Historia Kaikomi zaczyna się w głębinach morza wokół wyspy Lariv, podczas tarła, które miało służyć uzupełnieniu liczebności stada. Brało w niej udział stosunkowo niewiele osób, a wśród nich był tryton imieniem Hanale. Jego wkład w powiększenie populacji wioski był dość niespodziewany, gdyż od dawna już szczycił się on mianem dziwaka, który woli przebywać na powierzchni niż pod wodą - miał on licznych znajomych w porcie i nawet stałą pracę poławiacza pereł. Jakże oczywisty wybór dla trytona, czyż nie? Gdy jednak wrócił do wioski na kilka miesięcy przed tarłem, nikt nie węszył w tym żadnego spisku ani nie zadawał głupich pytań: uznano, że Hanale po prostu się wyszalał i wrócił, by wieść normalne życie. Był trytonem w pełni sił, na dodatek bardzo elokwentnym - miał powodzenie, szybko mu zaufano i zyskał sobie wierne grono znajomych.
Gdy wylęgły się małe syreny, Hanale nie odpuścił sobie przebywania z nimi i razem z kilkorgiem innych mieszkańców wioski brał udział w ich wychowywaniu. Szczególną atencją obdarzał jedną konkretną syrenkę, której nawet sam nadał imię: Kaikomi, morska perła. Nim ktokolwiek się spostrzegł, Hanale zajmował się tylko nią i gdy zdawało mu się, że nikt nie słyszy, nazywał ją swoją córeczką. Nie wywołało to w wiosce specjalnego entuzjazmu: tamtejsze dzieci były wychowywane wspólnie, przez wszystkich i nie robiono między nimi różnic. Tryton był jednak nieustępliwy, powołując się na podobieństwo między sobą a syrenką oraz niezwykłe przywiązanie jakie w stosunku do niej odczuwał stwierdził , że to jego dziecko i nie odda go nikomu. Konflikt poglądów i interesów szybko narastał, Hanale zarzucono faworyzowanie syrenki, robienie jej wody z mózgu i narzucanie im powierzchniowych zachowań, przez co tryton w końcu zdecydował się na powrót na powierzchnię razem z Kaikomi, bez względu na to czy reszcie to się podobało, czy też nie. W końcu razem ze swoją córką opuścił rodzinną wioskę raz na zawsze - jak najdłużej zachowywał swe plany w tajemnicy, by nikt nie mógł ich pokrzyżować. Gdy jednak odszedł, nie była to ucieczka pod osłoną nocy, jakby był jakimś kryminalistą, chociaż i tak postarał się, by reszta społeczności dowiedziała się o ich zniknięciu nieco po fakcie. Nie ścigano ich zresztą, jedynie w porcie kilkukrotnie Hanale spotykał się z pojedynczymi osobami z wioski, które namawiały go do powrotu albo przynajmniej do oddania Kaikomi, by mogła wychowywać się w morzu, jak na normalną syrenkę przystało. Tryton był jednak nieustępliwy, a prowadzenie pertraktacji na jego terenie wyraźnie mu sprzyjało i w końcu zaniechano nagabywania go do powrotu. Na koniec jednak dano mu wyraźnie do zrozumienia, że nie będzie już mile widziany w wiosce ani gdy będzie poławiał perły w jej okolicy. Zawoalowana groźba nie dotyczyła oczywiście Kaikomi, lecz nikt chyba nie łudził się, że dziewczynka sama podejmie decyzję o powrocie. W ten sposób drogi Hanale i jego dawnych braci definitywnie się rozeszły.
