„Oczywiście, że jestem kobietą. Co, że niby urodziłam się mężczyzna i nadal mam ciało takowego? Szczegóły, moja droga, szczegóły.”
~Toffee
~~~
Legenda Matecznika
~~~
Dawne czasy były burzliwe. Lata pełne nagłych, napędzanych magią zmian, które miały do końca świata odcisnąć swój ślad na płaszczyźnie rzeczywistości, były szczególnie nielubiane przez tych, dla których nawet delikatne odejście od normy było oburzające. Nic więc dziwnego, że pojawienie się pierwszego zwierzołaka było szokujące. Nikt nie wie, jaki los spotkał pierwszego, ani nawet kim dokładnie był, ale patrząc na los, jaki spotkał wiele jemu podobnych istot, raczej nie żył długo i szczęśliwie.
Początkowy okres istnienia zwierzołaków był czasem, kiedy ci, co słyszeli o plotkach z całego kontynentu, patrzyli na swoje własne, świeżo narodzone dzieci inaczej niż zwykle, gdy tylko dostrzegli inność. Jedni czuli strach. Inni pogardę. Niektórzy przejawiali ciekawość. Byli też tacy, którzy pokroiliby własnego potomka, byle tylko zobaczyć, czym różni się wewnątrz od zwykłego człowieka. Były też matki, rzecz jasna. Matki, na które często spadała odpowiedzialność za to, co się stało, szczególnie w społecznościach, którym daleko było do dobrze wyedukowanej szlachty.
Były takie, dla których własne życie było ważniejsze, bądź dla których to nie było ich dziecko, jeśli miało zwierzęce cechy. Były też te matki, które nie odrzucały swojej roli nawet w obliczu wideł i pochodni. Te odważne kobiety sprzeciwiały się nieraz własnej rodzinie, swoim mężom, całemu społeczeństwu, wyznając bezgraniczną miłość do dziecka w ich ramionach.
Niektóre uciekały. Inne zostawały z dzieckiem do samego końca, nie chcąc, by było samotne w swej niedoli. Znalazłyby się takie, co swoją charyzmą nawracały serca przerażonych. Były też te, co nie miały wyboru. To te, które w bezsilności patrzyły na nadchodzącą utratę swej pociechy. To te, których łzy wydrążyłyby niejedną rzekę. To te, które ogarniał niemal zwierzęcy szał na widok krzywdy czynionej wobec ich potomstwa.
Dla wielu kobiet ten szał był ostatnią rzeczą w ich życiu. Część z nich jednak płonęła gniewem tak silnym, iż jako duchy natychmiast rozszarpywały zagrożenie, ratując tym samym dziecko. A przynajmniej tak się zdawało. Po zabiciu agresorów takowe zjawy często odchodziły na tamtą stronę, gdyż jedynie matczyny gniew był w stanie trzymać je wśród żywych. A gdy ten zanikał, one dzieliły jego los, zostawiając swoje dziecko w rękach losu.
Były jednak wyjątki od tej reguły. Nieliczne matki powróciły zza grobu nie z gniewem, a z ideą wyrytą w ich myślach. Ideą, że nawet jeśli obecne zagrożenie minie, pojawi się następne. Że, nawet jeśli swoje dziecko ocalą, gdzieś tam znajdzie się inne, którego matka nie zdoła, albo którego nie będzie chciała ocalić. Idea ta była nadzieją dla tych zwierzołaków, którym los nie dał dobrego początku. Idea ta była płomieniem, który potrafił utrzymać nawet najsłabszą duszę w tym świecie mocniej, niż jakikolwiek gniew znany ludzkości.
W ten sposób pierwsze duchy, zwane Matkami, zaczęły błądzić po kontynencie. Było ich kilka, każda z własną historią. Z początku, istniejąc w niewiedzy o swoim wzajemnym istnieniu, samodzielnie ruszały na ratunek dzieciom, których dusze zostały pobłogosławione przez zwierzęcy pierwiastek. Nie były jednak wystarczająco silne, by pomóc za każdym razem, a każda porażka tylko osłabiała je.
Los jednak był łaskawy. Nim którakolwiek z Matek straciła resztki wiary w Ideę, spotkały się one, przybywając w tym samym czasie na ratunek do tego samego dziecka. Było ich łącznie cztery, a każda z nich bez wahania połączyła siły z pozostałymi. Razem bez trudu zdołały przez długi czas pomagać dziecku, dopóki to nie usamodzielniło się. W ten sposób powstał Matecznik, grupa dobrych duchów, która żyje tylko dzięki Idei, w którą wierzą całym swoim sercem.
Jednak nawet jako grupa, nie były w stanie wpłynąć na wiele istnień. W czasie, gdy jedno dziecko było pod ich ochroną, dziesiątki innych płakało, a ich łzy nie uzyskiwały odpowiedzi. Rozdzielenie się nie wchodziło w grę, a i wiedziały, że nie ma wielu takich, jak one. Oznaczało to, że musiały zmienić sposób działania, jeśli naprawdę chciały ocalić jak najwięcej niewinnych zmiennokształtnych z bezlitosnych szponów rzeczywistości. Potrzebowały miejsca, gdzie mogłyby mieć pod opieką nawet i kilkanaście młodocianych, dopóki ci będą potrzebowali ich pomocy.
Trwało to trochę, ale w końcu zdecydowały, że w imię wyższego celu nie zaszkodzi wystraszyć mieszkańców pewnej małej wioski. Na całe szczęście nikt z tutejszych nie znał się na walce z duchami, więc wszyscy pouciekali gdzie pieprz rośnie, a Matecznik miał do dyspozycji nowo zdobyte miejsce pobytu dla ich podopiecznych. Tyle że na razie nikogo pod opieką nie miały, a ani ich zmysły, ani nawet magia, którą nauczyły się z biegiem czasu, nie były w stanie wyczuć w okolicy zmiennokształtnych istot w potrzebie.
Szukały przez pewien czas, ale okolica, którą wybrały, okazała się dosyć pusta. Nie wróżyło to dobrze ani ich zajęciu, ani nawet im samym, gdyż powoli kończyła się im energia, którą bez żywych nie mogły uzupełnić. To one w tym momencie były w potrzebie i na szczęście dla nich uzyskały ją. Ich dawna podopieczna przechodziła przez te tereny i z radością nie tylko użyczyła swoich sił wszystkim zjawom, ale także obiecała zająć się sprowadzaniem małoletnich zwierzołaków w potrzebie do tego miejsca. Z tego dobrowolnego aktu powstała tradycja, iż wychowankowie, którzy osiągnęli wiek dorosły, mają wybór albo wybrać się w świat, albo też zostać i pomóc Matkom w ich wieloletniej misji.
