“Pan wskazuje nam drogę światłości, wiec podążajmy nią! Podążajmy nią, w przeciwnym wypadku zatracimy się w emocjach, które nie są dobre ani dla nas, ani dla naszych braci i sióstr. Z takich złych emocji rodzą się istoty, które są obelgą wobec Pana, diabły! A to oznacza, że samo schodzenie ze ścieżki jest obelgą wobec tego, który zsyła anioły aby nam pomagać!”
~ Kazanie kapłana wyznającego Najwyższego Pana
~~~
Czasy spędzone w Piekle
~~~
Początek istoty, która przyjęła imię “Rubedo” w momencie swego pierwszego oddechu, nie był niczym niezwykłym w Piekielnych Czeluściach. Rozumiał od początku, jak powstał - odczuwał bowiem w sobie gniew, który rozchodził się po jego ciele wraz z jego własną krwią. Gniew ten był ślepy, nieczuły, bezwzględny. Tuż obok niego było coś jeszcze, chęć wolności, gotowa zniszczyć wszystko, co stanie jej na drodze, bez względu na konsekwencje. Zaakceptował fakt, że został zrodzony z tych emocji, po czym pozwolił, by reprezentowały one to, kim jest i będzie.
Tak oto Rubedo pozwolił, aby diabelskie instynkty i żądzę zaczęły prowadzić go przez życie, które na początku spędzał jedynie w piekielnych czeluściach. Walczył z każdym, kto był w jego zasięgu, chcąc pokazać, że nikt nie ma prawa stanąć mu na drodze i nadal pozostać przy życiu. Był niczym dzikie zwierzę ze wścieklizną - najmniejszy ruch sprawiał, że ruszał do ataku, nie rozmawiał też z istotami, które napotykał, co najwyżej wydawał z siebie odgłosy mające ogłosić, iż przyszedł zadać ból każdemu, kogo zobaczy.
Szybko jednak okazało się, że nie był na szczycie tutejszego łańcucha pokarmowego. Owszem, był diabłem, co czyniło z niego niebezpiecznie silną istotę, ale w porównaniu do swych pobratymców był słaby. Jego ciało było umięśnione, lecz nie masywne, przypominał bowiem dobrze zbudowanego człowieka, a nie koszmar z piekielnych czeluści. Jego wygląd także wywoływał częściej śmiech niż strach, skóra jego bowiem wydawała się, i była, równie gładka co u istot, które z miejscem narodzin piekielnych nie miały nic wspólnego. Posiadał jedynie parę absurdalnie małych rogów na swojej głowie w kolorze jego skóry, które szybko zostały obiektem kpin wśród hojniej obdarzonych diabłów, jego ogon zaś, cienki oraz zakończony grotem, przypominał bardziej coś, co powinna posiadać pokusa. Nawet dłonie jego były niezwykle niegroźne, kiedy bowiem niektóre diabły miały je zakończone paznokciami, które zastąpić mogły miecz, jego, choć wciąż ostre, były niewielkie. Twarz jego była bardziej przystojna niż groźna, wskutek czego, nawet gdy malowała się na nim nieokiełznana furia, mało kto brał go na poważnie.
Pierwsze dziesięciolecia spędził w piekielnych czeluściach, szukając zaczepki mimo swojej niezbyt adekwatnej formy, dzięki czemu odkrył nieco rzeczy o sobie. Po pierwsze, mało kto był słabszy od niego. I choć doprowadzało go to do białej gorączki, to jednak pierwotne diabelskie instynkty mówiły, że siła jest najważniejsza, a to oznaczało, że był kimś gorszym od znacznej części istot, które napotykał. Drugą rzeczą, którą odkrył, było to, że miał serdecznie dość Piekła i tutejszych mieszkańców. Jego słabość sprawiała, że nie mógł osiągnąć tutaj prawdziwej wolności - zawsze bowiem znajdował się ktoś, kto stawał na jego drodze. A to oznaczało też, że z trudem znajdował zaspokojenie swych niemalże zwierzęcych pragnień. Po trzecie - był tak mierny, że nikt nie tracił czasu, by go wykończyć raz a dobrze. Najwyraźniej był na tyle nieszkodliwy, że doprowadzenie go do śmierci było niewarte czasu bądź energii, którą należałoby spędzić na wprowadzenie tej zmiany.