W porcie tryton zaliczał się do obywateli średniej klasy, z aspiracjami do stania się kimś ważniejszym. Szybko zrezygnował z poławiania pereł dla innych i zaczął pozyskiwać je dla siebie, by robić z nich prawdziwe dzieła sztuki jubilerskiej jak i użytkowej. Zarówno handlarze wywożący towary na kontynent jak i miejscowe elity dość wcześnie zorientowały się, że wyroby Hanale zasługują na uwagę i składano u niego coraz większe zamówienia, aż w końcu musiał on zacząć przyjmować pomocników i uczniów. Ci jednak zajmowali się drobiazgami: niektórzy poławiali perły, tak jak on za młodu, inni pilnowali biurokracji, czasami jeden czy drugi pomagał mistrzowi w łatwych lecz czasochłonnych pracach. Tryton był wybredny i nim znalazł sobie ucznia z prawdziwego zdarzenia, któremu chciałby przekazać wszystkie tajniki swego rzemiosła, minęło wiele lat, a przez jego warsztat przewinęły się setki osób. W końcu padło na Noheę, trytona, który tak jak Hanale zdecydował się prowadzić życie na lądzie. Śmiało można stwierdzić, że Nohea nie był tylko uczniem, lecz także przybranym synem swego mentora, gdyż bardzo się zżyli, a co ważniejsze chłopaka tolerowały również partnerki starego trytona, który mimo rozwinięcia się u niego silnego instynktu ojcowskiego dalej nie przywiązywał wagi do stworzenia z jakąś kobietą stałej pary, co było typowe dla jego rasy. Spotykał się więc regularnie z trzema różnymi kobietami, które dla jego ukochanej córeczki Kaikomi były czymś między ciociami a matkami na pół etatu.
A co w tym wszystkim działo się z samą Kaikomi? Ona była typową córeczką tatusia, jego oczkiem w głowie, księżniczką i promyczkiem szczęścia. Każdy kto ich widział razem widział, że Hanale kocha syrenkę nad życie, a jej szczęście stanowi dla niego najwyższy priorytet i robił naprawdę wszystko, byle tylko zapewnić jej jak najlepsze życie. Dziewczynka dostawał od niego sukienki, zabawki, słodycze - wszystko, na co miała ochotę. Co zaskakujące nie była przy tym do cna rozpuszczona, chociaż wiele osób mogłoby wysnuć taki wniosek. Hanale miał jednak zaskakująco dobrą rękę do wychowywania dzieci, a sama syrenka również była z natury bardzo posłusznym dzieckiem, więc tryton ze swej pociechy powoli formował księżniczkę z prawdziwego zdarzenia - skromną, miłą, elegancką i dobrą, choć mieszkającą w przepychu. Ojciec bardzo dbał o jej wykształcenie, chociaż gdy mógł, wolał w typowo damskich sprawach zdawać się na wiedzę którejś z jego partnerek - z reguły tych młodszych, które same były córkami kupców i kapitanów statków i najlepiej wiedziały co powinna przyswoić dziewczynka na ich poziomie. Stąd też Kaikomi zna się na szyciu, haftowaniu, dzięki nim zaczęła również naukę gry na instrumencie. Z drugiej jednak strony w wychowaniu syrenki decydujące zdanie zawsze miał jej ojciec, przez co syrenka ma również umiejętności, które wcale nie są typowe dla panienki z dobrego domu: to on nauczył ją poławiania pereł, łowienia ryb, zachęcił ją do poznawania lokalnych tańców.
Jednym z przełomowych dni w życiu małej syrenki było święto letniego przesilenia, gdy Kaikomi miała ledwie sześć lat. Hanale zabrał ją tamtego dnia na festyn połączony z pokazem fajerwerków. Nie towarzyszyła im tamtego dnia żadna z kochanek trytona, poszli tylko we dwójkę. Niestety, mimo całej swej opiekuńczości Hanale w pewnym momencie stracił córkę z oczu, zaabsorbowany rozmową ze znajomym kapitanem, na którego trafił przypadkiem. Dziewczynka momentalnie zgubiła się w tłumie. Nim jednak zrobiła coś głupiego albo też stała jej się jakaś krzywda, znalazła się pewna grupa dobrych, aczkolwiek dość przy tym egzotycznych, dusz, która zdecydowała się jej pomóc. Bandzie zmiennokształtnych przewodził młody mężczyzna, raptem nastolatek, o chmurnym obliczu i władczej postawie. Kaikomi zaraz została wypytana kim jest i dlaczego plącze się po festynie tak zupełnie sama i z kim przyszła, bo już na pierwszy rzut oka widać było, że ta mała królewna się zgubiła. Syrenka ładnie choć dosyć cicho odpowiadała na pytania i gdy w końcu udało się ustalić, jak wygląda poszukiwany tatuś (a Hanale był mężczyzną zdecydowanie rzucającym