Od tego momentu było dosyć spokojnie. Sierociniec, jak przejęta przez duchy wioska została nazwana, zapełnił się prędko, a zjawy z radością wychowywały pierwsze młode pokolenie, które bez nich byłoby skazane na marny los. Świat zdawał się niemal beztroski, w wyniku czego zjawy popełniły serię błędów, które do czasów obecnych kaleczą ich wspomnienia. Dały zbyt wielką swobodę swoim wychowankom, przez co ci chodzili daleko od wioski. Niektórzy doszli nawet do siedlisk ludzkich. Nic w tym było złego, gdyż zwierzołaki, zgodnie z tym, jak Matki ich pouczały, ukrywały swoje nieludzkie atrybuty, więc nie wzbudziły nawet podejrzeń. Jednak młode zwierzołaki szybko zauważyły, że nie są, w swej prawdziwej formie, mile widziane przez znaczną część ludzkiej populacji.
Kobieca część Sierocinca z tego powodu unikała dłuższych wypadów do miast i wiosek. Czuły się nieprzyjemnie w miejscu, gdzie były one w rzeczywistości intruzami dla znacznej części mieszkańców. Część chłopców będących pod opieką zjaw postępowała przeciwnie. Spędzali oni niezwykle dużo czasu pośród ludzi. Nie robili tego dla przyjemności, aby karmić wpierw swą ciekawość, a później nienawiść. Byli młodzi i gniewni, nie podobał im się fakt bycia odrzucanymi przez ich inność. Na dodatek przypisywali niechęć do zmiennokształtnych całej ludzkości, ignorując tych, którzy by życie mogli oddać za towarzysza odzianego w futro i ogon.
Do pewnego momentu nie było to szczególnie problematyczne. Wychowanki były zbyt młode, by sprawiać problemy ludziom bądź prowadzić wobec nich otwartą agresję, a i bali się reakcji zjaw na takowe zachowanie. Póki co jednak żadna z matek nie zauważyła tego. Głównie z powodu tego, iż one same nie oddalały się od Sierocińca, co by zawsze było wiadomo, gdzie można je znaleźć w razie potrzeby. Wszystko jednak pogorszyło się, gdy nadszedł czas, kiedy to Matecznik postanowił wyjawić swoim podopiecznym to, jak znaleźli się oni w ich rękach. Do tej pory bowiem mówiły za każdym razem, iż jeszcze nie nadszedł czas, by to wyjaśnić. Ale w końcu nadszedł ten czas.
Było to w momencie, gdy znaczna część dzieci dojrzała do tego stopnia, by móc na o nich mówić jak o młodych dorosłych. Dowiedzieli się oni, że ich prawdziwi rodzice porzucili ich albo też chceli ich zabić. Że już od urodzenia byli skazani na odrzucenie. Ciężko było przyjąć tę wiadomość. Niektórzy płakali, inni ze smutkiem opuścili głowy. Inni zaś stracili panowanie nad sobą. Część obecnych mężczyzn bez słowa ruszyła w stronę ludzkiego miasta. Zjawy nie zdołały ich zawrócić. Z trudem powstrzymywały kiedyś gniew jednego podopiecznego, kilkunastu zaś nie mogły zatrzymać, nawet gdyby miałyby to zrobić siłą. Były bezsilne w tej sytuacji.
Zmiennokształtni chcieli zemsty, nieważne na kim. Ich gniew, dodatkowo napędzany przez zwierzęce instynkty, kazał im wyładować furię na kimkolwiek, kogo spotkają, a kto będzie człowiekiem. I tak też się stało. Zabili kilku nieszczęśników, kilkunastu zranili. Nie byli jednak wojownikami, ani też nie wiedzieli jak walczyć z kimś, kto posiada broń i zbroję, więc szybko polegli wobec strażników, którzy przybyli, by powstrzymać zagrożenie. Wybili prawie każdego zmiennokształtnego, tylko jednego pozostawiając przy życiu z ciężkimi obrażeniami. Od niego wyciągnęli informacje, skąd przybyli. Ludzie dostrzegli bowiem, że taka mieszanina zmiennokształtnych musiała pochodzić z jednego miejsca, bo o czystym przypadku nie mogło być mowy. I to miejsce, w ich mniemaniu, należało spalić co do ostatniego źdźbła trawy.
Zjawy zaniosły się lamentem tego dnia, który podobno do dzisiaj przeszywa tamto miejsce. Atak nastąpił z chwili na chwilę. Nim Matki zareagowały, znaczna część podopiecznych była ranna bądź martwa. W szale, który wywołała ta rzeź, zdołały kilku z agresorów wysłać na drugą stronę. Jednak szybko wytraciły swoje siły, sprawiając, iż były niezdolne do dalszej obrony. Wtedy też zarządziły ucieczkę, ale nie wszyscy chcieli uciekać. Wszyscy podopieczni płci męskiej jednogłośnie powiedzieli, że spowolnią ewentualny pościg. W końcu to ich “bracia” do tego doprowadzili, z tego, co wykrzykiwali ludzie. Chcieli w ten sposób odpokutować ich winy, dając przy tym szanse zarówno zjawom, jak i dziewczynom ze Sierocińca.
Przez kilka dni dziewczęta biegły, a zjawy podążały u ich boku. Dopiero gdy miały całkowitą pewność, że są bezpieczne, zatrzymały się, by móc rozpaczać w obliczu tragedii, jaka ich spotkała. Zmiennokształtne straciły przyjaciół i przyjaciółki, zaś zjawy po raz pierwszy poległy w swej misji. Były to mroczne czasy dla nich, jednak w końcu trzeba było przerwać łzy. Trzeba było znaleźć nowe miejsce, tym razem z dala od kontynentu. Jedna ze zjaw była za życia żoną marynarza i to ona zaproponowała zarówno miejsce, jak i sposób dostania się na pewną wyspę, położoną daleko od wszelkich morskich szlaków, a która to była znana z tego, iż nikt nie chce na nią przypływać z powodu wiecznej mgły tam panującej.
Po dotarciu do wskazanego przez Matkę portu na południowej części kontynentu udało się odnaleźć potomka pewnego pirata, który to nigdy nie spłacił długu wobec zjawy, kiedy ta jeszcze żyła. Na całe szczęście ów potomek także zajmował się żeglugą, a i nie dość, że uwierzył zjawie, to i okazał się na tyle dobroduszny, że nie domagał się zapłaty ani za przewiezienie wszystkich dziewczyn, ani też za to, że miał milczeć o wyspie i tych, co ją zamieszkają.
