sie dzieje w mieście. Była taka blada i bezradna, że zrobiło mi się jej żal. Z tego, co wiem, to jest tu przejazdem, ale swoją drogą nie rozumiem, gdzie są jej najbliżsi... Zauważyłam, że pochodzi z dobrego domu. Naprawdę, jest to dla mnie zagadką. Co ona robi tu sama w mieście. Nie chciałam być niedyskretna i ją zapytać o to. Liczyłam na to, że sama coś opowie. Ale nic z tego. Co do tego strażnika Rodana, to prześle nam gryps, dlatego mamy być czujni - kontynuowała. Emisariusz był już zmęczony gadatliwością starszej pani, tym bardziej, że ból złamanego żebra coraz bardziej doskwierał.

- Dobrze zatem, będę uważał na wszystko - odrzekł cicho i usiadł w pobliżu drzwi.

Kiedy wniesiono wiadra z jedzeniem, nikt się nie kwapił, aby cokolwiek ruszyć. Tylko Emisariusz zachowywał się tak, jakby czegoś szukał. Vanessa dalej błądziła bezmyślnym wzrokiem po ścianach, widziała strażników, patrząc na nich z obrzydzeniem. Pomimo próśb Valerie, nic nie zjadła. Ocknęła się, słysząc głośny kaszel krasnoluda, który raptem dusił się.
Od tego momentu wypadki potoczyły się błyskawicznie. Zwróciła uwagę na nagłą aktywność Emisariusza i Altera przy kratach. Nie wiedziała właściwie o co chodzi i co się stało. Nie rozumiała, co w tym dziwnego, że jakiś więzień po drugiej stronie krat, dusi się i kaszle. Skąd to nagłe poruszenie. Obserwowała Valerie, która też podbiegła do Emisariusza i o coś się go pytała.

- I co - niecierpliwiła się Valerie. Emisariusz rozwinął karteczkę, na której było napisane: "Wypływamy o świcie. Nie spać. Będę miał zmianę, przyjdę". Tej nocy nikt nie zmrużył oka. Więźniowie w celi czuwali...
Awatar użytkownika
Viktor
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Viktor »

Wczesnym rankiem, drzwi od celi otworzyły się, a w nich stał strażnik Rodan.

- Chodźcie, nie mamy zbyt dużo czasu. – powiedział półtonem.
Wszyscy zerwali się i po cichu szli za strażnikiem, by przypadkiem nie obudzić nieludzi w celi obok. Wąskie korytarze naprawdę utrudniały poruszanie się. Głównym celem Emisariusza było dojście do piwnicy, bez ekwipunku szanse na ucieczkę były znikome.
- Poczekajcie… - szepnął Rodan wychodząc naprzeciw strażnikowi na piętrze. Nie było go gdzieś dwie minuty, pewnie odwrócenie uwagi wymagało solidnego tłumaczenia. Wrócił, gestem ręki dał znak, że można iść dalej. Kręte schody, kolejny korytarz z celami i strażnicy pilnujący wejścia do piwnicy. - Powiem że czegoś potrzebuję z piwnicy, a wy udacie się na łódź, teraz wszyscy są zajęci wprowadzaniem kolejnych podejrzanych do swych cel.
- Najpierw muszę wziąć swój sprzęt, jak i Mag, swój. - oznajmił Emisariusz.
- Dobra, wejdziecie tuż za nimi. Proszę, zróbcie to szybko.

Co tak też się stało. Rodan kazał wejść strażnikom do piwnicy kiedy Emisariusz i Alter zakradli się od tyłu. Ciche obezwładnienie poszło lepiej niż Emisariusz się spodziewał. Rozejrzał się dookoła i na końcu piwniczki zobaczył swój płaszcz, a pod nim resztę jego rzeczy.
Ubrał się, poprawił szybko miecz na plecach i załadował kuszę, gdy mieli już wychodzić, z góry dochodził głośny odgłos rogu. Wszczęto alarm.
Kilka minut wcześniej…
Jeden z elfów się obudził, przetarł oczy i usiadł na posadzce, przyglądając się reszcie swoich współlokatorów. Spojrzał w prawo i dostrzegł, że wszyscy ludzie zniknęli. Uciekli! Zostawili tutaj nas! – krzyczał budząc resztę. Krasnolud obrócił się jak beczka piwa i mimo krzyków dalej usiłował spać. - Straż! Strażnik!
- Przestań ryczeć durniu. – mruknął pod nosem krasnolud.
Strażnik otworzył drzwi od celi, miał w ręku pałkę gotową by uciszyć elfa, ale i on też zauważył, że w celi obok nie ma nikogo. Zrobiło to na nim takie wrażenie, że nawet nie zauważył, kiedy krasnolud chwycił go za stopę i powalił na ziemię. To dało szansę elfowi, by wykonać doskok na strażnika, wyrywając mu pałkę i go nią okładać do nieprzytomności. Cały ten hałas dobiegł do biura Kapitana. Gdy ten wyszedł zobaczyć co się stało, nieludzie byli na wolności, szybko zamknął drzwi od biura i przez okno dał znać strażnikowi, by wszczął alarm.