się w oczy), cała grupa zdecydowała się pomóc dziewczynce go odnaleźć. To również nie było specjalnie trudne, gdyż mała dziewczynka nie odeszła wcale aż tak daleko, a na dodatek zaaferowanego mężczyznę o błękitnych włosach i alabastrowej cerze biegającego po okolicy z paniką w oczach nie było trudno namierzyć. Hanale nie posiadał się ze szczęścia, gdy dostrzegł Kaikomi prowadzoną przez tego chmurnego młodzieńca o białych włosach - zaraz wybiegł im na spotkanie i wziął córkę w ramiona, gorliwie przepraszając za to, że spuścił ją z oka. Chwilę później odzyskał rezon i należycie podziękował tym, którzy zaopiekowali się jego najdroższym skarbem i przyprowadzili ją do niego. Zapewnił, że jest gotów się odwdzięczyć w dowolny sposób, tego wieczoru nie padła jednak żadna konkretna prośba ani deklaracja, a jedynie zwykła wymiana grzeczności. Niemniej Hanale był mężczyzną honorowym i nie zamierzał tego tematu tak łatwo pozostawić, tym bardziej, że chłopak, z którym przyszła jego córka - niejaki Lucy Wassley - całkiem przypadł mu do gustu jako osoba stanowcza i ewidentnie zorganizowana, mająca naturalny dar w zawiadywaniu ludźmi. Przy jednym z kolejnych spotkań Hanale dowiedział się, że wybawca Kaikomi zamierza prowadzić zajazd za miastem i że prace nad tym ambitnym projektem są już praktycznie na ukończeniu. Był to dla trytona idealny moment by zaoferować swoją pomoc w postaci finansowej - nieoprocentowanej pożyczki na bliżej nieokreślony okres czasu, by Lucy mógł wykończyć dzieło swojego życia. Chłopak może i się trochę wzbraniał, ale w końcu pieniądze wziął, zobowiązując się, że odda wszystko co do ostatniego ruena. Jednak jego znajomość z Hanale nie ograniczała się jedynie do biznesu, gdyż naturianin chętnie zaprzyjaźnił się ze zmiennokształtnym młodzieńcem, w którym urzekł go charakter, zdecydowanie i arystokratyczna postawa. Tryton od czasu do czasu nagabywał go do ożenku, lecz za każdym razem był zbywany. Biedny Wassley, nie wiedział jeszcze wtedy, że słowa Hanale wcale nie są takie niewinne i bez kontekstu…
Tryton pierwszy raz niespodziewanie stracił dech, gdy jego córka miała dwanaście lat. Całe szczęście zdarzyło się to w jego pracowni, gdzie byli razem z nim Nohea i jeszcze jeden pomocnik, więc szybko zaradzono jego dusznościom, przenosząc go do wody, gdzie otworzyły się jego skrzela i ostatecznie odzyskał oddech. Incydent ten przypisano zbyt długiemu przebywaniu przez Hanale na lądzie i po prostu nakazano mu lepiej pilnować się czasu, jaki spędza poza wodą. Wszyscy zapomnieli o jego wypadku i przez kolejne pół roku był spokój, aż do kolejnego napadu, przy którym tym razem była obecna jego córka i dwie kochanki trytona, które akurat były u nich w odwiedzinach. Jedną z kobiet była Irminia - elfia lekarka, która na wieść o tym, że jest to kolejny atak duszności, po przeprowadzeniu kilku dodatkowych badań od razu była w stanie postawić diagnozę, która niestety nie była pomyślna. Płuca Hanale wysychały. Była to przypadłość dość rzadka, lecz zdarzała się wśród trytonów i syren zbyt długo przebywających na lądzie. Ich płuca po prostu powoli wysychały i przestawały przyjmować tę samą ilość powietrza co zwykle - powrót do środowiska wodnego nie był w stanie cofnąć już raz zapoczątkowanych zmian. Choroba była śmiertelna, lecz jej postęp następował dość powoli, Hanale miał więc jeszcze czas cieszyć się życiem. Powrót do morza oczywiście kupiłby mu kilka dodatkowych lat, lecz tryton się na to nie zdecydował, chcąc żyć jak dotychczas. Nie mógł zresztą zostawić Kaikomi, która wychowała się w porcie i dla niej przeniesienie się pod powierzchnię byłoby z pewnością bardzo traumatyczne zważywszy, że nie znała tamtego modelu życia i nikogo tam nie miała. Tryton więc wykorzystał czas, jaki mu pozostał, na zabezpieczenie bytu swej ukochanej córki. Dogadał się ze swoimi kochankami w kwestii tego która miałaby się zająć Kaikomi po jego śmierci, spisał testament regulujący kwestie materialne i prawne, dogadał się również z Noheą, któremu po śmierci mentora miał przypaść w udziale cały zakład i wszystkie kontakty handlowe wypracowane przez jego mentora.