Po dotarciu na miejsce marynarz podarował nawet nieco zapasów, choć te nie były konieczne. Wyspa była pokryta bujną roślinnością, która bez wątpienia zapewni zarówno schronienie przed pogodą, jak i pożywienie. Statek odpłynął, ale nie na wieczność. Bowiem wrócić miał za pięć lat, aby zabrać na kontynent te podopieczne, które zdecydują, iż nie pragną pozostać w nowo powstałym Sierocińcu, bądź które postanowią dla Matecznika ratować z objęć śmierci młode zmiennokształtne i tylko zmiennokształtne, gdyż Matki zdecydowały, iż tragedia była ich winą. To one w końcu przyjęły do siebie także płeć męską, choć wiedziały, iż mężczyźni nie dość, że agresywni, to nie raz sprowadzają konflikty i kłopoty na siebie i innych. I to one nie przygotowały swych podopiecznych do walki i obrony w obliczu brutalnej rzeczywistości, jaka czeka ich na całej Alaranii.
Dlatego też, gdy tylko wyspa została w pełni okiełznana poprzez wybudowanie pierwszych prostych budowli z drewna, nastał nowy czas dla Sierocińca i każdej dziewczynki, która tam trafi w przyszłości. Do matczynej miłości dołączyło surowe przygotowanie do samodzielnego życia i walki o owe życie. Naciskały też od tego momentu zjawy na kontrolę nad sobą i swoimi emocjami. Nie było już czasu na pełną beztroskę, kiedy w każdej chwili mogły się powtórzyć tamte tragiczne wydarzenia.
W ten sposób kolejne pokolenia były sprowadzane na wyspę i wychowywane przez Matecznik. Dzięki temu nie tylko podopieczne żyły długo po opuszczeniu wyspy, ale też znaczna ich część wolała pozostać na wyspie, wiedząc, ile bólu może je spotkać na stałym lądzie. Służyły przy tym pomocą zarówno w wychowaniu młodszych “sióstr”, jak i pomagały rozwijać Sierociniec, który z pokolenia na pokolenie rozrastał się pod każdym względem.
Na kontynencie rozsiane były zmienokształtne, odpowiedzialne za odnajdywanie i sprowadzanie na wyspę dzieci w potrzebie. Z kontynentu sprowadzono też nieco roślin uprawnych, które zasadzono w najżyźniejszej części Sierocinca. Sprowadzono też wiedzę o różnych rzemiosłach, takich jak kowalstwo czy tkactwo. Po kilku wiekach ów miejsce było domem samowystarczalnej społeczności. Rozwinęła się swoista kultura, z własnymi tradycjami. Matki były dumne z tego, co stworzyły. W końcu czuły, że już absolutnie nic nie może pójść źle. I tak było przez wiele, wiele lat.
~~~
Bajka Dzieciątka
~~~
Od miesięcy sytuacja na kontynencie była spokojna. Możnaby pomyśleć, że zapowiadał się najspokojniejszy rok pracy dla wilkołaczki imieniem Izma. Szczególnie Równiny Andurii, które były pod jej opieką, zdawały się opustoszałe pod względem narodzin zmiennokształtnych. Nic nie zapowiadało, że sytuacja się zmieni. Zarówno wilk, który przynosił jej listy od Sióstr z kontynentu, jak i zięba, dzięki której utrzymywała kontakt ze Sierocińcem, nadal do niej nie wróciły, co oznaczało, iż nikt nie wysłał do niej żadnej wiadomości. Chyba nie bez powodu imieniem, jaki otrzymała od innych podopiecznych z wyspy, jest “Czychajka”. Zawsze to jej zdarzały się takie sytuacje, kiedy to trzeba czekać, aż cokolwiek zacznie się dziać.
Zaklęcie, które rzucała co dzień, wciąż nie dawało znaku, jakoby gdzieś tam była dusza młodego pół zwierzęcia w potrzebie. Jednak zaklęcie zawsze może się mylić albo też coś może się stać między rzucaniem czaru, dlatego też z chęcią podróżowała po wioskach i miastach. Głównie szukała brzemiennych kobiet, które mogła obserwować do czasu narodzin dziecka. Jednak nawet to nie zaowocowało w odnalezieniu zmiennokształtnego dla Sierocińca. Zdarzyła się jedna kotołaczka, ale tą rodzice ściskali jak pluszaka ze szczęścia. Nie było powodu, by odbierać jej taką radość.
Była w karczmie w Valladonie, po sprawdzeniu miasta wzdłuż i wszerz. Znowu nic, dlatego też postanowiła, że po jednym kuflu piwa wyruszy dalej. Nim jednak dopiła trunek, dotarła do niej rozmowa, jaka działa się kilka kroków dalej. Kobieta rozmawiała z osiwiałym brodaczem. Coś o zapłacie, w zamian za oddanie dziecka jej siostry w ręce nauki. Nie interesowało to Izmy, to była w końcu sprawa ludzi. Do czasu, aż brodacz wspomniał coś o łączeniu dusz. Więcej nie musiała słyszeć. O lisołakach było głośno jakiś czas temu pośród tych, co parają się magią, czego wcale nie ukrywali w publice. Temat przycichł, ale oczywiste było, że nadal czarodzieje próbują tworzyć tę rasę z sobie znanych pobudek. W każdym razie, jeżeli o to chodzi w tym spotkaniu, musiała ona dopilnować, że dziecko nie skończy w złych rękach. W końcu zostanie zmiennokształtnym, a że nienaturalnym, to już inna sprawa.
Rozpoczęło się podążanie, zbieranie informacji i szpiegowanie. W efekcie czego poznała ogólną wersję tego, czego jest świadkiem. Kobieta miała problemy finansowe. Jej siostra, z nazwiska znana jako Brokhart z tego powodu, płaciła jej za opiekę nad dzieckiem o imieniu Toffee. To jednak było za mało dla kobiety. Dlatego też znalazła czarodzieja, który oferował sowitą nagrodę za porwanie dziecka, które przemieni i z którym zrobi, co akurat uzna za właściwe. Już samo to nie brzmiało dobrze. Później wyszło na jaw, iż czarodziej raczej nie pragnie wychować dziecka z dobroci serca i to wystarczyło, by Czychajka podjęła decyzję.
Postanowiła, iż porwie dziecko, gdy zostanie przemienione, a gdy czarodziej będzie na tyle daleko, iż nie zdąży zareagować. Miejsce, w którym miał się odbyć rytuał połączenia dusz, było zarazem domem czarodzieja, który na całe szczęście nie martwił się o zabezpieczeniu swojego domu przed intruzami. Może głupi, może naiwny, kto to wie. Wiedziała, że sam rytuał ma się odbyć podczas pełni księżyca, co nawet jej sprzyjało. Tej nocy czekała na dachu. Była już od kilku chwil w hybrydziej formie, czekając na dachu, aż pokaz świateł, który widoczny był przez niezasłonięte okna, się zakończy.