Emisariusz wyciągnął swój miecz i precyzyjnym uderzeniem zniszczył kajdanki Altera. Żebro dało mu znać o sobie, teraz czekał, aż Mag znajdzie swój ekwipunek. Na zewnątrz zbierał się cały garnizon strażników…
Ostatnio edytowane przez Viktor 10 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Alter
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Alter »

Alter przeszukiwał desperacko magazyn, lecz nigdzie nie mógł znaleźć swoich rzeczy. Spieszył się jak tylko mógł, zaglądał we wszystkie jego zakamarki. Rzeczy wszystkich innych ludzi z jego celi leżały w jednym miejscu, a jego torby tam nie było. Najwidoczniej strażnik, który wcześniej je wynosił nie zadbał o to, aby je odłożyć w odpowiednie miejsce. W końcu zdenerwował się i chwycił za leżący opodal nóż i zaczął rozdzierać wszystkie leżące na ziemi worki. Wreszcie z jednego z nich wypadł znajomy mu kostur. Wyjął go wraz z torbą i płaszczem, ubrał się i wrócił do Emisa. W tym momencie do środka nieoczekiwanie wpadła reszta ludzkich uciekinierów wraz ze strażnikiem Rodanem. Ten zamknął pospiesznie drzwi na klucz i spojrzał na nich.

- Nie macie szans się stąd wydostać żadnym z korytarzy. Zebrali cały garnizon, strażnicy są wszędzie. Już tutaj idą.

- W porządku, przeniosę nas jak najszybciej. - Alter poprawił rękaw i chwycił wyżej kostur. Z niesłychaną precyzją zaczął wydawać polecenia i poruszać rękami. - Nie mamy czasu na otwieranie portalu. Nawet gdyby mi się udało go otworzyć to nie mam pewności, że go w porę zamknę. Mogą go też wyśledzić magowie, jeśli takich mają.

- Mają. I to jakich. - odrzekł strapiony Rodan.

- Zatem postaram się wykonać szybki skok fazowy. Nie powinno się co prawda wykonywać tego przy takiej ilości osób ale... to nasza jedyna szansa. - Westchnął, przecierając pot z czoła. W duchu modlił się, aby wszystko się udało. Widział przypadki, kiedy się nie udawało. Przełknął ślinę. - Musicie bardzo ciasno stanąć blisko siebie. Mam na myśli BARDZO ciasno. Obejmijcie się i ściśnijcie najbardziej jak to tylko możliwe. Najpierw przeniosę was, a później siebie, tak będzie najłatwiej. Rodanie? - spojrzał na strażnika, który stanął podparty o drzwi.

- Wybaczcie, ale chyba lepiej będzie, jak tutaj zostanę. Dalej musicie sobie radzić sami.

- Rozumiem. Dziękujmy ci. Jeśli jeszcze się spotkamy... - Nie dokończył. Czas naglił, więc wziął się do roboty. Zamknął oczy, a po chwili, gdy je otworzył nie miały już tęczówek ani źrenic. Pozostały tylko białka oczu.

***
Strażnicy wszędzie. Otoczyli budynek. Muszę zajrzeć gdzieś dalej. Może niedaleko portu. Tutaj też cała masa. Może od razu na statek? To byłoby ryzykowne, nie wiem, czy mogę tak daleko zajrzeć. Lepiej będzie przenieść się gdzieś niedaleko i po prostu się wkraść. O, zmaterializuję ich pod tym pomostem. Tutaj nas nikt nie zobaczy. Jeszcze tylko zapamiętać...
***

Alter wrócił myślami do ciała. Ból w głowie znów się odezwał. Do stu tysięcy piorunów, mam nadzieję, że to mi w niczym nie przeszkodzi... Teraz Alter, skup się. Mag wyciągnął różdżkę przed siebie i znów przymknął oczy. Rubin zaświecił się jasnym blaskiem. Jakże tęsknił za tym kolorem. Od magii jego włosy zaczęły się unosić. Manipulował przepływającą przez jego ciało magiczną energią i skupiał ją w stojącym naprzeciw tłumie. W końcu wymruczał coś pod nosem i wszyscy zebrani zaczęli delikatnie świecić na niebiesko, stając się coraz mniej materialnymi. Nagle coś mocno pociągnęło ich do góry i zniknęli z cichym trzaskiem. Alter poczuł duży spadek mocy, ale leżał w celi wystarczająco długo, aby nie było to dla niego problemem. Teraz w to samo miejsce zamierzał wysłać siebie. Wyinkantował zaklęcie i po chwili zniknął.