Syrenka żyła z ojcem jeszcze prawie pięć lat. Choroba Hanale długo utrzymywała się w stadium, w którym jego napady duszności zdarzały się raz na tydzień czy dwa, mógł więc w miarę normalnie funkcjonować, nie dało się jednak nie zauważyć, że tryton ani na moment nie pozostaje sam i cały czas ktoś go pilnuje na wypadek, gdyby znowu przestał oddychać. On sam jednak zachowywał się bardzo spokojnie, jakby był przygotowany na to co ma nastąpić. Jego nastrój z początku dobrze działał również na Kaikomi, gdy jednak stan jej ojca zaczął się gwałtownie pogarszać, a on dalej tryskał dobrym humorem, zaczęło ją to przygnębiać. Hanale twierdził jednak, że nie boi się umrzeć, gdyż zrobił już wszystko tak jak należy, zapewniał nieustannie swoją córkę, że o wszystko zadbał i gdy jego zabraknie, ona nie zostanie sama. Wtedy jednak Kaikomi jeszcze nie wiedziała co jej tata ma na myśli.
Syrenka miała siedemnaście lat, gdy Hanale w końcu przegrał z toczącą go chorobą. Zmarł na rękach córki i Nohei, gdyż to on tego dnia był akurat w odwiedzinach u swego chorego mistrza. Szybko jednak okazało się, że śmierć ojca nie była jedynym przełomem, jaki miał teraz nastąpić w jej życiu, a wręcz pociągał on za sobą jeszcze jeden, kto wie, czy nie bardziej brzemienny w skutkach. Hanale mianowicie sporządził testament, bardzo szczegółowy spis tego kto co ma od niego otrzymać. Na szczycie listy o dziwo nie znajdowała się jedynie jego ukochana córka, ale tuż obok niej wypisany został Lucy Wassley. Kaikomi dostał się cały majątek ojca, zaś wilkołakowi… dostała się Kaikomi. Hanale zobowiązał tych dwoje do wzięcia ze sobą ślubu, lecz nie przedstawił w testamencie żadnej argumentacji - tą notariusz przekazał każdej ze stron w zapieczętowanej kopercie. Lucy ze swojej części dowiedział się, że Hanale oddaje mu swój największy skarb, swą jedyną i ukochaną córkę, o którą wilkołak ma dbać i się nią opiekować, gdyż jest to jego perełka, a perła, którą się zaniedbuje, niszczeje i umiera. Zapewniał, że razem zaznają szczęścia, chociaż może teraz tego nie czują, mają mu jednak zaufać. Kaikomi zaś Hanale zapewniał, że wybrał dla niej najlepszego męża, jakiego tylko był w stanie, że mimo swej gburowatej powierzchowności Lucy jest dobrym mężczyzną, który da jej szczęście i będzie się nią należycie opiekował. Żadna ze stron nie śmiała się sprzeciwić woli zmarłego trytona.