W końcu było po wszystkim. Jej zwierzęcy słuch wyczuł kroki czarodzieja, który udał się do innego pokoju. To wystarczyło. W mgnieniu oka rozbiła okno, dostając się do środka. W dziecku, które było ubrane w zawiniątko, zagnieżdżona została dusza śnieżnej lisicy. Ten fakt wystarczył, by Izma uznała dziecko za dziewczynkę. Chwyciła ostrożnie maleństwo, co w obecnej formie łatwe nie było, po czym wyskoczyła przez okno, nim gniew maga, który zrozumiał, co się dzieje, ją dosięgnął. Biegła przez ulice, a płacz wystraszonego dziecka alarmował śpiących ludzi. W biegu musiała wyszeptać zaklęcie usypiające, a później także utrzymywać je, gdy nie zdołała uniknąć uwagi straży miejskiej.
Zdołała zgubić konny pościg w lesie. I to w samą porę, gdyż akurat w chwili, gdy pełnia się zakończyła, a ona wróciła do ludzkiej formy. Mogła w końcu iść wprost do portu, z dzieckiem schowanym w ramionach. Zdecydowała, że uda się do Rubidii, podążając wzdłuż Rzeki Motyli. Zdołała dotrzeć tam dosyć szybko, dzięki czemu nie musiała zbyt często odżywiać dziecka magią. Zbyt częste korzystanie z magii w tym celu nigdy nie było wskazane.
Na miejscu, niestety, okazało się, że nie ma dużego wyboru. Tylko jeden statek był w porcie, co było bardzo rzadkim zjawiskiem. Nie mogła zwlekać, dlatego też natychmiast ruszyła, by próbować dogadać się z kapitanem jednostki, która okazała się mieć wdzięczną nazwę “Kaprys”. Kapitan Gennaro Nigorie okazał się uczciwie pracującym marynarzem, który pracował dla spółki handlowej. Z początku nie był zbyt chętny, aby wywieźć nieznaną mu kobietę z tajemniczym zawiniątkiem, którego zawartość zakryta była szczelnie, na środek oceanu, gdzie znajdowała się wyspa, a gdzie szalupą z jego statku by samotnie popłynęła na wyspę i z powrotem. Nawet ilość złota, która była mu oferowana, nie była wystarczająco kusząca, by go od razu przekonać.
Słyszał on bowiem legendy i plotki. Wyspa była owiana wieczną mgłą, taką prawdziwą i taką z tajemnic. Wśród marynarzy znane są skryte kobiety, które od tysiącleci za wszelką cenę chcą się tam dostać, a które nie raz posiadały przy sobie coś, czego nie chciały ujawnić. Płaciły dobrze, ale nigdy nie zdradzały niczego ani o sobie, ani o wyspie. Mówiono, że to kapłanki jakiegoś dziwnego kultu. Albo, że wyspa przyciąga do siebie kobiety, które stają się ofiarą nikomu nieznanej bestii. W każdym razie nikt, poza tymi kobietami, nigdy nie był na wyspie. A przynajmniej nikt żywy nie powrócił z tej wyspy, by opowiedzieć, jakie dziwy skrywa.
Na szczęście dla Izmy, wystarczyło zrobić słodkie oczka i użyć argumentu typu “Mężni marynarze zawsze pomagają kobiecie w potrzebie!”, aby kapitan, który najwyraźniej kobiecie nie mógł odmówić, zgodził się zarówno na przewóz w obie strony, jak i na wypożyczenie szalupy. Nawet zdołał zagwarantować, iż nikt z załogi nie będzie zbyt natarczywy względem jej i jej tajemniczego bagażu.
Wszystko szło perfekcyjnie dla Czychajki, do momentu, gdy zeszła na szalupę. Musiała wiosłować, a to oznaczało, iż musiała położyć dziecko przy sobie. Wystarczyła chwila rozproszenia, aby niemowlę obudziło się i zaczęło płakać na cały głos. Z przerażeniem w oczach odwróciła się, gdyż domyślała się, jaki widok ujrzy. Marynarze spuszczali szalupy, a kapitan skoczył do wody od razu, rzucając się w pościg. Pewnie uznali jednogłośnie, że porzuci dziecko na pastwę jakiegoś zwierza, bożka czy innej bestii, co było normalną reakcją. W końcu ukrywała, iż to dziecko, przez cały ten czas, a i pewnie wiedzieli, że gdy powróci na ich statek, to już bez zawiniątka i jego zawartości tak jak te wszystkie kobiety z legend.
Zdołała przybić do brzegu, a także ukryć się w roślinności nim została doścignięta. Gdy zaś ludzie ze statku chcieli ruszyć za nią, ledwie położyli stopy na plaży, a zauważyli, że z roślinności wyłaniają się przeróżne kły, szpony i szczęki. Niedźwiedzie, wilki, pantery. Przeróżne zwierzęta patrzyły na nich jak na obiad. Nic więc dziwnego, że momentalnie stwierdzili, że dziecko jakoś sobie poradzi i bez ich bohaterskiej pomocy. Powrócili na statek i odpłynęli, zostawiając za sobą kobietę z dzieckiem i wspomnienie o tym, że o mało co nie zginęli z rąk nienaturalnie zgranej zwierzyny.
Izma tymczasem szybko dotarła do serca Sierocińca. Niosła dziecko w rękach, a wokół niej rozlegały się śpiewy innych zmiennokształtnych kobiet. Tak jak wiele innych przed nią, była witana jak bohaterka, gdyż ocaliła dzieciątko. Przechodziła między drewnianymi budowlami, podążając główną ścieżką wprost do świątyni, gdzie przebywał Matecznik. Tam weszła sama, choć za nią podążał wcześniej tłum kobiet. Z uśmiechem na ustach uklękła przed zjawami, które tym samym gestem jej odpowiedziały. Symbolicznie odwinęła zawiniątko, oddając dziewczynkę pod opiekę Matek, jak i również wszystkich Sióstr obecnych na wyspie. W tym momencie nastała przerażająca cisza. Zarówno zjawy, jak i Czychajka, zamarły w przerażeniu. Nastąpiła pomyłka, której nie będzie dało się już odwrócić.