Nie było to łatwe, ale w mając trzydzieści osiem lat na diabelskim karku, zdołał wydostać się z tej płonącej, potępionej dziury, która go spłodziła na ten świat. Dzięki temu, że niemal każdy dzień spędził na walce z kimś, kto był silniejszy od niego, wiedział, że jest gotowy, by zaszaleć tam, w Alaranii, gdzie podobno niewinnych pod dostatkiem dla każdej istoty piekielnej jest. A nawet jeśli nie, to był gotowy zniszczyć życie dowolnej istoty, która będzie na jego drodze. A jeśli trafi na kogoś silniejszego? Cóż albo wygra, albo umrze, próbując. Wiedział bowiem, że w Alaranii nie będzie mile widziany, a co za tym idzie, nie zostanie oszczędzony, choćby i w ramach upokorzenia.
~~~
Czasy spędzone w samotności
~~~
Ludzie bardzo szybko stali się ulubionym obiektem zainteresowania Rubedo, gdy tylko ten spotkał pierwszych przedstawicieli tej rasy na swojej drodze po Alaranii. Znaczna większość z nich była równie bezbronna co dzikie zwierzęta wobec diabła, szczególnie kobiety i dzieci, których to zachowanie w obliczu cierpienia i śmierci było rozkoszne, choć nigdy nie trwało zbyt długo. Cóż zrobić, samokontrolą Rubedo nie grzeszył, szczególnie kiedy zaspokajał swoje diabelskie potrzeby. Nie było to dla niego problemem - tak długo, jak lała się krew, a gdzieś na świecie żył jakiś człowiek czy podobna mu rasa, był on gotowy przemierzać kontynent przez całe dnie i noce, byle by tylko dostać się do kolejnej ofiary.
Fakt, że Rubedo przez pierwsze kilkanaście miesięcy pobytu w Alaranii zdołał uniknąć śmierci przy takim stylu życia, był niczym innym jak szczęśliwym zbiegiem okoliczności - nieumyślnie bowiem przemieszczał się on i siał chaos w mniej zaludnionych częściach świata, gdzie szansa napotkania istoty wystarczająco silnej, by go pokonać, była znikoma. Pomógł też fakt, że nie potrafił się powstrzymywać, co oznaczało bowiem, że siał śmierć, chaos oraz cierpienie tak szybko, że nigdy nie zostawał w jednym miejscu dłużej niż jeden dzień. Mógł całą wioskę doprowadzić ruin, a mieszkańców zostawić albo martwych, albo złamanych od bólu, a gdy osoby zainteresowane jego śmiercią przybywały na miejsce, jego już dawno nie było na miejscu, a trop był bezużyteczny. No i oczywiście ciężko było przewidzieć, gdzie pojawi się następnym razem - był pod tym względem nieprzewidywalny niczym wściekłe zwierzę z piekieł, co zresztą stało się nazwą, którą był określany przez istoty trwające w gonitwie za nim.
Pomyślność w końcu musiała opuścić Rubedo, a gdy to się stało, piekielnemu przestała się podobać Alarania. Wpierw natrafił na mniejsze miasto, gdzie tutejsza straż, po wstępnym szoku spowodowanym brutalnym atakiem diabła, zdołała zmobilizować się do walki z zagrożeniem. Choć w wyniku walki wielu mężnych ludzi zginęło, diabeł został zmuszony do ucieczki. Jednocześnie, po raz pierwszy od momentu opuszczenia piekła, Rubedo został ranny. Może nie były to rany śmiertelne, ale przez pewien czas krwawił, a na dodatek nie mógł się przemieszczać tak szybko, jak przed starciem. To czyniło z niego możliwą do złapania zdobycz, o czym on sam po czasie się przekonał.