Pojawił się pod pomostem, tak jak zamierzał. Kamień spadł mu z serca widząc wszystkich całych i zdrowych, tuż przed nim. Usiadł na chwilę. Oczy oślepił mu blask słońca odbijany od piasku. W powietrzu czuł sól i stęchliznę. Po chwili wzrok przyzwyczaił się do jasności i mógł rozejrzeć się. Jak się okazało, nie wszystko poszło pomyślnie. Przeniósł ich pod inny pomost, niż zamierzał. Nad nimi co prawda nikogo nie było i byli równie niewidoczni, lecz przy pomoście cumował jedyny statek w okolicy. Uderzył się otwartą dłonią w czoło. Gdyby wziął delikatną poprawkę, znajdowaliby się teraz na pokładzie. No, ale skąd miał wiedzieć, czy to zadziała? Lepiej byłoby nie zmaterializować się w ścianie albo na czubku masztu.

- I co teraz? - spytał Emisariusza. - Trochę się pomyliłem w zaklęciu... W każdym razie nie będę w stanie teraz przenieść nas na pokład. Musimy się wkraść.
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

"Ucieszyłam się, że dzięki magowi opuściliśmy więzienie na wyspie. Bałam się mimo wszystko, że coś może pójść nie tak. Ale na szczęście Alter jest dobrym magiem i bezpiecznie znaleźliśmy się pod jakimś pomostem. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego. Stało się to bardzo szybko." - Vanessa po raz pierwszy uśmiechnęła się, patrząc na zebranych wokół ludzi. Była tak szczęśliwa, że pobiegała na pomost i nozdrzami wdychała morską bryzę. "Wreszcie świeże powietrze, jak dobrze..." - upajała się nim. Nawet przycupnęła na krawędzi pomostu i ręką poruszała wodę. Czuła jej przyjemny chłód i ruchem dłoni robiła fale. Czyste lustro wody odbijało jej klęczącą sylwetkę. Przyglądała się sobie, widziała promienie słońca przechodzące przez tafle wody... Zachwycała się niecodziennym widokiem.
W zasięgu ręki zobaczyła pływające jakieś zawiniątko. Chciała je złapać i jeszcze bardziej się wychyliła. Stercząca deska na pomoście była już dość spróchniała i pod ciężarem dziewczyny, załamała się. Vanessa wpadła do wody. Stało się to nagle, że nie zdążyła zaczerpnąć powietrza.
- Ratuuunku! - krzyczała z całych sił. Potrafiła się utrzymać na wodzie, a nawet sama dopłynąć do brzegu. Tym razem jednak strach dodatkowo sparaliżował jej ruchy. Czuła, że zaczyna się topić, coś ją wyraźniej ciągnęło na dno.
- Ratuuunkuuu...- zawołała znacznie słabiej i raptownie znalazła się pod wodą. Próbowała kilka razy wypłynąć na powierzchnię, ale wir wodny nie puszczał jej, wciągając ją coraz mocniej na dno. "To już koniec." - pomyślała resztką świadomości, zapadając w ciemność.
Nie wiedziała, że jest ktoś, kto nie spuszcza z niej oka, bacznie ją śledzi, nie okazując tego po sobie. I wcale to nie była Valerie, zajęta rozmową z karczmarzem. Ani mag, cieszący się ze swojego wyczynu. Ani Emisariusz, który uważnie obserwował wszystkich. Zatem, jak tylko usłyszał, że wzywa pomocy, w mgnieniu oka domyślił się wszystkiego.
Wiedział, że poszła sama w kierunku pomostu. Toteż słysząc rozpaczliwe wołanie o pomoc, natychmiast pobiegł w jej kierunku. Jednym ruchem zrzucił szatę, wskakując do wody. Ledwo zdołał ją złapać za włosy i tak trzymając, holował do brzegu. Jak tylko dopłynął, położył ją na piasku, próbując ocucić. Lecz dziewczyna nie dawała znaków życia. Rozpiął jej płaszcz, uciskając rytmicznie klatkę piersiową, stosował sztuczne oddychanie. Po chwili otworzyła oczy, krztusząc się resztkami wylewającej się wody.
- Vanes... - powiedział cicho - nie straciliśmy cię... Dziewczyna spojrzała mu głęboko w oczy, ktore mieniły się jasnymi szafirami.
Natychmiast przybiegła Valerie, która zajęła się dziewczyną. Zrobiło się małe zbiegowisko. Emisariusz nakazał wszystkim rozejść się. Nie chciał, aby zwracano uwagę na kogokolwiek. Każdy z ludzi miał się ukryć na tyle, aby nie rzucać się w oczy. Tak było bezpieczniej. Tymczasem szukał wzrokiem Altera, aby omówić dalszy plan ucieczki. Należało niepostrzeżenie wejść na pokład statku. I nawet miał już w głowie plan. Zanim nastąpił świt, zebrał grupkę mężczyzn i podpłynął blisko statku. Załoga spała, bez trudu obezwładnił strażnika, przedostał się do kapitańskiej kajuty, przyjrzał się mapie i postanowił wziąć kurs na pełne morze. Zależało mu na czasie, aby sprawa nieco ucichła, a w mieście nastąpił rozejm. Po cichu liczył na to, że tak się stanie...
Ostatnio edytowane przez Vanessa 9 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Zablokowany

Wróć do „Turmalia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości