Pewnego razu, w Adrionie, urodziło się szkaradne dziecko. Jego rodzice, szczególnie ojciec, zareagowali strasznie burzliwie, wręcz gwałtownie. Matka
wzięła dziecko i zaopiekowała się nim. Czasami chciała je zostawić, ponieważ niemiłosiernie łkało, ale instynkt macierzyński nie pozwalał jej na to. Ojciec
nie widywał w ogóle dziecka, uważał, że zhańbiło ono jego ród. Althenor, tak nazwała go matka, dopiero kiedy miał dwa latka, ponieważ gwałtownie
zabrała dziecko, po dwutygodniowym wypoczynku w łóżku i zamknęła je w komnacie, dorastał jako szczęśliwy chłopiec, który nigdy nie wiedział co to
znaczy mieć ojca, oraz nigdy go nie widział. Chłopiec, pod opieką matki, wyrósł na przystojnego młodzieńca. Ojciec nie chciał widzieć syna, kiedy on
wychodził na dwór lub do lasu.
*
Rankiem, obudziłem się w mojej przestronnej komnacie. Nudził mnie już jej ciągły widok co wieczór oraz ranek. Wygramoliłem się z łóżka i podszedłem
do szafy. Wyciągnąłem ubrania, zdjąłem poprzednie i włożyłem nowe. To miał być zwykły dzień na dworze, lecz nie był. Wyszedłem z komnaty i
skierowałem się do bramy, dosyć maleńkiego, zamku. Popchnąłem ogromne wrota, a one otwarły się przede mną. Zalała mnie fala słonecznego światła.
Skierowałem swoje kroki do mojego ulubionego stawu, gdzie kumkały żaby i rosły lilie. Kiedy już dotarłem, usiadłem na brzegu. Patrzyłem się to na
żaby, to na swoje odbicie w tafli wody. Wtedy ją zobaczyłem. Podniosłem wzrok i zauważyłem przechadzającą się wśród krzewów młodą brunetkę, o
delikatnej postawie i mlecznej skórze. Jej czerwone usta wyraźnie odznaczały się na jasnej skórze. W momencie, kiedy odwróciła się do mnie, ujrzałem na
jej twarzy błękitne oczy, wlepiające się we mnie. Oczarowała mnie. Patrzyłem na nią, aż nie usiadła obok mnie. Rozmawialiśmy i pożegnaliśmy się. Ja
cały czas o niej myślałem.
*
Był parny wieczór, cicho na dworze. Wszyscy już spali, a księżyc oświetlał ulice. Brunetka skradała się między wąskimi uliczkami, tak, aby nikt jej nie
zauważył, ani nie usłyszał. W końcu dotarła na dwór, gdzie mieszkał jej ukochany. Nie widzieli się od tak dawna. Skrycie podeszła do okna, gdzie mieściła
się komnata, w której mieszkał jej luby. Mieściła się ona na parterze, wiec mogła łatwo tam wejść. Zapukała lekko w okno. Po kilku sekundach okno
otworzył jej mężczyzna. Rozpoznała go. Wciągnął ją za ręce w górę, do pokoju. Kiedy już w nim się znajdowała, najpierw objęli się, potem zaczęli
namiętnie całować. Powoli zbliżyli się do łóżka. Zaczął ją rozbierać (...)
*
Pod koniec roku, czyli w zimę, stała się masakryczna historia. Ojciec nie tolerował dziewczyn z ulicy. Więc kiedy dowiedział się o romansie Althenora z
Arosą, wściekł się. Wezwał syna do swojej komnaty, w której była ukryta jego ukochana.
- Gdzie ona jest?! Wiem, że ją porwałeś!
- Nie podnoś głosu na własnego ojca! - odparł jego ojciec.
- Ty nie jesteś i nigdy nie będziesz moim ojcem, starcze. - zawtórował mu Althenor.
- Pożałujesz tego.
W tym momencie straże wprowadzili Arosę. Jej ukochany próbował się do niej dostać, lecz wojownicy go przytrzymali. Do sali wkroczyła jakaś kobieta,
chyba wiedźma. Althenora ogarnęła złość.
- Gdzie jest matka?!
- Już jej nie zobaczysz - zarechotała wiedźma.
Mężczyzna próbował się wyrywać z całych sił.
- Uro, rozkaż mu zabić ją. - zagrzmiał władczo ojciec.
W tym momencie czarodziejka wybełkotała coś i Althenor nie widział nic poza Arosą. Jego postrzeganie świata się zmieniło, wszystko wokół było
przyćmione, oprócz czerwonej Arosy i czerwonego sztyletu, który niósł jego ojciec. Nieuchronnie chłopak wziął sztylet, a straże go puściły i zaczął,
wolnym krokiem, podążać do przestraszonej Arosy. Kiedy doszedł już do niej, wojownicy jego ojca, zaczęli mocniej ją trzymać. W końcu Althenor pchnął
Arosę sztyletem w brzuch. Czar przestał działać oraz mężczyzn upadł na kolana. Straże puścili jego ukochaną i chłopak ją złapał. Ojciec i wiedźma zaczęli
się śmiać. Po twarzy Althenora zaczęły ściekać łzy. Z pełnym nienawiści spojrzeniem spojrzał na ojca. Wyciągnął sztylet z Arosy i złapał go. Pobiegł w
kierunku niczego nieświadomego ojca. Wbił mu sztylet prosto w serce. (...)