Ślub nastąpił kilka miesięcy później. Jeszcze przed nim para młoda mieszkała osobno i spotykali się jedynie przy okazji aranżowania całej uroczystości - kto słuchał ich z boku ten mógł łatwo spostrzec, że nie towarzyszy im radosne podniecenie, które powinno cechować małżonków. Kaikomi była przygnębiona po stracie jedynego członka swojej rodziny i przestraszona malującą się przed nią przyszłością u boku mężczyzny, którego zupełnie nie znała. Jej opiekunka - Irmiania - dodatkowo negatywnie nastawiała ją do brania udziału w aranżowanym ślubie, gdyż sama była bardzo postępową we własnym mniemaniu kobietą i twierdziła, że kobieta nie powinna mieć narzuconego przez mężczyznę jarzma, a gdyby sama wcześniej wiedziała co Hanale szykuje dla Kaikomi, to najpierw zmusiłaby go do zmiany tego zapisu w testamencie, a potem własnoręcznie by go udusiła. Całe szczęście jednak syrenka miała osoby, które wsparły ją w tych trudnych chwilach: był wśród nich oczywiście Nohea, który przez pamięć o Hanale oraz sympatię do jego córki starał się wspierać ją na duchu, a oprócz niego wielką entuzjastką zamążpójścia Kaikomi okazała się być jej przyjaciółka, Ijumara Nigorie, która dzielnie pocieszała smucącą się syrenkę i zapewniała ją, że przy boku Wassleya będzie miała życie jak z bajki, a on pod jej wpływem z pewnością stanie się prawdziwym księciem, chociaż w tym momencie na takiego nie wyglądał. W samym zajeździe również znalazły się serdeczne osoby gotowe wesprzeć Kaikomi w tym jakże stresującym okresie - była to przede wszystkim niedźwiedzica, która matkowała wszystkim mieszkańcom zajazdu. To ona uświadomiła syrence, że jeśli którekolwiek z nich musi słuchać ostatniej woli Hanale, to jest to z pewnością Lucy, który miał wobec trytona ogromny dług wdzięczności za pomoc przy zajeździe i pożyczone od niego pieniądze, ona zaś nie była nikomu nic winna, więc jeśli nie chciała tego ślubu - powinna powiedzieć to na głos. Kaikomi jednak nie wycofała się, kierowana ponad wszystko szacunkiem i miłością do swojego zmarłego ojca oraz nadzieją, że ten jak zawsze podjął dobrą dla niej decyzję.
Sama uroczystość tylko częściowo przypominała wesele, jakie zna większość mieszkańców kontynentu. Przez mnogość osób stanowiących przybraną rodzinę Lucy'ego nagle okazało się, że konieczne jest przeprowadzenie ślubu w kilku jeśli nie kilkunastu różnych obrządkach, by wszyscy mogli należycie powitać nową członkinię rodziny. Ta sama zasada dotyczyła również wesela, które było kolorowe, huczne i bogate... i którego panna młoda prawie w ogóle nie pamiętała. Częściowo winny był temu stres, częściowo zaś ogromne zmęczenie wynikające z przygotowań i zamieszania jakie towarzyszyło temu szczególnemu wydarzeniu.
Później wszystko się uspokoiło. Z początku Lucy i Kaikomi, choć stanowili już oficjalne małżeństwo, sypiali w osobnych pokojach - okazało się, że Nill nie jest zbyt chętny by pokazywać się swojej żonie w ludzkiej formie, którą przybierał w nocy. Ona zaś nie miała śmiałości by na niego naciskać, bała się zresztą tego, z czym wiązało się dzielenie sypialni z mężczyzną - była wtedy jeszcze dziewczyną bardzo niewinną. Nastał jednak moment, gdy zaczęli dzielić ze sobą łoże i zaczęli się również starać o to, by ich małżeństwo jednak było udane. Przez wzgląd na ich specyficzne charaktery jest to trudne... Lecz powolutku wszystko idzie ku dobremu. Póki co Kaikomi jest panią Wassley dopiero niespełna rok i jeszcze naprawdę wiele może się w jej życiu wydarzyć.
AKTUALNIE
Jeden dzień w Zajeździe był szczególnie warty zapamiętania. Zaczął się on tak jak wszystkie poprzednie - każdy krzątał się i wykonywał swoje obowiązki, z większymi lub mniejszymi sukcesami. Kucharz Therundi poczęstował swojego szefa wyjątkowo niedobrą landrynką, do pracy stawił się bliźniaczki maie, Tao i Toa, zwane przez resztę załogi Kropelkami. Szczególny pech dosięgnął Irinaia, który został wysłany po mleko potrzebne do kaw i wypieków - z zakupami do Zajazdu nie wrócił, ponieważ wszystko stłukł po drodze, wpadając na elfią tancerkę, Shantti. Razem z nią wrócił do kawiarni, aby móc wytłumaczyć sytuację.