Pościg za nim liczył w tym czasie dziesiątki istot, wszystkie poszukujące śmierci diabła z różnych powodów. Czy to zemsta za jego czyny, czy wola Najwyższego, czy chęć sprawdzenia swoich zdolności w walce przeciwko pomiotowi piekielnemu - każdy chciał równie mocno sprawić, by Rubedo już nie miał okazji sprawiać problemów. Może byłoby ich mniej, gdyby nie fakt, że inne diabły i istoty piekielne miały na tyle oleju w głowie, by nie ściągać na siebie uwagi, przez co w najbliższej okolicy głośno było tylko o nim. Nawet jeśli diabeł nie rozumiał w pełni swojego błędu, to jednak podświadomie czuł, że gdzieś musiał popełnić błąd, skoro nie mógł się zatrzymać bez groźby śmierci próbującej zawisnąć nad jego głową.
Z dnia na dzień każde spotkanie coraz bardziej przechylało szalę ku zwycięstwu polujących. Rubedo zyskiwał kolejne rany, od zadrapań po rany, które nie chciały przestać krwawić. Powoli, pomimo iście diabelskiej upartości, zaczynała do niego docierać prawda - Już dawno mogli zakończyć jego żywot. Bawili się z nim. A przynajmniej część z nich. To od początku gonitwy nie była kwestia czy go złapią - prawdziwym pytaniem było to, kiedy zostanie zakończony jego żywot. A co jak co, ale to Rubedo chciał zdecydować o tym, kiedy jego życie dobiegnie końca. Dlatego też, z braku alternatyw, przestał uciekać, czekając, aż zostanie otoczony. Chciał przed końcem posłać do grobu i poważnie zranić jak najwięcej istot, chociaż z tego miałby satysfakcję.
Sama potyczka nie trwała długo. Zamiast stawić się przed nim, rozpoczęli walkę z ukrycia. Kilku lecących ku niemu strzał zdołał uniknąć, ale to była tylko dywersja, pod nim bowiem wybuchła magia, sprawiając, że huk i blask pochłonęły świat wokół niego. A po tym nastała ciemność.
Ciemność jednak nie była wieczna. Przebiło się przez nią zimne, purpurowe światło, które niemal instynktownie rozpoznał jako efekt magii. Otworzył oczy, choć powieki były ciężkie niczym lite żelazo. Jego ciało było w idealnym stanie, aż za dobrym w stosunku do tego, jakie powinno być. Był czysty, wypucowany do połysku nawet. Rany zaś, które wcześniej czuł całym swoim istnieniem, teraz wydawały się jedynie snem. Był wypoczęty, pełen energii.
Był w pomieszczeniu bez drzwi, okien czy mebli. Sufit, podłoga i ściany były wykonane z litego kamienia, a źródłem światła były nienaturalne purpurowe płomienie unoszące się w powietrzu. Była tutaj też nieznana mu istota. Wysoka, chuderlawa postać, równie pozbawiona odzienia co on sam. To, co przed nim stało, było brzydkie i bez wątpienia nie pochodziło z Alaranii. Głowa tego stworzenia nie posiadała ani ust, ani nosa. Oczy usadowione na tejże wpatrywały się cierpliwie na niego.
I rzucały mu wyzwanie, którego nie mógł sobie odmówić.
~~~
Czasy spędzone w Otchłani
~~~
Po sześciu tysiącach, pięciuset osiemdziesięciu trzech próbach, Rubedo, z bólem nie tyle serca, co dupy, przyznał na głos, że cicha istota stojąca przed nim była silniejsza od niego. To jednak, co powiedział, a co z trudem przeszło mu przez gardło, nie wyrażało potęgi istoty, która rzucała nim niczym szmacianą lalką. Ten przeciwnik skinieniem palca łamał każdą kość w jego kończynach, tylko po to, by po kilku chwilach w pełni wyleczyć każdą jego ranę, w międzyczasie odżywiając w pełni jego organizm.