To był chłopiec
~~~
Biografia Wychowanki
~~~
Nadzwyczajna sytuacja wymagała nadzwyczajnych kroków. Matki, choć z początku nie wiedziały, co począć, to jednak były pewne, że nie mogą już oddać dziecka, ani też nie chcą go porzucić. Były teraz odpowiedzialne za tego zmiennokształtnego, czy tego chciały, czy nie. Z tego też powodu zdecydowały, iż bez względu na wszystko, wychowują malucha tak, jakby był dziewczynką. Był to szalony pomysł, ale miały nadzieję, że dzięki temu Toffee nie będzie sprawiał ani problemów, ani też nie wzbudzi chaosu wśród społeczności wyspy.
Zwołały do siebie te Siostry, które były odpowiedzialne za wychowanie dzieci, a następnie wtajemniczyły je w sytuacje. Aby wszystko szło bezproblemowo, ważne było, aby bez względu na wszystko, wychować Toffee tak, jakby od urodzenia był dziewczynką, nawet jeśli dowie się prawdy szybciej, niż zostało to zaplanowane. A Matki założyły, że wyjawią prawdę w szesnastą rocznicę przybycia lisołaka na wyspę. Wtedy bowiem każdy podopieczny Sierocińca poznawał prawdę o tym, skąd pochodzi, kim byli jego rodzice oraz z jakiego powodu został zabrany tutaj na wyspę. Do tego czasu wszelkie jego wątpliwości dotyczące różnic między nim a innymi dziewczynkami miały być tłumaczone tym, iż to sekret, który zostanie przed nim ujawniony, dopiero gdy dorośnie.
Poza tym trzeba było pilnować, aby żadna inna podopieczna nie zorientowała się, że Toffee jest inny. Na całe szczęście z tym nie powinno być problemu, nawet w późniejszych latach. Z tego, co było wiadomo, lisołaki nie grzeszą męskością, przynajmniej z wyglądu. Podobno nawet dorównują w tym elfom, dla których jest to niezwykle złośliwy, ale jakże prawdziwy stereotyp. Poza tym nikomu nie umkło na uwadze, że pomimo bycia chłopcem, Toffee posiadał duszę lisicy. Nie wiadomo, czy to pomyłka maga, czy jego celowy zamiar, ale być może będzie to pomocne w ukrywaniu prawdziwej płci tego nieszczęsnego wychowanka zarówno przed innymi, jak i przed nim samym.
W każdym razie, jak nigdy nic, przedstawiono Toffee’go, a raczej Toffee, reszcie społeczności, która niczego nieświadoma przyjęła nowo poznaną siostrę w swoje szeregi. Zgodnie z życzeniem Matecznika, Izma, odpowiedzialna za obecność lisołaka na wyspie, była od tego momentu odpowiedzialna za dopilnowanie, by wszystko było tak, jak zostało to ustalone, co czyniło z niej zarazem główną opiekunkę lisołaka, mającą na głowie jego wychowanie na kobietę.
Początki nie były problematyczne. Toffee w błogiej, dziecięcej nieświadomości chłonął zarówno wszechobecną troskę i opiekę, jak i również pierwsze nauki. Do dwunastego roku życia, jak każda podopieczna Sierocińca, przekazywana mu była podstawowa wiedza. Podstawy matematyki, czytanie oraz pisanie w mowie wspólnej, a także nieco o świecie, który go otaczał. W tym okresie wyspa była całym światem dla każdej wychowanki i dlatego też poznawały tylko to, co na niej się znajdowało.
Był to okres dziecięcych zabaw i beztroski, kiedy to swoboda i radość każdego dziecka była najważniejsza w oczach starszych Sióstr i Matek. I choć z początku nie było różnicy między Toffee’m, a jego rówieśniczkami, to jednak pierwsze oznaki inności szybko się ujawniły. Lisołak okazał się bowiem największym ziółkiem spośród wszystkich dzieci. To on był najbardziej aktywny, pod każdym tego słowa znaczeniem. Łatwo się rozpraszał podczas nauki, a podczas zabaw on był szkrabem, który sprawiał najwięcej problemów. Nie tylko wymyślał raczej brawurowe i niebezpieczne zabawy, ale i też był w stanie zachęcać swoje koleżanki do dołączenia do niego. Tylu siniaków za jego dziecięcych rządów to Sierociniec nie widział przez całą resztę swojego istnienia.
To z jego powodu utworzono przeróżne kary, takie jak kącik dla niegrzecznych dziewczynek czy przymusowa pomoc w kuchni, gdzie przyrządzano jedzenie dla wszystkich mieszkańców wyspy, które wcześniej nie były po prostu potrzebne. Pół biedy, gdyby on sam tam trafiał, ale jego zachowanie zdawało się być inspiracją dla dziewczynek, które śmiało podążały jego śladami.
Gdzieś w środku tego okresu Toffee zdołał zauważyć, że jego ciało różni się nieco od opisu ciała dziewczyny przedstawionego przez nauczycielkę. Tłumaczono mu, iż to, czemu tak jest, zostanie mu wytłumaczone, gdy będzie wystarczająco dojrzały, zapewniając przy tym, że jest stuprocentowo przedstawicielem płci żeńskiej. A i pod groźbą straszliwej i niewyobrażalnej kary, której nie są w stanie opisać słowa, zabroniono mu zdradzać ani pokazywać jego inności, którą miał za wszelką cenę ukrywać, udając, iż ta nie istnieje.
Gdy przekroczona została bariera dwunastu lat, każda wychowanka Sierocińca, oraz Toffee, przestawała być uznawana za dziecko. Czas zabaw, znany od tego momentu po prostu jako czas wolny, został ograniczony, a znaczną część dnia zajmowały obowiązki. Od tego momentu zmiennokształtne dowiadywały się pierwszych rzeczy o Alaranii, stałym kontynencie, z którego pochodzą. To, w jakich okolicznościach tu trafiły, pozostanie tajemnicą do czasu, kiedy będą już szesnaście lat na wyspie.
Nauka zaczynała w tym momencie obejmować bardziej skomplikowane zagadnienia, w tym także umiejętności praktyczne, które wykorzystywane są zarówno na wyspie, jak i poza nią. Zarówno rzemiosła, które produkowały materiały i narzędzia potrzebne mniej lub bardziej często, jak i również rzeczy potrzebne każdemu na porządku dziennym. Zapoznano też wychowanki z hierarchią na wyspie, gdzie forma, w jakiej się przebywało, było połączone z rodzajem zajęcia.
Te, które były strażniczkami wyspy, pilnując porządku oraz broniąc przed intruzami, były podczas wykonywania swoich obowiązków, w pełni zwierzęcej formie. One także polowały raz na jakiś czas na obecne na wyspie zwierzęta, pilnując przy tym, aby przypadkiem żaden z obecnych tu gatunków nie wymarł na skutek polowań. Nieraz odpowiedzialne były także za przenoszenie cięższych rzeczy na większe odległości. Forma zwierzęca była bowiem symbolem siły, łowów, walki i bezpieczeństwa zgodnie z tradycją wyspy.
