Historia ta rozpoczyna się jak wiele innych, i też dramatycznie inna od nich nie jest. Jednakże w porównaniu do kolejnych dziejów tych, którzy dążą od zera do bohatera, ta opowieść nie jest spaczona żądzą władzy, sławy czy pieniędzy. Motyw ten jest mniej bliski człowiekowi, jednak równie mocno z nim związany. A jest nim... ciekawość.
Auren Amber urodził się w małej wsi niedaleko gór Dasso. Na tyle niedaleko, że pieszo był w stanie ruszać na nieregularne wyprawy po górskich ścieżkach. Jego rodzice byli ludźmi prostymi, szczerymi i kochającymi, ale także sprawiedliwymi; zaszczepili oni w małym Aurenie mądrość decyzji. Wychowywał się on wraz z dwójką starszych braci, Mikaelem i Lavenem, oraz młodszą siostro, Nani. Rodzeństwo przeżywało swoje kryzysy i ciężkie czasy, ale można śmiało powiedzieć, że to właśnie ukształtowało ich charakter i związało na stałe. Wszystko to byłoby piękne, ale okazało się częściowo złudne.
Dużo rzeczy do tego doprowadziło. Bezsenność nocna, podsłuchanie rozmowy rodziców, a później dążenie od informacji do informacji. Tak Auren dowiedział się, że nie jest spokrewniony z żadną z osób, które dotąd uważał za rodzinę. Nie oznaczało to jednak, że przestał darzyć ich uczuciem. Nie chciał się od nich odcinać, powinno jednak zwrócić to jego uwagę na pewien istotny szczegół jego przyszłości- gdy raz pokochał, nie był w stanie porzucić tego uczucia. Nigdy.
Wyjawiono mu, że jego rodzice nosili imiona Cadel Amber i Imara Carter. Oboje pochodzili z wysokich rodów, jednak nie zostali skażeni klątwą wszystkich arystokratów; byli to ludzie krwi szlacheckiej, ale duszy ludzkiej. Na ich dzieje można by poświęcić osobne kilka ksiąg, ważne było jednak to, co się z nimi później stało. Kilka miesięcy po narodzinach Aurena jego matka, Imara, została złożona przez chorobę, która w krótkim czasie wygasiła z niej życie. Cadel, jego ojciec, zabrał go z rodzinnych stron i wywiózł daleko poza kraj, umieszczając go w małej wsi, pod opieką dobrych ludzi. Był świadom, że podąży drogą bez powrotu, nie chciał więc wciągać w to swojego jedynego potomka. Zostawił mu po sobie jedynie imię rodowe i wypalony energią magiczną znak na ramieniu, które, jak to ujął, " W najczarniejsze dni ma wskazać mu drogę poprzez mrok". Auren bardzo wziął sobie te słowa do serca, mimo że nie rozumiał wówczas ich sensu.
Udało mu się jednak poznać ich wygląd. Znając prawdę o sobie, udał się do zielarza, który wprowadził go w stan transu. Jak się później dowiedział, wziął on przybory druida, po czym zaczął malować nimi podobizny dwóch osób na ścianie domu. Gdy ocknął się, zauważył postawny obraz mężczyzny o kruczoczarnych włosach, orlim nosie i opalizującą szarych oczach. Drugą osobą była smukła kobieta, o włosach jasnych niczym śnieg, a oczach tak jadowicie zielonych, że od samego patrzenia czuło się hipnozę. Szybko zauważył swoje podobieństwo do obu postaci. Dobrze zapamiętał oba obrazy, po czym zamazał je, by zostały one tylko dla niego.
Po całym incydencie, oprócz worka emocji, zaszczepił się w nim talent artystyczny. Często później można było zauważyć go, siedzącego w kącie, i bazgrającego coś po czymkolwiek płaskim i dającym się przenieść w obu rękach. Rodzina uznała to za dziwactwo, jednak nie interweniowali; skoro czuł się tak dobrze, postanowili mu nie przeszkadzać.
Jednym z największych wpływów na jego charakter miał jednak czas jego szesnastych urodzin. Wtedy też odżyło jego znamię. Przeżył wtedy falę uczuć, od przerażenia po ekscytację, gdy zauważył zależność działania tej tajemniczej anomalii od jego woli umysłu. Nie podzielił się tą obserwacją z nikim innym; uznał, że niepotrzebne im kolejne zmartwienie.