Diabeł próbował wszystkiego, zanim doszło do tego. Atakował otwarcie. Atakował znienacka. Próbował nawiązać rozmowę. Poniżał słownie. Przeklinał. Milczał. Ignorował fakt obecności obcej mu istoty. Próbował zniszczyć ściany pomieszczenia, w którym się znajdował. Błagał o litość i przepraszał za wszystko, co mu przyszło do głowy - oczywiście te dwie rzeczy robił nieszczerze, bo jakżeby inaczej. Każda, nawet najbardziej poniżająca czynność, którą zdołał z siebie wykrzesać, była bezowocna. Był kompletnie ignorowany w przypadku, gdy nie naruszał przestrzeni osobistej cudacznej istoty. Gdy jednak zbliżył się za blisko, jego ciało doznawało coraz to nowych źródeł bólu i cierpienia. Rany, złamania, oparzenia, nawet coś, co przypominało choroby. Bez wątpienia miał doczynienia z kimś, kto korzystał z magii, ale wiedza ta mu nic nie dawała. Szczególnie że wszystko, co było mu robione, było cofane po kilkunastu oddechach.
Przyznanie wyższości tej istoty to była ostateczność. Nic bowiem nie wywoływało mocniejszego obrzydzenia u Rubedo niż otwarte przyznanie się do słabości. Owszem, rozumiał, że niektóre istoty są silniejsze od niego, ale powiedzenie im tego wprost? Prędzej wypiłby fontannę wody święconej. Tyle że tutaj nie było fontanny. Nie było niczego. Był tylko on i istota, która nie zdawała się nie potrzebować ni przerwy, ni snu. To samo otoczenie i ciągłe porażki, wszystko to połączone z nieświadomością tego, jak mija czas, doprowadzało go do szaleństwa. Nic dziwnego, że został doprowadzony do skrajności.
Gdy usłyszał głos w swojej głowie, myślał, że to jakieś bóstwo, może i nawet sam Książe Ciemności, do niego przemawia, co by wyciągnąć go z tego, o ironio, piekła. Trochę to potrwało, zanim zrozumiał, że ciąg niezwykle elokwentnych słów, które rozbrzmiewały bezpośrednio w jego głowie, pochodziły od istoty, z którą spędził bliżej nieokreślony okres czasu. Kaer’Narin - tak bowiem przedstawiła się ta istota - wytłumaczył poprzez telepatię, iż od samego początku czekał na ten moment. Chciał bowiem mieć pewność, że Rubedo jest w pełni świadomy jego potęgi, a co za tym idzie, z należytym szacunkiem będzie podporządkowywał się jego rozkazom. Z niechęcią, którą piekielny wyraził poprzez kilka siarczystych przekleństw, które to zapożyczył jeszcze za czasów siania chaosu wśród mieszkańców Alaranii, Rubedo potwierdził, iż postara się podporządkować, nawet jeśli nieszczególnie mu się to podoba.
Jeden magiczny błysk później, sceneria dookoła Rubedo zmieniła się całkowicie. Małe pomieszczenie z kamienia zostało zastąpione przez... przestrzeń. Inaczej nie można było nazwać miejsca, gdzie bezkres ciągnął się w nieskończoność wszędzie dookoła niego i nad nim. Nieważne, w którą stronę spojrzał, widział tylko niemożliwe do zliczenia księgi unoszące się w powietrzu, a wśród nich wcześniejsze purpurowe języki światła, które oświetlały każdą z nich. Nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nie to, że ta kolekcja zdawała się nie mieć końca - im bardziej skupiał wzrok w dal, tym więcej ksiąg i magicznych źródeł światła widział. Jedynie wysokiej jakości drewniana podłoga, na którą upadł, gdy zawroty głowy stały się nie do wytrzymania, pozwoliła mu uziemić myśli w obliczu tak bliskiego spotkania z koncepcją nieskończoności, bądź też czegoś, co dla niego zdawało się nieskończonością.
Gdy tylko nauczył się ignorować coś, co wykraczało poza jego zdolność pojmowania, zauważył, iż jego towarzystwo nie tylko uległo zmianie pod względem wyglądu, ale też powiększyło się. Istota, która zdołała wymusić na nim posłuszeństwo swoją siłą magiczną, była odziana w szaty, które nie grzeszyły skromnością. Teraz jego wygląd godnie reprezentował jego potęgę - przypominał bowiem kogoś, kto według Rubedo mógłby rządzić całym krajem alarańskim, a może i nawet samymi Piekielnymi Czeluściami.