Forma hybrydy utożsamiała była z pracami, które potrzebowały nie tylko siły i wytrwałości, ale także czynnika ludzkiego, jak choćby narzędzia czy dłonie z jakże przydatnymi kciukami. Kowalstwo, rolnictwo, wycinka i obróbka drewna, wznoszenie nowych budowli, a także inne czynności czy rzemiosła o podobnym charakterze. Hybrydy były uznawane zarazem za najważniejszą formę istoty zmiennokształtnej, z tego też powodu w tej formie przebywano także na porządku dziennym, kiedy był czas wolny, a także była to forma, którą musiały przybrać podopieczne podczas nauki, chyba że sama nauka wymagała przebywania w innej formie.
Forma ludzka nawiązywała do delikatności i mądrości. Siostry pełniące funkcje nauczycielek, a także parające się rzemiosłami wymagającymi gracji, finezji i delikatności, przebywały właśnie pod taką postacią. Nic więc dziwnego, że w miejscach, gdzie zajmowano się szykowaniem jedzenia, szyciem, krawiectwem czy spisywaniem ksiąg, ciężko było odnaleźć futro, uszka czy ogony.
Do momentu osiągnięcia szesnastu lat każda wychowanka mogła obserwować wyżej wymienione zajęcia. Rzecz jasna, dziewczynki wciąż były za młode, by dołączyć do starszych Sióstr i brać udział w prawdziwym życiu wioski i, na przykład, szykować jedzenie dla innych czy bronić wyspy. Zamiast tego, brały one udział w kontrolowanych lekcjach, na których próbowano w bezpieczny sposób pokazać, jak każde zajęcie wygląda w praktyce, ucząc przy tym podstaw, które będą potrzebne przy faktycznym wykonywaniu danego zajęcia.
Innym elementem, na który zaczynał być nakładany nacisk po dwunastym roku życia, była dyscyplina oraz podstawy walki. Na beztroskę nie było już czasu, gdyż wraz z wiedzą o istnieniu kontynentu, trzeba było zwierzołaczki przygotować na brutalność życia poza granicami Sierocińca. Poza tym dyscyplina była też potrzebna, aby móc bez problemów nie tylko zmieniać swoją formę, ale też by mieć kontrolę nad sobą nawet wtedy, kiedy każdy ze zwierzęcych zmysłów ma swoje własne zdanie.
Tutaj pojawiały się poważne problemy z Toffee’im. Dyscyplina była niemal całkowitym przeciwieństwem tego, co reprezentował sobą i swoim zachowaniem lisołak. Potrafił wraz z dziesiątkami innych dziewczyn robić sobie czas wolny wtedy, kiedy odbywały się lekcje, a i w nocy, kiedy był czas odpoczynku, potrafił nie tylko nie spać, ale i wraz z innymi dziewczynami budzić połowę wyspy, a to dzikimi zabawami, a to plotkując bez uwagi na głośność swych słów.
Jednocześnie, już od pierwszych lekcji walk, lisołak wykazywał się niezwykłym brakiem pohamowania i agresją. Nie bez powodu nikt nie był chętny do bycia w parze z nim podczas treningów, choć normalnie miał mnóstwo przyjaciółek, które z chęcią skoczyłyby za nim w ogień. To, jak i również wszystkie jego pozostałe wybryki, sprawiły, iż połowa jego dnia to były coraz to liczniejsze kary, takie jak przymusowa medytacja w absolutnej ciszy i osamotnieniu czy choćby bycie partnerem sparingowym dla starszych Sióstr, które miały pełne pozwolenie na posiniaczenie go od stóp do głów.
W tym okresie zarazem Toffee odkrył prawdę. Prędzej czy później bowiem nastąpiła ta lekcja, kiedy to tłumaczono dziewczynom, że istnieją także mężczyźni, choć takowi wstępu na wyspę nie mają. A że Toffee dodawać umiał, to szybko dodał dwa do dwóch i udał się wprost do Matecznika, aby spytać, co to wszystko ma znaczyć. Zostało potwierdzone, iż faktycznie, ciałem jest mężczyzną, ale zarazem uświadomiono go, iż jego zwierzęca dusza jest płci żeńskiej, jak i również on sam, póki jest wychowankiem Sierocińca, będzie w oczach Sióstr i Matek kobietą. To, czemu jest, jak jest, obiecano, iż zostanie mu wytłumaczone, gdy wybije jego szesnasta rocznica.
Na szczęście dla Matek, Toffee, pomimo iż znał prawdę, nie czuł się mężczyzną i czuć się jak takowy nie zamierzał. W końcu od zawsze mówiono mu, że jest taki, jak wszystkie obecne tu zmiennokształtne, a i tak jak one został wychowany. Poza tym nigdy i tak na oczy innego mężczyzny nie widział, więc jakby nie patrzeć nawet jakby chciał, to nie miał nikogo, na kim mógł się wzorować. Jakby tego było mało, ominęła go mutacja głosu, być może przez przypadek, być może z powodu duszy lisicy. W każdym razie, nawet z obecnym ciałem, Toffee czuł, że duszą i umysłem jest bez wątpienia przedstawicielem płci żeńskiej i nic tego nie zmieni.
Czas od tego momentu do chwili przekroczenia szesnastu lat minął dosyć szybko i bez większych rewelacji. W tym wieku wszystkie zwierzołaczki poznawały podczas prywatnej rozmowy z Matecznikiem oraz zwierzołaczka, która je tu sprowadziła, swoje początki. To, czemu ich życie było zagrożone bądź nie zapowiadało się dobrze, wskutek czego zostały porwane, aby miały szansę na lepsze życie. Toffee swoją historię przyjął bardzo dobrze, a nawet za dobrze. Przysiągł on bowiem Matecznikowi, iż gdy nadejdzie czas jego wyboru, zostanie on na wyspie, aby w zamian za to, że dano mu szansę, mógł on bronić wyspy. Nie uśmiechał się ten fakt żadnej ze zjaw, ale zachowały ten fakt dla siebie, nie chcąc gasić entuzjazmu lisołaka.
W ten sam dzień miała miejsce ceremonia nadania imienia. Każda zwierzołaczka otrzymywała wtedy tytuł od Matecznika, który miał być pamiątką tego, gdzie się wychowała oraz co było w danej dziewczynie charakterystyczne. Toffee, po długiej debacie między Matkami, został nazwany Dziwożoną, co nie dziwiło nikogo. Siostry, które znały prawdę, tłumaczyły tytuł jego prawdziwą płcią. Niewtajemniczone zaś uznały to za upamiętnienie jego nietypowego, odstającego od normy zachowania.