W międzyczasie U Lucy'ego pojawiła się ciekawa para podróżników: blond marynarz, który mimo przyjemnej powierzchowności wyglądał podejrzanie oraz dziwnie ubrana para wyglądająca na rodzeństwo magów. Magowie nie mówili we wspólnym... To znaczy: ona mówiła non stop, ale nie we wspólnym, za to on nie mówił w ogóle, choć doskonale rozumiał każdy zasłyszany język, a ze swoimi towarzyszami dogadywał się na migi. Cała trójka robiła wokół siebie niezłe zamieszanie, wciągając w to zarówno pracowników Zajazdu, jak i Shantti, która bardzo spodobała się marynarzowi. Później na dodatek elfkę wyjątkowo polubiła Pani Rani - jedyna kobieta w tej trójce. Dziewczyny razem dały pokaz tańca podczas południowego deszczu. Gdy zaś ulewa minęła, w Zajeździe pojawił się przyjaciel Kaikomi - Nohea - przynosząc znalezione po drodze pudełeczko z pomarańczowymi kuleczkami wyglądającymi jak cukierki. Syrenka w mig skojarzyła zdobienia na szkatułce z wzorami na szatach dziwnego rodzeństwa i chciała oddać im zgubę, gdy jednak podała znalezisko chłopakowi, landrynki nagle zajęły się ogniem i wysypały się na jego szatę. Zamieszanie zrobiło się przednie, jedni chcieli popatrzeć, inni uciec a jeszcze inni pomóc. Na ratunek rzucił się Nohea, który próbując zdjąć z chłopaka płonącą szatę wepchnął go do sadzawki... i sam poleciał razem z nim. Krępująca sytuacja sprawiła, że tryton i milczący młodzieniec mieli okazję do poznania się, a Nohea był wyjątkowo dociekliwy i zaczął wypytywać go o jego dziwne zachowanie.
W międzyczasie okazało się, że landrynka, którą zjadł rano Lucy, była wykonana z tego samego materiału co cukierki w szkatułce i baristę zaczęła męczyć potworna zgaga. W złym samopoczuciu wilkołak posunął się do bardzo nietypowego dla siebie zachowania i zszedł do gości... bez ubrania. To wywołało istną euforię i nagle wszyscy zmiennokszałtni zaczęli zrzucać z siebie swoje odzienie, a w kawiarni zapanowała atmosfera festiwalu.
Z drugiej strony zajazdu zaś marynarz towarzyszący dziwnemu rodzeństwu wziął na spytki Kaikomi, oskarżając ją o zamach na milczącego chłopaka. Przed brutalnym typkiem ochroniła go minotaurzyca Minao pracująca w zajeździe oraz Shantti... i wspierający je duchowo Irinai. Zdołali przepędzić napastliwego blondyna, ale to nie oznaczało końca kłopotów, gdyż od strony portu nadeszło dwoje żołnierzy, których widok wyjątkowo marynarza rozjuszył. Wszczął on kłótnię, po której zamienił się... w smoka. To mogłoby się skończyć naprawdę źle, gdyby nie nagła interwencja mrocznego młodzieńca, który choć nie odezwał się słowem, porozstawiał wszystkich po kątach i na migi zbeształ ich jak małe dzieci. Pod jego wpływem marynarz przeprosił Lucy'ego za zamieszanie, zapłacił za szkody, a Pani Rani zaprosiła Shantti, aby ta towarzyszyła im w dalszej podróży.
Dopiero gdy dziwna trójka zniknęła, a wszyscy goście zaczęli się rozchodzić, Nohea wyjaśnił, że mroczny młodzieniec był księciem, a smok jego ochroniarzem. Przez nieporozumienie domniemany marynarz był przekonany, że ktoś chce zabić jego księcia i dopiero tryton zdołał wszystko naprostować... Ale to już tylko historia. Dzień skończył się bez ofiar, wystarczyło posprzątać i iść wypocząć przed kolejnym, z pewnością nie mniej ciekawym dniem.