Obok jednak stało… coś. Nie ktoś, coś. Podobieństwo do Kaer’Narina było widoczne, jednak od samego patrzenia na stworzenie wiedział, że temu czemuś jest umysłowo albo bardzo mądrym zwierzęciem, albo niezwykle prostym, głupim aż, przedstawicielem tego samego gatunku, co jego nowy “pracodawca”.
Biała skóra wydawała się gładka niczym porcelana, choć bez wątpienia nie była równie krucha i bezbronna na obrażenia jak takowa. Głowa była niczym ta należąca do manekina - choć ogólny kształt był jak najbardziej rozpoznawalny, to jednak skóra pokrywająca całą jej powierzchnie była perfekcyjnie nienaruszona przez jakiekolwiek elementy typowe dla normalnej twarzy. Nie było ani oczu, ani nosa, ani uszu, nie można było się dopatrzyć niczego, co powinno się znajdować na głowie śmiertelnej istoty. Na dodatek to “coś” nosiło, z jakiegoś powodu, niezwykle eleganckie odzienie - czarna, materiałowa marynarka oraz podobnie wykonane spodnie były ciemne niczym bezgwiezdna noc, biała koszula zaś, która była widoczna spod rozpiętej marynarki, nosiła na sobie ślady zaschniętej krwi.
Nim wykrztusił ze swoich ust pierwsze pytanie, czy choćby nawet przekleństwa, których miał z tuzin przygotowanych, zalała go fala informacji. Istota, której był podporządkowany, chyba nie miała cierpliwości na tłumaczenie wszystkiego poprzez zwykłą telepatię, dlatego też od razu wypełniła umysł Rubedo nie tylko wszystkimi informacjami, jakie mógł chcieć poznać, ale też jego nowym celem w życiu - okazało się bowiem, że od teraz aż do końca swych dni miał on być na usługach Kaer’Narina. Nie spodobało mu się to, ale nie miał wyboru, dlatego też zapoznawał się z pozostałymi informacjami, które zostały wciśnięte do wnętrza jego czaszki.
Kaer’Narin kolekcjonuje wiedzę pod postacią książek. Nie jest on jednak zbyt skory do podróżowania po Alaranii, w której nigdy nie miał zamiaru fizycznie się pojawić, nie opuści on więc Otchłani, w której teraz zarówno on, jak i Rubedo, się znajdują. Dlatego też, z pomocą magii, porywa różne istoty z tamtego świata, po czym czyni z nich swoich wysłanników, którzy w jego imieniu zbierają istniejące książki, a także tworzą swoje własne, co by mogły one zostać dodane do jego kolekcji. Robi tak, ponieważ nawet dla kogoś tak potężnego, jak on, odnajdywanie, selekcjonowanie i zdobywanie książek między wymiarami na dużą skalę jest nie tyle, co niemożliwe, co niezwykle czasochłonne i nieefektywne. O wiele łatwiejsze jest zmuszanie kogoś, by własnymi siłami zdobywał istniejące oraz aby tworzył nowe na podstawie wszystkiego, na co się dana istota napotka w trakcie swej “pracy”. Rubedo nie był więc ani pierwszą, ani też ostatnią istotą, która została pojmana. Sam fakt, że to właśnie on, a nie kto inny, pojawił się przed Kaer’Narinem, był niczym innym jak przypadkiem - zaklęcie przyzywające, z którego korzysta nowy “pracodawca” Rubedo, wybiera żywe istoty w sposób czysto losowy.