Od tego czasu, podopieczne przez cztery lata, w ramach nauki przejmowały różne obowiązki na wyspie. Dołączały do Sióstr w formie zwierzęcej, ludzkiej bądź hybrydy i wykonywały powierzone im zadania, które miały być wykonane tak, jak należy. Toffee, rzecz jasna, także z tym sprawiał problemy. O ile wszelkie obowiązki pod postacią zwierzęcia wykonywał chętnie i z zapałem, to gdy przychodził czas na coś innego, odzywała się jego buntownicza strona. Wymigiwał się od pracy, chodząc do swoich koleżanek, z którymi plotkował i gadał o wszystkim i niczym. Czasami wyrywał z pracy kilka dobrze mu znanych Sióstr, aby następnie urządzić sobie babski czas wolny, spędzony na rozważaniu o rzeczach takich jak wygląd czy mężczyźni, o których to Toffee uwielbiał marzyć, zarażając tą pasją część ze swoich znajomych.
Ten okres był czasem, kiedy co najmniej kilka Sióstr musiało pilnować niesfornego lisołaka, dla którego trzeba było wymyślać kary któe trwały nieraz i cały tydzień, gdyż inne po prostu zdawały się za łagodne wobec coraz to większych rozbojów. W pewnym momencie czara niesforności została przelana do tego momentu, iż jedna z Matek osobiście, w miejscu publicznym skarciła Toffee’go i wszystko, co on reprezentuje swoim zachowaniem, grożąc przy tym, iż w tym tempie zostanie on wygnany z wyspy.
Te słowa zadziałały, gdyż od tego momentu zaprzestał lisołak zarówno ucieczki od pracy, jak i również demoralizowania reszty Sierocińca. I chociaż widać było, że od emocji lisołak potrafił wiercić się w miejscu jak pokryty pchłami, to jednak tłumił swawolność, do której był tak przyzwyczajony. Pojawiły się obawy, że nie zdoła utrzymać długo takiego zachowania, ale okazało się, że lisołak samodzielnie odnalazł kilka sposobów, aby wyładować nadmiar energii i emocji tak, by nie było to problemem dla społeczności wyspy. W końcu, pierwszy raz od wielu lat, zniknął chaos, który zazwyczaj towarzyszył istnieniu lisołaka na tej normalnie spokojnej wyspie.
~~~
Powieść Dziwożony
~~~
Toffee już wkrótce miał osiągnąć wiek dwudziestu lat. Miał przed nim czekać wybór, który dla niego był oczywisty, a który dla Matecznika był z góry skazany na porażkę. Zjawy, jak i wszystkie Siostry na wyspie widziały, że utrzymanie spokoju i opanowania przez Dziwożonę wymaga tego, aby lisołak wyżywał się w czasie wolnym. W tym celu wykuł własnymi rękami miecz, którym trenował na starych drzewach, które nie były nikomu potrzebne. Z czasem, wskutek jego potrzeby wyładowywania energii i emocji, powstało kilka dodatkowych polan na wyspie i pewnie przybyłoby ich więcej, jeżeli zmiennokształtny zostałby tutaj do końca swego życia. Sam miecz zużywał w takim tempie, że już kilkukrotnie musiał kuć nowy, albowiem poprzedni po wielokrotnym tępieniu i ostrzeniu tracił za dużo materiału. Nic więc dziwnego, że wszyscy zachęcali go, aby zdecydował się wyruszyć na kontynent.
Nawet w dzień, kiedy stanął przed Matecznikiem w ich świątyni, kiedy to miał mu być oferowany wybór, zjawy próbowały odciągnąć go od jego pragnienia pozostania na wyspie w roli strażnika. Owszem, w końcowych latach nauki zdołał nie tylko poskromić swoje emocje wtedy, kiedy trzeba było, a i niezaprzeczalnie byłby jednym z silniejszych strażników, jakich wyspa kiedykolwiek widziała, ale po zjawach wciąż chodziła myśl o dawnych wydarzeniach. Bały się, że białofutry straci kontrolę nad sobą, prędzej czy później. Do czego zresztą przyznały się, kiedy skończyły się wszelkie inne argumenty. Niestety, nawet to nie zmieniło zdania Toffee’go.
Wychowany na kobietę chłopak zdawał się w tym momencie równie uparty, jeśli nie bardziej, co dziewczyna z krwi i kości. W którymś momencie wykrzyknął na całą wyspę, iż jeżeli faktycznie nie jest mu dane zostać tutaj, to niech jakaś siła wyższa da jakiś znak, który jednoznacznie za tym by przemawiał. Wtedy też jedna ze strażniczek, która powinna być na warcie, przerwała ceremonie, twierdząc, iż do wyspy przybił statek sprzed lat, zwany Kaprysem. Załoga jednak była nieco inna, jak i również statkiem przewodził nie mężczyzna, a kobieta, która twierdziła, że szuka swojej matki, która być może jest, bądź była tutaj. Zjawy normalnie rozkazałyby zabić intruza, jednak dwa fakty przemawiały za innym rozwiązaniem. Z kobietą bez wątpienia nie będzie problemu pod postacią otwartej agresji, za czym też przemawiały jej słowa. Poza tym to był znak, o który Toffee prosił, a dzięki któremu Matkom spadł kamień z serca.
Wyjątkowo zdecydowano, iż ta, zwana Ijumarą Nigorie, na chwilę może zostać na wyspie, aby móc wyjaśnić sprawę jej matki. Czarodziejka dołączyła do Matecznika i Toffiego w świątyni zjaw, gdzie zapewniono ją, że niestety, żadna kobieta niebędąca zwierzołaczką nigdy nie dotarła na tę wyspę dziewiętnaście lat temu, nie wspominając o życiu w Sierocińcu. Wyjaśniono pani kapitan także, żeby nigdy więcej nie wracała na wyspę, bez względu na wszystko, bowiem to, że jeszcze żyje, jest jednorazowym wyjątkiem od reguły zabijania każdego, kto przypłynie na wyspę.
Nim jednak pozwolono czarodziejce odpłynąć, poproszono ją o przysługę, jaką było wywiezienie Toffee’go na stały ląd. Sam Toffee otrzymał zaś zadanie od matecznika, aby był gotowy, bowiem w razie potrzeby, Matecznik wezwie go do siebie. Do tego czasu jednak miał on dumnie reprezentować wyspę, idąc w międzyczasie swoją własną ścieżką życia. Niechętnie, ale lisołak pożegnał się ze wszystkimi Siostrami, jak i również z całą wyspą, po czym na pokładzie Kaprysu rozpoczął podróż do Alaranii.