Kamieniem milowym w historii zrozumienia jego daru okazało się przypadkowe odkrycie archiwum, schowanym pośród szczelin górskich. Wejście było zapieczętowane, jednak lata zrobiły swoje, i część bramy zawaliła się, umożliwiając Aurenowi swobodne przechadzanie się w tą i drugą stronę. Poczuł się strasznie mały, widząc obszerność sal wewnątrz gór. Kondygnacje hal ciągnęły się głęboko w dół, jak i w górę, a niekończące się korytarze pomiędzy nimi przypominały labirynty. Oczywistym problemem okazały się nieprzeniknione ciemności, ale i tu zaradził jego dar; swoista kula, oprócz wskazywania kierunku, świetnie oświetlała drogę przed nim. Nie musiał też martwić się o jej utrzymanie; mógł normalnie łapać rzeczy bez tracenia blasku.
Szukając poszlak co do swojego dziedzictwa, zagłębiał się w coraz to głębsze czeluście skąpanego mrokiem labiryntu. Po drodze, chcąc nie chcąc, zaczął wyłapywać kolejne to dzieła, poświęcone różnym dziedzinom nauki. Powoli, ale postępowo zaczął zgłębiać historię tego miejsca, a także nauk, czy to przyrodniczych, czy technicznych. Natknął się na wiele rozwiązań, które dla dawnych istot były nieistotne, jednak Auren widział dla nich zastosowanie nawet dzisiaj. Regularne stały się jego wyprawy w te miejsca. Sielankowe wyprawy trwałyby w najlepsze, gdyby nie odkrycie, które nieujawnione mogło kosztować go życie. Ktoś oprócz niego też przemieszczał się po korytarzach zapomnianej biblioteki.
W dalszych wyprawach zaczął być niebywale ostrożny. Nauczył się chodzić tak, by sprawiać jak najmniej hałasu. Wyostrzył mu się wzrok, gdyż nie pozwalał sobie teraz na tak bezmyślne operowanie światłem widzialnym na kilkaset metrów stąd. Urósł także w siłę i gibkość, gdyż doświadczenie prawie bliskich spotkań z mieszkańcami góry nauczyło go, jak się kryć. Wielokrotnie wspinał się po gruzowiskach i filarach do góry, słysząc zbliżające się kroki, ślizgi lub inne makabryczne dźwięki. Nigdy nie ujrzał sylwetek nieznanych mu istot, i po części był z tego powodu szczęśliwy.
Nastąpił jednak niefortunny dzień, gdy wszystko wzięło w łeb.
Zapalił na chwilę światło, by odczytać oznaczenie regału bibliotecznego, starając się zlokalizować jakikolwiek kierunek do wyjścia. Nie zdążył się nawet odwrócić, gdy usłyszał za sobą kroki.
Czy to przez strach czy słabą widoczność, obraz napotkanej istoty rozmazał się w jego pamięci. Zapamiętał jednak szaleńczą ucieczkę, która nastąpiła chwilę potem. Monstrum, które swojego rozmiaru nie musiało się raczej wstydzić, pędziło za nim, ni to biegnąć, ni to ślizgając się po kamiennych płytach. Auren zręcznie unikał przeszkody i gruzowiska, jednak jego prześladowca nic sobie z tego nie zrobił; przebijał się szarżą przez kolejne przeciwności. Amber słyszał, jak kolejne kolumny i stropy zawalają się za nim, a już po chwili pęknięcia wyprzedziły go, przez co musiał spoglądać przed siebie i do góry, by fragment sufitu nie zawalił mu się na głowę. Ledwo zdążył dopaść do zewnętrznej bramy, gdy potknął się o wystający ostry klin. Jak się okazało, był to jeden z witalnych fragmentów portalu, który błyskawicznie zawalił się za nim, zakopując jedyne wejście do archiwum pod ciężkimi skałami gór. Sam Auren wyszedł z tego jedynie z rozoraną nogą, jednak w świetle niedawnego zagrożenia życia, była to istotnie niewielka cena. Nie powrócił już nigdy do archiwum, jednak wola poznania swojej mocy dalej pozostała silna w jego duszy.