Sprawa książek nie była jednak jedynym, nowo nabytym obowiązkiem Rubedo. Istota obecna obok Kaer’Narina była nieudanym ekspermentem - gdyby eksperyment się udał, byłby to w pełni sprawny, nowy przedstawiciel gatunku, do którego należał Kaer’Narin. To jednak, co było efektem końcowym, a co obecnie “wpatrywało” się w diabła, nie było zbyt zadowalającym tworem. Nie dość, że istota była całkowicie pozbawiana zdolności władania magią, to na dodatek była intelektualnie na poziomie, przy którym nawet Rubedo zdawał się być geniuszem. Fakt, że była ona o wiele silniejsza, szybsza i wytrzymalsza od zwykłego Kaer Natherina - tak bowiem miała nazywać się rasa, do której należał Kaer’Narin - nie był znaczący. Z początku Kaer’Narin chciał się jej pozbyć, jednak zmienił zdanie, nim do tego doszło, zamiast tego decydując, że zostanie ona towarzyszem, oraz swego rodzaju ochroniarzem, dla następnego pojmanego, czyli dla Rubedo.
Poza tymi informacjami, które nakreśliły diabłowi sytuacje, w jakiej się znalazł, odczuł on w sobie nagły napływ mocy. Czuł, jak płynie przez niego energia, która pozwalała mu na dokonanie czegoś, co wcześniej było dla niego niemożliwe… Umiał teraz czytać i pisać. Fakt, że umiał to robić w każdym języku, o którym słyszał, a także w kilku, o których istnieniu nie miał pojęcia, był nieco bardziej imponujący, ale to wciąż nie było coś, czym chciałby się pochwalić innym diabłom. Cóż, przynajmniej jego praca, z której nie miał jak uciec, była dzięki temu ułatwiona. A, i w międzyczasie, wbrew jego woli, został on, z pomocą magii, ubrany. Gdyby mógł, to by rozerwał materiał na strzępy, ale wiedział, że z jego nowym pracodawcą lepiej nie zadzierać, dlatego też powstrzymał się od tego.
W ten oto sposób, gdy tylko Kaer’Narin upewnił się, że Rubedo wszystko zrozumiał, w tym również wszelkie konsekwencje niesubordynacji, został on przeteleportowany z powrotem do Alaranii. I choć jego pierwszym odruchem było zignorowanie wszystkiego, co się stało, to jednak szybko zaniechał tego planu - okazało się bowiem, że od tego momentu Kaer’Narin, z pomocą wcześniej rzuconych zaklęć, był z nim w ciągłym telepatycznym kontakcie, który nie tylko przesyłał do niego wszystko, co się dzieje dookoła diabła, ale też pozwalało na kontakt w obie strony. Niezbyt wesoły z faktu, że już nie ma dla niego ratunku, ruszył w drogę, by spełniać swoje nowo nabyte przeznaczenie.
O dziwo, wraz z upływem dni, okazało się, że było to całkiem niezłe życie - Kaer’Narin nie tylko był dla niego źródłem informacji, gdy było to potrzebne, ale też okazjonalnie manifestował swoją magię co by ułatwić pracę piekielnego, nawet jeśli ta, przez wzgląd na “odległość” która była między nimi, nie była tak silna lub okazała jak pierwotnie. Cukiereczek zaś - tak bowiem, za zgodą Kaer’Narina wynikającą z obojętności, nazwał podróżującą z nim podróbkę Kaer’Natherina - choć nie grzeszyła inteligencją, to jednak szybko nauczyła się wykonywać polecenia Rubedo. Nie słuchała się go zawsze, zdawała się bowiem mieć własne kaprysy, ale mimo wszystko była niezwykle przydatna, szczególnie kiedy trzeba było zmasakrować kogoś, kto akurat stał im na drodze. Na dodatek, tak długo, jak dążył do zdobycia nowych książek, miał pozwolenie na robienie czego tylko chciał, a to oznaczało, że mógł robić to, co diabły lubią najbardziej - siać chaos, cierpienie i ból gdzie tylko się znalazł.
Więc choć nie było dnia, podczas którego Rubedo nie narzekałby na swój los, to jednak nie było tak źle, jak mogłoby być. A to było swoistą motywacją dla piekielnego, który przez wiele, wiele dni, miesięcy, a nawet lat zbierał księgi dla “szefa”, czy to cudze, czy to własnego autorstwa.
~~~
Czasy spędzone w Alaranii... Znowu - Czasy Obecne
~~~
...