Podróż dla lisołaka zapowiadała się nieciekawie z początku. Nie ufał za bardzo ani załodze, ani pani kapitan, a i częściowo obwiniał ich przybycie za to, że przepadła jego szansa na czuwanie nad bezpieczeństwem wyspy. Przez dłuższy czas wpatrywał się w ocean za burtę, ale w końcu Ijumara znalazła nieco czasu, który mogła poświęcić na rozmowę ze swoim gościem. Niemal od razu zachwyciła się wyglądem lisołaka, który przebywał do tej pory w hybrydziej formie. To wystarczyło, aby samokontrola Toffee’go eksplodowała, wskutek czego oddał się on beztroskiej konwersacji z czarodziejką, która zyskała w jego oczach za wszelkie pochwały skierowane w jego zwierzęce atrybuty.
Niekontrolowany przez nic zwierzołak szybko wyjawił praktycznie całą swoją historię. Był niczym księga, która po najmniejszym nacisku sama się otwierała i która krzyczała na cały głos całą swoją zawartość. W ten sposób Ijumara szybko dowiedziała się, że jej domniemana przyjaciółka jest tak naprawdę przyjacielem, który chce, aby się do niego zwracało jak do przyjaciółki, bo tak mu wygodnie. Nie zniechęciło to jednak pani kapitan, a wręcz przeciwnie. Czarodziejka i Lisołak na czas podróży stały się najlepszymi psiapsiółkami, jakie ten pokład widział przez cały swój czas istnienia.
W ten sposób dzień czy dwa żeglugi zostały spędzone na babskie rozmowy, walki na poduszki w kajucie kapitańskiej, dywygacje na temat wyglądu czy nawet rozmowy o mężczyznach. Ci bowiem mieszali w głowie Toffee’go w sposób nieopisany, co było szczególnie widocznie na statku, gdzie po raz pierwszy miał okazję nie tylko stanąć twarzą w twarz z takowymi, ale gdzie też, z pomocą Ijumary, zdołał poflirtować z kilkoma bardziej otwartymi marynarzami. Samotnie bowiem, w obliczu przedstawiciela płci męskiej, zwierzołak dygotał jak sarenka z kołczanem strzał w tyłku. Oczywiście nie można było przegapić szansy, aby traumatyzować kilku mniej ogarniętych marynarzy tym, że białowłosa, do której zarywają, ma tak naprawdę ten sam oręż co oni.
W ten sposób Toffee zdobył pierwszych przyjaciół spoza wyspy, których obiecał, że zapamięta do końca swych dni, a których może zdoła odwiedzić od czasu do czasu. Nie mógł bowiem zostać na statku na zawsze, szczególnie ze względu na to, że w końcu dotarli do portu, gdzie Toffee został odstawiony na stały ląd. Na całe szczęście nie było tak strasznie, jak się spodziewał. Nauka o kontynencie była wystarczająco obszerna, aby ten, zwany Dziwożoną, zdołał nie tylko przeżyć pierwsze dni, ale i także, aby przyzwyczaił się on stosunkowo szybko do nowych warunków.
Podróżował, z początku bez celu, ale później zdecydował, że zajmie się tym, czego tak mocno pragnął - ochroną zmiennokształtnych. Nie miało już znaczenia, gdzie tego dokona, ważne było, aby fakt był faktem. Pierwsza okazja do bohaterskiego wyczynu pojawiła się dosyć szybko. Wyczuł charakterystyczny zapach zmiennokształtnej istoty, jak i również wyczuł zmysłem magicznym duszę takowej. I nie była ona sama. Zakładając z góry, iż jest atakowana, przygotował miecz, ruszając na odsiecz.
Nim przystąpił do otwartego ataku, postanowił przebiegnąć obok, aby móc przyjrzeć się agresorom. Stworzenia pasowały do opisu wróżek. Podobno niektóre z tych istot znały silną magię, więc nie było czasu na dalsze myślenie. Z ostrzem gotowym, by zabić i krzykiem bojowym na ustach rzucił się na najbliższy cel. Wtedy też… świat opanował mrok oraz niemożliwie wielki ból głowy. Najwyraźniej potężna czarna magia została na niego rzucona, przynajmniej tak Toffee zgadywał. Szybko jednak się okazało, że jedyna rzecz, jaka zaszła, to małe… nieporozumienie.
Gdy Lisołak przebudził się w przedziwnym, upiornym domu, zgodnie z tym, co zrobiłaby każda normalna kobieta, pisknął z całych sił, chcąc wykrwawić uszy potencjalnych gwałcicieli i morderców. Szybko jednak lisołak został uspokojony, a sprawa wyjaśniona. Został ogłuszony poprzez celny rzut jabłka, w wykonaniu lisołaczki, dla której dwie wróżki były tak naprawdę najlepszymi przyjaciółkami, które to on próbował zamordować.
Czując na sobie poczucie winy za to, że z jego winy mogło dojść do tragedii, Toffee, bez konsultacji tego z kimkolwiek, przysiągł na wieki wieków chronić lisołaczkę, wróżki i wszystkich ich przyjaciół, znajomych, rodzinę czy kogo jeszcze mają. Nie zmienił zdania ani tuż po tym oświadczeniu, ani w późniejszym czasie, podążając głównie za lisołaczką, zwaną Yrin, bo to ona zdawała się głową i liderem tej grupy. Po kilku godzinach jego obecność została w pewnym sensie zaakceptowana.
Następnego dnia jednak doszło do swego rodzaju incydentu. Wynikającego głównie z tego, iż nowo poznanym przyjaciółkom Toffee’go nie przyszło do głowy, że białowłosa Dziwożona może być kimś innym, niż kobietą. W ten oto sposób Yrin miała wątpliwą przyjemność dowiedzieć się własnymi oczami, że Toffee to facet z krwi i kości, kiedy ten postanowił dołączyć do gorących źródeł, gdzie ruda lisica obecnie odświeżała się.
Toffee bronił się tym, iż nie dość, że nikt o to nie pytał, to i nikt za bardzo z nim nie rozmawiał, a to zazwyczaj fakt, który szybko wymyka się z jego ust. Nie zmieniło to jednak niczego, gdyż kolejne dni spędził znosząc ogromne oburzenie ze strony Yrin. Na całe szczęście jego upartość połączona z jej miękkim sercem w końcu zaowocowały w zgodzie. Zapowiadało się długie, pełne w nieporozumienia i dobijające sytuacje życie. W końcu tak to jest, jak wychowa się faceta na babę.